24 stycznia 2000

Calm before the rage


Your world will fail my love
It's far beyond repair
Your world will fail my love


Jak zwykle o tej i każdej inne porze w Szpitalu św. Munga panował niebywały tłok. Czarodzieje silnie podtruci po spożyciu przeterminowanych eliksirów, jeszcze inni po miotlarskich kolizjach. Oparzenia od kociołków, ukąszenia, użądlenia, niewłaściwe stosowanie zaklęć i tego efekty... Dzień jak co dzień. Przynajmniej na pierwszy rzut oka kogoś, kto nie był tutaj uzdrowicielem.
- Amara! - znajomy głos przedarł się przez głośny chichot jednego z pacjentów i gwar rozmów całej reszty. Wołającym był jeden z tutejszych uzdrowicieli specjalizujących się w wypadkach przedmiotowych, który był jednocześnie kierującym całym tym bałaganem, który szumnie zwano Izbą Przyjęć.
Pracująca na drugim końcu korytarza rudowłosa szkotka oderwała wzrok od oglądanego właśnie poparzenia. Nie wyglądało na spowodowane zaklęciem, bądź klątwą, więc mogła bez skrupułów odesłać delikwenta do uzdrowiciela pierwszego kontaktu, co zresztą zrobiła, wciskając poszkodowanemu w ręce rozpiskę z zaleceniami. Pacjent ewidentnie nie był zadowolony, bo i liczył na specjalne potraktowanie, na fanfary i czerwony dywan, a najlepiej stwierdzenie trwałych uszkodzeń i zwolnienie od pracy. Już otwierał usta, by w swym niezadowoleniu wyrazić opinię, ale pani uzdrowicielka zniknęła mu z pola widzenia, lawirując między czekającymi pacjentami.
- Magnus! - odkrzyknęła do starszego uzdrowiciela, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podejść bliżej nie mogła, bo właśnie w Izbie pojawił się czarodziej sczepiony z innym, dużo od siebie większym. Obaj zatarasowali cały korytarz, odcinając ją od mentora.
- Amara, idź do biura, bo jest wizytacja! - mag krzyczał, starając się przebić przez wrzaski pokąsanego dziecka, które właśnie usiłował przebadać.
- Co jest?! - kolejny krzyk usiłujący pokonać coraz to większe hałasy.
- KONTROLA! - to dotarło, a na sali zrobiło się jakby ciut ciszej. Być może czarodzieje siedzący na izbie nie chcieli zostać obiektem zainteresowania kontrolerów.
Amara westchnęła. Mieli tu urwanie głowy, co odesłali jednego pacjenta to pojawiało się dwóch kolejnych. Uzdrowicieli było za mało, nie starczało na nic czasu. Na domiar złego, od wczoraj w Szpitalu przeprowadzana była kontrola mająca na celu wychwycić nieprawidłowości w pracy uzdrowicieli.
Czyli generalnie szukanie dziury w całym.
Posłusznie zniknęła z pola widzenia Magnusowi, kierując się do biurowej części Szpitala, gdzie pracowały czarownice odpowiedzialne za spisy pacjentów, dostawy antidotów i rejestry chorób. To właśnie tam zagnieździła się ekipa wizytatorów. MacKenzie nie czuła przed nimi należytego respektu, bowiem w jej mniemaniu wiedzieli o uzdrawianiu tyle co nic. A żaden nieuzdrawiający czarodziej czy czarownica nie będzie jej mówił jak ma kurować pacjentów. Z podniesionym ciśnieniem wparowała do gabinetu, stając oko w oko z niemiłą panią Godryką Żmij.
- Słucham? - spytała suchym, rzeczowym tonem, podchodząc do biurka kontrolerki.
- Właśnie przeglądałam Pani kartoteki pacjentów i... - Godryka urwała, spoglądając na Amarę znad okularów - I nie wypełnia Pani poprawnie dokumentów! Proszę spojrzeć tutaj - oskarżycielsko wskazała jej palcem miejsce na Karcie Leczenia Pacjenta, gdzie brakowało nazwiska. Niestety, nikt nie brał pod uwagę tego, że ta informacja jest wpisana jeszcze w trzech innych miejscach na karcie i to całkowicie poprawnie.
Znów westchnienie. Amara powoli traciła cierpliwość. Może by tak rzucić wszystko i wyjechać gdzieś na wieś?
Powoli, wyuczonym gestem, wsparła się dłońmi o biurko Godryki. Pochyliła się lekko, jakby chciała powiedzieć wizytatorce jakiś wielki sekret, na które zresztą Pani Żmij była bardzo łasa.
- Pani Godryko... Czy mogę przy Pani powiedzieć coś brzydkiego? - spytała konspiracyjnym szeptem.
- Proszę dziecko mów, mów - zachęciła ją czarownica, łapiąc w dłoń pióro i czekając na soczysty donos.
- Niech się Pani ode mnie odpierdoli.

czarownica czystej krwi || uzdrowicielka w św. mungu || szkotka || animag || pani "poradzę sobie sama" || magnes na kłopoty
"Kiedy łamiesz zasady, łam je mocno i na dobre." - T. Pratchett
Wychowanka domu Salazara Slytherina nigdy nie słynęła z cierpliwości. Zirytowana zwykle mówi to, co myśli, bez względu na to co pomyślą o tym inni. Ambitna (czasami nawet do przesady), czasami nie potrafi sobie odpuścić i sama pakuje się w kłopoty, które przyciąga jak magnes.
Z pochodzenia szkotka, co łatwo rozpoznać po silnym akcencie jaki jej towarzyszy i wplatanym w zdania gaelickim słowom. Amara stara się nad sobą panować, ale w chwili uniesienia po prostu zapomina cywilizowanego języka i klnie jak szewc w ojczystej mowie. Wbrew pozorom, potrafi zachować zimną krew i dać na wstrzymanie, choć są to rzadkie przypadki. Zdecydowanie za bardzo lubi ryzykować przedkładając dobro innych osób - szczególnie pacjentów - nad swoje własne.
Uparta, krnąbrna i pyskata.
Z drugiej strony, jakby dla całkowitego kontrastu, można dostrzec w niej łagodną, pełną uczuć stronę. Bliskich traktuje zawsze z życzliwością i należytym uczuciem. Bardzo przywiązana do rodziny z którą zamieszkuje zamek Leoch w Szkockich highlandach.
Uwielbia bawić się eliksirami, po godzinach pracy zwykle przesiaduje w swoim małym laboratorium w zamku, gdzie dla czystej przyjemności warzy kolejne porcje różnych specyfików. Mol książkowy, zapalony włóczykij i hobbystyczna zielarka.





Powiązania || Coś więcej... || 

Inne

wątek mailowy z T.L

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz