Jarek Owicz, Gorky17
Zona - Kordon, Bar 100 Radów
33 lata / Stalker od 8 lat / Samotnicy / Poszukiwacz
Zdaje mu się, że od długich 8 lat niewiele się tu zmienia. Ciągle widzi te same rdzawe liście w Czerwonym Lesie, naukowców gnieżdżących się w Jantarze, "nie dogaduje się" z wojskowymi przy Kordonie, zabija zastawiających pułapki bandziorów i ciągle przyjmuje podobnie brzmiące zlecenia w Rostoku. Czasem tylko natknie się na nowego kota siedzącego przy ognisku i grzejącego się przed swoją pierwszą wielką wyprawą wgłąb dziczy.
Dlaczego więc zostaje tu pomimo niebezpieczeństw? Czy życie tam gdzieś w głębi kraju nie jest dużo bardziej satysfakcjonujące?
Zona chcąc nie chcąc stała się jego domem, bo nie ma do czego wracać poza nią - spalił wszystkie możliwe mosty i kontakty. A może one same zerwały się po tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeniach? Rodzina, przyjaciele, wrogowie...
Świat już nie pamięta o Artemie Nikolayevichu. Człowieku, który mieszkał w zawalającym się, dwupokojowym domu z młodą żoną, walcząc z poszerzającą się w kraju ekonomiczną klęską nieurodzaju dotykającą zwłaszcza niższe warstwy społeczeństwa. Pracował jako zwykły robotnik fizyczny na budowach, niejednokrotnie wspomagając budżet rodzinny dorywczymi zajęciami: strażnika na magazynach, wykidajła, człowieka "od wszystkiego" bez zawodowego wykształcenia. Nie było aż tak tragicznie, ledwo wiązali koniec z końcem, ale żyli i mieli siebie. Pomimo przeciwieństw świata, a zwłaszcza mieszkańców maleńkiej miejscowości w której żył.
Za zmęczonym i zrezygnowanym spojrzeniem kryje się tajemnica nie tylko jego prawdziwego imienia, ale także powód dla którego pierwotnie przybył do Zony. Choć po tylu latach wydaje mu się zdecydowanie zbyt idiotyczny, wtedy dał się ponieść emocjom jak dzieciak i zakochany głupiec - bo musiał znaleźć tą jedyną, która oszalała po poronieniu długo oczekiwanego dziecka i prawdopodobnie zamordowała dwójkę kolejnych. Wszyscy w maleńkiej miejscowości o tym gadali, plotkowali za plecami, wytykali palcami nazywając "morderczynią" i w końcu przeszli do złowróżebnych czynów. Valeriya złamała się pierwsza, nie potrzebowała już wiele, i zniknęła pozostawiając enigmatyczną wiadomość.
Komunikat, który skierował go do tego miejsca, które obecnie traktuje jak swój dom. Niebezpieczny, ale jednak. Miejsce dające ostrą szkołę życia takim żółtodziobom jak on podczas pierwszego starcia, gdzie trzeba wiecznie oglądać się za siebie i przemyśleć każdy najmniejszy nawet krok. Przywołujące koszmary, obdzierające z pierwotnego charakteru i zastępujące je ciszą oraz zimną kalkulacją. Zona, gdzie nigdy nie będziesz mógł nazwać się "zawodowcem", bo rzeczywistość wepchnie ci pychę głęboko do gardła.
Przyjął przydomek Basior, stał się milczącym łowcą artefaktów i pozostał tu, nadal szukając choć już z dużo mniejszym zapałem, bo stracił nadzieję oraz spojrzał w końcu realistycznie.
Mając wrażenie, że jakkolwiek morderczo by tu nie było - życie tutaj zdaje się dużo mniej skomplikowane niż "na zewnątrz".
Muzyka zalinkowana pod "Basior".
wątek z Bociek.
Wizerunek: STALKER Impression z bloga AirsoftGearStore [link]
Fanart: Sergey Taranik (ArtStation)
Dlaczego więc zostaje tu pomimo niebezpieczeństw? Czy życie tam gdzieś w głębi kraju nie jest dużo bardziej satysfakcjonujące?
Zona chcąc nie chcąc stała się jego domem, bo nie ma do czego wracać poza nią - spalił wszystkie możliwe mosty i kontakty. A może one same zerwały się po tych wszystkich nieprzyjemnych zdarzeniach? Rodzina, przyjaciele, wrogowie...
Świat już nie pamięta o Artemie Nikolayevichu. Człowieku, który mieszkał w zawalającym się, dwupokojowym domu z młodą żoną, walcząc z poszerzającą się w kraju ekonomiczną klęską nieurodzaju dotykającą zwłaszcza niższe warstwy społeczeństwa. Pracował jako zwykły robotnik fizyczny na budowach, niejednokrotnie wspomagając budżet rodzinny dorywczymi zajęciami: strażnika na magazynach, wykidajła, człowieka "od wszystkiego" bez zawodowego wykształcenia. Nie było aż tak tragicznie, ledwo wiązali koniec z końcem, ale żyli i mieli siebie. Pomimo przeciwieństw świata, a zwłaszcza mieszkańców maleńkiej miejscowości w której żył.
Za zmęczonym i zrezygnowanym spojrzeniem kryje się tajemnica nie tylko jego prawdziwego imienia, ale także powód dla którego pierwotnie przybył do Zony. Choć po tylu latach wydaje mu się zdecydowanie zbyt idiotyczny, wtedy dał się ponieść emocjom jak dzieciak i zakochany głupiec - bo musiał znaleźć tą jedyną, która oszalała po poronieniu długo oczekiwanego dziecka i prawdopodobnie zamordowała dwójkę kolejnych. Wszyscy w maleńkiej miejscowości o tym gadali, plotkowali za plecami, wytykali palcami nazywając "morderczynią" i w końcu przeszli do złowróżebnych czynów. Valeriya złamała się pierwsza, nie potrzebowała już wiele, i zniknęła pozostawiając enigmatyczną wiadomość.
Komunikat, który skierował go do tego miejsca, które obecnie traktuje jak swój dom. Niebezpieczny, ale jednak. Miejsce dające ostrą szkołę życia takim żółtodziobom jak on podczas pierwszego starcia, gdzie trzeba wiecznie oglądać się za siebie i przemyśleć każdy najmniejszy nawet krok. Przywołujące koszmary, obdzierające z pierwotnego charakteru i zastępujące je ciszą oraz zimną kalkulacją. Zona, gdzie nigdy nie będziesz mógł nazwać się "zawodowcem", bo rzeczywistość wepchnie ci pychę głęboko do gardła.
Przyjął przydomek Basior, stał się milczącym łowcą artefaktów i pozostał tu, nadal szukając choć już z dużo mniejszym zapałem, bo stracił nadzieję oraz spojrzał w końcu realistycznie.
Mając wrażenie, że jakkolwiek morderczo by tu nie było - życie tutaj zdaje się dużo mniej skomplikowane niż "na zewnątrz".
Muzyka zalinkowana pod "Basior".
wątek z Bociek.
Wizerunek: STALKER Impression z bloga AirsoftGearStore [link]
Fanart: Sergey Taranik (ArtStation)
[Jeżu…świetna karta :D Mam nadzieję, że nie spieprzę rozpoczęcia.]
OdpowiedzUsuńCztery lata w Zonie to nie był bardzo słaby wynik. Ale też nie należał do najlepszych. W końcu znajdzie się jakiś kilku stalkerów, którzy przebywają 5.6.7.8 a nawet i 10 lat w Zonie. Pewnie będzie tutaj też ktoś kto przybył nawet i 11 lat temu, po drugiej katastrofie. Tylko był pewien problem w tym wszystkim…niewielu stalkerów żyło tle czasu. Było sporo kotów, które chyba zjawiły się tutaj dla niejakiej zabawy.
Jakby nie doceniały Zony. Jakby wydawało się im, że to zwykła zabawa, która polega na przyniesieniu kilku artefaktów i tyle. - pomyślał Michaił.
Przebywał tutaj cztery lata. Uciekł od życia w Moskwie. Tutaj dopiero poczuł się „jak w domu”…co było naprawdę sporym paradoksem, bo nie pochodził z biednej rodziny. Nie należał do ludzi, którzy mieszkali w najbiedniejszych dzielnicach, którzy przymierali głodem. Żył prawie niczym król. Miał wszystko czego dusza mogłaby zapragnąć. Wykształcenie, pieniądze, dom…z pozoru poukładane życie…
Które okazało się niczym.
Wszedł do baru 100 Radów, bo właściwie to chyba nie miał zbyt wiele do roboty… No dobrze. Powiedzieć, ze w Zonie nie ma się zbyt wiele do roboty byłoby przegięciem, bo tutaj zawsze się coś działo. W szczególności dla stalkera.
Właściwszym określeniem byłoby to, że Michaił, którego często nazywano Moskalem przyszedł do baru w celach odpoczynkowo-handlowych. W końcu zmęczył się porządnie podczas szukania kilku artefaktów, należało jakoś porządnie odpocząć w jakimś suchym miejscu. A bar 100 Radów z pewnością należał do miejsc suchych…i ciepłych.
Minął jakichś dwóch kotów, kilku żołnierzy Powinności, gdzieś tam chyba nawet mignęły mu mundury Wolności. Oczywiście w pomieszczeniu nie mogło zabraknąć też i doświadczonych stalkerów. Lekko uśmiechnął się pod nosem widząc swojego znajomego. Niby znał sporo innych jemu podobnych, ale zawsze jakoś tak cieszył się kiedy spotykał znajomą twarz. Zawsze oznaczało to, że Zona nikogo nie zabiła, a to był niejaki powód do świętowania.
— Serwus Basior – powiedział kładąc mu rękę na ramieniu. Zaraz jednak Moskal usiadł naprzeciwko znajomego. – Jak tam poszukiwania? – zapytał. Właściwie to był jeden z neutralniejszych tematów. Poza tym…chciał jakoś przygotować grunt pod pewną historię zasłyszaną, od jednego stalkera. Wydawało się to interesujące i z wielką przyjemnością sprawdziłby, czy Ivan miał rację, ale nie chciał samemu wybierać się w tamto miejsce. Jako, że znał Basiora i miał do niego jakieś zaufanie, to wolał z nim pójść do opuszczonego hotelu. Przynajmniej istniał cień szansy, że obaj wrócą cali i zdrowi.
Michaił pokiwał głową słysząc Basiora. Już nawet miał mruknąć coś w stylu dobrze znanego „Nic nowego”, ale powstrzymał się przed tym. Bo to jednak Zona jest i jeśli coś się powtarza to dobrze…nawet nie jest aż tak źle że bandyci zastawili pułapki, może jakieś mutanty się w nie złapią… Poza tym zawsze będzie można się przysłużyć innym stalkerom i pozbyć się tych bandytów, którzy utrudniają życie reszcie społeczeństwa. Ucieszył się kiedy Basior wlał nieco wódki do szklanki, miło z jego strony, Michaił najprawdopodobniej też by się podzielił, gdyby miał trochę alkoholu. Niestety trochę wyszło, trochę był zmuszony „pozbyć” się w celu pomocy jednemu stalkerowi… Właściwie to oddał mu wódkę w zamian za kilka informacji. Może nie były to rzeczy światowego formatu, ale z cała pewnością były równie ciekawe. W szczególności dla osób żyjących w Zonie; poszukiwacze artefaktów z cała pewnością ucieszyliby się na wieść, gdzie można znaleźć jakieś „cudeńka”… podobnie jak większość.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się delikatnie w jego kierunku. Nie żeby było w tym wszystkim sporo racji, ale fakt. Pojawiał się rzadko kiedy, głównie wtedy kiedy działo się coś ciekawego. Chyba nawet większość stalkerów przywykła do tego, że Moskal aka Michaił pojawiał się i niekiedy też znikał w najmniej odpowiednich chwilach. Jedno było pewne, nie pojawiał się z pustymi rękami. Zawsze coś miał, czy to jakiś rzadki artefakt, czy może informacje…albo po prostu miał jakąś apteczkę, bądź jedzenie. Ktoś kiedyś zażartował, że Michaił to taki dobry duszek Zony, że jego PDA najprawdopodobniej jest tak zmodyfikowane, że wie kto, gdzie i kiedy ma kłopoty.
Kuzniecov jednak zarzekał się że to czysty przypadek, bo praktycznie zawsze tak było, że to przypadkiem natrafiał na jakieś grupki, czy pojedynczych stalkerów w potrzebie.
— A ja? – zapytał i napił się wódki ze szklanki. To w sumie było całkiem dobre pytanie, bo przecież mógł powiedzieć wszystko tutaj, albo po prostu część teraz, a drugą cześć później…o ile Basior zamierzał iść z nim w stronę Kordonu. Z początku myślał, że tutaj może komuś opchnąć jakieś artefakty, ale dosyć szybko zrezygnował z tego pomysłu. – Ja zmierzam w stronę Kordonu. Mam kilka rzeczy dla handlarza – nachylił się w stronę rozmówcy i jeszcze ściszył głos, jakby w obawie, że usłyszą go wszyscy zebrani. – Mam też całkiem ciekawe informacje przyjacielu. Powiedziałbym, że nawet bardzo ciekawe – uśmiechnął się pod nosem. Był zmęczony i w sumie to chyba chciałby odpocząć, ale skoro już podszedł i zagadał to wypadałoby porozmawiać. No i chyba co najważniejsze liczył też na to, że Basior się z nim wybierze na eksplorację; czułby się zdecydowanie pewniej mając przy sobie kogoś rozsądnego…może nawet rozsądniejszego od siebie.
Michaił nieco odsunął się od Basiora i rozejrzał się po lokalu. Powinność rozmawiała ze sobą, Wolność podejrzliwie na nich łypała, ale poza tym to zachowywali się obojętnie a już z cała pewnością nie zwracali uwagi na stalkerów. A koty zajęte były przechwałkami kto zdobył cenniejszy artefakt, który z nich miał lepszą przygodę, kto zabił więcej mięsaczy…Zwykłe rozmówki wśród młodszych. Chociaż i weterani prześcigali się kto dokonał czegoś ciekawszego. W sumie pewnie chcieli się poprzechwalać i może nieco zyskać w oczach nowicjuszy.
Czy ja też taki byłem? Czy też tak się przechwalałem zaraz po przybyciu do Zony? Nie…chyba nie. Musiałbym się kogoś zapytać, kogoś kto zna mnie od dawna, od moich początków w Zonie. - pomyślał, wpatrując się w kotów. Zaraz jednak odwrócił wzrok w stronę rozmówcy i dopił przy okazji wódkę, która lekko podrażniła jego gardło. Ale nie przeszkadzało mu to… W końcu niby każdy Rusek od urodzenia ma z jakieś pół promila we krwi, co czyni ich niemalże odpornymi na wszelakie alkohole i ciężej osiągają stan upojenia.
Usuń— Natrafiłem na Ivana. Chyba go kojarzysz, ten niski blondyn, co to kolegował się z Wańką, kiedy tamten jeszcze żył – wyjaśnił szybko. Chociaż chyba nie było ważne to od kogo ma te cudowne informacje, którymi zamierza się dzielić. – Kojarzysz ten hotel, stary zapuszczony budynek, który jest jednym z co ciekawszych reliktów minionej epoki? Słyszałem bardzo ciekawe rzeczy odnośnie tego. Rzecz pierwsza i najważniejsza…prawdopodobnie idzie coś ciekawego tam dostać, jeszcze chyba wszystkiego nie rozkradziono…a jeśli nawet to pewnie znajdzie się jakieś ciekawe artefakty, co nie? – uniósł nieco prawą brew. – No i rzecz druga… niby coś tam jest… nie wiadomo co. Coś brzmi jak człowiek... ale chyba tą historyjkę znasz. Historyjkę o osobniku, który wali po rurach i woła o pomoc. To chyba nawet większość kotów zna – wzruszył ramionami. Teraz chyba należało przejść do propozycji. – No i mam pytanie. Chciałbyś się ze mną tam wybrać i zobaczyć, czy te pogłoski to tylko plotki, czy może jest w tym wszystkim nieco prawdy?
— Spokojnie, słuch masz jeszcze dobry – powiedział. Owszem „chyba”, nie wiedział tak dokładnie, czy aby na pewno coś tam jest ciekawego. Czy znajdzie się tam jakiś „rarytas”, który będzie można opchnąć za dosyć porządną sumkę. Jedno tylko przypuszczał…skoro mało kto tam się zjawia, to z cała pewnością tworzą się tam jakieś rzadkie artefakty. W końcu Zona miała to do siebie, że w jednej chwili potrafiła tak namącić podczas eskapady, że nie było do końca wiadome, czy wyjdzie się cało z opresji. Ale jak to ktoś kiedyś powiedział mądrze: „Zona przysłała, Zona ocaliła”. Czasami jednak te słowa się nie potwierdzały…
OdpowiedzUsuńSpojrzał na niego. Lekko się uśmiechnął.
— Możliwe – odpowiedział z pokorą. Musiał przyznać Basiorowi rację, w końcu Zona niszczy takich porywczych i łasych na artefakty stalkerów. Czasami miał wrażenie, że Zona potrafi czytać niektórym w myślach i kiedy widzi, że ktoś za bardzo się zmienił pod względem charakteru oraz ideologii to postanawia go niszczyć na milion sposobów. A to anomalie, a to zima, albo mutanty…czasami po prostu też człowiek gubił się w Zonie, albo strzelał sobie w łeb bo nie wytrzymywał. Można było też zginąć z ręki bandytów albo innych ludzkich mieszkańców Zony.
—Nie pożałujesz tej decyzji – powiedział z lekkim uśmiechem. Był tego pewny, chociaż w Zonie nie należało być nigdy niczego pewnym. Po prostu nie należało i już. – Oczywiście, dla ciebie wszystko. Wszystko co wiem ci powiem – wstał i przygryzł wargę. – Nie… jeszcze nie mam – odpowiedział zgodnie z prawdą. Jeszcze nie szukał miejsca do spania.
***
Siedział razem z Basiorem. Opierał się o ścianę, miał nieco przymknięte oczy, prawdopodobnie tylko dlatego, ponieważ nie chciał widzieć jak Basior zszywa swoją kurtkę. Być może po prostu też właśnie w taki sposób najlepiej mu się odpoczywało. Z zamkniętymi oczami, z lewą ręką położoną na plecaku, a prawą położoną w pobliżu swojego Walkera. Kałacha najczęściej miał położonego pod plecakiem. Raczej nie wygodne było opieranie się o ścianę z karabinem na plecach, a też nie przepadał za trzymaniem broni na kolanach.
Chcąc nie chcąc otworzył oczy i zaszczycił Basiora swoim spojrzeniem.
— Znasz mnie – odpowiedział dosyć krótko. – Zysk i zwykła człowiecza ciekawość – dodał. Taka była prawda, zysk oraz ciekawość go napędzały. Nawet nie tyle ciekawość dotycząca artefaktów, co po prostu tego czegoś co to tam siedzi, krzyczy i wali po rurach. – A ciebie nie gryzie? Miejsce niemalże legendarne, owiane sławą…chyba nawet zyskało miano „nawiedzonego”. Nie ciekawi cię co jest tym całym „duchem”? – zapytał i spojrzał na Basiora.
Poprawił się i podciągnął nieco prawą nogę. Oparł na kolanie swoją rękę. Chyba teraz wypadałoby opowiedzieć to co jeszcze wie, prawda?
— A wracając do tego co jeszcze wiem… hm… - podrapał się lewą ręką po policzku. – Niewiele. Słyszałem, że ktoś poszedł zbadać tamto miejsce, ale jeszcze nie wrócił. Czekaj, czekaj. Znamy go – zastanowił się. Zapominał stalkera! Po prostu zapomniał człowieka! – Miszka poszedł. Z pewnością kojarzysz Miszkę. Byliśmy z nim na pewno dwa razy na rajdach po Zonie. Dwa razy w trójkę, później chyba ty sam z nim byłeś kilka razy, ja też dwa może trzy razy byłem – wzruszył ramionami. – Też się napalił... na to wszystko. Może coś nam zostawi w tym hotelu? – zapytał pół żartem pół serio. Moskalowi wydawało się że Miszka wróci cały i zdrowy z tego rajdu. Zjawi się w Rostoku, albo i w Kordonie, opowie o swoich przygodach, wypiją razem po szklance wódki, zjedzą konserwy, zagryzą czerstwym chlebem i za bardzo wysuszoną kiełbasą i będzie fajnie. Zawsze uważał, że Miszka jest nie do zdarcia. Chyba nie wyobrażał sobie Zony bez tego wesołego stalkera, który do tego był pomysłowym człowiekiem. Do tego też dobrym nauczycielem.
Ale i Basior też nie był złym nauczycielem.
Usuń— No i wracając do tego wszystkiego. Tereny owszem…są z mutantami, ale powiedz tak szczerze, czy w Zonie jest jakieś miejsce, gdzie nie natkniemy się na mutanta? – zapytał retorycznie. – Jednak niby w samym hotelu nie ma mutantów…tylko to coś co wyje i po rurach wali. W samym hotelu w pewnej części jest coś…jakby zapora zrobiona z desek i tego co było pod ręką. Ktoś jeszcze niby wyrył na ścianach napis „NIE SŁUCHAĆ”, oraz też chyba „NIEBEZPIECZNY” – powiedział, nieco przymrużył oczy jakby to miało pomóc w czymś. – To chyba tyle. Wszystko co wiem. Może jak będziemy iść, to natkniemy się na Miszkę i on powie nam coś?
Oderwał swoje plecy od ściany i nachylił się do plecaka. Wyciągnął z jednej z przegródek chleb i konserwy. Nie zamierzał wychodzić na dupka i się nie dzielić. Podsunął więc jedną z puszek Basiorowi. Chleb też mu zaraz poda, bo w końcu nie samymi konserwami stalker żyje. Poza tym jakoś udało mu się dostać całkiem dobre pieczywo. Nawet z początku śmiał się, że chleb jeszcze ciepły i pachnący piekarnią.
Oj jak chętnie wybrałby się do piekarni, tylko po to aby poczuć woń świeżo upieczonego chleba, albo po prostu tylko po to żeby popatrzeć na te wszystkie drożdżówki i ciastka.
— Bierz stary – powiedział Moskal z lekkim uśmiechem.
[Spoko, ja się nie gniewam :D Mam nadzieję, że "Miszka" może zostać tym Zaginionym Bratem, chyba że wolisz żeby był ktoś inny, np. wspomniany wcześniej Ivan ;)]
Wzruszył ramionami. Właściwie to nawet mięsacz mógł zabić. Pijawka też…nie ważne jak bardzo było się doświadczonym, w Zonie można było zginąć na sto różnych sposobów, o czym większość zdążyła się przekonać. Niekoniecznie na własnym przykładzie, nie zawsze na własne oczy, ale jednak każdy wcześniej bądź później dowiadywał się w jaki sposób kto zginął.
OdpowiedzUsuń— Nie masz za co przepraszać – powiedział Moskal. W końcu rozumiał go, pewnie na jego miejscu też zastanawiałby się intensywnie, ważył wszystkie za i przeciw. Chciałby wiedzieć możliwie jak najwięcej o lokacji. Też zadawałby pytania i oczekiwał konkretnych odpowiedzi…chociaż i te nie do końca konkretne też by uszły. Właściwie to każda informacja była na wagę złota, czy też na wagę jedzenia, naboi, lekarstw czy bandaży…wszystkiego co jest potrzebne w Zonie. – Rozumiem….chyba lepiej popaść w paranoję niż jakąś chorobę popromienną, co nie? – zapytał i spojrzał na niego. Teraz chyba uaktywniła się część charakterystyczna dla Miszki i tych, którzy kiedykolwiek przebywali z Miszką dosyć długi czas. Szukanie pozytywów w sytuacji, chociażby to wszystko nie było tak kolorowe.
Słysząc Basiora Moskal uśmiechnął się i nawet cicho się zaśmiał.
— Chciałbym. Chyba zbiłbym większą fortunę niż na artefaktach – odpowiedział. – Po prostu jakoś udało mi się zdobyć taki rarytas. Przypadek – wzruszył niedbale ramionami. Bo w końcu to był przypadek, nie zamierzał mówić, że Bóg wysłuchał jego prośby, czy też że po prostu dostał od kogoś, bo to nie byłoby prawdziwe. Nikt nie daje niczego w Zonie ot tak, z dobroci serca. Tak właściwie to każdy orze na siebie i swój byt. Jeśli natomiast ktoś po prostu nie może przez jakiś czas, to albo umiera, albo jakoś próbuje wegetować. Chyba nie spotkał się z częsta pomocą obcych osób.
No może nie licząc Miszki, ale tamten to był ewenement na skalę Zony. Jeden jedyny w swoim rodzaju.
Michaił wziął jednego papierosa, którego po chwili zapalił. Zwykłą zapalniczką. Kiedyś miał piękną wykonaną ze stali szlachetnej zapalniczkę. Cóż…zostawił jam w domu, bo stwierdził, że nie będzie mu w zonie potrzebna, zamiast tego kupił najzwyklejszą plastikową (która szybko się zepsuła), oraz benzynową firmy Zippo. Do tej benzynowej miał niejaki sentyment.
Właśnie tą zapalniczkę uważał za swoisty talizman szczęścia. Wszędzie ją nosił ze sobą. Teraz też nie mogło być inaczej.
— Luksus sam w sobie – uśmiechnął się i po chwili wypuścił szary dym z ust. – Widzisz…ja przynoszę chleb, ty papierosy. Otworzymy sklep w Zonie i będziemy sprzedawać takie ekskluzywne rzeczy – zaśmiał się cicho. To był pomysł na dobry i dochodowy biznes w Zonie… musiałby to przemyśleć. W końcu jakoś by się wzbogacił i nie musiałby się ruszać z miejsca i szukać artefaktów.
Chociaż to właśnie artefakty; poszukiwanie oraz zdobywanie ich go najbardziej kręciło. Było w tym wszystkim coś co nie pozwalało zapomnieć. Porównywał to do sportów ekstremalnych. Jeśli raz się spróbowało i to się spodobało to pomimo niebezpieczeństwa z tym związanego to człowiek będzie i tak wciąż to robił. Ponieważ przyjemność w krótkim czasie przejdzie w uzależnienie.
Uzależnienie od ryzyka. Uzależnienie od Zony.
Spojrzał na Basiora. Cóż…przypuszczał, że był Ukraińcem i pewnie nie należał do bogatych. W końcu był dosyć spory kryzys gospodarczy, który jak zwykle dotykał tych najbiedniejszych.
— Ja paliłem – zaśmiał się. – Ale jakoś nigdy mi to nie smakowało. W ogóle papierosy niet – dodał. – Dopiero tutaj jakoś to tak wyszło – pierwszy raz zapalił po spotkaniu z chimerą. Wtedy jakiś inny Stalker mu pomógł. Może to był Wańka? Tak chyba to był właśnie Wańka. Po tym wszystkim dał mu papierosa żeby jakoś się uspokoił. Moskal był wtedy młodym kotem, który chyba nie spodziewał się czegoś takiego.
— Zawędrowałem… prawie pod granicę z Białorusią – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Zahaczyłem o Prypeć i obrzeża Elektrowni – odpowiedział. – A ty? W tych okolicach, czy może wybrałeś się na jakiś samotny rajd?
UsuńCiekawiło go to na swój sposób. Ciekawiło go też kilka innych rzeczy.
— Nie myślałeś nigdy nad tym żeby…opuścić Zonę? – zapytał. – Ale tak na zawsze. Czy gdyby ktoś ci dał możliwość. Dostałbyś pracę, mieszkanie i co tylko byś sobie wymyślił… Zrobiłbyś to? – spojrzał na Basiora. Właściwie to nie wiedział dlaczego o to zapytał. Kiedyś Michaił miał chwile słabości i chciał wrócić do Moskwy, ale to chyba by oznaczało, że się poddał i najprawdopodobniej nie miałby czego szukać w rodzinnym domu. Rodzina najprawdopodobniej by go znienawidziła za to, ze najpierw znika a później po kilku latach się pojawia niczym duch.
Pewnie już zdążyli go pogrzebać. Pogrzebali go z dniem, kiedy uciekł z Moskwy. Bo wyjazdem tego by nie nazwał, to była ucieczka od wszystkiego co znał. Od wygodnego życia, rodziny, narzeczonej, która nigdy go nie kochała…najprawdopodobniej tez nie szanowała…a on dałby się za nią pokroić albo i obedrzeć ze skóry. Kochał ja na zabój i pewnie ożeniłby się z nią i wychowywałby ich dziecko oraz pracował jako radca prawny.
Tak jak oczekiwano.
Życie jednak lubi płatać figle i przez kilka sytuacji życie Michaiła zmieniło się diametralnie. Czasami zastanawiał sie czy wolałby żyć w nieświadomości i najprawdopodobniej katować swoją żonę swoją obecnością, czy też może dobrze postąpił znikając z życia jej i rodziny.
Skrzywił się widząc ranę Basiora. Odruchowo dotknął się swojego prawego przedramienia, z niejaką ulgą stwierdził, że na całe szczęście on jest cały, że nie ma tam żadnej blizny ani rany. Nie wpatrywał się za długo w przedramię Basiora, wiedział jak niektórzy na to reagują. On sam nie przepadał za tym kiedy nawet podczas badania lekarskiego za długo kontemplowano nad jego raną/blizną/innym schorzeniem. Nie żeby wstydził się swojego siała czy coś…po prostu nie lubił tego.
OdpowiedzUsuńNawet podczas najzwyklejszego seksu dziwnie się czuł kiedy jego narzeczona zbyt długo na niego patrzyła. Ale jakoś…jakoś przyzwyczaił się do tego wszystkiego…przynajmniej w sferze łóżkowej, to wpatrywanie się w jego ciało jakoś mu nie przeszkadzało. O dziwo nie przeszkadzało mu jak ktoś wpatrywał się w jego twarz, albo oczy. Nie drażniło go to…nawet na swój sposób lubił to.
—Domyśliłem się – odpowiedział zgodnie z prawdą – Szczerze powiedziawszy to jeden jedyny człowiek jaki może mieć złote kible wysadzane diamentami a za papier robią mu studolarówki to Putin – powiedział pół żartem pół serio.
Rozumiał go. Może nawet aż za dobrze, chociaż jego pobudki były zupełnie inne, jednak rozumiał Basiora w pełni. Może nie znał go jakoś doskonale, nie wiedział o nim wszystkiego, ale po prostu rozumiał tok myślenia tego człowieka. Pojmowanie świata, które nie różni się zbyt wiele od przekonań Michaiła. A to chyba nie powinno tak być, przepaść klas społecznych może powinna zadziałać tak, że Moskal powinien myśleć, że wszystko można kupić, że można dostać coś za darmo…
Jednak prawda była taka, że nawet dobrego wpierdolu nie dostawało się „za nic”.
— Zauważyłem – odpowiedział i przytaknął. – Ale wiesz…cele niektórych zmieniają się w miarę pobytu w Zonie. Zona zmienia ludzi o czym doskonale wiesz i wcale nie mam na myśli tego, że komuś wyrósł ogon, albo trzecie oko w pępku – uśmiechnął się. Może nie był to jakiś szczyt żartu, ale takie coś na rozluźnienie atmosfery było całkiem znośne.
Spojrzał na Basiora z uniesioną brwią. Sam szczerze powiedziawszy nie wiedział. Może naprawdę coś w nim takiego było, że zmuszał ludzi do mówienia, chociaż paradoksalnie nigdy nie naciskał. Może byłby w normalnych warunkach dobrym psychologiem albo psychoterapeutą? W końcu niby był dobrym słuchaczem i jakoś posiadanie młodszego rodzeństwa nauczyło go tego, że czasami warto podpowiedzieć co innym. Że czasami warto posłuchać opowieści siostry o tym że jej były chłopak to najzwyklejszy dupek. Czasami też może podpowiedział bratu jak ma rozegrać kilka spraw, oraz wytłumaczył że przemocą nie załatwi zbyt wielu rzeczy. Być może swojemu rodzeństwu zastąpił na swój sposób rodziców, którzy chociaż starali się być obecni, tak jednak nie zapisali się we wspomnieniach Michaiła.
— Sam nie wiem. Może mam po prostu jakiś taki dziwny dar? – zapytał. – Albo po prostu mówisz mi to, bo ciebie słucham i interesuje mnie to co tam mamroczesz pod nosem? – drażnił się oczywiście, nawet uśmiechnął się szczerze, zaraz jednak spoważniał. Przygryzł wargę, może nieco zbyt nerwowo. Na chwilę odwrócił wzrok i spojrzał na ścianę, z której płatami odchodziła farba. Przełknął ślinę, zastanawiając się co może odpowiedzieć. – Ja? Nie…raczej nie – odpowiedział po chwili. – Nie po to zjawiałem się tutaj - uciekłem od wszystkiego dodał w myślach – żeby teraz do tego wracać. To znaczy się może…może bym wrócił, tylko że mieszkałbym gdzieś na zachodzie. Niemcy, Szwajcaria, Francja, może nawet USA albo Kanada – wzruszył ramionami. Z cała pewnością jednak mieszkałby w jakimś podmiejskim domku, albo niewielkim mieszkaniu w mieście i próbowałby jakoś pracować. Miał skończone studia, więc może nawet pracowałby w zawodzie. Do tego znał angielski i niemiecki, wiec pewnie poradziłby sobie w wielkim świecie. W rzeczywistości, która towarzyszyła mu przez tyle lat.
— Nie wiem. Chyba naprawdę nie chciałbym wracać…znaczy się może…gdyby okazało się, że jestem jakoś ciężko chory, to pewnie chciałbym wyjść poza Zonę i umrzeć właśnie poza nią. Nie chciałbym zostać pochowany w bezimiennej mogile – wyjawił. Spojrzał na Basiora i uśmiechnął się lekko, zupełnie jakby przed chwilą nie mówił o śmierci, mogile i chorobie. – Prześpij się lepiej. Ostatnie czego bym chciał to taszczenie twojej grubej dupy przez pół Zony – zaśmiał się. Miał nadzieję, ze Basior nie obrazi się za taka koleżeńską odzywkę.
UsuńSam przymknął oczy, stalker pewnie przyzwyczaił się do tego, że Moskal wbrew pozorom ma naprawdę bardzo wątły sen i nawet bardzo cichy szmer, albo złamana gałązka jest w stanie obudzić go i niemalże natychmiast jest gotowy do oddania strzału. Co jak co, ale wbrew pozorom jeśli ktoś był przygotowany na wieczorne pogawędki to mógł podróżować z Michaiłem przez Zonę…chociaż sam Michaił nie przepadał za towarzystwem, bo to jednak musiał też uważać na tego drugiego. A tak to w razie czegoś to miałby na sumieniu tylko siebie, no i nie myślał też, że „towarzysz strzeli za niego w tego mięsacza”. Podczas samotnych rajdów był cały czas skupiony…
Jednak teraz do hotelu wolał z kimś. Basiora znał, no i przy nim czuł się pewniej. On chyba jako jedyny nie pozwalał mu się rozluźnić podczas rajdów. Nawet podczas wędrówek nie rozmawiali zbyt wiele. Tylko podczas takich wieczorów, albo podczas odpoczynków.
Sam zamknął oczy, wiedział jednak, że nie zaśnie tak szybko. Deszcz uderzający o daszek kilkanaście metrów dalej uniemożliwi mu „odpłynięcie”. Ale kiedy się przyzwyczai do panujących warunków oraz do tego że należy przyzwyczaić się do kropel rytmicznie uderzających o metalowy daszek. Chociaż chyba nie do końca był to metal…nie pozostawiało jednak wątpliwości, że człowiek całkiem szybo przyzwyczaja się do zmiennej pogody. Michaił z początku nieco podświadomie zezłościł się na Zonę, że zechciała żeby padało. Ale wolał teraz niż żeby podczas ich drogi do handlarza musieli kryć się po ruderach tylko po to żeby nie zmoknąć jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuńSzybko jednak przestał się na nią złościć, jakby w obawie, że zechce przeczytać jego myśli i ześle na nich burzę, albo długotrwałe silne opady, które na jakiś czas zatrzymają tą wyprawę do wnętrza Zony, do tego hotelu, który obrośnięty jest legendami. Co jak co, ale ta wyprawa naprawdę nakręcała Moskala do granic możliwości, nie ze względu na to, że są artefakty i będzie mógł wzbogacić się na tyle żeby pozostawić Zonę za sobą… Ile rozchodziło mu się o samą możliwość dotarcia gdzieś, gdzie od dawien dawna nikogo nie było i być może nikogo nie będzie, bo w końcu różnie to bywa i legenda może nawet „po śmierci” być żywa. Przecież nie tak łatwo z ludzkiej świadomości wyplenić różne rzeczy. W jego głowie ciągle krążył stereotyp o tym, że blondynki są głupie... Poznał jakieś inteligentne blondynki, ale jednak mimo wszystko łapie się na tym, że ciągle szufladkuje. Oczywiście robi to podświadomie.
Udało mu się zasnąć po jakimś czasie, nawet chyba nie był do końca świadomy, że udało mu się zapaść w dosyć głęboką fazę snu.
Biegnę, uciekam, nie patrzę się za siebie. Chcę zniknąć, zapaść się pod ziemię. Nienawidzę ich, nienawidzę jej! Dlaczego to zrobiła?! Dlaczego nie pozwalali mi żyć tak jak chciałem?! To ONI mnie zmusili do tego wszystkiego. Może bym nie posunął się do tego? Może gdyby pozwolili mi na kilka rzeczy to nie stałbym przed Zoną? Nie stałbym w deszczu, z plecakiem i kupionym w jakimś demobilu mundurze oraz wojskowych butach tutaj. Może siedziałbym w ciepłym mieszkaniu w centrum Moskwy i popijał whisky z ojcem? Albo czytałbym książkę bo nie mógłbym spać? Nie ważne, liczy się tylko tu i teraz. Nie ma odwrotu, zniknąłem z ich życia, jestem martwym synem, bratem oraz niedoszłym mężem…
Nagle się wybudził. Otworzył oczy, było jeszcze ciemno, deszcz wciąż padał. Była jeszcze noc… Przetarł dłonią twarz próbując zmyć resztki snu. Wziął kilka głębokich wdechów, które powinny go nieco uspokoić od tego wszystkiego. Niby bywały gorsze sny, ale nie podobało mu się to, że w trakcie tego pojawiały się twarze ludzi z jego rodziny. Twarze takie jak zapamiętał, jakby nic się nie zmienili przez te cztery lata. Ciekawiło go czy poznałby ich po tylu latach, czy oni by go poznali, czy uwierzyliby pewnemu Stalkerowi, mówiącemu że jest Michaiłem Kuzniecovem, ich synem/bratem/niedoszłym mężem.
Zamknął oczy starając się o tym nie myśleć. Chciał jeszcze odpocząć, nie wiedział co czeka go rano, wolał więc być wypoczęty, w końcu martwy na nic nie zda się Basiorowi. Pół przytomny będzie stwarzać niejakie zagrożenie… W końcu może nie dostrzec snorka, albo pijawki, czy innego prypeć-kabana. Ludzie niewyspani/niedostatecznie wypoczęci byli w Zonie największym zagrożeniem…głównie dla samych siebie.
Obudził się na dwie, może trzy minuty przed Basiorem. Leniwie podniósł oczy, kiedy usłyszał ciche pikanie PDA swojego kompana. Uśmiechnął się pod nosem, zaraz jednak zbeształ się w myślach za to że poprzedniego wieczora narzekał na Zonę i jej deszcz. Teraz dostał to czego chciał….może to jakaś ogromna ulewa nie była, ale jednak. Nie lubił chodzić w deszczu po ziemiach Zony. Krople wody go rozpraszały, no i później był cały mokry…a kiedy tak było to nie potrafił myśleć o niczym innym jak o jakimś suchym miejscu, gdzie mógłby wylać wodę, która napłynęła do jego butów.
— Cześć – odpowiedział powoli wstając. Przeciągnął się, przekrzywił głowę na boki niczym bokser, który staje na ringu. Rozciągnął szybko ręce i nogi, wszystko było zastane, czy też raczej zasiedziane. – Jasne – powiedział. – Albo nie myj się, pomyślą, że jesteś już jakieś zombie, labo że ogólnie zwłoki w zaawansowanej fazie rozkładu, to może nie tykną – zażartował. – Pomyślą, że krwi nie masz to co ciebie będą tykać?
UsuńBył to trochę taki śmiech przez łzy, no bo jednak było to strasznie mało prawdopodobne. Moskal w całym swoim stalkerowskim życiu widział dwa razy pijawkę. Raz udało mu się po prostu uciec, drugi raz stanął do walki z jednym weteranem, człowiekiem który znał Zonę jak własną kieszeń. Udało im się po wielu trudach zniszczyć pijawkę. Nie mówił o tym, że dwa razy widział pijawkę. Niemalże wszyscy wiedzą tylko o jednym razie co to rozwalił ją na spółkę z Radem. Niech mu Zona lekką będzie…
Sam się ogarnął, korzystając z deszczu umył się, nawet udało mu się nieco ogolić i nie wyglądał jak dziecko tarzana, albo daleki kuzyn Robinsona Crusoe. Chociaż nigdy nie miał jakiejś długiej brody, tak jednak po przeszło czterech dniach musiał się ogolić, ta szczecina na twarzy irytowała.
Całość zajęła mu może jakieś dwadzieścia minut. Umycie się, ogolenie, sprawdzenie stanu apteczek, oraz stanu plecaka. Starczy mu tego wszystkiego na jakiś czas, więc nie ma o co się obawiać. Miał jakieś bandaże, jakiś antybiotyk, tabletki jodu…wszystko co powinien mieć przy sobie stalker.
Na szczęście nie czekał na Basiora zbyt długo. Uśmiechnął się do niego słabo. Miał nadzieję, że albo deszcz szybciej przejdzie, albo oni dostaną się przed burzą do jakiegoś suchego miejsca…no dobrze nie musiało być jakieś bardzo suche, ale najważniejsze w tym wszystkim było to, żeby się na łeb nie lało.
— Komu w drogę temu aviomarin – powiedział poprawiając kaptur. Pewniej chwycił swojego kałacha i uśmiechnął się pod nosem. Ruszył jako pierwszy, oczywiście zaczynając od prawej nogi. Każdy stalker miał jakieś przesądy, Moskal na przykład zaczynał każdą wędrówkę od prawej nogi. Taki Rad to zawsze przed wyruszeniem strzepywał z rękawa pyłki. Każdy miał jakieś swoje małe dziwactwa i przesądy.
Szedł jako pierwszy, rozglądał się po okolicy nader często. Deszcz i on nie byli przyjaciółmi, jedyne na czym mógł teraz polegać to na swojej wiedzy oraz na swoich oczach. Raz po raz przecierał twarz; kaptur przemókł, deszcz chyba coraz bardziej zacinał. Szli z cała pewnością coś około dwóch godzin. Moskal mógł nawet przysiąc, że burza coraz bardziej się zbliża. Czego jak czego ale nie zamierzał spędzać burzy na otwartym terenie. Poza tym coś mu się nie podobało, bo ani żadnego ślepego psa, niby psa, prypeć-kabana. Niczego, jakby byli sami. Zatrzymał się i spojrzał na Basiora. Teraz był pewny, że deszcz coraz mocniej zacinał oraz, że większa ulewa to jest kwestia kilkunastu minut.
—Nie podoba mi się to. Niczego tutaj nie ma…nawet ślepego psa z kulawą nogą – powiedział. – Poza tym burza się zbliża, nie wiem jak ty ale ja nie mam zamiaru na otwartym terenie spędzić burzę. Tam – wskazał na prawo, gdzie rysowały się jakieś budynki – przeczekamy to wszystko. Co ty na to?
Skinął głową. Mimo wszystko ufał Basiorowi, wiedział że był w Zonie dłużej i znał ją zdecydowanie lepiej niż on sam. Więcej przechodził po jej ziemi, z całą pewnością gdyby kiedyś musieli się ukrywać przed kimś, jakimiś żołnierzami wolności/powinności/czy kimkolwiek innym, to Moskal bez ani chwili wahania pozwoliłby się prowadzić Basiorowi przez wszystkie zakamarki Zony. Ale cóż, sam po chwili zorientował się, że chyba tylko Basiorowi pozwoliłby się „prowadzić”, tylko jemu, nikomu innemu…nawet gdyby od tego miało zależeć jego życie, oraz życie towarzysza, który Basiorem nie jest.
OdpowiedzUsuńMichaił był chyba jakimś dziwnym stalkerem, w końcu sam znał (w swoim mniemaniu) Zonę w stopniu co najmniej dobrym, ale chyba jednak nie zawsze było tak że dokładnie wiedział gdzie jest. Miał jakieś swoje „utarte” ścieżki, oraz jakieś swoiste kryjówki i schowki, tak w razie gdyby coś się działo takiego, że musiałby z tego wszystkiego korzystać. Ale mimo wszystko wolał się powołać na wiedzę oraz znajomość terenu Basiora. Sam chyba nie do końca potrafił tego w sposób racjonalny wyjaśnić. Po prostu tak to wszystko było.
Moskal lekko przetarł twarz, deszcz go już naprawdę drażnił, woda zalegająca w jego butach przyprawiała o wściekłość, krople wpadające co jakiś czas do oczu sprawiała że musiał coraz częściej mrugać, oraz prawie że cały czas miał przymrużone powieki tylko dlatego aby móc cokolwiek widzieć. Ruchy upośledzone, wzrok ograniczony a cała reszta przemoczona…no i nogi które miały już dosyć marszu w tym deszczu, oraz głowa, która kazała tym nogom iść, stawiać kolejne kroki, „mówiąc” im, że za chwilę odpoczną w suchym miejscu. Dodając że jeszcze tylko trochę i będą w tej małej przeklętej wiosce, pod dachem.
Szedł za Basiorem i nawet mu to odpowiadało. Przynajmniej chociaż trochę sobie „odpocznie”, nie będzie musiał się aż tak bardzo wysilać i zachowywać skupienie. Ale jednak mimo wszystko ważne jest to żeby był przytomny i wiedział co się wokół dzieje. W razie czego musi przecież pomóc Basiorowi…albo nawet i będzie musiał sam sobie pomóc. Nie mógł teraz za bardzo dawać na wyluzowanie. Jeśli Zona się zorientuje, że nie uważa dostatecznie to „przyśle” mu jakiegoś mięsacza, snorka albo innego ślepego psa. A na potyczkę ze którymkolwiek z nich nie miał najmniejszej ochoty. Spojrzał na towarzysza, miał nieco mieszane uczucia odnośnie tej wieży. Może nawet nie tyle chodziło o to, że była w takim stanie w jakim była, ale jeśli tutaj pojawią się jakieś mutanty to będzie trzeba po prostu czekać aż sobie pójdą, a to może przecież potrwać kilka godzin…albo i nawet dni. Raz przeżył coś takiego i chyba na więcej razy nie miał ochoty. Wtedy Czarny Stalker miał go w opiece, ale czy teraz też tak będzie?
Nie ważne…
Krzyk przerwał ten wewnętrzny Moskalowy wywód. W momencie napiął wszystkie mięśnie, wycelował w drzwi, a po chwili delikatnie muszką od kałacha powłóczył po oknach wieży, no i po ich najbliższej okolicy. Mnie trzymał palca na spuście jak to miały w zwyczaju koty, czy nawet i niektórzy z przebywających dłużej w Zonie. Palec wskazujący spoczywał nieco ponad spustem. Powoli starał się uspokoić i później chciał wmawiać że wcale się nie wystraszył. Chociaż przypuszczał, że gdyby tak mówił, że on się wcale nie bał, to Basior na przekór mógłby się z niego naigrywać. Niektórzy Stalkerzy tak po prostu mieli, że mówili, że niczego się nie boją, że niczego się nie bali, że taki krzyk to słyszą codziennie i przywykli, podobnie jak do „co chwila” wyskakujących ni stąd ni zowąd snorków. Słyszał też o takim jednym gościu, który to opowiadał młodym kotom jak to oswoił kontrolera, ironią losu chyba było to że później ów Stalker zginął z ręki kontrolera właśnie. Zona to ma dosyć pokrętne poczucie humoru…
Prawdę powiedziawszy to nie był pewny tego, że był to ludzki krzyk. Przecież mutanty mogły nie raz nie dwa razy słyszeć jak Stalker krzyczy i błaga o pomoc. Mogły się nauczyć, tak jak papuga może się nauczyć kilku fraz, pies też może mówić jakieś proste dwa słowa, a kot może udawać skrzeczenie wron. Nie był przekonany odnośnie słuszności użycia słowa „ktoś”, on osobiście chyba powiedziałby „coś”. Po prostu „coś tam było” albo „coś tam jest i krzyknęło”. Ale może to tylko on by tak zrobił, tylko on Michaił Kuzniecov tak by powiedział. Tego nie mógł wykluczyć w zupełności, prawda?
Usuń— Ktoś lub coś – odpowiedział. Nie żeby nie był jakimś altruistom, czy po prostu był psycholem, który uwielbia patrzeć na zwłoki innych stalkerów. On po prostu wolał się nie mieszać w to wszystko, deszcz strasznie ograniczał ruchy oraz pole widzenia, jego nogi to miały własne prywatne jeziorko w butach… W przypadku jakiejś potyczki to raczej nie za daleko byłby w stanie uciec. Nie był nawet dostatecznie pewnym, czy zdążyłby zrobić jakiś unik i w porę uskoczyć przed szarżującym mięsaczem, albo przed ślepym psem, który chce rozszarpać jego gardło.
Spojrzał na chwilę na twarz Basiora, przeniósł też wzrok na wieże, po chwili spojrzał w kierunku, gdzie prawdopodobnie była studzienka, oraz był kawałek wydeptanej trawy. Wolałby w tej chwili żeby Basior powiedział na przykład „idźmy to sprawdzić”, albo „dajmy sobie spokój”. Chociaż przypuszczał ze drugiego zdania nie usłyszy od niego. Nie teraz i nie w takiej chwili.
W mniemaniu Moskala, Basior w życiu nie zrobiłby czegoś takiego, no chyba, że jakiś Stalker byłby otoczony przez chordę zombie, albo ślepych psów i nie byłoby większych szans na ratunek. To wtedy Basior, Moskal oraz prawdopodobnie większość z tych „porządnych” Stalkerów dałaby sobie spokój z ratowaniem towarzysza, czy może też i nawet przyjaciela. Moskal może nie za często używał słowa o wdzięcznym brzmieniu „przyjaciel”. Podświadomie obawiał się, że Zona odbierze mu tego przyjaciela. A kogo jak kogo, ale Basiora mógł z czystym sumieniem nazwać takim przyjacielem. Lubił go, ufał mu no i był pewny, że z własnej woli nigdy by go nie okradł ani nie zabił.
— Dobra, sprawdźmy to – powiedział cicho. Może zdanie było krótkie ale z całą pewnością można było usłyszeć tą niepewność w głosie. Niepewność zmieszaną z ciekawością oraz być może nawet z jakąś obawą. – Chyba, że wolisz dać sobie spokój z tym wszystkim – rozejrzał się po okolicy. Niemalże w momencie podniósł broń do ramienia i złożył się do wystrzału. Oto na horyzoncie pojawił się mięsacz, który jednak chyba nie miał najmniejszej ochoty na podchodzenie do Stalkerów. Czyżby pojawienie się mutasa było znakiem od Zony mówiącym, że to coś, lub ten ktoś w studzience już należy do niej? Albo ostrzeżenie dla nich, że nie powinni ratować kogoś, kto może być straconym dla świata?
Albo po prostu był to najzwyklejszy przypadek. Przypadek, który powoli przemierza polanę i dopiero po może jakichś dwudziestu metrach przyspiesza, by po chwili zniknąć z pola widzenia. Moskal miał mieszane uczucia odnośnie tego wszystkiego. Po prostu to wydało mu się dziwne.
Krzyki, studzienka, miesacz który po chwili znika no i ten deszcz. Deszcz, który jest po prostu wszędzie i drażni każdego na zewnątrz.
[Tak inspiracja "Ołowianym świtem", ale chyba nie powiedziałbym, że Michaił tak bardzo przypomina głównego bohatera tej książki :D Ale mogę się mylić, bo momentami nieświadomie robię postacie podobne do jakiegoś innego bohatera :)]
Michaił pokiwał głową. Zgadzał się z nim w zupełności, do tego jak tak sobie teraz pomyśli o tym mięsaczu, co to przed chwilą biegał sobie szczęśliwie na tych pajęczych odnóżach, to chciał możliwie najszybciej zobaczyć kto to tam się tak drze. Mógł więcej tych przeklętych mutasów zwołać, a to nie było ani jemu, ani Basiorowi na rękę. Może Moskal nie miał mani oszczędzania amunicji, ale jednak wolał nie wdawać się w bezsensowne strzelaniny z innymi Stalkerami, czy żołnierzami Powinności lob Wolności. Do tych Bandytów i oszołomów z Monolitu to może strzelać bez ostrzeżenia. Z wojskowymi to stara się żyć, przynajmniej na neutralnej stopie. O reszcie woli głośno nie mówić, ani nie myśleć, bo to niby przynosi pecha i jeszcze spotkają się z jakimś człowiekiem z tej frakcji.
OdpowiedzUsuńChociaż tych oszołomów z Monolitu, to by ubił…bo to wariaci są i debile.
Sekta religijna, debile i idioci. Brakuje tylko tego żeby niczym świadkowie Jehowy chodzili od domu do domu, tylko po to żeby „porozmawiać o takim czymś, sami w sumie nie wiemy o czym, bo guru zakazał…chociaż w sumie to chyba pogadalibyśmy z panem o takim kamieniu za który walczymy. Chcemy przy tym dodać, ze jesteśmy całkowicie normalni.” - czasami wyobrażał sobie takie różne scenki, głównie przed snem po ciężkiej wyprawie. Tylko wtedy pozwalał sobie „zluzować”. Tylko i wyłącznie po wyprawach i przed snem, i tylko wtedy, kiedy miał chociaż niewielką pewność, że nikt nie pójdzie do niego i go nie okradnie. Chociaż z tym to było różnie, wiedział jednak że nawet jeśli ktoś by go okradł i zabił, to inni Stalkerzy pewnie wymierzyliby sprawiedliwość. A jeśli nie oni, to Zona.
Tak, ona jest zmienna niczym kobieta w ciąży. W jednej chwili potrafi się od ciebie odwrócić i uprzykrzyć ci życie, tak że będziesz ją błagał o szybką śmierć. Ale ona nie zawsze była tak łaskawa. Czasami umierało się długo i w męczarniach, a czasami…długo w mniejszych męczarniach… To już zależało od przewinienia.
Szedł jako pierwszy, z bronią gotowa do oddania strzału. Był skupiony na wszystkim co działo się z przodu, po bokach oraz częściowo na tym co działo się z tyłu, za ich plecami. Pocieszał się tą świadomością, że w razie czegoś to może liczyć na Basiora. Z nim to jeszcze nigdy nic złego mu się nie stało, miał może i głupią nadzieję, że teraz też nic im się nie stanie podczas tej krótkiej wędrówki do studzienki.
Kiedy dotarli na miejsce, szybko ściągnął z siebie plecak i położył tuż obok nogi. Muszką karabinu raz po raz otaczał okolicę. Było spokojni, może nawet za spokojnie. Powoli przyklęknął i wyciągnął linę w plecaka. Nie jakąś cienką żyłkę, tylko całkiem dobrą i grubą linę. Może daleko jej było do tych lin, których używa się na statkach, ale była wystarczająco dobra żeby móc się na niej powiesić…albo żeby wyciągnąć kogoś z dołu. Raczej na pewno nie powinna się zerwać.
— Wyciągamy go? – zapytał. Odezwał się po raz pierwszy od momentu w którym zgodził się na to aby iść do tej studzienki. – Mam, całkiem porządną – dodał cicho, po czym zasunął plecak i podniósł się z klęczek. Jeszcze raz omiótł szybko i w miarę możliwie dokładnie najbliższe otoczenie.
Cisza i spokój. Wyglądało to zupełnie tak jakby…
Zona tego chciała. Chciała żeby pomogli temu człowiekowi wyjść.
Podszedł powoli do dziury w studzience i spojrzał w dół. Nieznacznie się skrzywił widząc tylko lekkie kontury człowieka. Mógł poświecić tam latarką, ale nie uznawał tego za jakąś wielką konieczność. Nie przypuszczał żeby było tam jakoś bardzo głęboko, skoro człowiek jeszcze dychał i był w stanie mówić całkiem składnie i wyraźnie.
— Basior – powiedział cicho, po czym nieco opuścił broń i mocniej chwycił linę. – Jak robimy? Wejścia za cholerę nie znajdziemy, ja tam nie mam zamiaru schodzić, pewnie ty też nie – przerwał na chwilę. Nie po to tutaj przychodzili, nie po to wyciągał linę, żeby teraz się wycofać. – Ma jakieś widoczne złamania, albo skręcenia? – zapytał, to było ważne. Jeśli miał złamana nogę, to było źle, jeśli rękę, to już nieco lepiej…ale przypuszczał, że człowiek na dole miał niebywałe szczęście, jeśli okazałoby się, ze nie ma połamanej miednicy. A noga w najlepszym wypadku jest skręcona, albo złamana w jednym miejscu. Jeśli jeszcze byłoby to złamanie proste, to można mówić o ogromnym wręcz szczęściu.
UsuńWestchnął cicho, zupełnie tak jakby to miało mu pomóc w myśleniu nad tym wszystkim. Jakby to westchnięcie miało go naprowadzić na jakiś świetny i w ogóle to genialny pomysł.
Nie było tak, o czym doskonale wiedział. Każdy plan jaki mu przychodził, mógł się powieść tylko i wyłącznie wtedy jeśli mężczyzna miał chociażby jedną nogę jakoś sprawną, no i nie miał połamanej miednicy, bo wtedy to byłoby naprawdę źle.
Moskal, nie chciał temu człowiekowi jeszcze bardziej zaszkodzić, bo to nie leżało w jego naturze. Jeśli mógł, to starał się przy pomaganiu innym nikomu nie szkodzić jeszcze bardziej.
— Jeśli ma połamaną miednicę, to co zrobimy? – zapytał. Nie chciał człowieka zostawiać tutaj na pastwę losu, nie teraz. Nie kiedy zrobili mu nadzieję. – Jeśli jest połamany, to będziemy musieli go zanieść, gdziekolwiek, gdzie będziemy mogli go opatrzeć…w razie czegoś to chyba mam jakiś artefakt, który pomoże mu się zregenerować – oznajmił. On sam czasami używał kotleta albo kamiennego kwiatu w celach dojścia do siebie. Ale zazwyczaj były to jakieś zwykłe rany. Nie stosował tego na złamania i szczerze powiedziawszy nie wiedział, czy to jakoś pomoże na rozległe złamanie. Nawet jeśli to i tak musieliby nastawić złamane kończyny tego Stalkera.
— Proponuję rzucić linę w dół, ja wezmę za drugi koniec i jakoś go wyciągnę, ty pomożesz mu się wydostać dopiero pod sam koniec – powiedział. – Jeśli jest za bardzo połamany, to będzie ciężko – mruknął bardziej do siebie jak do Basiora. Niby chciał pomóc i tak dalej, ale obawiał się tego strasznie. Było wiele powodów, bo jednak Zona może pomyśleć, ze to byłoby ciekawe zobaczyć, co dwaj Stalkerzy zrobiliby, gdyby w trakcie zobaczyli mięsacza, który na nich szarżuje. Albo gdyby pojawiła się sfora ślepych psów. Zaczęliby strzelać do nich i pomogliby człowiekowi w potrzebie, czy może zostawiliby lezącego i sami zaczęliby ratować swoje życie. W tej chwili to nie wiadomo co byłoby dla nich najlepsze.
Jedno było pewne, mniej ryzykują działając, niż stojąc w miejscu i oczekując na jakiś cud. Moskal wiedział, że powinni się spieszyć z wyciągnięciem tego kogoś i zabraniem do jakiegoś suchego miejsca, gdzie w spokoju jakoś go połatają. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jak już go połatają, to Michaił przez jakiś czas nie zostawi tego człowieka samemu sobie, bo później będzie rozmyślał, czy nic go nie pożarło w nocy, albo za dnia. Jak już pomagał, to od początku do końca. Inaczej nie potrafił.
[Tak a propo Monolitu, z którego śmieszkowałem
https://i.ytimg.com/vi/kAJR8WvJBEE/hqdefault.jpg]
Bez zbędnych słów zawiązał w okolicach pasa linę. Pociągnął ją mocno, żeby sprawdzić, czy węzeł nie puści w najmniej odpowiednim momencie, bo przecież było to możliwe. Ale na szczęście zawiązał to na tyle mocno, że nie powinno być żadnej przykrej niespodzianki w postaci młodego i jeszcze bardziej połamanego Stalkera na dole.
OdpowiedzUsuńJak pomagać, to pomagać - pomyślał Moskal rzucając drugi koniec liny na dół studzienki, szamba…czy co to tam było. Może robili głupio pomagając temu człowiekowi, ale no cóż… Michaił nigdy nie był jakoś przesadnie wierzący…no dobrze, nie wierzył wcale w Boga, bo tak został wychowany. Ale gdyby wierzył to miałby przynajmniej nadzieje, że dzięki temu dobremu uczynkowi za jakiś czas dostanie się do jakiegoś czyśćca, albo i może nawet zasłuży na niebo. A teraz? Teraz liczył tylko i wyłącznie na to że Zona z nich nie zakpi i nie wyśle sfory ślepych psów, albo dwóch mięsaczy…czy jakiś innych dzikich świń upojonych radioaktywną wódką.
Może to wszystko poszłoby znacznie szybciej i sprawniej, gdyby ów człowiek chciał współpracować, no i też gdyby nie fakt, że było cholernie dużo błota, po którym, chyba tylko dzięki łaskawości Zony, Moskal nie ślizgał się tak bardzo. Ale jakoś to poszło.
Kuzniecov pod koniec nie czuł mięśni. Na całe szczęście że był tutaj Basior, sam w życiu nie dałby rady z tymi, mimo wszystko wciąż żywymi zwłokami. Nie mówił tego głośno, ale przypuszczał, że chłopak nie pożyje za długo. Z pewnością, nie ozdrowieje w przeciągu kilku godzin. A nawet jeśli, to będzie zmuszony z nimi iść. Michaił nie miał ochoty na nadprogramowego towarzysza podróży. Co z tego, że tylko do Kordonu? A no nic! Nie znał go…ani nawet nie kojarzył, ale może to przez to, że twarz miał przybrudzoną i wykrzywioną w bólu.
Szybko schował linę do plecaka. Pobieżnie ją zwinął, później zajmie się bardziej dokładnym zwijaniem liny; mówiąc później myślał o tym kiedy będą we względnie bezpiecznym miejscu, czyli na przykład na tym wzgórku z wieżą ciśnień.
Założył szybko plecak, i rozejrzał się pobieżnie po okolicy. NA RAZIE był spokój. Przypuszczał jednak, że długo ten stan rzeczy nie potrwa, bo przecież Zona jest zmienna bardziej niż nastrój kobiety w ciąży. I to nie było fajne, bo o ile w przypadku takiej kobiety największym ryzykiem jest to że się obrazi/zwyzywa/rzuci w ciebie poduszką, albo czymś co ma pod ręką, tak w przypadku Zony…w jej przypadku to w najlepszym wydaniu mogła trwale okaleczyć, albo szybko zabić. Natomiast w najgorszym…to ta śmierć byłaby powolna i cholernie męcząca.
— Kurrwa no nie. No po prostu kurrwa no nie – szepnął wściekle Moskal słysząc wpierw wyładowanie elektry, a następnie wycie ślepych psów, czy innego badziewia.
Michaił zrobił szybki „rachunek sumienia” oraz bilans zysków i strat. Z tą kulą u nogi jaką był ten Stalker nie dadzą rady ukryć się, nie mówiąc już nawet o ucieczce. Były właściwie dwie opcje. Albo pozostawią młodego na pastwę sfory, albo któryś z nich weźmie go na plecy i spróbuje go przenieść. W przypadku pierwszej opcji istniało niewielkie ryzyko tego, że ktoś jeszcze zniknie oprócz tego dzieciaka,. W przypadku drugiej opcji, to no już było większe prawdopodobieństwo tego, że życie straci przynajmniej jedna osoba, ta która niosłaby go na plecach. Była jeszcze opcja numer trzy…a właściwie taki drobny druczek, który przez Moskala był pieszczotliwie nazywany „złośliwości Zony”, czyli kiedy zostawiliby Stalkera samemu sobie, to psy zjadłyby go. Oni uratowaliby się tylko na chwilę, a kiedy ruszyliby w dalszą drogę, to ich spotkałoby coś nieprzyjemnego. Zona wykończyłaby ich po kolei. Najpierw rozdzieliła a następnie zesłałaby na nich wszystkie nieszczęścia tej ziemi, włączając w to wyznawców Monolitu.
— Basior, bierz mój plecak i idź do wieży. Ja biorę połamańca na plecy i próbuję uczynić to samo – powiedział szybko. Ściągnął plecak, przejął człowieczka, którego zarzucił sobie na plecy. Tak było naprawdę lepiej, co z tego, że gościu trochę pocierpi, ale prawdopodobnie będzie żyć. No i oni też. Poza tym skoro już wyciągnęli go z tej jebanej studzienki, to nie będą go porzucać w połowie. Moskal tego nienawidził, dawać komuś nadzieję i następnie wypięcie się na tego kogoś… to było bardzo nie fair.
UsuńChociaż tyle, że plecak Moskala, nie był jakoś po brzegi obładowany, wbrew pozorom miał tam sporo luzu. Część rzeczy takich jak magazynki z amunicją, nóż, czy wielofunkcyjny scyzoryk miał przy sobie. Przecież to były rzeczy pierwszej potrzeby w Zonie. Do nich musiał być najszybszy i najłatwiejszy dostęp. A gdyby zmuszony był do szybkiego pozbycia się plecaka, to co wtedy? Umarłby w tej samej chwili, bo nie miałby przy sobie praktycznie nic. A tak? Tak istniała szansa, że zdołałby wrócić po swoją własność jaką był plecak ukradziony z magazynu wojskowego.
Jedną ręką trzymał chłopaka za jedną rękę i nogę, w drugiej trzymał karabin, którzy wcześniej odbezpieczył i przeładował. Miał nadzieję, że uda im się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku.
Biegł truchtem po tym wzgórku i liczył na to, że te ślepe psy przejdą obok, ale gdzieś tam podświadomie wiedział, że to są względnie inteligentne stworzenia i będą za nimi podążać. Powoli też zaczął żałować tego, że dał Basiorowi swój plecak. Mógł go zostawić…ale prawda była taka, że miał tam jakieś artefakty, które mogą chłopaczkowi pomóc, no i miał też opatrunki. Że o żarciu i piciu nie wspomni, byli w trzech, na ekwipunku jednego nie zajadą za daleko, a do Kordonu była dość daleka droga.
Jakimś cudem wyprzedził Basiora i jako pierwszy dopadł do drzwi wieży. Położył Stalkera tak, że połamany opierał się o ścianę, wręczył mu pistolet, w razie czego niech się broni. Da radę, skoro jeszcze nie stracił przytomności to wytrzyma te dwie minuty. Musiał wytrzymać.
Sam pobiegł w kierunku Basiora, odebrał od niego swój plecak i ubezpieczał plecy. Psy były blisko, ale i tak mieli nad nimi nieznaczną przewagę. Bardzo nieznaczną. Moskal nawet nie chciał myśleć co by było gdyby ta cała akcja zajęła im kilka chwil dłużej. Był zły na siebie, że zamiast działać zaczął zadawać pytania, które mimo iż były sensowne, to nie pomagały im, tylko tracili cenny czas.
— Dobra biegnij otworzyć drzwi – powiedział biorąc na cel jednego z psów. Tego który był najbliżej i prawdopodobnie tego który był samcem alfa w tej watasze. – Zaraz dołączę – przykucnął i pociągnął za spust. Puścił krótką serię, która była więcej niż konieczna.
Na chwilę zapanował chaos, to powinno dać im ledwo kilka cennych sekund czasu. Ale jednak zawsze coś.
Michaił szybko wycofał się i pobiegł przed siebie nie odwracając się. Zauważył, że Basior otwiera drzwi, niewiele myśląc chwycił Stalkera za szmaty i wciągnął go do środka, po tym pomógł przyjacielowi zamknąć drzwi. Szybko się rozejrzał po pomieszczeniu w którym byli. Było cicho, pachniało stęchlizną i nic poza tym.
Moskal oddychał ciężko. Jego mięśnie drżały, przed oczami miał mroczki, musiał odpocząć z tego wszystkiego. Chciał być wojskowym, a został Stalkerem. Chociaż tyle, że wiedział jak się miał zachowywać i co robić.
— Nigdy, Kurwa. Więcej – wyszeptał cicho, ni to do siebie ni to do towarzyszy.
Uspokoił się dopiero po tym jak już zabarykadowali drzwi. Miał wtedy jakieś takie irracjonalne poczucie, że są bezpieczni, jest dobrze. A przecież prawda była taka, że w Zonie nikt bezpieczny nie był i nie można było powiedzieć, że jest dobrze, bo ONA to wykorzysta i w przeciągu kilku chwil spieprzy ci życie na tyle że albo palniesz sobie w łeb, albo ktoś inny to zrobi. Opcjonalnie zeżre cię jakiś pies, albo zombie zrobi sobie z ciebie strzelnicę (o ile cokolwiek będzie miał w magazynku).
OdpowiedzUsuńWycie alfy.
Czyli za szybko nie odpuszczą. Ale to przecież było do przewidzenia, prawda? Skurwesyny nie odpuszczą tak szybko, niby zwierzę, ale jednak jakiś tam rozumek miało. Instynkt, który coś podpowiadał. Więc tak czy siak przymusowo będą musieli tutaj zostać. Dla kota to nawet i lepiej, bo nieco odpocznie. Gorzej jeśli zechce im wykitować. Wtedy to Moskal z pewnością znalazłby jakiś artefakt, który wskrzesza zmarłych i po tym jakby już kota wskrzesił to zabiłby go raz jeszcze. Wtedy poczułby się spełniony.
— Dobra – powiedział i powoli wstał. Jak go wszystko bolało. Czuł chyba każdy mięsień, każde ścięgno! A może to tylko takie złudzenie? Niby był przyzwyczajony do wysiłku, bo nie raz nie dwa biegał, uciekał po Zone. Niekiedy były to nieco dłuższe dystanse niż ten. A teraz? Czuł się tak jakby przebiegł maraton, zdobył miejsce na podium i na koniec dostał w pysk od kogoś życzliwego. Chociaż i tak „dostanie w pysk” to taka jakby nagroda od Zony.
Michaił położył na podłodze AKM i przez chwilę podreptał po pomieszczeniu. Próbował uspokoić drżenie rąk,
Moskal spojrzał na rękę i niemalże natychmiast odwrócił wzrok. Nie lubił takich widoków i zawsze, ale to zawsze dziękował, że jego rodzice nie byli lekarzami, bo chyba by nie zdzierżył tego, że miałby kogoś operować. Teraz jednak musiał zacisnąć zęby i spojrzeć na nogi. Gdyby miał złamanie otwarte, to od razu by to zobaczyli. Miszka jednak stawiał na złamania zamknięte. Kwestia teraz, czy były one proste czy z przemieszczeniem.
Kucnął przy młodym i zaczął delikatnie sprawdzać stan jego nóg. Prawa była względnie cała (a przynajmniej udo i piszczel), z lewą było gorzej. Moskal nieznacznie się skrzywił. Będzie trzeba mu nastawić kość w lewej nodze. Albo tylko usztywnić.
Cholera co robić?
— I to dosłownie nie pochodzi – mruknął Moskal. – Masz złamaną kość piszczelową w lewej nodze. No i też…wypadałoby sprawdzić jak to jest z twoją miednicą, ale…ani lekarzem nie jestem, ani on. Ciężko będzie – powiedział cicho. Ważne było w tej chwili, żeby nic ich nie zeżarło, oraz żeby młody nie wykitował im tutaj. Później będą musieli dotrzeć w jakiś sposób do Kordonu. A co dalej?
Dalej to się jeszcze zobaczy.
— Mam artefakt, który zmniejszy krwawienie. Ostatnie czego chcę to to, żebyś się nam tutaj wykrwawił – dodał i podszedł do plecaka. Chwilę w nim pogrzebał i wyciągnął puszkę z artefaktem. Z puszki wyciągnął artefakt, który miał jakoś pomóc kotu.
Michaił był pewny, że młodemu nawet przez chwilę zaświeciły się oczy, kiedy zauważył artefakt. No cóż, on sam doskonale pamiętał to jak zobaczył, a później też i sam zdobył artefakt. Dość pospolity, no ale jednak pierwszy! Z początku nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia jakie niesie ze sobą Zona. No ale, przynajmniej nie wpieprzył się od razu w tarapaty.
— Basior…zajmij się nim, ja sprawdzę wyżej co mamy. Może znajdzie się coś ciekawego? Albo coś do usztywnienia nogi i ręki? – powiedział. Naprawdę wolał nie łatać młodego. Zdecydowanie bardziej pasowało mu rozejrzenie się po okolicy tej wieży. No i może coś zobaczy z wysoka? Coś poza tymi przeklętymi psami.
Chwycił swojego AKM i przełożył przez ramię. Zabezpieczył go, tak na wszelki wypadek, gdyby zahaczył o coś spustem. No nie chciałby ranić Basiora, ani kota. Ani siebie, gdyby jakiś rykoszet poszedł. Co jak co, ale wolał być cały.
Przeszedł drabinką na samą górę i próbował podnieść właz. Napierał na niego całą siłą, tak żeby ustąpił. Wątpił, żeby był czymkolwiek zablokowany, stawiał bardziej na zardzewiałe zawiasy. Dopiero po dłuższej chwili właz ustąpił. Moskal wgramolił się wyżej. Szybko przyklęknął na jednym kolanie, odbezpieczył i podniósł kałacha „do oka” i rozejrzał się z grubsza po pomieszczeniu. Było cicho i cholernie czysto…
UsuńZnaczy się, był kurz, porozwalane papiery…poniszczone rzeczy. Al. nie było mutasów.
— Czysto! – krzyknął, tak na wszelki wypadek. Podniósł się z kolana i podszedł do metalowej szafki, która trzymała się na jednym zawiasie. Ostrożnie otworzył drzwiczki. Praktycznie nic. Nie licząc oczywiście kurzu i jakiejś starej gazety.
Przejrzał jeszcze pobieżnie pomieszczenie i dopiero po tym wyjrzał przez przybrudzoną szybę. Kundle wcale nie chciały odejść. Ale na szczęście, nie zobaczył żadnego snorka, żadnych mięsaczy. Niczego. Aż to było dziwne. Po mniej więcej dziesięciu minutach wrócił na dół, do reszty.
— Nie ma nic ciekawego – powiedział. – Kurz, resztki gazet i jeszcze więcej kurzu. Pieski nadal sobie chodzą po okolicy, poza nimi nie ma niczego innego – powiedział, po czym usiadł przy swoim plecaku. Położył obok siebie swojego kałacha, podciągnął nogi pod brodę i spojrzał na kota.
Wypadałoby, wiedzieć coś o sobie, zanim młody odpłynie.
— Jestem Moskal, a to Basior – przedstawił ich. – A ty? Jak na ciebie wołają? No i jakim cudem…znaczy się…jak wpieprzyłeś się do tej studzienki? – zapytał. Przecież nie była to kwestia cudu, bo okolica była tak zarośnięta, że wystarczyła chwila nieuwagi. Ale prawda była taka, że gdyby szedł normalnym krokiem, to w życiu by się tam nie wpierdolił.
Powoli, może nawet nieco zbyt leniwie przeniósł wzrok na Basiora i lekko wzruszył ramionami. Czy to jego wina, że wolał wiedzieć z kim ma do czynienia? A i młody powinien się lepiej poczuć. Przynajmniej psychicznie. Bo przecież bandyci się nie przedstawiają i nie ratują, prawda?
Prawda. Cała i najszczersza prawda.
Milczał przez dłuższą chwilę. Wiedział, że nie należało planować, czegoś na kilka dni do przodu, bo Zona tego nie lubiła. Oj jak ona tego nie znosiła.
— Musimy jakoś wymyśleć co z nim zrobimy – powiedział w kierunku Basiora. Jak już pomógł, to nie zamierzał go zostawiać, a liczył też i na to, że dzieciak nie wykituje im w przeciągu najbliższych godzin. Wściekłby się z pewnością…ale nie rozpaczałby, bo przecież nie znał go tak właściwie. Z pewnością jednak, gdyby kot umarł to wykopałby mu jakiś grób.
Bo przecież tak wypadało. No i raczej nikt by nie chciał, żaden stalker by nie chciał żeby jego zwłoki były pożywieniem dla takich ślepych psów, albo innego gówna.
W sumie…to jeśli miałby mnie zeżreć, to byłoby fajnie, żeby skurwesyny się potruły i cholery pozdychały - pomyślał, bardzo „optymistycznie” Moskal.
Moskal powoli położył artefakt, jakby bał się że go uszkodzi. W sumie, to nawet i nie było mu szczególnie żal, że daje artefakt żeby pomóc kotu. Bo przecież tak wypadało postąpić, tak należało zrobić. Po prostu zachowują się jak cywilizowani ludzie…tyle że z dala od cywilizacji. Ale dawali dobry przykład i może kiedyś Zona im to wynagrodzi?
OdpowiedzUsuń— Oferma… - powtórzył cicho. Jednak nie bawiło go to wcale. Przezwisko jak przezwisko. Właściwie to nie pamiętał czy jemu dali jakieś przezwisko. Chyba nie. Nie mówił o sobie, tylko tyle że pochodził z Moskwy, nic poza tym. Nie mówił, że miał przejąć kancelarię, że miał być ślub i dziecko. Ot czasem coś napomknął o tym, że nie był biednym dzieckiem ulicy, ale chyba niewielu o tym pamiętało. Chociaż…no cóż, nie. Jednak miał przezwisko. Wołali na niego swego czasu „Elegant”. No tak, nie wyglądał na zabiedzonego człowieka, który przybył do Zony żeby poprawić domowy budżet. Naprawdę było mu daleko do klepania biedy.
Ale i w sumie „Elegant” nie pożył długo. Bo chociaż i mundur przez jakiś czas był czysty (całe trzy dni) i w jednym kawałku (tutaj było dużo ponad trzy dni), tak jakoś Moskal chyba udowodnił innym, że nie boi się pobrudzić. Chyba większość była zgodna żeby nazwać Moskala „równym gościem”.
— Panika rzecz ludzka – powiedział Moskal. – Przynajmniej wiemy, że masz w sobie jeszcze trochę człowieczeństwa – uśmiechnął się słabo. Taki żarcik miał wyjść, ale chyba się nie udało. No nic, mówi się trudno i żyje się dalej.
Pewnie złapał paczkę fajek. Spojrzał na opakowanie…przez chwilę myślał czy zapalić, czy nie, w końcu jednak się przemógł żeby zapalić. Nie wiedział czy bardziej dlatego, żeby nie wyjść na „francuskiego pieska”, czy może dlatego że chciał dotrzymać towarzystwa Basiorowi. Zanim jeszcze zapalił odrzucił paczkę papierosów. Zaciągnął się lekko i kaszlnął. Dawno nie palił, zapomniał jak to jest z tym gryzącym dymem papierosowym. Zapomniał jak to potrafiło drażnić gardło i jaki pozostawiało później posmak. Nie wiedział czy to dobrze, że zapomniał, czy wręcz przeciwnie.
— Zszywacz…proszę nie mów mi o nim – powiedział. Wiedział doskonale o jego historii o tym jak nagle dostał objawienia. Chciał nawet i głośno go wyśmiać, ale stwierdził że nie warto, bo może się okazać, że będzie potrzebować jego pomocy, a każdy medyk był na wagę złota. Ale chyba każdy wiedział, że Moskala bardzo irytowały te filozoficzno-religijne dywagacje i anegdotki. Michaił nigdy nie był osobą wierzącą, podobnie jak rodzice wychowani w czasach, kiedy o Bogu większość zapomniała. To raczej była normalna sprawa, że i ich dzieci jakoś nieszczególnie przejmowały się jakimś facetem z brodą, który widzi wszystko i wszystkich i przyjdzie ich sądzić podczas apokalipsy. Na całe szczęście dla samego siebie Moskal zawsze nic się nie odzywał…a jeśli był zmuszony do odpowiedzi to zawsze przytakiwał i liczył na to, że Zszywacz zaraz skończy swoją robotę oraz pitolenie. Właściwie to momentami aż „dziękował Bogu”, że zemdlał w trakcie zszywania. Nawet nie tyle mdlał z bólu ile ze zmęczenia, bo raz czy dwa razy naprawdę wyglądał jak cień samego siebie, chyba nawet i Sidorowicz myślał że ma do czynienia z jakimś zombie.
Ale jak widać Moskala nie jest tak łatwo zabić i ukatrupić, skoro jeszcze wałęsał się po Zonie i ratował jakieś koty, które wylądowały w studzience. Śmiało mógł żartować że stał się bohaterem Zony, bo uratował młodzika.
UsuńSpojrzał na kota, który chciał zaprotestować. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy ten jednak nie wstał. Zaciągnął się papierosem. Powoli wypuścił kłąb szarego dymu. Westchnął cicho, jakby to miało mu w czymś pomóc.
— Tak. Kordon najlepsza opcja – mruknął. Zastanawiał się ile czasu może im to wszystko zająć. W normalnych warunkach (czyli tych bez rannego kota, ale z jakimiś „umilaczami czasu” jakie mogła zaserwować Zona) trwałoby to coś około jednego dnia…maksymalnie dwóch. A teraz? Zakładając że psy sobie pójdą w nocy i nie przyjdzie nic gorszego, zakładając, że nie wpadną na żadne stadka kabanów, ślepych psów, albo na jakiegoś snorka to droga zajmie im szalone trzy dni…minimum trzy dni. Niestety kot ich spowolniał i to znacznie, ale należało już to dociągnąć do końca.
Dopiero po chwili jego umysł zarejestrował, że kot o coś zapytał.
— Długo. Ja cztery lata on – wskazał na Basiora – jeszcze dłużej niż ja. Ale nie pytaj się co nas sprowadziło do Zony, o takie rzeczy z zasady nie pyta się na początku znajomości – tutaj trochę skłamał. Bo niektórzy pytali, ale Moskal przypuszczał, że Basior nie będzie chciał się chwalić dlaczego tutaj przybył. Chociaż przypuszczalnie odpowiedzieliby zgodnie że dla pieniędzy, bo to była taka dość…neutralna odpowiedź. Poza tym skąd młody mógł wiedzieć, że Moskal miał być prawnikiem? Raczej wątpił.
Spojrzał na Basiora i Lioszę. Powoli zaczynał się robić senny, a to było dziwne, bo zazwyczaj ciężko mu było zasnąć w takich okolicznościach i wydawało mu się, że nie zmęczył się jakoś bardzo. Po prostu wydawało mu się, że jest bardziej wytrzymały. Wstał, przeszedł kilka kroków i usiadł obok Basiora. Spojrzał na kolegę i uśmiechnął się niemrawo.
— Będzie ciężko – szepnął gasząc papierosa. – Raz że droga, dwa…będzie nas spowalniał, trzy…będzie źle jeśli wpierdolimy się na jakieś mutanty – cały czas mówił cicho tak żeby tylko Basior go słyszał. – Nie będzie źle jeśli uda nam się uniknąć wszelakich…problemów. Albo jeśli znajdziemy…jakiś środek transportu, co chyba jest niemalże niewykonalne – mruknął. Oparł się o ścianę i przymknął oczy. Miał dość dzisiejszego dnia. Powoli miał dość.
Zaraz jednak zrobiło mu się głupio, bo to mogło zabrzmieć trochę tak jakby nie lubił Zony, a ją lubił. Była trochę jak kochanka…wymagająca kochanka, która ma wieczne huśtawki nastroju. Ale o dziwo to mu jakoś nie przeszkadzało. Chyba na tyle polubił się z Zoną…no dobra, nie tyle co się polubili, co przywykli do siebie. Chyba nawet na tyle żeby nie kończyć nagle tej owocnej znajomości.
— Nie wiem jak wy, ale ja zamierzam skorzystać z przywileju odpoczynku. Aha… Z góry jest bardzo dobry widok dla snajpera – powiedział już normalnym tonem głosu. Zamknął oczy i wygodniej się rozmościł na podłodze. Zamierzał przysnąć na kilkanaście minut. No może i nawet na kilka godzin. Po prostu potrzebował krótkiej regeneracji sił.