5 marca 2020

[KP] Stanisław Pietrzak

Stanisław Pietrzak
dwadzieścia lat, kwiecień; telekomunikacja

Wielki pan student, mówią teraz z przekąsem; pety rzucają na chodnik, zostawiają puste butelki pod ławką i załamują się nad biednym, dobrym chłopakiem, marnującym się na polibudzie. Szkoda im go — żal ich ściska na widok tego śmiesznego człowieczka, drepczącego z rana na autobus, a potem z powrotem, prosto do domu, kiedy słońce już zachodzi. Zniknął, przepadł w sekundę; śmiał się razem z nimi, do rana potrafili siedzieć pod blokiem i balować, a potem nagle się skończyło — kontakt się urwał. Wiedzą, że to przez jego matkę. Wszyscy widzieli, jak zabiera ją pogotowie; wszyscy obserwowali, jak z dnia na dzień robi się coraz słabsza, bledsza, kurczy się w oczach. Rozumieją więc dobrze, że matkę postawił ponad nimi, i rozumieją to każdą cząsteczką swoich ciał, każdą skierowaną ku niemu myślą; odbierają w końcu na tych samych falach.
Wielki pan student, mówi z dumą, patrząc na wnuka. Dobry chłopak z niego wyrósł, jednak porządny i ułożony; przeszedł przez nastoletni bunt, przez imprezowanie i awanturowanie się, i proszę, jaki piękny z tego w końcu wyszedł — uczy się, studiuje pilnie, dba o matkę, dba o dom, dba o samego siebie, nawet pracuje tu i tam, żeby sobie dorobić. Jest dorosły, dojrzały, samodzielny; chłopak-cud, chłopak, który mógł nawet nie zdać matury, a jednak, i zaliczył już pierwszą sesję egzaminacyjną w swoim życiu.
Wielki pan student, śmieje się sam. Palić mu się chce jak dziecku płakać; z zajęć nie wyniósł dzisiaj nic, poza bólem głowy i kolejną cegiełką niepewności — znowu poczuł się dotkliwie głupi, niepojętny i nie na miejscu. Ma wrażenie, że daleko jednak nie uda mu się zajść, nie będzie z niego żaden pan inżynier, złamie matce serce. Stara się jednak dalej, choćby z przekory; maturę też napisał właśnie tak, z przekory, i poszło przecież całkiem nieźle. Pić mu się chce, potwornie. 

7 komentarzy:

  1. Autobus spóźniał się już dziesięć minut. Stojąca na przystanku kobieta nerwowo spoglądała na zegarek. Dzisiaj wszystko jakby sprzymierzyło się przeciwko niej. Zamek od jej ulubionej ciemnozielonej sukienki wręcz złośliwie zaciął się tuż przed wyjściem, przez co nie zdążyła na wcześniejszy autobus. Jak na złość również zaczął padać deszcz, przez co misternie kręcone przez pół godziny rude loki zaczynały otaczać jej twarz smętnymi strąkami.
    Westchnęła, kolejny raz unosząc rękaw kurtki. Niby nic by się nie stało, gdyby przyszła kilka minut później niż zapowiedziała, ale zwyczajnie uważała, że takich rzeczy nie wypada robić. Uniosła głowę, słysząc szum silnika i wodę rozbryzgującą się spod kół autobusu. Skrzywiła się i odsunęła, a kiedy drzwi otworzyły się, z ulgą weszła do suchego wnętrza i opadła na jedno z wolnych miejsc. Starając się wyciągnąć spod siebie mokrą kurtkę, zobaczyła nieszczęśnika biegnącego w stronę przystanku dobrych kilkanaście metrów dalej. Spojrzała na przód, wzrokiem w lusterku szukając reakcji kierowcy. Nie była pewna, czy widzi spieszącą postać, a zamykające się drzwi tylko upewniły ją, że raczej nie ma na to szans. Uniosła się szybko, naciskając wytarty zielony przycisk na pionowym drążku. Przez sekundę myślała już, że drzwi się nie otworzą, ale zrobiły to – postać dobiegła do nich i zziajana skinęła głową kierowcy. Dominika uśmiechnęła się z powątpiewaniem i wywróciła nieznacznie oczyma, w których jednak więcej było szczerego rozbawienia niż złości. „Gdybyś ty liczył tylko na kierowcę…”, skwitowała w duchu, zaraz pogrążając się w swoich myślach.
    Gdy kilka dni temu Adam napisał do niej na Facebooku, była odrobinę zdziwiona. Pozytywnie, rzecz jasna. A jeszcze bardziej ucieszyła się, gdy okazało się, że organizuje domówkę dla kilkunastu znajomych, między innymi też z liceum, których oboje dobrze znali. Ciekawa była, co u nich słychać, nie ze wszystkimi kontakt się utrzymał, wiadomo, jak to jest, kiedy nagle klasa rozdrabnia się na trzydziestu uczniów, z których każdy, już jako dorosły człowiek, obiera swoją drogę. Co prawda sama Dominika mogłaby tę „dorosłość” kwestionować, ale koniec końców zmiana towarzystwa, sposobu nauczania, ogólnie środowiska podziałały, jak jej się przynajmniej wydawało, na wszystkich. Konieczność zorganizowania się w nagle zadziwiająco małej ilości czasu, potrzeba przyzwyczajenia się do wymagań, które nagle zostały postawione przed bądź co bądź dzieciakami, jak czasem sama z siebie się śmiała, wymagały dużo wysiłku i fizycznego, i psychicznego.
    Nagle z zamyślenia wyrwał ją głos zapowiadający nazwę następnego przystanku. To już tutaj! Dominika chwyciła pospiesznie torebkę i wstała, o mało nie tracąc równowagi w zatrzymującym się pojeździe. Przekroczywszy sporą kałużę stanęła na przystanku i rozglądnęła się wokoło. Myślała, że odnalezienie właściwego bloku nie będzie stanowiła dla niej problemu, ale mrużąc oczy przez padającą wokół mżawkę wszystkie wyglądały identycznie. Przeszła na drugą stronę ulicy, wczytując się w liczby narysowane na białym tle ściany każdego budynku. Kiedy stanęła już przed klatką, z ulgą wybrała numer mieszkania i otrzepała buty, czekając na ciche piknięcie otwieranych drzwi. „Przynajmniej się napiję”, przeszło jej przez myśl, kiedy na plecach poczuła powiem zimnego wiatru. „Mam nadzieję, że znajdę kogokolwiek, z kim przy tym można będzie też pogadać”.
    Pierwsze piętro, drugie, trzecie. Wreszcie – nacisnęła dzwonek u drzwi.
    – Właź! – usłyszała stłumiony głos ze środka. Posłusznie nacisnęła klamkę i przekroczyła próg. Momentalnie do jej uszy doszła włączona już w tle muzyka, głosy i zapach czegoś przygotowywanego w kuchni. Kilkoma krokami znalazł się przy niej Adam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Śmiało, daj, pomogę ci – wziął od niej kurtkę i zaprosił ją gestem w głąb mieszkania. – Rozsiądź się, cokolwiek chcesz, bierz, tylko nie do domu, dobrze? – puścił do niej oczko. Dominika uśmiechnęła się.
      Adam był zawsze jednym z tych porządnych uczniów, którzy więcej czasu tygodniowo spędzali na nauce niż niektórzy chłopcy w całym swoim życiu. A byli i tacy w jej klasie… pamiętała szczególnie dobrze jednego. Staszek, jak na niego koledzy mówili, z pozoru taki trochę zabijaka, umiał akurat tyle, by z jednej klasy prześlizgnąć się do drugiej. Szkoda jej było go strasznie, bo z oczu widać, że inteligentny i mógłby więcej, starała się zagadać, coś wskórać, ale zamykał się w sobie od razu. Aż ją skręcało od środka, ale cóż począć? Kiedy więc prawie z dnia na dzień coś w nim się zmieniło, zdał maturę na wcale nie najgorszym poziomie, dostał się nawet podobno na studia, była bardzo zaskoczona. Tak samo prawie jak teraz, kiedy jej wzrok po przekroczeniu progu pokoju natrafił na jego właśnie postać zajmującą miejsce na kanapie.

      Usuń
  2. Dominika przełknęła ślinę, w odpowiedzi obdarzając go odrobinę spłoszonym uśmiechem. Nie myślała, że w ogóle zobaczył jej wzrok, więc kiedy ich spojrzenia się spotkały i przez chwilę nie odrywali od siebie oczu, zamarła. Wypuściła powietrze z płuc, bardziej niż słysząc, wyczuwając unoszące się w powietrzu „cześć”. Nie była pewna, czy to zaproszenie do przysiądnięcia się, czy po prostu… co? Odwróciła głowę w poszukiwaniu Adama, słysząc równocześnie jego ciepły śmiech. Szczupła szatynka, prawie uczepiona jego ramienia, właśnie szepnęła mu coś z przejęciem do ucha. Dominika kojarzyła ją z równoległej klasy, być może nawet zamieniły parę słów ze sobą, ale kilka sekund trwało, nim dziewczyna przypomniała sobie jej imię. Patrycja, drobna i niska, w za dużych okularach zawsze sprawiała wrażenie „kujonki”, co poniekąd było prawdą – uczyła się bardzo dobrze, startowała w niewiarygodnej liczbie konkursów i, jak widać, związała się z chłopakiem, który dobrze rozumiał ją w tej kwestii. Na pierwszy rzut oka łączyło ją z Adamem coś więcej; to jak dotykała go, objęła i tuż przy nim wspinała się na palce wyglądało tak rozczulająco, że Dominika nie potrafiła powstrzymać uśmiechu.
    Adam, zauważywszy jej wzrok, przepraszająco zmarszczył brwi i zrobił ruch, jakby chciał odsunąć od siebie Patrycję, ale Dominika machnęła ręką, bez słów dając mu znać, że nie ma się czym przejmować. Żeby nie przedłużać rozterki chłopaka, któremu bądź co bądź głupio zrobiło się, gdy tak nagle przeniósł swoją uwagę na dziewczynę, Dominika skierowała się w głąb pomieszczenia. Żadna z obecnych osób nie zwróciła na nią większej uwagi, ktoś otaksował ją spojrzeniem, ktoś innym pozdrowił uśmiechem, ale nie zauważyła za bardzo nikogo, z kim chętnie zamieniłaby kilka zdań. Przy oknie zobaczyła parę koleżanek z dodatkowych zajęć siatkówki, na które przez kilka tygodni uczęszczała, ale za bardzo były zajęte sobą – widać, że pomiędzy dziewczynami toczyła się zawiła dyskusja pełna chichotów i wybuchów śmiechu. Przy wieży obok telewizora majstrował coś jej kolega z ławki z klasy biologicznej, gdzie nauczycielka uparła się, żeby siedzieli w jej sali na przemian chłopak z dziewczyną. Paweł był bardzo w porządku, zawsze pomagał nauczycielom z włączaniem rzutnika czy obsługą tablicy multimedialnej, później nieraz także potrafił jej doradzić, gdy miała problem z drukarką lub skanerem. Rozmawiał jednak z chłopakiem, którego Dominika kojarzyła jedynie z twarzy, wolała więc nie wtrącać się na siłę. Poza tym… nogi same poniosły ją w stronę Staszka.
    – Cześć – odpowiedziała mu, uśmiechając się. Wskazała na miejsce obok niego – Mogę…?
    Wyprzystojniał, jak jej się wydawało. Z jego twarzy zniknęła zupełnie szczenięcość, rysy zrobiły się odrobinę bardziej pociągłe, pojawiły się leciutkie zmarszczki, a kąciki oczu świadczyły o tym, że nieczęsto ostatnio miał okazję do uśmiechu. W jego całej twarzy było coś takiego, swego rodzaju spokój i powaga, które pozwalały przypuszczać, że przeżył w swoim życiu więcej niż niejeden chłopak w jego wieku. Cienie pod oczami, jakie zapamiętała Dominika z ostatnich miesięcy liceum, teraz zniknęły, ale mimo wszystko Staszek wydawał się jakiś zmęczony, wycofany, z innej bajki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Usiadła i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Zerknęła na swoje dłonie, na sukienkę, ciesząc się w duchu, że jednak nie zdecydowała się na klasyczną małą czarną, ponieważ ta na pewno podjechałaby jeszcze do góry, ukazując jej uda siedzącemu obok bądź co bądź obcemu prawie chłopakowi. Mimo wszystko jednak poprawiła odrobinę tę, którą miała na sobie – ciemnozieloną, kończącą się niewiele ponad kolanami. Trochę czasu minęło, od kiedy ostatni raz ją założyła; do klubów zazwyczaj chodziła w odważniejszych sukienkach lub spodniach i topach odkrywających brzuch. Materiał specjalnie odświeżony na tę okazję opinał jej kształty oraz pomimo długości i nie tak głębokiego dekoltu sukienka nie odbierała dziewczynie seksapilu. Dominika podświadomie obawiała się trochę tej domówki – nie chciała ubierać się zbyt odważnie, żeby nie zostać przez znajomych obgadana zaraz po wyjściu, ale z tego samego powodu nie chciała też sprawiać wrażenia zbyt grzecznej dziewczynki. Ta łatka przylgnęła do niej w liceum i długo dziewczyna nie mogła się jej pozbyć. Dopiero studia i rozchodzące się plotki („Dominika Stępień w klubie tańczyła ze starszym sporo mężczyzną!”, „Naprawdę? I potem serio wyszła z nim?!”, „Pewnie, zaprosił ją zaraz >na przejażdżkę< swoim drogim samochodem!”), z których niewiele było prawdziwych, zmieniły jej opinię. Po pewnym czasie sama zainteresowana zaczęła obawiać się, jak odbierają ją inni. Chciała się wreszcie wyszaleć, owszem, ale powoli wyrywało jej się to spod kontroli.
      Teraz miała szansę rozwiać nieprzyjemne pogłoski i pobyć w gronie ludzi, którym ufała; dowiedzieć się, co u nich słychać. Zwyczajnie cieszyła ją wizja względnie spokojnego wieczoru ze znajomymi połączonymi z nią masą wspomnień i, jak zauważyła od progu, niedomkniętych do końca spraw.
      Na widok chłopaka przypomniały jej się wydarzenia ostatnich tygodni, miesięcy liceum i poczuła się zaciekawiona tym, jak mógłby się przed nią z tego wytłumaczyć. Teraz jednak, kiedy siedziała tak blisko niego, żadne sensowne pytanie nie przychodziło jej na myśl. Od czegoś jednak trzeba było zacząć.
      – Da się to w ogóle pić? – wskazała na piwo w jego dłoni, podpatrując mu w oczy z lekkim uśmiechem.

      Usuń
  3. Uśmiechnęła się na jego słowa. Tak, poczucie humoru faktycznie miał, być może w tej chwili zalatywało cynizmem, a w jego głosie pobrzmiewała odrobina kpiny, ale i tak poczuła się bardziej rozluźniona.
    Mimo wszystko jednak, nie chcąc potwierdzać nawymyślanych pogłosek, postanowiła od progu nie rzucać się na alkohol. Później, kiedy zebrane towarzystwo przestanie całkiem trzeźwo oceniać sytuację, kiedy nie w głowie będzie im liczenie, kto i kiedy ile wypił, wtedy pewnie pozwoli sobie na więcej. Na szczęście miała też pieniądze na taksówkę, żeby nie tułać się autobusami do domu. To nie była daleka podróż, ale dla samotnej dziewczyny, samotnej pijanej dziewczyny, późną nocą w dodatku mogła okazać się niebezpieczna. Kiedy z koleżankami lądowała w klubach, zawsze starały się trzymać razem. Bawiły się, od czasu do czasu sprawdzając, czy tej drugiej, trzeciej i czwartej nic się nie stało.
    Rodzice Dominiki natomiast, o ile byli w domu, nie zwracali za bardzo uwagi na jej wybryki. Jeśli nie wróciła na noc (lub nad ranem), co zresztą zdarzało się rzadko, spokojnie czekali, uważając, że ich córka jest przecież dorosła i umie o siebie zadbać. Raz, jeden raz zdarzyło się, że dziewczyna straciła kompletnie nad sobą panowanie. Było to gdzieś na początku lipca, wpadła prawie na chodniku na chłopaka, którego widziała donosząc potrzebne dokumenty na uczelnię. Grzesiek Zieliński też ją rozpoznał, wywiązała się rozmowa, z początku o studiach, później ogólnie o życiu i planach na przyszłość, i tak od słowa do słowa postanowili spotkać się na luzie w kolejnym tygodniu. Nie była to randka, Dominika tak by tego nie nazwała, ale przyjemnie im się rozmawiało i umówili się na kolejny raz, kiedy to chłopak zaproponował jej spotkanie w większym gronie osób, z którymi prawdopodobnie zobaczy się na studiach. Z pomocą Facebooka skrzyknęło się kilkunastu zainteresowanych, ale Dominika prędzej niż dla nich, poszła tam wyłącznie dla Grześka. Cóż by tu wiele mówić, spodobał jej się i miała cichą nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Zdziwiła się więc odrobinę, kiedy zaraz po wejściu do umówionej knajpki przedstawił jej swoją dziewczynę. Oczywiście Dominika nie dała nic po sobie poznać, ale w środku czuła swego rodzaju żal, który postanowiła, niezbyt mądrze jak się później okazało, pokonać alkoholem. Swoją drogą, Martyna okazała się być całkiem miła, znalazły zadziwiająco szybko wspólny język i Dominika dowiedziała się rzeczy, po których Grzesiek od razu jej zbrzydł. Z małą obawą przyznała się dziewczynie do kilkukrotnych spotkań z nim, co tamta skwitowała kwaśnym uśmiechem i wychyleniem kieliszka. „On taki jest, ale finalnie zawsze wraca do mnie”, powiedziała. Po kilku godzinach wyszło jednak, że Martynie z pozoru jedynie jest to obojętne – wieczór skończyła bowiem na kolanach Dominiki, na wpół płacząc i śmiejąc się. Obie śmiały się z facetów i płakały za prawdziwą miłością, doskonale rozumiejąc się w tym temacie, a alkohol płynął, jak to się mówi, litrami. Dominika, kiedy przyszło jej wrócić do domu, ledwo mogła utrzymać się na nogach. Pieniędzy zabrakło, karty bankowej wolała nie brać wieczorami, więc bez grosza przy duszy wracała autobusami. Przespała pół drogi, drugie pół starała się zorientować, gdzie właściwie jest, więc do domu nad ranem dotarła półżywa.
    Zobaczyła w oczach rodziców troskę pomieszaną z zawodem; żaden nie podniósł na nią wtedy głosu, ale wyczuła w domu napiętą atmosferę. Następnego dnia, kiedy wreszcie udało jej się pod wieczór wyjść z łóżka, miała wrażenie, że oczekują przeprosin, że w jakiś sposób zburzyła im obraz idealnej córki, więc powinna tego żałować. Faktycznie porozmawiała z nimi i sprawa ucichła, nigdy więcej nikt o tym nie wspomniał, jakby wymazali to z pamięci. A ona nie powtórzyła tego błędu.
    – Sam sok pić trochę głupio – zmarszczyła nos, uśmiechając się z błyskiem w oku. – Poza tym wieczór jeszcze młody, wolę nie zaczynać. A za piwo po takiej recenzji stanowczo podziękuję. – Zaśmiała się, wskazując głową trzymaną przez chłopaka butelkę. – Ale ty chyba nie przyszedłeś tu tylko na darmowe piwo?

    OdpowiedzUsuń
  4. – A wiesz, na samotność nie narzekam, ale ze zwykłej ciekawości i przyzwoitości chciałam dowiedzieć się, co słychać u starych znajomych. Przypomnieć sobie czasy licealne, dawno niewidziane twarze i tak dalej – odpowiedziała Dominika, zerkając kątem oka na chłopaka. – Może napić, nie zaszkodzi, a pomoże umilić czas. Ta pogoda ostatnio… i że non stop muszę gdzieś jeździć doprowadzają mnie czasem do białej gorączki. – Mrugnęła lekko, dając do zrozumienia, żeby nie brał tego całkiem na poważnie.
    Staszek nie wydawał jej się nigdy osobą, której brakowałoby znajomych. Nie stronił od zabawy z kolegami, więc samo przez się rozumiało się, że chętnie spotykali się i spędzali czas razem… Może faktycznie ta jego nagła przemiana spowodowała, że stracił wielu z dotychczasowych kumpli? W „przemianę” Dominika nie wątpiła – to nie była chwilowa odskocznia od osiedlowego środowiska spowodowana znudzeniem czy szukaniem czegoś, cokolwiek by to było, nowego. Pewna była, że chłopakiem coś wstrząsnęło; to jego oddalenie, wycofanie tak niepodobne do wesołka, jakim był rok temu, trochę wzbudziło w niej niepokój. Wiadomo, pod koniec liceum każdy skupiony był na sobie, matura, wkuwanie na ostatnią chwilę i wybór kierunku studiów; być może przez to nie dostrzegła powodu zmiany jego zachowania, a jedynie sam efekt – pochyloną nad książkami głowę, dotychczas prawie pusty zeszyt zapisany notatkami od marginesu do marginesu i wreszcie zdaną świetnie maturę oraz dostanie się na uczelnię.
    Dominika nie chciała pytać o ów powód wprost, ale ten temat zaczął ją ciekawić. Sama za bardzo nie wiedziała, na czym ma się oprzeć albo czy przypadkiem ona nie wymyśliła sobie tego wszystkiego. Może Staszek dorósł i zrozumiał, że życie to nie ciągła zabawa? Nie upijanie się na ławeczce przed blokiem? Może jego mama przemówiła mu do rozsądku? Dominika zobaczyła ją kiedyś, gdy przyszła zamienić kilka słów z wychowawczynią klasy. To było tuż po lekcjach, dziewczyna zmazywała jeszcze tablicę. Matka Staszka uśmiechnęła się do niej, bardzo ciepłym uśmiechem, jakiego Dominika rzadko kiedy doświadczała. Cień na radość na jej twarzy rzucała tylko troska i zmartwienie, być może o syna, którego frekwencja lub ilość uwag wzbudziła niepokój wychowawczyni.
    Przez moment Dominika zastanawiała się, jak delikatnie skierować rozmowę w interesującą ją stronę. Spojrzała na chłopaka, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Wzrok miał zamglony odrobinę, popatrzyła mu w oczy nieśmiało.
    – A Ty daleko masz uczelnię? Żadnych znajomych… w okolicy? – spytała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dominika skinęła głową, raz, drugi, usiłując wyłapać sens jego słów. Czuła wręcz obecność ręki, którą chłopak przełożył tuż obok niej, co w połączeniu z prawie bezpośrednim skupieniem na niej uwagi, rozproszyło ją do granic możliwości. Odwróciła głowę, przełykając ślinę, i szukając osoby, na której mogłaby go skupić.
    – Czyli mówisz… – zaczęła nieporadnie, zaraz jednak ganiąc się w myślach. – No to ja mam trochę dalej, ale radzę sobie, przecież to jeszcze nie tragedia. A zawsze w autobusie czy tramwaju coś powtórzyć można – powiedziała pewniej, odchrząkując.
    Miała wrażenie, że Staszkowi odrobinę zrzedła mina na jej pytanie. Nie wiedziała za bardzo, czy chodzi o ton, jakim je zadała czy po prostu może poruszyła drażliwy temat? Może pokłócił się z kolegą, a może… zerwał z jakąś dziewczyną, która obracała się w tym towarzystwie i wolał trzymać się z daleka? Dominika uświadomiła sobie, że nawet za bardzo nie wie, czy chłopak się z kimś spotyka. Z jego wypowiedzi wynikało, że miał na myśli kumpli spod bloku – i faktycznie, w końcu on poszedł na studia, a oni co? Przenieśli się z ławki spod czternastki na tę pod dwunastką? Rozumiała trochę jego sytuację, a przynajmniej w porównaniu do swojej – jej rodzice, oboje dobrze wykształceni nie wyobrażali sobie, żeby nie poszła na studia, żeby wybrała coś innego niż uniwersytet; pewnie i w jego środowisku trudno było prostym kolegom zrozumieć ambicję Staszka.
    Wolała jednak wrócić w bezpieczniejsze rejony. Być może przyjdzie jeszcze czas na głębsze wyznania, w końcu widzieli się po raz pierwszy od ukończenia szkoły i praktycznie nawet wtedy nie byli blisko. Staszek nie wyglądał jej na jakiegoś nieśmiałego, skrytego chłopaka, ale kto wie – owszem, nie mówił zbyt wiele o sobie, o swoim życiu bardziej prywatnym, na przykład o jego ojcu nigdy nie słyszała, o jego matce tyle tylko, że jest i martwi się o syna, lecz to nie był ten typ, to nie był chłopak, który by w klasie siedział cicho jak mysz pod miotłą, bojąc się odezwać. Dopiero potem, pod koniec, zrobił się spokojniejszy i dziwnie cichy. Nie chciała, naprawdę nie chciała go wypytywać ani wyjść na wtykającą w nieswoje sprawy nos, więc postawiła na bardziej neutralny temat.
    – A jak Ci idzie na studiach? – zapytała wreszcie, zdając sobie sprawę, że to i tak niezbyt mądre pytanie. W końcu nie uważała go za mało inteligentnego, nic w tym rodzaju. Podejrzewała, że na pewno świetnie mu idzie, skoro ma jakąś motywację czy upór w sobie. Miał możliwości, w to nie wątpiła, brakowało mu do tej pory chyba tylko determinacji.
    – To coś innego w końcu niż liceum, prawda? Jakoś się przestawiłeś, dajesz radę? – dodała, uświadamiając sobie, że brzmi coraz gorzej… Nie była panią pedagog, która pyta przedszkolaka, jak mu idzie w starszej grupie, ale dorosłą kobietą, zadającą zwyczajne pytanie znajomemu. Nie chciała zacząć mu matkować czy wypytywać o prywatne sprawy w końcu, jakby ją to korciło, nie wypadało. Zmarszczyła czoło, nie wiedząc, jak wybrnąć. – No wiesz, o co mi chodzi. – Przeniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, po kumpelsku, modląc się w duchu, żeby chłopak opacznie jej nie zrozumiał.

    OdpowiedzUsuń