2 stycznia 1970

[KP] Reiner Craxton

"Vigilance is our shield, that protects us from our squalid past. Knowledge is our weapon, with which we carve a path to an enlightened future."
Hymn Młotodzierżców, Thief

Dunwall - Gristol
34 lata / oficjalnie Rewident / nieoficjalnie Lojalista


Przybył do Hound Pits wraz z obecnym Nadrewidentem Teague Martinem.

Prawa ręka i pomocnik Nadrewidenta w kwestiach konspiracji, jego zaufany kompan oraz przyjaciel z czasów dzieciństwa. To właśnie Teague Martin namówił go do przystąpienia do Kongregacji Wszechludzi, choć sam Reiner przestaje wierzyć Siedmiu Zakazom i gardzi Ucztą Zatracenia.

Stara się wsłuchiwać się w intrygi wśród współbraci i pomagać w przewidywaniu kolejnych kroków władzy rządzącej. Skrycie podziwia Corvo za cały trud jaki wkłada w przywrócenie Emily Kaldwin na tron - z cała pewnością szanuje go najbardziej ze wszystkich Lojalistów, gdyż czyni najwięcej namacalnych zmian.

Na co dzień Rewident patrolujące ulicę wraz z wilczarzem Redd.

Czy Siedem Zakazów to prawda absolutna skoro wielu wierzy w istnienie Odmieńca?



Muzyczna podlinkowana w "Reiner Craxton",
wątek z Chan.
Arty: lagro_ross, vicious_mongrel

9 komentarzy:

  1. Biegła przed siebie, nawet nie rozglądała się zbyt bardzo. Miękkie podeszwy uderzały cichutko o mokre kamienie tuż przy porcie. Padało. Jeszcze wczoraj świeciło słońce, które radośnie przebijało się przez okna laboratorium Sokołowa, by próbować przedostać się jeszcze pomiędzy liśćmi wszelakich roślin leczniczych. Tego dnia padał deszcz i podsumowywał podły stan, w którym znajdowała się Larisa. Uciekała z miejsca niegdyś bezpiecznego, gdzie mogła przebywać w spokoju i z dala od wszelakich chorób, rządów oraz okrucieństwa. Przyczyną była ślepa obsesja wujka, która zmieniła go w obiekt grozy i tortur. Tak mówił jej we śnie Odmieniec. Jemu wierzyła bezgranicznie. Jako wskazówkę otrzymała tylko jedną nazwę: bar Hounds Pits. Niewiele mówiło to samej brunetce, jednak miała do stracenia własne życie, a to spowodowało, że jeszcze w ciągu jednej nocy odnalazła schronienie. Biegła więc ku łódce, chcąc wyrwać ją z lin, wsiąść i odpłynąć jak najdalej od niebezpieczeństwa, w które zamienił się jej własny członek rodziny. Problem polegał na tym, że ktoś zauważył sylwetkę dziewczyny, majaczącą się w świetle lamp nocnych. Jeden z żołnierzy biegł tuż za nią, co rusz krzycząc aby się zatrzymała. Nie chciała. Wtem runęła na stalowy pomost, uprzednio potykając się o własne nogi, gdy zbiegała z kamiennych schodów. Deszcz wcale nie pomagał. Utrudniał. Natychmiast odwróciła się przodem do napastnika, który z szablą w dłoni kroczył ku dziewczynie. Nie rozumiała, skąd pomysł, by używać wobec niej broni. Nie miała przy sobie nic, prócz kilku uzdrawiających płynów, papierów z przepisami, a także ważnych dla niej rzeczy. To wszystko tkwiło w torbie, leżącej tuż obok nogi Sokolov z urwanym na pół ramieniem. Nie miało to wielkiego znaczenia, gdy Larisa czuła zagrożenie ze strony strażnika. Złapała ramię w garść i zaczęła cofać się na stalowych, płaskich prętach. Może u w tamtym momencie cały plan ucieczki legnąłby w gruzach, gdyby nie stado szalonych szczurów. Pojawiły się raptem znikąd, tak po prostu atakując mężczyznę w mundurze. Widok był przerażający, ale Sokolov nie miała czasu na współczucie, którego zazwyczaj miała w sobie pełno. Zerwała się z miejsca, by chwilę później wskoczyć do najbliższej łodzi. Pod ciężarem kobiety zachybotała się mocno, przez co dziewczyna musiała złapać się czegokolwiek. Kiedy równowaga w miarę została wyrównana, Larisa uruchomiła silnik i odpłynęła w pustą przestrzeń, zostawiając za sobą dom Sokołowa.
    Niewątpliwie zawdzięczała temu człowiekowi wiele i za wszystko była mu wdzięczna, jednak pamiętając eksperymenty przeprowadzane na mieszkańcach okolicznych domów – bała się. Zupełnie najzwyczajniej, jak to człowiek bać się może. Zresztą prosty przekaz Odmieńca o treści: uciekaj, długo przekonywać jej nie musiał. Miała znaleźć człowieka imieniem Piero, który znajdował się wśród jego wybrańców. Nie wiedziała o nim zbyt wiele, prócz tego, ze był naukowcem, a także wynalazcą.
    Droga nie była zbyt długa, może trwała jakieś dwie godziny. Dla Larisy była ona jednak męcząca. Bieg przez śliskie kamienie, schody. Skracanie się oraz wykradanie cennych papierów kosztowało Sokolov zdrowie psychiczne, jak i fizyczne. Nie była zdatna do biegania, a daru od Odmieńca nie potrafiła jeszcze wykorzystywać. Kiedy łódź natrafiła na stały ląd, opadła na jedną ze ścianek. Potrzebowała chwili wytchnienia i spokoju. Jednakże cel podróży miała określony jasno: odnaleźć Piero w Pubie Hounds Pits. Brunetka wystawiła jedną nogę na ziemię, natrafiając na wodę po łydki. Przeklęła cicho pod nosem, ocierając dłonią zmęczoną twarz. Palce pokryły się czarno czerwonymi barwnikami, pozwalając zapewne rozmazać się im po połowie policzka. Westchnięcie wydobyło się z gardła dziewczyny, po czym i druga noga wylądowała w wodzie. Zanim się jeszcze rozprostowała zaczerpnęła trochę płynu, by w szybkim geście obmyć sobie twarz. Zimna woda lekko obudziła Sokolov, która najchętniej upadłaby w miejscu w którym stała, jednak całą swoja wolą stawiała kroki w przód po kamienistym wybrzeżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilka metrów dalej znajdował się suchy ląd, a jeszcze kawałek po tym widniały lekko zniszczone schody. To był obecny punkt, w który Larisa chciała dotrzeć. Trzymaną w ręku torbę naprawiła, zawiązując rozerwane ramię. Zarzuciła na swoje własne, po czym ruszyła na przód.

      Usuń
  2. Wielu rzeczy bała się w swoim życiu, jednak głównym strachem Larisy była niewiadoma przyszłość. Nie lubiła momentów, w których swój los musiała powierzać przypadkowi i improwizacji. Wolała wszystko mieć ustalone z góry, wszystko wiedzieć, wszystko zaplanować, czasem co i do minuty. Tymczasem lękliwie nasłuchiwała całą najbliższą okolicę w zlokalizowaniu jakiegokolwiek zagrożenia. Czuła się parszywie, uciekając od wuja i jednocześnie skradając się do człowieka, który najprawdopodobniej przyjmie ją wyjątkowo chłodno, o ile w ogóle. Głównie z powodu jej rodzinnych powiązań z Sokołowem. Z tego, co wiedziała nie dogadywali się zbyt dobrze. Ba! Tragicznie. Jednak był jej jedyną nadzieją na schronienie i dalsze względnie spokojne życie. Nie spieszyła się. Miała już dużo czasu, a i nie bała się, że ktoś ją goni. W końcu na spokojnie mogła kierować się przed siebie, tempem jej przypisanym. Nie lubiła niczego robić w gonitwie.
    Przystanęła tuż przed schodami, opierając się o betonowy mur, znacznie przerastający jej wysokość. Droga obok niej zdawała się być tą jedyną, ponieważ wokół wszystko było albo sporych rozmiarów, albo zabite metalowymi płytami. Larisa od momentu epidemii nie wychodziła z domu swego wuja. Można stwierdzić, że żyła trochę jak w kloszu. Ochraniana z każdej strony, przed wszystkim i przez wszystkich. Jednak znalazła się jedna osoba, w dodatku dziewczynie najbliższa, a gorsza, niż zaraza szalejąca za owymi murami budynku.
    Sokolov podniosła wzrok do góry. Chmury ustępowały powolnie słońcu, tocząc się leniwie po niebieskim niebie. Miała nadzieję, że ten właśnie widok daje pewien znak. Od tej pory powinno być już lepiej, bezpieczniej, przyjemniej. Tak bardzo chciałby nie mieć takich zmartwień, ale zdawała sobie sprawę również z tego, że po jej zniknięciu wuj zarządzi poszukiwania. Bała się, najzwyczajniej w świecie się bała. Chcąc już mieć z głowy rozmowę z Piero odepchnęła się od szorstkiej powierzchni betonu i wyszła zza muru, powoli oraz jak najuważniej stawiając stopy na schodach. Nie przychodziło to dziewczynie z łatwością, ponieważ była już wyjątkowo zmęczona, a najchętniej runęłaby na ziemię w celu chwilowego odpoczynku. Chciała jednak mieć pewność, że w tym miejscu znajdzie się dla niej kawałek wolnej przestrzeni, ciepły koc i spokój. Niczego bardziej nie pragnęła w tamtym momencie.
    I nagle usłyszała głos. Zadarła głowę do góry, czego wcześniej głupia nie uczyniła, a przed sobą ujrzała postawnego mężczyznę w stroju Rewidenta. Mierzył w nią czymś w rodzaju pistoletu, a na pewno bronią, przed którą nie mogła uciec. Przy jego nodze stał sporych rozmiarów pies, warczący na nią cicho w każdej chwili gotowy do ataku. Widziała je często z okna, wtedy już wywoływały w niej mieszane uczucia, ale z bliska wydawał się dziewczynie jeszcze bardziej przerażający. Larisa cofnęła się oszołomiona o jeden schodek, przywierając prawym bokiem do zimnego muru. Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Nawet na chwilę odwróciła się, by sprawdzić, jak daleko ma do plaży, ale wiedziała, że nie ma żadnej szansy na ucieczkę. Była zdana na łaskę i zrozumienie mężczyzny przed sobą.
    Pytanie usłyszała jak przez mgłę, minęło kilka sekund zanim sens słów rzeczywiście do niej dotarł. Otworzyła usta, by odpowiedzieć na skierowane w jej stronę pytanie, ale ze ściśniętego gardła wydobyło się tylko ciche „ja”, po czym dziewczyna umilkła. Pierwszy raz w swoim życiu bała przyznać się do swojego nazwiska, które bądź, co bądź swoje znaczyło. Przez myśl przeszedł jej nawet pomysł, aby się do niego nie przyznawać, ale zdawała sobie sprawę z tego, że na kłamstwie za długo nie pociągnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Moje imię to Larisa – odpowiedziała w miarę jak najszybciej. W końcu nie chciała denerwować mężczyzny przed sobą. Jej dłoń kurczowo ściskała apaszkę zawiązaną na szyi, a sama nerwowo zerkała to na wymierzony w nią pistolet, to na warczącego psa wlepiającego w nią swe ślepia. Nie wiedziała, czego obawiać się bardziej, a obie te rzeczy działały na nią wręcz paraliżująco. – Szukam… - zawahała się na moment, myśląc nad tym, czy powinna ujawniać prawdziwy cel swojej podróży. Z drugiej strony, jeżeli nie zdobędzie choć cienia zaufania Rewidenta przed sobą jej życie może zakończyć się marnie. – Szukam Piero Joplina – dokończyła nieśmiało, zwracając swój wzrok ku mężczyźnie. A on stał wciąż niewzruszony. Twarz nawet nie zmieniła swoich wyrazów, była jak kamień. Żadnych emocji, z których Sokolov mogłaby wywnioskować, czy dane jest jej mieć nadzieję na cokolwiek. – Powinien wiedzieć o mojej wizycie – co do tego, nie miała pewności. Mogła jedynie liczyć na wspaniałomyślność Odmieńca, który możliwie raczył powiadomić naukowca o zaistniałej sytuacji. Był jedyną osobą, której bezgranicznie wierzyła, a wręcz oddała całe życie, bo na tamtą chwilę, nie miała zupełnie nic. Rodziny, domu, kogokolwiek. Był tylko Odmieniec i jego nikła obecność w postaci znaku na lewym ręku, który Larisa skrzętnie ukrywała. Jeżeli jednak Piero nie wiedział o jej nadejściu zupełnie nic, była w poważnych tarapatach.

      Usuń
  3. Dlaczego miałbym ci wierzyć?
    To pytanie chwilę odbijało się po myślach Larisy, próbując skonstruować jak najlepszą odpowiedź, po której mężczyzna przed nią nie będzie miał ochoty zmniejszyć odległości między spustem, a rękojeścią broni.
    - A dlaczego od razu zakładać, że kłamię? – z jakiś dziwnych względów, od młodości upodobała sobie opowiadaniem pytaniem na postawione jej pytanie. Skąd się to wzięło? Nigdy nie przyglądała się temu zagadnieniu o samej sobie, zresztą to byłaby tylko strata czasu. Nie była sobą zainteresowana do stopnia przeprowadzania badań. Niestety, zrobił to za nią sam wuj. Tyle zdążyła wywnioskować z papierów, które uważała z niezbędne w trakcie zbierania się do ucieczki. I pomyśleć, że trzymał je tak zupełnie na wierzchu, kiedy dziewczyna przechodziła tuż obok nich kilka razy dziennie. Dopiero w nerwowym przekładaniu dziwnych zwitków z szeroko otwartymi oczyma przeczytała kilka pierwszych zdań: „Obiekt podejrzany o kontakt z Odmieńcem. Zalecane więcej obserwacji.” Z jednej strony niesamowicie bała się do tego dotknąć, z drugiej ciekawość robiła swoje. Jednak potrzebowała do tego spokoju, a sytuacja w której się znalazła wcale tego nie zwiastowała.
    Nie przepadała za ludźmi bez emocji, kim niewątpliwie był mężczyzna mierzący do niej z pistoletu. Zawsze przepełniali ją niepokojem i mocno odczuwalnym lękiem, czego mogła zaznać dokładnie w tamtym momencie. Warczący wilczur stojący obok jego nogi w niczym nie pomagał, wręcz przeciwnie. Pogorszał znacząco, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że po to właśnie były. Swoją drogą, nie potrafiła zapamiętać ich nazwy. Szczególnie od momentu, gdy poprosiła wuja, by te do niej się nie zbliżały, by nawet ich nie widziała. Pierwszy punkt został spełniony, drugi już niekoniecznie.
    Kiedy Rewident wykonał ruch, ona automatycznie drgnęła i wcisnęła się mur. Już potrafiła zrozumieć stan, w którym człowiek poddany był ciągłemu dawkowaniu strachu. Czym więcej go było, tym bardziej myślała nad ucieczką i możliwym szybkim skróceniem bojaźni, co łączyło się także z jej życiem.
    Słowa, które następnie usłyszała rozlały falę ciepła po ciele dziewczyny. Nazywało się to przywróconą nadzieją. I chociaż otwór wylotowy broni wciąż wskazywał prosto na nią, to była odrobinę spokojniejsza. Próbowała jak najbardziej nie dać po sobie tego poznać, ale była bardziej, niż pewna, że oczy zaświeciły jej ulgą, gdy mężczyzna tylko wypowiedział te słowa. Krok należał do niej. Musiała oderwać się od kawałka betonu, który jakiś dziwnym uczuciem dawał jej fragment bezpieczeństwa. Miała zostawić go w tyle i wypłynąć na głęboką wodę. Zupełnie ciemną, jak otwór krótkiej lufy. Warczącą, jak ciemnawy pies, który wraz z jej krokami zaczął szarpać się w ręku właściciela. Przystanęła. Spojrzała na mężczyznę, chcąc ujrzeć w jego oczach jakiś błysk obietnicy, że jest bezpieczna. Nie dostrzegła nawet cienia. Podeszła jednak, znalazła się tuż obok, by zaraz dostać kolejną informację w postaci ruchu głowy. Wykonała. Wyprzedziła go, a na plecach poczuła nieprzyjemne dreszcze związane z wymierzoną w nią bronią. Dopiero teraz była w stanie przyjrzeć się miejscu, w którym wylądowała. Wszystko miało swoją dość długą i burzliwą historię, co wynikało po uszkodzeniach budynku oraz ogólnego wyglądu pubu. Nie było tu przyjemnie, ale miała pewność, że głownie przez zagrożenie, które na nią czyhało tuż za plecami. Potem nastąpiła fala reakcji na jej bytność – nie należały one do przyjemnych. Larisa nie była przyzwyczajona do tego typu zachowań skierowanych w jej stronę. Czuła się podle i źle, bo z każdym wzrokiem, każdym słowem rozumiała, jak bardzo jest tu niemile widziana. Zauważając jednak krzesła barowe zignorowała wszystkie konwersacje, a pozwalając sobie na odrobinę swobody usiadła na najbliższym z nich, po czym oparła się o blat baru. Wszystko lśniło czystością i porządkiem, czego nie można było powiedzieć o zewnętrznej części tego miejsca. Jednak rozumiała – spiskowanie w takim niepozornym miejscy było bezpieczniejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nastąpiła cisza, a oczy zgromadzonych wokół niej osób skierowane były prosto na nią. Natychmiast wyprostowała się i stanęła o własnych nogach na chwilę tracąc równowagę. Pomogły życzliwie już jej krzesła barowe. Rozejrzała się nerwowo, rozpoznając kilka twarzy. Głownie admirała Farleya Havelocka, którego miała okazję spotkać na żywo. Nie była tylko pewna czy pamięta z kim ma powiązania rodzinne. Potem był mężczyzna, który stał już bez pistoletu. Wyprostowany z rękami złożonymi za sobą wyglądał znacznie bardziej jak człowiek, a nie jak wyuczony podejrzliwości pies. Najbardziej po lewej stronie Sokolov stała ujrzana wcześniej Lydia w raz z mężczyzną średniego wzrostu z małymi okrągłymi okularkami na nosie. Jak miała nadzieję – sam Piero Joplin.
      – Moje pełne imię i nazwisko to Larisa Malena Sokołow do niedawna prawa ręka cesarskiego medyka – głos jej spoważniał. Kiedy miała przed sobą tak ważne persony, jak i sędziów jej życia wolała zachowywać się tak, jak na noszące przez nią nazwisko przystało. Wykorzystywała do tego ostatki swoich sił, ale sądziła, że dla własnego życia było warto. Ktoś za nią na ostatnie dwa słowa zamruczał coś pod nosem, czego nie za bardzo była wstanie usłyszeć. Po odwróceniu głowy połączyła pomruki z mniemanym Piero. Postanowiła ciągnąć swój teatrzyk dalej, mając nadzieję, że naukowiec będzie na tyle wyrozumiały, że po prostu jej przytaknie. – Byłam zmuszona do ucieczki spowodowanej wyborem strony Piero w konflikcie między nim, a moim wujem – nie wiedziała, co mówiła. Lewa ręka, w miejscu gdzie znajdował się znak Odmieńca niesamowicie piekła, do tego stopnia, że musiała zacisnąć ją drugą dłonią, by sobie ulżyć. Larisa ledwo widocznie skrzywiła się, ale nie obawiała się skutków owej mimiki twarzy. Wyglądała, jakby bolał ją każdy fragment ciała, więc nikogo nie powinien dziwić wyraz bólu na je twarzyczce. – Nie mając wyjścia, z pomocą Piero, a dokładnie samej informacji dostałam się tutaj. Nikt nie wie, gdzie jestem i nikt mnie nie śledził. Tyle mam na swoją obronę – zakończyła spokojnie. Po twarzach mogła stwierdzić, że członkini rodziny Sokołow była ostatnią spodziewaną się w tym miejscu osobą.
      – Mogę dodać, że wszystkie materiały, z których powstała broń Corvo, zanim dostawały się w pańskie ręce admirale, przechodziła przez ręce należące do panny Larisy – głos zabrał mężczyzna za nią, a dziewczyna nieznacznie odetchnęła z ulgą. Wszystko, co mogła uczynić: wypowiedziała. Piero postanowił jednak trzymać się jej ścieżki wydarzeń. Na ręku wciąż czuła obecność Odmieńca, który prowadził jej umysł przez całą wypowiedź, nie pozwalając aby zająknęła się chociaż na moment lub pomyliła w opowieści. – Bardzo możliwe, że przez ten fakt dostawy stają się coraz skąpsze – dodał z nutą pretensji w głosie.
      Przeniosła swój wzrok na mężczyznę, który dobrych kilkanaście minut temu mierzył do niej lufą z pistoletu. Szukała w jego oczach jakiejś emocji związaną z jej przybyciem, nazwiskiem, którego swoją drogą nie raczyła mu go podać. Patrzyła na niego już spokojniej, swoim naturalnym wzrokiem, a krzyczał on: Przeżyję! Będziesz mnie tu codziennie widywał.

      [Tak, wiem. Pomieszałam trochę, bo on ją dopiero doprowadził do tego baru, ale jestem zmęczona, jak moja Larisa. Miej dla nas biednych trochę wyrozumiałości :c ]

      Usuń
  4. Nie bardzo interesowali ją wszyscy ludzie wokół. Swój wzrok skupiła głównie na admirale Havelocku, który równie bacznie przyglądał się i jej. Miała wrażenie, a nawet była pewna, że mężczyzna był tu najważniejszy i od jego decyzji zależeć będzie jej pobyt w Hounds Pits. Larisę denerwował tylko fakt, że zgromadzeni z istnym zainteresowaniem wlepiali w nią swoje ślepia zupełnie ignorując fakt, iż staje się to krępujące oraz mało kulturalne. Z racji swojego nazwiska była przyzwyczajona do innych standardów, jak i przebywania w cieniu wuja, co akurat bardzo dziewczynie odpowiadało. W tej sytuacji czuła się co najmniej dziwnie niekomfortowo.
    Havelock w końcu odezwał się do niej swoim poważnym, ale uroczystym tonem. W otaczającej ich scenerii brzmiało to nadzwyczaj śmiesznie, jednakże usłyszane przez nią słowa stanowiły dla Larisy ważny element jej życia.
    - Nadzwyczaj rozumiem, admirale – dziewczyna skinęła głową, mówiąc wdzięcznym i ciepłym tonem głosu. – Dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, że w tak trudnych okolicznościach obdarowano mnie choć krztą zaufania. Dziękuję, nie zawiedzie się pan – Sokołow lekko dygnęła, jak to nauczono ją, gdy trafiła pod skrzydła wuja. Doskonale wiedziała, jak zachować się wobec ludzi ważnych i wysoko postawionych. Czasem miała wrażenie, że to tylko dzięki wsparciu Odmieńca, ale robił to bardzo rzadko. Głównie w nagłych przypadkach.
    Brunetka odwróciła się jeszcze za siebie, by zdążyć przyjrzeć się naukowcu, z którym dane będzie jej pracować. Jednak zdążyła zauważyć jedynie jego plecy, a następnie drugą stronę drzwi, przez które przechodziła kilka chwil temu. Westchnęła krótko, po czym powoli zaczęła zmierzać w stronę wyznaczoną przez Lydię. Schody okazały się być dla niej znacznym wysiłkiem, ale w torbie Larisy znajdowało się coś, co pomagało dziewczynie bez większych oporów wykorzystywać resztki sił. Kilka probówek eliksiru uzdrawiającego przy każdym ruchu Sokołow oddawało dość charakterystyczny dźwięk, dlatego miała nadzieję, że nikt nie zwróci na to większej uwagi. W końcu była w głównej mierze medykiem, nikogo nie powinno to zbytnio dziwić. Na schodach obejrzała się jeszcze, by zmierzyć wzrokiem idącego za nią krok w krok pierwszego napotkanego mężczyznę w tym miejscu. Zmarszczyła brwi, zwężając przy tym powieki. Wyglądało na to, że przez najbliższy czas tak właśnie będzie wyglądało jej przebywanie w barze Hounds Pits. Cichutko parsknęła, by już po chwili ponownie złapać za balustradę w celu podciągania się w górę. Wejście na drugie piętro było w tamtym momencie dla brunetki istnym wyczynem, więc bez pytania z chęcią skorzystała z najbliższego łóżka po wejściu do pokoju. Oparła się łokciami o kolana głęboko oddychając, a podniosła głowę tylko po to, aby podziękować wychodzącej kobiecie.
    Po usłyszanych słowach z ust ciemnowłosego mężczyzny lekko się zdziwiła. Z takim samym wyrazem twarzy odprowadzało go wzrokiem do okna, które chwilę potem otworzył.
    - Nie, nie. Dziękuję – odpowiedziała dosyć szybko, gdy ocknęła się z przemyśleń. Niewątpliwie skierowane w jej stronę pytanie było dość zaskakujące. Szczególnie po przywitaniu dziewczyny lufą pistoletu. – Poradzę sobie sama, od tego jestem.
    Larisa złapała za lewe ramię, cichutko sycząc pod nosem. Dokładnie na tą rękę upadła ze schodów, gdy uciekała z własnego domu. Na szczęście okazała się być jedynie potłuczona, a nic nie wskazywało na złamanie. Odetchnęła.
    - Z chęcią skorzystam z oferty – odpowiedziała ponownie wracając wzrokiem na Rewidenta. Był dość postawny, a sam wyraz twarzy nie skłaniał do pałania sympatią, jednakże bez wilczarza był on znacznie mniej straszny. Samej Larisie wciąż jednak nie kojarzył się za dobrze. Miała także nadzieję, że towarzyszące mu wcześniej zwierzę nie będzie pojawiało się zbyt blisko niej. W tamtym momencie obawiała się tego najbardziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Tam była łaźnia, dobrze pamiętam? – brunetka wskazała na drzwi, o których Lydia zdążyła już wspomnieć. Przeprosiła na chwilę mężczyznę, tłumacząc chęcią odświeżenia się zyskała krótką chwilę prywatności. Po zamknięciu drzwi za sobą podeszła do nadzwyczaj czystego lustra. Ujrzała tam wymęczoną twarz młodej kobiety z dość paskudnie rozmazanym makijażem. Uprzednia próba doprowadzenia się do porządku dała dość marne skutki, aczkolwiek były odrobine widoczne. Larisa odkręciła kran ponownie natrafiając na zimną wodę zmyła z twarzy oznaki długiej podróży, deszczu i przemęczenia. Odetchnęła, ze spokojem przyglądając się już czystej, ale wciąż bladej buzi. Dziewczyna sięgnęła do swojej torby, która kompletnie nie ułatwiała znalezienia w sobie czegokolwiek. Bałagan w niej panujący wręcz krzyczał upominając się o lepsze miejsce dla wszystkich papierów, probówek, a pourywane korzonki nowych miejsc do rozrastania się. Nie to było jednak najważniejsze, gdy drobna dłoń natrafiła na zimny i szklany owalny obiekt. Z zadowoleniem brunetka wyjęła go na zewnątrz i w dość szybki oraz zręczny sposób opróżniła jego zawartość. Eliksir uzdrawiający nie należał do najsmaczniejszych, ale zdecydowanie do najlepszych możliwych ratunków dla zmęczonej Larisy. Skóra dziewczyny nabrała znacznie cieplejszej barwy, oczy przestały się matowić, a zyskały zdrowego blasku. Uśmiech rozpromienił się na twarzy, a siły powróciły do mięśni. Dzięki temu Sokołow mogła zabrać się za czyszczenie ciemnozielonego płaszcza, tak bardzo przypominający ten noszony przez wuja. Zdążyła zauważyć, że kilka guzików należałoby poprawić, a niektórym szwom odświeżyć nici. Najbardziej o pomoc wołała jednak rozerwana torba, która to wylądowała na ramieniu Larisy. Wszystko to musiało jeszcze poczekać.
      - Zejdźmy – oświadczyła dziewczyna, kiedy opuściła łaźnię. Mężczyzna znalazł się zaskakująco blisko drzwi, niż się spodziewała. Nie skomentowała tego, a jedynie ruszyła w stronę korytarza, a następnie schodów. Nic już nie sprawiało jej bólu, a same ruchy stały się znacznie bardziej swobodne i żywsze w swoim wyrazie.
      Na parterze już czekało na nią przygotowane jedzenie w postaci chleba i puszki węgorzy w galarecie. Miała dziwne wrażenie, iż dostała to, co najgorsze można było tu dostać. Z drugiej strony ciepłe posiłki w takim miejscu, jak bar Hounds Pits mogły być rzeczą trudną do wykonania. Głownie ze względu na składniki. Nie zgłaszając żadnych zażaleń Larisa zabrała się za jedzenie. Chociaż była przerażająco wręcz głodna starała się jeść równie kulturalnie, co w domu. Mężczyzna krążył wokół niej, jakby pozwalając na spokojne spożywanie posiłku, ale jednocześnie mając ją dalej na oku.
      - Rozumiem, że przez dłuższy okres czasu będziesz przyglądał się wszystkiemu, co robię – odezwała się w przerwie między jedzeniem, a rwaniem kolejnej porcji chleba. – Nie sądzisz, że grzecznie byłoby mi się przedstawić? Chyba przyjemniej, żebym zwracała się po imieniu do swojego towarzysza.
      Nie zwracała na niego uwagi. Siedziała na stołku barowym z beztroską machając nogami w dwie strony. Stała się zupełnie spokojna o swój los, jakby słowo Odmieńca dawało jej jakąkolwiek pewność wszystkiego, co właśnie działo się wokół. Jednak dotarła tam, gdzie dotrzeć miała, a jedynym zmartwieniem pozostawało dogadanie się z samym Piero. Z tego, co zdążyła wywnioskować nie stanie się to zbyt szybko, ponieważ naukowiec nawet nie raczył zamienić z nią słowa, a to oznaczało jedno. Będzie gorszy, niż jej własny wuj.

      Usuń
    2. Westchnęła, wstając na nogi. Poprawiła rękawy płaszcza, strzepnęła ziemię z dopasowanych spodni. Chciała skorzystać z pokoju w widzianej wcześniej wieży, bo z tego co zrozumiała, pozostała ona zupełnie pusta. Za tym szła jej względna prywatność, obecnie zaburzona obecnością Rewidenta. Jednak Larisa potrzebowała miejsca, w którym mogła rozsadzić rośliny, a także rozpakować swoje rzeczy, w tym notatki z badań Sokołowa. Te dziewczyna musiała przeczytać, by sprawdzić do czego posunął się jej własny wuj i czego zdążył się o niej dowiedzieć. Potrzebowała do tego samotności, ponieważ nikt z obecnych nie mógł dowiedzieć się o ich zawartości.
      - Co z tą wieżą? Czy mogłabym ją zobaczyć?

      Usuń