Government Organization
of Research on Psionic Abilities
alias
"Vaakon"W organizacji od szesnastego roku życia. Urodzony poza ośrodkiem GORPY, oficjalnie wprowadzony do programu w wieku osiemnastu lat, po zakończeniu specjalistycznego szkolenia bojowego i taktycznego. Wysoce uzdolniony nadczłowiek z mocą wytwarzania telepatycznych więzi psionicznych na poziomie neuronalnym. Wydział operacyjny.
Clearance
level 9
squad S/13
| |
Hastings, Cole | Psionic Agent |
sex M |
age 27 |
hair bln |
eyes blue |
height 186 |
issued date / expiration date 2018jan03 / 2019jan04 |
Authorized to drive all G.O.R.P.A. and civilian class acura vehicle
Wielokrotnie przechodziła przez tę uliczkę. Wielokrotnie też omijała tę samą knajpę, obawiając się nawet zerknąć w jej stronę, ponieważ to było ich miejsce. Miejsce, gdzie spotykały się niemal codziennie, gdzie odrabiały zadania, plotkowały i zajadały się ulubionymi frytkami, a Alisha krzywiła się za każdym razem, gdy jej towarzyszka maczała upieczone ziemniaki w waniliowym koktajlu. Sama nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się na ten krok akurat dzisiaj. Przechodziła i po prostu się zatrzymała. Nie było rocznicy, nie było w nocy koszmarów… Wierzyła, że jest na to gotowa, może nawet powinna to zrobić. Uniosła głowę okrytą kapturem, by spojrzeć na szyld, który od tego czasu się nie zmienił. Chyba nawet ją to cieszyło. Kiedyś przez chwilę chciała, by to miejsce zostało zamknięte, meble pokryte kurzem i ukryte pod białymi narzutami. Teraz patrzyła na knajpę, jak na pewną pamiątkę, coś, co powinno trwać i przypominać, a gdyby zniknęło, to tak jakby wraz z nim zniknęła kolejna ważna cząstka. Rozejrzała się, jakby sądziła, że ktoś zaraz się obok niej pojawi, powie, że nie powinna wchodzić lub wręcz przeciwnie, powinna zająć to samo miejsce, które zajmowały zawsze. Pokręciła głową, odganiając natrętne myśli, po czym wzięła głęboko oddech i postawiła pierwszy krok, a za nim następny i kolejny, aż wreszcie znalazła się w środku. Tak niewiele się zmieniło… Jej wzrok powędrował do miejsca, które zawsze zajmowały, acz nie mogła się na to zdobyć i usiadła w innym boksie, chłonąc wszystko, jakby była tu po raz pierwszy. W gruncie rzeczy była. Po raz pierwszy była tu sama.
OdpowiedzUsuń– Alisha… – uniosła gwałtownie głowę, patrząc na twarz kucharza, który osobiście się przed nią pojawił. Tak jak było kiedyś. Słyszała zaskoczenie w jego głosie, pewnie podejrzewał, że już jej tu nie zobaczy. Zresztą ostatni raz widzieli się na pogrzebie.
– Robbie, cześć. – odparła nieporadnie, próbując rozgryźć, co powinna teraz zrobić. Wzrokiem prosiła, by nie pytał, jak się czuje, by nie pytał, jak jej się wiedzie. Wzrokiem błagała, by nie wspominał, ale nie musiała tego robić. On zawsze wiedział lepiej. Widział to czego nie dostrzegali inni, czytał ze spojrzeń, z aury.
– To, co zawsze, zaraz będzie. – oznajmił z uśmiechem, posyłając jej ciepłe spojrzenie i od razu kierując się w stronę kuchni.
– Na wynos. – rzuciła jeszcze, sprawiając, że się zatrzymał, a po jego twarzy przemknął cień smutku. Szybko jednak ustąpił, zastąpiony uśmiechem i lekkim skinieniem, po czym Robbie zniknął za drzwiami prowadzącymi do kuchni. Chwilę później jakaś kelnerka przyniosła jej szklankę wody, której nie zamawiała, acz nie zaprotestowała. Po prostu podziękowała i czekała, podczas gdy jej umysł zalewał się falą wspomnień.
Patrzyła na szklankę, która stała przed nią i nawet nie zauważyła momentu, gdy ta zaczęła drgać. Jedno mrugnięcie, wszystko było normalne, niewzburzone, kolejne mrugnięcie, a przezroczysta ciecz zaczęła się poruszać, szklanka z kolei drżała, jakby ktoś potrząsał stołem. Ona jednak doskonale wiedziała, że nic takiego się nie dzieje. Zacisnęła powieki, próbując się skupić, odzyskać kontrolę, ale gdy to zrobiła, obrazy, które ją dręczyły, jeszcze usilniej zaatakowały jej umysł i chwilę później usłyszała trzask. Zerwała się ze swojego miejsca, patrząc, jak woda ścieka po stoliku, a dookoła leżą małe kawałki szkła. Kątem oka zauważyła, że jedna z kelnerek już biegła w jej kierunku dzierżąc w dłoniach ścierkę, by posprzątać ten cały bałagan. Kiedyś by pomogła, kiedyś by przeprosiła, ale teraz po prostu odwróciła się napięcie i szybkim krokiem opuściła knajpę, po drodze naciągając na głowę kaptur od bluzy. Spojrzała na swoje dłonie, zaciśnięte w pięści, dostrzegając pojawiające się siniaki, które mogły znaczyć tylko jedno, acz była w stanie to znieść, byle dotrzeć do domu bez większych incydentów. Mogła jedynie być wdzięczna za to, iż roztrzaskała się jedynie szklanka, a nie dla przykładu witryna. Ukryła dłonie w kieszeniach kurtki i ruszyła uliczką w stronę domu ze spuszczoną głową, zwinnie omijając przechodzących ludzi.
Skręciła w jedną z mniej zatłoczonych uliczek, która była skrótem prowadzącym do niewielkiego domku, który odziedziczyła po babci, a jednocześnie zapewniała jej odrobinę więcej przestrzeni. W takich chwilach jak te, gdy jej kontrola była niczym cienka nić, która mogła przerwać się w każdym momencie, starała się rezygnować z natłoku bodźców, w które obfitowały zaludnione uliczki. W myślach odliczała kroki, by móc się na czymś skupić, zająć czymś swój wiecznie rozbiegany umysł.
OdpowiedzUsuńPociechą, a jednocześnie goryczą była samotność, która czekała na nią w domu. Oznaczała spokój i cisze pozbawioną wzroku innych, dawała swobodę i chwilę oddechu, lecz jednocześnie była definicją ucieczki. Do tej pory pamiętała zaskoczone miny rodziców, gdy oznajmiła, iż nie zamierza sprzedawać małej klitki babci, ale postanawia w niej zamieszkać. Podała im wtedy miliony argumentów, by wreszcie przystali na jej dziwny pomysł, jednakże nie znali prawdziwej przyczyny. Czy tego chciała, czy nie, musiała od nich uciec. Kiedyś wreszcie by się zorientowali, kiedyś by zrozumieli, pojęli, iż ich córka nie jest, tym za kogo ją mają. Zaczęliby łączyć fakty i wątpić w kilkuminutowe trzęsienia ziemi, które jak później się dowiadywali, dotykały tylko ich domu. Dlatego się przeprowadziła, mając świadomość, że to jedyny sposób, by nad sobą zapanować. Bądź co bądź nie mogła udać się pierwszorzędnego lekarza i opowiedzieć mu o swoich przypadłościach. Jej objawy nie zaliczały się do żadnej choroby, nie mogliby znaleźć żadnego sposobu leczenia, prócz jak często lubiła myśleć, psychiatrycznego.
Gdy wreszcie dotarła do małego osiedla składającego się z kilku praktycznie jednakowych domków i równie nieciekawych trawników, odetchnęła z ulgą. Minęła kilka z nich, aż wreszcie dotarła do celu. Zsunęła kaptur z głowy, podchodząc do skrzynki na listy, wyciągnęła małą kupkę i szybko zaczęła je przeglądać, by od razu móc wyrzucić zbędne ulotki. Coś jednak zmusiło ją, by zerknęła za siebie. Dostrzegła nieznajomego mężczyznę, przez chwilę przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami, aż wreszcie z konsternacją powróciła do przeglądania listów. Zamknęła skrzynkę na listy, ruszając w stronę domku, po drodze jednak zerknęła jeszcze raz za siebie, jakby coś nie dawało jej spokoju. Pokręciła jednak głową i wbiegła po kilku schodkach na drewnianą werandę, przeskakując po drodze jedną spróchniałą deskę. Nie miała przy sobie tego dnia torebki ani zbyt obszernych kieszeni, więc nie zabierała kluczy z domu, a skorzystała z zapasowego, po który teraz sięgnęła ponownie, zanurzając rękę w donicy stojącej tuż obok. Wyłowiła zapasowy kluczyk, wsunęła go do zamka, po czym ponownie wrzuciła go do donicy i weszła do domu. Jak zwykle zamierzała coś szybko przekąsić, przebrać się i udać na małą przebieżkę.