8 stycznia 2010

[KP] I'm the beggar

W A R D   Y G M A
27 lat  ?  wychowanek domu dziecka  ?  narkoman  ?  złodziej  ?  bezdomny  po prostu Ed

Kiedyś był szczęśliwy, w domu, w którym codziennie włączało się ogrzewanie, a woda nie cuchnęła ściekami, w którym czekał na niego obiad, puchate kapcie i łamigłówka w gazecie. Nie zwracał uwagi na wiadomości lecące w telewizji, nie inetersował się kolejnym rozwodem sławnego aktora i wcale nie przeszkadzało mu, że nigdy nie poznał swoich biologicznych rodziców, a za swój jedyny problem uznawał dziewczynę, która nigdy nie słuchała, co do niej mówi, i zawsze płakała trochę za głośno, kiedy próbował czytać gazetę. I kiedy trzasnęła drzwiami po raz ostatni, wyglądało na to, że wszystko będzie już idealnie; sęk w tym, że nie było. Ktoś mógłby powiedzieć, że Edward Nygma, ten miły facet z naprzeciwka, który wiecznie zapominał podlać kwiaty, stoczył się po równi pochyłej, ale jak mógłby to zrobić, skoro Edward Nygma nie żyje?
Przedstawia się jako Ed. Po prostu Ed. Bez nazwiska. Bez przeszłości. Bez przyszłości. Zostały mu tylko trzymające się jedynie dzięki taśmie klejącej okulary i kolekcja blizn po igle na lewym przedramieniu. Kiedyś może i był szczęśliwy, ale teraz nie jest już nawet pewien, czy po prostu sobie tego nie ubzdurał, żeby poczuć się lepiej.


10 komentarzy:

  1. [Bossy af Oswald.]

    Przyjęcia nigdy nie należały do najłatwiejszych, choć musiał przyznać, że lubił ich atmosferę. Samo wydarzenie nie wywoływało w nim negatywnych uczuć, to właśnie proces stworzenia go sprawiał, że Oswald Cobblepot popadał ze skrajności w skrajność. Organizacja piątej rocznicy otwarcia klubu już od początku nie szła właściwym tropem: a to kucharz zapomniał przygotować menu i trzeba było wymyślić coś na prędce, a to barman się rozchorował i na jego zastępstwo zmuszony był wziąć pierwszego lepszego laika, a to tancerka złamała nogę i liczba występujących dziewczyn była nieparzysta, a to jeszcze coś zupełnie innego o czym nawet nie miał chwili pomyśleć. Modlił się w duchu, aby nic nie pieprznęło, gdyż naprawdę zależało mu na tym wieczorze. A Cobblepot miał manię dopinania wszystkiego na ostatni guzik.
    Sebastian zaproponował mu lampkę wina na odstresowanie. W takich chwilach był naprawdę wdzięczny za swojego kamerdynera; zawsze doskonale wiedział na co jego szef ma akurat ochotę lub co jest w stanie pomóc mu w zaistniałej sytuacji. Gdy tylko mężczyzna napełnił kieliszek, biznesmen od razu za niego złapał i opróżnił szybko. Jeśli miało go to zrelaksować, musiało zadziałać jak najszybciej. Wziął głęboki oddech. Przejechał językiem po zębach, napawając się gorzkim smakiem drogiego alkoholu. Tak, zdecydowanie tego było mu trzeba.
    Na szczęście od pewnego momentu wszystko zaczęło iść zgodnie z planem, więc Oswald porzucił wszelkie zmartwienia i po trzech kieliszkach wina skierował się do swej garderoby, by przebrać się w odpowiedni strój. Czarny błyszący frak, jaki przygotowano mu specjalnie na tę okazję, pasował idealnie. Podkreślał jego osobowość i nadawał mocniejszego znaczenia pseudonimowi jaki z dumą nosił. Gdy wybiła odpowiednia godzina wyszedł na scenę, by powitać gości. Przywitano go oczywiście gromkimi brawami – zgromadzeni w tym miejscu należeli do elity w jakiej właściciel klubu obracał się na codzień. Wszyscy się znali, a co najważniejsze: darzyli respektem Cobblepota co pieściło jego ego niesłychanie. W pewnym momencie jeden ze strażników subtelnie poprosił na stronę roześmianego od ucha do ucha szefa. Ten przeprosił na moment towarzystwo i zniknął za sceną.
    – Mówiłem, żeby nikt mi nie przerywał.
    – Wiem, szefie, ale mamy problem.
    – Jaki znowu problem?! – Pingwin zdecydowanie miał dość niespodzianek jak na jeden dzień.
    – Doszły mnie skargi, że jakiś łapserdak zaczepia gości, proponując im używki. Mam coś z tym zrobić?
    Oswald wypuścił ze świstem powietrze z ust. Dostatecznie zaufał swoim pracownikom i jeśli nie potrafili nawet upilnować wejść do klubu, zdecydował, że zajmie się tym osobiście.
    – Nie. Poradzę sobie – uciął krótko, po czym zginął w tłumie.
    Nieproszony gość siedział jak gdyby nigdy nic przy barze i pił piwo, rozmawiając z jedną z jego wspólniczek. Od razu dostrzegł, że próbuje przekonać ją do zakupu towaru jakim dysponował. Podszedł do nich, przeprosił na moment kobietę, a delikwenta odsunął na bok.
    – Słuchaj, nie wiem jak tu wszedłeś, ale nie radzę. Musisz być skończonym głupcem by sądzić, że uda ci się bezkarnie opychać moim gościom dragi. Naprawdę nie wiesz, z kim zadzierasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Knykcie aż mu pobielały od zaciskania palców na naprawdę słabej jakości materiale. Nie zdawał sobie sprawy, że cały czas go trzyma, dopóki nieznajomy nie zwrócił mu uwagi. Słysząc jego wytłumaczenie, a raczej nędzną próbę, wziął głęboki oddech. Czekał na to wydarzenie od dawna i wyjątkowo nie chciał, by cokolwiek mogło je zepsuć: nawet nieproszony gość. Wiedział, że jeśli tak po prostu pozwoli mu odejść goście na pewno to zauważą i zaczną wypytywać. Skoro już tu wszedł trzeba było przynajmniej udawać, że to zamierzona wizyta. Ostatnimi czego tego wieczoru potrzebował były afera lub jego przedwczesne zakończenie. Puścił powoli mężczyznę i zmierzył go wzrokiem. Nie musiał być żadnym geniuszem, by stwierdzić, że nie pasował do tego miejsca, więc coś trzeba było z tym zrobić. I chyba nawet miał pewien plan.
    – O piwie porozmawiamy później – zaczął, próbując ukryć zdenerwowanie. – Pójdziesz teraz z moim kamerdynerem do garderoby i przebierzesz się w coś odpowiedniejszego niż te łachmany, które nosisz. Ja muszę wrócić do moich gości, a ty postaraj się nic już nie kombinować. Jeśli zignorujesz moje polecenie, dowiem się o tym i możesz być pewien, że nie ujdzie ci to tak łatwo.
    Zauważył, że ten chce coś powiedzieć, ale szybko uciął jego próby sprawnym ruchem palca wskazującego.
    – Shh. Bez gadania.
    Skinął na Sebastiana, który natychmiast znalazł się obok nich. Służący złapał za ramię intruza i w milczeniu zaprowadził go na zaplecze. Oswald poprawił swój frak, ponownie wziął głęboki oddech, po czym wrócił na scenę ku uciesze zgromadzonych, którzy najwyraźniej stęsknili się za jego poczuciem humoru. Cobblepot bowiem uwielbiał zabawiać publiczność coraz to wymyślniejszymi opowiastkami. Skupiony na publiczności, co jakiś czas kątem oka spoglądał na drzwi od garderoby, modląc się w duchu by wszystko poszło dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjęcie z okazji kolejnej rocznicy otwarcia klubu rozkręciło się na dobre, więc mógł wreszcie zrobić sobie przerwę od ciągłego stania na scenie i przemawiania do zebranych. Zszedł z niej, kierując się oczywiście w stronę baru. Na jego drodze stał przyłapany wcześniej mężczyzna, któremu mimo wszystko postanowił okazać nieco dobroci i pozwolić przebywać w swoim towarzystwie. Gestem zaprosił go na stołki przy długiej, lśniącej czarnej ladzie. Machnął na barmana. Mimo, że do wybitnych nie należał, sprawdzał się znakomicie w swojej pracy i to cieszyło Pingwina, gdyż miał o jeden problem z głowy. Mówiąc o problemach, nadal nie wiedział co zrobić z tym siedzącym obok niego. Postanowił nie zakrzątać sobie tym na razie myśli i po prostu dobrze się bawić. W końcu to był jego wieczór. Nikt nie był w stanie mu tego odebrać, nawet ten nieznajomy.
    – Czy to zagadka? – zmarszczył nos, zastanawiając się przez dłuższą chwilę. – Nie wiem. Nie przepadam za nimi. Ale wiesz za czym tak? Za alkoholem. A przysięgam ci na mojego świętej pamięci ojca, że nigdzie nie znajdziesz lepszego.
    Barman postawił przed nimi kieliszki, które po przeliczeniu przygotowane były na dwanaście shotów: po sześć na głowę. Rozlał drogi trunek, tworząc idealnie wyproporcjowaną kolorową tęczę. Oswald zaśmiał się pod nosem. Ach ci jego pracownicy. Nawet nowi wiedzieli co lubił.
    – W kwestii tamtego piwa: nieważne. Mam dziś dobry dzień, więc odpuszczę ci. Oferuję małe co nie co. Na koszt firmy, oczywiście. – Wskazał na ustawiony równo rząd kieliszków. – Możesz odmówić. Ale wiedz, że będziesz tego żałować. Poza tym, wkraczając w moje nieskromne progi najwyraźniej nie wiedziałeś na co się piszesz. Ale jesteś tu i powinieneś z tego skorzystać. Dopóki dopisuje mi humor.
    Sam złapał za pierwszy z brzegu i opróżnił jego zawartość. Oblizał ze smakiem usta i spojrzał na nieznajomego. Mimo zmiany ubrań na bardziej szykowniejsze, czegoś dalej mu brakowało. Może była to wina kilkudniowego zarostu albo nie do końca czystych włosów. Nie wiedział. Gdy obok nich przeszedł jeden z gości w naprawdę pięknym czarnym meloniku, uzmysłowił sobie, że o to właśnie chodziło. To był ten brakujący element! Złapał za dodatek, na co mężczyzna nawet nie zareagował. Najwidoczniej w jego krwi znajdowała się wystarczająca ilość procentów. Od razu założył kapelusz na głowę swojemu rozmówcy i uśmiechnął się do niego szeroko. Tak, to był ten brakujący element.
    – Tak lepiej – skomentował. – Ale gdzie moje maniery? Nazywam się Oswald Cobblepot i jestem właścicielem tego klubu. Obchodzę dziś piątą rocznicę jego otwarcia, dlatego zorganizowałem to przyjęcie. To dla ciebie niezwykłe szczęście, że się tu znalazłeś, uwierz mi.

    OdpowiedzUsuń
  4. – Wydaje mi się, że wypowiedziałem się już na temat zagadek. A ja naprawdę nie lubię się powtarzać – uciął, gdy Ed zaczął mu wszystko tłumaczyć.
    To nie tak, że chciał za wszelką cenę być nieuprzejmy. Wręcz przeciwnie. Po prostu łamigłówki jakimi znajomy-nieznajomy chciał go raczyć przywoływały w nim nieprzyjemne wspomnienia z dzieciństwa kiedy to w zamian za poprawną odpowiedź ojciec pozwalał mu na kilka dni bez trzepania synowi skóry. Nauczony był więc, że zagadki równają się silnemu stresowi, bo jeśli odpowie źle to stanie mu się krzywda. Dlatego tak bardzo nie chciał wplątywać się w ów zabawę – ku niezadowoleniu rozmówcy.
    Wlewał w siebie coraz większe ilości wysokoprocentowego alkoholu w zatrważającym tempie. Oswald miał problem z piciem, ale jakoś specjalnie nic z tym nie robił. Nikt też nie kwapił się, by mu z tym pomóc; Sebastian w milczeniu kręcił głową, zbierając niejednokrotnie puste butelki po trunkach z niemalże każdego pomieszczenia w rezydencji, ale ani palcem kiwnął, żeby to zmienić. Przyjął postawę, że wszystko co jego szef robi jest niepodważalnie dobre. W końcu to było życie Pingwina, nie jego. A kamerdyner w odróżnieniu do pracodawcy stawiał na zdrowy tryb życia – dużo ćwiczył, odżywiał się odpowiednio. Brał również dodatkowe lekcje samoobrony oraz używania broni palnej, by jak najlepiej sprawować swoje stanowisko. Był najbliższej szefa i czuł wewnętrzną potrzebę, żeby chronić go przed czyhającymi na niego niebezpieczeństawmi. A było ich wiele i czasem miał wrażenie, że z dnia na dzień coraz więcej. Nie o wszystkim mówił właścicielowi; często załatwiał sprawy osobiście i w tajemnicy, bowiem uważał, że byle pierdołą nie należało zakrzątać i tak dość zajętej przeróżnymi sprawami głowy właściciela klubu.
    Pytanie jakie padło kazało mu się chwilę zastanowić nad odpowiedzią. No, bo w sumie dlaczego nie wyrzucił mężczyzny na zbity pysk jak normalnie w takiej sytuacji by zrobił? Cobblepot miał wrażenie, że od paru miesięcy było z nim coś nie tak i sam nie wiedział do końca co. Prawdopodobnie nastał wreszcie moment, w którym zmęczony ciągłą pogonią za czymś więcej po prostu pozwolił sobie na chwilę słabości.
    – Nie wiem. – Jego przydział kieliszków był już pusty, więc machnął na barmana a ten posłusznie zbliżył się do nich. – Zrób mi Specjał Pingwina – polecił a pracownik od razu zabrał się za przygotowywanie drinka. – Chyba po prostu brakuje mi normalnego towarzystwa. Nie chcę tutaj o tym rozmawiać, ściany mają uszy.
    Barman postawił przed nim wysoką szklankę napełnioną po brzegi mieszanką kilku różnych alkoholi. Specyfik był naprawdę mocny i Oswald doskonale o tym wiedział – w końcu głównie dla tego zamówił właśnie tę pozycję. Stworzono ją na jego potrzeby i zamierzał z tego korzystać dopóki mógł. Pociągnął solidny łyk.
    – Chcesz spróbować? – zapytał, podsuwając Edowi szklankę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wypił już wszystko, co miał do wypicia tej nocy i czuł przyjemne mrowienie alkoholu w całym swoim nie ważącym zbyt dużo ciele. Nie należał do osób o słabej głowie, wręcz przeciwnie – ilości procentów jakie w siebie wlewał szokowały niejednego – więc był w stanie przeanalizować zaistniałą sytuację i wyciągnąć wnioski. Po pierwsze: Ed był przystojny. Cholernie. Oswald miał ogromną słabość do mężczyzn w okularach i to, że facet nie obracał się w jego kręgach wcale mu nie przeszkadzało. Po drugie: najwyraźniej rozmówca również czuł do niego miętę, a Cobblepotowi bardzo to schlebiało. Bo w sumie co innego, jak podobasz się tym, którzy niespecjalnie cię kręcą a co innego, gdy istnieje obopólne zainteresowanie.
    – Zawsze możesz go ze mnie zdjąć – wymruczał znad pustej szklanki po drinku, który wypił zdecydowanie za szybko, ale miał to gdzieś. – I dziękuję za komplement, ale nie tylko to mam „ładne”. Chodź, pokażę ci.
    Wyciągnął do niego rękę. Widząc wahanie biedaczyny, postanowił przejąć ster i bez pytania złapał za jego dłoń, żeby przeprowadzić ich przez tłum prosto na kręte schody, po których weszli na piętro. Idąc długim korytarzem, na końcu którego znajdowały się pięknie zdobione lśniące czarne drzwi, nie zamienili ze sobą ani słowa. Po przekroczeniu progu jego sypialni, gdzie dostęp miał jedynie on sam oraz kamerdyner, zamknął drzwi na klucz, co by nikt im nie przeszkadzał. A gdyby nawet ktoś spróbował, Pingwin miał przecież w sejfie pistolet z pełnym magazynkiem i z pewnością nie zawahałby się go użyć w razie potrzeby.
    Pchnął wyższego o głowę Eda na pokaźnych rozmiarów łoże z baldachimem. Wszystko w tym pokoju do siebie pasowało: było luksusowo i fioletowo-czarno. Zabrał się za odpinanie guzików koszuli swojemu towarzyszowi, gdy przez jego głowę przebiegła ostrzegająca go myśl: nie znał go i nie wiedział w jakich warunkach żył na co dzień. To że próbował handlować narkotykami w jego klubie dowodziło, że musiał być naprawdę zdesperowany; zapewne walczył o życie każdego dnia, łapiąc się różnych możliwych okazji zarobku. Kompletnie pijany, Cobblepot mimo wszystko potrafił zachować trzeźwość umysłu w takich momentach. Złapał szatyna za „szmaty” i zaprowadził prosto do łazienki. Tam napuścił ciepłej wody do wanny, do której dolał również pachnącego kokosem płynu do kąpieli. Spojrzał znacząco na mężczyznę a potem na wannę.
    – Nie muszę cię tam wpychać, prawda? – Zmniejszył dzielącą ich odległość.
    Pozbył się ubrań Eda, a potem usiadł na drewnianym stołku przy wannie. Wziął gąbkę do ręki, zmoczył ją i czekał. Czekał, bo przecież nie będzie faceta wrzucał do wody, miał na to za mało siły.

    OdpowiedzUsuń
  6. – Oczywiście, że nie. Jak już raz zauważyłem, dopisało ci szczęście. Powinieneś być z tego powodu wdzięczny.
    Cobblepot nigdy wcześniej nie zażywał takich substancji toteż czuł się dośc nieswojo w zaistniałęj sytuacji. Nie chciał jednak okazywać zakłopotania swojemu rozmówcy, w końcu nie po to rozsiewał wokół siebie aurę wyższości, respektu i wiedzy na temat wszystkiego, żeby teraz dać się zbłaźnić przed kimś takim jak on. Zdarzało się, by w jego towarzystwie wspólnicy raczyli się podobnymi specjałami toteż nie był aż tak zielony w temacie. Wysypał zawartość paczuszki na blat swojej toaletki. Odszukał w kieszeni kartę bankową z pomocą której uformował cztery nawet ładne kreski. Otworzył jedną z szuflad, by wydobyć z niej studolarowy banknot, zwinął go w rulonik i przystawiając do nosa, wciągnął swoją część. Wyprostował się, nie wiedząc zbytnio czego się spodziewać. To był jego pierwszy raz, więc nie miał pojęcia jak zareaguje na dawkę kokainy jaką sobie zaserwował ku uciesze przystojnego towarzysza. Ed poszedł w jego ślady i na toaletce nie zostało ani trochę narkotyku. Pingwin przekuśtykał przez pokój i usiadł na brzegu łóżka. Czekał, aż poczuje cokolwiek nowego niż bycie pijanym.
    Nie minęło piętnaście minut, a zaczął odczuwać efekty zażytej substancji. Miał dziwne wrażenie, że otępienie związane z dużą ilością alkoholu we krwi minęło i zastąpiły je potężne pokłady energii. Nawet ból chorej nogi przestał mu doskwierać! Oswaldowi chciało się śmiać bez powodu, więc pozwolił sobie na niekontrolowany wybuch śmiechu. Spróbował podnieść się, ale było mu zbyt dobrze i błogo, więc skończyło się na opadnięciu plecami na miękką kołdrę wypełnioną pierzem oraz kolejnym napadem śmiechu. Rozłożył szeroko ręce, żeby zmacać materiał, który odbierał jako wyjątkowo interesujący i niezwykły. Wziął głęboki oddech; czegoś takiego w życiu nie doświadczył. Nagle zerwał się na równe nogi, żeby podejść a raczej podbiec do szafki z ogromną wieżą stereo i włączył ją. W końcu to, że impreza pod nimi dobiegała końca wcale nie oznaczało, że ich własna nie mogla się rozpocząć. Z głośników popłynęły pierwsze dźwięki utworu – dość szybkiego i klubowego zresztą, czego niekoniecznie ktokolwiek poza Sebastianem spodziewałby się po Pingwinie – a sam gospodarz zaczął tańczyć w rytm muzyki, śpiewając głośno:
    – When the sun shines, we shine together! Told you I'll be here forever! Said I'll always be a friend, took an oath, I'mma stick it out till the end. Now that it's raining more than ever! Know that we'll still have each other! You can stand under my umbrella! You can stand under my umbrella!
    Jednego nie można było mu zarzucić: Oswald nie dość, że potrafił śpiewać to był przy tym naprawdę przeuroczy. Proszę sobie wyobrazić taką kulkę we fraku, która buja się w rytm po całej sypialni, wskakuje na łóżko ze szczotką w ręku i daje prywatny koncert, bawiąc przy tym znakomicie. Kochane, prawda? Tutaj nie musiał nikogo grać, mógł być po prostu sobą. Z dala od ciekawskich spojrzeń klientów, pracowników czy kogokolwiek innego. I nawet obecność Eda mu w tym nie przeszkadzała. Przynajmniej raz w życiu postanowił się niczym nie martwić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszystko działo się tak szybko: najpierw Ed dołączył do niego, zdzierając wspólnie gardło od śpiewania i tańcząc, a potem leżeli już w miękkiej pościeli, wymieniając się coraz to namiętniejszymi pocałunkami. Gdzieś tam z tyłu głowy Oswald wiedział, że tak skończy się to spotkanie, bez powodu zresztą nie zapraszałby nieznajomego w progi swej ogromnej sypialni; żeby tu być trzeba było naprawdę mu się spodobać, a Pingwin czuł dziwnie przyjemne mrowienie w okolicach krocza za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały nawet na krótki moment. Pozwolił młodemu mężczyźnie na pozbycie się eleganckich spodni jakie miał na sobie, a potem reszty ubrań. Leżał teraz zupełnie nagi; jego blade, kruche ciało pokryte licznymi bliznami po głębokich i głębszych nacięciach nie wytrzymało w jednej pozycji dłużej niż pięć minut. Zerwał się do siadu, zrzucając tym samym z siebie towarzysza. Zerwał z Eda jednym sprawnym ruchem szlafrok, po czym zaczął obdarowywać jego szyję zaczepnymi muśnięciami warg, schodząc powoli coraz niżej. Pożądanie jakie przy tym odczuwał było nie do opisania – miał wrażenie, że zaraz wybuchnie, tak mu było dobrze i gorąco. Oplótł delikatnie drobną dłoń wokół prącia okularnika, zaczynając wodzić językiem po jego końcówce. Z czasem zaczął robić to coraz bardziej natarczywie i szybko, by w końcu wziąć go całego do ust, krztusząc się przy tym, ale nie przestając. Był naprawdę dobry w sprawianiu innym przyjemności i zależało mu, żeby mężczyzna o tym wiedział.
    – Kurwa, Ed, jak ty smakujesz… – wymruczał w przerwie, ale nie trwała ona zbyt długo.

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak dobrego seksu nie miał jeszcze nigdy. Mimo totalnego upojenia alkoholowego oraz naćpania, to co między nimi zaszło było tak… niesamowite, że Oswald nie mógł wyjść z podziwu; Ed najwyraźniej miał spore doświadczenie w bliższych kontaktach z mężczyznami, bo doskonale wiedział co robić i Pingwinowi cholernie się to podobało. Każdy jego ruch, każda pozycja, każde słowo… to wszystko dawało spójną, namiętną całość, od której po ciele mężczyzny przebiegał dreszcz za dreszczem. Niestety, przyjemność nie trwała wiecznie, choć bardzo by tego chciał, ponieważ oboje zasnęli po prostu w pewnym momencie ze zmęczenia. Miał cichą nadzieję na powtórkę z rozrywki, gdy już wstaną. I dostał ją. Ale niekoniecznie taką, jakiej oczekiwał.
    Cobblepot niejednokrotnie padał ofiarą wykorzystania, w różnych tego słowa znaczeniach. Był przyzwyczajony do tego, że nie każdemu można obdarzyć zaufaniem; ludzie to hieny, które zrobią wszystko, by zdobyć to czego pragną, nieważne za jaką cenę. W jego życiu zdarzały się więc kradzieże, oszustwa, groźby i inne tego typu rzeczy. Wplątywał się w dziwne relacje, żałośnie szukając upragnionego „czegoś”, co odmieniłoby jego egzystencję raz na zawsze i nadało temu wszystkiemu sens. Niestety, nie potrafił tego odnaleźć w niczym: ani alkoholu, ani przygodnym seksie ani też wystawnym życiu. Powoli zaczynał godzić się z tym, że najwidoczniej nie dane było mu być kiedykolwiek szczęśliwym. Nagle nawiązana relacja z przypatkowym gościem w jego klubie rozpaliła w nim na nowo iskierkę nadzieji, że może tym razem będzie inaczej. Niestety, czekało go ogromne rozczarowanie.
    Obudził się z okropnym bólem głowy; miał wrażenie, jakby ktoś uderzał raz po raz w jego czaszkę młotkiem. Czuł również suchotę w ustach i zmęczenie. Nie miał siły ruszyć nawet palcem. Pierwsze co do niego dotarło po otworzeniu oczu to brak towarzysza. Pomyślał jednak, że prawdopodobnie miał coś do zrobienia i dlatego wyszedł wcześniej. W końcu ludzie mieli przeróżne sprawy, nie mógł obwiniać go za to, że nie został na śniadanie. To nie było w stylu nikogo kogo zapraszał do swej sypialni. Rozległo się pukanie do drzwi – to jego lokaj, Sebastian, przyszedł by przynieść mu jedzenie. Wszedł do pomieszczenia, podszedł do łóżka i postawił na nim tuż obok leżącego Pingwina złotą tacę ze śniadaniem: maślanymi rogalikami, nutellą, kawą z mlekiem oraz garstką tabletek przeciwbólowych. Jak zawsze, kamerdyner doskonale wiedział czego jego szef potrzebował najbardziej. Oswald skinął na niego w podziękowaniu i już miał zabierać się do pałaszowania posiłku, gdy Sebastian odezwał się, patrząc prosto na niego:
    – Panie Oswaldzie, minąłem się z pańskim gościem. Muszę pana zmartwić: niestety wydaje mi się, że dostrzegłem w jego kieszeni pański zegarek. Jestem prawie pewien, że nie poprzestał tylko na nim. Czy mam sprawdzić pańską sypialnię?
    Cobblepot spojrzał na niego jak na wariata. Naprawdę nie sądził, że Ed mógłby dopuścić się takiego czynu. Mimo to, przyzwolił na przeszukanie mające na celu ustalenie czy coś jeszcze zniknęło. Okazało się, że owszem, nie tylko zegarek, ale i pieniądze jakie miał w portfelu. Pingwin poczuł, jak ogarnia go wściekłość.
    – Za kogo ten śmieć się ma?! Jak tak można?! Człowiek wychodzi z sercem na dłoni, lituje się i co dostaje w zamian?! Okradł mnie! Pożałuje tego! – Zerwał się z łóżka, narzucając na siebie szlafrok, który w nocy zdarł z kochanka, a potem pospiesznie wszedł do garderoby. Tam ubrał się i potem wyszedł do kamerdynera. – Masz go znaleźć. Natychmiast.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ed już dawno temu, dla własnego dobra, przyjął prostą taktykę myślenia tylko o sobie i dbania wyłącznie o własne potrzeby - tego od niego wymagało życie i wcale nie zamierzałsię tego wypierać. Więc brał, na co się natykał, i nie żałował, szczególnie jeśli to spotkane przypadkiem coś należało do bogaczy; on sam był biedny i taki zegarek jak ten, który właśnie ściskał we wciśniętej głęboko do kieszeni dłoni, mógł dosłownie uratować mu skórę i zapewnić jedzenie i narkotyki na następne dwa tygodnie. Cobblepot pewnie nawet nie zauważy, że go nie ma. Tych paru stów też nie będzie mu żal, przecież ma setki zer na koncie w jakimś wykwintnym banku.
    Przynajmniej tak chciał myśleć.
    Pierwsze, co zrobił, kiedy opuścił klub, było skierowanie się do kogoś, kto mógłby mu ten zegarek wycenić; był pewien, że dostanie za niego co najmniej dwieście dolców. To by go w miarę ustawiło. Sęk w tym, że nie miał nawet szansy dotrzeć na miejsce; gdzieś w połowie drogi coś zaczęło ściskać go w piersi i choć z początku starał się to uczucie ignorować, ostatecznie urosło na tyle duże i namolne, że musiał się zatrzymać i zastanowić. I doszedł do wniosku, że to poczucie winy.
    Pomyślał trochę dłużej i doszedł do następnego wniosku, że tak po prostu nie można. Że nie wypada, że trzeba zachować trochę ludzkiej godności. Zaklął pod nosem i zawrócił.
    A pod klubem natknął się na nikogo innego jak na lokaja. Który, kiedy tylko go zobaczył, złapał go za kołnierz i siłą wciągnął do pustego o tej porze lokalu.
    – Hej, hej, w porządku, spokojnie – Ed uniósł dłonie w poddańczym geście. Wyciągnął z kieszeni zegarek i wcisnął go lokajowi w rękę. – Proszę, zwracam. Oddaj mu to. Mogę już iść, możesz mnie puścić? Proszę?

    OdpowiedzUsuń
  10. Obserwował całe zajście w ciszy, siedząc przy barze i popijając martini. Dopiero, gdy złodziej zwrócił skradziony gadżet, pozwolił zostać zauważonym; gestem nakazał Sebastianowi przywlec tuż pod swój nos mężczyznę co lokaj wykonał bez mrugnięcia okiem oraz z niebywałą dozą brutalności. Oswald skomentował to jedynie przewróceniem oczu. Zszedł niezgrabnie ze stołka – zdążył wlać już w siebie wystarczająco, by mieć lekki problem z poruszaniem się z gracją – i poprawił swoją ciemnofioletową, marynarkę. Coś, co wyróżniało go wśród innych to z pewnością styl: zawsze nienagannie elegancki, ze smakiem, pełen wyższości. Spotkanie go w innym wydaniu graniczyło z cudem, nawet bieliznę miał najlepszej jakości. Wszystko w wyglądzie Cobblepota było starannie dopracowane, choć on sam nie zawsze zachowywał się w zgodzie ze swoją aparycją, zwłaszcza gdy ktoś wyprowadził go z równowagi – zmieniał się wtedy z towarzyskiego, wyrafinowanego człowieka w chodzącą furię, gotową dosięgnąć każdego kto pojawił się w zasięgu jego wzroku. Nie wahał się posunąć do najokrutniejszych i wręcz niewybaczalnych czynów. Tym razem zdobył się jedynie na wymierzenie Edowi pojedynczego acz mocnego policzka; zdjął do tego nawet czarną satynową rękawiczkę, którą na moment wymierzania kary przejał od niego lokaj. Nie odezwał się ani słowem. Po wszystkim ponownie ją założył i powrócił do sączenia drinka.
    – Panie Oswaldzie, zabiorę tego śmiecia i upewnię się, że nie będzie zaprzątał więcej pańskiej głowy – zaproponował Sebastian, ale mężczyzna uciszył go szybkim ruchem ręki.
    – To nie będzie konieczne. Zostaw go tu ze mną i wracaj do swoich obowiązków.
    Kamerdyner posłusznie wykonał polecenie, a potem zniknął w kuchni.
    Cobblepot wyprostował się na stołku. Rzucił przelotne spojrzenie złodziejowi, zastanawiając się co zmusiło go do przestępstwa. Poklepał miejsce obok siebie.
    – Siadaj.
    Dopił resztę trunku i machnął na barmana, by ten nalał mu kolejnego. Polecił mu przyrządzić jednego również dla swojego towarzysza.
    – Ufam, że lubisz martini? Zdecydowanie lepiej rozmawia się przy dobrym drinku.

    OdpowiedzUsuń