Tia Morrison
Mieszka z mamą i dwiema starszymi siostrami; tata pracuje w San Francisco i bywa w domu raczej rzadko, co bardzo przeszkadza wszystkim wyżej wymienionym. Mają śmieszny dom, z zewnątrz pomalowany na żółto i przyozdobiony malunkami kwiatów; w środku zawsze pachnie cynamonem, pieczenią albo wanilią, bo kuchnia zdaje się żyć własnym życiem. Ma szesnaście lat, chociaż podobno wygląda na starszą — koledzy wykorzystują to w przedsięwzięciach bliżej nielegalnych, i Tia przynosi im całe kieszenie papierosów. Od jakiegoś roku obsesyjnie myśli o tym, żeby wyrwać się z rodzinnej miejscowości, małego miasteczka, które wydaje się dusić ją od środka; ma dość starego domu, który widzi z okna pokoju, ma dość starego płotu w ogrodzie, ma dość starego kościoła w centrum, dość starych ludzi wszędzie; roznosi ją energia, za wszelką cenę chce się wydostać z tego zmurszałego, zastałego miejsca, osiągnąć coś więcej, ale jednocześnie boi się tego niewiarygodnie — ojciec proponował jej wspólne mieszkanie w San Francisco, ale wizja rozstania z matką i siostrami była zbyt bolesna. Więc została — i pewnie zostanie już na zawsze.
Ze znudzeniem spoglądała na zamknięte drzwi lecznicy. Dzień był nadzwyczaj spokojny. Poza kilkoma szczepieniami i wypisywaniu recept, nie miała nic do roboty. Jednak wszystko co dobre, kończy się nazbyt szybko. Z zamyślenia wyrwały odgłosy kopania w drzwi. Zerwała się szybko na nogi, aby je otworzyć. Jej oczom ukazała się pulchna kobieta, trzymająca na rękach małego lisa.
OdpowiedzUsuń- Proszę położyć go na stole – poleciła, wskazując dłonią przygotowany blat.
- Znalazłam go na drodze. Ktoś musiał go potrącić, ale jeszcze oddycha – wyrzuciła z siebie Abigail. Zwierzę rozpaczliwie próbowało się podnieść, miotając się na wszystkie strony. Miało przetrącony kręgosłup i niewładne tylne łapy. Leah wiedziała, że niewiele już może zrobić, jednak nie chciała go jeszcze usypiać. Na śmierć zawsze jeszcze przyjdzie pora.
- Podam mu środki przeciwbólowe. - Wyciągnęła z szuflady strzykawkę z lekiem i starając się jak najdelikatniej, przytrzymała zwierzę, by zaaplikować substancję.
- To na pewno przez te dzieciaki! Kto daje im te prawo jazdy?! Nazjeżdżały się dzisiaj na te całe ognisko w lesie. Upijają się i palą nie wiadomo co. Już dawno powinna zająć się tym policja – stwierdziła kobieta, kiedy Leah przygotowywała zwierzę do prześwietlenia.
- Moja siostra też się tam dzisiaj wybierała – odparła marszcząc brwi. Pamiętała jak jeszcze dobre kilka lat temu, sama była na takim ognisku. Alkohol, prochy i tańce związane z jakimś folklorem. Nie została tam zbyt długo. To nie było w jej stylu. Zbyt wielu ludzi, którzy nie potrafili trzymać rąk przy sobie. Co roku, mimo wielu starań policji, zawsze dochodziło tam do jakiejś tragedii. Jezioro w pobliżu lasu nie pomagało. Leah martwiła się o Kim – o swoją młodszą, nadpobudliwą siostrzyczkę, którą nieraz musiała wyciągać z różnych opresji, tak by ojciec się nie dowiedział.
- Matka nie powinna jej tam puszczać – stwierdziła stanowczo Abigail. – Nie wiadomo kto się tam kręci. W dodatku… - ściszyła głos – mawiają, że coś jeszcze jest w tym lesie, jakaś sekta.
- Ludzie szukają sensacji – machnęła ręką. Zwierzę zaczynało coraz ciężej oddychać, męczyło się. Z bólem serca wyciągnęła kolejną strzykawkę. – Nie mogę mu już pomóc. Może gdyby trafił tutaj wcześniej…
- Zrób co musisz i lepiej znajdź siostrę. Niech się gówniarz nie kręci w podejrzanym towarzystwie.
W końcu skończyła się jej zmiana. Nie uśmiechało się jej teraz wracać do domu przez las, ale nie miała wyboru. Postanowiła zboczyć z głównej ścieżki, by jak najbardziej ominąć zbiorowisko ludzi, które było już słychać z daleka. Ściemniało się. Przyśpieszyła kroku, by zdążyć wrócić, zanim ciemność spowije las. Zdziwiła się, kiedy oddalając się od jednego źródła hałasu natrafiła na inne, nadchodzące z drugiej strony, w którą zmierzała. Zwolniła i natężyła słuch. Mimo iż zaczynała słyszeć coraz wyraźniej, nie rozumiała ani słowa. Rozum radził jej obrać inną drogę, jednak ciekawość ciągnęła ją do przodu. Im bardziej się zbliżała, tym do jej nozdrzy dochodził dziwny, otumaniający zapach. Zakręciło się w głowie. Przy każdym kolejnym kroku podpierała się o drzewa do momentu, gdy ujrzała ognisko. Zmarszczyła brwi. Nic się jej nie zgadzało.
[Wyszło co wyszło, ale postaram się żeby się rozkręciło :)]
Zajęło jej chwilę aż zaczęła przytomnieć. Szybko zasłoniła nos i usta kawałkiem cienkiego szalika. Działo się tu coś dziwnego. Ostrożnie ruszyła do przodu. Rozglądała się dookoła, choć niewiele mogła już dostrzec. Nieubłaganie nadchodziła noc. Sięgnęła do torby po latarkę. Nie była pewna czy powinna ją włączać. Bała się, że światło mogłoby przyciągnąć czyjąś uwagę. Mimo wszystko włączyła ją, by nie potknąć się o wystające korzenie. Ognisko było już niedaleko. Zrobiła kilka kroków w jego kierunku, po czym schowała się za drzewem. Przy ogniu zaczęła gromadzić się grupa ludzi. Nie była w stanie kogokolwiek z nich rozpoznać. Część z nich zaczęła wybijać rytm na bębnach i śpiewać w nieznanym jej języku. Wyglądało to dość pierwotnie, jak prastare obrzędy jakichś plemion. Leah nie wiedziała co o tym myśleć. Nie pamiętała, by ktoś w ich okolicy organizował takie zabawy, choć coś jej mówiło, że to wcale nie jest zabawa. Ludzie wyglądali jakby co najmniej byli pod wpływem narkotyków. Mimo zasłoniętej twarzy, czuła jak dym drażni jej drogi oddechowe, a z oczu zaczynają płynąć łzy. Pomyślała, że może po prostu powinna wezwać policję. Sama nie miała zamiaru ujawniać swojej obecności. Nie chciała narobić sobie kłopotów. Zaczęła szukać w torbie telefonu, co nie było proste. Miała w niej niemal wszystko od kombinerek po strzykawki. Wzięła latarkę pod pachę, by zwolnić drugą rękę. Ta jednak wyślizgnęła się jej, kierując strumień światła w stronę nieznajomych. Pieśni przycichły, a część zgromadzonych skierowała wzrok w jej stronę. Wiedziała, że lepiej się stąd jak najszybciej zabierać. Szybko podniosła latarkę, lecz ją wyłączyła. Sama nie wiedziała gdzie się kieruje. Co chwilę potykała się o coś po drodze. Czuła jak drapią ją gałęzie, jak zaczepia się o nie jej ubranie, a do twarzy przyklejają się pajęczyny. W końcu potknęła się i zaczęła się staczać z niewielkiego zbocza. Wszystko ją bolało, a na dodatek zgubiła po drodze torbę. Kiedy podniosła swoje potłuczone ciało, dostrzegła, że nie jest sama. Nie była pewna, do tego kogo widzi. Jednak wydawało jej się, że znała dziewczynę. Przypominała jedną z koleżanek jej siostry. Może ona też gdzieś tu była.
OdpowiedzUsuń- Tia? To ty? – spytała cicho, mrużąc oczy.
Zmarszczyła brwi słysząc krzyk dziewczyny. Domyślała się, że musiała ją wystraszyć. Zakurzone ubranie, liście we włosach i zdarta skóra dłoni, która piekła niemiłosiernie. Przypominała zapewne jakiegoś potwora z bagien, choć w tych ciemnościach i tak dziewczyna mogła dostrzec niewiele.
OdpowiedzUsuń- Przestań, bo nas usłyszą – uciszała dziewczynę. – To ja, Leah, siostra Kim – wyjaśniła szybko. – Musimy stąd uciekać. W tym lesie dzieje się coś dziwnego. Gonią mnie jacyś ludzie, od tego dziwnego dymu – dodała pośpiesznie. Złapała dziewczynę za nadgarstek i pociągnęła naprzód. Nie była pewna w jakim kierunku zmierzają, wiedziała jednak, że nie mogą tu zostać. Bała się, że ktoś mógł usłyszeć krzyki Tii. Na domiar złego, zgubiła torbę, w której były jej dokumenty, telefon i klucze do domu. Nie zamierzała jednak teraz jej szukać. Wolała poczekać do rana. Miała nadzieję, że nikt jej nie znajdzie. Wydawało jej się, że zmierzają w kierunku, skąd dochodziły głowy miejskiego ogniska. Tam powinno być więcej ludzi, gdzie można wtopić się w tłum. Jednak dźwięk niósł się przez las i wydawał się odbijać echem.
- Widziałaś gdzieś Kim? – spytała, na chwilę przenosząc na nią wzrok. Pamiętała, że jej siostra miała udać się na ognisko, jednak miała nadzieję, że jeśli już się tu gdzieś znalazła, to była bezpieczna, choć jej siostra miała tendencję do wpakowywania się w kłopoty. Jak to miała w zwyczaju część nastolatków, była nader lekkomyślna i głodna wrażeń. Niejednokrotnie musiała skądś ją odbierać i udawać przed matką, że złe samopoczucie Kim wynika ze zmiany ciśnienia, a nie od spożytych procentów. Cieszyła się, że chociaż nie próbowała niczego mocniejszego, choć na pewno nadarzały się jej takie okazje. Jeszcze za czasów, kiedy sama chodziła do liceum, w miasteczku pojawiały się typy spod ciemnej gwiazdy, które rozprowadzały różne prochy. Powtarzało się to cyklicznie, co kilka lat. Miejscowa policja nie potrafiła bądź nie chciała sobie z nimi poradzić. Leah podejrzewała, że musiały istnieć jakieś układy między szefem gangu narkotykowego a szeryfem. Jednak to były tylko przypuszczenia. Nie miała żadnych dowodów. Tak samo teraz nie była pewna jak postąpić, z tym co działo się w lesie. Nie potrafiłaby tego nawet sensownie wyjaśnić.
- Chyba jesteśmy już bliżej miasteczka… - wyszeptała, zahaczając stopą o wystający korzeń. Ledwo ustała na nogach, lecąc na pobliskie drzewo. Kolejne obicie, nie robiło jej już większej różnicy. Przystanęła na chwilę. Powietrze znowu zaczynało mieć intensywniejszą, odurzającą woń.
- No nie… Mam nadzieję, że nie kręcimy się w kółko. Też to czujesz? – spytała, pocierając dłonią, czoło.
Leah odetchnęła z ulgą, słysząc, że jej siostra powinna być teraz ze znajomymi, że Tia ją widziała. Wolała by nie była teraz sama, nieważne jakie by te towarzystwo nie było, choć te często wydawało się jej niezbyt odpowiednie. Jednak Kim była młoda i miała potrzebę się buntować. Takie było prawo niedojrzałych nastolatków. Rola Leah polegała na czuwaniu nad nią, stawianiu granic i przemawianiu do rozumu, co o dziwo czasem przynosiło jakieś skutki. Przynajmniej taką miała nadzieję.
OdpowiedzUsuńKiedy Tia spytała o unoszący się w powietrzu smród, Leah pokręciła przecząco głową.
- Pierwszy raz czuję taki smród – stwierdziła. - Ten zapach nic mi nie przypomina. Z początku myślałam, że to może trawka, jakieś inne zioło, którym próbują się odurzyć. Nie znam się na tym, ale sama czujesz, że to coś innego. Nie da się oddychać, kręci się w głowie – dodała marszcząc brwi. – Spróbuj przysłonić sobie nos i usta – poleciła, po czym sama poprawiła swój szalik. – Tylko raz byłam na miejskim ognisku, ale nie słyszałam żeby ktoś organizował w tym czasie drugie. Dziwnie to wyglądało – powiedziała, próbując rozejrzeć się dookoła, ale nic nie mogła dostrzec. – Jakby ktoś odprawiał jakieś rytuały, jakaś sekta czy coś. Wolałabym byśmy nie natknęły się na tych ludzi. – Wzdrygnęła się na samą myśl spotkania z nieznajomymi. – Tia, przepraszam, ale chyba zgubiłam drogę i nie wiem gdzie jesteśmy… - zaczęła, kiedy ktoś jej przerwał.
- Leah… Leah Turner… - zawołał jakiś męski głos. Kobieta czuła jak serce zaczyna jej szybciej bić. Strach paraliżował jej nogi.
- Musieli znaleźć moją torbę… - wyszeptała, szukając dookoła jakiegoś miejsca, gdzie mogłyby się skryć. Domyślała się, że nie będzie już bezpieczna. Wiedzieli o niej teraz wszystko. Mogli wejść do jej domu. Bała się o swoje siostry i matkę. W końcu dostrzegła głębszy barłóg, pozostawiony przez dziki.
- Może schowajmy się w tym dole. Zakryjemy się gałęziami i przeczekamy, modląc się, by się na nas nie natknęli – zaproponowała niepewnie. Czuła się teraz odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale i za Tię. Nie chciała, by dziewczynie stało się coś złego. Nie była też pewna czy powinna z nią zostawać, bo to właśnie jej szukali. Może dziewczynie udałoby się uciec, jeśli ona odwróciłaby ich uwagę? Tylko czy była na tyle odważna? Póki co chciała spróbować jakiegoś schronienia. Planować będzie na bieżąco.