1 marca 2019

[KP] Valery




Valery Troye Nott
20 marca 2006 roku, Anglia — Slytherin, V rok nauki — czysta krew
koło wróżbiarskie, gdzie marnuje czas na gapienie się w herbaciane fusy
14 cali, krucha, świerk, sierść niuchacza — patronusem wróbel
zdarza mu się wiedzieć za dużo, choć nie miał prawa nawet o czymś słyszeć

Nie wygląda nazbyt zachęcająco. To ten typ człowieka, który zdaje się być wiecznie nieobecny. Wpatruje się pustym wzrokiem w przestrzeń, zatapiając się we własnych przemyśleniach. Czasem tak bywa, że wykreowany we własnej głowie świat staje się bardziej ciekawy od rzeczywistości, która nas otacza. Valery nigdy nie ukrywał swojej postawy wobec innych, dlatego na każde ostrzejsze zwrócenie mu uwagi, wzruszał jedynie ramionami. W łatwością wtapia się w tło, przemyka się nie zauważony korytarzami. Zdarza się, że uzna kogoś za wystarczająco, choć w takich przypadkach trudno mu się jakkolwiek zmobilizować, żeby zacząć rozmowę, a gdy już uda mu się otworzyć usta, to wychodzi na jeszcze gorszego świra niż na jakiego wygląda. W końcu jak traktować na poważnie człowieka, który konwersację zaczyna od zgadywania znaku zodiaku danej osoby i darmowego horoskopu na najbliższe trzy miesiące?
Kiedyś czytając opis zodiakalnych Ryb złapał się za głowę, bo jakim cudem może być aż tak trafny? Szczególnie ten fragment o użalaniu się nad sobą i lenistwie... Tak, to cały on. Wiedza na temat astrologii nie wyjaśnia mimo wszystko pewnych niepokojących epizodów z życia Valery'ego. Nigdy nie powiedział matce, że wiedział, kiedy babcia umrze, bo tego dnia śniła mu się, mówiąc o czasie, którego wciąż ubywa. Nie mógł przecież wiedzieć o chorobie. Niekiedy w wyniku silnego przeczucia potrafił ostrzegać przypadkowych ludzi. Wciąż nie mówi o tym, jak bardzo jego samego niepokoi jego intuicja...? Czy tak mógłby to nazwać?
Nie interesują go rzeczy związane z czystością krwi, jego skromnym zdaniem nudnym jest ciągłe wytykanie palcami osób innego pochodzenia. Ale to tylko Val, jego zajmują nieco inne rzeczy. Woli słuchać muzyki z ubiegłego wieku, czytać książki historyczne i dyskutować o tym, jak bardzo Saturn w obecnym ułożeniu przynosi pecha. Czasami pół-żartem rzuci w stronę kolegi w Pokoju Wspólnym, że czyha na niego niebezpieczeństwo. Później spędza godziny gdzieś w osamotnieniu, zajadając się mugolskimi słodyczami, które dostał od swojego pół-krwi kolegi. Trochę nie pasuje do tutejszego wizerunku Ślizgona, choć ambicji mu nie brakuje. Bo jak to mówią - zdolny, ale leniwy.



16 komentarzy:

  1. Siedmioroczniacy usadowili się na dwóch przeciwległych kanapach w Pokoju Wspólnym Slytherinu, nie wydawali się widokiem nader zaskakującym, niemal tak często obserwowani o tej porze, jak ogień trzaskający w kominku wieczorem. Młody Milsent siedział na skraju jednej z nich, wspierając na niej rękę zgiętą w łokciu. Udawał z wprawą i należytym dla siebie niewzruszeniem, że nie zauważa rzucanych mu spojrzeń ze strony młodszego Ślizgona, usadowionego w kącie pomieszczenia na fotelu. Nevell miał już szansę, by zorientować się, że młody Nott zdecydowanie zbyt często kręci się gdzieś niedaleko. Nawet przez pewien czas go to drażniło, jednak z czasem, gdy w efekcie swych kalkulacji i rozważań, nie odnalazł powodu, który zaspokoiłby jego ciekawość, narastała w nim potrzeba, uzyskania odpowiedzi na nurtujące go pytanie. Nie zapowiadało się jednak, by inicjatywa rozpoczęcia pierwszej wymiany zdań wyszła ze strony młodszego kolegi.
    Tymczasem grupa jego znajomych dyskutowała zaciekle o nadchodzącym meczu szansach grających drużyn, by w którymś momencie po ocenie składów rozpoczęli ożywione zakłady o wynik, wtórując sobie od czasu do czasu wzajemnie śmiechem. Quidditch jednak nie znajdował się w kręgu zainteresowań Nevella, wykazywał wręcz swoistą awersję do mioteł, wniesioną w mury szkolne tuż po wakacjach na początek trzeciego roku. Oglądanie graczy wirujących w powietrzu nie stanowiła dla niego ciekawej rozrywki, a mieszanina nerwowości, ekscytacji czy irytacji tłumu nigdy mu się nie udzielała. Zapewne dlatego w którymś momencie bardziej niż toczona rozmowa, bardziej zainteresowała go godzina na tarczy kieszonkowego zegara, który niedługo potem ponownie wsunął do kieszeni spodni. Następnie Nevell skupić swoją uwagę na pomieszczeniu. Przebiegł wzrokiem najpierw po ścianie, zatrzymując go na dłużej na dwóch uczniach, siedzących przy stole w oddali, notujących coś od czasu do czasu na pergaminie ze skupieniem wymalowanym na twarzach. Potem, jakoby dla odmiany zerknął na młodszego Ślizgona, przekrzywiając przy tym nieco głowę w bok. 
    Lepszej okazji nie będzie, przemknęło Milsentowi przez myśl, nim nie zostawił swoich towarzyszy. A jednak liczył się z tym, że podniesienie się z kanapy bez słowa, przyciągnie uwagę i ciekawskie spojrzenia jego znajomych, choć sam nie zdawał się tym zbytnio przejmować. Z rękoma w kieszeni zbliżył się do nieświadomego zagrożenia Notta, skupionego pozornie na nauce, a sądząc po rycinach planet najpewniej astronomii. Na krótki ułamek sekundy kącik ust Nevella uniósł się w oszczędnym półuśmiechu.
    — Dowiem się w końcu, co jest na rzeczy, skoro tak często szukasz mnie wzrokiem i za sprawą dziwnych zbiegów okoliczności ciągle kręcisz się niedaleko? — rzucił beznamiętnym tonem, opierając się ramieniem o pobliską ścianę i nie odrywając intensywnego spojrzenia od młodego Notta. Pamiętał jednak o zachowaniu, choćby znośnego dystansu, mimo że zapach sosnowej różdżki, którą miał w kieszeni, okazywał się wyjątkowo zdradliwy. Cały Nevell Milsent, który własną bezpośredniością osiągnął poziom wirtuoza, subtelnością dorównując niemalże do rozmachu wszystkich czarodziejskich wojen razem wziętych. Nie podjął się próby niezobowiązującego, a przede wszystkim niezbyt stresującego zaczęcia rozmowy. Dość typowe. 

    OdpowiedzUsuń
  2. Można, by pokusić się o stwierdzenie, że młody Milsent pozwalał dostatecznie długo cieszyć się Valery’emu jakże złudnym, choć w całej swej istocie wygodnym wrażeniem nie przyłapywania go na gorącym uczynku i tym samym krzyżowaniu ich spojrzeń. Mimo że odczuwał je na sobie, tak jak w tej chwili wiedział aż nadto, że grupa siedmioroczniaków, z którymi się prowadzał, przerwała zażartą dyskusję na temat nadchodzącego meczu, a tym samym świdrowała ciekawskimi ślepiami jego plecy oraz całą sytuację. Jedynym pocieszeniem jak na ten moment mogła być swoista odległość dzieląca dwójkę Ślizgonów od gromady na dwóch kanapach.
    Nevell jednak nie odrywał uważnego spojrzenia od młodszego kolegi, chłonąc niemal każdą emocję, która przemknęła wolno po twarzy młodego Notta, odciskając się na mimice. Nie umknęło mu zaczerwienienie. Milsent wziął go z zaskoczenia i to zdecydowanie mało dyskretnie, choć zauważał w tym pewne zalety, których najpewniej nie podzielał jego nieoczekiwany rozmówca. Nie było to jednak z góry zaplanowane, przesądziła o tym ulotna spontaniczność. 
    Być może, lecz tylko niepewne — być może, przemówiłoby za tym, że skłonny byłby mu uwierzyć i przystanąć na te wyjaśnienia, ale pod warunkiem, że Nott odpowiedziałby mu w inny sposób. Na spokojnie, może nawet z zaskoczeniem lub obojętnością, bez uzupełniania tego detalami, których Milsent celowo nie dodawał. Nie rozumiem, co masz na myśli. Po prostu często bywam w bibliotece, słysząc te słowa niemal odruchowo przekrzywił głowę w bok, przyglądając mu się z odrobinę maskowanym zaciekawieniem. Przygryzł subtelnie dolną wargę, by przypadkiem, dość niechcący nie uśmiechnąć się do własnych myśli, które w jego umyśle dokładnie w tym momencie można, by przyrównać na swój sposób do poruszających się kółek zębatych poruszających się w doskonale naoliwionej maszynie.
    — Tak, gdyby nie biblioteka mógłbym jeszcze wstępnie założyć, że szukasz wzrokiem któregoś z moich kolegów. Tyle że żaden z nich nie jest zbyt chętny, by tam zaglądać, o ile nie musi, a do niej akurat nie ogranicza się zerkanie na mnie, mam rację? — podsunął spokojnie, zadając jednocześnie pytanie i drążąc temat, tak jakby liczył, że chłopak poczuje się mniej osaczony przez jego nieoczekiwane towarzystwo i tym samym zaspokoi jego ciekawość. — Może stosowniejszym pytaniem nie powinno być: gdzie powinieneś być, Nott, a raczej z kim. — Nev podejrzewał, że dodając to nieco ciszej wstąpi na kruchy lód, ale wypatrywał reakcji, choć aż nadto wiedział również, że nikt poza młodszym kolegą nie będzie zdolny, aby wyłapać to co padło z jego ust. 
    — Jeśli nie chcesz powiedzieć wprost w czym rzecz, napisz to na skrawku pergaminu. Chętnie się dowiem, poza spojrzeniami i uwagą nieproszonych gapiów. — Chwilę później wzruszył ramionami, w razie gdyby młody Nott nie był zbyt skory do tej zaskakującej współpracy, nadal nie wyciągnąwszy rąk z kieszeni spodni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tymczasem Nevell zdawał się w tym jednym momencie wyrwanym spod jarzma upływającego czasu, kompletnie ignorować obecnych w pokoju wspólnym w ramach zaspokajania własnej ciekawości, choć wiedział aż nadto, że ciekawość jego znajomych zachęci ich jedyne do późniejszego zadawania mu pytań, na które ten w odpowiedzi wzruszy tylko obojętnie ramionami. Nieskory do jakichkolwiek zwierzeń. Zachowujący się tak, jakby podejście znienacka do młodszego kolegi nie zaliczało się w jego skromnym przypadku do anomalii. 
    Rumieniec goszczący niezmiennie na policzkach młodego Notta stanowił dla niego ważną wskazówkę, mimo że czuł się poniekąd jak hazardzista, niepewny wyniku, a obawiający się przegranej. Dlatego potwierdzenie ze strony Ślizgona sprawiło, że twarda, zimna posadzka pokoju wspólnego, mieszczącego się w lochach, stała się tym samym dość symbolicznie pewnym gruntem. Nie wiem, o czym mówisz. Zazwyczaj spędzam czas samotnie… Lekki, kącikowy uśmiech. Czyżby? Zdążył się przez ten czas młodszym kolegą zainteresować na tyle, by nie ograniczało się to jedynie do poznania jego personaliów, choć Milsent był w tym wyjątkowo dyskretny, a przynajmniej bardzo się starał, aby tak się sprawa miała. 
    Nevell łapał się na tym, że czekał, nawet jak na siebie, niecierpliwie na zapisywany przez chłopaka skrawek pergaminu. Kiedy Milsent wszedł w końcu w jego posiadanie, początkowo zamierzał powrócić do grupki znajomych, lecz krótka treść wybiła mu tę chwilową zachciankę z głowy. Chciałbym wiedzieć, co ci siedzi w głowie. Przez dłuższą, zapewne przydługą, chwilę wwiercał wzrok w zdanie, wodząc spojrzeniem po literach i charakterze pisma, nim ponownie utkwił je w młodszym Ślizgonie. No, no, niechcący i nieumyślnie wybił go z jego bezpiecznej strefy komfortu.
    — Masz doprawdy dziwne pragnienia, Nott — skomentował cicho z krótkim, nie do końca wesołym śmiechem, patrząc na niego z nieco zmarszczonymi brwiami, jakby jeszcze nie zdecydował, czy ten sobie z niego żartuje, czy napisał to na poważnie. — W mojej głowie jest kotłujący się burdel z tysiącem myśli, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. Po co, by ci było je poznać? — dodał nadal na tym samym poziomie głośności, dbając należycie o to, by nikt nie wiedział co jest realną istotą toczonej dyskusji. — Nie rozumiem co tobą kieruje, Nott. Zwykła ciekawość czy coś innego? Jestem jednym z wielu uczniów w domu Salazara Slytherina i nie wyróżnia mnie na ich tle nic. Zupełnie nic. Pozwól mi zrozumieć, nawet w minimalnym stopniu, dlaczego zawieszasz na mnie spojrzenie i jak zdaje się, chciałbyś poznać mnie bliżej. — O ile Nevell Milsent doskonale radził sobie z oschłą, wręcz oziębłą kalkulacją, obstawieniem czegoś na podstawie przesłanek i próbą potwierdzenia założonej uprzednio tezy, o tyle wtłoczenie w to pierwiastków czegoś więcej, czy wiązek emocji stanowiło dla niego płaszczyznę, którą niełatwo było mu zbadać ani dosięgnąć. Jednakże jego bezpośredniość nie wskazywała mu, możliwości na przełożenie rozmowy na jakieś kameralniejsze spotkanie w cztery oczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dyskomfort. To słowo dobitnie opisywało położenie w jakim pod naporem Milsenta mógł znaleźć się młody Nott, a samego Nevella w związku z tym nie powinno zaskakiwać, że ten unikał jego spojrzenia, gdy przyciskał go do przysłowiowej ściany. Liczył się z tym. Ciągnął jednak niewygodny temat, wiedziony wciąż własną niezaspokojoną ciekawością, choć niebawem miał dostać stosowną podpowiedź. Ślizgon wsunął w międzyczasie do kieszeni spodni podarowany mu skrawek pergaminu z tą iście niepokojącą jednozdaniową treścią, która sama w sobie dawała mu do myślenia. Milsentowi nie umknęła szybka odpowiedź ze strony młodszego kolegi, w którego to dla odmiany on się wpatrywał, zaś rozdrażnienie w tonie wypowiedzi dodatkowo zbiło go z pantałyku. 
    Gdyby nic cię nie wyróżniało, nigdy w życiu nie zawiesiłbym na ciebie wzroku na choć sekundę więcej niż na przypadkową osobę, którą mijasz na korytarzu. Nie widziałbym w tym nawet odrobiny sensu. Nott nie mógł dostrzec, jak po twarzy Nevella przebiega cień i na jego mimice odciska się coś na wzór mieszaniny przestrachu i głębszej zadumy, a jego spojrzenie zahacza o pobliską ścianę pokoju wspólnego. Na moment odwrócili się rolami, tym razem Milsent potrzebował chwili na zebranie myśli i odbicie piłeczki. Świadomość tego, że mógł wszakże wyróżniać się z grupy, w której to towarzystwie się obracał, licząc tym samym, że się z nią zgrywa i jest dla niej milczącym tłem, odebrała mu częściowy spokój. Milsent miał przecież bardzo wiele do ukrycia i zawsze starał się nie wyróżniać na tle uczniów, gdzie wyjątek stanowiły jedynie zajęcia i czas spędzany w Kole Astronomów. 
    Westchnął bezgłośnie, postępując krok do przodu i zmniejszając między nimi odległość. Ręka, w której trzymał wcześniej skrawek zapisanego pergaminu, ponownie wylądowała w kieszeni spodni, jakby idąc śladem tej pierwszej, która nadal w niej tkwiła. Fałszywy obraz nonszalancji i luzu, przybrany tylko po to, aby stworzyć pozory tego, że nadal ma kontrolę nad tą sytuacją i czuje się, choć odrobinę, swobodnie.
    — A jaki ty widzisz w tym sens? — rzucił, jak gdyby nigdy nic, w eter, to z pozoru niewinne pytanie, na powrót wlepiając w niego badawczy wzrok, odzyskawszy odpowiedni rezon. Nevell zamierzał postawić wszystko na jedną kartę, jeśli tak łatwo go rozdrażnił tym stosunkowo szczerym wyrażeniem swojego zdania, mógł spróbować sprowokować Notta, by ten wydusił z siebie ciut więcej. Nie gwarantowało to jednak powodzenia tej akcji. Z jednej strony ciekawiło go już nie tylko to: dlaczego go obserwuje, lecz także i fakt jak wiele ten zauważał. Milsent bowiem wolał być niedostrzegalnym cieniem, osobą, na która nie zwraca się większej uwagi i zadaje się pytań. Na swój sposób wydawało się to dla niego wygodne przez wzgląd na zawiłości spraw rodzinnych. Jednakże to, że Valery Nott nie wpasowywał się w ten schemat, budziło tym razem dyskomfort u niego, a tego, że nie był dla niego obojętny nie dało się nie zarejestrować, nawet przy największych pokładach ignorancji starszego Ślizgona. — Spójrzmy prawdzie w oczy: gdybym do ciebie nie podszedł, Nott, czekając i tak dostatecznie długo, aż się na to w końcu zdobędziesz, w dalszym ciągu tylko byś mnie obserwował z bezpiecznej dla siebie odległości i nie zrobił nic, a ja zdążyłbym pewnie opuścić mury tej szkoły. — mruknął rzeczowo, niemal takim tonem, jakim przedstawia się swoją hipotezę szerszej publiczności i mówi się to na tyle pewnie, by przekonać słuchających z mankamentem w postaci niewystarczającej liczby argumentów. Na próżno szukać byłoby w głosie Nevella złości, irytacji czy jakichkolwiek wiązki negatywnych emocji. — Wykorzystaj to odpowiednio i nie spapraj tego swoją nieśmiałością. — dodał szeptem. Nie oczekiwał wyznań, a jedynie przełamania. Rozdrażnienie pobrzmiewające wcześniej w słowach młodszego kolegi, były tego dowodem, choć tym razem kierowany bardziej zaniepokojeniem, niż najzwyklejszą ciekawością, która zeszła na dalszy plan, przyciskał Ślizgona jeszcze bardziej. Nie odstępowało go wrażenie, że działa na tej płaszczyźnie po omacku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Milsent nie odrywał od Valery’ego wnikliwego spojrzenia, jakby tym razem to on nie chciał przeoczyć jakiejkolwiek reakcji odciśniętej na mimice bądź ukrytej w wykonanym przez niego geście. To przełamanie zostało odebrane przez Ślizgona jako mały sukces na koncie w ich interakcji z zaskoczenia. Uśmiechnął się kącikowo, dość skromnie, słysząc pobrzmiewającą między słowami młodszego kolegi pogardę w ramach wyrażonej przez niego opinii. A jednak młody Nott miał zadatki na interesującego rozmówcę, lecz pod istotnym warunkiem, że się przełamie, przeszło mu przez myśl.
    Do tej pory obstawiał, że młody Nott przygląda mu się tak bacznie, gdyż wszedł w posiadanie jakichś informacji, o której nie miała pojęcie nie tylko większa część znajomych Ślizgona, lecz i najbliższe mu otoczenie. Równie dobrze mogło chodzić o świadomość tego, że w niedalekim odstępie czasu matka Nevella zmarła, choć miało to miejsce parę miesięcy przed minionymi wakacjami, i młodszemu koledze było go w jakimś stopniu żal, czego chyba, by nie zdzierżył. Od zawsze zależało mu na tym, by nikt nie spoglądał na niego przez pryzmat ofiary, dlatego dyskrecja ogrywała w jego życiu iście niebagatelną rolę. W tym miejscu mógł przewinąć się również jego fanatyczny ojciec — wyznawca doktryny filozofii czystości krwi, bliska znajomość z jednym z hogwarckich nauczycieli, u którego zostawał czasem w przerwach świątecznych czy zaszywał się na weekendy, a nawet przyjaźń Nevella z pewną Puchonką, której status był wybitnie wątpliwy w krytycznej, aż nadto wyniosłej ocenie pana Milsenta. Jednakże, jak podejrzewał posiadacz niebieskich tęczówek, o tysiąckroć mniej spodziewana była opcja z tym, że Valery Nott dowiedziałby o przemocy za drzwiami rodzinnej posiadłości czy wakacyjnej pamiątki po ojcu w charakterze blizny po oparzeniu zaklęciem na plecach, a Nevell okazywał się nad wyraz nieskory do poruszania tego tematu nawet ze swoim mentorem, którego traktował niczym starszego brata. To co jednak usłyszał, na powrót wybiło go z rytmu, wypuścił bezgłośnie powietrze. Wcześniejszy zalążek uśmiechu rozmył się, ustępując miejsca powadze muśniętej skonfundowaniem i zaskoczeniem. Nevell Milsent niby brał takie rozwiązanie pod uwagę, choć zdawać, by się mogło, ze stawiał je jako to najdalsze, jakoby odsuwając je od siebie tak, jakby wolał czegoś podobnego nie usłyszeć.
    — Mam cichą nadzieję, Nott — podjął niepewnie po chwili, zdradzając tym samym aż nadto, że i dla niego owa sytuacja zbyt komfortowa w rzeczy samej nie była. Poprawniej wypadało ją określić na ten moment dość niezręczną, gdy nawet sam Milsent nie do końca spodziewał się, że tok z pozoru niewinnej rozmowy podjętej z zaciekawieniem, nakieruje go odpowiednio w stronę, która jego samego zaskoczyła. Lewa ręka wysunęła się z kieszeni spodni bardziej odruchowo, by przeczesać niezbyt dbałym gestem ciemne włosy, bardziej w celu zminimalizowania nagromadzonego stresu. — Że nie miałeś na myśli tego, o czym teraz myślę... — I czego doprawdy ciężko pozbyć się z umysłu. Aż do tej chwili nie patrzył bezpośrednio na młodszego Ślizgona, a wzrok zwiesił gdzieś na długości trzymanych przez Notta kurczowo woluminów z astronomii. — Wielce prawdopodobne, że się mocno rozczarujesz, gdy poznasz mnie bliżej i trochę lepiej, zapewniam. — dopowiedział zupełnie szczerze, bez ogródek, niemal zbliżonym tonem co na samym początku ich rozmowy, patrząc na niego z ewidentnym zamiarem skrzyżowania ich spojrzeń. Wcale nie żartował – Nevell Milsent był tego niemalże pewny, że taki będzie efekt. Sam jednak nie dopowiedział, że chciałby obserwującego go dotychczas z boku Notta również poznać bliżej. Wzruszył dodatkowo ramionami, gdy lewa ręka ponownie, bezpiecznie powróciła do kieszeni. W dalszym ciągu mogło sprawiać to złudne wrażenie wyluzowania, mimo że niezmiennie z wyprostowaną niczym struna postawą. Skutecznie mogło to zwieść każdego, kto wciąż przyglądał im się z zainteresowaniem godnym gapia i nie powrócił do poprzednich czynności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A teraz, Nott, nie będziesz dysponował już żadną wymówką, aby do mnie swobodnie nie podejść, zwłaszcza gdy znajdę się poza grupką znajomych. — Ponownie zerknął na trzymane przez Valery’ego woluminy, by na powrót wbić w niego pozornie, chłodne spojrzenie, jakby w ten sposób mógł stworzyć, choćby minimalny dystans, dzięki któremu poczułby się z tym co usłyszał, chociaż ciut mniej nieporadnie, a nie dopisze do tego wykrzykników, które dojdą do jego nocnych rozważań. Tak jakby nie miał ich do tej pory za mało, gdy w ich trakcie po raz kolejny zaskoczy go następny świt. — Poza tym… jeśli jesteś tak zainteresowany astronomią, to możesz któregoś dnia wpaść na spotkania Koła Astronomicznego, o ile do tej pory nie wiedziałeś, że się tam panoszę. Do tego bez znajomych, jak w bibliotece. — dodał z nikłym półuśmiechem.

      Usuń
  6. Jeśli masz na myśli to. To niestety, ale muszę cię rozczarować. Te stosunkowo ciche słowa wypowiedziane przez młodego Notta, potwierdzające to co niedawno zaczął poważnie rozpatrywać, a co teraz Nevell musiał mieć na uwadze, zdawały się rezonować we wnętrzu jego czaszki. Milsent przełknął bezgłośnie ślinę, odczuwając ponownie dyskomfort z racji świeżo zyskanej świadomości, lecz starał się nadal robić dobrą minę do złej gry, skrupulatnie starając się nie dać po sobie tego poznać. Skoro podjął się zainicjowania tej rozmowy, nie mógł się, przecież wycofać i ukryć w cieniu, tylko dlatego, że dotarło do niego, że pięcioroczniak wyznał mu swoje uczucia. Nevell przyjął to do wiadomości. Nie miał innego wyjścia, skoro zostało to potwierdzone. Gdyby tej rozmowy nie rozpoczął znużony oczekiwaniem aż takowa inicjatywa wyjdzie od młodszego kolegi, niewątpliwie mógłby się tego nie dowiedzieć. Może właśnie dlatego starszy Ślizgon brnął w to dalej, jakoby zachęcając i podsuwając Valery’emu inne miejsce na o wiele dyskretniejsze spotkanie niż Pokój Wspólny. Młody Nott na pewno się tego nie spodziewał, wyczytał to z jego twarzy jak z otwartej księgi, lecz ze strony samego Milsenta dokładnie w tej chwili był to jawny przejaw spontaniczności przy jego standardowej, ostrożnej i zarazem wycofanej postawie.
    Z jednej strony dawało mu to szansę zaobserwowana tego jak Valery Nott zyskuje stopniowo na pewności siebie, co dodatkowo rozjaśniał lekki uśmiech, odsuwający zarazem zestresowanie, jak podejrzewał Nevell. Z drugiej zaś wyznanie takiego kalibru było za młodszym Ślizgonem, a to plasowało go na pozycji osoby, której zachowania bądź dalszych kroków Milsent nie do końca potrafił przewidzieć.
    — Cóż — zaczął Ślizgon z półuśmiechem, przechylając nieco głowę w bok, niezmiennie lustrując swojego rozmówcę wzrokiem. — Podejrzewam, że od tej pory możesz się nawet zdecydować na znacznie więcej niż stanie w bezpiecznej dla siebie odległości z boku, skoro stało się jasne dlaczego wodzisz za mną tęsknym spojrzeniem. — mruknął, lecz nie był to prześmiewczy komentarz, bardziej zakrawał na stwierdzenie. — Czwartek, po pierwszej nad ranem, Wieża Astronomiczna. Do zobaczenia, jeśli się zdecydujesz, Nott.
    Niedługo po tych słowach oderwał spojrzenie od młodego Ślizgona, lecz nie wrócił na przeciwległe względem siebie sofy w Pokoju Wspólnym, zamiast tego skierował się do dormitorium. Milsent na ten moment nie potrzebował towarzystwa, a samotności, aby sobie te nowe wiadomości uporządkować w głowie. O wiele łatwiej byłoby coś podobnego powiedzieć, choćby na głos, trudniej z jakąkolwiek realną realizacją.


    Kręta klatka schodowa, ukazywała stopniowo wraz z pokonywaniem każdego kolejnego stopnia wejście do niewielkiego pomieszczenia, zwieńczonego wysokim sklepieniem, pełniące obecnie swoistą rolę poczekalni, w którym dokładnie w czwartek zebrała się niewielka grupka członków koła astronomicznego. Klapa na górze wciąż była zamknięta, a w dół nie kierował się nikt, co oznaczało, że trwająca lekcja jeszcze nie dobiegła końca lub przedłużyła się. Dni w tygodniu było pięć, a roczników aż siedem, co wymagało odpowiedniego rozłożenia godzinowego, a obserwowanie nieba mogło znacznie utrudnić trzymanie się narzuconych ram czasowych. W czwartek wzięte na wieżę astronomiczną za przyzwoleniem nauczyciela teleskopy nie były zabierane na dół przez dwie godziny lekcyjne i pozostawały tam na czas trwania zajęć. 
    Tymczasem Nevell Milsent przywitał się skromnie z większością znajomych sobie twarzy, zastanawiając się, który rok kończy właśnie zajęcia. Nie miał złudzeń co do tego, że nie siódmy czy czwarty, ponieważ rozpoznał dzieciaka z Hufflepuffu, który prezentował się tak, jakby dopiero co zerwał się z łóżka — szkolne ubranie było wymięte, krawat ulokowany na ramieniu, włosy w kompletnym nieładzie, sterczące na każdą możliwą stronę i oczy przypominające spodki. Przebiegł wzrokiem po zebranych, lecz nie dostrzegł wśród nich młodszego Ślizgona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po tych wstępnych oględzinach Milsent podszedł powoli do szafy wypełnionej przyrządami mierniczymi i kolorowymi kałamarzami służącymi do oznaczania gwiazd, ich ruchu, konstelacji czy też samych planet, chcąc jakoś zabić oczekiwanie. Trzymał przy sobie Wykres Gwiazd, który okazywał się na etapie aktualnych obserwacji niezbędny. Co równie istotne — gdzieniegdzie wystawały skrawki pergaminu, jakoby w charakterze oznaczeń lub nadprogramowych notatek samego Ślizgona. Milsent nie mógł pozbyć się rozważań nad tym, czy młody Nott po ich poprzedniej rozmowie w Pokoju Wspólnym, od której swoją drogą minęło parę dni, zdecyduje się na dodatkowych zajęciach pojawić. Zdawać, by się mogło, że poniekąd na to liczył, lecz mogłoby to być iście złudne wrażenie. Lewa ręka niemal odruchowo sięgnęła do kieszeni, by wydobyć z niego kieszonkowy zegarek. Zgodnie z tym co odczytał z przebiegu wskazówek i jego własnej wiedzy — zajęcia powinny dobiec końca jakieś trzy minuty temu.

      Usuń
  7. Przeciągające się zajęcia astronomii należały niewątpliwie do szóstego roku, o czym Ślizgon miał się przekonać już wkrótce, gdy dostrzeże tylko młodszego kolegę z domu z godłem Salazara Slytherina na piersi (i dopasuje przy okazji rocznik do zaspanego Puchona), i brak spływających w dół przez klapę uczniów, wywoływał w zebranych niżej dość subtelne zniecierpliwienie związane bezpośrednio z mniej lub bardziej otwarcie okazywanym wyczekiwaniem. Nevell Milsent w dalszym ciągu stał przy szafie z niezbędnymi przyborami i przyrządami, natomiast z tarczy kieszonkowego zegara, ponownie przebiegł spojrzeniem po kolorowych kałamarzach, jakby to właśnie w ich naturze leżało udzielenie mu jakiekolwiek odpowiedzi na nurtujące go nocną porą pytania. Niestety urok rzeczy martwych nie był skory do dzielenia się czymkolwiek, nawet (a może aż) zajmowaną przez siebie przestrzenią. 
Usłyszał za sobą delikatne, narastające ożywienie, gdy grupa zaczynała powoli dobierać się w pary. Te z kolei były na swój sposób przewidywalne i Ślizgon nie musiał się nawet odwracać, by jego wstępne założenia się potwierdziły; przebywał wśród tego towarzystwa dostatecznie długo, by mieć świadomość tego, że wymienność partnerów do pracy należała do rzadkości. Nauczyciel astronomii przewidywał na całe szczęście pracę indywidualną, którą to siódmoroczniak najbardziej preferował, choć wypada podkreślić, iż nie był jednak jedynym wolącym randkę sam na sam z nieboskłonem pokrytym dywanem roziskrzonych gwiazd. Te niewątpliwie przyciągały jego spojrzenie niczym ćmy rozpraszające ciemność światło. 
Kiedy oderwał wzrok od szafy ze sprzętami wszelkiej, acz niezbędnej maści i obrócił się w stronę większej liczby osób, siedzących w sporej większości na niskich schodkach i czekających na rozpoczęcie koła; innych zaś rozproszonych po całej przestrzeni niewielkiego pomieszczenie, jego wzrok zatrzymał się dokładnie na tym, wokół którego jeszcze niedawno dryfowały jego myśli. Valery Nott — zaskakujący powód jego podskórnego dyskomfortu i budzący w nim zarazem ciekawość. Milsent łapał się od czasu ich rozmowy i nieoczekiwanego wyznania w Pokoju Wspólnym Slytherinu, że samoistnie ich spojrzenia się krzyżowały; teraz nie udawał, że wcale tego nie dostrzega. Starszy Ślizgon był zbyt bezpośredni, by bawić się w ignorowanie kogokolwiek poza wyjątkiem w charakterze Mike’a Havoca, a już tym bardziej chować głowę w piasek, zdecydowanie to drugie nie było w jego stylu.
— Widzę, że jednak pojawiłeś się, Nott — mruknął cicho w ramach powitania Nevell Milsent, a lekki uśmiech uformowany na twarzy młodszego Ślizgona nie umknął jego uwadze. On sam ograniczył się do zdawkowego półuśmiechu, ściskając mocniej Wykres Gwiazd. Klapa powyżej została otwarta w międzyczasie, a szóstoroczniacy opuszczali Wieżę Astronomiczną w zaskakującym tempie, czym prędzej zamierzając dotrzeć do swoich łóżek w dormitoriach. Młodego Milsenta wcale to nie dziwiło, gdyby jego umysł skory byłby do przyzwolenia mu na sen, a nie zasypywania go tysiącem myśli, przypominających rój rozwścieczonych pszczół, nie miałby nic przeciwko. — Wszyscy jesteśmy praktycznie podzieleni na pary do pracy przy obserwacji i oznaczania miejsca gwiazd, więc możesz zając się tym ze mną, tamtym Puchonem z tyłu lub którąś z tych dziewczyn. — Wskazał wolną ręką na zdyszaną Krukonkę, która wiecznie się spóźniała, a teraz z trudem przedostała się między grupą uczniów i stojącej z boku, a co za tym idzie zbyt głośnej jak na gust Nevella Gryfonki. Niemniej pozory tego, że Nott nie pojawiłby się tutaj głównie ze względu na niego i jego zaproszenie, zważywszy na to, że wcześniej nie podjął się wędrówki na koło, odbywające się od paru ładnych lat w tych samych nocnych godzinach i niezmienionym miejscu, zostały zachowane. Ślizgon nie brał tego za pewnik, jakby pozostawiał miejsce na adekwatne, niewypowiedziane niedowierzanie oraz pełną swobodę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starszy Ślizgon nie czekał na głos nauczyciela astronomii, wołający ich na szczyt Wieży Astronomicznej, skąd prowadzone były obserwacje pod gołym niebem, zamiast tego chwycił młodszego kolegę za ramię, kierując go w odpowiednim kierunku. Inni również nie czekali na to aż zamieszanie znikającymi szóstorocznymi opadnie, gdyż również podjęli się tego samego. Znalezienie się na szczycie nie należało do zadań trudnych, zważywszy na to, że spora część uczniów odbywała zajęcia z tegoż przedmiotu. Nevell Milsent skinąwszy głową na nauczyciela, na którego twarzy nie sposób byłoby dostrzec zmęczenia, skierował się do jednego spośród kilku rozłożonych teleskopów, które pozostały na miejscu. Oparł się bokiem o potężny mur, otwierając niby to od niechcenia Wykres Gwiazd, który stale miał przy sobie.
      — Ty będziesz obserwował gwiazdy, a ja je oznaczę według twoich wskazówek. Odpowiadałby ci ten podział, Nott? — Zapytał tonem zupełnie niezdradzającym jakiejś większej emocji, odrywając wzrok od jednego z wystających fragmentów pergaminu, pełniącego w tym przypadku rolę zakładki i przenosząc go na tęczówki Valery’ego.

      Usuń
  8. Do wspomnianych kwestii, które uległy zmianie, można było z powodzeniem dopisać to, że Nevell Milsent nie mógł już nie tylko udawać, że nie jest świadom obserwacji ze strony młodszego Ślizgona (sam się do tego przecież przyznał, gdy do niego podszedł w Pokoju Wspólnym), lecz również od czasu do czasu z łatwością udawało mu się go wyłowić z tłumu i podchwycić jego spojrzenie, choć bez ściśle określonego celu. Świadomość tego, że młody Nott wykazywał względem niego uczucia — hm, z tym zdecydowanie trudniej było mu przejść do porządku dziennego. Przy tym charakterystyczna, a wręcz standardowa dla Milsenta bezpośredniość i spontaniczność zdawały się nieco wycofywać w tym układzie rakiem, lecz tak naprawdę to one przywiodły ich pośrednio do tego miejsca, w którym aktualnie się znajdowali, oczekując rozpoczęcia zajęć pozalekcyjnych z Astronomii. Gdyby nie to najprawdopodobniej starszy Ślizgon przyjąłby pewnie do wiadomości, to co Valery Nott miał mu wówczas do zakomunikowania, lecz poza toczeniem bitew z własnymi myślami i podtrzymaniem swej normatywnej, acz chłodnej postawy wobec otaczającego go środowiska, mógłby nie uczynić za wiele w kierunku tego, by go bliżej poznać.
    Na szczycie wieży nie można byłoby ucieszyć się na obecność chłodnego, lekkiego wiatru, lecz czyste niebo, idealne do prowadzenia dzisiejszych obserwacji, upstrzone zostało w całej swej okazałości gwiazdami i gwiazdozbiorami, przez co okazywały się idealną tego rekompensatą. Nevell starał się w zaistniałych okolicznościach zachowywać dość swobodnie, choć i dla niego samego praca w grupie i odgrywanie roli lidera nie było czymś, co przychodziło mu z łatwością. Nie umknęło mu przerażone spojrzenie, które młody Nott mu posłał, ale nie skomentował tego w ogóle. Z reguły Milsent sam preferował samodzielną, indywidualną pracę i jak dotąd nie wpływała na to podejście różnorodność osób uczęszczających na Koło Astronomiczne. 
    — W tym względzie się akurat od siebie nie różnimy — skomentował najspokojniejszym tonem z możliwych, tak jakby to właśnie on miał za zadanie zmniejszyć stres u młodszego kolegi, przewracając karty Wykresu Gwiazd. — Sam preferuję prowadzenie obserwacji samodzielnie, ale tym razem jesteśmy na siebie skazani i jakoś musisz zdzierżyć moje towarzystwo. — Kolejne słowa Ślizgona nie były wypowiedziane do końca na poważnie, co podkreślał dodatkowo uniesiony kącik ust, gdy zanurzał pióro w atramencie przypominającym odcieniem kolor butelkowej zieleni. — Nawet jeśli zrobisz pomyłkę, nie będę mógł tego zweryfikować przez podział ról.
    Starszy Ślizgon z uwagą wsłuchiwał się w instrukcje i nanosił je ostrożnie na powierzchnie kart, miękko nadając im odrębny, niedługo później ciemniejący przy wysychaniu odcień. Nevell Milsent nie wtrącał się, nie komentował ani tym bardziej nie podważał słów Valery'ego; ograniczał się jedynie do pojedynczych, badawczych spojrzeń, gdy odrywał wzrok od Wykresu Gwiazd i przenosił go na swojego towarzysza. Zapracowali sobie nawet na pochwałę ze strony profesora, który energicznym krokiem nadzorował postępy uczniów, obsypując ich od czasu do czasu ciekawostkami historycznymi na temat innych równie interesujących obserwacji, co miłośnicy dziedziny Astronomii chłonęli niczym gąbki. Kiedy jednak na zewnątrz chłód nocy stał się bardziej odczuwalny, zakomunikowano im, że tym razem muszą się wcześniej rozejść, żeby nauczyciel mógł uniknąć oskarżeń o przyszłe zachorowanie uczniów, zostając najpewniej zruganym przez medyczną część zamku przez dokładanie im pracy swoją nieodpowiedzialnością i przeprosił ich przy okazji za wydłużony czas oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Milsent obdarzył profesora krótkim spojrzeniem, czekając aż tusz wchłonie się w kartkę i zaschnie, by mógł swobodnie zamknąć księgę bez ryzyka odbicia się go w niepożądanym miejscu. Być może ta chwila oszczędziła im przepychania się do zejścia, ponieważ niektórzy wyziębieni uczniowie rzucili się w jego kierunku, zderzając z innymi. Sam Nevell lubił chłodne powietrze i niższą temperaturę, zdawała się na swój sposób działać na niego otrzeźwiająco i odciągała jego uwagę od natrętnych myśli, które obijały się o wnętrze czaszki. Profesor w tym czasie obrzucił ich spojrzeniem i za pomocą różdżki uniósł cały sprzęt służący im do prowadzenia obserwacji w celu zniesienia go o poziom niżej, gdy wszyscy zejdą już na dół. Przystanąwszy nieopodal zejścia, musiał dodatkowo zrobić unik, by lecące w dół teleskopy nie zaliczyły spotkania pierwszego stopnia z jego skromną osobą.
      — Mam nadzieję, że koniec końców się nie przeziębisz, to pewnie nie byłyby zbyt przyjemne wspomnienia po przyjściu na Koło Astronomiczne na moje zaproszenie i nie było aż tak stresująco — zagadnął Milsent, posyłając Nottowi uważne spojrzenie. W zupełności nie przeszkadzało Nevellowi to, że jako jedni z ostatnich znaleźli się na dole, zmierzając obecnie na zakręcające schody i ciesząc się poniekąd możliwością swobodniejszej rozmowy w drodze do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.

      Usuń
  9. Gdyby Nevell Milsent miał dokonać dla odmiany dogłębnej analizy samego siebie, musiałby dodać do tego to, co zrobił w ciągu kilku dni. Odkąd dotarła do niego wieść o śmierci jego matki przed końcem szóstego roku, gdy ten powoli chylił się ku końcowi, a na zewnątrz ciepłe promienie słońca wchodziły w kontrast z jego nastrojem, wychowanek Salazara Slytherina jeszcze bardziej unikał towarzystwa. Często w tamtym okresie przesiadywał godzinami w bibliotece, wertując tomy i zajmując sobie czas, kręcił się przy Adamie, który dawał mu realne wsparcie lub przesiadywał z książką w ręku na błoniach z dala od innych; nie szukał pocieszenia u nikogo, gdyż tylko niewiele osób zdawało sobie sprawę z jego osobistej tragedii i tego, że tak naprawdę nie ma już celu, by wracać do rodzinnej posiadłości. Nic więc dziwnego, że jego ówczesne relacje z pozostałymi uczniami ochłodziły się, a niektóre początkowo zastygły, by stopniowo obumrzeć śmiercią naturalną. Na początku siódmego roku trzymał się wśród tych samych znajomych, choć nauczony wieloletnią praktyką, zręcznie unikał niewygodnych dla siebie pytań. Tak było lepiej — i dla nich, a przede wszystkim dla niego. Jakoś powszechnie utarło się, że Nevell nigdy nie rozmawiał na tematy rodzinne, minionych wakacji i nikt nie pytał go o to, jak spędził święta (szybciej o to, jak te mu minęły, a odpowiedź zawsze była identyczna: w porządku), które swoją drogą nie spędzał w posiadłości rodzinnej, a u Adama Lebiediewa właśnie.
    Teraz jednak w opozycji do swojej wypracowanej przez lata, obronnej postawy — robił coś zupełnie przeciwnego i spontanicznego względem schematu, ba!, nawet zaskakująco dobrze się przy tym bawił. Dowodem na to okazywał się niezaprzeczalnie subtelny uśmiech czający się w kącikach ust. Roześmiał się cicho, gdy usłyszał z jego strony słowa: Raczej założyłbym, że to ty będziesz miał mnie wkrótce dość, lecz nie dodał na głos tego, co przyszło mu na myśl, mianowicie tego, iż mogliby skierować w swoją stronę zakłady dziwnej treści. Nie dość, że powód jego osobistego dyskomfortu stał stosunkowo blisko niego, którego zresztą nie odczuwał już tak bardzo, gdy spędził z młodym Nottem trochę czasu sam na sam. Tak jakby przeszedł z wyznaniem uczuć ze strony piątoroczniaka do porządku dziennego, mimo że jeszcze parę dni przed spotkaniem koła astronomicznego zastanawiał się nad tym bardzo długi czas i z głową na poduszce, i wpatrując się w trzaskający ogień w kominku w Pokoju Wspólnym. Milsent dopuścił do siebie Valery’ego Notta, zwłaszcza na płaszczyźnie z astronomią w tle, co było czymś zgoła unikatowym jako jedną z niewielu osób i wyszło to zupełnie bez samego większego namysłu ze strony zainteresowanego, ale na swój sposób mu się to podobało.
    Wolne tempo mu nie umknęło, wręcz przeciwnie dopasował się do niego niemal automatycznie. Wzrok zawiesił na granicy początku szkolnej peleryny, jednak w momencie, gdy Valery pochwycił jego spojrzenie, a Nevell uprzednio zauważył szerszy uśmiech wykwitły na twarzy towarzysza i mimowolnie odpowiedział tym samym.
    — Tym lepiej, nie chciałbym zgarnąć nieprzychylnych pozdrowień ze skrzydła szpitalnego za doprowadzenie kogoś do choroby przy jednorazowym wypadzie. Byłoby pechowo. — Odparł spokojnym tonem, nadal z tym samym uśmiechem. — To nie jest nic wielkiego — mruknął jedynie, słysząc wypowiedź młodego Notta, przyciskając do boku mocniej niesiony wykres gwiazd. — Chyba wiesz, że na koło astronomiczne możesz przychodzić częściej i wcale nie potrzebujesz mojego zaproszenia? — Dodał z lekkim rozbawieniem łatwym do wychwycenia w głosie Nevell, jakby celowo chcąc uniknąć zupełnie poważnego tonu i być może w ten sposób ponownie nie przyciskać swojego towarzysza do ściany, jak swego czasu uczynił to w Pokoju Wspólnym na oczach innych. Jakie szczęście, że nie wiedzieli po co, Milsent podszedł do piątoklasisty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sielska, względnie luźna atmosfera i towarzysząca temu rozmowa nie trwała jednak zbyt długo, a przynajmniej dla starszego spośród Ślizgonów, gdy to Nevellowi zapaliła się w umyśle czerwona ostrzegawcza lampka, gdy spośród znajdującego się niżej bocznego korytarza dosłyszał aż nader znajomy głos, gdy ten odbił się echem od ścian klatki schodowej. Dopiero wtedy nieoczekiwanie zmniejszył dzielącą ich odległość, pochwycił wciąż zanurzającego w kieszeniach peleryny dłoni Notta i pociągnął go szybszym krokiem w dół po spiralnych schodach. W momencie, gdy uznał zyskaną przez nich odległością za wystarczająco bezpieczną, przystanął, jednocześnie nasłuchując, zanim jego spojrzenie nie przeniosło się ze stopni nad głową Valery’ego, na jego twarz. Mieli na tym polu przewagę; nic nie wskazywało na to, że prefekt zmierzał ich stronę, więc najpewniej nie usłyszał coś niepokojącego, zajęty ganieniem małolatów.
      — Wyjaśnię później na korytarzu. — Rzucił jedynie cicho, przechylając nieco głowę w bok. Nevell nie do końca był przekonany do tego, by wtajemniczyć młodego Notta w to, że niedawno został nakryty nocą w Dziale Ksiąg Zakazanych i z pobudek czysto osobistych nie chciał się znowu natknąć na jednostkę, którą nagle od siebie odsunął i zaczynając notorycznie unikać; tak po prostu niefortunnie wyszło. Starszy Ślizgon nie miał jednak żadnej gwarancji na to, że samo zajście młodszego nie zaciekawi i nie zmusi go sytuacją, a także uprzednio wypowiedzianymi przez niego słowami zapowiedzi do większej formy szczerości. Powoli puścił ramię chłopaka, borykając się z tymi szybkimi rozważaniami wirującymi mu w umyśle, by następnie poczynić krok w dół. Spacer w stronę lochów miał być w założeniu Milsenta o wiele spokojniejszy, o ile należało wierzyć w to, że udało im się zyskać przewagę i na nikogo ponownie nie wpadną, a jak wiadomo nie każdy prefekt i nie każdy nauczyciel był skłonny do puszczenia ich do dormitorium bez jakichkolwiek konsekwencji. Spotkanie podczas szlabanu nie wydawało się starszemu Ślizgonowi zbyt atrakcyjne. — Póki co, Nott, oszczędziłem ci odjętych punktów i wyjątkowo porywającego, romantycznie spędzonego wieczora z nakazem dokładnego szorowania na błysk zakurzonych, dawno zapomnianych pucharów. — Tym razem dla odmiany to Nevell posłał mu krótkie spojrzenie przez ramię z subtelnym, kącikowym półuśmiechem. Na szczęście celu było już bliżej, aniżeli dalej i to z każdym kolejnym, pokonywanym stopniem.

      Usuń
  10. Tak, wiem... Ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, przy tych słowach, które padły od młodego Notta Milsent bardziej mimowolnie niż całkowicie świadomie się uśmiechnął. W normalnych warunkach, gdyby starszy Ślizgon nie był skupiony przed tym, by uniknąć niechcianego spotkania i styczności z posiadaczem znanego mu głosu na obchodzie związanym z funkcją prefekta, a sam zainicjował między nimi kontakt, zapewne nie reakcja Valery’ego nie umknęłaby mu zbytnio. Na takie spotkanie czekałem całe moje życie, czemu mnie tego pozbawiłeś, posłał mu spojrzenie na czele z rozbawionym uśmieszkiem, czającym się w kącikach ust, które mimo wszystko przy dobrym przyjrzeniu się można było dostrzec w dość skąpym oświetleniu pochodni widniejących na ścianach. Z pominięciem korytarzy, na których w najlepsze spały już obrazy, a przy których sączące się z czubka różdżki zaklęcie Lumos musiało zostać asekuracyjnie skierowane ku podłodze, by nie dostać znienacka obelgą ze strony wybudzonej i przede wszystkim bardzo, ale to bardzo niezadowolonej z takiego obrotu spraw postaci na portrecie.
    — Zawsze możemy się tam wrócić, jeśli do tej pory nie miałeś dotąd możliwości, by bliżej zapoznać się z prefektem naczelnym, chociaż nie jestem w stanie zagwarantować, że po pokonaniu takiej odległości, żebyśmy jeszcze go tam znowu zastali. — W przypadku nagłego spotkania z młodym Blackiem sam Ślizgon spodziewałby się w ich zaognionym, pełnym urazy położeniu i przyłapaniu go nie tak dawno temu w Dziale Ksiąg Zakazanych czegoś znacznie gorszego, niż klasycznego odjęcia punktów Slytherinowi za nocne spacery wykraczającym poza zasady zawarte w regulaminie czy przydzielenia do szorowania licznych pucharów w pomieszczeniu pod Wielką Salą. — Na pewno, by się ucieszył na widok kolejnych przyłapanych. — Dodał z fałszywą lekkością, podejrzewając, że na jego widok młody Black zareagowałby co najwyżej atakiem spazmów i szybkim wycelowaniem w jego kierunku różdżką. Nevell nie wiedział jednak, co byłoby gorsze w tym zestawieniu: pokorne przyjęcie kary i udawanie, że nic się nie stało, co zresztą niezbyt dobrze się dla niego skończyło poprzednim razem (a pewnie, gdyby nie był sam skończyłoby się znacznie gorzej), czy wdanie się w pojedynek z prefektem naczelnym i zdzielenie go jakimś czarnomagicznym zaklęciem. To ostatnie dawałoby mu sporą przestrzeń na czmychnięcie z miejsca zdarzenia z młodszym Ślizgonem, lecz zapewne wymagałoby pewnych wyjaśnień, gdy Nott stanowiłby jedynego świadka zdarzenia, a do których z natury Milsent nie bywał zbyt skory. To byłoby chyba o wiele bardziej niezręczne niż gwałtowna reakcja, w której zmuszony był zainicjować między nimi kontakt i pociągnąć Valery’ego szybciej po schodach, tak przynajmniej wolał myśleć. Zupełnie nieoczekiwane zestawienie swojego eks z osobą, która wyznała mu głębsze uczucia, byłaby najbardziej popapraną opcją z możliwych i zdecydowanie wolałby jej uniknąć jak ognia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O tej porze Pokój Wspólny będzie na pewno świecił pustkami. Jest już bardzo późno, a jak nietrudno się domyślić nasi prefekci pewnie przegonili młodsze roczniki do łóżek. — Zerknął na niego znacząco, jakby te dwa lata różnicy robiły w tej materii kolosalną różnicę i wzruszył ramionami, licząc jednocześnie, że może natrafią na jakichś niedobitków lub kogoś kto przysnął na jednej z sof. Nevell Milsent potrafił i często w nocy wymykał się do wspomnianego już Działu Ksiąg Zakazanych, gdzie zgłębiał swoją wiedzę o materiał nieprzeznaczony dla uczniów, a on przyswajając go zdecydowanie nie miał zbyt dobrych zamiarów, mimo że najprawdopodobniej nie wykorzystałby tej wiedzy przeciwko osobie, która go do tego motywowała. — Zgaduję, że jak na razie nie miałeś okazji zobaczyć go w aż tak spokojnej wersji. Dopiero o takich godzinach można pocieszyć się ciszą w Pokoju Wspólnym bez spojrzeń natrętnych gapiów. — Dopowiedział, pokonując schody prowadzące do lochu i idąc w miarę żwawym, energicznym krokiem w stronę skrzydła przeznaczonego dla wychowanków Salazara Slytherina. Nie dało się zaprzeczyć temu, iż Nevell o niebo lepiej czuł się na tym terenie niż na wyższych kondygnacjach. Nadal dość dobrze pamiętał, że zagwarantował swoim nagłym podejściem do młodego Ślizgona usadowionego w fotelu znaczne zainteresowanie pozostałych mieszkańców, kwitowane później szeptami nie do końca określonej treści.

      Usuń