3 października 2018

[KP] wilk z wyk

Caiside Crakehall
Urodzony w 256 od Podboju. Ten zapomniany. Szlachetna krew i brudna przeszłość.
Wilk z Wyk
Wychowanek Żelaznych od 267 o.P. Ten obcy. Spracowane dłonie i blizny na ciele.


Żelazne Wyspy, spowite ponurym płaszczem nocy, wciąż jeszcze śpią. Gdzieniegdzie tylko, wgłębi lądu, słychać posępny świst powietrza. Wiatr zacina uparcie o nadnaturalnie twarde kruszywo skał, prześlizguje się sprytnie po zimnym, pustym od roślinności gruncie, odbija się echem w samym centrum nadmorskich grot, by ostatecznie, bez zapowiedzi i gwałtownie, zniknąć w ich ciemnościach. Ostre w zapachu, pachnące starością iglice drzew, przecinają pasmem surowe tereny. Rzadko plecione w naturze darnie, suche od wciąż doświadczanego chłodu, w tak nieprzyjaznym miejscu nie są w stanie rozpędzić srogiego klimatu. Humanitaryzm, w szerokim płacie martwej natury, rodzi się tu jako ostatni. Wyspa pozostaje spokojna, bezdźwięczna, złowieszczo cicha. Stanowi kamienną i wilgotną „Samotnię Południa”, jak zwykł na nią mawiać. Deszcz zrasza ziemię raptownie. Nadchodzi nie wiadomo skąd i nie wiadomo na jak długo. Wchodzi w bezmierną katatonię brzmień, choć jednostajnością uderzeń nie mąci posępnej stabilności. Poza hukiem żelastwa i jękiem wyczerpanych niewolników, stanowiących niemal nierzeczywistą dal archipelagu, nie powinno dać się słyszeć tu nic więcej. Zachodnie wybrzeże Zachodzącego Słońca przez lata zastoju mętnieje na cudzą obecność. A jednak. Ktoś czasami zakłóca gasnącą z wolna żywotność, przerywa rutynę. Przemyka w gęstwinie ludzkich myśli, penetruje przestrzeń, wynurza się na moment jako lojalny przyjaciel — wychowanek wyspy. Żyje trochę przeciwko nim, trochę na przekór sobie i swojej historii. Mknie burzliwie przez zgliszcza odkrytych terenów. Charyzmą uderza w sedno, nigdy nie obnażając przy tym swojego pochodzenia.

Ten protegowany przez morze i nieproszony przez Żelaznych gość, to Wilk z Wyk. Potomny z krwi Crakehallów, który dawno już oddalił się od doktryn rodu. Samotnik, obdarty z dzieciństwa przez brutalność ojca. Oswobodzony z kopalnianych łańcuchów siłą własnych działań i krzepkich od pracy rąk. Choć dziki sercem, jak wielu z nich – Żelaznych Ludzi – nie pasuje do tej wyspy. Gwałtownością zmian, jakie zaszły w jego życiu na przestrzeni zaledwie 10-ciu lat (przechodząc od niewolnictwa do morskich podróży), burzy porządek wschodu i zachodu słońca, zakłóca impas historii Greyjonów, rozrywa ciszę rozpaczliwym skowytem przeszłości. Jako jedyny „w stadzie”, z konieczności buduje przyszłość w pojedynkę. Wciąż coś dużego i komuś wielkiemu udowadnia. Gotowy na poświęcenie w imię lojalności, dla ustabilizowania niepewnej pozycji, stoi dumnie pomimo przeciwności. W oczekiwaniu na założenie rodziny – złożonej z braci, bądź z krwi – podróżuje między krainami na starej łajbie z morskim diabłem, Skalnym Kapitanem. Zapija złość mocnym od procentów grogiem, wykorzystuje agresję do obrony „swoich”, choć oni nigdy go tak nie nazwali, a wreszcie, strawiony przez samotność, ląduje między wilgotne uda kobiet, rozochoconych młodym, umięśnionym ciałem. Lub pręży je dumnie w Tańcu Palców. Stoi w rozkroku między rodowym zamkiem, który dawno już odrzucił, a Żelazną Wyspą, gdzie czeka na przyjęcie.


wątek z Vaexes

1 komentarz:

  1. Od momentu jej rzekomego wyjazdu z posiadłości, Aelyn śniła zawsze o tym samym. O bujnych, zielonych lasach skąd co rano dochodził radosny trel ptaków i kojący szum wiatru; o rozległych łąkach, pokrytych różnobarwnym kwieciem, z którego dzieci z okolicznych domostw zwykły pleść wianki na festyny; o błyszczącej w świetle księżyca tafli rzeki Mander, gdzie wbrew woli rodziców wymykała się w letnie wieczory, by popływać; o intensywnym zapachu mięty w ogrodzie, którą niańka parzyła dla niej dobroci serca, by złagodzić uciążliwe bóle brzucha, a czasem nawet o Becku - niewiele od niej starszym chłopcu stajennym, który kilka lat temu skradł jej pierwszy pocałunek. Śniła o tym wszystkim, o Reach, ale nigdy o rodzinnym domu… Aż do teraz.
    Szamotała się wściekle w żelaznym uścisku ojca, który z każdą sekundą coraz mocniej zaciskał szerokie dłonie na jej delikatnym gardle, miażdżąc kruchą tchawicę. Jego nabrzmiała od alkoholu, niewzruszona twarz zwisała nad nią niczym odlana z wosku maska, a rozbiegane zazwyczaj oczy, teraz zastygłe w dziwnym bezruchu, spoglądały na nią całkowicie wyprane z emocji. Dwie bezdenne otchłanie, cierpliwie czekające na to, by wraz z ostatnim tchnieniem wchłonąć także jej duszę. Wiła się w panice pod ciężarem męskiego cielska i drapała do krwi zbrązowiałą od słońca skórę na ramionach ojca, ale nadaremnie. Już prawie… Ciemność właśnie otulała ją miękkim całunem, zamazując okropną wizję, kiedy nagle wszystko zniknęło. Zniknęła rodzinna izba i pożerający płuca ból, zniknął także Tobias Ashford i wspomnienie jego śmiercionośnego dotyku. Zamiast nich pojawiło się donośne przekleństwo, które wyrwało ją z głębokich odmętów krainy Morfeusza i zagoniło w obszar płytkiego półsnu, gdzie balansowała przez chwilę, próbując uporządkować myśli. Dopiero uginający się pod cudzym ciężarem materac rozgonił sen całkowicie.
    Aelyn najpierw otworzyła szeroko oczy, próbując odszukać w półmroku sylwetkę napastnika (odkąd trafiła do niewoli każdego postrzegała w tych samych kategoriach - jako oprawcę), a kiedy jej wzrok przyzwyczaił się już do ciemności i rozpoznała w konturach postaci męskie cechy, odrzuciła kołdrę i zerwała się gwałtownie do siadu. Widmo koszmaru wciąż jeszcze kładło się cieniem na jej zaspanym umyśle, nie czekała więc aż strzępki informacji ułożą się w spójną całość, po prostu poddała się instynktowi. Dusząc w gardle okrzyk przerażenia cofnęła się w kąt, póki nie grzmotnęła plecami w ścianę kajuty, ale nawet wtedy - choć spomiędzy jej spierzchniętych warg wydobył się cichy, bolesny skowyt - nie zatrzymała się. Wspierając szeroko rozłożone ramiona o drewno zmieniła pozycję, przysiadając w kucki napięta niczym struna, w każdej chwili gotowa do skoku. Zaciskając zęby, niczym dzikie zwierzę czekała na atak. Jej serce biło jak oszalałe, a nierówny oddech niemal rozsadzał klatkę piersiową i prawdopodobnie tylko strach pozwalał jej ignorować rwący ból między łopatkami. Od chłosty minęło kilka długich dni, ale niektóre z ran wciąż jeszcze nie zdołały się zasklepić.
    Ashford obserwowała pirata przez chwilę, a chociaż rozpoznała już znajomą twarz nie miała zamiaru opuszczać gardy. Jeszcze nie, tym bardziej, że tym razem zastępca kapitana zdawał się być inny… Bardziej ludzki.
    — To ty — wychrypiała cicho, przekrzywiając lekko głowę.
    Zmarszczyła nos, gdy dotarła do niej znajoma woń alkoholu, a potem skrzywiła się z niesmakiem. Przełknęła głośno ślinę, czekając na dalszy ruch mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń