R.A.B.
11 II 1961 – LONDYN, WIELKA BRYTANIA – CZYSTEJ KRWI – SLYTHERIN – IV KLASA – KLUB ŚLIMAKA – 12¾ CALA, LESZCZYNA I SKÓRA STRZYGI, SZTYWNA – BOGINEM HUNCWOCI – NIEZNANY PATRONUS – ŚCIGAJĄCY PO CICHU MARZĄCY O KARIERZE SZUKAJĄCEGO – TEN MAŁY BLACK – JEDNONOGI SPECTRE – NIEZDROWO ZAFASCYNOWANY ŚMIERCIOŻERCAMI – CICHY NA ZAJĘCIACH, ALE Z NIEZAPRZECZALNIE ŚWIETNYMI OCENAMI
Regulus – alfa Leonis – α Leo – z łacińskiego Rēgulus, Mały Król – najjaśniejsza gwiazda konstelacji Lwa – nazwana przez Mikołaja Kopernika – regularnie zasłaniana przez inne ciała niebieskie, w szczególności tarczę Księżyca – w starożytności będąca symbolem monarchii i władzy królewskiej – według średniowiecznych astrologów jedna z piętnastu gwiazd silnie utożsamianych z magicznymi mocami, kojarzonymi wtedy z kamieniami szlachetnymi i roślinami, z których miały one czerpać energię; w przypadku Regulusa były to granit i bylica – ze względu na położenie w gwiazdozbiorze zwana także Sercem Lwa, z arabskiego Al Kalb al Asad i łacińskiego Cor Leōnis – w języku francuskim dzieląca przydomek z Ryszardem I Lwie Serce
inne nazwy: Sharru - Król (Babilonia), Amil-gal-ur - Król Sfery Niebieskiej (według Akadyjczyków), Miyan - Centrum, Środek (według Persów; także Venant, jedna z czterech "królewskich gwiazd" sprawujących pieczę nad resztą nieboskłonu), Malikiyy - Królewski (Arabia), Magha - Potężny (stare Indie), przez Klaudiusza Ptolemeusza określona mianem Basiliskos (grecki odpowiednik Regulusa)dodatkowo: niebiesko-biała gwiazda ciągu głównego, oddalona od Słońca o około 78 lat świetlnych; wielkość obserwowana 1,36 wielkości gwiazdowej (dla porównania wielkość obserwowana Słońca wyrażona w wielkości gwiazdowej to −26,74); prędkość obrotowa na równiku to 1,1 miliona kilometrów na godzinę (prędkość obrotowa Słońca to około 7,242 kilometrów na godzinę); temperatura Regulusa jest znacznie wyższa na biegunach (15,100 stopni Celsjusza) niż na równiku (10,000 stopni Celsjusza), co jest prawdopodobnie wynikiem zniekształcenia gwiazdy przez wysoką prędkość obrotową
Czasem chciałbyś być po prostu zwykłym nastolatkiem, cieszyć się z ciasta czekoladowego na deser, siedzieć na błoniach z grupką przyjaciół którzy naśmiewaliby się z twojego brzydkiego swetra, dalej marzyć o zwiedzeniu Indii, a za jedyne zmartwienie mieć ten esej na trzy rolki pergaminu z transmutacji, który powinieneś był napisać już dawno temu, bo trzeba oddać go na jutro, ale jeszcze nawet do niego nie siadłeś, w końcu jest tyle ważniejszych, ciekawszych rzeczy do robienia. Czasem chciałbyś, żeby zabezpieczona najsilniejszym zaklęciem jakie udało ci się znaleźć skrzyneczka schowana bezpiecznie pod łóżkiem wcale nie istniała, albo żeby ktoś znalazł ją, wyciągnął cię za ucho z dormitorium przy akompaniamencie zaskoczonych pomruków reszty Ślizgonów i postawił przed dyrektorem, zażenowanego, czerwonego ze wstydu i bezsilnej wściekłości, niewiedzącego, co zrobić, więc nierobiącego nic. Czasem chciałbyś, żeby to wszystko potoczyło się inaczej, żebyście znowu, nareszcie byli rodziną, prawdziwą rodziną, a nie marną imitacją wyglądającą razem ładnie chyba tylko na kilku zdjęciach. Czasem chciałbyś, żeby te nieprzespane noce z napuchniętymi oczami i zawilgotniałą poduszką pod policzkiem nigdy nie miały miejsca. Czasem chciałbyś bać się mniej i pokazywać więcej, ale jesteś beznadziejny w tych sprawach, zawsze byłeś, a poza tym masz dopiero czternaście lat i wcale nie stałeś się z tego powodu ani trochę bardziej dorosły. Czasem chciałbyś móc pozbyć się swoich podkrążonych oczu i tego nieprzyjemnego, przyprawiającego o mdłości wrażenia, że oczekiwania rodziny w końcu cię przerosną, a społeczeństwo spojrzy na ciebie z rozczarowaniem, nawet jeśli dalej będziesz znał szczegółową odpowiedź na każde pytanie i był wszystkim, czym twój brat nie chciał być. Czasem chciałbyś przestać się oszukiwać, przestać mieć głupią nadzieję, przecież wiesz dobrze, że to idiotyczne, że od początku jesteś na straconej pozycji i w życiu nie będziesz ważniejszy niż oni, i wcale nie próbujesz niczego z tym zrobić, on i tak nigdy nie zmienia zdania. Ale czasem, czasami, kiedy wiesz, że nikt nie widzi i nikt nie słyszy, kiedy marzniesz w chłodzie dormitorium nawet mimo zimowej kołdry i narzuconego na nią dodatkowego koca, właśnie wtedy chciałbyś, żeby kogoś jeszcze to wszystko obchodziło. Żeby było po prostu łatwiej.
[...] AND MAKE DEATH PROUD TO TAKE US
Law uniósł brwi, z rozbawieniem spoglądając na Regulusa, ale chwilowo powstrzymał się od komentarza. Nie chciał przypadkiem powiedzieć czegoś, co zasugerowałoby, że nie odpowiada mu obecny wystój pomieszczenia, bo było zupełnie odwrotnie. Z zainteresowaniem przyglądał się chłopakowi pewnie zmierzającemu w stronę łóżka, zupełnie jakby chciał mu pokazać, jak bardzo nie ma w tym wszystkim nic dziwnego. Lawrence doceniał sentyment, ale początkowe zawahanie i zawstydzenie Blacka nie umknęły jego uwadze. Nie miał jednak zamiaru narzekać, ani też mu tego wypominać… zbyt często. Tak właściwie to uważał, że to w pewien sposób ujmujące, ale tego też pewnie nie powinien mówić teraz na głos.
OdpowiedzUsuńBez słowa również skierował się w stronę łóżka i usiadł zaraz obok Regulusa. Łóżko było dokładnie tak wygodne, na jakie wyglądało i chociaż Law wciąż czuł się nieco ugodzony bardzo zielonym odcieniem pościeli, było coś w wizji Blacka rozłożonego wygodnie na szmaragdowej pierzynie, co wydawało mu się wyjątkowo zachęcające. I wygodnie było chyba tutaj słowem kluczowym, jako że Lawrence nie lubił, kiedy Regulus siedział spięty. Zawsze zdradzała go wtedy trochę za mocno zaciśnięta szczęka i sztywny sposób, w jaki rozglądał się dookoła. A to przecież nie było konieczne, kiedy zostawali sami.
– Jak ci minął tydzień? – zapytał z uśmiechem, przysuwając się do niego. Bez powodu. Tak po prostu, może po prostu lubił siedzieć blisko. Choć pytanie samo w sobie było niewinne, Law spoglądając na Regulusa starał się wychwycić nawet najmniejszą zmianę w mimice jego twarzy, coś, co podpowiedziałoby mu, że stało się coś niedobrego. Nie było to jednak najłatwiejsze nawet biorąc pod uwagę to, że znał go już dość długo. Westchnął.
– Mi w porządku. Chociaż już się bałem, że nie przyjdziesz, a ja nawet się przygotowałem, żeby spróbować umilić ci ten wieczór – powiedział z niejaką dumą, kładąc książki, które ze sobą przyniósł na udach Regulusa, nawet nie próbując udawać, że nie chce się nimi pochwalić. Na pierwszy rzut oka nie było w nich co prawda nic niezwykłego; oba tomy miały szare, gładkie okładki, zupełnie niepozorne, ale po czym nie powinno oceniać się książki?
– Pamiętasz, jak mówiłem ci o Szekspirze? To on. To znaczy nie on, to jego sonety. Wiersze. On nie żyje. ¬– Law zmarszczył brwi, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. Mogło być lepiej; czasem wciąż chyba trochę za bardzo starał się zaimponować Regulusowi, którego to niekoniecznie obchodzili mugolscy autorzy. W porządku, pewnie nie obchodzili go wcale i Lawrence doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Ale z drugiej strony tak często rozmawiali na poważne, ciężkie tematy, drążyli problemy swoich rodzin i domów i dochodzili do wniosku, że nikt nie może wiedzieć, że w ogóle znają się bardziej niż z widzenia, że wizja odsunięcia tego wszystkiego na bok, nawet tylko na chwilę, tak jak mogli zrobić to teraz, nie mogła być taka najgorsza. Law miał w sobie wystarczająco entuzjazmu za nich obu.
– Nie chcę cię zanudzać, od razu przejdę do tych ciekawych rzeczy. Szekspir napisał 154 sonety i 126 z jest dedykowanych jego oddanym przyjaciołom. Mężczyznom. Rozumiesz, po prostu łączyła ich taka… specjalna więź, tak się teraz mówi w Londynie, zupełnie platoniczna – podkreślił, spoglądając na Regulusa z oczywistym powątpiewaniem. Sięgnął po jedną z książek i otworzył ją na stronie tytułowej. – Muszę ci coś przeczytać, żebyś naprawdę wiedział, o czym mówię. Zacząć od najpopularniejszego czy mojego ulubionego?
Lockhart się uśmiechnął, brzmiąc jak literacki snob jedynie przez przypadek. Po prostu naprawdę chciał pochwalić i jednocześnie podzielić się tym, co powiedział mu tata, no i tym, co sam sobie do tego wszystkiego dopowiedział. Uważał to za szczerze interesujące i sądził, że może to trochę oderwie Regulusa od jakichkolwiek ponurych myśli, jakie siedziały mu w głowie, albo też uświadomi mu, że nie da rady wytrzymać z Lawrencem ani chwili dłużej… a w takim wypadku był tutaj ze swojej własnej nieprzymuszonej woli i w każdej chwili mógł sobie pójść.
Lawrence zdawał sobie sprawę z tego, że mugolska poezja może nie być tematem szczególnie bliskim sercu Regulusa, ale wiedział też, że chłopak może woleć przynajmniej przez chwilę posłuchać czegoś, co nie było ściśle związane z nim samym, czegoś, przy czym nie musiałby odpowiadać na żadne potencjalnie niewygodne pytania, może nawet mógłby się trochę odprężyć. Nie znaczyło to, że Law nie chciał wiedzieć, co się stało – bo tego, że coś się stało był absolutnie pewny, tak samo jak był pewny tego, że nie było to nic dobrego – był wręcz niezdrowo ciekawy, ale nie chciał jeszcze naciskać na Regulusa zbyt mocno w obawie, że tylko pogorszy całą sprawę. Chciał dać mu czas, przestrzeń, ale jednocześnie nie chciał, żeby znowu wyszło tak, że nie będą rozmawiać przez miesiąc czy nawet więcej. Ani trochę nie podobała mu się ta perspektywa. Miał nadzieję, że Black tak czy inaczej był świadomy tego, że Lawrence zawsze i wszędzie był gotowy go wysłuchać i jeśli nie pomóc, to przynajmniej wesprzeć go najlepiej, jak umiał.
OdpowiedzUsuńPrzeczytał jeden ze swoich ulubionych sonetów i starał się nie spoglądać na siedzącego obok chłopaka z wyczekiwaniem, tak na wypadek gdyby mu się nie spodobało, ale praktycznie bezwiednie uśmiechnął się z dumą, kiedy Regulus krótko, ale pochlebnie skomentował wiersz. Law nawet nie chciał usłyszeć od niego żadnych długich wywodów; wiedział, co było bardziej autentyczne.
Obserwował, jak Black sam przeglądał tomik aż w końcu wybrał coś na jednej z ostatnich stron i oddał mu książkę.
– Wedle życzenia – odpowiedział z zadowoleniem i zaczął czytać wybrany przez przyjaciela sonet. Lawrence miał pewną przewagę nad całą sytuacją, bo czytał je wszystkie już wcześniej, i to nie raz, a więc nie musiał zgadywać, w którym miejscu powinien trochę zwolnić, które słowo bardziej zaakcentować, a kiedy wziąć głęboki wdech; teraz już po prostu to czuł i chyba robił tym tej poezji przysługę. Chyba. W każdym razie taką miał nadzieję. Do tego Regulus nieświadomie wybrał coś dość oczywiście romantycznego, więc Law nie potrzebował zbyt wiele, żeby się wczuć.
– I jak? Niektórzy mugole nie są tacy znowu okropni, co? Można by nawet powiedzieć, że mają jakiś tam talent? – zauważył, kiedy już skończył, zerkając na Regulusa z lekkim uśmiechem.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak pewnie tak po prostu się z nim nie zgodzi. Nigdy nie miał co do tego zbyt wielkich nadziei, ale czasem po prostu nie potrafił powstrzymać się od jakiegoś niegroźnego komentarza o przydatności mugoli rzuconego tu i tam. To znaczy, kiedy się nie kłócili. Kiedy się kłócili, jego opory przed przypominaniem Regulusowi, z jak brudnym chłopakiem się zadaje znikały, bo przeważnie właśnie to było przedmiotem sprzeczki. Cóż, nigdy tak do końca nie winił za to jego samego; zdawał sobie w końcu sprawę z tego, jak wielki wpływ ma na Blacka rodzina. Znał to i z własnego doświadczenia, po prostu nie, jeśli chodziło o czystość krwi. Nikt, żaden rodzic nie był przecież idealny, prawda?
– Jeszcze jeden? – zaproponował po chwili lekko, unosząc książkę, żeby dać znać, że chodzi mu o jeszcze jeden wiersz. – Chyba, że masz dość moich rozrywek i chciałbyś porobić coś po twojemu, to zamieniam się w słuch.
Regulus wyglądał już na dużo mniej spiętego niż wtedy, kiedy dopiero co wchodzili do pokoju, nawet się uśmiechał i chociaż chyba chciał brzmieć jakby poważnie umniejszał rolę mugolskiej poezji, to sprawiał zupełnie inne wrażenie. Dlatego Law spoglądał na niego z zadowoleniem; najwyraźniej przydał mu się przynajmniej w jakimś małym stopniu, może trochę go rozproszył, może trochę poprawił mu humor, więc miał być z czego dumny.
OdpowiedzUsuńA potem Black nie wziął od niego książki, żeby wybrać sobie następny wiersz i zamiast tego tylko zaczął się w niego uważnie wpatrywać. Lawrence prawie fizycznie czuł na sobie jego wzrok, szczególnie, kiedy przesuwał się na jego usta. Miał wrażenie, że nawet światła w pomieszczeniu nagle trochę pociemniały, jakby podkreślając, że to by było na tyle, jeśli chodzi o czytanie i zamiast tego powinni zając się czymś innym.
– Moglibyśmy? – podjął z zainteresowaniem, jeszcze przez chwilę również przyglądając się Regulusowi, ale wyglądało na to, że chłopak nie miał zamiaru dokończyć tej myśli. Nawet jeśli była dość oczywista, no bo Law rozumiał tę subtelną wskazówkę, jaką było łóżko na środku pokoju, w którym zwykle pojawiały się im tylko dużo mniej sugestywne kanapy, to wciąż chciał się upewnić. Albo może po prostu chciał usłyszeć to z jego ust. Westchnął głęboko, odłożył swój tomik wierszy na bok, po czym powoli pochylił się w stronę Blacka, i jeszcze trochę, i jeszcze, aż jego zamiary stały się bardzo oczywiste i wyciągnął rękę, żeby pogłaskać go po policzku, kiedy wreszcie się pocałowali. Nie chciał się odsuwać; jedynie pogłębił pocałunek, lekko przechylając głowę w bok i delikatnie sunąc dłonią od policzka do karku i ramienia Regulusa. Jakimś cudem to wszystko wciąż było tak samo ekscytujące, jak za pierwszym razem, wciąż było mu tak samo gorąco, ich usta wciąż pasowały do siebie wręcz idealnie, a jednak wciąż czuł również, że nie powinni, chociaż nie miał najmniejszego zamiaru przestawać.
– Moglibyśmy wreszcie wykorzystać do czegoś to łóżko? To chciałeś powiedzieć? – wymruczał z uśmiechem, na chwilę odsuwając się od jego ust, żeby spojrzeć mu w oczy, bo właściwie to pytał poważnie; niedopowiedzenia mogły być w czasem romantyczne, jasne, ale na pewno nie w tej konkretnej sytuacji. W końcu do tej pory ich schadzki zawsze obejmowały w większości rozmowy i rozmowy i kłótnie i zgadzanie się i pomoc Regulusowi z jego patronusem… a kończyły się co najwyżej na gwałtownych pocałunkach i tęsknym spojrzeniu rzuconym tej drugiej, odchodzącej w swoją stronę osobie. Nie, żeby Lawrence nie chciał czegoś więcej, nie żeby nie wyobrażał sobie nieraz w szczegółach, jak daleko mogliby się posunąć. Jednocześnie trochę się stresował, bo właściwie to nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Istniała szansa na to, że mógłby wszystko… spieprzyć, a tego by nie chciał. Wypieprzyć, to co innego.
– Mam taką nadzieję, bo się zgadzam. Hm. Nie uważasz, że nagle zrobiło się tu trochę gorąco? – zapytał, po czym jak gdyby nigdy nic zaczął rozpinać swoje szaty i kiedy pozwolił już im zsunąć się ze swoich ramion, wziął się za rozwiązywanie swojego krawatu. Nie, wcale nie robił tego sugestywnie i nie, wcale nie puścił Regulusowi oczka. No dobra, może i dokładnie to zrobił. Poza tym mówił serio co do tego, że było gorąco, po prostu nie był pewny, czy to przez temperaturę w pokoju, czy też jego własną ekscytację. Bardziej stawiałby na to drugie.
Law uniósł brwi, ale nie skomentował pierwszego pytania Regulusa. Zdawał sobie sprawę z tego, że obaj musieli być w tej chwili trochę zestresowani; w każdym razie on sam na pewno czuł napięcie rosnące wręcz proporcjonalnie do tego, jak daleko się posuwali. Z każdym kolejnym pocałunkiem, każdym dotykiem, każdą kolejną chwilą, w której Black go do siebie przyciągał, Lawrence czuł się coraz mniej pewny siebie. Świadomość, że jeszcze nigdy z nikim nie spał łączyła się ze świadomością, że mimo to był tu tym starszym, więc teoretycznie powinien wiedzieć, co robi. Cóż, wiedział, co chciał zrobić, szczególnie kiedy Regulus poddał się co do rozpinania jego koszuli, wyraźnie zbyt zestresowany, żeby mu się to udało. Wiedział, że chłopak nieszczególnie lubił być nazywany uroczym, ale nie mógł zabronić Lawrence’owi tak o nim myśleć, szczególnie w tej sytuacji.
OdpowiedzUsuń– Tak na wszelki wypadek, jasne. Czekaj – mruknął cicho. Podejrzewał, że pokój był już góry odpowiednio zabezpieczony i nikt by ich nie usłyszał, ale widział sposób, w jaki młodszy chłopak zerknął na drzwi i po prostu chciał dać mu tę dodatkową pewność. Wyciągnął swoją różdżkę z szafy, którą przed chwilą zdjął i odchrząknął, starając się skupić na zaklęciu. Nie było to najłatwiejsze, ale na szczęście był całkiem dobry w Zaklęciach. – Silencio – powiedział, wykonując różdżka ruch na wzór dużego okręgu nad ich głowami i w tym samym momencie powietrze przy wszystkich ścianach pokoju zafalowało delikatnie, jakby dla potwierdzenia stworzenia niewidzialnej bariery. Law uśmiechnął się lekko i odłożył różdżkę na szafkę przy łóżku, na swój tomik poezji. Powinno być już w porządku, dlatego z powrotem skupił całą swoją uwagę na siedzącym przed nim Regulusie i na końcu języka miał już zadziorne no, to na czym skończyliśmy?, kiedy postanowił pójść jednak inną drogą.
Nic nie powiedział. Ale złapał go za policzki i pochylił się, żeby po raz kolejny go pocałować – ale tym razem zrobił to powoli i dokładnie, bardziej jakby chciał mu przekazać, co do niego czuje, a nie co chciałby z nim zrobić. Przesunął jedną rękę na klatkę piersiową chłopaka i w chwili, w której miał właśnie zgrabnie rozpiąć guzik jego szaty, odsunął się. Nie całkowicie; pozostał na tyle blisko, że wciąż czuł gorący oddech Regulusa na swoim policzku i mógł z bliska popatrzeć mu w twarz, w jego błyszczące z ekscytacji oczy, a potem przesunąć wzrok po jego zaróżowionych policzkach i wciąż lekko uchylonych ustach. I nie mieściło mu się w głowie, jak ta sama osoba, którą miał teraz przed sobą kiedykolwiek mogłaby zostać uznana za złą.
– Regulus – mruknął, prawie zapominając, co chciał powiedzieć. Z powrotem podniósł wzrok na jego oczy i lekko pociągnął za przód jego szaty. Oblizał usta, przekonując się, że robi dobrze, że to wszystko będzie tylko na tyle niezręczne, na ile oni uczynią to niezręcznym. – Ja… nie chcę zepsuć nam atmosfery, ale musisz powiedzieć mi, czy… jesteś pewny, że chcesz pójść ze mną do łóżka. I czy chcesz… wiesz, pójść na całość.
Lawrence, pomimo usilnego starania się brzmieć poważnie, uśmiechnął się szeroko na własne słowa. Och, no co, wolałby, żeby Black teraz się wycofał, niż później czegokolwiek żałował. Osobiście, Law nie musiał się wcale specjalnie zastanawiać nad tym, czy chciał przespać się z Regulusem – był w nim zakochany, a więc było to całkiem proste i oczywiste, może poza tym, a to, że stresował się swoim niedoświadczeniem nie było chyba niczym niespotykanym. Ale do tego chyba jednak wciąż, pomimo tego, że spotykali się już od jakiegoś czasu, podświadomie obawiał się, że Black widzi go bardziej przez pryzmat jego brudnej krwi, niż do tej pory dawał mu do zrozumienia. To było jedyne, co tak naprawdę nie dawało mu spokoju.
Law po prostu chciał być pewny. Pewny, że Regulus też tego chce, że się nie rozmyślił, że jest gotowy, że będą się kochać, bo obaj tego chcą i naturalny obrót spraw, a nie... właściwie to sam nie wiedział, co innego mogłoby to być, bo przecież nikt nikogo do niczego tutaj nie zmuszał. Jedno zapewnienie Blacka, że tego chce mu wystarczyło, nie miał przecież żadnych powodów, żeby mu nie wierzyć, szczególnie, że, jak ten sam zauważył, to był właśnie jego pomysł. Lawrence’owi wcale się nie śpieszyło, to znaczy zazwyczaj mu się nie śpieszyło, ale nie mógł zaprzeczyć, że teraz był zdecydowanie podekscytowany obrotem spraw, że podobał mu się sposób, w jaki Black zatapiał palce w jego włosach i gwałtowność, jaką przybrały ich pocałunki. To wszystko było takie realne, nie jak w jego fantazjach, gdzie każdy ich ruch trochę się rozmywał i szybko umykał mu z pamięci – Regulus był przy nim, blisko, mocno, no i to wszystko naprawdę naprawdę się działo.
OdpowiedzUsuń– Okej – potwierdził cicho, prawie szeptem, kiedy na chwilę się od siebie odsunęli. Czuł się trochę oszołomiony, jakby nie do końca jeszcze do niego dochodziło, co się właściwie działo, ale nie przeszkadzało mu to w byciu pobudzonym do działania.
Delikatnie złapał chłopaka pod brodą i pogłaskał go po policzku, napawając się tym, jaki Black był ciepły. I to nie tylko dosłownie, bo się rumienił i cała krew uderzała mu do policzków, ale również dlatego, że chyba nigdy wcześniej nie wyglądał na równie nieniebezpiecznego co w tej chwili. A może Law po prostu nigdy wcześniej go takiego nie widział, bo zawsze ukrywali się gdzieś w ciemnych salach i schowkach na miotły i nie siedzieli w nieco przytłumionym blasku pochodni unoszących się nad sufitem tak jak teraz.
Lockhart chciał powiedzieć swojemu… cóż, teraz chyba już zdecydowanie swojemu chłopakowi, coś bardzo ważnego. Chciał powiedzieć mu, że go kocha. Ale chociaż bardzo się starał, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Gubiły mu się gdzieś pomiędzy gorączkowymi pocałunkami i niezdarnymi próbami rozpięcia sobie nawzajem koszul i tego gorącego przekonania, że zaraz zobaczą się nago. To było prawie surrealistyczne. Prawie.
– Wiesz, ja… – zaczął i właściwie to był sobą rozczarowany, bo przeczytał tyle pięknych wierszy i widział tyle świetnych obrazów, że powinien być chyba trochę bardziej zainspirowany, powinien dokładnie wiedzieć, co powiedzieć w takiej sytuacji. Z drugiej strony, Regulus niekoniecznie chciałby posłuchać recytacji wiersza w takim momencie. Law przygryzł dolną wargę i przysunął się do niego, powoli wsuwając jedną dłoń pod jego już na wpół rozpiętą koszulę. – Ja też nie wiem, co robię – wymruczał mu do ucha, uśmiechając się lekko i być może nie powinien się do tego przyznawać, ale teraz było już za późno, a on nie chciał, żeby na którymkolwiek z nich spoczywała jakaś wielka presja zrobienia tego dobrze. Szli ze sobą do łóżka, bo chcieli i mogli robić wszystko, co na mieli ochotę i nie musieli robić niczego, na co ochoty nie mieli.
– Ale to bez znaczenia. Chciałbym tylko, żeby ci było dobrze – powiedział absolutnie szczerze i wciąż był tak blisko, że właściwie stykali się policzkami, kiedy lekko odwrócił głowę i powoli przesunął dłonią w dół klatki piersiowej, a potem brzucha Regulusa. Zawahał się, kiedy dotarł do zapięcia jego spodni i chyba tak trochę trzęsła mu się ręka i coś ściskało go w żołądku, ale to bardziej z podekscytowania niż ze strachu.
Law był bardzo zadowolony, bo wyglądało na to, że udało mu się trochę rozładować atmosferę, przynajmniej z negatywnego rodzaju napięcia; teraz Regulus przynajmniej wiedział, że obaj nie do końca byli pewni tego, co robią. I chyba właśnie to sprawiało, że czuli się lepiej. Lawrence spojrzał na niego i uśmiechnął się ciepło na znak, że nie było za co przepraszać; chciał nawet coś dopowiedzieć, ale Black przyciągnął go bliżej i wplótł palce w jego włosy, co na chwilę skutecznie odebrało mu zdolność trzeźwego myślenia i układania poprawnych zdań.
OdpowiedzUsuńNie chciał i nie potrafił ukryć swojego podekscytowania, kiedy Regulus zapewnił, że w rzeczy samej będzie mu dobrze i skończył zdejmować koszulę, którą rzucił gdzieś na krawędź albo poza łóżko. Law, nie chcąc zostać w tyle, również zaczął powoli rozpinać pozostałe guziki swojej koszuli. Był już przy ostatnim, kiedy Regulus po raz kolejny go pocałował, tym razem gwałtowniej niż do tej pory i Lockhart wydał z siebie coś pomiędzy cichym jękiem a westchnięciem, kompletnie mu się poddając. Jedną ręką objął go w pasie, przyciągając go bliżej siebie i nie mógł nie zauważyć, jak gładka była skóra chłopaka pod jego palcami.
Nigdy wcześniej nie był pijany, ale z opowieści innych wnioskował, że byłoby to podobne uczucie do tego, którego teraz doświadczał; było mu gorąco, na tyle gorąco, że policzki wręcz go piekły, trochę kręciło mu się w głowie i czuł się spragniony, ale niekoniecznie chciało mu się pić. Nie, to pragnienie sięgało dużo głębiej i to, jak namiętnie się całowali tylko je podsycało. Był na wpół świadomy, że chyba wypadałoby kontynuować to rozbieranie się i w ogóle, ale jednocześnie był tak bardzo zajęty głaskaniem Regulusa po plecach i staraniem się nadążyć za tempem tego pocałunku, że to byłoby po prostu zbyt wiele naraz.
Dopiero, kiedy chłopak nieznacznie się od niego odsunął i Law odetchnął głęboko, trochę jak po naprawdę męczącym biegu, miał wrażenie, że wraca mu trochę trzeźwości myślenia. Tylko trochę, bo wciąż byli cholernie blisko, Black się do niego przytulał i mówił, że go kocha.
Och. Regulus powiedział, że go kocha. Kocha. Lockhart natychmiast poczuł jak gdzieś w piersi rozlewa mu się niesamowicie przyjemne uczucie wewnętrznego ciepła i przez chwilę bezwiednie powtarzał kocham w myślach, jakby nie wierzył, że naprawdę to usłyszał, że naprawdę mogło mu się aż tak poszczęścić… Tak, musiał uśmiechać się jak nienormalny, kiedy wreszcie odsunął się na tyle, żeby móc spojrzeć mu w twarz, kiedy odpowiadał.
– Hej – powiedział cicho, delikatnie muskając policzek Regulusa wierzchem dłoni, żeby skłonić go do otworzenia oczu. Być może rzeczywiście był beznadziejnym, sentymentalnym romantykiem, ale było coś w tym wyznaniu, co sprawiało, że chciał patrzeć mu w oczy. Czuć się blisko, jak najbliżej, czuć, że Black naprawdę go słyszy. – Ja też cię kocham. Bardzo, ja nie sądziłem, że ty... też – kontynuował, dziwiąc się jak lekko i naturalnie przyszły mu te słowa, szczególnie biorąc pod uwagę ich wagę.
Oczywiście, pomyślał, że kochał Regulusa. Kochał go od dawna, był zakochany po uszy, zauroczony jak nigdy wcześniej i chyba już nigdy później; teraz, kiedy już byli razem, nie mógł wyobrazić sobie dalszego życia bez niego. Nieważne, jak miałyby potoczyć się ich dalsze indywidualne losy, Law chciał, żeby mieli też swoją wspólną przyszłość. I gdyby tylko mogli zostać tak jak teraz już na zawsze, schowani przed całą resztą niesprawiedliwego, krytycznego świata… Cóż, nie mogli, ale mogli za to nie narzekać i cieszyć się chwilą.
– Mam nadzieję, że nigdy nie uciekniesz. Nie chciałbym cię stracić – dodał, uśmiechając się lekko i, wreszcie trochę dochodząc do siebie, również zrzucił z ramion rozpiętą już wcześniej koszulę, po czym pochylił się w stronę Regulusa. I jeszcze trochę, i jeszcze, aż w końcu samo tak wyszło, że Regulus wylądował na plecach, a Lawrence na nim, podpierając się o łóżko po obu stronach jego głowy. – Albo wiesz, zawsze mogę po prostu bardzo się postarać cię zatrzymać.