5 kwietnia 2017

[ KP] Antonina Meier


Antonina Meier
17.04.1918


Matka od zawsze uczyła ją, że jedyną kartą przetargową kobiety jest wygląd. Jej zadaniem jest oczarować mężczyznę zadbanymi włosami, figurą i nienagannym ubiorem. Swoim zachowaniem ma kusić lecz nie dawać nic na tacy. Lecz najważniejszą zasadą matki stało się: nie kieruj się sercem. Kobieta nie chciała by jej córka cierpiała tak samo jak ona gdy straciła swojego niemieckiego kochanka. 
Antonina dwa lata temu wyszła za mąż za niemieckiego oficera. Małżeństwo zawarte z rozsądku, oparte na przyjaźni i pewnego rodzaju zauroczeniu. Porzuciła swoje marzenia by stać się przykładną żoną u boku swojego wysoko postawionego męża. Zawsze reprezentatywna i uprzejma. Dzielnie znosząca uwagi na temat braku potomstwa. Najszczęśliwsza kobieta na świecie mogąc znów mieszkać w Polsce. 


wątek z Bociek

30 komentarzy:

  1. Poprawił nieco swój mundur. Strzepnął niewidzialne pyłki z rękawa, spojrzał na swoje świeżo wypastowane oficerki i lekko uśmiechnął się pod nosem. Mundur w kolorze feldgrau prezentował się na nim przyzwoicie. Szlify porucznika na pagonach dodawały niejakiej pewności, niewiele znaczące odznaczenia wzbogacały wizualnie mundur. W końcu Krzyż Rycerski II klasy był dosyć…pospolitym odznaczeniem, podobnie jak czarna odznaka za rany. Naprawdę nie było to nic takiego ekskluzywnego…ale też z jednej strony nie każdy z żołnierzy niemieckich miał takie odznaczenia. Pod tym względem mógł czuć się wyjątkowo.
    Zabrał od kelnera lampkę szampana i uśmiechnął się w kierunku dwóch młodych kobiet. Zapewne córek jakiś wyższych oficerów. Ewentualnie urzędników, którzy byli tutaj w Krakowie, stolicy Generalnej Guberni. Codzienny widok niemieckich urzędników, oficerów, podoficerów, zwykłych szeregowców nie był niczym wyjątkowym. Nie po przeszło trzech latach okupacji. Ludzie zdążyli się przyzwyczaić do tego, że przechodzi się tuż obok żołnierzy.
    Porucznik odszedł kilka kroków. Zatrzymał się dopiero przy innym oficerze. Majorze Wehrmachtu, człowieku starszej daty, z którym przyjemnie się rozmawiało jeszcze jakieś niecałe pół godziny temu. Mężczyzna wykształcony, który unikał tematów politycznych oraz tych skupiających się na życiu w Krakowie, oraz narzekaniu na Polaków. Po prostu najzwyklejsza rozmowa dotycząca bankietu. Trochę też udało się porozmawiać panom o obecnych tutaj kobietach. Niektóre przykuwały wzrok na dłużej inne na krócej. Jednak chyba większość obecnych tutaj pań miała w sobie coś co pozwalało chociażby na moment zawiesić na niej wzrok.
    Wśród nich jednak wyróżniała się jedna kobieta, która towarzyszyła jednemu z niemieckich oficerów. Porucznik nawet nie zorientował się, że patrzy na nią zbyt długo. Że z uwagą obserwuje jej ruchy, że zwraca uwagę na drobne szczegóły. Z zamyślenia wyrwał go głos oraz lekkie szturchnięcie majora, który zorientował się na kogo spogląda jego rozmówca.
    — Nie radziłbym zbytnio się przyglądać – powiedział rozbawiony. – To nie wypada herr Bittner – dodał. Porucznik natomiast odwrócił głowę w kierunku majora.
    — Żona, czy narzeczona tego oficera? – zapytał po chwili milczenia. Upił łyk alkoholu, który od kilku minut miał w kieliszku. Kątem oka spoglądał na tą kobietę, miał wrażenie, że gdzieś już ją widział. Jedyną możliwością na przekonanie się była rozmowa. Jednak wypadałoby żeby przez chwilę była sama. Aby nie była w pobliżu tego oficera. Wystarczyłoby dosłownie pięć minut rozmowy, aby rozwiać wszelakie wątpliwości.
    Major tylko się uśmiechnął do młodszego znajomego. Pokiwał lekko głową.
    — Oberleutnant zaraz się przekona – odpowiedział. Spojrzał ponad ramię Bittnera na podchodząca w ich kierunku parę. Kobietę, na którą spoglądał porucznik, oraz ów oficera. – Pozwolą państwo, że przedstawię. Oberleutnant Hans Bittner – przedstawił z lekkim uśmiechem. Major Hoffmann był osobą na której twarzy dosyć często gościł uśmiech i nie przypominał w żadnym calu wiecznie poważnych oficerów niemieckich.

    [Mam nadzieję, że takie rozpoczęcie może być :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiechnął się delikatnie, ale szczerze w kierunku kobiety. Antonina…czyżby to był przypadek? Chociaż może nie do końca. Może to akurat ta sama kobieta, którą miał okazję poznać. Spojrzał na nią raz jeszcze, ale tylko na moment, gdyż wzrok zaraz przeniósł na jej męża.
    Gregor Meier…musze zapamiętać. Porucznik…może coś wiedzieć, może…
    — Miło mi poznać pana, oraz szanowną małżonkę – odpowiedział Hans. Być może z lekkiego zdenerwowania prawy kącik jego ust drgnął. Najzwyklejszy tik nerwowy, albo mięsień, który w tej właśnie chwili odmówił współpracy.
    Miał teraz tylko nadzieję, że nie powie niczego głupiego, co wzbudziłoby chociażby najmniejsze podejrzenia. Milczał przez chwilę, nie wiedząc co mógłby powiedzieć. O czym mógłby zacząć rozmowę. Żarty o Hitlerze odpadały w przedbiegach, narzekać na łapanki nie wypadało… O froncie może lepiej nie… Podczas wojny raczej niewielu zajmuje się sportem w taki sposób, że śledzi wyniki wszystkich meczy. Znaczy się w Rzeszy z tego co wiedział to rozgrywki piłkarskie nadal były organizowane, ligi nie zamknięto, ani nic. Wszystko ładnie pięknie i szafa gra.
    — Porucznik Bittner mówił przed państwa przyjściem o polskich bandytach. Prawdopodobnie natknął się na jakąś ichniejszą bandę – podsunął major. W końcu zbieranina Polaków była odpowiednim tematem do rozmów dla trzech oficerów oraz jednej damy.
    — Doprawdy? – zapytał Meier
    — Tak. W okolicach Lwowa – odpowiedział i upił łyk szampana. Nie miał ochoty opowiadać o tym wszystkim. Nie chciał po raz kolejny opowiadać zmyślonej historyjki. Widząc jednak dyskretne sygnały ze strony majora ciągnął dalej. – Natknąłem się na nich, z moim adiutantem. Jechaliśmy do Lwowa z jakiejś małej mieścinki, kto by spamiętał te polskie nazwy? – uśmiechnął się po raz kolejny. – Nie ważne jest to skąd konkretnie jechaliśmy. Istotniejsze jest to, że Polacy zrobili się zuchwali. Mała grupka słabo uzbrojonych mężczyzn zatrzymała samochód, podstępem bo podstępem, ale zatrzymała. Nawet się nie obejrzałem kiedy przystawili mi broń do głowy. Szybko skalkulowałem jakie mam szanse na wyjście z tego wszystkiego cało… Okazja nadarzyła się dosyć szybko, kiedy Polak, który do mnie mierzył odwrócił wzrok. Zabrałem mu broń, wystrzeliłem w kierunku najbliżej stojących…mój adiutant też – wzruszył ramionami i upił niewielki łyk szampana. – Właściwie na tym historia mogłaby się skończyć. Byli Polacy, nie ma Polaków.
    — Widzę, ze skromnie porucznik do tego podchodzi. To może ja dokończę w wielkim skrócie. Czterech Polaków zabitych na miejscu, ranny adiutant, oraz do tego dwóch złapanych. Porucznik jednak niestety nie wspomniał, czy był to ktoś ważny… - dodał jakby z zawiedzeniem major.
    — Niestety nie wiem. Miałem jednak szczęście…jakaś niewielka grupka żołnierzy jechała tędy, to oni mi pomogli z tymi dwoma. Ale to raczej nie jest zbyt dobra opowieść. Tutaj w Krakowie jest pewnie dużo ciekawiej – uniósł delikatnie prawy kącik ust. – A pani, nie obawia się mieszkać tutaj w tym mieście pełnym podludzi?

    [Nie no, coś ty :D Dobre jest ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. Uniósł nieznacznie brew. Nikogo nie szanował volksdeutschów…to znaczy się skoro podpisała volks listę to pewnie jej ojciec był Niemcem, ewentualnie dziadek. Mogła też pochodzić ze śląska to wtedy byłaby volksdeutschem bodajże trzeciej kategorii albo i czwartej…nie pamiętał dokładnie jak to było. Ale naprawdę była to rzecz mało istotna w tej chwili. Musiał się jakoś wyrwać od nich, odejść dosłownie na kilkanaście minut od tego towarzystwa. Należało zacząć działać, kiedy jeszcze towarzystwo jest względnie trzeźwe i skoro nie każą się jeszcze wynosić.
    — Nie wiedziałem – odpowiedział cicho. – Ale ja nie neguję, że jest to brzydkie miasto. Tego naprawdę nie powiedziałem. Nawet nie pomyślałem. Architektura miasta jest dosyć…intrygująca – powiedział. Nie żeby się znał na architekturze, ale może to wystarczyło aby zyskać w oczach tych ludzi. W oczach majora zyskał opowiastką o Polakach…
    Nie odezwał się kiedy kobieta odchodziła, major tez nic nie powiedział. Dopiero, kiedy zniknęła im z oczu starszy mężczyzna odezwał się do Bittnera.
    — Jakie wrażenia?
    — Normalne. Powiedziałbym, że rasowi aryjczycy – odpowiedział. Spojrzał na zegarek. Wypił resztkę szampana, odłożył kieliszek na tacy przechodzącego obok kelnera. – Przepraszam majora na chwilę – powiedział.
    Wyszedł z sali głównej. Przeszedł do hallu i szybko schodami do góry, na wyższe piętro. Po drodze „przez przypadek” wpadł na jakiegoś oficera, właściciela tejże willi, która pewnie należała do jakiegoś bogatego Polaka. Pewnie jeszcze trzy lata temu ówcześni właściciele nie spodziewali się, ze kiedyś stracą ten piękny i obszerny dom.
    Szybko przeprosił i udał się w swoją stronę, do gabinetu właściciela mieszkania oraz organizatora tego bankietu. Szybko wszedł do środka pomieszczenia, przy pomocy jednego z dwóch odlewów klucza. Korzystając z drugiego odlewu klucza otworzył szafkę od biurka, wyciągnął z niej dokument; z kieszeni munduru mikro aparat i zaczął robić zdjęcia dokumentom.
    Ostatni raz robię takie rzeczy „sam” - pomyślał. Niby miał szofera, ale tutaj w mieszkaniu nie było nikogo. Nikt nie mówił perfekcyjnie po niemiecku, jeden który mówił dobrze został szoferem. Najzwyklejszym podoficerem, który jest w samochodzie i czeka…
    Sfotografował wszystko co go interesowało. Chwała tej polskiej gosposi, która przekazała odpowiednie informacje. Bardzo mu to wszystko pomogło.
    Schował dokumenty na miejsce, zamknął szufladę i spojrzał na biurko. Prawdopodobnie będzie to jedna z najgłupszych rzeczy jakie zrobi…ale ta ręczna notatka, która chyba jest ważna, bo napisane jest coś o jakimś więźniu…ważnym…
    Wziął kartkę z biurka i zgiął ją na cztery. Schował aparat do kieszeni, kartkę do kieszeni od bluzy mundurowej. Teraz mógł wychodzić.
    Odczekał chwilę aż ucichną kroki dobiegające z korytarza i wyszedł. Jednak nie zamykał gabinetu na klucz…nie było czasu. Należało pojawić się możliwie jak najszybciej… Albo może i już powinien pozostawić towarzystwo?
    Oberleuntnant Hans Bittner był i szybko się zmył. Pewnie niewiele osób sobie skojarzy go… nie doszło do żadnej dekonspiracji, jeśli o to chodzi to może spać bezpiecznie.
    Chociaż... może zdąży chociaż raz zatańczyć z Antoniną Meier? Może taniec nieco odświeżyłby mu pamięć?

    OdpowiedzUsuń
  4. Uśmiechnął się do Antoniny. Najprawdopodobniej zbyt wiele razy uśmiechał się dzisiejszego dnia w tym towarzystwie. Wśród oficerów i ich żona/narzeczonych/kochanek… wśród tej całej Krakowskiej „elity”. Ale w końcu należało robić dobrą minę do złej gry, prawda?
    Chociaż w przypadku Bittnera, nie było tak źle, w końcu nikt nie zorientował się (jeszcze), kim tak naprawdę jest i co tutaj robi. Może nigdy zbyt porywającym aktorem nie był i na szkolnych przedstawieniach zazwyczaj nie występował…ale teraz to wydawać by się mogło, że to jest prawdziwy oficer.
    — Majora? – zastanowił się na chwilę. Wypadało jakoś grzecznie odpowiedzieć. – Major… Powiedzmy, że zaginął w ferworze działań mających wyprowadzić go ze stanu trzeźwości – najprawdopodobniej już teraz mógłby sobie za to palnąć kulkę w głowę. Ale chyba to zdecydowanie lepiej brzmiało niż „upija się do nieprzytomności z jakimiś gestapowskimi świniami”.
    Właściwie to chyba najlepiej byłoby powoli opuszczać towarzystwo i powiedzieć, że jakieś ważne sprawy, że chcą go natychmiast widzieć w jednostce…cokolwiek co zmusiłoby go do wyjścia i pozostawienia gości w błogiej nieświadomości.
    Ale chyba nic się nie stanie jeśli poprosi małżonkę Meiera do jednego tańca. Mąż Antoniny nie powinien go za to zabić, w końcu to tylko taniec…poza tym nie widział go w pobliżu a takie samotne stanie pewnie było nudne.
    — Czy zechciałaby pani zatańczyć ze mną? – zapytał, kiedy usłyszał jak orkiestra zaczęła grać coś żywszego. Zgodzi się to będzie fajnie, nie zgodzi się to najwyżej zamieni z nią kilka zdań i sobie pójdzie.
    Przejdzie do samochodu i kiedy zostawi willę kilkaset metrów za swoimi plecami odetchnie z ulgą bo w końcu pożyje jakiś czas dłużej. Może kilkanaście godzin, może dni…może tygodni. Ba! Może nawet uda mu się przeżyć wojnę! Chociaż obawiał się, ze to ostatnie będzie cholernie trudne do wykonania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uśmiechnął się lekko z czymś podobnym do…zawstydzenia. Wyglądał trochę tak jakby był dzieckiem i został przyłapany przez rodzica na podjadaniu ciastek.
    — Powiedzmy, że tak – odpowiedział. Przyjrzał się pobieżnie kobiecie. Naprawdę przypominała mu kogoś. Może była jakąś młodszą siostrą któregoś z kolegów? Albo ze znajomych? Może to jakaś jego młodsza sąsiadka? Może ta, która miała wiecznie zdarte kolana? Ale nie, ta dziewczynka, która miała wiecznie zdarte kolana była brunetką i miała na imię Julka. Poza tym Julka miała chyba zielone oczy.
    Przeszedł na parkiet razem ze swoja partnerką.
    Delikatnie ujął jej dłoń, położył swoją rękę w okolicach je talii i zaczął prowadzić. Prowadził pewnie, z niejaką delikatnością, w rytmie muzyki, którą grała orkiestra. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że cała reszta na nich patrzy, ale najprawdopodobniej mu się to wszystko wydawało.
    W końcu nie był jakimś wybitnym tancerzem, który reszcie kradł parkiet, ani też nie był taką łamagą i nie tańczył tak jakby ubijał kapustę. Był raczej przeciętniakiem. Potrafił tańczyć, znał kroki, miał poczucie rytmu i tyle.
    Gdzieś kątem oka dostrzegł męża kobiety, odniósł też niejakie wrażenia, że po zakończonym tańcu herr Meier zjawi się piekielnie szybko. Nawet nie zdąży policzyć do trzech a tamten już się pojawi i porwie swoją żonę.
    — Mam wrażenie, że przygląda mi się pani cały czas – powiedział w pewnym momencie. – Zupełnie tak jakby próbowała pani sobie przypomnieć, czy już kiedyś się widzieliśmy, czy może to jest nasze pierwsze spotkanie – dodał z niejakim uśmiechem. Może jakoś tym sposobem rozwieje wątpliwości swoje. Bo Antonina Meier wydawała mu się dziwnie znajoma. Może później zapyta ją o panieńskie nazwisko. Albo zapyta o to, gdzie mieszkała przed wojną.
    Chociaż sama może podczas rozmowy to wyjawić. A zbytnie interesowanie się żoną drugiego oficera, oraz jej przeszłością nie było niczym dobrym. No i wzbudzało to zbyt wiele podejrzeń, a tego chciał uniknąć.
    Po tym tańcu wybywa z rękopisem, oraz zdjęciami dokumentów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nieco uniósł brew. No tak mógł się tego spodziewać. Antonina nie wyglądała na taką osobę, która zapomina cudze twarze, poza tym zauważył, że za każdym razem gdy na niego spogląda próbuje sobie przypomnieć to skąd może go znać. On też to próbował robić.
    Kraków. Coś chyba mu zaczęło świtać, ale było to wspomnienie strasznie zamglone, niewyraźne. Może trafniejszym słowem byłoby „kawałek wspomnienia”. Jakaś ulotna chwila sprzed kilku lat zaświtała mu w głowie.
    — To nie możliwe. Pierwszy raz jestem w Polsce. No chyba, że licząc kampanię wrześniową to drugi – skłamał gładko. Nie mogli zorientować się po akcencie, że nie jest Niemcem. W Katowicach mówiono w dwóch językach, więc siłą rzeczy znał niemiecki w stopniu biegłym.
    — Pochodzę z Breslau – odpowiedział. – Miałem iść na uniwersytet studiować fizykę, ale jednak kilka rzeczy pokrzyżowało mi te plany. Trafiłem wiec najpierw do szkoły podoficerskiej a później oficerskiej. Skończyłem szkołę na kilka miesięcy przed początkiem wojny. Kampania w Polsce, później Francja, trochę Bałkan i teraz znowu Polska – lekko wzruszył ramionami. Kłamstwo takie jak każde inne. Poza tym cały czas powtarzał jedno i to samo, był przyzwyczajony do tej historyjki. Wyimaginowany życiorys Hansa Bittnera byłby w stanie zacytować nawet w środku nocy i twardo wmawiać, że nazywa się Hans Bittner, a nie Eryk Madej.
    — Mąż musi być o panią szalenie zazdrosny – powiedział z uśmiechem. – Ciągle się na nas patrzy – zauważył, jednak nie wydawało się aby to mu jakoś przeszkadzało. Mógłby coś jeszcze dodać, ale nie wydawało mu się to konieczne. Poza tym w niektórych sprawach lepiej jest milczeć, niż wystawić się na pośmiewisko, czy też w jakiś sposób urazić kobietę. Co jak co ale urażona kobieta, to zła i piekielnie niebezpieczna istota. I do tego jeszcze taka, która jest żoną oficera…wystarczyłoby żeby powiedziała komuś o swoich podejrzeniach odnośnie jego, to już ma pogadankę i najprawdopodobniej przeszukanie. Wtedy musiałby uciekać natychmiast z tego przyjęcia a później musiałby się zaszyć w jakiejś małej wiosce oddalonej najlepiej kilkaset kilometrów od Krakowa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przez krótki moment starał się na nią nie patrzeć. Jego mózg powoli łączył fakty, a urywki połączyły się we fragment wspomnienia. Przypomniało mu się jak kiedyś był w Krakowie, spotkał się z jedną z dziewczyn, właściwie to koledzy namówili go na spotkanie. Nie pamiętał dokładnie jak i gdzie, ale chyba ją pocałował podczas któregoś ze spotkań.
    — Kiedyś…kiedyś skakałem w dal, a także biegałem – odpowiedział. Nie było to dalekie od prawdy, bo biegał głównie za piłką, ale też i skakał w dal całkiem dobrze. – Teraz niestety nie mam czasu na to, a szkoda – uśmiechnął się delikatnie.
    Ale chyba Antonina wiedziała już kim on jest. Te aluzje wydawały mu się aż nazbyt jasne. Najpierw ta piłka nożna, później małżeństwo jej koleżanki z jednym z zawodników. Pokiwał tylko głową na tą informację, nic nie powiedział a wyraz jego twarzy pozostał obojętny. Wyglądał tak jakby zupełnie nie interesowało go to.
    — Wezmę sobie tą informację do serca – powiedział żartobliwym tonem. – Zapamiętam to i kiedy będę chciał się z panią spotkać, albo porozmawiać na jakimś bankiecie to tak, aby pani mąż nie czuł się zazdrosny – oznajmił. – Chociaż naprawdę nie ma o co, przystojny nie jestem – puścił jej oczko.
    Piosenka szybko dobiegła końca, nawet nie zorientował się kiedy minął ten czas. Zdecydowanie za szybko to wszystko się potoczyło, ale może to i nawet dobrze, bo skoro mąż Antoniny był specyficznym człowiekiem, to nie wiadomo na jaki pomysł by wpadł. A ostatnie na co miał ochotę to nadmierne zwracanie na siebie uwagi innych ludzi.
    Zamrugał szybciej i spojrzał na Antoninę ze zdziwieniem wymieszanym z jakimś zdezorientowaniem. Wyglądał tak jakby nie zrozumiał nic z jej wypowiedzi. Wyglądał tak jak większość oficerów niemieckich, kiedy powie się do nich coś po Polsku.
    — Przepraszam….nie rozumiem – powiedział po niemiecku.
    Uśmiechnął się delikatnie do męża Antoniny. W tej właśnie chwili najlepiej byłoby wyjść z tego bankietu, przecież ma to co mieć powinien. I musi jak najszybciej pozbyć się tego wszystkiego…przecież jak to mu nie daj panie boże wypadnie, albo jak to przy nim znajdą to przecież marny jego los. Kulka w łeb z miejsca…albo godziny tortur na Gestapo. A Gestapo do najprzyjemniejszych nie należało, chociaż co niektórzy mówili, że NKWD było gorsze. Sam Madej miał nadzieję, że na NKWD nie trafi.
    — Bardzo dziękuję za taniec frau Meier – powiedział. – Życzę miłego wieczoru państwu – dodał po czym odwrócił się na pięcie i odszedł od nich powolnym krokiem. Nie wyglądało to tak jakby zamierzał już wychodzić z budynku, należało przecież zachowywać pozory.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dostał zaproszenie na obiad od swojej znajomej. Z początku stanowczo odmawiał, nie chciał się wpraszać no bo jednak w końcu to dodatkowa gęba do wykarmienia, no i też nie chciał się narzucać. Wiedział jakie są wojenne realia i jak ciężko jest dostać coś dla jednaj osoby, a co dopiero dla kilku, bo jak się dowiedział to oprócz Stasi, jej męża oraz jego mają być też dwie inne osoby. Albo jedna…
    Czasami żałował, że Stanisławy nie szło przekonać. To była niesamowita kobieta, która bardzo często potrafiła postawić na swoim. Nic więc dziwnego, że po długich negocjacjach udało jej się namówić Eryka. Na kawę po obiedzie u niej w domu.
    Spóźnił się prawie godzinę, ale miał nadzieję, ze zrozumieją to wszystko. Zatrzymała go łapanka, w ostatniej chwili udało mu się jakoś uciec i schować. Musiał przeczekać z dobre pół godziny zanim Niemcy sobie pójdą. Niby przyzwyczajony był do tego, ze łapanki, że Niemcy, że wojna…ale ciągle po tych trzech latach okupacji łapał się na tym, że czasami zapomina o tym, że trwa wojna. Że momentami idzie ulicą i nie widzi Niemców (czy też stara się ich nie dostrzegać). Że stara się widzieć ludzi, którzy chociaż odrobinę się uśmiechają.
    Ale jednak wojna nie była niczym wesołym i radosnym. Wojna była bólem i cierpieniem. Niekończącą się chwilą strachu o siebie i najbliższych.
    Zapukał energicznie w drzwi. To pukanie z powodzeniem mogłoby udawać gestapowskie pukanie. Brakowało tylko rozkazu typu „Gestapo! Otwierać!”, najprawdopodobniej w ten właśnie sposób zabiłby kilkunastu ludzi których znał…zabiłby ich samym pukaniem.
    — Serwus – powiedział wchodząc do środka. – Przepraszam, łapanka mnie zatrzymała, byłbym szybciej…no ale sama wiesz jak to jest – mrugnął porozumiewawczo do Stasi.
    — Wejdź do salonu, możemy powiedzieć, że jesteśmy wszyscy – powiedziała kobieta zapraszając Madeja.
    Wszedł do salonu i tam zauważył ją… Antoninę Meier. W jego mniemaniu wyglądała niemalże tak samo jak podczas tego bankietu. Tak samo perfekcyjnie ułożona fryzura, oraz lekki makijaż.
    Stanowiło to dosyć spory kontrast dla tego co on sam sobą obecnie prezentował. Rozmierzwione włosy, które potargał wiatr, znoszone ubrania, skórzana kurtka, której daleko do nowości, do tego pewnie był jeszcze gdzieś przybrudzony na twarzy po tym jak czekał w jakiejś piwniczce, aż Niemcy sobie pójdą.
    — Dzień dobry – wydukał tylko zanim usiadł.

    [Spoko, możesz wykorzystać coś takiego co opisałaś w mailu (swoja drogą to jest na swój sposób piękne oraz wzruszające) :) Ja zobaczę jak to będzie, bo pewnie Eryk mimo wszystko nie będzie z początku ufny odnośnie Antoniny, chyba z oczywistych względów ;)]

    OdpowiedzUsuń
  9. Spojrzał z uniesioną brwią na Antoninę. Nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się delikatnie do niej. Nie miał zbyt wiele do powiedzenia jej. Owszem mógłby powiedzieć, że musiał udawać, ale nie ufał jej z oczywistych względów. Zupełnie w tej chwili nie rozumiał Józka i Staśki.
    To, że oni nie byli w konspiracji nie upoważniało ich do ufania wszystkim. Obojętnie czy znało się tego kogoś od dziecka, czy dopiero co podczas odsiadki na Montelupich! Madej miał zbyt wiele do stracenia. I to wcale nie chodziło o jego życie… posiadał kilka ważnych informacji, a nie było powiedziane, że rozwaliliby go od razu. Mógł podczas przesłuchania pęknąć i wyjawić adresy, skrzynki kontaktowe. Koledzy z oddziału by mu tego nigdy nie wybaczyli… może po jakimś czasie zrozumieliby co nim kierowało, ale do końca życia pozostałby w ich oczach kapusiem.
    — Chyba nie rozumiem co ma pani na myśli – powiedział po chwili, po słowach Józka i Staśki. – Prosty chłopak jestem, do mnie trzeba mówić prosto z mostu.
    Postukał palcami w blat stołu i spojrzał to na Antoninę to na młode małżeństwo siedzące naprzeciwko. Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął kawałek papieru, który wręczył Józkowi.
    — Edek jest… - przerwał na chwilę. – Jest na Montelupich – dokończył. – Prawdopodobnie nie przesłuchiwali go… W jednej z łapanek wpadł.
    — Boże… - jęknęła Stasia. – Wiesz coś więcej? Cokolwiek… Eryk odpowiedz mi.
    — Nie. Wiem tylko tyle że jest, siedzi i żyje – odpowiedział odwracając wzrok. – Nawet z Szucha wychodzą o własnych siłach. Będzie dobrze.
    Postukał palcami o blat biurka po raz kolejny. Nie wiedział o czym mógłby powiedzieć. Teraz przekazał tylko jedną z informacji, to nie było nic ważnego, nic co mogłoby im zagrażać. Poczta pantoflowa przecież działała bardzo dobrze, no i mógł widzieć tą łapankę.
    — Powiedz lepiej co u ciebie słychać Eryk – przerwał to niezręczne milczenie Józek.
    — Po staremu. Pracuję, staram się wiązać koniec z końcem…jakoś to idzie – wzruszył ramionami. Nie precyzował tego, gdzie konkretnie pracuje, czym się zajmuje poza pracą, nie było to w tej chwili takie ważne przecież.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uśmiechnął się delikatnie w jej kierunku.
    — Dlaczego Hans Bittner? – zapytał. – Nie znam żadnego Hansa Bittnera – dodał z naturalnym uśmiechem. Wyglądało to wszystko tak naturalnie jakby mówił prawdę. Być może nawet udałoby mu się wyprowadzić w pole Gestapo i inne służby…
    Ale kobieta nie była ani Gestapo ani inną niemiecką służbą okupacyjną.
    Była żoną oficera…była volksdeutschką, a to wystarczający powód żeby mieć ograniczone zaufanie do takich ludzi, przecież nigdy nic nie wiadomo kiedy zechcą donieść. To zazwyczaj były śliskie typy. Może jego podejście się zmieni po jakimś czasie? Bo w końcu gdzieś tam miał z nią całkiem miłe wspomnienia, pamiętał jak śmiali się spacerując. Ktoś chyba nawet powiedział że ładnie razem wyglądają.
    Zrozumiał aluzję odnośnie tych „jabłek” oraz „kawy”. Do głupich nie należał, poza tym naprawdę to było do przewidzenia na swój sposób, pewnie dlatego Staśka nalegała żeby przyszedł akurat dzisiaj o tej porze. W końcu przyjechał jakiś czas temu do Krakowa, jakoś pod koniec ’41 roku. Wcześniej był w Warszawie. Pewnie i w Krakowie za długo nie zostanie…znaczy się będzie tutaj tyle ile będzie mógł i będzie „bezpiecznie”. Chociaż tak właściwie ryzyko wpadki istniało zawsze.
    — Nic nie powiesz? – zapytał po chwili chcąc w jakiś sposób przerwać milczenie. Należało jakoś zacisnąć zęby i przerwać to wszystko… przecież nie może być aż tak źle, prawda? Najwyżej jak nie będzie się układać to po prostu wyjdzie i powie, że przypomniało mu się coś ważnego, że musi gdzieś pójść.

    OdpowiedzUsuń
  11. Uniósł nieco brew. Cóż, mogła i tak. I tak pewnie nie zrozumiałaby jego postępowania, dlaczego tak mówił, nawet nie zamierzał jej winić. Była żoną niemieckiego oficera, pewnie nie przypuszczała że ktoś może po prostu chciałby, żeby jego przyjaciele nie wiedzieli o tym czym konkretnie się zajmuje. Znał Staśkę i Józka, ale to nie znaczyło że im ufał w stu procentach. Czasami łapał się na tym, że nie potrafił zaufać nawet kolegom z oddziału, a przecież niejednokrotnie od nich zależało jego życie.
    Miał po prostu ograniczone zaufanie do wszystkich i wszystkiego. Zawsze starał się mieć w zanadrzu jakąś drugą opcję, na wypadek gdyby pierwsza z jakiś powodów się nie powiodła, w końcu należało wziąć pod uwagę wszystko, łącznie z tym, że w nocy o północy zapuka Gestapo i zaaresztuje. Ze względów bezpieczeństwa nie trzymał w mieszkaniu materiałów konspiracyjnych…a przynajmniej starał się nie trzymać ich zbyt długo.
    — Nie – odpowiedział krótko. Nie zamierzał robić z niej idiotki, chociaż jego wcześniejsze słowa mogły temu przeczyć. – Powiedziałbym, że możesz mówić co chcesz…ale byłoby to kłamstwem, bo nie można mówić tego co się chce. Możesz powiedzieć to co uznasz za stosowne, nie wymagam wiele – powiedział ze spokojem i spojrzał na nią z lekkim uśmiechem na twarzy. Uśmiech niczego mu nie ujmował oraz nic nie kosztował, więc nie było tak źle i tragicznie. Poza tym może jakoś ociepli swój wizerunek w oczach Antoniny.
    Kobiety, o której zapomniał i przypomniał sobie o niej dopiero po czasie. Czasie długim i obfitującym w cierpienie. Chociaż zawsze gdzieś tam niewyraźna postać smukłej blondynki towarzyszyła mu w snach, tak z początku nie wiedział kim owa postać była, tak teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że to mogła być Antonina.
    — Chyba, że wolisz milczeć to pomilczymy – dodał nieco ciszej. Wyglądało to tak jakby nie chciał milczeć. Jakby wolał aby Antonina mówiła i opowiadała o czymś.

    OdpowiedzUsuń
  12. Pokiwał głową na boki. W jego mniemaniu nie można było o wszystkim rozmawiać. Każdy miał jakieś tajemnice, zawsze były też tematy których nie należało poruszać a jeśli się to nieświadomie zrobiło to najlepiej albo wycofać się z rozmowy albo po prostu milczeć. Niekiedy po prostu milczenie było najlepszą możliwością. O tym wiedziało sporo osób, jednak nie zawsze do tego się stosowała.
    — Nie można…może nawet nie tyle co „nie można”, co nie powinno się – wyjaśnił. Realista, twardo stąpający po ziemi, który niechętnie mówi o sobie, bo uważa, że nie warto. Poza tym ten kto mniej wie, lepiej śpi. Nie musi też za każdym razem wymyślać nowego kłamstwa, bo jeszcze wyjdzie na to że kiedy powie dla odmiany prawdę to ktoś uzna, że znowu kłamie i może okazać się to dla niego…tragiczne w skutkach.
    Teoretycznie mógł podpisać volkslistę, ale tego nie zrobił. Byłby wtedy volksdeutschem trzeciej kategorii, kimś gorszym od Niemca, i jednocześnie niewiele lepszym od Polaka. Byłby elementem niepewnym, człowiekiem, któremu ciągle patrzono by na ręce, albo wysłano by go gdzieś na front wschodni, albo do Afryki.
    Ale nie chciał takiego losu. Wolał działać w konspiracji, być Polakiem, działać zgodnie ze swoimi przekonaniami oraz wychowaniem. Przecież zawsze czuł się jak Polak i nic, ani nikt tego nie zmieni. Chociażby volkslista miała uratować jego życie, to jej nie podpisze.
    — Dobrze, ze nie ciągniesz tematu bankietu – odpowiedział po chwili. Spojrzał na zegarek, może jednak by wyszedł? Zasłoniłby się tym, że coś mu się przypomniało, że ważna sprawa. Pewnie nikt nie będzie drążyć tematu. Musiał wyjść możliwie najszybciej z tego mieszkania.
    Wstał i przeprosił Antoninę. Powiedział, że na niego „już czas”. Szybko pożegnał się z Józkiem i Staśką. Musiał po prostu wyjść z mieszkania. Co dalej to się zobaczy.
    Wyszedł na ulicę. Rozejrzał się na boki, czy przypadkiem nikt nie idzie za nim, albo czy przypadkiem nie zamierza… Coś ostatnio było za spokojnie jeśli chodzi o szpicli. Wątpił, żeby tak szybko odpuścili, chociaż może… W końcu zniknął na jakiś czas, zmienił mieszkanie oraz dane osobowe. Może jeszcze Gestapo nie wpadło na jego trop? Albo po prostu uznano, że nie jest nikim ciekawym? To też była opcja.

    [Masz pełne pole do popisu. Możemy zrobić im spotkanie na mieście, albo Eryk po prostu zjawi się u Antoniny w mieszkaniu, czy coś... Ewentualnie Józek i Staśka stwierdzą, że umówią ich na jakieś wspólne spotkanie]

    OdpowiedzUsuń
  13. Na kilka dni wyjechał z Krakowa. Musiał na chwilę zniknąć dla własnego bezpieczeństwa, które i tak było pojęciem bardzo względnym. Poza tym trochę musiał odpocząć od Krakowa, od tego zgiełku, a takie cztery dni na wsi brzmiały bardzo dobre i w istocie takie tez były; dobre pełne odpoczynku. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy i człowiek nawet dokładnie nie wie kiedy. Po prostu taka kolej rzeczy, tak to wszystko jest skonstruowane.
    Jako, że wtorkowy ranek był ciepły i słoneczny to całkiem przyjemnie się spacerowało po mieście…teoretycznie bez celu. I o tak z „przypadkiem” spotkanymi znajomymi. W rzeczywistości czekali na pewną ważną informację, może to było głupie łazić w trójkę, jednak chyba zdecydowanie lepiej i wiarygodniej wyglądało trzech wesołych kolegów, niż pojedynczy mężczyźni snujący się po parku bez celu. Trzech kolegów, którzy spotkali się po długim czasie, osoby, które mają wiele do powiedzenia sobie.
    Madej z początku nie zauważył Antoniny, właściwie to pewnie wcale by jej nie zauważył, gdyby nie fakt, że kolega lekko go szturchnął i pokazał ja dyskretnie. Pokazał „kobietę o ślicznym uśmiechu”. Eryk na szczęście nie należał do takich ludzi, którzy mają niewyparzone języki, więc panowie dwaj na razie nie dowiedzieli się, że to jest…volksdeutschka. Tak na obecna chwilę było najlepiej.
    — Przejdźcie kawałek beze mnie. Sprawdźcie skrzynkę – powiedział niemalże szeptem i poszedł za Antoniną.
    Z początku trzymał się na lekkim uboczu, dopiero po może kilkunastu metrach zrównał się z Antoniną.
    — Dzień dobry pani – powiedział z lekkim uśmiechem. Musiało to wyglądać jak spotkanie dobrych znajomych, albo cokolwiek w tym stylu. – Spacerek? – najprawdopodobniej było to jedno z głupszych pytań, jakie zdążył zadać w swoim krótkim życiu. Zbliżył się nieco do Antoniny. – Pod żadnym pozorem nie pojawiaj się na Rynku – powiedział cicho. Jakoś tak chyba wbrew pozorom jakie stwarzał podczas spotkania u Józka i Staśki…jakoś chyba martwił się o Antoninę, albo po prostu nie chciał żeby coś jej się stało. W końcu przecież widział jak jej mąż na nią patrzył, wydawało mu się że i ona kocha swojego męża… — Nie pytaj dlaczego. Po prostu się nie pojawiaj – dodał chyba jeszcze ciszej.

    OdpowiedzUsuń
  14. Zastanawiał się ile w tym odgarnianiu włosów za ucho, było konieczności a ile próby z ukryciem zdenerwowania, które z całą pewnością jej towarzyszyło…podobnie jak jemu. Tylko może Madej starał się wyjść na człowieka zimnego, bo takich przecież ciężej jest urazić, albo i złamać. Ciężej też przy nich czuć się swobodnie, ale to wydawało mu się nie przeszkadzać.
    — Im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie – chciał dodać też że dla niego, ale bezpieczniej dla niego byłoby wtedy, kiedy po prostu pozwolił jej odejść i nie mówił nic. Po prostu pozostawić ją samą sobie. Właściwie to mógł też to tylko powiedzieć, przyspieszyć kroku i skręcić w kolejną alejkę.
    Mógł po prostu tego nie mówić, zostawić w spokoju i myśleć tylko o tym, żeby jej wtedy tam nie było. Ale, nie. Zachciało mu się na swój sposób bohaterzyć i powiedzieć tej jasnowłosej piękności o tym żeby nie szła akurat dzisiaj na Rynek. Powinien był to pozostawić samemu sobie, poszłaby to by poszła, nie poszłaby to by nie poszła. Nie powinno go to tak właściwie interesować, w końcu jest wojna, ludzie giną… Ale może miał jakąś cichą nadzieję, że może ona też kiedyś go przed czymś ostrzeże, albo w jakiś inny sposób mu pomoże.
    Chociaż może tylko chciał w taki sposób odwdzięczyć się, że wtedy na tym bankiecie nie wydała go Niemcom. Ale to chyba byłoby słowo przeciw słowu, ona twierdziłaby że jest Polakiem, a on zapierałby się że jest Niemcem. I tak mogliby się kłócić, do momentu kiedy nie zechciano by przeszukać zawartości kieszeni pana „Hansa Bittnera”.
    — Po prostu nie pojawiaj się tam – powiedział kiedy minęli dwóch panów w niemieckich mundurach. – Naprawdę nie chciałbym ci tłumaczyć jak dziecku. Czasami po prostu jest przez chwilę żyć w błogiej nieświadomości i dowiedzieć się kilka godzin po fakcie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wywrócił oczami, no naprawdę! Przyszedł i powiedział to wszystko w dobrej wierze! Powiedział to, bo nie chciał żeby jej się coś stało! Chociaż wiedział, że w jej przypadku to może być różnie, wiedział o tym że prędzej coś jej zrobią Polacy, ale i oni tutaj powinni być powściągliwi z tym goleniem głowy, pewnie nikomu nie widziałoby się aby wściekły oficer wyszedł na ulicę i wystrzelił w kierunku kilku przypadkowych ludzi, albo żeby jutro przeczytać że rozstrzelano kilkunastu więźniów za to że ktoś ogolił głowę jakiejś żonie niemieckiego oficera.
    Każda akcja była na swój sposób krwawa… jeśli podczas samej akcji nikt nie ucierpi, tak ucierpią jak zwykle niewinni. Ale czy powinni tylko stać i się przyglądać? Czy powinni pogodzić się ze swoim losem, przegranych i czekać na jakiś cud? Chyba nie, przecież nie po to jest AK a wcześniej ZWZ. Nie po to jest tyle organizacji, żeby siedzieć bezczynnie.
    Spojrzał na nią, lekko się uśmiechnął, jakby pobłażliwie. Było to na swój sposób dziecinne. Bo w główniej mierze to do dzieci mówi się „nie dotykaj bo się poparzysz”, tak dziecko jakby na przekór wszystkiemu dotknie tego czego nie powinno, później krzyki i lamenty. Podobnie było z Antoniną, w tej chwili tak bardzo przypominała Erykowi dziecko, które pewnie i tak zrobi wszystko na przekór. Które na siłę chce wiedzieć więcej niż inni, a większa wiedza nie zawsze jest dobra. Czasami jest wiedzieć tyle co inni, albo nawet i mniej.
    — Nie mogę – powiedział po czym dyskretnie rozejrzał się po okolicy. Pewnie ta ostrożność i niejakie przewrażliwienie wpędzi go w jakąś paranoję…ale chyba woli być paranoikiem niż umrzeć przedwcześnie przez własną głupotę. – Po prostu nie mogę, obiecaj mi, że tam nie pójdziesz – powiedział cicho niemalże szeptem. Zbliżył się i lekko chwycił jej dłoń. – Proszę cię, nie idź tam, posłuchaj mnie i nie pytaj o nic więcej. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

    OdpowiedzUsuń
  16. Czy teraz zamiast Antoniny Meier, żony niemieckiego oficera widział Tośkę którą poznał kilka ładnych lat temu tutaj w Krakowie? Chyba sam do końca nie wiedział czy to właśnie stała przed nim ta dziewczyna z Krakowa, czy może jednak była to żona oficera.
    Nie miał bladego pojęcia co bardziej w tej chwili chciał zobaczyć. Może dopiero po czasie nadejdzie olśnienie? Może dopiero kiedy odejdzie kilka kroków, stwierdzi z kim tak naprawdę rozmawiał? Która z tych pań przed nim stała… Chociaż coś w środku mówiło mu, że jednak Tośka i Antonina to te same osoby; osoby, które dzieli kilka ładnych lat.
    Chyba to nie było tak jak z nim. Jak z Erykiem z przedwojennych czasów, i Erykiem z teraźniejszości, który wbrew pozorom doświadczył bólu i cierpienia nie tylko w czasie wojny ale też i w czasach pokoju. U pana Madeja było tak, że dnia 1 września 1939 umarło w nim normalne życie, które nie zmartwychwstanie. Już nie będzie grał w piłkę, teraz przyszło mu wojować, niestety w ukryciu. Ale jednak wojować.
    — Przyjdę – powiedział krótko, z takim przekonaniem w głosie, że pewnie nawet gdyby się waliło i paliło to zjawi się przed drzwiami do mieszkania Antoniny. Nie należał do ludzi gołosłownych, skoro powiedział że przyjdzie, to przyjdzie.
    Zobaczy tylko kiedy, czy dzisiaj, czy może jutro. Zobaczy jak to wszystko wyjdzie. Może okazać się tak, że złapią go, albo postrzelą… Chociaż starał się myśleć pozytywnie o tym wszystkim (o ile można myśleć pozytywnie o zamachu na Gestapowca).
    — Spokojnie, zjawię się. Dzisiaj, albo i jutro rano – powiedział cicho. – Uważaj na siebie – powiedział puszczając jej dłoń. Odszedł kilka kroków przed siebie i skręcił w alejkę. Później w kolejną i jeszcze jedną.

    OdpowiedzUsuń
  17. Przeszedł na Rynek ze spokojem godnym najprawdziwszego z najprawdziwszych Anglików. Uśmiechnął się pod nosem widząc swoich znajomych. Jeden z nich skinął ledwo dostrzegalnie głową. Madej spojrzał na zegarek… pora zaczynać tą całą „zabawę”.
    Gestapowiec szedł spokojnym krokiem, patrzył na wszystkich z góry, a to ledwo sierżant był. Widać co propaganda i ślepe posłuszeństwo robi z ludźmi. Może gdyby zdjął ten gestapowski mundur nie wyglądałby groźnie. Średniego wzrostu, szpakowaty, nieco przy tuszy… nie wyróżniałby się na tle innych zwyczajnych ludzi. Pewnie nawet nikt nie podejrzewałby tego człowieka o to, że jest jednym z brutalniejszych przesłuchujących.
    A takich należało się pozbyć możliwie jak najszybciej.
    Eryk wyszedł z ukrycia, wyciągnął broń, wycelował w Niemca i oddał dwa celne strzały. Stojący obok „Kula” podbiegł do leżącego Niemca, zabrał dokumenty i uciekł. Madej stał o chwilę za długo, przez kilkanaście cennych sekund wpatrywał się z dziką sadysfakcją na lezącego w kałuży krwi Niemca. Dopiero czyjś krzyk wyrwał go z tego zamyślenia. Rzucił się do ucieczki, ktoś krzyczał za nim „Halt! Halt!”, poczuł też szarpnięcie w lewym ramieniu ale nie zwracał na to uwagi. Biegł przed siebie, wbiegał w coraz to inne uliczki. Przebiegł przez bramę jakiejś kamienicy, korzystając z tego, że klatka była otwarta wszedł do niej, oparł się o ścianę. Wtedy poczuł ból w ramieniu, krwawił, nie wyglądało to dobrze. Musiał coś z tym zrobić.
    Przeszedł do piwnicy, znalazł lampkę i zaświecił ją. Musiał coś z tym wszystkim zrobić.
    Ściągnął kurtkę i przyjrzał się lewemu ramieniu. Nie było to draśnięcie, ale też nie było to coś bardzo tragicznego. Z rękawa koszuli zrobił prowizoryczny opatrunek, na siebie po tym całym „zabiegu” założył kurtkę. Musiał szybko dotrzeć do czyjegoś mieszkania. Albo do swojego, albo do mieszkania „ciotki”. Musiał tylko chwilę odpocząć. Musiał odetchnąć po tym biegu.
    Ściemniło się, kiedy zdecydował się wyjść. Pewnie uczyniłby to wszystko wcześniej, ale chyba nie codziennie widzi się człowieka, który krwawi…
    Przemknął się kilkoma ulicami, do swojego mieszkania nie miał szans dotrzeć, do „ciotki” wolał nie iść. Mieszkała przy jednej z ruchliwszych ulic, byłoby to zbyt niebezpieczne. Paradoksalnie w tej chwili jedynym bezpiecznym miejscem było mieszkanie Antoniny. Tam więc też się udał.
    Zapukał w drzwi, nie obchodziło go w tej chwili to, że była późna pora i pewnie kobieta śpi. Chociaż może jeszcze nie spała, było kilkanaście minut po godzinie policyjnej.
    Kiedy ktoś otworzył drzwi i była to Antonina, bez jakichkolwiek słów wszedł do mieszkania i zamknął za sobą drzwi o które się oparł. Po dłoni na podłogę kapała krew.
    — Jestem, nic mi nie jest – odpowiedział i słabo się uśmiechnął do kobiety. Dopiero teraz przypomniało mu się, że to przecież żona niemieckiego oficera…przecież jej mąż może tutaj być.

    OdpowiedzUsuń
  18. Spojrzał na dłoń, przy okazji też na kilkanaście kropel krwi, które już zdążyły upaść na podłogę i stworzyły małą plamę. Przeszedł do salonu, nawet starał się nie zwracać jakiejś uwagi odnośnie wystroju. Po prostu w niektórych sytuacjach lepiej było milczeć i nie odzywać się wcale, udawać że nie widzi się czegoś konkretnego. Udawać, że to jego nie dotyczy.
    Zgodnie z prośbą zdjął kurtkę i oczom Antoniny ukazało się poranione lewe ramię. Które miało na sobie prowizoryczny opatrunek z rękawa koszuli. Opatrunek był przesiąknięty krwią, która powoli skapywała po ręce. Przeszedł i usiadł obok Antoniny.
    — To nic takiego – odpowiedział. Właściwie to mógł poprosić tylko o jakąś miskę, trochę alkoholu, jakąś gazę i bandaż. Sam założyłby sobie opatrunek, to nie było aż tak bardzo skomplikowane, chociaż byłoby to nadmierne komplikowanie sobie sprawy w jego przypadku. Skoro miał kogoś, kto mógł mu pomóc, to dlaczego nie skorzystać z tego?
    — Jeśli nie czujesz się na siłach…to daj mi po prostu jakąś gazę i bandaż, sam sobie założę opatrunek – powiedział. Nawet nie zastanawiał się jak to zabrzmiało, dlaczego to tak wyszło, w końcu jakoś to musiało być, prawda? Jakoś musiał sobie poradzić przez tyle lat okupacji.
    Niezmiernie rzadko kiedy prosił kogokolwiek o pomoc, było to dla niego po prostu…dziwne. Zawsze radził sobie sam, a przynajmniej starał się radzić sobie samemu. Życie przecież od niego wymagało tego aby potrafił w każdych warunkach dać sobie radę, bez niczyjej pomocy.
    Ściągnął powoli prowizoryczny opatrunek, chyba nie wyglądało to za dobrze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jednak mimo wszystko nie chciał tutaj zostawać na noc, a najprawdopodobniej będzie zmuszony, bo jak go złapią bez przepustki nocnej po godzinie policyjnej to marny jego los. Nawet nie chciał o tym myśleć.
    Poza tym Antonina mogła nie chcieć go puścić. A wolał się nie kłócić z nią, bo w końcu lepiej nie kusić losu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Rozejrzał się uważniej po mieszkaniu. Było ładnie urządzone, wydawało się takie…przestronne. Nawet podobało się Erykowi, chociaż może on sam zrezygnowałby z kilku ozdób, no i może wybrałby inny kolor ścian. O odcień ciemniejszy. Ale ten też ujdzie.
    — Nie powiedziałem, że jestem specjalistą – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Po prostu nauczyłem się tego i owego, metodą prób i błędów, a także przyjaciele mający większe doświadczenie udzielili mi kilku cennych wskazówek – dodał przyglądając się jej poczynaniom.
    Nie dowierzał, że dostanie kiedykolwiek podczas wojny Bourbona. Ale jednak, dostał ten trunek. W normalnych warunkach zacząłby się szczypać aby obudzić się z tego pięknego snu…teraz nie musiał tego robić, ból ramienia skutecznie uświadamiał go, że to nie jest sen.
    Z ociąganiem chwycił szklankę. Wypił trochę i uśmiechnął się lekko czując smak przedniego alkoholu. To jednak nie była wódka kupiona od jakiegoś chłopa na bazarze!
    Przygryzł wargę kiedy Antonina polała jego ranę alkoholem. Trochę szczypało, ale nie zamierzał narzekać. Wolał aby teraz pobolało, a później będzie się martwić.
    — Nie zdziwię się jeśli nie mówili o tym w radiu – odpowiedział. Zastanawiał się czy powiedzieć jej co się stało. W sumie to może uchylić rąbka tajemnicy. – Zastrzelono jakiegoś Gestapowca – powiedział cicho. Nie powie, że to on strzelił to tego człowieka. Nie teraz…
    — Domyślam się. Szczerze powiedziawszy to nawet nie chciałem teraz wychodzić – odpowiedział. Pokiwał głową, szczerze powiedziawszy to nawet na tej kanapie mógłby się przespać. Nie był wybrednym człowiekiem. – Jeśli to nie kłopot to z chęcią bym coś zjadł – powiedział, czuł się trochę głupio. Ale cóż, nie zamierzał unosić się honorem w tej chwili i powiedzieć, że nie jest głodny. Mógłby zjeść nawet konia z kopytami, od kilku dni nie jadł nic „porządnego”.

    OdpowiedzUsuń
  20. Spojrzał na nią. Wiedział, że tego nie rozumie, a powiedziała tak tylko aby… nie ciągnął tego tematu. Wstał z kanapy, na której było prześcieradło.
    Pokiwał głową lekko, nie wiedząc co ma ze sobą zrobić po prostu usiadł na kanapie, teraz kiedy adrenalina przestała działać, kiedy miał świadomość, że jest w miarę bezpieczny rozluźnił się nieco. Przymknął na chwilę oczy, chcąc się nieco zrelaksować, odprężyć…nie zamierzał zasypiać, ale było mu tak przyjemnie ciepło i wygodnie.
    Otworzył oczy. Rozejrzał się po pokoju, wstał i przeszedł do kredensu, gdzie było zdjęcie w ramce. Na tej fotografii była Antonina z mężem. Wyglądali na szczęśliwych, przynajmniej jej mąż tak wyglądał… Ciężko mu było powiedzieć co Antonina myśli, co czuje. Odnosił wrażenie, że z jednej strony chciała aby był tutaj, a z drugiej…jakby się bała, albo po prostu nie życzyła sobie jego obecności, bo ta obecność zaburzała jakiś rytm…harmonię.
    Kiedy przyszła spojrzał na nią i na jedzenie. Cóż…chyba całkiem nieświadomie wprosił się na odgrzewany obiad. Ale chyba nie przeszkadzało mu to. W końcu coś porządnego zje! Trochę to smutne, że w takiej chwili myślał o jedzeniu i pełnym brzuchu.
    Usiadł do stołu i spojrzał na kaszę z potrawką z kurczaka.
    — Dziękuję – powiedział tak, że nie sposób jednoznacznie stwierdzić czy dziękuje za jedzenie, czy za życzenie smacznego. – Nawzajem – dodał szybko. Znając jego to pewnie ten talerz wystarczy, nie chciał pozwalać sobie na zbyt wiele. Poza tym przyzwyczajenie do lichego jedzenia i małych posiłków będzie pewnie zbyt silne. Także pewnie zje zawartość tego talerza i będzie chodził najedzony przez najbliższy czas, a przez następny tydzień będzie pamiętał smak potrawki.
    — Pozwól że się upewnię…twój mąż nie zamierza wrócić wcześniej niż za te kilka dni? – spojrzał na Antoninę i wziął kolejny kęs jedzenia. Musiał to wiedzieć, wolał być nieco pewniejszy chociaż o tą sprawę. Ostatnie co chciał to spotkanie z mężem Antoniny. Podczas tego spotkania pewnie dostałby kulkę w łeb, a tego wolał uniknąć.

    OdpowiedzUsuń
  21. Odetchnął z niejaką ulgą słysząc słowa Antoniny. Czyli jednak pożyje kilka godzin dłużej i nie zarobi kulki w łeb od męża Tośki. Chociaż tyle z pozytywnych rzeczy.
    Ci Niemcy to tacy punktualni oraz na swój sposób przewidywalni ludzie są… - pomyślał z niejakim rozbawieniem. U nich to chyba wszystko musiało chodzić jak w zegarku. Osobiście on nie wyobrażał sobie czegoś takiego, przecież niekiedy to było niebezpieczne…takie przyzwyczajenia. Takie przywiązywanie się do czasu, przecież jacyś partyzanci mogą tory wysadzić bo pociąg odjedzie o czasie…albo zrobić idealny skok na Reichsbank, bo furgon wyjedzie jak zwykle o czasie.
    — Przepraszam, ale wolałem się upewnić – powiedział. – W końcu nie po to mnie łatałaś, żebym skończył z kulką w głowie od twojego małżonka – powiedział pół żartem pół serio.
    Spojrzał na nią zaskoczony nieco tym pytaniem.
    — Nie – odpowiedział. – Już nie – dodał nieco ciszej, wziął do ust kolejny kawałek jedzenia. Powoli przeżuł i połknął. – Ale to nie chodzi o to, że wcześniej kiedyś się ktoś o mnie martwił… Po prostu mieszkam sam… - na swój sposób, bo często gęsto ktoś z konspiracji się u niego zatrzymuje. Poza tym małe mieszkanko, gdzie chyba nawet bieda przestała piszczeć…kto chciałby mieszkać w takim miejscu?
    — No i jest wojna, ludzie często znikają bez słowa. Chyba część się do tego przyzwyczaiła – westchnął. On sam powoli przestawał się martwić o kolegów, znajomych…współpracowników. Głównie o tych ostatnich, przecież każdy wiedział, że wtedy ryzykuje się podwójnie.
    — Tak właściwie…to jak to się stało, ze wróciłaś tutaj do Krakowa? I jak z wojną obronną? Gdzie wtedy byłaś? – zapytał, ciekawiło go to. Może dowie się czegoś ciekawego, czegoś ważnego, co będzie mógł kiedyś wykorzystać. W jego przypadku każda informacja była na wagę złota. Może za jakiś czas nawet uda mu się…wyciągnąć od Antoniny kilka informacji. O ile ta dałaby radę i wyciągnęłaby je od swojego męża.

    OdpowiedzUsuń
  22. Jadł przez chwilę w milczeniu, nawet nie przejmując się tym, że jedzenie stygnie. Przyzwyczajony był do tego, że je zimne posiłki…albo niewystarczająco podgrzane. Przyzwyczaił się do wszelakich niedogodności życiowych jakie zaserwowała mu wojna oraz okupacja.
    — Może – powiedział i wysilił się na uśmiech. Miał nawet dodać wymowne „jeśli przeżyję”, bo czego jak czego ale końca wojny nie było widać. Co roku na święta życzono sobie aby to były te ostatnie „za Niemca”, ostatnie wojenne święta. Ale na razie końca wojny nie widać, o ile Sowieci się nie obudzą i nie wezmą się za porządną obronę, to Niemcy przegrupują się i zajmą Moskwę. Co prawda stolica ZSRR już się obroniła, raz…ale nie wiadomo co wpadnie Hitlerowi do głowy. Może przecież zechcieć raz jeszcze zaatakować. Do tego w Afryce też sobie dobrze radzą.
    Na wszystkich frontach idzie im nie najgorzej.
    Pokiwał głową próbując też zignorować to, że Antonina cały czas patrzy się na niego, jakby był co najmniej kimś wartym oglądania. Jakby był nie wiadomo kim konkretnie. To spojrzenie…trochę go peszyło.
    — Aha, rozumiem – odpowiedział. – Pewnie na miejscu twojego męża gdybym miał możliwość wyboru to też wybrałbym Kraków – odpowiedział. Ale cóż…on nie miał wyboru, jak to mawiają „służba nie drużba” a wojna to nie przedszkole, gdzie można zmieniać kolegów (w tym przypadku organizację) co chwilę.
    Był w Warszawie, swego czasu też działał na Śląsku, teraz tutaj w Krakowie. Przydział przydziałem, obowiązek obowiązkiem. Osobiście gdyby mógł wybierać gdzie chciałby prowadzić działania to wybrałby Francję, co z tego, że nie znał francuskiego? We Francji było ciepło no i oczywiście nie odczuwało się aż tak wojny. Albo wybrałby się do Jugosławii do partyzantki, tylko, że…ciężko się połapać kto z kim i dlaczego.
    — Dziękuję za wszystko – powiedział, kiedy skończył jeść. Poruszył się nieco za szybko i rana na ramieniu dała o sobie znać. Skrzywił się lekko z bólu. Spojrzał na Antoninę – Mogę się położyć? Chciałbym trochę odpocząć po tym wszystkim – uśmiechnął się lekko.

    OdpowiedzUsuń
  23. Uśmiechnął się do niej słabo. Był zmęczony, może jeszcze kiedy jakąś godzinę temu w jego żyłach buzowała adrenalina, nie było widać zmęczenia na jego twarzy…teraz czuł się i być może nawet wyglądał na takiego co to nie spał od kilku dni. W końcu utrata krwi też swoje robi, nawet dziwił się sam sobie, że dał radę tutaj dotrzeć.
    — Dzięki raz jeszcze – powiedział. – Dobranoc – dodał zaraz.
    Zamknął drzwi, przeszedł do łóżka, ściągnął z siebie poplamioną krwią koszulę, która była też nieco wybrakowana. Zza paska wyciągnął pistolet, który schował pod poduszkę, ściągnął spodnie, które położył w nogach łóżka, podobnie też uczynił z koszulą. Buty położył pod łóżkiem. Został w bieliźnie i podkoszulku i położył się. Zasnął jak dziecko, obudził się dopiero nad ranem. Pierwsze co uczynił to sprawdził, czy opatrunek nie przesiąkł. Było widać zaciemnienie materiału, czyli jednak coś to nie do końca się zasklepiło. Założył na siebie spodnie oraz wybrakowaną koszulę, nałożył na stopy buty i zasznurował je. Z całą pewnością już po godzinie policyjnej, wiec będzie mógł w spokoju wrócić do mieszkania, przebrać się w czyste rzeczy, koszulę spali, zmieni sobie opatrunki i zobaczy co dalej.
    Obmacał się, sięgnął pod poduszkę i wyciągnął pozostawiony tam wcześniej pistolet. Gdyby o tym zapomniał…byłoby z nim naprawdę źle. Gdyby jeszcze okazało się, ze ktoś to znajdzie, ściągnąłby niepotrzebne podejrzenia na Tośkę.
    Wyszedł z pokoju i skierował się do kuchni. Pewnie tam zastanie Tośkę, a jeśli nie to najwyżej wyjdzie bez pożegnania. Jednak kobieta była tam.
    — Na mnie chyba już pora – powiedział. – Nie chcę, żeby sąsiedzi plotkowali, że pomagasz bandycie, albo Polaczkowi – powiedział ściszonym głosem. – Jeśli chciałabyś się spotkać…to często…często chodzę po Plantach. Albo możesz mnie spotkać przy smoczej jamie- dodał. Na razie nie chciał podawać jej swojego adresu, może później.

    OdpowiedzUsuń
  24. Uśmiechnął się nieznacznie. Czasami lubił słyszeć, że ma rację; to było miłe. Jednak momentami…wolał słyszeć, że się myli, że nie będzie tak jak mówi. Odebrał od Antoniny pakunek i uśmiechnął się słabo w podzięce do niej.
    — Nie musiałaś – powiedział biorąc pakunek. Niby zwykły chleb, ale jednak głupio mu było brać od kogoś jedzenie. Może nie było najlepiej, ale nie było aż tak źle żeby musiał brać chleb. Wolał jednak mimo wszystko przyjąć ten skromny prezent. Nie wiadomo ile będzie wracać do mieszkania.
    Zabrał swoja kurtkę, którą założył na siebie i wyszedł z mieszkania. Schodząc po schodach schował pakunek za pazuchę i zapiął kurtkę. Nie chciał żeby było widać krwi, chociaż na czarnym naprawdę ciężko było cokolwiek ciemnego zobaczyć.
    Szedł ulicami starając się nie rzucać w oczy. Ostatnie co chciał to dwóch Niemców, którzy proszą o dokumenty.
    O dziwo bez większych komplikacji dotarł do mieszkania. Od razu ściągnął kurtkę i koszulę. Przeszedł do łazienki, gdzie zmienił sobie opatrunek. Ściągnął poplamiony podkoszulek, który zaraz rzucił na łóżko. Z szafy wyciągnął czyste ubrania, które na siebie założył. Idąc do kuchni zebrał poplamione krwią ubrania. Rozpalił w piecu i wrzucił koszulę wraz z podkoszulkiem do pieca, musiał to wszystko spalić. Musiał pozbyć się swoistych dowodów.
    Po południu wybrał się do kościoła świętego Wojciecha. Musiał zostawić pewną informację, a właśnie w tym kościele była skrzynka kontaktowa.
    Później poszedł na krakowskie Planty, musiał jakoś to wszystko odreagować. A spacer wydawał się dobrą opcją.

    OdpowiedzUsuń
  25. Chodził bez celu. Wiedział co się stało, może nawet przez chwilę miał jakieś wyrzuty sumienia, ale nie ze względu na to, że zabił tego Gestapowca, tylko chodziło w dużej mierze o to, że Niemcy rozstrzelali kilkunastu więźniów. Po czymś takim to człowiekowi naprawdę się odechciewa wszystkiego.
    — Nie, nie czekam długo – odpowiedział niemalże od razu. Musiał przyznać, że Tośka go zaskoczyła. Nawet nie wiedział czym bardziej, czy oświadczeniem, że jej mąż wcześniej wraca, czy może tym, że po prostu przyszła mu o tym powiedzieć. Nieco zbiła go z tropu tym wszystkim.
    — Może, ale nie musi – odpowiedział ze spokojem godnym pozazdroszczenia. Wątpił żeby to już dotarło tak daleko. No chyba, że to był jakiś współpracownik Meiera. To wtedy mógł wiedzieć jako jeden z pierwszych. – Nie przejmuj się tym. Nie wiesz co się dokładnie stało, nikogo u ciebie nie było. Byłaś sama – powiedział. Chociaż szczerze mówiąc powątpiewał w to, że Tośka powie coś mężowi. Albo, ze maż się domyśli, ze pod jego nieobecność ktoś był w mieszkaniu oprócz Antoniny.
    — Mam nadzieję, że się nie domyśli, ze pomogłaś polskiemu bandycie – powiedział cicho. Nie wiedział jakim był człowiekiem. Ale pewnie z wielką chęcią zabiłby Eryka chociażby za sam fakt narażania jego żony na jakieś niebezpieczeństwo. No i dodatkowo jeszcze chęć zemsty na swoim rodaku. W końcu to Eryk pociągał za spust, on zabił Gestapowca.
    Na szczęście Kraków to spore miasto, tutaj łatwo jest zniknąć, poza tym, chyba nie do końca widzieli kto strzelał, pewnie nie zapamiętali dokładnie twarzy, więc mógł przez jakiś czas spać spokojnie…przynajmniej mógł tak sobie wmawiać.

    OdpowiedzUsuń
  26. — Dzięki – powiedział jednak bez jakiegoś…entuzjazmu. Były to po prostu najzwyklejsze podziękowania, kolejny wyuczony tekst, który powtarzał bardzo często. Tak, że ten wrył się w pamięć i pozbawiony był jakichkolwiek uczuć. Pozbawiony jakiejkolwiek wdzięczności, chociaż wiedział, że Tośka musiała się pewnie przemóc żeby przyjść i powiedzieć mu o tym.
    — To nie jest tak, że martwię się o siebie – odpowiedział niemalże natychmiast. Chciał nawet coś dodać, jednak nie zrobił tego, chyba nie musiał. Możliwe, że Antonina zrozumiała tą aluzję. Kiedy Antonina postanowiła wytłumaczyć to w jaki sposób zniknął bourbon z barku. Szczerze powiedziawszy to sam nie do końca był przekonany, czy gdyby był mężem Antoniny to czy uwierzyłby czemuś takiemu. Zazwyczaj był podejrzliwy (co w tych czasach było dosyć dobre). Ale pewnie gdyby jej nie wierzył, to ta oskarżyłaby go o to, że jest zbyt podejrzliwy i być może nawet zrobiłaby mu jakąś awanturę w efekcie czego później pewnie by zapomniał o tym całym alkoholu, który w tajemniczy sposób zniknął. Oczywiście były to tylko i wyłącznie przypuszczenia.
    — Wiesz co… może przesadzasz. Może nawet się nie zorientuje, że coś ubyło – powiedział. – W razie czegoś, to…no gdyby to była jakaś wódka, to bym ci przyniósł, ale że to takie specjały są…wiesz dla przeciętnego robola takiego jak ja nie wszystko jest dostępne. A już z pewnością bardziej wyszukane alkohole – prawie się zaśmiał. Było w tym sporo prawdy, ale jednak coś go na swój sposób w tym wszystkim bawiło. Może to, że po prostu wypił podczas wojny kilka różnych alkoholi pod okiem Niemców i ci nic mu nie zrobili? Ba! Pewnie nawet nie pomyśleli, że taki jeden oficer to Polak jest!
    — Nie mówmy jednak o tym. Co powiesz na spacer? Możemy sobie pochodzić i popatrzeć na Wisłę, możemy tez pospacerować na rynku. Chyba, że nie chcesz, to zrozumiem – powiedział z lekkim uśmiechem. W końcu wypadało się mimo wszystko jakoś odwdzięczyć za to ostrzeżenie.

    OdpowiedzUsuń
  27. Zaśmiał się chicho słysząc jej wypowiedź. Przez chwilę to nawet zastanawiał się czy, gdyby był Niemcem, albo ogólnie oficerem to czy też się tak upijał? Niby był podporucznikiem, ale był też konspiratorem i nie było wskazane upicie się, chociaż czasami coś wypił. Jednak nie było zbyt często ku temu okazji. Ani tez czasu…
    Uśmiechnął się sam do siebie. Może powinien trochę…zachowywać się normalnie? Zapomnieć chociaż na chwilę, że okupacja, że Niemcy, że łapanki, że obozy, że getta są. Tak chociaż na chwilę, na moment, na czas spaceru.
    Zastanawiał się przez chwilę o co mógłby zapytać, co mógłby powiedzieć. W końcu jakby na to wszystko nie patrzeć… Dzieliło ich trochę, chociaż może nawet nie aż tak znowu wiele, jak się Erykowi wydawało. Może jednak coś się znajdzie do rozmowy? Ale na Niemców nie wypadało mówić, narzekać to też nie za bardzo. O pogodzie to może nie ten…chociaż…
    — Ładna pogoda prawda? – zapytał. – Zupełnie tak samo ciepło jak wtedy, kiedy się poznaliśmy – dodał nieco ciszej. Pamiętał to że było wtedy ciepło i słonecznie.
    Szli po parku i po najbliższej okolicy, podświadomie spacerował tamtędy, którędy w razie czego będzie najlepsza możliwość ucieczki. Chociaż nie chciał myśleć o wojnie i okupacji, to jednak ta nie dawała o sobie zapomnieć. Siedziała w jego głowie i nie chciała odpuścić nawet na moment. Pewnie też i po wojnie to uczucie niebezpieczeństwa będzie mu towarzyszyć.
    — Może powiesz coś ciekawego? – zapytał. – Albo i nie ciekawego, lubię słuchać twojego głosu – przyznał cicho.

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie zamierzał udawać, że wojny nie ma, że jego…ich to wszystko nie dotyczy. Może inni tak robili ale nie on. Madej postrzegał rzeczywistość taką jaka była. Ktoś zabił, nie wpatrywał się w zwłoki i patrzył w nie jak ciele w malowane wrota, nie odwracał też wzroku i udawał, że to wcale nie jest człowiek rozstrzelany. Spoglądał dosłownie na ułamek sekundy i szedł dalej.
    Przestał się modlić oraz chodzić do kościoła niby kilka lat temu, ale teraz ta niejaka niechęć do Boga przybrała na sile. Nie rozumiał wielu rzeczy, nie chciał niekiedy rozumieć. Po prostu wolał żyć w nieświadomości i to naprawdę mu pasowało.
    Przynajmniej nie musiał kłamać gdyby go złapali. Znaczy się pewnie kłamałby w niektórych sprawach, ale nie musiałby się wysilać na jakiekolwiek kłamstwa.
    — Z całą pewnością masz więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia niż ja – powiedział.
    Wysłuchał tego co ma do powiedzenia Antonina. Podobał mu się jej głos, był taki delikatny; spokojny. Nie wyglądała na taką, która się denerwuje, czy cokolwiek.
    Przygryzł wargę. Zastanawiał się, czy mógłby poprosić ją o jedną rzecz…ale najpierw chyba musiałby wybadać jeszcze kilka spraw. Chociaż jeśli będzie tak co chwile sprawdzał, badał i nie robił nic to wojna się skończy i będą mu zarzucać, ze nie robił za wiele…chociaż wątpił żeby ktokolwiek tak mu powiedział. Żeby „nic nie robienie” komukolwiek zarzucono. Każdy w konspiracji działał jak mógł.
    — A co może powiedzieć skromny bileter? – zapytał i uśmiechnął się delikatnie pod nosem. – Może tylko to, że Niemcy dziwią się, że mnie widzą. Ale cóż… Na kolej się nie nadaję, do zegarmistrzostwa nie te oczy oraz zdolności manualne, noszenie cegieł…albo ogólnie budowlanka nie są moją mocną stroną. Chyba moja przyszła żona nie miałaby ze mnie żadnego pożytku podczas remontu, no chyba, że chciałaby mieć piękne krzywe ściany – zażartował. – A tak to taki ze mnie bileter. Może nie jest to szczyt marzeń ale idzie wyżyć. Czasami tez znajdą się jakieś…fuchy, to trochę grosza jeszcze się dorobi – puścił do niej oczko. – Zwykłe wojenne życie. Strach, chęć robienia czegokolwiek, mundury feldgrau… Brak możliwości wrócenia do siebie. Tak to wszystko wygląda – wzruszył ramionami.

    OdpowiedzUsuń
  29. Zaśmiał się cicho jakby w obawie, że zbyt głośnym śmiechem sprowadzi na siebie, Antoninę oraz innych przechodniów nieszczęście. Cóż, może było w tym wszystkim ziarno prawdy. Nie uważał, że w tych czasach wojny oraz okupacji to trzeba być pozbawionym humoru, czy coś. Po prostu wychodził z założenia, ze uśmiechnięci ludzie na ulicy to albo Niemcy, albo wariaci. Polacy nie mieli się z czego cieszyć, bo przecież byli pod cudzym butem. Szwaby przyszły jak do siebie, zrobili jak u siebie…a nawet gorzej i oni się cieszą, bo mają „przestrzeń życiową dla rasy panów”, a biedni Polacy pracują dla Niemca.
    — Ja też. Było zdecydowanie spokojniej…może nie do końca, ale z pewnością pierwszy mundur jaki przychodził na myśl to był polski, a nie ten okropny niemiecki – powiedział zupełnie szczerze. Chociaż sam przed sobą nie raz nie dwa razy przyznał, że mundury niemieckie same w sobie brzydkie nie są, po prostu bardzo źle się kojarzą. Ale pewnie tym ze wschodu źle kojarzą się mundury radzieckie…ale te od ruskich to wcale nie były ładne.
    — Chociaż wiesz…po części rozumiem twojego męża. Na jego miejscu obawiałbym się, że jakiś były chłopak, albo narzeczony mojej żony zechce ja porwać, a ona z nim ucieknie – zażartował z tego wszystkiego. Spojrzał dyskretnie na zegarek. Przygryzł lekko wargę, może nieco zbyt nerwowo opuścił rękę. – Powoli będziemy musieli wracać. Pozwolisz że cię odprowadzę? – zapytał. Strasznie zależało mu na odpowiedzi, podczas odprowadzania Antoniny mógłby jeszcze z nią porozmawiać. Może nawet zapytałby się jej o coś. Chciał ją wplątać w pewną grę, grę która była warta świeczki… Przynajmniej z jego widzenia, oraz jego szefostwa. Nie chciał jej jakoś bardzo wykorzystywać, bo jeśli by odmówiła (co zrozumiałby), to musiałby znaleźć jakiś inny sposób.

    OdpowiedzUsuń
  30. [Tak planowaliśmy. Planowaliśmy też, że Eryka aresztują i chyba nawet mąż Tośki będzie go przesłuchiwać, a Antonina pomoże mu wydostać się z tego wszystkiego.]

    — Nie wierzę – powiedział zaskoczony. Naprawdę był tym faktem zdziwiony, on sam swego czasu miał jakąś dziewczynę, a w swoim mniemaniu był tylko trochę ładniejszy od diabła. A Antonina…była piękna, podobała mu się, ale starał się tego jakoś za bardzo nie okazywać, w końcu to mężatka. Żona okupanta, nie powinien, bo na siebie sprowadzi jakieś nieszczęście…oraz pewnie też na Antoninę, a tego nie chciał. Nie chciał aby jej się coś stało.
    — Oczywiście. Poza tym będę pewniejszy, że dotrzesz szczęśliwie do domu – powiedział i uśmiechnął się lekko w jej kierunku. – mam pytanie. Twój mąż to gdzie służy? – zapytał. Nie potrafił sobie nic przypomnieć z tego bankietu. Nie potrafił przypomnieć sobie jego munduru, niczego. Nie był pewny, czy był w Gestapo, SS czy zwykłym Wehrmachcie. Naprawdę nie potrafił sobie tego przypomnieć. Ale nie było w tej chwili to tak bardzo ważne, najważniejszym był fakt, że był wystarczająco wysoko w hierarchii aby wyciągnąć kilka ważnych informacji, które może zdradzi żonie, a Antonina czyli żona przekaże to wszystko pewnemu żołnierzowi AK, który z pewnością zrobi z tego dobry użytek ku chwale ojczyzny.
    — Nie żeby coś, tak tylko pytam z ciekawości – zaznaczył po chwili. Powoli starał się szykować grunt pod to jedno ważne pytanie. Myślał jednak, że Tośka się zgodzi na szpiegowanie własnego męża. Chociaż on osobiście tego nie nazwałby szpiegowaniem, ot po prostu wyciągałby od niego pewne informacje, które mogłaby się przydać dowództwu AK.

    OdpowiedzUsuń