Jasper Lahey
Promienie słońca pieszczą mą skórę jak nigdy wcześniej. Czuję delikatne pocałunki składane na bladych policzkach, długiej szyi i odsłoniętych obojczykach. Przepełnia mnie szczęście z tak delikatnego traktowania — czy i ty byłbyś w stanie to uczynić, gdybym się zbliżył do ciebie? Wznoszę oczy ku niebu, przymykając powieki od oszałamiającego blasku. Rozkładam ręce, pragnąc poddać każdą cząstkę swojego jestestwa ognistej gwieździe, której ponowne spotkanie nastąpi za bardzo długi czas — w myślach jednak nadal grzeszę, pragnąc poddać każdy atom swojego ciała tobie i twemu, rozniecającemu iskry w moim podbrzuszu ciału. Hipnotyzujesz mnie spojrzeniem rozgorączkowanych oczu — smutnych i pustych oczu, w których widzę rozgwieżdżone niebo. Kusisz mnie odsłoniętym ciałem, którego chłód mógłby ostudzić moje wrzące ciało. I w końcu przyzywasz mnie niczym Księżyc swym blaskiem ćmę — która nie boi się powierzyć własnego życia swojemu przewodnikowi.
WĄTEK PROWADZONY Z Szatanizm pierwotny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz