JOHANNES HANS DORN
Gdyby był rodowitym Niemcem, zostałby chodzącym zaprzeczeniem samego siebie, milczącą onomatopeją, żywym oksymoronem, uosobieniem bałaganu i nieporządku, chaosem na nóżkach dryfującym swobodnie pośród morza poukładanych istot. Ojciec z upartością zaiste godną osła wciąż powtarzał mu, że ma dobrze się uczyć, znaleźć porządną pracę i żonę, która zawsze będzie czekać na niego z obiadem i zacerowaną skarpetką, więc wziął pod pachę znalezioną przed laty w garażu zmarłego dziadka sztalugę, a wytarty w tuzinie miejsc plecak zarzucił na ramię i okrzyknął się artystą wyklętym - tylko jeszcze dość małego formatu. Narysował czternaście kotów, szczura i pięciu kochanków, każdego w innej pozie, a gdy zadzwonił do niego ojciec, wcale nie chciało mu się odbierać, bo czekał akurat na telefon w sprawie wernisażu, który nigdy nie doszedł do skutku. Kiedyś dojdzie.
Kiedy ojciec powiedział mu, że tego roku będzie mógł nadzorować pracowników razem z nim, a jeśli się sprawdzi, to nawet i samodzielnie, Lucien był niesamowicie podekscytowany. Wiedział, że nie może zawieść taty.
OdpowiedzUsuńZostało ustalone, że pracownicy przyjeżdżają w ostatnim tygodniu sierpnia, dlatego, aby się do czegoś przydać, wraz z ojcem, matką i młodszą siostrą przygotowali stojącą przy domu szopę tak, by zmieściło się tam jak najwięcej osób. Lucien wiedział, że warunki mieszkalne w ich gospodarstwie pozostawiają trochę do życzenia, ale nigdzie nie było brudno, wszystko było po prostu trochę zakurzone i… minimalistyczne, tak by to określił. Zresztą nikt nigdy nie narzekał, w końcu to była praca na wsi, a nie wakacje w cóż, ilukolwiek gwiazdkowym hotelu.
W każdym razie, pracownicy przyjeżdżali przez cały dzień, jeden po drugim, nieraz w parach albo małych grupkach, a on witał ich razem z ojcem i krótko oprowadzał po gospodarstwie. Nie, żeby było wiele do zobaczenia, ale upewnienie się, że każdy z nich wie, gdzie będą jedli posiłki, gdzie jest łazienka, gdzie mają spać i w którą stronę jest najbliższe miasto było bardzo ważne. Niektóre osoby nie mówiły po francusku, więc Lucien dogadywał się z nimi swoim całkiem dobrym angielskim, średnim niemieckim albo skrawkami informacji, jakie podłapał z innych języków w poprzednich latach zbiorów. Ojciec zawsze był mu za to wdzięczny, dlatego naprawdę się do tego przykładał.
Kolejny dzień, pierwszy dzień pracy, przebiegł podobnie jak wszystkie inne dni w poprzednich i zapewne przyszłych latach, z tylko jednym, małym wyjątkiem. No dobra, może nie takim do końca małym, a całkiem wysokim wyjątkiem o uroczo potarganych, ciemnych włosach, który na imię miał Johannes, a przynajmniej tak przedstawił się jego ojcu, gdy przyjechał. Lucien zerkał na niego podczas pracy i wcześniej, na śniadaniu, parząc kolejny dzbanek kawy i zastanawiał się, co on tu robi. Nieraz przyjeżdżały do nich osoby, którym nie zależało na pieniądzach, chciały po prostu zasmakować życia na francuskiej wsi, niektórzy twierdzili, że zbieranie winogron po prostu ich odpręża, inni szczerze po prostu potrzebowali pieniędzy, ale z jakiegoś powodu trudno mu było przypasować Johannesa do którejkolwiek z tych grup. A był w tym już całkiem dobry, lata praktyki.
Podczas pracy w polu ojciec wciąż jeszcze był na miejscu, ale dał mu trochę swobody w nadzorowaniu wszystkiego. Lucien czuł się odpowiedzialny, czuł się dorosły i poważany, gdy przechadzał się pomiędzy krzakami, sprawdzając, czy nikt nie obcina liści wraz z kiściami. Liście były niedopuszczalne, tak samo jak zgniłe lub wysuszone winogrona, które teoretycznie powinny być skrupulatnie wycinane, ale pracownicy rzadko potrafili być jednocześnie szybcy i dokładni. On nie potrafił być dla nich tak surowy jak ojciec, upominał kogokolwiek tylko w ostateczności, a czasem schylał się, unikając spojrzenia taty i pomagał tym, którzy zostawali w tyle, aż udało im się zrównać z tempem reszty.
Dzień był wyjątkowo gorący, nawet jak na tę porę roku, więc gdy skończyli drugą i ostatnią tego dnia zmianę pracy w polu, poszedł prosto pod prysznic. Ten swój własny, w domu, jednocześnie współczując pracownikom, którzy musieli czekać na swoją kolej w osobnej łazience.
Gdy zjawił się w kuchni, aby pomóc z rozkładaniem talerzy na kolację, dochodziła siódma wieczorem, a wysoka temperatura ciągle się utrzymywała. Słońce wciąż jeszcze świeciło, co prawda dość nisko, ale za to bezlitośnie. On był do tego przyzwyczajony, właściwie to uwielbiał upały i z uśmiechem patrzył na swoją nierównomierną przez warunki pracy w polu opaleniznę.
Podczas posiłku siedzieli wszyscy razem; Lucien, jego ojciec, matka i siostra, a także sporo osób, które zatrudniali. Lucien zajął miejsce naprzeciwko Johannesa całkowicie naumyślnie. Humor zdawał się wszystkim dopisywać, być może dzięki butelkom wina, które pojawiały się na stole za każdym razem, gdy poprzednie się kończyły.
Tutaj, poza polem i pracą, jego ojciec, pan Desrosiers, był zupełnie inny. Żartował, śmiał się, rozmawiał, był na tym samym poziomie, co każda inna osoba w pomieszczeniu. Lucien zazdrościł mu, że nawet pomimo tego, jego tata wciąż potrafi wzbudzić w kimś strach, gdy przybierał postawę wymagającego gospodarza. Sam wciąż miał z tym problemy.
UsuńNawet się nie zdziwił, gdy kolacja zamieniła się nagle w degustację różnego rodzaju win, a ludzie zaczęli wychodzić na podwórko, przenosząc się na wystawiony tam drugi stół. Zapowiadała się miła wieczorna posiadówka, a on wciąż był pogrążony w rozmowie o niczym ważnym z kilkoma siedzącymi obok Francuzami, ale mimo to zerkał na siedzącego naprzeciwko Johannesa, który nie odzywał się za dużo i po prostu nie mógł do niego w końcu nie zagadać. Był ciekawy, to wszystko, lubił ludzi, których nie potrafił tak od razu rozgryźć.
– Mm, hej, a ty? Skąd jesteś? – zapytał po niemiecku, patrząc prosto na niego i uśmiechnął się nieznacznie, unosząc swoją szklankę z winem do ust. – No nie patrz tak, tacie się już nie chce uczyć nowych języków, więc od tego ma mnie. Jestem początkującym poliglotą – powiedział z rozbawieniem, pewnie nie idealnie, pewnie wciąż z niedorzecznie wręcz francuskim akcentem, ale przecież się starał.
Lucien był zadowolony, bo wyglądało na to, że Hans nie miał nic przeciwko małej pogawędce. Właśnie na to liczył, bo lubił dowiadywać się czegoś nowego i szlifować swoje umiejętności językowe każdego lata, kiedy pomagał przy winobraniu. Wysłuchał już wielu opowieści od pracowników ojca o ich ojczyznach i o tym, jakie mają zwyczaje, jak bardzo różnią się one od tych francuskich i tak dalej. No, to znaczy jasne, w roku szkolnym też zawsze uczył się czegoś nowego, ale to był zupełnie inny rodzaj nauki. Poza tym wcale nie radził sobie w szkole szczególnie dobrze; większość przedmiotów wydawała mu się dość bezużyteczna i nudna. Tak naprawdę skupiał się tylko na francuskim, bo przepadał za książkami, no i angielskim, bo języki obce były w końcu przyszłościowe, a on miał do nich nie tyle talent, co dużo chęci do nauki. Co zresztą było widać, bo podstaw niemieckiego, rosyjskiego i wszystkich zwrotów w paru innych językach, jakie znał, nauczył się zaczynając podczas zbiorów poprzez rozmawianie z pracownikami i kontynuowanie z darmowymi kursami w internecie, które robił na własną rękę przez resztę roku. Każdy miał przecież jakieś hobby, no więc Lucien miał swoje języki. No, to znaczy oprócz zajmowania się gospodarstwem, co było bardziej obowiązkiem niż hobby, ale nigdy nie miał nic przeciwko.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, Johannes powiedział, że jest z Wiednia, co jeszcze bardziej przyciągnęło jego uwagę. Z tego, co wiedział, Austria była naprawdę pięknym krajem, a fakt, że chłopak pochodził ze stolicy, albo po prostu obecnie mieszkał w stolicy, tylko dodatkowo go pociągał. To było naprawdę zabawne, bo to nie tak, że sam chciał przeprowadzić się do wielkiego miasta. Co prawda kilka razy był z rodzicami w Paryżu i rzeczywiście mu się tam podobało, ale na wsi również było mu dobrze, no i przede wszystkim znajomo, co bardzo mu pasowało. Po prostu był otwarty na nowe doświadczenia.
– Tylko starsze pokolenie nie lubi innych języków. To puryści – powiedział, wywracając oczami na znak, że nie zgadza się z ich przekonaniami. No i zawsze wykorzystywał okazję na użycie trudnego, obcego słowa takiego jak puryści w konwersacji. – Mamy dużo pracowników z Niemiec, trochę z Austrii, Belgii... To nawet blisko, więc ludzie przyjeżdżają. Niektórzy po prostu lubię tę pracę. Um, ja… to znaczy ja też lubię tę pracę. Ale chyba się nie liczę – zauważył, krótkimi zdaniami, z krótkimi pauzami i pewnie używając nieco niezręcznym sformułowań, ale dawno nie rozmawiał z kimś w żadnym innym języku niż francuski, więc potrzebował trochę czasu na przystosowanie się.
Lucien rozejrzał się dookoła i z zadowoleniem stwierdził, że jego ojciec zupełnie nie zwracał na niego uwagi; nie było go już nawet w pomieszczeniu, rozmawiał z kimś na zewnątrz. Zresztą, tak czy inaczej nie rozumiałby niczego, co jego syn teraz mówił. On naprawdę należał do tego starszego pokolenia, które nie lubiło języków obcych, a Lucienowi było to zdecydowanie na rękę. Odchrząknął, sięgając po swoją szklankę z winem.
– Prawda jest taka, że trzy lata temu przyjechał naprawdę ładny Niemiec. Już nie wrócił, ale zainspirował mnie do nauki. Na wszelki wypadek. – powiedział całkiem zwyczajnym tonem, uśmiechając się do swojego rozmówcy.
Kiedy mówiło się w innym języku, zawsze miało się możliwość wycofać swoje słowa, twierdząc, że chciało się powiedzieć coś zupełnie innego, że przekręciło się jedno słówko i to tylko jedna wielka pomyłka. I właśnie to miał zamiar zrobić, gdyby Hans oburzył się nagle na sugestię, że Lucien był zainteresowany mężczyznami, jednak przewidywał, że wcale tak nie będzie. Po prostu chciał coś sprawdzić, to wszystko. Zresztą, to prawda, że trzy lata wcześniej poznał naprawdę interesującego Niemca i to on zaczął tak naprawdę uczyć Luciena niemieckiego. Nie było w tym jednak nic więcej, żadnych podtekstów, po prostu się lubili. Chyba.