Lawrence Lockhart
urodzony i wychowany w Londynie // Ravenclaw // VI rok // prefekt // członek koła astronomów // półkrwi, przy czym woli tę brudną połowę // dwie dorosłe siostry i jeden zdecydowanie niedorosły brat // różdżka: 13 cali, sosna, włókno ze smoczego serca, giętka // patronus przybiera formę łabędzia, a bogin zamaskowanego czarodzieja stojącego nad zwłokami jego ojca // powiązania
Do piątego roku życia byłem oczkiem w
głowie mamusi. Po dwóch nieudanych próbach, wreszcie miała dziecko, które już
od kołyski wykazywało magiczne zdolności, wreszcie wychowywała mnie – małego
czarodzieja, który z pewnością był stworzony do wielkich rzeczy, miał potencjał
na zostanie jej największą dumą i najważniejszym osiągnięciem. A potem urodził
się mój brat. Jego oczy były bardziej niebieskie niż moje, włosy jaśniejsze,
loki bardziej sprężyste, a promieniejąca od niego magia jeszcze bardziej
oczywista. Dziś nie mam mu już za złe zajęcia mojego miejsca w sercu mamy, w
końcu nic nie dzieje się bez przyczyny.
Po piątym roku życia stałem się
oczkiem w głowie tatusia. Nie rozumiał i zdaje mi się, że na początku nawet nie
lubił magii, ale za to pokazał mi całkiem inny świat. Jego świat, nowy świat, który
zauroczył mnie bez reszty. Był artystą, który posługiwał się pędzlem zręczniej
niż jego żona różdżką. Jego słowa nie miały żadnej magicznej mocy, ale brzmiały
pięknej niż wszystkie znane mi inkantacje. Jego obrazy się nie poruszały, ale
czasem miałem wrażenie, że mógłbym złapać się ich ram, przepchnąć przez farbę i
wejść do środka. Kochałem tatę bardziej niż mamę, a mama kochała Gilderoya
bardziej niż nas obu razem wziętych, więc byliśmy kwita.
Zawsze byłem dobrym uczniem. Podobno cichym, podobno zdolnym, podobno sumiennym, a do tego całkiem kreatywnie
rozwiązującym postawione przed nim problemy. Pod koniec piątego roku w
Hogwarcie, mama pogratulowała mi wzorowo zdanych SUMÓW, na tym samym wdechu
dodając, że już nie może się doczekać, aż Gilderoy do mnie dołączy i pokaże wszystkim, co Lockhartowie naprawdę potrafią. Gdy wróciłem do domu na
wakacje, tata zabrał mnie do swojej pracowni i zdjął poplamione farbą
prześcieradło ze stojącego na środku pomieszczenia obrazu. Przedstawiał mnie.
Płótno przedzielone było na pół: moja lewa strona odziana była w szkolne szaty
z herbem Ravenclawu na piersi, natomiast prawa w zwykłą, szarawą koszulę. Jestem dumny z tego, kim jesteś,
powiedział mi wtedy. Ty też powinieneś
być. Wiem, jak źle dzieje się teraz w
waszym świecie. Pamiętaj, że po szkole nie musisz tam zostawać, możesz wrócić
do domu. Do nas. Do mnie.
Do tej pory nie przestałem o tym
myśleć. Te słowa siedzą mi głęboko pod skórą, perspektywa złapania się
bezpiecznego rękawa ojca teraz nęcąca bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Niepewność
podchodzi mi do gardła za każdym razem, gdy widzę kolejny nagłówek zaczynający
się od ATAK NA i spoglądam na swojego
świeżo przydzielonego do Ravenclawu, siedzącego przy tym samym stole co ja
młodszego brata.
Regulus był jedną z tych osób, które najlepiej czuły się milcząc, i zwyczajnie nie dało się tego u niego nie zauważyć. W rodzinnym domu odzywał się tylko, gdy było to konieczne, gdy został o coś spytany lub zwyczajnie musiał oznajmić, że będzie potrzebował nowego kociołka, bo stary już trochę się zużył i istnieje niebezpieczeństwo, że eliksiry w nim warzone wyjdą nie tak, jak powinny; pyskowanie, krzyki i wszczynanie kłótni zostawiał bratu, jakby odruchowo usuwając się w jego cień. Nie chciał być jak Syriusz i sprawiać problemów, bo uważał, że rodzice i tak mają już ich wystarczająco dużo z pierworodnym od siedmiu boleści; bo w przeciwieństwie do starszego z młodych Blacków szanował rodzinne zwyczaje i nie odważyłby się podnieść głosu ani na matkę, ani na ojca. A potem okazywało się, że te same zasady przenosił na swój mały, zamknięty szkolny świat. Nie czuł potrzeby wiecznego uzewnętrzniania swojego zdania na każdy z możliwych tematów, nie wtrącał swoich trzech groszy do każdej rozmowy, a na zajęciach nie odzywał się nieproszony, chyba, że profesor akurat rzucił pytaniem w eter i nie zapowiadało się na to, by ktokolwiek poza Blackiem znał odpowiedź. Tak mu było po prostu wygodniej. Lepiej. Czuł się pewniej, kiedy uwaga wszystkich nie skupiała się na nim samym, a na innych, więc nauczył się milczeć i słuchać, nawet jeśli niespecjalnie interesowało go, kto coś ma akurat do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńJakimś zabawnym trafem jednak wiecznie okazywało się, że to, co Law ma do powiedzenia, zawsze okazuje się ciekawe; Lockhart był inteligentny, zabawny i obeznany w wielu dziedzinach, o których Regulus nie miał zielonego pojęcia jeszcze parę minut wcześniej, i ostatecznie nawet coś tak przyziemnego jak od dawna już nieżyjący mugolscy poeci - temat, na który Ślizgon normalnie zmarszczyłby czoło z niezadowoleniem - w jego ustach brzmiało fascynująco. Regulus chciał wierzyć, że jego przyjaciel po prostu został obdarzony przez los wyjątkowym talentem krasomówczym; tak, to na pewno musiało być właśnie to, nie było żadnego innego sensownego wytłumaczenia. Być może poza faktem, że Lawrence był jego pierwszym szczenięcym zauroczeniem i wszystko, co robił, natychmiast przykuwało jego uwagę, ale to było wytłumaczenie bardzo niedorzeczne i z całą pewnością nieprawdziwe. Prawda?
Na pytanie, jak mu minął tydzień, jedynie wzruszył ramionami, jakby chciał milcząco przekazać wiadomość brzmiącą "tydzień jak tydzień, nic wielkiego". Law dużo mówił, a Regulus spokojnie mu na to pozwalał; był zestresowany i spięty, i wiedział, że starszy Krukon to widzi. Oczywiście, że widział, potrafił przejrzeć Blacka na wylot i to bez większego wysiłku, co czasem bywało irytujące. Teraz też czuł na sobie czujne spojrzenie tych niebieskich oczu i miał ochotę się pod nim skulić, bo nagle zaczynało do niego docierać, że list od matki, schowany bezpiecznie w dormitorium, i wszystko, co nastąpi w ciągu najbliższych kilku tygodni, będzie oznaczać koniec. Koniec ich potajemnych spotkań, krótkich, intensywnych pocałunków w schowku na miotły i wspólnego czytania mugolskiej poezji, koniec tego wszystkiego. Myśl o tym powinna przynosić mu ulgę, że nie będzie musiał więcej kryć się z niczym po kątach i niczego ukrywać. Nie przynosiła. Zamiast tego miał wrażenie, jakby ktoś wyjął z niego wszystkie wnętrzności i zastąpił je kostkami lodu, ocierającymi się o siebie nawzajem.
Więc słuchał. Pozwalał Lawrencowi się wygadać, bo tego właśnie teraz potrzebował; czegoś, na czym będzie mógł się skupić zamiast na gonitwie własnych myśli, poczucia bezpieczeństwa i spokoju. Po prostu pobyć z kimś, kto niczego od niego nie wymaga i zrozumie, jeśli Regulus nie będzie chciał prowadzić ożywionej dyskusji na Bóg wie ile tematów.
– Ładne. Przeczytaj coś jeszcze – poprosił, tak po prostu, kiedy Krukon skończył wiersz. Sonet, jak to nazwał. Po chwili zastanowienia wyjął tomik z rąk starszego chłopaka, przejrzał parę na chybił trafił wybranych stron, zerkając na pierwsze parę wersów każdego z krótkich utworów, zupełnie jakby szukał jakiegoś sobie znajomego, mimo, że widział je po raz pierwszy w życiu. – Ten – stwierdził w końcu rzeczowym tonem, oddając książeczkę otwartą na stronie gdzieś niedaleko końca.
UsuńGdzieś w połowie drugiego wiersza (sonetu? chyba sonetu; nigdy nie miał głowy do nazw, i nawet jeśli bardzo się starał, i tak błyskawicznie wszystkie zapominał, zupełnie jakby przysłowiowe "wpadanie jednym uchem i wypadanie drugim" nabierało w jego przypadku zupełnie realnego znaczenia, choć być może odrobinę odmiennego niż w oryginalnym powiedzeniu) Regulus zorientował się, że naprawdę mu się to podoba. Ta mugolska poezja wcale nie była taka zła, jak się spodziewał - wręcz przeciwnie, nie kłamał mówiąc, że pierwszy wiersz był ładny, i wcale nie poprosił Lawrence'a o przeczytanie drugiego tylko po to, żeby zrobić mu przyjemność, bo chciał ją zrobić raczej samemu sobie. I nie chodziło już nawet o to, że słuchanie dawało mu wymówkę od mówienia o czymkolwiek związanym z nim samym; nie. Być może miało to jakiś związek z tym, że nie miał w życiu praktycznie żadnej styczności z poezją (matka uważała to za stratę czasu, a poza tym coś takiego jak czarodziejska poezja prawie nie istniało), a być może z tym, że to Law czytał, a Law miał bardzo przyjemny głos i w ogóle miło było siedzieć tak obok niego i nie musieć robić właściwie nic - a może z jednym i drugim po równo, nie ważne. Ważne, że naprawdę mu się podobało, jak opisowe było to, co jego przyjaciel czytał, i sposób, w jaki to czytał.
OdpowiedzUsuńNie, żeby zamierzał celowo dać to po sobie poznać. Co to, to nie, chociaż jakaś jego cząstka, taka malutka, maluteńka, podejrzewała, że i tak po nim widać. Że zaczyna się powoli odprężać, pozwalając napięciu uciec z kości, a mięśniom rozluźnić się na tyle, by nie być już tak niemiłosiernie spiętym i wyprostowanym jak struna. Miał ochotę podciągnąć nogi na łóżko i objąć je ramionami, albo usiąść po turecku, ale się powstrzymał, trochę w obawie, że jakimkolwiek gwałtownym ruchem przeszkodziłby Krukonowi i ten przestałby mu czytać... choć chwilami brzmiał właściwie, jakby prawie recytował z pamięci. Musiał znać te wiersze niemalże na pamięć.
– Jakiś tam – stwierdził dobitnie, kiedy Law umilkł, starając się brzmieć dokładnie tak, jak brzmiałby, gdyby chciał naprawdę umniejszyć talent mugolskiego poety, ale zdradził go uśmiech igrający w kącikach ust. Naprawdę uważał, że to było bardzo ładne i że Szekspir napisał coś pięknego, ale droczenie się miał we krwi tak samo jak brat, więc jakoś tak już po prostu wyszło. No i trochę chciał ukryć tym fakt, że poczuł się odrobinę zażenowany, gdy dotarło do niego, o jak bardzo romantycznym zabarwieniu wiersz wybrał. Ale tylko odrobinkę. Bo właściwie to za bardzo mu ten niewinny zbieg okoliczności nie przeszkadzał.
Zerknął na książkę w prostej okładce, potem na Lockharta; tym razem nie zabrał mu tomiku po raz drugi, żeby znaleźć jeszcze coś interesującego. Był wdzięczny za brak krępujących pytań, kolejnego co się stało, ale i tak poczuł się znowu dziwnie spięty, prawie jakby złapała go trema - a raczej dokładnie, właśnie tak. Uśmiech zniknął, kiedy przez chwilę patrzył Krukonowi w oczy, a potem pozwolił własnemu spojrzeniu opaść niżej, na jego usta, jakby bezwolnie nachylając się w jego stronę.
– Moglibyśmy... – i urwał, nie do końca wiedząc, co właściwie chciał powiedzieć. To znaczy nie, wiedział dokładnie, po prostu nie miał pojęcia jak ubrać to w słowa. Bo "moglibyśmy przeskoczyć ten durny etap rozmawiania na trywialne tematy i przejść do rzeczy, bo to łóżko nie stoi tu bez powodu, a ja nie chcę zostać pierwszym w historii Śmierciożercą-prawiczkiem" nie brzmiało za dobrze nawet w jego głowie.
Regulus mógł przysiąc, że jego mózg odmawia współpracy za każdym razem, kiedy jego chłopak - chyba powinien zacząć używać tego określenia już tak oficjalnie, nawet jeśli miałby robić to tylko i wyłącznie we własnej głowie - znajdował się tak blisko, że czuł ciepło jego ciała; wszelkie działąjące szare komórki wywieszały wtedy karteczki z napisem "strajk" i zaprzestawały pracy. Tak po prostu, jakby sam fakt, że Law jest tuż obok, dosłownie, odbierał Ślizgonowi zdolność jakiegokolwiek logicznego myślenia, nie wspominając już nawet o umiejętności sklecenia poprawnego gramatycznie zdania.
OdpowiedzUsuńPozwolił sobie zatracić się w pocałunku, silnym i intensywnym, niemającym w sobie zupełnie nic z tych nieśmiałych, szybkich pocałunków, które wymieniali dotychczas wieczorami, skryci w cieniach kładących się na kamiennej podłodze korytarzy Hogwartu i kłębiących się we wnękach jak wzburzona sztormem woda w ciasnej zatoce. A potem zmarszczył brwi, trochę nie do końca zdając sobie z tego sprawę, kiedy Lawrcence się odsunął; ledwie zarejestrował, co starszy Krukon powiedział, zamiast tego skupiając się raczej na fakcie, że ten zaczął bezceremonialnie się rozbierać i gdyby miało tak dalej pójść, to w przeciągu paru minut skończyłby kompletnie nagi. Regulusowi coś przewróciło się w trzewiach na samą myśl o takiej możliwości, i z jakiegoś powodu wiedział, że to stres ściska go za gardło i pierś tak mocno, że prawie nie pozwala się ruszyć. Miał ochotę potrząsnąć głową, by strząsnąć z siebie to paskudne uczucie; głupi, skarcił się w myślach, przecież tego właśnie chciałeś, prawda? Nie wycofuj się teraz jak ostatni tchórz. Sęk w tym, że chyba sam nie był do końca pewien, czego tak właściwie chciał - i była to zasada, która w jego życiu stosowała się do dosłownie wszystkiego, ze związkiem z Lockhartem na czele. Postanowił sobie coś, zanim pół godziny temu wszedł do tego pokoju, i nawet jeśli zrobił to bardziej z poczucia jakiegoś dziwnego obowiązku - w końcu był coś Lawrencowi winien za to, co miało wydarzyć się w przeciągu następnych paru tygodni - to i tak nie zamierzał teraz uciekać z podkutym ogonem.
– A co innego mógłbym mieć na myśli? – stwierdził z przekąsem, który już wszedł mu w nawyk, a może po prostu po kimś go odziedziczył; znów spróbował złagodzić swój ostry ton uśmiechem, nieśmiałym i, jak mu się wydawało, jasno pokazującym, że znów jest zestresowany, pewnie jeszcze bardziej niż te kilkanaście minut temu. Ale miał nadzieję, że Law zrozumie. Był starszy, niewiele, ale był, a Regulus z kolei miał niemal stuprocentową pewność, że gdyby jednak stwierdził, że nie chce, przyjaciel do niczego by go nie zmuszał.
Z pewnym wahaniem znów pochylił się ku Krukonowi, tym razem jednak nie tylko po to, by zatrzymać się w połowie drogi. Bezwiednie westchnął w jego wargi, gdy ich usta się spotkały, i przez chwilę miał wrażenie, że znowu całują się po raz pierwszy, bo to specyficzne uczucie lekkości, przywodzące na myśl delikatne zawroty głowy, znów go zaatakowało - i ani trochę się od tamtej chwili nie zmieniło. Pozwolił sobie jedną ręką objąć Lockharta za szyję, przyciągając go bliżej, nagle spragniony bliskości; drugą nieporadnie próbował rozpiąć mu koszulę, ale palce trzęsły mu się za bardzo, żeby poradził sobie z guzikami, szybko więc po prostu dał sobie spokój. Oderwał się od niego dopiero po chwili, bardzo wyraźnie czująć rumieniec podniecenia na policzkach.
– Myślisz, że ten pokój ma własne zaklęcia wyciszające, czy powinniśmy... sami się tym zająć? Tak na wszelki wypadek? – rzucił zaniepokojone spojrzenie w kierunku drzwi. Nie dość, że musiał wyglądać jak dorodny pomidor, to jeszcze brzmiał, jakby właśnie przebiegł maraton, a to wszystko po jednym pocałunku... no, może dwóch. Trzech? Zdążył już stracić rachubę.
Ta krótka chwila oddechu, moment, podczas którego Law sięgał do porzuconej niedbale gdzieś z boku szaty i wyciągnąwszy z jej kieszeni różdżkę rzucał prosty czar wyciszający - ten właśnie moment, trwający z całą pewnością nie więcej jak marne parę sekund (gdyby sytuacja była inna, prawdopodobnie nawet nie zwróciłby na ten moment uwagi, nie zapamiętałby go, a już z całą pewnością nie uznałby, że jest on tak ważny i istotny), sprawił, że Regulus prawie zerwał się na równe nogi i wypadł z powrotem na korytarz, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że jest rozchełstany i czerwony jak najdojrzalszy pomidor. Nagły brak kontaktu fizycznego ze starszym chłopakiem jakby rozjaśnił mu w głowie, rozgonił kłębowisko mglistych uczuć i pragnień, których Ślizgon nawet nie chciał próbować nazwać po imieniu, zbyt obawiając się tego, co mógłby przy tym odkryć. Spodziewał się, że najdą go jakieś tam wątpliwości, w gruncie rzeczy nie rozstawał się z nimi praktycznie od samego początku ich znajomości, poza tymi chwilami, kiedy byli razem i nikt i nic nie mogło im przeszkodzić... to znaczy, mogło, oczywiście - ile to już razy serce podchodziło młodemu Blackowi do gardła, kiedy gdzieś na końcu korytarza nagle rozlegały się głosy, zmuszając go do wyplątania się z objęć Lawrence'a - ale tego nie zrobiło. Wątpliwości były dla niego czymś, co szybko okazało się stałą w tym związku i w pewnym sensie nauczył się z nimi żyć, trochę je ignorować, a trochę akceptować ich istnienie, niekoniecznie przy tym naginając się do tego, co starały się mu dyktować. Ale siła, z jaką teraz w niego uderzyły, prawie zmiotła go z nóg - czy też raczej zrobiłaby to, gdyby już nie siedział. Może nie powinien był niczego proponować, nie teraz, nie kiedy Law nie miał o niczym pojęcia, bo to zwyczajnie nie było w porządku w stosunku do niego.
OdpowiedzUsuńPocałunek ani trochę go nie uspokoił, choć sam w sobie był spokojny, ostrożny, prawie kojący. Jeden z tych, po których Regulus bezwiednie pochylał się z powrotem ku Lockhartowi, marszcząc przy tym delikatnie brwi, jakby niezadowolony, że ten odsunął się tak szybko. Teraz jednak chyba za bardzo obawiał się, że wszystko świetnie po nim widać, że mimo odwrócenia wzroku i przygryzienia dolnej wargi, żeby przypadkiem nie palnąć czegoś głupiego - czegoś jak nie, wcale nie chcę iść ani na całość, na na nic innego, czy moglibyśmy wrócić do mugolskiej poezji? - Law zauważy jego wahanie, źle coś zrozumie i trzaśnie mu drzwiami przed nosem. A to było ostatnim, czego Black chciał, tego jednego był pewien. Cokolwiek miało się wydarzyć za parę tygodni, jakkolwiek jego chłopak miał na to zareagować, był na tyle samolubny, że nie chciał tracić tego, co mieli teraz.
– Nie zapominaj, że to był mój pomysł – przełknął ślinę zanim się odezwał, ale i tak miał wrażenie, że jego głos przypomina bardziej żałosne, ciche chrypienie niż normalne słowa. Spróbował się uśmiechnąć, choć i to nie wydawało się wychodzić mu za dobrze. – Do niczego mnie nie zmuszasz, jeśli o to ci chodzi. Chcę tego, okej?
Objął Krukona za szyję, pozwalając własnym palcom wpleść się w złote loki, i pocałował; najpierw delikatnie, wciąż z odrobiną wahania, potem mocniej, gwałtowniej, z większym oddaniem, jakby tym pocałunkiem chciał przekonać go, że rzeczywiście chce pójść z nim do łóżka i nie ma absolutnie nic przeciwko pójściu na całość. Naprawdę tego chciał, ze swoich własnych, egoistycznych powodów, ale i dlatego, że zwyczajnie mu na Lockharcie zależało, znacznie bardziej, niż chciałby się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą, we własnych myślach, wciąż obawiał się używać słowa zakochanie, bo nazywanie rzeczy po imieniu było dla niego przerażające, ale kiedy oderwał się od Lawa na chwilę, tylko po to, żeby ściągnąć swoją własną szatę, i zupełnym przypadkiem zauważył w jego spojrzeniu coś tak cudownie miękkiego, nagle miłość przestała być takim strasznym konceptem.
Regulus wcale a wcale nie miał zamiaru się śmiać, na pewno nie w takim momencie, kiedy czuł dłoń Krukona gdzieś w okolicy swoich żeber i był bardzo, ale to bardzo świadomy tego, że poza szatnią, w której przebierał się w strój do Quidditcha, nikt nigdy nie widział na raz aż tyle jego skóry - przynajmniej nie w szkole. A wciąż jeszcze miał na sobie koszulę, która przecież była jedynie rozpięta.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie chciał, żeby ten śmiech, krótki, nagły i może tylko odrobinę nerwowy, ale na pewno nie z jakichś złych powodów, przepchnął mu się przez gardło i uleciał ustami, nie miał jednak zbyt wiele do powiedzenia w tej sprawie, ostatecznie więc wydał z siebie coś, co brzmiało trochę jak skrzyżowanie chichotu z nie do końca jasnym pomrukiem. I sam siebie tym zaskoczył. A nie śmiał się przecież z tego, co robili ani z tego, co zamierzali robić, ani z Lawrence'a, ani z siebie, ani z niczego konkretnego tak w gruncie rzeczy. Po prostu świadomość, że nie jest tu jedynym niedoświadczonym żółtodziobem, który w środku trzęsie się ze stresu i nie ma zielonego pojęcia, co robi i co powinien robić, sprawiła, że nagle mu ulżyło. Jakby ktoś podniósł mu z piersi niewyobrażalnie wielki ciężar, pozwalając wreszcie cieszyć się chwilą.
– Przepraszam – wyszeptał, mając nadzieję, że to wszystko załatwi i Law nie poczuje się dotknięty. Bo nie chciał, żeby Law przestał, ani teraz, ani nigdy, i mogliby tak zostać już na zawsze, tylko oni i duże, miękkie łoże obleczone w zieloną pościel. Razem, bezpieczni i schowani przed światem, i wreszcie nie musiałby przejmować się tym, co powie rodzina, tym, co pomyślą koledzy albo nauczyciele, tym, co powinien robić, gdzie i z kim się pokazywać i jakie poglądy głosić. Starał się teraz odepchnąć od siebie myśli o tym wszystkim, bo to nie był na to czas ani miejsce, a on naprawdę chciał po prostu być tu i teraz. Więc znów wplótł palce we włosy wciąż pochylającego się przy nim chłopaka, przechylając głowę w bok akurat na tyle, by musnąć ustami jego policzek w trochę niezręcznym i trochę nieśmiałym pocałunku.
– Będzie – stwierdził, z całą pewnością, na jaką było go teraz stać, coraz mniej roztrzęsionego i coraz bardziej podekscytowanego. Głos na chwilę uwiązł mu w gardle, kiedy palce jego chłopaka (miło było wreszcie użyć tego określenia, nawet jeśli robił to tylko we własnych myślach) zatrzymały się w okolicach guzika w jego spodniach, a fala ciepła i podniecenia przeszła przez niego jak zupełnie niespodziewane tsunami. – Będzie mi dobrze. I mam nadzieję, że tobie też – nie był do końca pewien, co takiego mógłby zrobić dla podkreślenia tych słów, ale Law miał koszulę rozpiętą tylko do połowy, podczas gdy z Blacka zdążyła ona się już prawie zsunąć; odsunął się od starszego chłopaka tylko na chwilę, akurat na tyle, by móc rzeczywiście zrzucić ją z ramion i cisnąć gdzieś poza krawędź łóżka, i teraz był już kompletnie golusieńki od pasa w górę. Przygryzł dolną wargę, na ułamek sekundy zamierając, kiedy znowu znalazł się twarzą w twarz z Lawrencem, i wiedział, że nie powinien myśleć aż tak dużo, nie teraz, ale nie mógł powstrzymać gonitwy własnych myśli. Więc spróbował uciszyć je wciągając Lockharta w kolejny pocałunek, gwałtowny i tak silny, że jakoś tak dziwnie zakręciło mu się w głowie, a gdyby tylko miał otwarte oczy, cały pokój pewnie nagle by mu przed nimi zafalował.
– Chyba cię kocham – wymruczał w usta Lawa, obejmując go za szyję i nie mając najmniejszego zamiaru się odsunąć, bo Law był ciepły i miękki i wiedział jak i gdzie go dotykać, żeby sprawić, że Regulus czuł się prawie jak pijany. Potem zmarszczył brwi, wciąż nie otwierając oczu. – Nie chyba. Na pewno. Na pewno cię kocham. Tak. I mam nadzieję, że ty mnie też, bo jeśli nie, to właśnie zrobiłem z siebie idiotę i za równo sześć sekund ucieknę i już nie wrócę.
W pierwszej chwili, kiedy jego wyznanie spotkało się z milczeniem, Regulus poczuł, jak w piersi ściska go lodowata panika. Cholera, na pewno za bardzo się pospieszył, znowu okazał się zbyt nadgorliwy i pewnie wszystko zepsuł, i atmosferę, i ten bardzo przyjemny moment, i w ogóle wszystko, co się tylko zepsuć dało. Miał nawet ochotę po prostu wyrwać się i czmychnąć z powrotem na korytarz, z powrotem do cichego bezpieczeństwa i chłodu dormitorium Slytherinu, dokładnie tak, jak powiedział, że to zrobi, bo Law był cicho i to na pewno nie mógł być dobry znak... ale był cicho tylko przez kilka niemożliwie długich sekund, a kiedy odsunął się na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz, wcale nie był zniesmaczony albo zdegustowany albo po prostu zdezorientowany. Uśmiechał się i gładził go po policzku, i Regulus poczuł, jak jego serce podskakuje parę razy jak na trampolinie i robi fikołka, kiedy usłyszał to ja też cię kocham, na które tak bardzo liczył. Więc odwzajemnił uśmiech, z ulgą i radością, i pozwolił starszemu chłopakowi ułożyć się na chłodnej pościeli.
OdpowiedzUsuńBył róznocześnie podekscytowany i zdenerwowany; to było dziwne uczucie, bardzo specyficzna mieszanka, coś jak trema, która dopada człowieka tuż przed wejściem na scenę, choć świetnie wie, że bardzo dobrze przygotował się do swojego występu i że wszystko pójdzie jak z płatka. Naprawdę nie chciał się denerwować, cóż, nie chciał wyglądać na zdenerwowanego, bo co gdyby Law pomyślał, że wcale tego nie chce, że wolałby zebrać swoją koszulę z podłogi i wrócić do czytania mugolskiej poezji? Lawrence czytający mu swoje ulubione wiersze na głos to było coś przyjemnego, ale to, sposób, w jaki się całowali i to, jak miękka była skóra pochylającego się nad nim chłopaka - to było znacznie przyjemniejsze. Regulus ani trochę nie chciał tego przerywać, bo mu się podobało, nawet jeśli był trochę nerwowy. Każdy miał prawo być nerwowy przed swoim pierwszym razem, prawda? Byli zupełnie niedoświadczeni i tak naprawdę nie mieli pojęcia, co robią i co robić powinni, ale byli w tym razem, i właśnie to się liczyło.
– Nie chcę nigdzie uciekać – wyszeptał, bardzo szczerze, ujmując twarz Lawrence'a w dłonie i patrząc mu w oczy. Ręce mu trochę drżały, ale był zdeterminowany, i naprawdę, naprawdę tego chciał. Miał świadomość, że to może być ich pierwsza i ostatnia szansa na bycie tak blisko, bo plany, które rodzina miała wobec Regulusa, z całą pewnością błyskawicznie odstraszą od niego starszego Krukona, ale nie chciał teraz o tym myśleć. Teraz chciał zapomnieć i cieszyć się tymi paroma ukradzionymi ponurej rzeczywistości chwilami intymności z chłopakiem, w którym zakochał się po uszy.
– Chociaż i tak możesz się postarać, nie będę miał nic przeciwko – rzucił żartobliwie, z uśmiechem, zaraz jednak przygryzł dolną wargę, odejmując dłonie od twarzy Lawa i przesuwając je w dół, wzdłuż jego obojczyków, klatki piersiowej, boków, aż w końcu zatrzymał się tuż przy brzegu spodni. Miał wrażenie, że twarz płonie mu żywym ogniem, ale nie czuł się zawstydzony w zły sposób. – Naprawdę cię kocham – dodał, znacznie ciszej, i miał nadzieję, że Law go usłyszał, bo on sam siebie słyszał bardzo kiepsko przez całą tę krew, która szumiała mu w uszach, gdy rozpinał guzik.