10 lutego 2000

[KP] Constantin Winckler


Constantin Winckler


Mężczyzna z talentem do liczb i słów, który jednak czuje się dość bezradny w świecie ludzi.
Został zwerbowany gdy jeszcze uczęszczał na studia, lecz nie zdążył ich ukończyć. Analityczny umysł, który nie potrafi się wyłączyć przeszkadza mu nocą, gdy jest ciemno i przychodzą duchy. Wiecznie poddenerwowany. Popala papierosy by się uspokoić. Dużo mówi, ale zwykle do siebie. Nigdy nie był na froncie, ale posługiwanie się bronią palną i białą przychodzi mu z łatwością. Przeszkolony, arogancki i bezczelny. Młodszy syn wysokiego oficera SS, który skrzętnie pilnuje by syn był użyteczny.



Martin Wagner

52 komentarze:

  1. Chyba nikomu nie uszło na uwadze to, że zastępca szefa ochrony zamku, był podminowany. Chociaż nie…podminowany, to chyba takie najłagodniejsze określenie. Był wściekły, bardzo wściekły po minionej rozmowie ze swoim przełożonym. Niby było to rano, wcześnie rano o godzinie szóstej trzydzieści trzy, wysłał go do pobliskiego miasteczka, na komisariat. Był wściekły że musiał patrzeć na spitego żołnierza, który wcześniej prawdopodobnie bardzo się awanturował.
    Niby Wagner twardo trzymał swoich ludzi, ale cóż…jak widać zdarzały się wyjątki. Pewnie młody Helmut byłby bardziej rozważny w piciu, gdyby wiedział co go by później czekało.
    Plotka o tym, że Martin zastrzelił swojego podkomendnego, za rzekomą próbę dezercji, rozniosła się bardzo szybko. To też nie uszło uwadze szefa ochrony zamku, który w zasadzie potępiał takie działania. Wagner tego nie rozumiał…zresztą…Demidov też. Rosjanin coraz częściej przestawał rozumieć Niemców. Mieli zapisane, że dezerterów i defetystów należy rozstrzelać. Wykonał to, jak na prawdziwego oficera przystało.
    Poza tym to było SS, Helmut był tutaj, miał za zadanie chronić twierdzy. A nie pić do oporu awanturować się i bezcześcić mundur SS!
    To chyba wczesne stadium schizofrenii…albo po prostu za bardzo wczuwam się w rolę nazisty - pomyślał Demidov. Szedł korytarzem, obrzucił wściekłym spojrzeniem jednego z szeregowców.
    — Zapnij guzik - powiedział wściekle. – A ty popraw mundur i wyprostuj się! – dodał do drugiego.
    Wyszedł z twierdzy. Z kieszeni wyciągnął papierośnicę (którą to na froncie zabrał jakiemuś Niemcowi), wyciągnął papierosa. Wetknął go do ust. Idąc dalej schował papierośnicę, wyciągnął natomiast posrebrzaną zapalniczkę (którą jako student wygrał w karty).
    Zupełnie nieświadomie stanął obok młodego kryptologa.
    Zapalił papierosa. Ukradkiem spojrzał na młodego, bez słowa podpalił mu końcówkę papierosa.
    Dobry uczynek, kurwa, nie ma co - pomyślał z niejakim rozbawieniem.
    — Zaciągnij się, bo zaraz mi ręka z zapalniczką zwiędnie, albo benzyna się skończy – mruknął, tym swoim ochrypłym głosem. Ale jaki mógł mieć głos, skoro zaczął palić jako nastolatek? I też jako nastolatek pierwszy raz się upił. Doskonale to pamiętał jak upił się samogonem na daczy wujka Saszy.
    Wspomnienia, całkiem przyjemne.
    Nie przypuszczał żeby był jakąkolwiek legendą, ale pewnie owszem…budził strach w większości ludzi. Nawet bez munduru. Wiedział o tym doskonale, jego przełożeni też. Przede wszystkim centrala też to wiedziała…wiedziała też że znał niemiecki, bo studiował w Berlinie. Cóż…Demidov wykorzystał okazję, bo skoro partia się zgodziła na studia za granicą Związku, to dlaczego miałby nie skorzystać?
    — Nie patrz się tak jakbym co najmniej wyskoczył ze spadochronem ubrany w brytyjski mundur – mruknął. Nienaganny akcent, no toż to berlińczyk jak malowany!
    Do tego wściekły oficer w pakiecie

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiechnął się nieznacznie. Nienawidził czegoś takiego, czekał tylko aż Rosjanie się tutaj dostaną, aż otoczą zamek, aż wedrą się do środka i wyprowadzą wszystkich, którzy nie zdążą się ewakuować. Zastrzeli gnoja jako pierwszego.
    — Dzień dobroci dla zwierząt – odpowiedział nie ukrywając kpiny.
    Nie obchodziło go, że to jakiś tam pupilek, nie interesowało go to, że jego tatusiek był w partii. Przecież na każdego mógł znaleźć haki i postawić przed sądem wojennym. Albo pozbyć się…bez zbędnej otoczki sądownictwa.
    — Nie twój interes – powiedział. Nagle jego ręka z papierosem zatrzymała się w połowie drogi do ust. Zamarł w bezruchu, słyszał coś, coś co nadciągało szybko…samolot. Spojrzał mimowolnie w niebo. Napiął mięśnie, jakby był gotowy, do szybkiego powrotu do zamku, albo jakiegokolwiek uskoku w „bezpieczne” miejsce. Nawyk.
    Dopiero kiedy zobaczył nisko lecącego Stukasa jego ręka z papierosem powędrowała do ust. Nie było w tym geście żadnej ulgi, żadnego rozładowania napięcia. Nic.
    Dopiero po chwili nieco rozluźnił swoje mięśnie. Czekał na chwilę aż radzieccy piloci, radzieckie asy lotnicze zapanują nad tą częścią nieba i Niemcy będą nerwowo wyglądać samolotów z czerwoną gwiazdą.
    — Ja nie pytam o liczby, ty nie pytasz co mnie zdenerwowało – powiedział w końcu. – Poza tym, nie skoczyłem ci jeszcze do gardła, nie zastrzeliłem, nie zadźgałem nożem – wszystko spokojnie wymieniał, jednak jego spojrzenie…było po prostu dziwne. Wyglądał tak jakby naprawdę miał ochotę to zrobić. Jednak młody Winckler nie miał się czego obawiać, SS-Obersturmführer Martin Wagner zachowywał się tak w stosunku do każdego.
    Być może dlatego wszyscy go unikali? Nikt z nim nie chciał rozmawiać? A jeśli ktoś to robił, to raczej z konieczności niż z przyjemności.

    OdpowiedzUsuń
  3. - Wiem - odpowiedział. Często to słyszał, może by się przejął tym gdyby faktycznie został ochrzczony. A tak...coś gdzieś tam komuś umknęło. Widocznie ojciec popa zdenerwował i tak to jakoś wszystko wyszło.
    - O ile się zgodzę. Pamiętaj że ja mam tutaj coś do powiedzenia - powiedział z jakimś takim dziwnym uśmiechem na ustach. Wiedział doskonale, co się dzieje. Być może chciał, być może nie chciał przetestować nowego nabytku pobliskiego burdelu.
    Zastanawiał się, czy nie zrobić stanu wyjątkowego. Jakoś urobi starego, poza tym...coś zawsze wymyśli, prawda?
    A może jednak...pomyśli jeszcze nad tym wszystkim.
    Zaciągnął się po raz ostatni papierosem. Rzucił go na ziemię i przydeptał butem. Wydmuchał szary dym i uśmiechnął się do młodego kryptologa cynicznie.
    - Pogadamy jutro. Jak będziesz miły to pomyślę - powiedział. - Poza tym...nie powinieneś tak planować z wyprzedzeniem. Wojna tego nie lubi - dodał. Coś przecież o tym wiedział, prawda? Weteran walk. Wojna polsko-bolszewicka, walki wrześniowe, wielka wojna ojczyźniana. Wszystko... Pewnie gdyby urodził się nieco wcześniej to i w pierwszej wojnie wziąłby udział.
    Otworzył drzwi i wrócił do środka.
    Wiedział, doskonale wiedział że nikt nieupoważniony nie mógł opuścić zamku. W takim przypadku posądzany był o dezercję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wszedł do swojej kwatery. Usiadł za biurkiem i spojrzał na kartkę papieru i ołówek. Musi napisać meldunek do centrali. Oni tego rządają, rządają postępów. ON musi im dostarczyć informacji, przecież Matuszka Rosja tego wymaga. A on nie chce jej zawieść. Chociaż zawsze starał się działać wedle rozkazów, tak teraz. Teraz było ciężko. Położył czapkę na biurko. Jakie były najczęściej powtarzane słowa przez centralę?
    Róbcie co trzeba
    Robił to. Był niczym prawdziwy oficer SS.
    Może zbyt wcześnie podstarzały, ale jednak oficer.
    Wstał i otworzył okno. Mimowolnie spojrzał na ten mundur. Jak on chciałby mieć na sobie ten ukochany mundur NKWD.
    Przez chwilę stał przy oknie. Przymknął na chwilę oczy. Było mu tak tęskno do ojczyzny. Tak mu brakowało Rosji. Brakowało mu Moskwy i Łubianki.
    Powiedzcie towarzysze ile to jeszcze potrwa? - zapytał...no właśnie...kogo? Siebie? Prawdopodobnie tak.
    Usłyszał pukanie do jego drzwi.
    - Wejść! - polecił.
    - Heil Hitler. Herr Obersturmführer, profesor Krauze chce z panem pomówić. Mówi że to sprawa pilna, a...
    - Wiem. Pojechał do zamku Książ - wszedł w słowo podoficera. Lubił go, był sumienny, wykonywał rozkazy i nie dyskutował. - Pójdę. A teraz odmaszerować! - mówił to w ogóle nie patrząc na prężącego się podoficera Heinemanna. Miał taką bliznę pod okiem, chyba za czasów, kiedy był w Hitlerjugend.
    Poczekał aż zamknęły się drzwi. Westchnął cicho, zamknął okno. Wziął czapkę, szybko ją nałożył i wyszedł. Miał szczerą nadzieję że nie zobaczy tego...irytującego kryptologa.

    OdpowiedzUsuń
  5. Skrzywił się, cofnął o dwa kroki, lekko potarł brodę. Na twarzy na krótką chwile pojawił się grymas bólu.
    — Mógłbym powiedzieć to samo – odpowiedział równie uprzejmie. – Nie cenisz się za wysoko? Jesteś takim maluczkim – tutaj pokazał na palcach jak małym był – kryptologiem. Jesteś jednym z wielu, kolejny trybik machiny wojennej – mrugnął do niego nieznacznie.
    Spojrzał na młodego i irytującego Wincklera, uciekł spojrzeniem w bok, spojrzał przez okno. Zbierało się na deszcz, pogoda ostatnim czasem jest bardzo kapryśna.
    — Porozmawiałbym dłużej, ale myślę, że ty i ja mamy ciekawsze zajęcia – powiedział po chwili milczenia. Wyminął kryptologa i przeszedł dalej korytarzem w kierunku schodów.
    — Zapnij te cholerne guziki! Masz wyglądać jak niemiecki żołnierz, a nie jak radziecka świnia w mundurze! - krzyknął wściekle, po chwili jego kroki ucichły.
    O dziwo był spokojny, wszystko szło zgodnie z planem. Dość pokręconym i być może nie do końca skalkulowanym planem, ale jednak. Teraz musiał tylko dostać się do miasta. Będzie trzeba przekazać ostatni meldunek w tym jakże prostym szyfrze. Przypuszczał, że to nagłe wezwanie, to sprawka właśnie tych meldunków do centrali.
    Wystawi jakiegoś bogu ducha winnego, człowieczka, meldunki na jakiś czas ustaną. Poczeka aż przyjedzie jakieś uzupełnienie i zacznie nadawać. Oczywiście zmienionym szyfrem, z różną intensywnością.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie lubił podziemi. Źle mu się kojarzyły, chociaż na Łubiance nigdy nie był jako „pensjonariusz”. Jednak, niechęć pozostała. Poza tym pamiętał też kilka rzeczy, jak jako mały chłopiec chodził po piwnicach i pod nogami pełzały sporych rozmiarów spasione szczury. To nie było nic przyjemnego, naprawdę. Ale może tak miało być?
    Może miał mieć takie dzieciństwo, żeby później mógł docenić komunizm? Przecież komunizm oferował mu wszystko! Wykształcenie, mieszkanie, pracę…szkoły. Komunizm nie był dla niego zły. Był lepszy niż panowanie tej burżuazji!
    Kwadrans, tyle potrzebował aby porozmawiać z profesorem. Bardzo, ale to bardzo dobrze. Wszystko było tak jak przypuszczał. Pozostawało tylko zmienić zdanie, wydać kilka przepustek i zacząć grę. Przecież był w tym dobry, był dobrym oficerem. Sumiennym.
    Nawet jeśli mnie aresztują, to mnie nie złamią! Nie złamią radzieckiego oficera! - pomyślał. Był pewny swego. Głównie to on prowadził przesłuchania. Zastanawiał się, kto jego by przesłuchiwał.
    Był w gabinecie szefa ochrony. Musiał skorzystać z bezpiecznego telefonu, przecież należało to wszystko z nim uzgodnić. Nie wiedział kiedy dokładnie wróci ten staruch (chociaż wcale taki stary nie był, bo miał coś około pięćdziesięciu pięciu lat).
    — Tak jest. Rozumiem. Wykonam bezzwłocznie. Sieg hail – powiedział i na koniec rozmowy mimowolnie trzasnął obcasami. Rozłączył się.
    Po tym rozejrzał się po pomieszczeniu. Szybko przeszukał biurko szefa. To była jedna z niewielu okazji, a biuro na pewno nie było podsłuchiwane. Tego był więcej niż pewny, a nawet jeśli, to nic takiego by nie usłyszeli.
    Wyszedł, w pamięci miał kilka ważnych rzeczy. Musiał o tym zameldować, ale to później, dużo później. Teraz należało grać wedle przyjętej gry. Wypisanie kilkunastu przepustek i tak nie zajmie zbyt wiele czasu, ale obmyśli komu wystawi przepustki. Nie zamierzał wypisywać blankieciku dla Wicklera, ale…może zrobi jakiś wyjątek?

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś to zrobi, kiedyś te dupki nie wyjdą z twierdzy, nie dostaną odpowiednich papierów i tyle będzie. NIKT, NIKT nie wyjdzie….skoro on tutaj dzierżył władzę, na razie tymczasowo, wizyta w Książu nieznacznie się przedłużyła, ale to przecież nic poważnego.
    Oficer spojrzał na niego dopiero po chwili i uśmiechnął się nieco głupkowato.
    — Nie ma – odpowiedział szczerze. Jeszcze nie dostał odpowiednich blankietów, a Wagner nie pojawił się ani nikogo nie przysłał. Po chwili wrócił do poprzedniej czynności, czyli do nic nierobienia i ogarniania, kto przechodził, kto wchodził a kto zamierzał wyjść.
    Niemalże jak z podziemi przy biurku pojawił się Wagner, który położył przed oficera dyżurnego kilka blankietów, które własnoręcznie podpisał.
    Nieco pochylone do lewej, ostro zakończone litery tworzyły nazwisko Wagner. Pomiędzy ustami miał jeszcze nie zapalonego papierosa. Lewą ręką wskazał pierwszy z góry blankiet.
    — Już masz – powiedział, po czym przypalił końcówkę papierosa.
    Demidov w zasadzie był oburęczny, ale jako Wagner pisał lewą ręką. Nie była to nawet kwestia tego, że było mu wygodniej…po prostu było to coś, co pozwalało Rosjaninowi, poczuć się na swój sposób obco. Pozwalało mu odróżnić Demodova od Wagnera. No i też, gdyby coś, to zawsze jest inne pismo, inny wygląd liter.
    — Wracam wcześnie rano. Tymczasowo dowództwo przejmuje SS-Hauptscharführer Braun – wyjaśnił. Krótka kilkugodzinna zmiana. Martin wiedział, że na razie niczego nie zniszczą, poza tym to nie bolszewicy, którzy zniszczyliby to w imieniu rewolucji.
    — Miłego wieczora panie Wickler – powiedział z cynicznym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie denerwował się niczym, był spokojny, był niczym oaza spokoju, niczym wyspa na środku wzbudzonego morza. Do miasta dotarł bez większych problemów. Ilekroć przybywał w Leśnej, zawsze mógł patrzeć godzinami na kamieniczki. Było coś w tym niemalże sennym miasteczku, co pozwalało mu się na swój sposób odprężyć.
    Jak towarzysze tutaj wejdą, zrobi się lepiej…pod tym względem, że mnie jako radzieckiemu oficerowi będzie po prostu lepiej
    Potrafił chodzić godzinami po miastach i miasteczkach i mógł oglądać budynki. Czasem żałował, że nigdy nie zebrał się w sobie i nie poszedł na architekturę.
    Wszedł do jednej z karczm. Do dusznego i gorącego pomieszczenia wpuścił nieco zimnego nocnego powietrza. Odwiesił oficerską czapkę na kołek, to samo uczynił ze swoim płaszczem. Usiadł gdzieś z boku i spojrzał po Sali. Nie interesowało go jedzenie, właściwie to średnio go też interesowało picie. Chciał spotkać się z jedną osobą. Kelnerką, jego łączniczką. Chociaż należałoby sprecyzować, że z główną łączniczką, bo w razie gdyby, miał jeszcze łącznika. Kobieta i mężczyzna nie wiedzieli o sobie i to było bardzo dobre rozwiązanie.
    Uśmiechnął się niemrawo, do kelnerki, która przyszła odebrać zamówienie.
    — Coś spory ruch dzisiaj macie – powiedział, zachowywał się tak, jakby nie spieszyło mu się ze złożeniem zamówienia.
    Kelnerka tylko się uśmiechnęła. Nachyliła się nad oficerem i przy pomocy białej szmatki, starła okruchy ze stolika.
    — Sporo oficerów. Masz jakiś meldunek? – zapytała szeptem. – Co podać szanownemu Obersturmführerowi?
    — Piwo. Macie papierosy? – spojrzał na nią.
    — Tylko bibułki i tytoń – usłyszał, po czym mimowolnie skinął głową. Weźmie i to, ale to przy wyjściu. Przecież mu się nie spieszyło, miał jeszcze czas. Powiedział, że wróci dopiero nad ranem. Nie zamierzał spać dzisiejszej nocy. Zamierzał jeszcze kogoś odwiedzić, i dopiero później wróci do zamku. Przecież to tylko niecałe trzy kilometry na nogach. Miał dobrą kondycję, więc nie był to jakiś wielki wysiłek. Przejdzie się, zmęczy, to i później sen lepszy.
    Nie takie odległości się pokonywało przecież - pomyślał odbierając piwo. Uśmiechnął się lekko w ramach podziękowania.
    Rozsiadł się wygodniej na krześle, rozejrzał się po grupkach ludzi. Gdyby nie to, że stacjonowały tu wojska, niedaleko był obóz pracy, to ktoś mógłby pomyśleć że wojna omija to miejsce. Ale nie na długo…przynajmniej w mniemaniu tego oficera, który już dawno pozbył się złudzeń, że Rzesza wyjdzie obronną ręką.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chyba zacznie dorabiać jako człowiek od ognia, dla tego kryptologa Wincklera. Chyba jednak coś musiało być w Demidovie, skoro pojawiał się niczym duch przed różnymi osobami. Centrala nadała mu idealny pseudonim.
    — Chyba znajdę ci jakąś zapalniczkę – powiedział spokojnym głosem. Mimowolnie wiedziony hałasem kroków spojrzał w lewo, przerywając tym samym kontakt wzrokowy z kryptologiem. Było to tylko chwilowe, jakiś mężczyzna szedł uliczką. Starszy, przygarbiony mężczyzna.
    Wagner spojrzał na kryptologa. Zabrał zapalniczkę i schował ją do kieszeni. To nie było tak, że śledził młodszego mężczyznę, po prostu starał się mniej więcej orientować, kto z kim i gdzie chodził. Jeszcze nie wiedział zbyt wielu rzeczy o kryptologu, ale był na dobrej drodze żeby się dowiedzieć.
    — Powrót do zamku? – zapytał mimowolnie i sięgnął do swojego papierosa, który w połowie był wypalony. Powoli wydmuchał powietrze i spoglądał na kryptologa. Jego wzrok szybko się prześlizgnął po sylwetce mężczyzny, jakby podświadomie próbował sprawdzić, czy Constantin mu nie zagrażał. Bardziej przyzwyczajenie niż konieczność. Chyba już taki „urok” był w Wagnerze, każdego traktował niczym potencjalne zagrożenie. Nie było to dobre, ale też i na swój sposób nie było to złe i może w jakiś sposób było to uzasadnione. Nie dość, że oficjalnie jako zastępca szefa ochrony, to w rzeczywistości jeszcze szpieg.
    Spojrzał nieco ponad ramieniem swojego rozmówcy. Przez oszklone drzwi widać było, że w karczmie wszystko dzieje się w jak najlepszym porządku i będący tam żołnierze bawią się, piją i jedzą.
    Mimowolnie spojrzał na kelnerkę, która się krzątała przy jednym ze stolików. Czekał na nią, miał jeszcze trochę czasu.
    Wyglądał tak jakby obserwował co się dzieje, nie skupiał wzroku w jednym miejscu.
    Pewnie większość ludzi, gdy kogoś obserwuje to bezkrytycznie się na nim skupia. Ale nie Demidov, który był za stary na takie rzeczy.
    Zastanawiał się jak Wickler, no ale prawda była taka, że nie wadził kryptologowi (tak bardzo), no i właściwie to nie wiadomo kogo by wysłano jako drugiego zastępcę. Mógł być ktoś lepszy niż Wagner, albo i gorszy….
    Oczywiście, gdyby ktokolwiek się domyślił się, że to właśnie pan Martin Wagner był szpiegiem. Ale do tego prędko nie dojdą, jeszcze nie teraz. Podał takie informacje do których oficjalnie on nie powinien mieć dostępu, a i też jego łączniczka nie zamierzała dzisiaj wysyłać meldunku. Dopiero za kilka godzin.

    [Tak w ogóle to z ciekawości zapytam, czy wracasz na Fable, czy dajesz sobie z tym wszystkim spokój? xD]

    OdpowiedzUsuń
  10. — Niby racja, ale daleko mi do ducha żeby pojawiać się zawsze za twoimi plecami – powiedział całkiem poważnym głosem. Przecież wszystko było możliwe, a i nie zawsze zamierzał odpalać jego papierosa. Może nie było to poniżej jego godności, ale naprawdę nie zamierzał co chwila pojawiać się z zapalniczką. Chociaż pewnie odpalanie papierosa był to swoisty nawyk? Bo przecież na froncie zawsze użyczał swojej zapalniczki, przełożonemu, który był na tyle roztrzepany, że zawsze swojej zapominał.
    — Podziękuję – powiedział i uśmiechnął się cynicznie. – Myślę, że jazda jednym samochodem to byłoby zbyt wiele…no i cóż…myślę, że ja, ty i twoje ego oraz szofer…moglibyśmy się nie zmieścić w samochodzie – dodał i lekko uniósł prawy kącik ust.
    Zamrugał nieco szybciej, czyżby…pewnie za długo na nią spojrzał. No nic, zdarzyć się wszystko może. Poza tym…co go to obchodziło? Wagner zawsze mógł skłamać, wprowadzić w błąd. Nic trudnego…ale jak widać Winckler sam wysnuł pewną propozycję, której mógł się trzymać. Mógł też powiedzieć jakieś kłamstwo, którego później musiałby się trzymać. Musiałby powiedzieć o tym kobiecie… a to było właściwie zbyt ryzykowne, kłamanie, że są na przykład rodziną.
    W razie wpadki…oboje polecą w trybie natychmiastowym.
    — Nie twój interes – powiedział machinalnie, tonem pozbawionym emocji. Mówił niczym robot, niczym maszyna. Tak trudno było odgadnąć o czym myślał Wagner.
    Włożył prawą rękę do kieszeni. Lewą sięgnął do papierosa. Strzepnął popiół na brukowaną uliczkę. Odwrócił wzrok od kelnerki jakby był zażenowany. Jednak na jego twarzy nie pojawiły się żadne rumieńce zawstydzenia. Owszem miał lekko czerwone policzki, ale to od tego lekkiego mrozu. Przecież stał na zewnątrz już jakiś czas.
    Zaciągnął się papierosem. Spojrzał na Constantina.
    — Teoretycznie mógłbym zapytać o coś w podobnym tonie. Ale nie jestem Abwehra ani Gestapo żeby patrzeć co kto trzyma pod albo w łóżku – powiedział z takim jakimś dziwnym uśmiechem, który bardziej przypominał grymas niezadowolenia. Nie była to żadna aluzja, bo przecież…Wagner nie miał do czego robić aluzji, jeszcze nie wiedział o innej orientacji rozmówcy.

    OdpowiedzUsuń
  11. — Widocznie reszta się mnie boi – powiedział przez zaciśnięte zęby, dając tym samym do zrozumienia, że młodszy mężczyzna pozwala sobie na zbyt wiele. Naprawdę, a mówią, ż eto Rosjanie są głupi… A tutaj?
    Demidov mógłby pokazać, że albo Winckler jest głupi, albo po prostu niedostosowany społecznie i nie wie kiedy ma zamilknąć.
    — Tylko kurz Winckler – powiedział nachylając się nieznacznie do jego ucha. Mówił spokojnym i opanowanym tonem, zupełnie jakby rozmawiał o pogodzie. Nie wyglądał na kogoś, kogo łatwo jest rozeźlić na tym tle. Być może zbytni spokój go pewnego dnia zgubi? Ale z doświadczenia wiedział, że nie ma co się denerwować. Jeszcze człowiek zdąży sobie napsuć krwi. Jako oficer dobrze o tym wiedział.
    Przygryzł wargę, kiedy usłyszał o Langerze. Nie lubił go, wybitnie tego człowieka nie trawił. Głośny, wszędzie go pełno, niepoprawny podrywacz i do tego nie było rozmowy, w której nie zdążyłby się pochwalić ile to już osób zdążył przesłuchać, oraz kiedy to on ostatnio nie był w burdelu i ilu to kobiet lekkich obyczajów nie zaliczył.
    Odprowadził wzrokiem Wincklera, jednak nie odpowiedział. Milczał. Włożył ręce do kieszeni, odgiął nieznacznie głowę i spojrzał w niebo. O ile się nie mylił to zacznie padać. Godzina, może dwie i zacznie padać deszcz.
    Czyli najpewniej czeka go nieco mokra droga powrotna. Mówi się trudno, przecież…nie takie trudności na swojej drodze napotykał major Demidov. Nie zamierzał korzystać z samochodu, nie potrzebował za każdym razem wozić tyłka do miasta oddalonego o około trzy kilometry. Oczywiście korzystał też z tego i chodził po okolicach zamku. Pewnie znał na pamięć każdą drogę, co może okazać się przydatne, gdyby przyszło mu szybko się ewakuować.

    OdpowiedzUsuń
  12. Czekał jeszcze kwadrans na kelnerkę. Odprowadził ją kawałek, niedługi. Nie pod same drzwi, bo nie miał czasu. Ot wolał się pospieszyć przed burzą.
    Szedł spokojnym krokiem, deszcz, czy też i raczej ulewa zastała go kilkaset metrów od zamku. Niemalże w jednej chwili pojawiła się ściana, po prostu najzwyklejsza ściana deszczu. Nawet nie wygłupiał się w biegi i sprinty, i tak zmoknie i tak zmoknie, nie było co z siebie robić debila. Poza tym z cukru nie był, w życiu kilka razy był przemoczony. Poza tym towarzysze na froncie mieli gorzej.
    On przynajmniej wejdzie do ciepłego pomieszczenia, w spokoju zapali, weźmie ciepłą kąpiel i położy się w wygodnym łóżku. Wielu mogło pomarzyć.
    — Przeżyję – powiedział tylko, po czym ściągnął czapkę. Lewą ręką odgarnął na bok mokre od deszczu włosy. Mówi się trudno.
    I tak nie jest źle Wowa, nie jest źle Wowa. - pomyślał. Przeniósł zimny wzrok na dyżurnego.
    — Zajmij się robotą lepiej – warknął do siedzącego za kontuarem oficera dyżurnego. Przeszedł dalej, stukot podkutych butów rozległ się po podłodze.
    — Nad wyraz spokojny… - powiedział dyżurny. – Niech go i jego charakter piekło pochłonie – wymamrotał do siebie cicho mężczyzna.
    Wagner usłyszał tylko niech go piekło pochłonie, ale to wystarczyło aby się uśmiechnął do siebie. Bo przecież…czyż to nie było zabawne? Niby oświeceni ludzie, a wierzą w takie zabobony. Oczywiście, on jako radziecki oficer nie był wierzącym, bo religia to opium dla mas...jak mawiał towarzysz Lenin. A ten pseudonim, to po prostu zmyłka, dla wroga.

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzień jak każdy inny. No może poza tym że przeczytał meldunek z centralii. Towarzysze naciskali, za bardzo naciskali ale przecież Demidov wiedział co należy robić, jak trzeba działać żeby się nie spalić. W tej chwili nie mogło być gorzej niż spalenie przykrywki, bardzo dobrej przykrywki żeby uściślić.
    Demodov wiedział co się z nim stanie jeśli Niemiaszki się zorientują. Wagner wiedział co będzie jeśli nie wykona poleceń z centralii.
    - Idiota - szepnął do siebie, po czym nakreślił na kawałku kartki bliżej nieokreślone słowo. Był to naprawdę zwykły bazgroł w lewym górnym rogu. Nic takiego.
    Zwykłe rozkojarzenie.
    Coś mu umknęło. Tylko co? Jaki miał plan na dziś? Miał pojechać do miasta? Na posterunek? Możliwe...bardzo możliwe.
    - Wrócił? - zapytał ziewającego dyżurnego.
    - Tak. Ze trzy godziny temu...nieco wcięty - powiedział usiłując nie ziewnąć. - Pan Obersturmführer to śpi w ogóle?
    - Czasem - burknął. - Ten kryptolog... Winckler wczoraj bredził coś o tym że ma spotkanie z Langnerem. Idiota przyjechał, pojechał, zrobił cokolwiek? - zapytał i poprawił włosy. Liczył na szybką i konkretną odpowiedź dyżurnego a nie...
    - Nie mam pojęcia. W ogóle to pamięta pan...
    - Doskonale pamiętam wczoraszą noc, dzień i cały poprzedni tydzień. Dostaniesz przepustkę na...czwartek, tak jak prosiłeś. Coś jeszcze?
    - Nic, nic. Dziękuję - powiedział do pleców Wagnera.

    OdpowiedzUsuń
  14. — Czasem jak was słucham to śmiać mi się chce – powiedział Wagner, który wydawać by się mogło, wyrósł spod ziemi. Pojawił się nagle niczym sam diabeł. – Aliancka z całą pewnością. A czy Radziecka, czy Polska, czy Angielska bądź Amerykańska, to już sprawa drugorzędna. Ale – na chwilę przerwał, ze względu na to że chciał przypalić papierosa – jak spojrzy się na mapy, można wywnioskować kto konkretnie to jest – dodał.
    Zaciągnął się papierosem, spojrzał na mężczyzn i się uśmiechnął.
    — Ale wasza w tym głowa, żeby po przechwyceniu meldunku rozszyfrować go – powiedział. – To czy uda nam się go namierzyć to zupełnie inna kwestia – mruknął cicho, jednak Martin odnosił wrażenie, że echo zadziałało niczym mikrofon, który nie dość że jeszcze powtarza, to jeszcze robi to cholernie głośno.
    Może i sam Wagner nie był odkrywczy, bo wszyscy, którzy wiedzieli o szpiegu i tych depeszach, wiedzieli, że to od nich zależało żeby znaleźć tego człowieka. Chociaż Wagnerowi wcale nie zależało na tym, ale pod maską „prawdziwego nazisty” ukrywał wszystko. No i też dość długo był w tym wszystkim i nie mógł sobie pozwolić na ewentualne wykrycie, które mogłoby pokrzyżować wszystko. Nie kiedy wojna mogła się za chwile skończyć.
    Jeszcze trochę, jeszcze trochę i ci sami ludzie będą ci buty czyścić… - pomyślał, co jakoś go odprężyło.
    Spojrzał na zegarek. Zaraz powinno się zacząć nadawanie wiadomości, a później to już według planu…czy raczej planów.

    [Żyjesz jakoś?]

    OdpowiedzUsuń
  15. — Nie lekceważyłbym Słowian – powiedział cicho. Niby głos był obojętny, pozbawiony jakichkolwiek emocji, ale jednak wprawny słuchacz mógłby wychwycić jedną nutę, czegoś na wzór…pewności swoich słów? Przecież Wagner miał do czynienia z Rosjanami na froncie. Niby też bił się z Polakami. Znał się więc trochę na ich zachowaniach. Ale przecież…Demidov był Rosjaninem i jego duma nie pozwalała sobą pomiatać. Jednak teraz duma musiała zostać schowana do kieszeni.
    — To przez pogodę – mruknął chcąc uciąć temat. Nie zamierzał go drążyć, a już na pewno nie z tym kmiotkiem. Z tym nazistowskim burżujem.
    — Wiesz jaki jest synonim do słowa wiele? – zapytał. – Głupota. „Wiele” bardzo często przeradza się w „zbyt wiele”, a wtedy to już wiadomo, że wróg może się zorientować. To że niekiedy nie daje nic po sobie poznać to oznacza, że chce żeby druga strona myślała, że nic nie wie – odpowiedział. Przymknął na chwilę oczy i oparł głowę o ścianę. Wydawać by się mogło że nagle zasnął, albo stało się coś podobnego.
    Nie, po prostu musiał, ale to naprawdę musiał na dłużej przymknąć te cholernie piekące oczy!
    — Paranoja wbrew pozorom nie jest zła. Ale szybko szkodzi – powiedział równocześnie otwierając oczy. – Paranoicy mają to do siebie, że wszędzie widzą spiski i szpiegów. Odcinają się od najbliższych, mają manię przeszukiwania rzeczy i zastraszania innych. Unikają wszelakiej bliskości…mówię tutaj o bliskości emocjonalnej, bo to że ktoś sobie sprowadza panienki na godziny, albo na jedną noc nie czyni z niego paranoika – wysilił się na żart.
    — Ciekawe…studiował pan…
    — Studiowałem, ale nie psychologię – uciął temat niemalże w zarodku. Nie zamierzał więcej mówić, większość się nauczyła tego, że Wagner mówił tyle ile chciał i najważniejsze, mówił to co chciał o sobie powiedzieć. – Powinni zaraz zacząć – mruknął. Zazwyczaj używał w tych sprawach liczby mnogiej. Tak było lepiej, bo przecież nie było powiedziane, że był tylko jeden radiotelegrafista/telegrafistka. Bezpieczniej było przyjąć że jest jakiś duet, albo trio.

    [Ojejku. Biedaczek z ciebie. No to ja będę trzymać kciuki za szybki powrót do zdrowia. Nawet nie wiem czy chcę wiedzieć dlaczego wylądowałeś w szpitalu :/ I kurczę, to nie za ciekawie, że zacząłeś siwieć :/]

    OdpowiedzUsuń
  16. Mimowolnie kącik jego ust drgnął, kiedy usłyszał uwagę Kurta. Chyba przyjrzy się temu wszystkiemu nieco lepiej z wielką chęcią zobaczy co to za kobieta, którą tak chętnie obraca. Może jakoś…udałoby się ją zwerbować, albo zrobić cokolwiek podobnego?
    Agent zawsze dobry, ale w jej przypadku to nie wiadomo. Musiałbym się jej bliżej przyjrzeć, ale też i za duże ryzyko. - pomyślał. Teoretycznie możliwość zawsze była, ale czy ryzyko było opłacalne? Mógł działać jeszcze sam, nie potrzebował niczyjej pomocy. A jeśli…jeśli znalazłby haki na kogoś to wiadomo, zmusiłby go do współpracy. Ale to muszą być takie haki, że będzie się bać o swoje życie tak czy siak. Gdyby okazało się, że Constantin utrzymuje kontakty homoseksualne, to wtedy z całą pewnością zgodziłby się współpracować. Lepiej jest zginąć za szpiegostwo niż żyć z hańbą jaką jest homoseksualizm z Trzeciej Rzeszy. Prawda była taka, że nawet ojciec by mu nie pomógł. No…może postarałby się, żeby chłopak popełnił samobójstwo albo zapłaciłby komuś żeby upozorował napad na jego syna. Taka była brutalna prawda.
    — Na to wygląda – powiedział Wagner. Zabawne było to jak grał takiego oficera w zasadzie złożonego ale w gruncie rzeczy prostolinijnego, który stawia sobie jasne cele. Obecnie najważniejszą rzeczą było to żeby „znaleźć szpiega”.
    — Krótkie meldunki. Profesjonalność – mruknął cicho. Przygryzł wargę w udawanym zamyśleniu. – Najprawdopodobniej Anglicy. Słowianie nie mogą być do tego zdolni – powiedział po chwili. Wiedział że wcześniej powiedział, żeby nie lekceważyć Rosjan. Ale przecież… większość by na jego miejscu tak stwierdziła. Poza tym był szkolony. Nie tylko w ZSRR.
    Nauczył się myśleć tak jak oni. Jak Rosjanie, jak Niemcy. Może nawet myśleć jak Polak albo Brytyjczyk. To nie powinno być nic trudnego.
    Włożył ręce do kieszeni. Wzrokiem wodził za igłą, która to poruszała się szybko i na pierwszy rzut oka strasznie chaotycznie. Dopiero po chwili do człowieka docierało że ona na swój sposób hipnotyzuje. A z pewnością potrafiła na dłużej przyciągnąć uwagę Demidova. Takie rzeczy jakoś naprawdę potrafiły go „wyłączyć” ze świata. Znaczy się odbierał różne bodźce, wiedział co wokół się dzieje, ale jednak mimowolnie większość uwagi skupiał na tego typu przedmiotach. To po prostu było silniejsze od niego.

    [A no tak, własną głupotą nie jest dobrze sie chwalić...chociaż patrząc na dzisiejszą młodzież (#starość!) to zaczynam sie nad tym zastanawiać xD
    No to ciekawie masz z tymi włosami xD]

    OdpowiedzUsuń
  17. — Na ich szyfrach się nie znam – powiedział cicho. Bo naprawdę nie znał się na metodzie szyfrowania Anglików. Nie interesowało go to, bo przecież nie był kryptologiem, miał od tego swoich ludzi. A i też…Anglicy byli teraz sojusznikami, chociaż miał do nich mieszane uczucia to był w stanie powiedzieć, że Brytyjczycy i ten ich burżujski król są największymi przyjaciółmi Matuszki Rosji.
    Słysząc rozmowę kryptologów, jego kącik ust drgnął. Starał się zapamiętać wszystko. No cóż…widocznie pan Wickler był roztrzepany. Ale chwila…czy on wcześniej nie zgubił zapalniczki? Może mu się tylko wydawało? Przecież nie musiał pamiętać wszystkiego z dokładnością co do minuty, bo by oszalał.
    — Cóż…nawet jeśli, to raczej nie jest to pański interes z kim się spotyka pan Wickler. Ile ma kochanek… wydaje mi się, że do momentu kiedy nie spotyka się z żydówką, to jest wszystko w jak najlepszym porządku – powiedział. – Poza tym…nie prościej byłoby się zapytać ile ma kochanek?
    — Z całym szacunkiem, ale na pewno mi powie – powiedział ironicznie Kurt. Brakowało tylko żeby postukał się w głowę. Ale prawdopodobnie nie zrobił tego tylko i wyłącznie dlatego, że bał się Wagnera. Po prostu jak większość ludzi bał się tego człowieka.
    — A czy mówiłem, że on ma powiedzieć? – Wagner spojrzał na niego. Zachowywał się tak, jakby nie słyszał ironii w wypowiedzi kryptologa. – Przepustkę dostaniecie. Jak depesza zostanie rozszyfrowana. To jest teraz priorytet, jak skończycie macie natychmiast powiadomić mnie albo szefa. Nie ważne o jakiej porze, to jest wasz największy priorytet – powiedział, po czym zabrał się i wyszedł. Nie widział potrzeby żeby tam zostać, poza tym…chciał chwilę odpocząć. Należało mu się, chwila odpoczynku była wskazana.

    [No to masz pomysły. W sumie jak ja, bo ja stwierdziłem, że chce mieć czerwone włosy xD Zrobiłem, teraz mam blond końcówki xD
    Generalnie to masz odpis pisany pomiędzy imprezami. Mam nadzieje, ze ujdzie :)]

    OdpowiedzUsuń
  18. — Plany to już nie jest wasza kwestia – powiedział, mówił tutaj oczywiście o kryptologach. Nie miał nic do tych ludzi, bo wiedział że trzeba mieć w sobie chociaż odrobinę inteligencji, żeby móc rozszyfrować niekiedy skomplikowane szyfry. Ale w większości średnio wiedzieli co się dzieje „na polu bitwy”. Większość z nich pewnie nawet nie trzymała broni w ręku i nie strzelała do wroga na froncie.
    — Żadna tajna broń – powiedział szczerze. No i nie tylko Gestapo korzystało z podsłuchów. W ZSRR też korzystali, każdy był podsłuchiwany. Inwigilowało się każdego. O dziwo nie widział w tym nic złego, bo jak mawiał towarzysz Stalin: „Ufajcie ale sprawdzajcie”.
    — Dlaczego? Bo zaufanie to ograniczona rzecz. Mogę powiedzieć, że wam ufam, ale was sprawdzam. Przełożony mi ufa, ale i tak mnie sprawdza i tak dalej, i tak dalej – powiedział niczym zmęczony nauczyciel, który tłumaczy coś średnio rozgarniętemu uczniowi. – Nie mogę. Chociażbym chciał to nie mogę – powiedział. Bo taka była prawda, nie mógł z tym nic zrobić.
    — Herr Wagner – do pomieszczenia wszedł młody podoficer. – Standartenfuhrer Keller wzywa do siebie. Mówi, że w trybie pilnym - przekazał szybko, jakby w obawie, że oficer się wścieknie i każe mu sobie iść, zanim zdąży cokolwiek przekazać.
    — Już. Wracaj do swoich obowiązków – powiedział do podoficera, na co ten zareagował z ulgą. Trzasnął obcasami i tyle go widzieli. Wagner spojrzał na kryptologów, po czym bez słowa wyszedł.
    Nie zamierzał się z nimi żegnać, ani nic w tym stylu.
    Przeszedł na górę, po schodach. Nienawidził tych schodów, były strasznie denerwujące i irytujące. Liczył na to, że nie była to żadna bezsensowna rzecz, bo chyba by się zastrzelił, gdyby tak jednak było. Ale wpierw zastrzeliłby tego Niemca.

    OdpowiedzUsuń

  19. Sprawa faktycznie była ważna, pilna i nagląca, tutaj Wagner nie miał jakichkolwiek wątpliwości. Sąsiednia placówka kryptologiczna przechwyciła bardzo ciekawy meldunek. Co prawda amerykański i nie dotyczył on bezpośrednio ich. Ale mówił sporo o tym jaka była sytuacja na frontach. Klęska Trzeciej Rzeszy była nieunikniona. To już się działo, koniec wojny był bliski. Według Wagnera była to kwestia kilku może kilkunastu miesięcy. Oczywiście nie mówił tego głośno, bo wiedział co robią z defetystami.
    Rozmowy były długie i dość męczące. Kiedy Lange wyszedł, Wagner zmuszony był do rozmowy z Kellerem, chociaż agent mimo wszystko lubił rozmowy z szefem ochrony zamku, bo Keller to wykształcony i spokojny człowiek był.
    Jak myślisz Wagner, ile czasu zajmie rozszyfrowanie depesz i złapanie agenta, albo agentów? - zapytał ze spokojem. Jego jasne oczy spoglądały na podwładnego.
    Rozszyfrowanie kilka godzin, może dni. Znalezienie… Należałoby najpierw znaleźć radiotelegrafistów. Bo z pewnością jest ich więcej.
    Na jakiej podstawie tak twierdzisz?
    Statystyki i matematyki. Zdrowy rozsądek też ma w tym swój udział - powiedział Wagner. - Obiecuję że znajdziemy go. Przesłucham i wydobędę z agenta i radiotelegrafisty wszystkie informacje.
    Wierzę. Ale mają być żywi. Też porozmawiam z nimi.
    Tak jest. Oczywiście.
    No. A teraz - spojrzał na zegarek. - Późno się zrobiło. Dobrze będzie odpocząć. Tobie Wagner odpoczynek się przyda, z tego co słyszałem to niewiele spałeś.
    To nic takiego. Na froncie kilka godzin snu to momentami było błogosławieństwo.
    Keller tylko zaśmiał się na te słowa. Pamiętał jak to było podczas pierwszej wojny. Przypuszczał że teraz na froncie mogło być tylko gorzej. W szczególności na froncie wschodnim.
    Demidov wyszedł. Szybko przeszedł do swojej kwatery. Zaświecił stojąca na biurku niewielką lampkę. Otworzył okno na oścież, mając gdzieś że mogą nalecieć komary. Usiadł na parapecie, wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się lekko. Powoli wypuścił kłąb dymu.
    Spojrzał na pusty o tej porze dziedziniec. No może nie licząc jakiegoś patrolu, który chodził po okolicy. Wydawało mu się że plac jest idealnie pusty. Chociaż jeśli ktoś był na zewnątrz, to doskonałe go widział.
    Dopiero teraz zaczynało do niego docierać że jest zmęczony. Przy kolejnym zaciągnięciu stwierdził że dobrze by było gdyby przespał w spokoju całą noc.

    OdpowiedzUsuń
  20. Spojrzał na Wicklera. Niewiele brakowało a roześmiałby się szczerze słysząc fragment dramatu Szekspira. Jakoś nie przepadał za tym burżujem, ale nie mógł zaprzeczyć, że sztuk nie miał fajnych. Sztuki dość krwawe, ale mimo wszystko fajne i właściwie to każdy mógł w nich widzieć to co chciał.
    — Szekspira nigdy nie lubiłem… - powiedział, lewą ręką sięgnął do kieszeni i wyciągnął pudełko zapałek. – Znaj łaskę pana – dodał rzucając paczkę zapałek, która wylądowała pod nogami kryptologa.
    Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien coś dodać, czy raczej nie.
    No w sumie, skoro Winckler już tak ładnie Szekspirem zaczął, to byłoby dobrze to jakoś pociągnąć, prawda? Ale w sumie…z pewnością jeszcze znajdą lepszy czas na jakąkolwiek rozmowę, chociaż Demidov nie wiedział, czy miał ochotę rozmawiać z kryptologiem. Bo w sumie to może porozmawiać…jak pozostali towarzysze tutaj wejdą. Bo na pewno wejdą.
    — Zapałki zostaw sobie Casanovo. Oddasz jak zainwestujesz w zapalniczkę – powiedział nieco złośliwie. – Albo nie oddawaj, bo mogą ci się przydać na dłużej – zaciągnął się papierosem i po chwili strzepnął popiół do popielniczki Skończy tego papierosa i zamierzał iść spać.
    Poza tym pewnie część już spała, więc nie należało odbierać im takiej możliwości. Demidov wiedział jak bardzo drażliwy jest człowiek kiedy jest zmęczony albo głodny i w ogóle…jego morale drastycznie spadają.
    Ale liczył, że to wszystko nie potrwa już długo. Jeszcze tylko maksymalnie kilka miesięcy i w Berlinie będzie powiewać piękna czerwona flaga z sierpem i młotem.
    — Radzę odpocząć panie Winckler, jutro będzie cieżki dzień – powiedział na odchodne. Zgasił papierosa i przymknął okno. Ściągnął z siebie mundur i zgasił światło. Nawet nie zamierzał się bawić w zamykanie okna, chciał przewietrzyć w tym pokoju, a bezdeszczowa noc była idealna.

    OdpowiedzUsuń
  21. Położył się i pewnie zasnąłby niemalże natychmiast. Było mu już tak przyjemnie ciepło, łóżko robiło się coraz bardziej miękkie, czuł jak i tak okrojone dźwięki coraz wolniej do niego docierają. Aż w końcu pewnie by i zasnął, wystarczyłoby pięć minut, ale nie. Nie, ktoś musiał przyjść i zacząć się dobijać do drzwi.
    Z początku się nie ruszał. Dopiero kiedy pukanie się powtórzyło i było natarczywsze, wtedy ruszył swoje szanowne cztery litery i zwlókł się z łóżka. Oczywiście mruczał coś tam po nosem, że przecież się nie pali i że daliby mu w spokoju spać.
    Raczej wielu zaspanych ludzi nie przejmuje się tym w czym otwiera komuś drzwi. Może i Wagner najmłodszy nie był, ale nie miał się w sumie czego wstydzić. Pocieszał się tym, ze mogło być gorzej i mógł być gruby, ale w jego wydaniu otyłość byłaby sporą przesadą. Owszem był szczupły, pozbawiony rozbudowanej muskulatury, ale jednak, jakieś tam lekkie zarysy mięśni miał. W sumie jedną rzeczą, która mogła odpychać to mnóstwo blizn, którymi było usiane jego ciało od pasa w górę.
    — Czego? – zapytał wściekle. W sumie, to pewnie wyglądałoby to zabawnie, wściekły oficer, który stoi półnago, dopiero co wyrwany ze snu…
    Ale i tak panował półmrok, więc w sumie o tyle dobrze.
    — Winckler…wejdź – powiedział odsuwając się, a kiedy on wszedł, zamknął drzwi.
    Wagner przeszedł do biurka i zapalił lampkę. Przy okazji zamknął okno i je zasłonił. Chwycił koszulę, którą natychmiast założył na siebie.
    — Mam nadzieję, że to nie jest wrodzone skurwysyństwo mające na celu tylko i wyłącznie wkurwienia mnie? – zapytał. – Jeśli nie, to słucham. Jeśli tak to radzę wyjść i nie pokazywać mi się przez najbliższe kilka godzin w porywach do kilku dni…

    OdpowiedzUsuń
  22. Uśmiechnął się pod nosem. Szczerość, szczerość niekiedy była dobra, ale nie zawsze. Tutaj to na dobrą sprawę nie wiedział ile w słowach Constantina było prawy, a ile było kłamstwa.
    — To dobrze – mruknął wyciągając papierosa z pudełka. Musiał się na czymś skupić żeby nie zasnąć. A papieros był bardzo dobrą opcją. Przynajmniej teraz. Sięgnął po zapalniczkę i odpalił papierosa.
    Odebrał list i przeczytał szybko.
    — Wiem, że trzy osoby – powiedział, sam przecież był jedną z trzech osób. Ale i tak prawda była taka, że jeśli komuś ktoś by podpadł, to nawet i generał mógł wejść w celu przeszukania pokoju. Albo i ktokolwiek inny.
    Spojrzał na Wincklera, przeniósł wzrok na kartkę. Zaciągnął się raz jeszcze papierosem.
    — Sprawdzę to – powiedział w końcu. Bo przecież wypadało się odezwać, prawda? – Możesz już iść, dobrze że powiadomiłeś…bo to oznacza, że nie masz nic do ukrycia, prawda? – zapytał retorycznie. Może i miał takie jakieś naleciałości myślenia jak komunista, ale prawda była taka, ze i Gestapo tak podobnie myślało. Najgorzej było coś ukryć przed Gestapo, bo wtedy to kaplica.
    — Liścik pozwolę sobie zostawić. Proszę za sobą zamknąć drzwi – mruknął. Nie pytał o nic, bo doskonale wiedział, że w jego pokoju był podsłuch, oczywiście z początku udawał, że o nim nie wie. Ale w sumie, to później już miał to gdzieś. Jakoś to poszło.
    Był zmęczony, bardzo zmęczony, potrzebował snu.
    Zaciągnął się po raz ostatni i szybko zgasił papierosa w popielniczce.

    OdpowiedzUsuń
  23. — Rachunki prawdopodobieństwa nie mają nic do rzeczy. To ludzie, nie maszyny – powiedział. Nie wierzył w to, że ludzie działają według schematów. Znaczy się każdy z osobna z pewnością tak robił, ale jeśli zebrałoby się kilkunastu ludzi to każdy miałby inne metody działania.
    Odetchnął z głęboką ulgą kiedy wyszedł.
    Po raz ostatni spojrzał na liścik. Zastanawiał się, czy zostawić go, czy może byłoby lepiej schować go do szuflady. Zdecydował jednak schować to wszystko do szuflady, była bezpieczniejsza i w sumie jeśli ktoś chciałby pozbyć się listu to musiałby podejść, a zarówno Wagner jak i towarzysz Demidov mieli bardzo lekki sen.
    Nawet nie miał pojęcia, kiedy zasnął. Akurat nauczył się szybko zasypiać….chociaż nie wiedział, czy to była kwestia „wyuczenia”, czy może chodziło o to, że był niemożebnie zmęczony i miał dość. Po prostu miał dość i chciał spać.
    **
    Obudził się wcześnie rano (nawet jak na wojskowe standardy). Od razu się ogarnął, zabrał list z tymi pogróżkami i wyszedł na zewnątrz. Raczej nie wzbudził jakiegoś wielkiego zdziwienia. Część osób mogła się przyzwyczaić do tego, że Wagner wychodził i przychodził o dziwnych porach. Jednak nikt się nigdy nie pytał co robił. Zazwyczaj ci bardziej ciekawscy dowiadywali się drogą okrężną, nigdy nie robił niczego ciekawego, co mogłoby ich zainteresować.
    — Co taki z ciebie ranny ptaszek Wagner? – zapytał się Lange.
    — W odróżnieniu od innych nie potrzebuję dużej dawki snu – powiedział chowając ręce do kieszeni. – Co tak wcześnie Lange? Idealna pora na aresztowania – powiedział. – Chociaż osobiście jeśli chciałbym kogoś aresztować, to pojawiłbym się bliżej godziny czwartej bądź trzeciej rano. Większa szansa, że kogokolwiek zastaniesz.
    — Nie przyjechałem nikogo aresztować…jeszcze.
    — Powinienem się bać? – zapytał i uśmiechnął się wrednie.
    — Ty? Nie. Ale dwie osoby owszem. Ale nic ci nie powiem, tajemnica wojskowa – mówiąc to konspiracyjnie położył palec na ustach.
    — Bo nie wiesz kogo szukasz – powiedział rozbawiony.
    — Wiem, ale nie powiem. Poza tym Wagner… radziłbym uważać na kobiety, one dużo potrafią wyjawić. I na twoim miejscu przyjrzałbym się ludziom pracującym tutaj. Tylko tyle ci podpowiem, jak przyjacielowi.
    — Mikołaj nie był zbyt skory do pomocy w tym roku…
    — Cywilni pracownicy – odpowiedział.
    To już było coś. Wagner nie marnował szans, więc pójdzie za radą i spojrzy sobie trochę na innych pracowników. Poza tym to mogło mieć związek z tym liścikiem. Chyb nawet przeczuwał, kto to podrzucił. Ale należało zebrać dowody…o ile faktycznie to był Lange.

    OdpowiedzUsuń
  24. Spoglądał na oddalającego się mężczyznę. Nigdy nie lubił Langego, właściwie to nawet jeśli to nie on stał za pogróżkami, to i tak się go pozbędzie. Przecież na wojnie bardzo łatwo jest upozorować jakikolwiek wypadek. Już nie takie rzeczy robił podczas swojej kariery. Podkładanie fałszywych dowodów, donosy, czy klasyczne „wypadki” były na porządku dziennym podczas pozbywania się niewygodnych dla systemu ludzi.
    Czekał przez chwilę, dopiero kiedy Lange zniknął mu z oczu zdecydował się wrócić do twierdzy. Chociaż tak właściwie to zastanawiał się po co to robi. Jeszcze komuś mogłoby się wydawać, że śledzi Langego, albo „robi interesy” z nim. A prawda była taka, że w sumie to Demidov nie przepadał za nikim. Może trochę polubił swojego „szefa”…ale to jedyny szkop, którego w jakimś stopniu polubił.
    — Vogel – powiedział zatrzymując jednego z szeregowych. – Przynieś do mojego gabinetu akta…
    — Czyje konkretnie? – wtrącił szybko.
    — Wszystkich cywili przebywających w twierdzy i najbliższej okolicy. Czyli kogo…w sumie tak, właściciela zamku, służby….no i… Albo wiesz co, wszystkich. Wszystkich – powiedział koniec końców. – A! I jeszcze jedno. Jak spotkasz Wincklera, to powiedz, że ma się stawić w moim gabinecie w trybie pilnym. Możesz też uprzejmie dodać, że jeśli się nie stawi to osobiście go rozstrzelam – dodał. Kiedy mówił o ewentualnym rozstrzelaniu, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, który jednak zniknął równie szybko co się pojawił.
    Jeśli kryptolog kiedykolwiek narzekał, że nikt go nigdy nie wzywa, to teraz będzie miał swoje pięć minut atencji. Teoretycznie nawet nie miał prawa żeby go rozstrzelać…ale, przecież zawsze mógł coś dorzucić. Albo skłamać. Poza tym, jeśli Wickler był rozsądny, to powinien się pojawić. Przecież w dużej mierze chodziło o jego bezpieczeństwo, prawda?
    Tak przynajmniej rozumował Wagner. Może i Winckler był młody i wydawało mu się, że może wiele, ale jeśli chodziło o zastępcę szefa ochrony, to był nikim. I jeśli miałaby zajść taka potrzeba to był gotów udowodnić temu nadętemu kryptologowi, że tutaj nie ma żadnej władzy i Rzesza sobie bez niego poradzi.

    OdpowiedzUsuń
  25. Całkiem szybko pojawił się w swoim gabinecie. Najpierw co zrobił to wszystkie pluskwy o których wiedział (oczywiście, oficjalnie nie miał pojęcia o ich umiejscowieniu i teoretycznie nawet nie powinno mu przejść przez myśl, że mógłby być na podsłuchu) po prostu wyłączył, pozbył się ich, zutylizował.
    Nie do końca je zniszczył, ale powyrywanie kabli i na wszelki wypadek odłączenie telefonu było naprawdę dobrym rozwiązaniem. Teoretycznie nie zamierzał robić czegokolwiek wbrew sobie, nie zamierzał mówić, że jest szpiegiem, bo to byłoby równoznaczne z samobójstwem. Ale chciał pociągnąć Wicklera za język i wolał żeby nikt więcej nie wiedział o tej rozmowie. Tak było zdecydowanie lepiej.
    Zdążył się uwinąć ze wszystkim, kiedy do gabinetu wszedł Vogel razem z Wincklerem. Młody szeregowiec trzasnął obcasami i zasalutował.
    — Herr Wagner… - zaczął.
    — Zjeżdżaj Vogel – powiedział natychmiast. Jednak szeregowiec nie ruszał się. – Mówię niewyraźnie? Wynoś się, zamknij drzwi, skompletuj wszystko to o co cię prosiłem i najpóźniej za godzinę chce mieć u siebie na biurku wszystkie akta. I nie waż się przerywać rozmowy z Wincklerem – powiedział ostro.
    — Tak jest! – słowom towarzyszyło trzaśnięcie obcasów. Szybko wyszedł z gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
    — Siadaj – Wagner wskazał na krzesło naprzeciwko niego. – Myślę że obaj wiemy po co przyszedłeś. O czym będziemy rozmawiać – uśmiechnął się słabo.
    Winckler nie mógł wiedzieć, że Wagner wyłączył podsłuch. Poza tym kryptolog wydawał się być na tyle rozsądnym człowiekiem, który nie mówiłby niczego…niewłaściwego. Chociaż i tak Demidov miał swoje zdanie na jego temat i nie było ono zbyt pochlebne.
    — Zadam dość oczywiste pytanie. Na pewno nie ma pan nic do ukrycia i nie wie, kto mógł podrzucić liścik do pańskiej sypialni? – zapytał. Teoretycznie dla chcącego nic trudnego, nikt nie powiedział że to musiał być ktoś kto miał klucze. A to, że nikt nikogo nie widział…to sprawa drugorzędna, bo równie dobrze za przepustkę do domu są sobie w stanie przypomnieć, że ktoś przechodził.

    OdpowiedzUsuń
  26. — Różnie – odpowiedział. – Niektórzy ukrywają przed światem swoje romanse inni nałogi, a niektórzy swoje grzeszki. Większe bądź mniejsze – powiedział. Coś o tym wiedział, a jak dobrze by poszukał to dowiedziałby się nawet w której koleżance podkochiwał się Lange, kiedy był nastolatkiem. Ale nie tego uczyli go w NKWD, nie zamierzał szukać byłych niedoszłych żon każdego oficera.
    — Nie musiałaby to być…świeża sprawa. Może, kiedyś coś pan zrobił, być może nie do końca świadomie i teraz mamy efekty tego wszystkiego? – zapytał. To przecież było równie prawdopodobne. Niektórzy potrafili być pamiętliwi, zwłaszcza jeśli sprawa ich niejako dotyczyła. – Proszę się zastanowić – powiedział patrząc mu w oczy. Mierzył go dość obojętnym spojrzeniem, zupełnie jakby chciał mu przekazać „nie ważne co powiesz i tak sprawdzę co masz na sumieniu”. Właściwie to wydawać by się mogło, że Wagner traktuje sprawę dość po macoszemu i średnio obchodził go przyszły los Wincklera.
    Mimowolnie zauważył brudną podeszwę buta. Jednak nie skomentował tego, niby wiadomo mógł to ubrudzić, ale coś mu tu nie grało. To nie było klasyczne ubrudzenie podeszwy po wdepnięciu w coś. To było jakby świadome ubrudzenie podeszwy. Będzie musiał to sprawdzić. Coś przeczuwał że Winckler nawet nie będzie musiał „ładnie prosić” o przepustkę.
    — Zamek był sprawdzany. Nie ma żadnych tajnych przejść – skłamał. Było, było w jego pokoju o którym dowiedział się przypadkiem, ale poza nim nikt nie wiedział i chwała! Wyjście będzie dobrą opcją podczas ewentualnej ucieczki, kiedy będzie spalony. – Jeśli już to ten ktoś miał klucz. Oryginalny, albo podrobił, ewentualnie ukradł i później oddał na miejsce zanim „właściciel” się zorientował. Ale spokojnie. Zajmę się tym i może mi pan wierzyć, że znajdę tego kogoś – dodał. Lekko się uśmiechnął, jakby to miało być zapewnieniem.
    — Aha i byłbym wdzięczny za informowanie mnie o podobnych zdarzeniach. Albo, gdyby pan sobie o czymś przypomniał…służę pomocą – powiedział po krótkiej chwili zawahania.

    OdpowiedzUsuń
  27. — Doskonale wiemy, że nie o tym mówię – powiedział zupełnie szczerze. Szkoda, że Winckler taki był. No ale gdyby od razu powiedział o co chodzi, to Demidov straciłby wiele z zabawy. A tego nie lubił. Bardzo nie lubił.
    — Owszem jest stary – potwierdził, bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności. – Nie zapomnijmy o tym, że zamek też był kilka razy przebudowywany, więc zapewne spora część tajnych pomieszczeń może być po prostu zamurowana. Ale chyba nie będziemy teraz rozważać nad rachunkiem prawdopodobieństwa że akurat w pańskiej kwaterze jest jakieś tajemne przejście, którego kiedyś używano – wykrzywił usta w uśmiechu.
    — Takich ludzi cenię – powiedział. – Oddanych pracy – dodał zaraz. – Ale dobrze wiesz o tym, że nie ma na świecie ludzi których nie można zastąpić. Ciebie też idzie zastąpić Wickler, mnie, tego kretyna Langego. Każdego.
    Zaśmiał się, kiedy usłyszał o przepustce.
    — Najpierw rozszyfrujesz to co udało się przechwycić, później porozmawiamy o ewentualnej przepustce. Poza tym, co chwila chodzisz na przepustki, zza niedługo skończą mi się blankiety…a wtedy to już będzie kiepsko, prawda? – zapytał z udawanym smutkiem. – Poza tym…zdecydowanie łatwiej będzie znaleźć trupa w sypialni niż w mieście – dodał wrednie.
    Wyciągnął papierosa, przypalił końcówkę i zaciągnął się lekko.
    — Wracaj do pracy – powiedział w końcu. Ledwo Winckler wstał, a do pomieszczenia wszedł Vogel z teczkami. – Znikajcie mi z oczu…obaj – powiedział. Vogelowi nie musiał dwa razy powtarzać, bo już zniknął z oczu. Nie chciał się narażać Wagnerowi, zbyt wiele o nim słyszał, a że był młody to bazował na słowach starszych stażem kolegów, którzy przestrzegali go, no i czasem koloryzowali niektóre rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  28. — A radziecka hołota to nie alianci? – zapytał. – Zawsze mi się wydawało, że to też alianci. Ale może obaj bierzemy udział w dwóch różnych wojnach – powiedział z szyderczym uśmiechem na ustach. – Swoją drogą…jak do tego doszedłeś że kobieta? Zaczynała plotkować w meldunkach? – może i było to nieodpowiednie robić sobie żarty z niego, ale i tak wyglądało to jakby Wagner za wszelką cenę chciał udowodnić Wincklerowi, że nie ma racji i jest tylko małym szarym kryptologiem.
    — Jeszcze rozumu nie straciłem żeby zacząć wypisywać stałe przepustki – powiedział hardo. Nie miał obowiązku wystawiania stałych przepustek. Poza tym…nie był pieskiem tego burżuja żeby skakać na każde jego wezwanie i żeby dawać mu te przepustki kiedy panicz sobie tego zażyczy.
    Poczekajmy aż tutaj towarzysze wejdą. Tak wam tutaj życie urządzimy według jedynego słusznego ładu, że nawet nie będziecie myśleć, że kiedyś było lepiej - pomyślał.
    Przez dobrą chwilę obserwował zamknięte drzwi. Próbował uspokoić oddech bo jednak należało się uspokoić.
    Zaczął przeglądać akta poszczególnych osób. Liczył na to że coś znajdzie i Lange nie postanowił sobie z niego zakpić. A nawet jeśli…to miał to gdzieś. Należało sprawdzać ludzi. Co z tego, że robił to dość często? Czasem lepiej było robić coś często niż zaniedbywać. Poza tym…wróg nie spał, a on właśnie był na wrogim terenie. Nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd.

    OdpowiedzUsuń
  29. Zaczął czytać akta, niektóre pomijał, tak po prostu omijał to co znał niemalże na pamięć. Nie widział sensu żeby cytować raz po raz tych samych słów. Właściwie to zauważył pewną rzecz, większość życiorysów tych ludzi to były nudy. Niektórzy jakieś studia, ktoś tam brał udział w jakiejś mniejszej bitwie, ktoś był bogatym bucem, który miał wszystko podane na tacy i musiał się tylko uczyć.
    Nic takiego. A w nim potęgowało to tylko coraz większą niechęć do Niemców. I do pewnego jednego szczególnego Szkopa. Zabiłby go przy pierwszej nadarzającej się okazji.
    Miał zajęcie, właściwie to nie chciał żeby ktokolwiek mu przerywał. Nienawidził tego. Nienawidził, kiedy ktoś wyrywał go z pracy, kiedy ktoś wchodził bez pukania, ale całkowicie nienawidził tego, kiedy ktoś z niego otwarcie kpił. Trzymał rygor, bo mógł i korzystał z władzy, poza tym twierdził, że towarzystwo się „rozlezie” kiedy poluzuje śrubki. No i też dzięki temu, że trzymał rygor, to jego przełożony miał trochę spokoju.
    Właśnie z nim rozmawiał, kiedy do pomieszczenia wszedł Winckler.
    Wagner zacisnął ręce w pięści, i pewnie by się wydarł na niego, gdyby nie fakt, że usłyszał ciche „spokojnie” wypowiedziane przez szefa.
    — Robisz to ku chwale Rzeszy i przyczyniacie się do ostatecznego zwycięstwa, proszę mi nie zawracać głowy przepustką, poza tym… - spojrzał na Wincklera – Nie widzisz że nie jestem sam? No i z tego co wiem to zazwyczaj czeka się na pozwolenie, żeby móc wejść – powiedział wściekle.
    — Spokojnie Wagner, pan Winckler najwidoczniej jest „uprzywilejowany” – powiedział Keller, o jak facet dobrze potrafił manipulować głosem, pewnie niewiele osób nie wyczułoby w tym zdaniu ironii i sarkazmu. Powiedział to tak lekko i naturalnie, zupełnie jakby to miał uświadomić Wagnera, a nie Wincklera że jednak zrobił coś nie tak.
    — Ale chwila… - Wagner mimowolnie podszedł do kryptologa i chwycił (niezbyt delikatnie) jego głowę. Spojrzał w oczy i lekko rozszerzył jego powieki, po chwili go puścił. – Ty cokolwiek widzisz?

    OdpowiedzUsuń
  30. Rosjanin spojrzał na dwóch Niemców. Nieco podniósł brew, ukazując tym samym swoje zdziwienie. Żeby jakiś kryptolog mówił co ma robić? Kim on do cholery jasnej był? Adoptowanym synem Hitlera, czy ki pieron?
    — Dobrze. Obersturmführer Wagner zaprowadzi pana do lekarza – powiedział Keller. Demidov przez chwilę myślał że się przesłyszał, ale nie. Jednak nie, Keller właśnie to powiedział, żeby robił za niańkę. O nie! Na coś takiego to się nie pisał.
    — Przyszedł tutaj, da sobie radę. Przecież nikt go tutaj nie zabije – powiedział Wagner, zanim zdążył się ugryźć w język.
    — Nie widzisz, że on ledwo widzi. A prawda jest taka, że może nikt go nie zabije, ale nie chciałbym spotkać go na dole schodów ze skręconym karkiem – powiedział ostro Keller. Wiedział że Wagner był trudny w obyciu i nie przepadał za kryptologiem, ale nie mógł nic na to wszystko poradzić, że ktoś musiał się tym młodzieńcem zająć, a że Wagner był pod ręką… To że protestował, to nic nie znaczyło.
    — Tak jest – powiedział Wagner. – Chodź biedaku idziemy ci załatwić rentę inwalidzką – syknął wprost do ucha Wincklera, nie mógł się powstrzymać przed drobną złośliwością.
    Prowadził go do tego lekarza, na szczęście mieli medyka na zamku, do tego facet miał doświadczenie, bo był na froncie. W tej samej jednostce co Wagner. Demidov wiedział o tym, znali się. Co prawda doktor Koffler znał Demidova jako Wagnera i to było naprawdę dobrze. Co prawda nie przepadali za sobą, ale mimo wszystko odnosili się do siebie z szacunkiem, który o dziwo nie był wymuszony.
    — Ciekawi mnie jedno, czy robisz to specjalnie i przyłazisz co chwila po przepustkę, czy po prostu miałeś w planach pokazanie się jako poszkodowany? – zapytał. – Takie przychodzenie po przepustki co chwila, to już się powinno kwalifikować jako zespół chorobowy.

    OdpowiedzUsuń
  31. Wywrócił oczami, no co miał zrobić? Denerwował go ten Winckler.
    — W to nie wątpię – burknął. – O ile byś ją dostał – dodał. Gdyby wiedział, to na złość nie dałby mu tej przepustki. Nie był na każde jego skinięcie palcem. Nie miał obowiązku wydawać mu przepustki tylko i wyłącznie dlatego, że jaśnie panu znudziło się w twierdzy. Nie obchodziło go to wszystko. Dla niego to Winckler mógłby nie istnieć.
    Omal nie parsknął śmiechem kiedy zobaczył Wincklera leżącego na dywanie. Uśmiechał się szyderczo pod nosem i smakował tą chwilę. Przecież to było piękne, chyba kiedy będzie mu się robić smutno to będzie myśleć o tym jak to Winckler upada na dywan i rozwala sobie nos.
    Zaraz jednak podniósł go i przyszpilił do ściany.
    — Posłuchaj mnie, bo nie będę dwa razy powtarzać. Najchętniej to bym cię zrzucił z tych cholernych schodów i spoglądał tylko czy wstajesz. Nie jestem twoją niańką, a prawda jest taka, że nie jesteś nikim wyjątkowym Winckler. Tak więc skończysz swoje komentarze, ja odprowadzę cię do lekarza i jak pojawisz się dzisiaj z prośbą o przepustkę to jak Bóg mi świadkiem to wyrzucę cię przez okno – syknął wściekle i przycisnął jeszcze mocniej kryptologa do ściany. Po chwili jednak puścił.
    Chwycił go za kołnierz munduru i zaprowadził pod gabinet.
    — Wagner…
    — Koffler. Zajmij się nim – polecił. – Nie widzi. Nie żebym jakoś narzekał z tego powodu, ale…chyba jednak byłoby lepiej gdyby widział, prawda? – zapytał ironicznie.
    — Jesteś w wyjątkowo dobrym humorze Wagner. Aż dziwne – skomentował cicho. – Siadaj chłopcze, zaraz zobaczymy jak to wszystko wygląda – powiedział, w tym czasie Demidov wyszedł. Lekarz przez chwilę spoglądał na Wincklera. – Wagner cię tak urządził? Szkoda, że zachowuje się jak dupek, bo potrafi być miły – mruknął pod nosem i zaczął szukać atropiny. – Zakropię ci oczy i zaraz zobaczę nos, w razie czego nastawimy go – westchnął cicho. – Swoją drogą…znowu chemikalia? Dlaczego ty się dziecko drogie pchasz tam gdzie są. Wiesz jak to na ciebie wpływa – z powodzeniem można było to uznać za opierdol. Koffler zawsze tak mówił, nigdy nie krzyczał, był bardzo miłym i spokojnym człowiekiem, który powszechnie budził sympatię. Do tego potrafił zagadać innych. – Uparty…identycznie jak moja córka – powiedział cicho do siebie podczas zakrapiania oczu Wincklera.

    OdpowiedzUsuń
  32. — Tak…rozkazy – mruknął Koffler. Wiedział coś o tym, nawet lekarze mieli rozkazy. Chociaż o tyle dobrze, że mieli też pewien margines swobody, bo leczenie dawało coś takiego. Dawało swobodę.
    — A wolałbyś front? – zapytał zaciekawiony. Słyszał, że spora część się czuła jak w więzieniu, jak w obozie. Kontrolowani, wszystko było odnotowywane. Te narzekania były na swój sposób zabawne, bo każdy wiedział jak jest, ale prawda była taka, że większość nie przyznawała się do tego głośno, ale było to lepsze niż front. No i zdecydowanie lepsze niż obóz albo więzienie.

    Wagner nie zamierzał czekać na to aż Winckler się ogarnie, nie zamierzał siedzieć bezczynnie i czekać na to wszystko. To nie było w jego stylu takie opierdalanie się. Musiał coś robić, cokolwiek, chociażby i stwarzać pozory. Musiał cokolwiek robić, byleby się czymś zająć. Przypuszczalnie nawet i będąc ciężko chorym nie potrafiłby sobie odpuścić. Może i był pracoholikiem, ale za każdym razem zaprzeczał. To wcale nie było tak, że nie chciał się do tego przyznawać…no może trochę.
    Pewnie nadal siedziałby i czytał te cholerne akta i doszukiwał si wszelakich rzeczy, ale na całe szczęście przyszło uratowanie przed zgonem spowodowanym zanudzeniem.
    — Tak jest. Oczywiście – powiedział odkładając słuchawkę telefonu. Szykował się szybki wypad do miasta. To oznaczało naprawdę dobrą rzecz, bo nie będzie musiał widzieć się z Wincklerem (a nie wątpił, że przyszedłby tylko po to żeby go zirytować).
    Niby nie przepadał za tym debilem o nazwisku Lange, ale w sumie… czasem i było dobrze się pojawić u niego w „odwiedziny”.

    OdpowiedzUsuń
  33. Wyjątkowo to nie była sprawka Demidova z tym rozkazem zbombardowania twierdzy. Poza tym twierdził, że na razie nie było to możliwe, to były tylko czcze słowa. Ani Anglicy i Amerykanie nie mieli takich samolotów by tego dokonać, ani Rosjanie. Poza tym front wschodni od dłuższego czasu nie ruszał się ani o centymetr. Stał i czekał…
    Poza tym w interesie Związku Radzieckiego było przechwycenie całej aparatury. A jeśli nie to dokumentacji. Niszczenie nie należało do ich interesów.
    Więc kto? Kto wysłał coś takiego.
    — Bzdury – powiedział głośno do swojego przełożonego. – Nie mają możliwości, nie mają jak. Jesteśmy w centrum Rzeszy, prawda jest taka, że ani Amerykanie, ani Rosjanie nie mają jak tego dokonać. Oba fronty są zdecydowanie za daleko. Może i zdążą dolecieć do nas, ale jak wrócą? Poza tym nie oszukujmy się, nie dadzą rady – nie można było odmówić mu sensu. Znał się na froncie, wiedział czym dysponują wszystkie strony konfliktu.
    Przyjechał całkiem szybko, bo co to były te trzy kilometry? Nic. Trzy kilometry to w obecnych warunkach było absolutne nic.
    — Nie ma czego się obawiać. W pobliżu stacjonuje też Luftwaffe, jesteśmy w najbardziej bezpiecznym rejonie Rzeszy – powiedział, najprawdopodobniej wszyscy słyszeli Wagnera. – Daleko od jakiegokolwiek frontu, daleko od większości działań…
    — Zamilcz Wagner! – powiedział w końcu Keller. Chyba pierwszy raz od dawna powiedział tak do swojego zastępcy. – Nic nie zmienia faktu, że jednak skądś informacje wyciekły. I chyba nie chcemy żeby poleciały głowy, prawda? Ty nie chcesz, żeby poleciała twoja głowa, prawda Wagner?
    — Nie ja jestem szefem ochrony zamku – powiedział cicho. Bardzo cicho.
    — Co tam mruczysz pod nosem? – zapytał Keller odwracając się lekko w stronę idącego dwa kroki za nim Wagnera.
    — Absolutnie nic – odpowiedział. Pusty korytarz przez chwilę powtarzał „nic”, ale zaraz i nawet to echo zamilkło. Wagner zastanawiał się przez moment co Keller powie kryptologom i reszcie. Czy może wszystko zwali na niego? W sensie, że Keller będzie tutaj tylko siedzieć i przytakiwać i emitować autorytet? Czy może coś jednak powie?

    OdpowiedzUsuń
  34. Bolała go głowa, pomimo otwartego okna nie mógł oddychać. Zakaszlał. Przetarł oczy, zgasił wypalonego papierosa w pełnej już popielniczce. Spojrzał na nią z niejakim przerażeniem. Nie spodziewał się, że tyle wypali. Chciał wypić kawy, czy też i tego czegoś co za kawę uchodziło, jednak filiżanka stojąca po lewej stronie biurka była zimna…i pusta.
    Westchnął ciężko. Schował teczki do szafki biurka, którą zamykał na klucz i wyszedł.
    Zamknął za sobą drzwi od gabinetu. Idąc niemalże pustym korytarzem, zdążył jeszcze w kilku ostrych słowach powiedzieć dwóm szeregowcom, że tak nie wyglądają niemieccy żołnierze i natychmiast mają się doprowadzić do porządku. Żałował, że nie był w Matuszce Rosji, wtedy mógłby ich rozstrzelać z byle jakiego powodu…ale i jego w sumie mógłby spotkać podobny los.
    — Wychodzę – zakomunikował, kiedy zaczynało się ściemniać. – Gdyby Keller czegoś chciał to znajdzie mnie najprawdopodobniej u Langego – dodał wychodząc i zakładając czapkę oraz płaszcz.
    — Podstawić kierowcę? – zapytał podoficer.
    — Nie. Sam pójdę i przyjdę – powiedział jeszcze nim wyszedł. Nastawiał się na spokojny wieczorny spacer, poza tym musiał się poruszać. Bolała go głowa od dymu papierosowego. Poza tym, chyba było to przyzwyczajenie, takie chodzenie. Lepiej wtedy zbierał myśli, a musiał pomyśleć co zrobić z tym irytującym kryptologiem, jak unieszkodliwić Langego i co najważniejsze jak rozegrać sprawę z radiostacją. Nagłe urwanie kontaktu z centralą nie wchodziło w grę.
    Złapał się na tym, że podświadomie szukał paczki fajek. Przygryzł nerwowo wargę, będzie musiał sobie je kupić, albo w jakiś inny sposób pozyskać.
    **
    Rozmowa u Langego nie należała do najprzyjemniejszych. Może nie tyle że pokłócili się i to ostro, ale wymienili sporo uwag i rozmowa była niewolna od krzyków. Na szczęście się nie pozabijali. Tylko tego by brakowało do dekonspiracji…
    Przeszedł do baru. Usiadł przy stoliku i czekał aż przyjdzie kelnerka. W międzyczasie zdjał czapkę i położył ją na blacie stollu.
    — Dla pana obersturmfuhrera to co zawsze? Kufel piwa? – zapytała miło kelnerka.
    — Tak. I papierosy, albo tytoń i bibułki – dodał. Z daleka było widać, że jest rozdrażniony bardziej niż zwykle.
    Kelnerka szybko podała Wagnerowi kufel piwa i udając, że ściera okruszki z blatu zapytała szeptem:
    — Co się stało?
    — Kiedy kończysz?
    — Zaraz przyniosę papierosy – powiedziała głośniej. Po chwili przyszła z dwiema paczkami. – Za godzinę.
    — Będę czekać od zaplecza – powiedział szybko. – Za chwilę zapłacę – dodał nieco głośniej.
    Odprowadził Katię wzrokiem. Unikał przywiązania i romansów w pracy, ale przypuszczał, że to wszystko może się skończyć w łóżku. Nawet nie miałby nic przeciwko.

    OdpowiedzUsuń
  35. Nie spodziewał się, że coś takiego wpadnie w jego ręce. Głupota Wincklera była dla niego, bardzo ale to bardzo przydatną rzeczą. Był zdecydowany, wiedział co trzeba było zrobić. Kochanka Wincklera zapobiegawczo odstrzelił, zapalniczkę pana analityka zabrał i porozmawiał sobie z tym Niemcem. Powiedział co i jak. Winckler dobrze wiedział, że zgadzając się na wszystko ma pewność, że pożyje trochę dłużej, bo też nie było wątpliwości, że kiedy by odmówił, to…byłyby to jego ostatnie chwile.
    Nie dość, że udało mu się pozyskać współpracownika, to jeszcze front był blisko.
    Zostanę bohaterem Związku Radzieckiego jak nic! – pomyślał uradowany.
    Oczywiście, udawał że jest głęboko zaniepokojony tym wszystkim. Udawał podenerwowanie, wszystko. Jednak wieczorem, kiedy zmierzchało aż chciał nucić „Międzynarodówkę” i fetować rychłe zakończenie wojny. Bo to była kwestia kilku tygodni, maksymalnie miesięcy.
    Wieczorem postanowił złożyć wizytę Wincklerowi. Miał dla niego ważne zadanie.
    — Czego chcę? – zapytał i podszedł jeszcze bliżej kryptologa. – Mam dla ciebie zadanie bojowe Winckler. – Mówiąc to położył dłoń na ramieniu Constantina. Zupełnie jakby byli przyjaciółmi. Sęk w tym, że nie byli i najprawdopodobniej nie będą przyjaciółmi. Nieformalnie byli odpowiedzialni za siebie, bo wiadomo, że jeśli jeden wpadnie to pociągnie na dno drugiego, chociażby dla samej satysfakcji.
    — Za jakiś czas będzie ewakuacja twierdzy. Kiedy nie wiem, nikt nie wie – mówił cicho, tylko tak żeby Constantin to słyszał. Podsłuchy nie były aż tak czułe. – Musisz zapisać na jakiejś kartce, albo i zapamiętać najważniejsze teczki, katalogi czy co tam macie. Będziesz pracować przy zabezpieczaniu dokumentów, musisz zapamiętać numery skrzyń, katalogów, teczek…czegokolwiek. To będzie nasza karta przetargowa – powiedział cicho. Nie mówił Wincklerowi, że on jako Rosjanin nie potrzebuje karty przetargowej, jednak Wincklerowi byłaby ona potrzebna, chociaż Matuszka Rosja pewnie ma wobec niego plany.
    — Nie wiem, czy personel zdąży się ewakuować…jeśli tak to dobrze, kilka godzin lub dni w niewoli mniej. Jeśli nie...no cóż, będziemy potrzebować jakiejś karty przetargowej. Szyfry, dokumentacja, depesze to coś co ucieszy Rosjan. Rozumiesz?

    OdpowiedzUsuń
  36. — Wierzę, że jako najinteligentniejszy oficer w całym tym bajzlu dasz radę – powiedział. Chociaż Constantin mógł się zastanawiać, czy Wagner naprawdę tak myślał, czy tylko chciał połechtać jego ego. – Co do rdzenia…to nie masz się czym martwić – uśmiechnął się parszywie.
    Jego uśmiech w momencie zszedł z twarzy, zaraz jednak pojawił się jeszcze jeden. Taki jaki zazwyczaj mają osoby chore psychicznie, albo przesłuchujący kogoś. Uśmiech zmieszany z szaleństwem, pewnością siebie i pogardą dla kogoś innego. Wagner pchnął Wincklera na ścianę
    — Pójdę wtedy, kiedy będę chciał. Wejdę kiedy będę chcieć. Jeśli zechcę to nawet i cię zerżnę – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Powiedz szczerze, lubiłeś, kiedy ten stajenny cię obracał, co? – spojrzał prosto w oczy Wincklera i nieco go przydusił.
    — Nie podskakuj, wykonuj bez szemrania, nie zadawaj zbędnych pytań. Pamiętaj, że im mniej wiesz tym lepiej dla ciebie, bo przesłuchania krótsze – mówił prawdę. Krótsze przesłuchania były zawsze lepsze.
    — No – klepnął go lekko w policzek, odsunął się od niego. – Dobrej nocy życzę – dodał nieco głośniej i po tym wyszedł. Liczył na to, że Winckler go posłucha. No, a poza tym, to był więcej niż pewny, że on końca wojny nie dotrwa. Jeśli Rosjanie go nie zabiją, to umrze w łagrze, albo sam się zabije.
    Wagner jednego był pewny, on do jego śmierci ręki nie przyłoży…tak bardzo. Chociaż, jeśli Winckler umrze, to kogo będzie dręczyć?

    OdpowiedzUsuń
  37. Leżał u siebie na łóżku i palił papierosa, był zadowolony z siebie. Wiedział jedno, Winckler głupi nie był, zrobi to o co go prosił. Pewnie nawet i coś pomiesza i namiesza, ale to dobrze. Będzie dłużej przydatny, a jeśli będzie przydatny to nie zginie tak szybko.
    Strzepnął papierosa do postawionej na stoliku nocnym popielniczki. Bawiło go to wszystko, to przecież było takie…nie dość że proste, to jeszcze mógł wykorzystać w jakiś sposób Wincklera. Zaczynał się łapać na tym, że zastanawiał się jak smakowałby Constantin. Wcześniej o tym tak nie myślał…teraz, od jakiegoś czasu zastanawiał się jakby tutaj go podejść. Przy kolejnym zaciągnięciu zrezygnował z tego pomysłu. Nic nie będzie robić, nie teraz kiedy musiał się pilnować i to porządnie, a odstrzelenie go za kontakty homoseksualne, nie było najlepszą rzeczą.
    Widział się w Moskwie, na defiladzie. Czuł ciężar orderów które bez wątpienia dostanie. Nie, tam nie było miejsca na kontakty homoseksualne. Tam był on, major NKWD Władimir Władimirowicz Demidov! Bohater Związku Radzieckiego!
    Żadna ciekawość, żadne zboczenie nie pokrzyżuje jego planów! Musi tam być! Musi być w Moskwie na zwycięskiej defiladzie!
    Pewnie by się pomodlił za to. Pomodliłby się do Boga, żeby ten pomógł mu doczekać do defilady na placu czerwonym. Gdyby tylko wiedział jak to zrobić. Matka kiedyś go uczyła, ale niewiele z tego pamiętał. Później przyszli bolszewicy, którzy powiedzieli że Boga nie ma, a on uwierzył. Tutaj słyszał, jak ktoś mówił „Boże” albo „Jezu”, ale dla niego były to puste słowa. Pozbawione mistycyzmu, pozbawione wszystkiego.
    Zgasił papierosa, wypuścił kłąb szarego dymu. Ściągnął ubrania, które położył na krześle i dopiero po tym poszedł spać.
    ***
    Wstał wcześnie rano, nawet jak na niego. Nieco przed wschodem słońca. Ubrał się szybko, zapalił jednego papierosa i wyjrzał przez okno, dopiero wtedy zauważył że słońce zaczyna wschodzić. Przygryzł wargę i uśmiechnął się słabo. To musiał być nienajgorszy dzień.
    Zamarł z papierosem w ustach, słyszał jak na korytarzu trwa poruszenie. Zamknął oczy, wsłuchał się w stukot butów, słyszał jak elementy oporządzenia obijają się o siebie. Zaciągnął się raz jeszcze papierosem. Po chwili zgasił go w popielniczce. Zamierzał sprawdzić co się działo, ale najpierw…najpierw musiał się ogarnąć, przecież wciąż był niemieckim oficerem i musiał jakoś wyglądać.

    OdpowiedzUsuń
  38. Szybko się ogarnął, nieco zaciął się przy goleniu, ale to nic, szybko starł krew z policzka, obmył twarz wodą i wytarł ręcznikiem. Coś mu tutaj nie pasowało. Po prostu coś mu się gryzło, a znał front i działania wojsk. Wiedział jak myślą Sowieci i Faszyści.
    Westchnął cicho i podrapał się po głowie. Przygryzł wargę, chwycił czapkę mundurową i wyszedł z pokoju.
    Wymijał podążających w przeciwnym kierunku żołnierzy. Zamierzał zejść do podziemi zobaczyć co się dzieje. Musiał wiedzieć co się do cholery jasnej odpierdala i dlaczego tak szybko przeprowadzają ewakuację... No i co najważniejsze dokąd jadą. I jakie on ma rozkazy. Przecież musi mieć jakieś wytyczne.
    - Co się do cholery jasnej dzieje? - zapytał wsciekle i spojrzał na kryptologów. Spojrzał też na Langego.
    - Ewakuacja Wagner. Nie wiesz? Rosjanie już blisko.
    - Daleko. Coś około dwustu kilometrów od nas. - sprecyzował i spojrzał na oficera.
    - Sto pięćdziesiąt. Jesteśmy w zasięgu nawet i najsłabszych samolotów. To tylko kwestia kilku dni kiedy tutaj wejdą Sowieci. Pozwól na słowo Wagner - Lange wskazał pomieszczenie, które używane było jako gabinet szefa kryptologów. Wagner wszedł do niego. Stał tak żeby mieć widok na pracę kryptologów pracujących nad maszyną.
    - Mam zostać i dopilnować ewakuacji twierdzy? - zapytał. To wydawało mu się najbardziej sensowne. Bo przecież gdyby miał się ewakuować to zostałby poinformowany, czy coś.
    - Tak. Później masz udać się tutaj - wskazał palcem na mapie niewielkie miasteczko. - Będziemy tam czekać, przez dwa dni. Nie dotrzecie... Cóż. Lepiej żebyście nie trafili w łapy Sowietów.
    - Tak jest - odpowiedział krótko Wagner, po czym wyszedł. Spojrzał jeszcze na Wincklera i przeszedł schodami na górę. Musiał zastanowić się nad kilkoma rzeczami.
    Przypuszczalnie Lange weźmie maszyny rozdzieli na dwa transporty, podobnie jak z aktami i meldunkami. W razie czego to ma kartę przetargową.
    Wagner wypuścił że światem powietrze. Nie zatrzyma ich teraz. Będzie musiał zatrzymać ich w tej mieścince. Sowieci przyjdą, zrobią porządek i tyle. On wreszcie zarzuci ten okropny mundur. Przestanie mówić po niemiecku i będzie mógł zachowywać się jak radziecki oficer.

    OdpowiedzUsuń
  39. Chciał krzyknąć, ze wściekłości. Tak go ten debil Lange urządził! No ale nic, najwidoczniej Lange nie wiedział z kim tańczy, ale się dowie, tylko że wtedy będzie za późno. Bardzo za późno. I Lange, nawet nie zdąży się zastrzelić, nie zdąży uciec przed nim i kilkoma pięknymi godzinami przesłuchań w jego rękach. Oooo taaaak… Chyba z każdym sobie porozmawia. A z kilkoma paniami to pewnie jacyś żołnierze będą chcieli pomówić. Tylko raczej kobiety nie będą chcieć, ale o to w tym wszystkim chodzi.
    — Dobra panienki ruchy! Zaminować drogi, dawać kilku z ciężkimi karabinami… Mamy opóźnić marsz Sowietów – powiedział. Wiadomo, co to oznaczało, walki do ostatniego naboju i najprawdopodobniej do ostatniego żołnierza. – Zostawiamy sobie tylko zaplecze, żeby uciec kiedy będzie gorąco – dodał ciszej.
    Nie musiał tego robić, bo mógłby uciec przez swój pokój, miał przejście prowadzące w okolice jeziora. Zrzuciłby te szkopskie łachy i spróbowałby się przedostać do Rosjan. I to była w sumie myśl. Już wiedział jak to zrobi. Wiedział co zrobi.
    Wagner nie odpuszczał…a Demidov tym bardziej.
    Za niedługo, będę mógł zapomnieć o Wagnerze. Za chwilę wróci towarzysz Demidov! - pomyślał radośnie. Czekało go tylko kilka…maksymalnie kilkanaście dni.
    Wieczorem, wszystko było przygotowane. Twierdza według obliczeń Wagnera była w stanie bronić się przez około dwanaście godzin. Dwanaście nieprzerwanych godzin. Mężczyzna liczył jednak, że miny na trochę powstrzymają atak Rosjan, dadzą mu trochę czasu i uda mu się uzgodnić dalsze działanie z pułkownikiem, czy generałem…czy z tym kto dowodzi.

    OdpowiedzUsuń
  40. Wagner, Wagner jeszcze żył w ciele Demidowa, chociaż powoli, małymi kroczkami wszystko zaczynało się zacierać. Nie tyle w zachowaniu i słowach wypowiadanych przez Martina Wagnera do podkomendnych, ile w świadomości samego zainteresowanego. Rosjanin przyłapał się na tym, że sam nie wiedział co czuje, a przecież przeżył tutaj wcale nie mały kawałek czasu, bo przecież przeszło dwa lata z kilkoma miesiącami. Przez te przeszło dwa lata nazywał się „Martin Wagner” a nie „Władimir Władimirowicz Demidov”. Był Niemcem, nie Rosjaninem. Był zupełnie kimś innym, chociaż obaj mieli wspólne punkty to i tak w ostatecznym rozrachunku te kilka wspólnych punktów okazywało się niczym.
    Zaciągał się papierosem i spoglądał przed siebie, w jakiś niewidzialny punkt na horyzoncie. Nie spoglądał na zegarek, który już przestał pokazywać godzinę, musiał go nakręcić. Podniósł papierosa do ust, zaciągnął się i po kilku sekundach wypuścił szary dym z ust. To czekanie było dobijające, miał dużo czasu na przemyślenia, których nie powinien był robić. Miał dużo czasu na wątpliwości, których nie powinien mieć. Wszystko było proste i takie miało być. Jego życie opierało się na prostocie, zawsze miał jakieś proste plany i cele. Nie miał wielkich wymagań od życia, chciał tylko dłużej oddychać i być wolnym. Nie chciał żeby przesłuchiwano go jak Tuchaczewskiego czy Jeżowa. Był bardzo prosty pod tym względem.
    Drgnął kiedy usłyszał strzał, niedopałek upadł na ziemię, przydeptał go butem i wstał. Już czas. Już czas żeby stoczyć ostatni bój i pożegnać raz na zawsze Wagnera.
    Spojrzał po okolicy i zobaczył że inni też są poruszeni, chociaż chyba niewielu przespało noc. Nic nie szkodzi, Rosjanie będą mieć ułatwione zadanie, zwłaszcza, że przecież, nie oszukujmy się, mają swojego człowieka w twierdzy. Ich człowiek wiedział, co i jak. Wystarczyło żeby wprowadzić kilkunastu sołdatów i faszyści byliby w ogniu krzyżowym i znikąd możliwości pomocy.
    To wam się towarzyszu Demidov udało, to wam się udało - pomyślał, bo przecież faktycznie to była dobra myśl. No i on zostałby gdzieś z tyłu, nie narażałby się, towarzysze zrobiliby swoje.
    Przez krótką chwilę stał i nasłuchiwał. Miał wrażenie, że wszystko zamilkło. Że jest sam w twierdzy, chociaż doskonale widział żołnierzy niemieckich, którzy patrzyli przed siebie.
    Cisza, przejmująca cisza i kolejny pojedynczy wystrzał. Następnie cała seria i wybuch, który był całkiem silny.
    — Na stanowiska! – krzyknął do reszty.
    Oficjalnie rozpoczął się ostatni akord życia Wagnera. Wagner zginie, narodzi się Demidov, czy tez i raczej powstanie niczym feniks z popiołów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ***
      Władimir był pewny siebie, co prawda siedział na niewygodnym krześle, był nieco obolały, jednak wszystko się udało. Nie miał związanych rąk, nie bili go i co najważniejsze nie zastrzelili. Przed sobą miał pułkownika, który dowodził oddziałem. Mężczyzna potakiwał raz na jakiś czas i spoglądał na leżącą na zakurzonej posadzce niemiecką bluzę mundurową.
      — Więc twierdzicie, że nazywacie się Władimir Władimirowicz Demidov? Jesteście majorem NKWD i pracowaliście pod przykrywką przez przeszło dwa lata? – pułkownik Woron spoglądał spod krzaczastych brwi na Demidova.
      — Nie twierdzę. Mówię jak jest, jeśli nie wierzycie towarzyszu pułkowniku to możecie zapytać się Moskwy. Moskwa potwierdzi i w ramach sprawdzenia wyśle wam też zakodowaną wiadomość, pytanie na które odpowiedź będę znać tylko ja. Oczywiście wy towarzyszu też, bo dostaniecie odpowiedź, więc będzie nas dwóch – Władimir mówił z lekkim uśmiechem. Był bardzo swobodny, mówił jak prawdziwy Rosjanin, zachowywał się jak czerwonoarmista i Woron coraz bardziej był przekonany, że rozmawia z prawdziwym orłem wywiadu. Chociaż… Chociaż czy nie powinien być w GRU? Dlaczego NKWD? Coś tutaj zgrzytało.
      — Dlaczego nie…
      — Nie GRU? To dość skomplikowane, ale cała robota została stworzona wspólnymi siłami wraz z GRU. Można powiedzieć, że to nasz wspólny sukces – Władimir nieco pociągnął nosem. – Ale jeśli chcemy mówić o sukcesie, to najpierw musimy dotrzeć do - sięgnął po bluzę od szkopskiego munduru i wyciągnął złożoną na kilka mapę z zaznaczonym punktem docelowym. – Tam jest maszyna deszyfrująca nasze szyfry jednorazowe – powiedział, czym wprawił w zdziwienie Worona.
      Jeśli to szkop…nie, za bardzo nam pomaga, to nie może być faszysta. Ale i tak trzeba skontaktować się z Moskwą, dla pewności. - pomyślał Woron spoglądając na mapę. Pokiwał głową, jak to miał w zwyczaju i odsunął się nieco od kawałka papieru.
      — Dobrze, dobrze. Dobrze towarzyszu Demidov. Pojedziemy, zobaczymy, może nawet i już nasze wojska są gdzieś tam?
      — Aha…dwie ważne sprawy. Pierwsza z nich, części są delikatne, a rdzeń maszyny jest w rękach niejakiego Langego. Jeśli Lane ucieknie ze rdzeniem to mamy tylko złom. No i nie można strzelać do kryptologów. Oni wiedzą jak to wszystko poskładać do kupy, no i jeden z nich…jednego z nich udało mi się zwerbować – powiedział.
      Po tych słowach zapadła cisza, przerywana tylko rzadkimi śmiechami rosyjskich żołnierzy.

      Usuń
  41. Był z siebie zadowolony, nawet więcej niż zadowolony. Co prawda wiele stracił podczas tej wojny, nawet i bardzo dużo, jednak mógł to przeboleć, bo najważniejsze było to, że ojczyźnie nie zagrażali faszyści. Kontrrewolucjoniści wydawali się w tej chwili jakimś odległym problemem, a niedawna defilada zwycięstwa i zdobycie Berlina…miał wrażenie, że to było wczoraj. Defilada była wczoraj, a nowe odznaczenia nadali mu przedwczoraj. Nie wierzył że minęło co najmniej kilka miesięcy od zatknięcia sztandaru w Berlinie.
    Chociaż od paru tygodni, chyba od trzech tygodni sprawdzał gdzie są porozmieszczani kryptolodzy pracujący w twierdzy. Szukał tego jednego konkretnego kryptologa. Constantina Wincklera. Oczywiście przyjmował też taką możliwość, że mógł nie żyć. Że zginął albo podczas walk, podczas transportu czy w GUŁAGu. Podświadomość i instynkt mówiły mu, że taki Winckler to jeszcze żyje, jeszcze dycha. I być może zapomniał o nim. Był tylko jeden sposób żeby się przekonać.
    — Ciekawe, czy o mnie pamiętasz Winckler – powiedział i pstryknął zapalniczką, którą zabrał Wincklerowi. Przypalił końcówkę papierosa i zaciągnął się słabo. Palił radzieckie papierosy bo o inne było trudno. Chociaż, miał jakieś niemieckie, czy nawet i amerykańskie. W każdym razie były burżujskie. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, nie zmienił się nic, no może tylko przybyło mu trochę animuszu, od momentu kiedy założył z powrotem radziecki mundur.
    Zamknął teczkę z depeszą i uśmiechnął się pod nosem. Sprawi wizytę pewnemu kryptologowi. Władimir był więcej niż pewny, że przywiezie Wincklera do Moskwy, bo prościej jest przywieźć jednego człowieka do Moskwy niż cały sprzęt przewieźć za Ural, do jednego człowieka. Chociaż…nie takie rzeczy robił towarzysz Stalin.
    **
    Załatwienie potrzebnych dokumentów nie było aż tak trudne, co nie oznacza że to nie sprawiło trudności. Z pewnością sama rozmowa z Wincklerem nie będzie wymagająca. Będzie najłatwiejsza z tego wszystkiego, co do tej pory zrobił.
    Nie lubił Syberii, to przez to suche powietrze i ten mróz. Śnieg spadał całkiem szybko, lato krótkie… No i Demidov twierdził, że Syberia jest depresyjna, bardzo depresyjna, zwłaszcza podczas jesienie i zimy, bo lato było śliczne, tylko komarów dużo.
    Postawił kołnierz płaszcza, żeby osłonić twarz, przed mrozem i zacinającym śniegiem. Kilkanaście kroków dzieliło go od chaty komendanta obozu. Było ciemno na zewnątrz, nie licząc kilku wartowników było pusto. W chacie komendanta, palio się w kozie, czyli nic dziwnego. Pokój był skromny, no bo co mógł tutaj człowiek trzymać?
    — Witajcie towarzyszu majorze. Wódki? – zapytał z miejsca.
    — Witajcie. Polejcie, polejcie – no bo przecież nie wypadało odmówić. – Więc mówicie, że to u was jest ten kogo szukamy. To dobrze, dobrze. Pójdźcie po niego towarzyszu, albo każcie komuś. Ma się tu pojawić szybko – Demidov był spokojny, chociaż wewnątrz to aż zżerała go ciekawość co do swoich hipotez. Ciekawiło go to jak się zmienił Winckler, w końcu minęło sporo czasu.
    Komendant wyprężył się i kazał jakiemuś sołdatowi pójść po tego szkopa. Władimir przypuszczał, że ten sołdat nie będzie się certolić, nie wyglądał na takiego, który jest ugodowym człowiekiem.
    Zdążyli wychylić dwie szklanki wódki i zagryźć dwoma ogórkami, zanim w drzwiach stanął żołnierz o imieniu Iwan i wepchnął jakiegoś obdartusa. Władimir nie musiał się odwracać, wiedział że to Winckler.
    — Zostawcie nas towarzyszu komendancie – polecił oschle. Poczekał aż mężczyzna wyjdzie. – Usiądźcie Winckler, musimy porozmawiać.

    OdpowiedzUsuń
  42. Demidov uśmiechnął się słabo.
    — Jak to mówią ci Polacy: „Złego diabli nie biorą” – zacytował. Mówił po niemiecku, brzmiał tak jak wtedy w twierdzy, tylko że miał na sobie ukochany mundur.
    — Szpieg, szpieg to takie ładne określenie. Dużo lepsze niż agent – powiedział i pokiwał głową jakby z uznaniem. – Ooo, Abwehra węszyła, węszyła i to długo. SD też, ale jak ma się dobrą legendę i człowiek jest odpowiedni, to ciężko jest cokolwiek wykryć – uśmiechnął się przeciągle.
    Wyciągnął papierosa i odpalił jednego przy pomocy zapalniczki Wincklera. Pomachał nią i ostentacyjnie schował do kieszeni, identycznie jak wtedy w gospodzie. Wypuścił kłąb szarego dymu z radzieckiego papierosa.
    — No to będę się streszczać, żeby ci czasu pracy nie odbierać. Przecież jak to mawialiście? „Arbeit macht frei” – uśmiechnął się, chociaż wcale mu nie było do śmiechu. Bliżej mu było do płaczu kiedy sobie przypomniał to wszystko. Dlatego starał się nie wracać myślami do tych konkretnych wspomnień. Każdego coś takiego mogło złamać.
    — Krótko, możecie zostać tutaj w tym urokliwym miejscu albo pojedziecie ze mną do Moskwy. Uruchomimy to wasze ustrojstwo, którego tak pilnie strzegliście przed światem – uśmiechnął się słabo. – Macie wybór Winckler. Możecie się zastanowić, byle nie za długo. Podróż do Moskwy długa a ja też nie będę tutaj w nieskończoność.
    A prawda była taka, że Winckler nie miał wyboru, Demidov tylko się naigrywał i dawał złudzenie. Bo przecież… to Rosjanie rozdawali tu karty, a kto jak kto ale Władimir Demidov był w tym wygranym obozie.
    Strzepnął popiół do popielniczki. Spoglądał na Wincklera i palił papierosa, nawet nie myśląc o tym żeby go poczęstować. Na częstowanie papierosami jeszcze przyjdzie czas.

    OdpowiedzUsuń
  43. — Jeszcze nie próbowaliśmy tego złożyć – powiedział. Nie próbowali bo nie mieli jak, bo kilka części trochę zaginęło w akcji no i też Lange trochę się wymknął, ale trafił ostatecznie w ręce Rosjan. Trwało to jakiś czas, ale w końcu się udało.
    No i też należało przygotować miejsce na rozłożenie sprzętu.
    — Oddam ci ale nie teraz – powiedział szczerze. – Jeszcze ci mogą zabrać. Ale bez wątpienia byłbyś przez chwilę najbogatszym więźniem – zaśmiał się. – I no cóż…masz dwie odpowiedzi: „tak” albo „tak”. – Mówiąc to poprawił się na krześle i lekko przygryzł wargę. Spojrzał na flaszkę wódki i grube sowieckie szklanki, które stały obok niej.
    Wlał do jednej z nich trochę alkoholu i podsunął ją Wincklerowi. Nie była to pełna szklanka, nie była nawet w połowie pełna, ot właściwie to odrobinkę wlał. Raczej nie pił…raczej na pewno bo więźniowie nie pili, a jeśli pili to było to poważne niedopatrzenie ze strony komendanta i taki komendant może być przeniesiony do innego GUŁAGu. Bynajmniej nie na bliźniacze stanowisko.
    — Pij. Rozgrzejesz się, ale raczej nie upijesz. Chyba, że wcześniej upijałeś się kieliszkiem wódki, to może być nieciekawie – powiedział Władimir. Był jednak przekonany, że od takiej ilości nic mu nie będzie. Dorosły chłop, tutaj taką ilością to ciężko było dziecko upić.
    Spojrzał na zegarek, również zdobyczny, nie miał całego dnia. Zamierzał zabawić tutaj jeszcze maksymalnie pół godziny, przecież miał tylko więźnia zabrać. Więźnia który nie miał tutaj nic osobistego, tylko te łachy co miał na sobie. Nie miał tutaj nic, nie licząc towarzyszy niedoli, strażników i hektarów iglastego lasu.

    OdpowiedzUsuń
  44. — Ohyda, wy chyba spirytusu nigdy nie piliście Winckler – powiedział z lekkim szyderczym uśmiechem.
    — A i nie Wagner. Wagner chyba już nie żyje, a jeśli jednak jakimś cudem żyje, to jest na wykończeniu w jednym z GUŁAGów – powiedział pewnym siebie głosem. – Nazywam się Władimir, Władimirowicz Demidov – przedstawił się szybko. Wcześniej czy później dowiedziałby się jak ma na imię i nazwisko. Lepiej żeby dowiedział się od niego, prawda?
    — To nie jest koncert życzeń Winckler, powinieneś się tego nauczyć. – Demidov stał z przesła i przeszedł za plecy Wincklera. – To ty jesteś tutaj gościem, nie na odwrót. Pamiętaj, że w Rosji łatwo jest zginąć lub zaginąć…my mówimy to na przykładzie tych polskich oficerów „uciec do Mandżurii” - mówiąc to sugestywnie klepnął Niemca w tył głowy. Zrobił to lekko, wiec Winckler poczuł raczej coś na zasadzie lekkiego szturchnięcia.
    Kilka rzeczy mógł spełnić. Ale to stopniowo. Demidov preferował zasadę kija i marchewki. Po prostu, kijek i marchewka. Chociaż i czasem żartował, że w ZSRR to stosowano tę zasadę bez marchewki. Oczywiście nie mówił tego głośno. Starał się też i myśleć o tym rzadko, jakby bał się że tutaj nawet za kontrrewolucyjne myśli mogą go zamknąć.
    — No, a teraz wstajemy – chwycił go za łachy i zmusił do wstania. – I wychodzimy na świeże powietrze. Bierzemy dwa ostatnie wdechy, i wychodzimy nie oglądając się za siebie, bo to niby przynosi pecha i takie inne dyrdymały, które wymyślił jakiś burżujski biskup – niemalże wypchnął go z chaty komendanta.
    — Dziękuję towarzyszu za pomoc. Matuszka Rosja wam tego nie zapomni – powiedział stary frazes. Dla postronnych nic nie znaczył, jednak dla wielu Rosjan była to jedna z największych pochwał.
    — No Winckler, czeka was cudowna podróż przez bezkres – powiedział niemalże szeptem do Niemca. – Nie próbuj ucieczki, tutaj zdechniesz jak pies, a ze mną przeżyjesz. Jak będziesz miły to może i wyjedziesz do Niemiec.

    OdpowiedzUsuń
  45. Jeśli myślał że ucieknie z Moskwy to albo był głupi, albo nie znał rosyjskich realiów. Demidov wiedział jak ciężko jest ludziom się wyłapać że są obserwowani, że ich sąsiad jest współpracownikiem bezpieki. Niemcy może i myśleli, że Rosjanie są głupi, ale tak nie było. Owszem, Władimir wiedział że jeszcze potrwa proces edukacji społeczeństwa. Był jednak dobrej myśli.
    — Może i mamy, może i nie mamy – odpowiedział Wagner. Rozmawiał z nim po niemiecku. Byli sami na pace, major wcześniej zadecydował, że nie będzie potrzebny nikt dodatkowy do ochrony. Tylko on i kierowca. Przecież Winckler byłby głupi gdyby chciał uciekać przez ten bezkres.
    — A czemu pytasz? Lubiłeś sobie na niego popatrzeć, kiedy ten czytał depesze? – zapytał i uśmiechnął się cynicznie. Początkowo nie zamierzał poruszać tego tematu, no ale… - A może po prostu chcesz wiedzieć, czy warto się zabić, lub podjąć próbę ucieczki? Odpowiem za ciebie. Nie warto.
    Wpatrywał się w Niemca, jakby chciał go prześwidrować wzrokiem.
    — Odpowiem za ciebie. Nie podskakuj, może i masz nas Rosjan za idiotów, ale uwierz głupi nie jesteśmy. Nie jesteśmy głupsi niż wy „rasa aryjska” – prychnął. – Poza tym ja jestem słownym oficerem. Jak widzisz, żyjesz. Nawet i całkiem nieźle się trzymasz jak na warunki – uśmiechnął się lekko. Tak, to miał być komplement.

    OdpowiedzUsuń
  46. Zaśmiał się słysząc Wincklera. Miał taki śmieszny akcent, kiedy mówił po rosyjsku.
    Nie wiedział co Niemiec czuł, nie wiedział też, że on pewnie czułby to samo zostawiając za sobą GUŁAG. Władimir nie miał pojęcia że czas płynął w takich miejscach inaczej, że wszystkie dni zlewały się w jedną bezkształtną masę, wszystko było do siebie bliźniaczo podobne. Zarówno dla więźniów jak i dla strażników. Owszem, wiedział, że to nie Moskwa, Leningrad, Stalingrad, Rostów, Soczi… Żadne większe miasto. Tutaj była syberyjska tundra. Tutaj było nic.
    Siedział na ławie i założył nogę na nogę. Zapalił kolejnego papierosa.
    Obserwował Wincklera. Niewiele mówił, Demidov też nie zamierzał prowokować rozmowy. Może później zacznie.
    Pociąg szarpnął. Władimir uśmiechnął się pod nosem, cieszył się, że wszystko poszło po jego myśli. A do Moskwy mieli kilka może i kilkanaście godzin podróży. To nie było długo. Owszem mogło być szybciej, ale…no właśnie, byli w Rosji, gdzie dla jednego marnego człowieczka nie będą wysyłać samochodu, czy samolotu i nie będą transportować do Moskwy.
    Zresztą, Władimir nie lubił samolotów. Zdecydowanie pewniej czuł się na ziemi.
    — Nic nie będziesz mówić? – zapytał zaciągając się papierosem. – No to trudno. Czeka nas kilka, może kilkanaście godzin jazdy. Zobaczymy.
    Ściągnął czapkę oficerską i położył ją na siedzeniu obok. Rozpiął płaszcz i zaczął obserwować Wincklera. Przesuwał wzrok po jego ciele, jakby chciał sobie go zapamiętać i porównać z tym Wincklerem z przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
  47. — Nie gapię się – odpowiedział nieznacznie speszony. – Obserwuję…porównuję jak wiele pamiętam, jak wiele się zmieniło w twoim wyglądzie – dodał chcąc się usprawiedliwić. Zaraz też i odwrócił wzrok.
    — Spróbuj się przespać, czy coś. Długa droga przed nami – mruknął. On sam nie zamierzał spać, znaczy się...może i się prześpi, czy coś. Taka drzemka będzie jednak odbiegać od standardów „spania”, nawet nie nazwałby tego drzemką. Od zawsze miał lekki sen a w takich przypadkach to Constantin mógł się poruszyć, zaszeleścić ubraniem i Demidov otworzyłby oczy i rzuciłby krótkie: „gdzie leziesz?”.
    Major miał tylko nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i pociąg nie będzie mieć żadnych większych opóźnień i że nie będą musieli przepuszczać innych składów.
    Skrzyżował ręce na piersi i wyłożył się na ławie. Był oficerem NKWD, organizacji przed którą czuło się respekt i strach. Wiadomym było, że do NKWD nie szli delikatni ludzie. Wiadomo też, że służba w NKWD zmienia ludzi…na gorsze. Większość cywilów omijała szerokim łukiem oficerów w granatowych spodniach i w czapkach z granatowym otokiem. Władimir im się nie dziwił. Nawet chciałby powiedzieć, że ci ludzie dobrze robili. Bardzo dobrze.
    Spojrzał jak tam miał się więzień i po chwili znowu zaczął patrzeć gdzie indziej. Ot spoglądał co jakiś czas na więźnia. I zaczął się zastanawiać nad jedną rzeczą. Zaczął też myśleć o jednej rzeczy o której wolałby głośno nie mówić.
    Przetarł policzek zimną dłonią, jakby to miało mu w czymś pomóc. Zimno pomogło. Żeby zająć swoje myśli, zaczął sobie przypominać różne fragmenty dramatów, albo wierszy które przeczytał. Czasem jakieś fragmenty powieści. Musiał się czymś zająć.

    OdpowiedzUsuń
  48. — Nie wiem. To już od ciebie zależy. Ja na razie się nie zdradzę tym dlaczego ciebie zapamiętałem. Nu…ale musze przyznać, że czekałem na nasze ponowne spotkanie – powiedział już nieco ciszej. Nawet nie był pewny, czy Winckler go usłyszał. Czy nie został zagłuszony przez stukot kół pociągu. Nie było to jednak w tej chwili ważne. To tylko taki jakby dodatek.
    Władimir potrafił spać w niemalże każdych warunkach. Potrafił też możliwie najdłużej nie zasypiać. Teraz nie mógł pozwolić sobie na sen. Miał pilnować Wincklera (chociaż wątpił w jego ucieczkę, ale kto tam tego faszystę wie). Pilnować, później odpocznie. Chociaż może…może krótka drzemka dobrze mu zrobi? Ale nie, dostał przecież…miał w kieszeni coś dobrze znanego Niemcom jako Pervitin. Oni też mieli to, też korzystali z metaamfetaminy. On sam kilka razy korzystał z narkotyku. Dotychczas w operacjach wojskowych. Teraz…teraz miał go tylko odeskortować do Moskwy. Ktoś ich odbierze z dworca. Pewnie ten Razmuchin, Jurij Razmuchin. Lubił go, nie był głupi i szybko się chłopak uczył.
    Kiedy znużyło go przypominanie sobie fragmentów książek to skrzyżował ręce na piersi i przymknął oczy. Nie spał, wszystko słyszał i dużo czuł. Wiedział że Winckler sobie śpi.
    Tylko raz na jakiś czas otwierał oczy i uważnie lustrował okolicę.
    — Nie patrz się tak Winckler – mruknął Demidov czując na sobie czyjś wzrok. – Spróbuj jeszcze spać, do Moskwy jeszcze co najmniej dziesięć godzin jazdy.

    OdpowiedzUsuń
  49. — Byliśmy – powiedział. – Ja byłem…w maju, już po tym jak Berlin padł. Wracałem do domu – odpowiedział, nie spoglądając jednak na niego. Nie mówił co widział, czego nie widział. – Auschwitz, Gross-Rossen…mam wymieniać dalej? – zapytał i nieznacznie uniósł jedną brew.
    Przez krótką chwilę milczał.
    — Dlaczego pytasz? – zapytał w końcu.
    Nie wiedział dlaczego to interesowało Constantina, ale chciał się dowiedzieć. Dlaczego pytał, mógł zapytać o tyle różnych rzeczy ale zapytał o obóz koncentracyjny. Mógł zapytać o to jak było w Berlinie, albo coś w tym stylu. Nie zrobił tego. Demidov zaczynał się poważnie zastanawiać nad tym co siedziało w głowie Wincklera. Przecież coś musiało być na rzeczy! O co mu chodziło! Dlaczego chciał to wiedzieć. Teoretycznie mógłby odpowiedzieć i zamilknąć, ale…ale no właśnie. Zapytał się dlaczego chce o tym wiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  50. — Coś zostało – odpowiedział wymijająco. Ni chciał się w to zagłębiać. Widział wiele, był przy wielu rzeczach. Przesłuchiwał ludzi, ale robił to bo byli to kontrrewolucjoniści, wrogowie. A tam? Tam to przecież była zbieranina przypadkowych ludzi. Były tam dzieci. Nie rozumiał jak mogli robić coś takiego dzieciom. U nich inaczej rozwiązywało się te rzeczy. Dzieci szły do sierocińców. A jak starsze to do gułagu. Ale nie robili na nich eksperymentów!
    — Czy wszystko przeszło przez twoje ręce Winckler? – zapytał z dobrze wyczuwalną ironią. W tej chwili zaczął się cieszyć, że jednak udało mu się nakłonić Wincklera do współpracy, nie żeby Niemiec miał wtedy jakiś sensowny wybór.
    Siedział i powoli miał dosyć. Jakoś…miał wrażenie, że do gułagu mu się lepiej jechało. Wątpił żeby Winckler.
    — Na miejscu jakoś się ogarniesz. Dostaniesz ubrania, ktoś ostrzyże twoje włosy i będziesz wyglądać… z pewnością lepiej niż teraz – powiedział i przymknął oczy. Odetchnął ciężko i zakaszlał.
    Czyżbym się przeziębił?
    Podrapał się po policzku. Lekko przygryzł wargę. Zapalił papierosa, jednak nie poczęstował nim Wincklera.

    [Może zrobimy przeskok do Moskwy?]

    OdpowiedzUsuń
  51. — Zważajcie na słowa Winckler. Zwłaszcza, że jesteście na naszej łasce – powiedział Władimir. – A już wiecie jak przyjemna może być Syberia… Chociaż…słyszałem że ci, którzy trafią na Łubiankę to jedynie o czym myślą to o szybkim transporcie na Syberię. – Mówiąc to Demidov przybrał zamyślony wyraz twarzy. Uśmiechnął się lekko.
    Prawie wcale nie spał. Pomimo zmęczenia długą podróżą nie był w stanie zasnąć. Przypuszczał, że w Moskwie sobie to wszystko odrobi.
    **
    — Długo spaliście Winckler – powiedział Demidov. – Siedźcie, siedźcie. Leżcie i odpoczywajcie. Głęboko oddychajcie, moskiewskie powietrze dobrze robi na samopoczucie – dodał z lekkim przekąsem. Chociaz dla niego wiadomość, że byli w Moskwie mogła podziałać dobrze. – No… jak się czujecie? – zapytał przechodząc przez cały pokój i stając przed Niemcem. Może później mu powie jak minęła podróż, chociaż…wyjątkowo Constantin był bezproblemowy. Praktycznie przespał całą trasę, czasem tylko urządzał sobie krótkie spacery, czy coś. A tak to normalnie jak podróż z małym wiecznie zmęczonym dzieckiem, które nic tylko by spało.
    — No… za kilkanaście minut powinien ktoś przyjść i zetnie ci te kudły. Zaczniesz wyglądać jak jakiś człowiek. Może nigdy nie będziesz tak przystojny jak ja, ale… będziesz wyglądać lepiej niż obecnie – powiedział z lekką złośliwością. Znaczy się Demidov wiedział, że był tylko trochę przystojniejszy od diabła i to mu wystarczyło. Nie musiał wyglądać jak wymuskany mężczyzna, nie musiał mieć wyglądu amanta filmowego. Był wojskowym nie aktorem.

    OdpowiedzUsuń