7 października 2019

[KP] Alkaia

Alkaia
27 lat driada
    Do Brokilonu trafiła jako czteroletnie, schorowane dziecko. Podrzuciła ją matka, która nie widziała dla niej innego ratunku. Driady uzdrowiły ją i uczyniły jedną z nich. Już od wczesnych lat ujawnił się jej szczególny talent do tworzenia. Z łatwością nadawała drzewom skomplikowane, złożone kształty. Potrafiła sprawić, by nawet na jałowej ziemi wyrosły wymagające, rzadkie rośliny. Starsze siostry nauczyły ją sztuki zielarstwa i łucznictwa. Wśród nich czuje się spokojna i szczęśliwa, choć szczątki człowieczej natury, ciągną ją bliżej ludzkich siedzib. Ciekawią ją inne stworzenia i tereny poza rozległymi połaciami lasu.
Charakter: przeważnie cechuje ją stoicki spokój. Niewiele rzeczy może wytrącić ją z równowagi. Często pogrąża się we własnym świecie, tworząc leśne ogrody, zdobione łuki i strzały. Nieco sarkastyczna i dość pewna siebie.

5 komentarzy:

  1. Crevan miał pełne ręce roboty. W obecnych czasach nie brakowało zajęć dla wiedźminów. Przejeżdżając traktem w stronę Brugge mężczyzna na gniadym koniu obserwował dopalający się stos zwłok, przy którym żerowało stado trupojadów. Odrażająco wyglądające stwory łypały na niego głęboko osadzonymi ślepiami, jednocześnie nie przerywając rozszarpywania zwłok. Monstra odrywały członki nieboszczyków swymi mocnymi zębami, a następnie posilały się nimi łapczywie, wydając przy tym obrzydliwe mlaśnięcia. Nie atakowały przejeżdżającego pogromcy potworów, mając okazję do łatwego posiłku tuż pod nosem. Nie wyczuwały zagrożenia, tym bardziej, że były w grupie. Crevan nie miał zamiaru się do nich zbliżać bez potrzeby. Jechał do niewielkiego państwa w sprawie lepiej płatnego zlecenia.
    Na miejscu wypytał o szczegóły handlarza ubranego w bogato zdobiony kaftan. Wyglądał na osobę majętną, ale nie był głupi, toteż przed dobiciem interesu przez chwilę targował się z Crevanem co do stawki. Sprawa dotyczyła wozu z towarem, który nie dotarł do miejsca docelowego. Oczywiście było to nie w smak człowiekowi interesów, ponieważ nie tylko utracił wynajętych do przewozu ludzi, ale przede wszystkim swoje wyroby oraz wyszedł w oczach drugiego interesanta na oszusta.
    Crevan jadąc w stronę gęstego lasu położonego na lewym brzegu Wstążki pomyślał, że być może na karawanę napadli Scoia’tael. Elfy z łatwością mogłyby się ukryć w gęstych koronach drzew, by z zaskoczenia zestrzelić woźnicę i ukraść to, co uznali za wartościowe lub potrzebne.
    Wiedźmin zeskoczył z wierzchowca i miękko wylądował na trawie pokrytej poranną rosą. Zniknął w gęstwinie w poszukiwaniu śladów. Przez kilka minut kręcił się w okolicy, aż w końcu wyczuł woń zakrzepłej krwi. Ruszył w tamtym kierunku i wkrótce potem trafił na korę, na której ujrzał pierwszy ślad. Nieopodal dostrzegł truchło nieszczęśnika, dla którego ta podróż okazała się ostatnią. Twarz niziołka wykrzywiona była w niepokojącym grymasie, który mógł wyrażać zarówno przerażenie, jak i ból. Jego brzuch został rozpłatany, a w wyniku odniesionych głębokich ran zadanych pazurami, na leśne runo wylewały się poszarzałe wnętrzności. Jasnym stało się, że nie była to sprawka komanda Wiewiórek.
    Wiedźmin rozgonił stado much gestem dłoni i ruszył za śladami bosych, owłosionych stóp w kierunku, z którego uciekał niziołek. Po chwili marszu trafił na polanę, na której stał nienaruszony wóz. Crevan zajrzał do środka, ale nikogo tam nie było. Wyglądało jednak na to, że beczek ani worków nie brakowało, ponieważ karawana okazała się załadowana do samej góry. Gdyby coś zniknęło, z pewnością byłoby to widać na pierwszy rzut oka.
    Wiedźmin przykucnął i przyjrzał się śladom pozostawionym na podłożu. Widział odciski podków lecz nigdzie w pobliżu nie widział ani nie słyszał koni. Po śladach widział jedynie, w którą stronę uciekły, dlatego postanowił udać się w przeciwnym kierunku. Najprawdopodobniej to stamtąd dobiegł dźwięk, które je spłoszył. Znowu poczuł zapach krwi po wejściu w zarośla. Drzewa w zagajniku były tak niskie, że musiał się schylić, aby nie zawadzać o nie głową. Pierwszym na co zwrócił uwagę była dziwaczna konstrukcja. Składała się ona ze związanych ze sobą kości ułożonych w kształt kombu. Wieńczyła je umieszczona po środku czaszka jelenia. Na niej niemal nieruchomo siedział czarny kruk.
    Crevan dostrzegł drugą ofiarę brutalnego ataku rzut kamieniem od totemu. Krasnolud również był martwy, choć w przeciwieństwie do poprzedniego nieszczęśnika, jego ciało nosiło ślady walki. Próbował się bronić przed tym, co go zaatakowało i kiedy został pozbawiony broni, osłaniał się rękoma, po czym zostały na nich rozcięcia. Choć obaj mężczyźni spróbowali różnych taktyk, to żadnemu z nich nie udało się wyjść żywym ze starcia z leszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Crevan rozpoznał, że właśnie opiekun lasu zaatakował podróżujących karawaną, ponieważ . Wiedźmin podejrzewał, że niziołek i krasnolud zatrzymali się wozem na polanie, by wypocząć przed dalszą podróżą, dlatego rozjuczyli konie, a jeden z nich musiał zniszczyć totem, celowo lub przez przypadek. W ten sposób obaj ściągnęli na siebie gniew potwora. Krasnolud stanął do walki z nim, a tymczasem niziołek podjął próbę ucieczki. Oboje polegli, a konie uciekły, słysząc odgłosy rozlewu krwi.
      Wiedźmin zasępił się i westchnął z niezadowoleniem. Leszy dysponowali umiejętnościami, przez które było ich pokonać ciężej, niż utopce czy ghule. Zawzięcie bronili swojego terytorium i doskonale je znali. Potrafili przyjmować postać zwierząt, a nawet formę humanoidalną. Co więcej, umiał kontrolować zwierzęta oraz rośliny znajdujące się w pobliżu, a także teleportować się. To czyniło go podstępnym oraz trudnym przeciwnikiem.
      Crevan nigdy wcześniej nie walczył z leszym, ale sporo wiedział na temat tych istot. Choć występowały rzadko, często wzbudzały blady strach w mieszkańcach okolicznych wsi i miasteczek. Mówiło się, że śmiałkowie skracający sobie drogę przez las zamieszkały przez licho lub zrywający owoce boru, nad którym roztaczał opiekę, już nigdy nie wracali żywi do swych siedzib.
      Łowca potworów przygotował miecz i jednym cięciem zniszczył totem, by przyzwać leszego. Rozgniewany stwór wyłonił się z zaskoczenia, ale Crevan zdołał odeprzeć atak i schronić się za drzewem. Pojedynek wydawał się trwać długo, mięśnie zaczynały palić z wysiłku, ale zdeterminowany wiedźmin nie zamierzał odpuścić. Dopiero gdy zadał potworowi ostateczny cios i osunął się po korze, ciężko przy tym oddychając, zauważył, że jego pancerz jest pokryty krwią. Wcześniej, w ferworze walki nawet nie poczuł skaleczenia. Rana zadana długimi, ostrymi pazurami miała poszarpane, nierówne brzegi i dość mocno krwawiła, dlatego mężczyzna docisnął ją, a następnie przy pomocy kilku cięć pozbawił monstrum rogatego łba. Choć wiedźmin czuł, że słabnie, musiał zabrać ze sobą trofeum na dowód wykonanego zadania.
      Wracał śladami, które wcześniej odkrył, ale z każdym krokiem czuł, że przez upływ krwi kręci mu się w głowie. Gdy wyszedł z zacienionej gęstwiny zmrużył oczy i wolno ruszył w stronę gniadego ogiera, który pił wodę ze Wstążki, płytkiej rzeki o niepozornej nazwie, która stanowiła granicę z Brokilonem. Zdołał przytroczyć ociekające posoką trofeum do juków zwierzęcia nim pociemniało mu przed oczyma i osunął się na trawę.
      Ostatnim wspomnieniem przed kolejną utratą przytomności był widok pochylającej się nad nim smukłej, kobiecej sylwetki i szum bystrej wody.

      Usuń
  2. Crevan odwiedził Brokilon tylko raz, w sprawie zlecenia, które dotyczyło zaginionej dziewczynki. Miało to miejsce przed wieloma laty, gdy jeszcze driady dwukrotnie lub nawet trzykrotnie ostrzegały nieproszonych gości przed wjechaniem nad ich teren, nim oddały celny strzał. Teraz z pewnością zbliżały się dla nich trudne czasy. Ludzie wydzierali sobie ziemię w rąk, a kiedy było im mało rozlewu krwi wśród swoich, wchodzili w konflikty z innymi rasami. Wszystko wskazywało na to, że tym razem upatrzyli sobie oni Brokilon. Połacie lasu możliwego do wykarczowania pełne zwierzyny. Na dodatek chodziły plotki, że skrywał on cenne skarby. Nic dziwnego, że władcom ciekła ślina na samą myśl o tym, by wejść w jego posiadanie.
    Według Crevana Brokilon powinien pozostać na wyłączność driad. To one dbały o dobrobyt tego miejsca od dekad, strzegły go i nie pozwalały przemienić w kolejną zabitą dechami wieś, jakich wiele w okolicy. Co więcej, opiekowały się również dziećmi, nawet chorymi podrzutkami. Ludzie często posuwali się do tego, by zdziesiątkować driady, licząc na to, że w wyniku ich działań w Brokilonie wybuchnie epidemia, a czasami ze zwykłej bezsilności, gdy wszystkie metody leczenia okazywały się porażką.
    Wiedźmin miał nadzieję, że Brokilon nie podzieli losu Kaer Morhen, które najechali i zniszczyli fanatycy, przy okazji mordując większość przebywających tam wiedźminów Cechu Wilka. Pod pewnymi względami Crevan dostrzegał analogie pomiędzy wiedźminami oraz driadami. Jednych i drugich uważano za odmieńców, posądzano o porywanie dzieci. Bronili swego azylu, tworząc w nim zamkniętą społeczność. Uczyli młodych adeptów specyficznych umiejętności, a większość z nich nie pamiętała swojej przeszłości, poprzedniego życia.
    We wspomnieniach z dzieciństwa Crevana zapisały się jedynie włosy zapłakanej matki o słomkowym kolorze. Potem pamiętał już tylko miarowe stukanie kopyt i wóz, który trzeszczał, podskakując na wybojach.
    Tamta powracająca wizja została przerwana, gdy odzyskał nagle przytomność. Wziął duży haust powietrza i otworzył szeroko oczy, a źrenice zwężyły mu się przez ostre światło. Przez chwilę zastygł w bezruchu, jakby nie wiedział gdzie się zajmuje. Otrząsnął się, gdy spostrzegł, że ktoś mu się przygląda.
    Zmrużył powieki mając przeczucie, że poznawał skądś swoją wybawicielkę. Szybko połączył fakty. To naprawdę była ona? Jeśli tak, to wyrosła na piękną kobietę.
    — Poznaję cię. Widzieliśmy się, gdy byłem w Brokilonie — stwierdził ochrypłym głosem. Odruchowo chciał się podnieść, ale ból dał mu się we znaki. Zacisnął zęby, żeby się nie skrzywić. Odstąpił od tego pomysłu, przyglądając się odniesionej ranie. — Nieważne, pewnie i tak mnie pamiętasz… — mruknął cicho posępnym tonem, przypominając sobie o tym, że małym dziewczynkom podaje się Wodę Brokilonu, by przemienić je w driady oraz jakie niesie to za sobą konsekwencje. Nawet ten szczegół wydawał mu się zbliżony do prób, które przechodzili młodzi wiedźmini. Uśmiechnął się półgębkiem, uświadamiając sobie kolejne podobieństwo.
    — To bez znaczenia… Dziękuję — dodał, reflektując się. Był wdzięczny za okazaną pomoc, wszak wcale nie musiała mu jej udzielać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Crevan miał marne pojęcie o alchemii. Kiedy odbywał szkolenie wiedźmińskie, był to znienawidzony przedmiot. Bugort, jego nauczyciel, miał ogromną wiedzę o roślinach i o tym, w jaki sposób należy ich używać do sporządzania eliksirów, trucizn, a nawet leków. Jego wychowanek nie miał do tego drygu. Rzadko używał jakichkolwiek eliksirów, być może popełnił błąd, nie robiąc tego, gdy zamierzał walczyć z leszym. Źle znosił jednak ich działanie. Z doświadczenia wiedział, że czasem w jego przypadku spożycie eliksiru mogło się skończyć dotkliwymi i niezbyt przyjemnymi skutkami ubocznymi. Jeśli tylko mógł, starał się unikać takiego eksperymentowania. Nigdy nie mógł przewidzieć, jakie będą jego konsekwencje.
    Nauki Bugorta nie poszły jednak w las. Dzięki nim rozpoznał roślinę, którą posłużyła się driada. Pozwalała ona na szybką regenerację tkanki, ale skutki jej zastosowania dało się odczuwać latami. Wiedźmin skrzywił się odruchowo, uświadamiając sobie o tym, ale było już za późno. Przynajmniej przeżył. Tego dnia miał więcej szczęścia, niż rozumu. Porwał się z motyką na słońce, podejmując walkę z tak silnym stworzeniem bez wcześniejszego przygotowania. Skarcił się w myślach za zbytnie ryzykanctwo.
    Był nieco zaskoczony słowami Alkai, co dało się wyczytać z jego wyrazu twarzy. Dźwignął się z ziemi trochę zbyt szybko. Zakręciło mu się w głowie, ale zamknął oczy i zachował równowagę. Otworzył powieki, słysząc znajomy stukot kopyt. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Zbliżał się do nich stępa gniady ogier. Zastrzygł uszami, zatrzymując się przy swoim właścicielu.
    — Zgadza się — przytaknął zgodnie z prawdą. — Najcenniejsze co mam poza szczęściem głupca — dodał figlarnie.
    Kiedy poprzednim razem się widzieli, zawitał w Brokilonie na białej klaczy. Później miał jeszcze wiele innych wierzchowców. Jak dotąd nie przyzwyczajał się do koni, na których podróżował. Uległo to zmianie kilka lat temu, kiedy Prawem Niespodzianki zdobył Bursztyna. Od tamtej pory nie zamienił go na żadnego rumaka. Paradoksalnie, cieszył się, że rzeczoną niespodzianką okazał się koń, a nie dziecko. Gdyby okazało się inaczej, zapewne nigdy nie wróciłby po swoją należność.
    Wiedźmin parsknął z lekkim rozbawieniem, gdy Alkaia zwróciła mu uwagę na to, że nie pachnie zbyt ładnie i zmarszczyła nos, jakby z obrzydzeniem. Nie było jednak w tym nic dziwnego, stoczył ciężką, męczącą walkę, a jego pot w przeciwieństwie do potu driad nie miał zapachu wierzbowych listków.
    — Skorzystam z sugestii — odparł, wolno prowadząc gniadosza w stronę źródełka, o którym wspomniała Alkaia.
    Gdy zażywał kąpieli, towarzyszyło mu wrażenie, że ktoś mu się bacznie przygląda z ukrycia, ale nie mógł nikogo wypatrzeć. Nie wykluczał, że jakaś ciekawska driada go podglądała, ale było mu to obojętne. Nie czuł się zawstydzony. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby jego przeczucie okazało się słuszne, ponieważ driady raczej rzadko miały do czynienia z ludźmi, a tym bardziej z wiedźminami. Mogło to wzbudzać emocje i zainteresowanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Crevan właśnie kończył kąpiel, kiedy usłyszał przyspieszone kroki, które zmierzały w jego kierunku. Zauważył też, że gęste krzaki poruszyły się, więc zapewne kilka poglądających go driad czmychnęło w zarośla, zaalarmowane czymś. Odwrócił głowę w stronę hałasu. Uniósł lekko brew, widząc, że Alkaia wydawała się zawstydzona jego nagością. Uśmiechnął się pod nosem z mimowolnym rozbawieniem.
    — W porządku, zaraz tam przyjdę — odpowiedział, zastanawiając się o co może chodzić. Po driadach nie spodziewał się żadnego wiedźmińskiego zlecenia. Patrząc na to, jak celnie strzelały, można było podejrzewać, że nie potrzebowały pomocy w radzeniu sobie z ewentualnym zagrożeniem. Poczuł się zaintrygowany, dlatego po kilku minutach pojawił się w domu, o którym powiedziała mu Alkaia. Uważnie przyglądał się temu, jak wygląda zarówno z zewnątrz, jak i wewnątrz. Do tej pory nie miał okazji widzieć takiej budowli i podejrzewał, że może nie będzie mu dane oglądać jej ponownie. Chciał ją zapamiętać.
    Wysłuchał tego, co miały do powiedzenia driady. Stał z dłońmi splecionymi na klatce piersiowej i ściągniętymi brwiami. To, co mówiły mogło być prawdą, ale nie był w stanie wykluczyć również innych możliwości, dopóki nie trafi na jakiś trop i nie zbada śladów. Miał nadzieję, że uda mu się rozwiązać tę zagadkę, jednocześnie odpłacając się dziwożonom za okazaną mu pomoc.
    — Mogę to sprawdzić, ale muszę najpierw naprawić swój pancerz — odparł. — Przydałaby mi się też przewodniczka — dodał po chwili namysłu. Włóczenie się po granicy Brokilonu wydawało się ryzykowne. Nie chciał ryzykować bez potrzeby, tym bardziej, że dopiero co udało mu się wyjść z tarapatów.

    OdpowiedzUsuń