4 sierpnia 2000

science is what you know, philosophy is what you don't know

Everett Cunningham
Nigdy nie był pewny, co właściwie chciałby zrobić ze swoim życiem. W podstawówce miał poważną obsesję na punkcie Project Runway i stwierdził, że jak nic zostanie projektantem mody, w liceum nagle zainteresował się chemią i już zaczynał snuć plany studiowania jakiegoś obskurnego kierunku typu agrochemia i chociaż nawet się na niego dostał, koniec końców wylądował na filozofii. Dlaczego? W wakacje przed samymi studiami stwierdził, że jego nową pasją jest nic innego tylko łacina, a więc wybrał coś, co według niego dobrze się z tą pasją łączyło. Ludzie mówią, że jest już za stary, żeby tak ciągle zmieniać zdanie, a rodzice wypuścili go w świat z kwaśnymi minami mówiącymi nie tak miało być, ale on zawsze wiedział swoje. Właściwie wciąż nie jest pewny, czy bardziej pasuje do humanistów, czy tez umysłów ścisłych; zdaje się, że ani do jednych, ani do drugich, ale gdyby mógł wybrać, to wybrałby chyba humanistów, bo kręci go ta kreatywna strona, której wciąż u siebie poszukuje. Czasem przechadza się nie do końca bezpiecznymi uliczkami i niezaproszony wpada na recytację wierszy jakiegoś obskurnego klubu poetów, czasem upija się w barze przy akademikach i próbuje przekonać swoich znajomych, że Platon miał absolutną rację co do tej całej swojej jaskini, a czasem, po czymś mocniejszym niż alkohol, daje się zaciągnąć na karaoke i chociaż słoń mu na ucho nadepnął, to i tak wybiera te najbardziej wymagające piosenki. A kiedy rano budzi się wycieńczony i na kacu i wciąż nie wie, kim właściwie jest i kim chciałby zostać, to parzy sobie mocną czarną kawę i spogląda na swój telefon, wiedząc, że jest ktoś, kto zawsze będzie jedyną stałą w jego chaotycznym życiu.

5 komentarzy:

  1. Constantin rzadko się irytował. Taki miał już charakter, tyle, koniec, kropka, nie ma dyskusji. Nie lubił się złościć, nie lubił, kiedy ktoś próbował za wszelką cenę wyprowadzić go z równowagi, a jeszcze bardziej nie lubił, kiedy rzeczywiście już tę cierpliwość tracił, a nerwy puszczały mu wbrew jego woli, dokładnie tak, jak mają to zawsze w zwyczaju robić, kiedy ktoś lub coś gra na nich za długo. Był raczej bezkonfliktowy z natury i spokojny z wyboru - choć być może opanowany byłoby tu odpowiedniejszym doborem słów - unikał konfliktów i wierzył, że wszystko da się rozwiązać w sposób pokojowy, jeśli tylko obie strony przełkną odrobinę swojej dumy i zdobędą się na to, by usiąść i kulturalnie porozmawiać. Nie tracił głowy z byle powodu, a na uczelni uważany był wręcz za chodzącą oazę spokoju, co wcale jakoś bardzo nie mijało się z prawdą - i można było nawet powiedzieć, że w pewnym sensie się tym szczycił. Ale tylko trochę. Tak naprawdę robił to wszystko dla swojej własnej, osobistej wygody, bo jeśli stulecia, które zdążył przeżyć, czegoś go nauczyły, to była to prosta zasada mówiąca, że życie jest o wiele łatwiejsze, kiedy nie zatruwamy samych siebie tak negatywnymi emocjami jak gniew czy nienawiść. I zamierzał kierować się nią do końca swych dni, o ile ten miał zamiar kiedykolwiek nastąpić.
    Istniały jednak mimo wszystko istoty, które zdawały się posiadać magiczną wręcz zdolność wyprowadzania go z równowagi, a los chciał, że z jedną z nich postanowił związać się na stałe.
    Gdyby miał opisać Everetta jednym słowem, bez wahania użyłby wyrazu "niereformowalny"; jego chłopak był uparty jak osioł, i kiedy raz się na coś uwziął, nie było możliwości, by go od jego zamiaru odciągnąć, choćby miałoby się użyć siły. A do tego czasami wydawał się być istnym chaosem na nogach, który burzył się i obrażał, kiedy Constantin próbował jakoś uporządkować jego bardzo nieuporządkowane życie. Ostatecznie przywykł do myśli, że kolejna kłótnia o wyniki w nauce lub ilość wlanej w siebie kofeiny była raczej nieunikniona, ale za każdym razem był równie niezadowolony i równie zniesmaczony, kiedy prowadzona podniesionymi głosami wymiana zdań kończyła się trzaśnięciem drzwiami. Eve zazwyczaj wracał po godzinie czy dwóch, boczył się następne dwa dni, a potem wszystko wracało do normy. Zazwyczaj.
    Dochodziła trzecia w nocy, co wampir stwierdził z pewnym zaskoczeniem dopiero, gdy w ciszy mieszkania nagle rozdzwonił się telefon. Założył palcem książkę, nie chcąc zgubić miejsca, w którym skończył czytać, i sięgnął po leżącą na stoliku do kawy komórkę. Zerknął na wyświetlacz i prawie jęknął.
    – Gdzie jesteś, wiesz, która jest godzina? – zaczął karcąco, gdy tylko odebrał, a przynajmniej chciał zacząć, bo Everett po drugiej stronie zaczął paplać, zupełnie nie zwracając uwagi na jego słowa; po sposobie, w jaki przeciągał słowa i lekko seplenił nie trudno było się domyślić, że miał za sobą już co najmniej kilka drinków, a może i coś mocniejszego. Constantin dał mu się wygadać, w myślach błyskawicznie przeglądając bary najbliżej ich wspólnego mieszkania. Ten na kampusie był najbardziej prawdopodobnym wyborem.
    – Zostań gdzie jesteś – rzucił tylko, po czym rozłączył się bez pożegnania, wstał, zostawił książkę na fotelu i wyszedł, po drodze łapiąc jeszcze kluczyki do samochodu. Jego człowiek potrafił być naprawdę irytujący.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulice były puste i dotarcie na miejsce zajęło mu nie więcej jak dziesięć minut; równie dobrze mógł pójść pieszo, ale prowadzenie pijanego studenta pustymi ulicami za bardzo mu się nie uśmiechało. Sam bar był do połowy wypełniony ludźmi, głównie studentami, którzy najwyraźniej postanowili opić początek weekendu; część z nich kojarzył, a oni najwyraźniej kojarzyli jego, bo część rzucała mu zaskoczone spojrzenia, ale nikt nic nie powiedział. Muzyka nie dudniła już tak, jak zapewne kilka godzin temu, ale wciąż płynęła ze strategicznie ustawionych głośników.
      Znalezienie odpowiedniego stolika nie było trudne; ustawiony przy ścianie w głębi oblegany był przez grupkę śmiejących się i żartujących przyjaciół, wśród których wampir wypatrzył znajomą burzę ciemnych włosów, których właściciel siedział wygodnie tyłem do wszystkiego i wszystkich poza znajomymi ze studiów.
      – Wystarczy – odezwał się, zbliżywszy i stanąwszy za krzesłem swojego chłopaka. Położył mu dłoń na ramieniu, trochę ostrzegawczo, ale bardziej opiekuńczo, zupełnie nie zwracając uwagi na fakt, że jego pojawienie się najwyraźniej przerwało towarzyskie spotkanie.

      Usuń
  2. Związki nigdy nie były czymś, w czym Constantin uważał się za speca. Ba, w pewnym sensie nawet nie był w nich dobry; miał paskudną tendencję do szybkiego przywiązywania się do osób, na których naprawdę mu zależało, i kiedy coś nagle szło nie tak - a przeważnie się tak działo - kończył ze złamanym sercem. Nauczył się ukrywać swoje bolączki, rzadko kiedy w ogóle mówił, że coś jest nie tak, że coś mu nie pasuje, być może ze strachu, że jakimś cudem zniechęci drugą osobę do kontynuowania tego związku, a może dlatego, że tak było dla niego po prostu łatwiej - wypadać na tego opanowanego, stoickiego faceta, bo w końcu tego właśnie oczekiwało się od niemalże siedmiusetletniego wampira. I było mu tak dobrze, z maską spokoju i sercem schowanym dostatecznie głęboko, by ciężko było się do niego dostać i zobaczyć, jak bardzo boli. Aż do momentu, w którym spotkał irytującego młodego studenta pierwszego roku filozofii.
    Eve był denerwujący, czasami, kiedy naprawdę się starał - i w ciągu tych kilku (kilkunastu? Constantin stracił już rachubę, a może po prostu średnio go obchodził upływ czasu, w końcu miał go w życiu aż nadto) miesięcy, kiedy byli razem, nauczył się, jak odpowiednio grać na nerwach swojemu wampirowi. Który temat poruszyć, którą delikatną strunę szarpnąć, i Bălan coraz częściej odnosił dziwne wrażenie, że jego chłopak robi to w stu procentach celowo, tylko i wyłącznie dlatego, że mu się nudzi. Być może tak właśnie wyglądały związki z ludźmi, Constantin nie był pewien, jako że odkąd pamiętał wiązał się wyłącznie z przedstawicielami swojego własnego gatunku (to też był przejaw jego wrodzonej chęci dążenia do jak najprostszych, najbezpieczniejszych rozwiązań).
    Teraz wiedział właściwie tylko to, że Everett był pijany bardziej, niż dało się to poznać przez telefon, i zdecydowanie bardziej, niż zdaniem Dinu powinien. Bredził od rzeczy, był zaczerwieniony na twarzy i przez krótki moment, gdy patrzył na niego odchylony na krześle, wyglądał, jakby miał ochotę zwymiotować. Wampir westchnął ze zrezygnowaniem, wiedząc już, że jakiekolwiek logiczne argumenty w ogóle do jego partnera nie trafią, więc nie zamierzał nawet strzępić sobie języka i próbować przemówić mu do rozsądku na tyle, by człowiek z własnej woli wstał i udał się z nim do domu.
    – Tak, oczywiście, stęskniłem się – stwierdził cierpliwie, głosem, którym zapewne użyłaby matka starająca się przekazać coś bardzo energetycznemu, rozkojarzonemu dziecku. Mimo to trochę mocniej ścisnął jego ramię, jakby chciał skupić tym na sobie jego uwagę. – Naprawdę już wystarczy. Wypiłeś wystarczająco dużo, czas wracać do domu.
    Był do bólu świadomy tego, jak to musi wyglądać z perspektywy osoby trzeciej - profesor pojawiający się znikąd i zachowujący się tak, jakby miał prawo rozkazywać jednemu ze swoich uczniów i wyciągnąć go z baru pod pretekstem opiekuńczości. Na jego nieszczęście takich osób trzecich było kilkoro; przyjaciele Everetta wpatrywali się w niego jakby zobaczyli ducha od chwili, gdy w ogóle pojawił się w zasięgu ich wzroku. Oni też byli pijani, może odrobinę mniej niż jego chłopak, może odrobinę bardziej, ale byli, i Constantinowi pozostawało mieć nadzieję, że następnego dnia rano uznają to jedynie za powodowane alkoholem przywidzenie.
    – Idziemy – oznajmił, tym razem z większym naciskiem, łapiąc partnera za rękę i zmuszając do wstania z krzesła. Eve niemalże słaniał się na nogach, zataczając się lekko; wampir miał wrażenie że jeśli nie podtrzyma go w pasie, zaraz ugną się pod nim kolana i jego człowiek zaraz runie twarzą na brudną podłogę. Objął go więc prawą ręką, delikatnie prowadząc do wyjścia. – Dobranoc – rzucił jeszcze jego znajomym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyprowadzenie Eve z klubu nie należało do zadań prostych, nie kiedy student chwiał się niebezpiecznie, potykał o własne nogi lub zupełnie płaską podłogę i sprawiał ogólne wrażenie kogoś, kto w umiarkowanym stopniu potrafi ustać prosto, a co dopiero o własnych siłach przejść przez dwie usiane stolikami, wypełnione dudniącą muzyką sale, mijając przy tym zapełniony ludźmi parkiet, po czym zejść po dwóch niewysokich, ale wciąż z całą pewnością będących niejaką przeszkodą stopniach dzielących wejście do baru od chodnika. Constantin, całe szczęście, miał tę przewagę, że był znacznie silniejszy od przeciętnego człowieka, utrzymanie pijanego partnera w pozycji stojącej i mozolne prowadzenie go ku wyjściu nie stanowiło dla niego żadnego wysiłku fizycznego. Psychicznego w gruncie rzeczy również nie, bo o ile pojawił się w lokalu poirytowany nieodpowiedzialnym zachowaniem Everetta, godnym bardziej rozwydrzonego dzieciaka niż dorosłego mężczyzny, to jednak jego obecność, nawet jeśli porządnie podchmielona, miała to do siebie, że zdawała się koić wampirze nerwy. Był teraz bardziej zmęczony niż zdenerwowany, może odrobinę rozbawiony, nie dużo, naprawdę, ale wciąż, sam do końca nie wiedział czym konkretnie. Może to fakt bycia nazywanym kochaniem trochę podtapiał jego chęć bycia złym.
    Koniec końców nie powiedział więc swojemu chłopakowi, że wcale nie powinien tu być, że przyjechał po niego tylko z czystej dobroci serca i że następnym razem zostawi go samego w klubie, w którym Eve akurat postanowi upić się w trzy dupy, nie odbierze telefonu i zamknie drzwi na klucz, od środka, i Eve będzie mógł dobijać się do nich ile tylko mu się żywnie spodoba. Chciał, ale nie powiedział, bo po co, przecież obaj wiedzieli świetnie, że i tak by nic z tego nie zrobił. Więc westchnął tylko cierpiętniczo, westchnieniem kogoś, kto ma tego wszystkiego po dziurki w nosie, ale nie powie tego na głos. Bo nie. Bo nie potrafił znaleźć w sobie pokładów złości, które kazałyby mu nie uśmiechnąć się delikatnie, kiedy ukochany człowiek wyciągnął się w jego stronę, układając usta w dziubek.
    – Nie jestem zły – stwierdził, bardzo szczerze swoją drogą, bo naprawdę wszelka złość jakoś tak mu przeszła, zastąpiona potrzebą zapewnienia partnerowi bezpieczeństa i komfortu. – Martwiłem się. To wszystko – ucałował swojego studenta w czoło, na chwilę nieco silniej obejmując go ramieniem, zaraz jednak puścił go i ściągnąwszy z siebie kurtkę, zarzucił mu ją na ramiona. Noc nie należała do najcieplejszych, a człowiek wciąż był jedynie człowiekiem; Dinu czuł, jak drżał, i nie zamierzał pozwolić mu się przeziębić. Jemu samemu chłód nie przeszkadzał ani trochę.
    Z czułością odsunął mu włosy z twarzy, parę zbłąkanych kosmyków, które zaplątały się w okolicy oczu, i pogładził po policzku.
    – Wracamy do domu. Ciepła kąpiel i sen dobrze ci zrobią – i już miał objąć Everetta z powrotem, by poprowadzić go w stronę zaparkowanego trochę dalej samochodu (wszystkie miejsca blisko wejścia do klubu były zajęte, oczywiście), kiedy po plecach przeszedł mu znajomy, nieprzyjemny dreszcz, a włoski na karku podniosły się błyskawicznie. Wampir zamarł w bezruchu na kilka sekund, napięty, nasłuchując; kroki na chodniku były ciche, na tyle ciche, by ludzkie ucho nie zdołało ich wychwycić, ale on nie miał z tym większego problemu. Zresztą, znał je zbyt dobrze, by pomylić je z jakimikolwiek innymi.
    – Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam, Giovanni – odezwał się, wciąż odwrócony tyłem do rozmówcy. Nie widział jego uśmiechu, ale niemalże czuł go na plecach.
    – Cóż mogę powiedzieć, jestem pełen niespodzianek. Nie przedstawisz mi swojej nowej zabawki?

    OdpowiedzUsuń
  4. Constantin był stary, nawet jak na wampirze standardy; przeżył na tym świecie już prawie siedem stuleci i przez ten czas zdążył się nauczyć paru naprawdę przydatnych rzeczy. Świadomość, że natykanie się na swojego byłego, nigdy nie bywało przyjemne. Szczególnie, jeśli ów były miewał drobne problemy z temperamentem.
    Jeszcze bardziej, jeśli było się akurat w towarzystwie swojego aktualnego partnera. Partnera, który z natury był na pozycji przegranej, przynajmniej pod względem siły fizycznej. Partnera, którego trzeba było chronić, bo sam nie miałby większych szans na przeżycie.
    Dinu odwrócił się powoli i ostrożnie, wyraźnie spięty - ani trochę nie miał ochoty na tę konfrontację, ale jeszcze mniejszą ochotę miał na przegapienie jakiegokolwiek potencjalnego sygnału, drgnięcia, które mogłoby w porę ostrzec go przed atakiem i pozwolić zareagować. Giovanni obdarzył go szerokim uśmiechem kogoś, kto świetnie wie, że nie jest mile widzianym gościem, ale z ogromną chęcią będzie się narzucał, udając niczego nieświadome niewiniątko, tylko dlatego, że wprost uwielbia działać ludziom na nerwy. Niewiele się zmienił przez te ostatnie sto pięćdziesiąt lat; miał nieco krótsze włosy, równie czarne co kiedyś, i kolczyk w prawym łuku brwiowym, ale jego oczy błyszczały równie nieprzyjemną złośliwością, kiedy przeniósł spojrzenie z Constantina na Eve, który właśnie uznał, że przedstawienie się osobiście było świetnym pomysłem. Dinu nie mógł go winić - jego chłopak był zbyt pijany, żeby zrozumieć, że celowe ściąganie na siebie uwagi obcego wampira wcale nie jest najmądrzejszą rzeczą, jaką mógł w tej chwili zrobić, i tłumaczenie mu tego również spełzłoby na niczym - ale wyraz zaskoczenia, który przez ułamek sekundy przemknął przez twarz Giovanniego, sprawił mu niejaką satysfakcję. To zaskoczenie zaraz jednak zniknęło, zakryte typowym dla Giovanniego pokpiewaniem, zupełnie jakby nigdy go tam nie było.
    Włoch uśmiechnął się do Everetta, pokazując kły; przywodził na myśl drapieżnika szykującego się do skoku na niczego niespodziewającą się ofiarę, prawie jak kot obserwujący mysz zajętą pałaszowaniem sera i niespodziewającą się ataku. Dinu przełknął potrzebę by samemu obnażyć zęby i odciągnąć swojego chłopaka jak najdalej od źródła zagrożenia, złapać go za kołnierz i wepchnąć do samochodu. Zamiast tego zignorował jego pytanie, obejmując go ramieniem, kiedy Eve wreszcie raczył z powrotem się do niego odwrócić, i mruknął tylko coś, co miało brzmieć jak "mhm". Oczywiście, że poprawił mu się gust; teraz, kiedy wiedział już znacznie więcej na temat swojego byłego, nie porwałby się na związek z nim nawet gdyby ktoś groził mu osikowym kołkiem. To po prostu nie było warte ponownego przechodzenia przez wieczne kłótnie i wybryki niewyżytego krwiopijcy.
    – Pozwalasz mu tak się do siebie odzywać? – Giovanni najwyraźniej nie zamierzał odpuścić, bo mierzył ich wzrokiem, w którym rozbawienie mieszało się ze zniesmaczeniem, i Constantin prawie warknął. Cała ta sytuacja była nieprzyjemna i dość mocno działała mu na nerwy, a instynkt kazał mu opuścić pusty, zimny parking, zanim coś stanie się jego partnerowi. Którego, niemal nieświadomie, objął ramieniem mocniej, przyciskając do własnego boku, z nadzieją, że Eve zrozumie ten niewerbalny przekaz i przestanie gadać. Im prędzej zakończą tę rozmowę, tym lepiej.
    – Pozwalam – stwierdził przez zaciśnięte zęby. – Ty jeden wiesz najwięcej o tym, na ile pozwalam komuś z niewyparzoną gębą. Z autopsji. Idziemy – ostatnie słowo skierował do swojego chłopaka, odwracając się i kierując w stronę samochodu.

    OdpowiedzUsuń