7 września 2008

[KP] Sweet home Alabama?

ROSE WILLIAMS
PANI PRAWNIK - 29 LAT - SAMA JAK PALEC

Mogła godzinami dyskutować o precedensach prawnych, czytać decyzje poszczególnych sądów, czy też recytować wszystkie niedawne zwiastuny końca świata, które świadczyły o tym, że Donald Trump nie jest dobrym prezydentem. Lubiła swoją pracę do tego stopnia, że nie tyle mieszała ją z życiem osobistym, ile całe jej życie osobiste stało na filarach prawniczego wykształcenia. Do niedawna działała jej ta nieciekawa tendecja na korzyść- mogła w skowronkach piąć się po szczeblach kariery, zostawiając przy tym za sobą trupy i zniszczenie (metofryczne, bo w pracy zawsze miała porządek), aczkowiek gdy narzeczony oznajmił jej, że ma dość, że czuje się niedoceniony i nie, nie ma ochoty dyskutować, a ważna umowa, nad którą siedziała pół roku(!), poszła w cholerę wraz z jej stanowiskiem, odkryła, że zmiany są nieuniknione. Została na lodzie. 



Dostała list i okazało się, że czeka na nią miejsce w kancelarii i dom w... Bondbell? Abellbell? Tinkerbell? W Alabamie. Nie wiedziała nic, a nic o życiu w Alabamie, ale do wyjazdu wystarczyła jej znajomość Nowego Jorku. Niezależnie od tego jak bardzo go kochała (stolicę stanu, nie narzeczonego) nie było szans, że ktoś ją zatrudni po ostatnim fiasku. Ponoć była za ostra, zbyt bezpośrednia, nie miała wystarczająco empatii, żeby pracować z ludźmi. Alabama była okazją nie do odrzucenia. Nawet nie powiedziała tacie, że się wyprowadza, z mamą nigdy nie miała kontaktu, to jest, do teraz, gdy jakaś ciocia ze strony rodzicielki postanowiła zostawić jej majątek. Niech żyje rodzina.

4 komentarze:

  1.     Dzień go nie oszczędza. Po parogodzinnej przeprawie na budowie mięśnie pieką boleśnie żywym ogniem, a świeżo nabyta na przedramieniu rana tylko zaognia ten nieszczęsny stan. Szrama, choć płytka, przechodzi podwójnie od zgięcia łokcia niemal po nadgarstek – wszystko to za sprawą nieuważnie podtrzymanej palety z deskami. Jak się okazuje nie tylko ostre narzędzia potrafią zrobić krzywdę ludziom, przy odrobinie szczęścia wystarczy chropowata nawierzchnia i parę gwoździ. Wieczorem marzy już tylko o tym, by odpocząć, prysznic jest więc odpowiednią rekompensatą za poniesiony wysiłek.
        Woda spływa wzdłuż atletycznego torsu, ginąc w załamaniu tuż przy biodrach, a oddech, spokojny i regularny, porusza rytmicznie klatką piersiową. Prawą ręką opiera się o ścianę, uwydatniając krzywą linię mało estetycznej rany. Ciepło sprawia, że krew nabiega wokół niej, a piekący, choć nie tak natrętny ból rozchodzi się wzdłuż naciągniętej skóry. Pojedyncze krople osocza giną w strumieniu wody, przeistaczając się w lekko różową, półprzezroczystą ciecz. Nie przejmuje się tym. To tylko wynikowa działań. Przymyka na moment oczy, wdychając zapach aloesu, jaki niesie się od niedawno użytego żelu. Jest w stanie wpaść w morfeuszowe objęcia już teraz, gdyby tylko człowiek był biologicznie dostosowany do spania na stojąco. W obliczu takich faktów wieczór wydaje się wyjątkowo opieszały – wyścielony lenistwem i absolutnym zmęczeniem. Nie liczy minut od początku kąpieli, wie jednak, że minęło dostatecznie dużo czasu, by uznać proces mycia się za zakończony. Opuszki palców, pod ciągłym napływem wody, marszczą się niezgrabnie, nawołując do wyjścia. Więc robi to. Wychodzi z kabiny i na nagie, jeszcze mokre ciało nasuwa luźne cholernie wygodne spodnie dresowe. Od pasa w górę pozostaje bez odzienia, ale zgodnie z planem tylko przez pierwsze minuty po opuszczeniu łazienki. Świadczy o tym to, że już przy wyjściu z niej zgarnia z pralki koszulkę, gotowy do jej użycia w stosownym czasie. Póki co przerzuca ją jednak przez ramię, czekając aż skóra nieco ostygnie. Na mokre ciało bawełna klei się jak lep, czego stara się uniknąć. Tkanina okalająca ściśle sylwetkę to nic przyjemnego. Zabijając czas przeczesuje więc palcami włosy, strzepując z nich nadmiar wody. Odgarnięte w tył powinny pozostać za karkiem, tak się jednak nie dzieje. Pojedyncze pasma właśnie cisną mu się do oczu. Taka już natura gęstych fryzur – żyją dla siebie i według siebie.
        Wzdycha cicho i krótko, nie próbując tego naprawiać. W tej samej chwili rozlega się pukanie do drzwi. Ktokolwiek stoi za nimi, nie musi czekać długo na odpowiedź. John akurat znajduje się w niedalekim uplasowaniu od progu wyjściowego, co oznacza, że wystarcza mu zaledwie kilkanaście sekund, by znaleźć się przy werandzie od tej drugiej strony (od wnętrza domu).
        Z niejakim brakiem przekonania otwiera wejściówkę, puszczając drzwi swobodnie wprzód. Zawiasy są sprawne, a siła z jaką przycisnął chwilę temu klamkę na tyle dobrze dobrana, że skrzydło w zasadzie porusza się samo, w rozchyleniu ukazując kobiecą sylwetkę.
        — Poznaliśmy się? — powtarza za nią sceptycznie. Nie tak określiłby minione spotkanie. Nie mieli okazji przegadać ani chwili. Nie był nawet pewien, czy kobieta kojarzy go z imienia. Pozwala jej jednak wypowiedzieć się do końca, opierając się lekceważąco o próg na werandzie. Krzyżuje przy tym ręce, zasłaniając dwie rzeczy: jeszcze wilgotny tors i szramę na przedramieniu.
        — Taaa... no wiesz, zawory zamykają zaraz po wieczornych wiadomościach w radio, siedemnasta to ostateczna godzina na kąpiel — choć stara się być poważny, uśmiecha się mimochodem gdzieś przy końcu. Jego aktualny stan świadczy o tym, że w Bluebell absolutnie nie mają żadnego kłopotu z nocnymi prysznicami, jej teorie wydają się więc tym bardziej absurdalne. Wybacza jej to, bo panna wydaje się na tyle spłoszona naturą za plecami, że w zasadzie nie ma czasu na przeanalizowanie tego, co dzieje się przed nią. Tymczasem John prostuje się, bezceremonialnie łapiąc ją za dłoń i wciągając do środka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.     — Dzisiaj już nic z tym nie zrobimy. Wykąpiesz się u mnie.
          Decyduje za nią, jakby było to najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem. W istocie, czuje się w prawie, by rozporządzać cudzym życiem. Właśnie przekroczyła granicę jego posesji. Tutaj, ku własnej uciesze, on jest panem.

      Usuń
  2.      W momencie, w którym kobieta stara się wydukać z siebie informacje, o których dawno już słyszało całe Bluebell, mężczyzna traci resztki zainteresowania tą rozmową. Najłatwiejszą strategią wobec monotematyzmu dnia (bowiem tego popołudnia, jak każdego poprzedniego odkąd przyjechała panna Williams, największą atrakcją była ona i tylko o niej mówili) jest udawanie, że nie słyszy, gdy „ta nowa Rose” znów się przedstawia. Kobieta robi to tak, jakby naprawdę sądziła, że wcześniej nie wspominało mu o niej plotkujące kółko gospodyń wiejskich, skupiające się nie tylko na danych personalnych panny Williams, ale także na absolutnie każdym, najdrobniejszym elemencie jej garderoby. A może w istocie ta wielkomiejska turystka nie ma świadomości tego, jak szybko roznoszą się tu wszystkie wieści? Jakakolwiek jest odpowiedź, John nie komentuje zbędnych uprzejmości. Sam także nie zamierza iść tą drogą. Mądry, dobrze wychowany człowiek być może powiedziałby mu, że należy odpowiedzieć w tym samym tonie, co ona, rzucić chociaż coś krótkiego w stylu „No hej, jestem John”, ale... czy naprawdę zależy mu na podtrzymaniu szyku i kurtuazji? Nie.
         No więc w gruncie rzeczy spełnia się jako nieobyty w kobiecym towarzystwie wieśniak i czuje się w tej roli wręcz cudownie. Może dlatego, że jeszcze nie odkrył tej jednej, znaczącej prawdy o kobietach z wielkich miast – że w przeciwieństwie do tych niemądrych gąsek ze wsi, mają dużo, dużo więcej do powiedzenia. To, że kobieta znajduje chwilę na rozmowę jest zaskakujące, szczególnie, że nie ma czasu na utrzymanie równowagi, ale na otwieranie ust już tak. Tymczasem bluzka, którą chwilę temu miał jeszcze przewieszoną przez ramię, zsuwa mu się z barku za sprawą nagłego intruza w ramionach.
         Zręcznie chwyta ją za talię, bo przecież nie odmówi sobie dotyku atrakcyjnej panny, niemniej jednak w głowie siedzi mu raczej kwestia jej spornego zachowania – tu się na niego pakuje, tam się odsuwa. Na koniec w tok myśli wkrada się też krótkie, wymowne „Ouu...”, gdy chwilowy ból w przedramieniu miesza się ze zdziwieniem na widok uderzającej o ścianę dziewczyny. W zasadzie swojej krzywdy w tym nie rejestruje (przyzwyczajony jest do ciągłego szczypania w miejscu otarć, czy pulsowania w mniejszych, pobudowlanych ranach), ale patrząc na nią i jej zjawiskowe BUM! o ścianę, aż zaczyna kłuć go w potylicy. Łapie się więc podświadomie za głowę, a gdy zdaje sobie sprawę z tego dziwnie empatyzującego gestu, zamienia go natychmiast na niezobowiązujące przeczesanie kosmyków włosów. Wygląda przy tym niemal nonszalancko. Ściągnięte w zastanowieniu brwi nieco psują efekt. Z jej reakcją zakładającą nagłe odsunięcie się i krytykowanie ewentualnej opcji seksu to trochę tak, jakby mówiła „Jestem kobietą, łapy precz... jestem kobietą, masz mnie złapać!”.
         Nie ogarnia. Chyba jest na to za prosty. W świecie Bluebell jak masz ostry język, musisz mieć też twardy tyłek, bo skoro bronisz się samemu w słowach, wymaga się też tego w czynach. Ona tymczasem czuje się uprzywilejowana do tego, by w pewnych sytuacjach iść na ustępstwa. Oczywiście na swoją korzyść.
         – Może innym razem, słońce,,, – wyczuwa sarkazm, co nie znaczy, że musi go przyjmować. Woli brać wypowiedź dosłownie. Daje mu ona większe pole do popisu w ripoście. – … Zresztą nie sądzę, żebyś między jękami znalazła czas na tak długie przydomki.
    Nikt nie mówi, że pomagając komuś, nie można też dokuczyć. Chce się wykąpać? Proszę bardzo. Ale na jego warunkach. Bojler może poczekać. A ona może się rozebrać tutaj. Skoro jego też pozbyła okrycia, zrzucając z niego koszulkę, przykrywającą co najmniej ćwierć torsu i wcale nie czuje się z tego powodu źle, chyba nie należy do specjalnie wstydliwych. Podobnie jak on nie należy do narzekających, ignorując sprawnie kwestię przedramienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1.      – Jeśli skalę od 0-10 liczy się na ilość wypowiedzianych „proszę”, to znasz odpowiedź.
      Jeszcze przez moment stoi przed nią, taksując ją wzrokiem. Nie omieszka przy tym zerknąć na jej długie nogi. Satynowy szlafrok znacznie mu to ułatwia, a szpilki sprawiają, że kobieta wydaje się smuklejsza... Na cholerę jej te buty, skoro nie planowała go uwieść?
           Wraca spojrzeniem do oczu.
           – Drzwi wyjściowe już znasz, a jakbyś jednak chciała się wykąpać, to łazienkę i czyste ręczniki masz tam – wskazując drzwi za jej plecami zbliża się do niej na odległość parunastu centymetrów – Chyba, że wolisz na brudno... – dodaje uszczypliwie przy jej uchu, wymijając ją. W międzyczasie nachyla się w kierunku koszulki, eksponując tatuaż na łopatce z celtyckim ir crann hadh – Drzewem Życia.

      Usuń