21 lutego 2000

[KP] Gdy bezsenność spowija cisza...

Przyszłaś do mnie we śnie, 
Sukkub, odziany w czerwień
Szepczesz mi do ucha najsłodsze plugastwa, 
Lecz to mój sen, więc niech wolno będzie mi powiedzieć: 

Musiałaś pomylić drogę, 
Bo zawędrowałaś do piekła 



Effie Maria Evans

|| 22 lata || kelnerka w lokalu Promessa || chodzące kłopoty || magnes na problemy || miłośniczka zwierząt || 

 Przeklinała dzień, w którym jej ojciec odszedł z tego świata. To był początek całego pasma problemów jakie dotknęły ją i jej matkę. Kiedy najbardziej potrzebowała bliskiej osoby, Carmen Evans upadła na samo dno. Kolejne dni przeżywała już tylko w towarzystwie butelki. Effie musiała zająć się wszystkim. Dopiero skończyła szkołę, marzyła o studiach, a zamiast tego musiała opiekować się kobietą, która jeszcze niedawno była najbardziej opiekuńczą mamą na ziemi. Szukała pracy, łapała się czego tylko mogła. Nigdy nie była typem dziewczyny, która przesiaduje w domu, ale kiedy matka po raz kolejny upiła się, postanowiła, że nie będzie spędzała tam więcej czasu niż musi. Pilnowała, aby miała co jeść, opłacała rachunki, próbowała przemówić do rozumu. Została kelnerką, starczało na opłaty, a jeśli na coś brakowało, potrafiła kraść. Często witała w różnych klubach, aby oderwać się od rzeczywistości, przy tym korzystała z różnych używek, czasami zdarzało się dorabianie w inny, mniej moralny sposób. Bójki były na porządku dziennym, nie była tą samą dziewczyną, co jeszcze kilka lat temu. Pogodziła się ze swoim życiem, często uśmiechała się, ale bywały i gorsze dni. Wtedy nie pokazywała się nikomu na oczy, tak było łatwiej. 

I jestem pewien, że zapach twej miękkiej skóry 
Jest ostatnim z legalnych narkotyków,
Wysłuchaj zatem mojej zuchwałej i obrazoburczej zachcianki:
Zaciągnijmy tu księżyc i każmy mu patrzeć

10 komentarzy:

  1. Przybył na ziemię tylko w jednym celu - żeby uratować z oślizgłych demonicznych łapsk Effie Evans. Oczywistym było więc, że będzie ją obserwował. Będąc jej aniołem stróżem, wiele się o niej dowiedział. Miał informacje, gdzie pracuje, gdzie najczęściej się przechadza, co robi. Posiadał też wiedzę na temat jej rodziny i życia. Współczuł jej, ponieważ nie ułożyło jej się tak, jak sobie o tym marzyła. Liczył jednak z całych sił, że uda mu się obudzić w niej coś, co ociągnie ją od diabelskich posłańców. Tym razem musiało się powieść. Nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. Dosyć już dusz zebrał dla siebie przeklętu Lucyfer. Tamtego wieczoru śledził ją, jednak z dosyć sporej odległości. Wołał mimo wszystko ryzykować, że ją zgubi niż że potraktuje go jak potencjalnego szaleńca. Nie mogła o niczym wiedzieć. Wziął ze sobą gitarę, tak na wszelki wypadek. Zawsze istniała możliwość wykręcenia się, że wraca z gry na rogu jakichś znanych ulic. Na jego szczęście okazało się, że w klubie, do którego wszedł za Effie, odbywały się jakieś występy młodych talentów czy coś takiego. Nie liczył na żadną wygraną, nie na tym mu zależało. Dałoby mu to idealne usprawiedliwienie dla przybycia do tego miejsca, gdyby kobieta kiedykolwiek zapytała go o to. Wpisał się na listę i czekał na swoją kolej, siedząc przy barze. Starał się znaleźć swoją podopieczną w tym tłumie ludzi, który go otaczał. Po długiej chwili intensywnego studiowania wszystkich imprezowiczów wreszcie ją złapał. Nie podobało mu się, że tu przyszła. Dlaczego to robisz, Effie? Czemu akurat tu chcesz szukać ucieczki?
    - Podać coś? - głos barmana wyrwał go z zamyślenia.
    - Nie, dziękuję - odpowiedział szybko, po czym uśmiechnął się sam do siebie.
    Świat ludzi od zawsze go zadziwiał, a kiedy miał okazję stać się jego częścią, wydawał mu się jeszcze dziwniejszy. Nie rozumiał, po co w zasadzie człowiek wymyślił alkohol czy papierosy. Może dlatego, że żadnej z tych rzeczy nigdy nie miał w ustach, choć wiele razy mu to proponowano. Zastanawiał się, za ile zobaczy koło Evans demony. Gdzieś z tyłu jeszcze tkwiła w nim nadzieja, że może dziś sobie ją odpuszczą, ale tak naprawdę wiedział, że lada chwila do niej przystąpią, by kusić do złego. Im bardziej człowiek się poddawał, tym chętniej się przy nim pojawiały. Kelial widział, że w jej otoczeniu było ich coraz więcej, a to oznaczało, że musiał sięgnąć po radykalne środki i oto jest! W tym momencie usłyszał swoje nazwisko. Wyszedł z gitarą na scenę i zaczął delikatnie szarpać struny. Przygotował sobie wcześniej listę ziemskich utworów, żeby móc sobie je przyswoić, a przed jakimiś występami czy na ulicy po prostu wybierał jeden na ślepo. Uwielbiał muzykę. Pasowało to do niego, w końcu był aniołem. Kiedy przybierał ludzką postać, zawsze starał się nowej wersji siebie przydzielić jakiś instrument. Chyba nie mógłby bez tego funkcjonować. Uwielbiał ten moment, kiedy muzyka cichła i przez sekundę otaczała go kompletna cisza, przerwana dopiero później oklaskami. Wielu artystów zapewni grało dla wiwatującej publiczności, a on zawsze czekał na ten niebiański moment ciszy. Zszedł ze sceny i wrócił z lekkim uśmiechem na swoje poprzednie miejsce. Ponownie zerknął na tłum, szukając Effie, ale tym razem nie mógł jej dostrzec. Nagle dotarły do niego jakieś dziwne odgłosy. Zupełnie jak gdyby ktoś się kłócić... Serce zabiło mu trochę szybciej. Byle to nie była Evans pomyślał i ruszył w stronę, z której wydobywał się niepokojący dźwięk.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kelial starał się iść w kierunku, z którego usłyszał krzyk, ale nie było to takie proste, bo zewsząd otaczała go muzyka. Zaczął się kręcić w kółko. Czuł, że zabłądził, ale wtedy wpadł na pewien pomysł, jego ostatnią deskę ratunku. Przecież mógł wyczuć, czy gdzieś w pobliżu nie kręcą się jakieś demony. Domyślał się, że mogły już dopaść jego podopieczną, a przynajmniej raz w życiu miał taką nadzieję. Zamknął oczy i starał się skupić, odciąć od zgiełku rozmów. Tak, są tutaj i nawet wiem już gdzie . Teraz już zerwał się do biegu, bo czuł, że coś jest nie tak. W końcu jego "demoniczny radar", jak miał w zwyczaju go nazywać, poprowadził go na tył budynku. Co ona miałaby tam robić?
    Przeląkł się, kiedy zobaczył leżącą na ziemi Effie i grupkę sług samego diabła, które złośliwie wiwatowały nad biedną dziewczyną. Zacisnął zęby. Chyba będzie musiał podjąć z tym gościem jakąś walkę. Nie spodobało mu się to. Wiedział, że nie może mu zrobić krzywdy. Musiał po prostu bronić Evans. Oparł gitarę o ścianę i wkroczył do akcji:
    - Co tu się dzieje? - zapytał.
    Spojrzenie mężczyzny momentalnie przeniosło się na niego. Widział nienawiść i wściekłość w jego oczach. Westchnął w duchu. Demony odwaliły kawał "dobrej" roboty.
    - Koleś, nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, okej? Idź stąd i zostaw nas, a nie oberwiesz - powiedział pewny siebie.
    Kelial zrobił odważnie krok do przodu.
    - Albo pan ją zostawi, albo wzywam ochronę - zagroził.
    Mężczyzna parsknął śmiechem.
    - Ależ proszę bardzo, ta mała próbowała mnie okraść, należy jej się nauczka - wysyczał.
    Mężczyzna miał ochotę spiorunować wzrokiem przeklętych kusicieli kobiety, ale wiedział, że nie mógł tego zrobić. Wzięliby go za wariata. W końcu podszedł bardzo blisko, stając między dziewczyną a agresorem.
    - Mimo wszystko nalegam, proszę ją zostawić - odparł spokojnym tonem.
    Mężczyzna przed nim uśmiechnął się pod nosem i zamachnął się na niego. Całe szczęście James kątem oka to zauważył i w porę się schylił. Mało brakowało, żeby oberwał. Chwycił agresora za nadgarstek i próbował mu go jakoś wykręcić, ale tamten zręcznie się wyrwał. Przecież go nie uderzę... Widział w oczach tamtego jeszcze większą wściekłość. Chyba spodziewał się, że z Kelialem pójdzie mu łatwo. W przypływie emocji po prostu rzucił się na chłopaka. W oczach anioła pojawił się chwilowy strach, upadł na ziemię.
    - Mówiłem, że masz ze mną nie zadzierać - wysyczał.
    Złapał go za ręce, prawdopodobnie, żeby nie dać mu okazji do ataku, ale przecież Kelial miał jeszcze nogi. Uniósł zręcznie kolano i starając się włożyć w to jak najwięcej siły, uderzył mężczyznę w podbrzusze. Nie zrobił tego tak mocno, jak chciał, ale tamtego to zaskoczyło. Uścisk trochę się rozluźnił i chłopak wykorzystał okazję. Przewrócił tamtego na plecy, po czym złapał za kurtkę i chwycił jego jedną rękę, żeby położyć go na brzuchu. Kolanem przycisnął go do ziemi.
    - Radzę się nie szarpać - powiedział Kelial. - Ma pan z powrotem to, co panu ukradła?
    - Tak - wysyczał tamten.
    - Będę tak pana trzymał, dopóki się pan nie uspokoi. Skoro ma już pan to, co chciał, proszę stąd iść, jasne? Chyba że chce pan dostać drugi raz - zagroził mu.
    - Dobra, dobra, już jestem spokojny.
    Kelial uwierzył i ostrożnie stanął na nogach. Obrócił się, żeby spojrzeć, w jakim stanie jest Effie i to był błąd. Po chwili poczuł mocne uderzenie w nos, zachwiał się i przewrócił. Osłonił się przed kolejnym ciosem, ale ten nie nadszedł. Mężczyzna po prostu zaczął biec do środka budynku. Skarcił się za swoją naiwność. Jak mógł być tak głupi? Był zbyt ufny, ale w anielskim świecie za to się nie obrywało. Zaraz poczuł w ustach smak krwi. Świetnie...
    - Nic Ci nie jest? - zwrócił się do dziewczyny, kiedy udało mu się wstać. - Chyba musimy się stąd zwijać. Pewnie pobiegł po ochronę, a jeśli tak, to wylecimy stąd z hukiem - powiedział niezbyt zadowolony, biorąc gitarę w dłoń.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaskoczyła go tym dotykiem do tego stopnia, że jego ciało przeszedł delikatny dreszcz. Wpadł na moment w jakiś dziwny stan, ale zaraz się z niego otrząsnął. Potrzebował skupić się na zadaniu.
    - Daj spokój, to tylko trochę krwi. Lepiej zachowaj odległość, żebym Cię nie ubrudził - ostrzegł.
    Szukał w kurtce jakiejś chusteczki, żeby móc się wytrzeć. Nie chciał, żeby krople skapywały za nim na ziemię, naznaczając w pewien sposób ich drogę. Po jej kolejnych słowach spojrzał na nią ukradkiem z lekkim wyrzutem.
    - Przydałoby się jakieś "dziękuję" - uniósł brew. - Do środka wejść nie możemy, bo pewnie by nas wyłapali. Zgaduje, że dasz radę przejść przez ogrodzenie. Skoro byłaś w stanie zabrać tamtemu portfel, to wspinanie się nie będzie problemem. Tam przynajmniej nikt się na ciebie nie rzuci - dodał mimochodem i zaczął iść w kierunku jakiegoś dogodniejszego miejsca.
    Domyślał się, że ten mężczyzna mówił prawdę. W końcu po co miałby ją atakować, jeśli nie w ramach jakiejś nauczki? Tylko po co uciekać się do kradzieży? Przecież mogłaby te pieniądze uczciwie zarobić. Zastanawiał się, jak ją od tego odwieść, co zrobić... Musiał coś wymyśleć, a przede wszystkim, musiał jej strzec.
    - Przejdziesz pierwsza - oznajmił, kiedy wreszcie się zatrzymał. - Nie chcę rzucać gitary na ziemię, a tak będę Ci mógł ją po prostu podać. Tylko nie zwiej z nią nigdzie - wyjaśnił uszczypliwie. - Dla ratowania Cię z opresji, opuszczam wyniki konkursu talentów, uszanuj to - uśmiechnął się delikatnie.
    Tak naprawdę nie zależało mu aż tak bardzo. Przyszedł do klubu tylko ze względu na nią, a muzyczna rywalizacja miała być jedynie usprawiedliwieniem, gdyby było potrzebne. Miał nadzieję, że zdążą przejść, zanim znajdzie się tu ochrona. Nie chciał kłopotów, a poza tym... Mogliby wezwać policję, a wtedy nie byłoby to przyjemne dla Effie. On pewnie jakoś dałby radę się z tego wywinąć. W końcu stanął tylko w obronie dziewczyny i tak naprawdę był największym poszkodowanym w całej tej sytuacji, co było widać na pierwszy rzut oka.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oczywiście wiedział, że dziewczyna tu nie mieszka. W końcu przez dłuższy czas ją obserwował, a ona nie mogła mieć o tym najmniejszego pojęcia. Nie wierzyła w to, że każdy ma swojego anioła stróża, jak z resztą i wielu ludzi. Widział, że nie wie, gdzie ma iść. Z resztą, gdyby miała tu jakichś znajomych w pobliżu z pewnością by do nich poszła natychmiast. Miał wrażenie, że trochę przesadził z uszczypliwością chwilę temu. Zrobiło mu się głupio. Przecież nikt nie dał mu prawa, żeby ją osądzać. Poza tym, widział jej matkę, wiedział, że była zagubiona. Skarcił siebie w myślach i od razu złagodniał na twarzy.
    - A Ty? - zapytał. - Nie wyglądasz, jakbyś znała okolicę. Poza tym, jest ciemno, nie puszczę cię samej. Za dużo podejrzanych typów się tu kręci. Przyjechałem samochodem, mogę cię podwieźć, jeśli nie boisz się ze mną jechać, oczywiście - powiedział za nią łagodnie.
    Miał nadzieję, że się zgodzi. To była doskonała okazja, żeby James Harris lepiej poznał Effie Evans. Kelial nie musiał tego robić, wiedział sporo o jej życiu. Potrzebował zyskać jej zaufanie.
    - Gwarantuję usługi transportowe na przyzwoitym poziomie zupełnie za darmo - dodał, zanim zdążyła o cokolwiek zapytać.
    Domyślał się, że nie ma przy sobie ani grosza. W przeciwnym razie, po co miałaby kraść?
    Czekał na jej odpowiedź, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się przy tym denerwował. Jeśli to ją nie przekona, będzie próbował dalej, do skutku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uśmiechnął się na jej słowa. Zaskakująco miły . No tak, wiadomo. W świecie ludzi łatwiej było uwierzyć w złe niż dobre zamiary. Trochę go to martwiło, ale chciał jej udowodnić, że niektórych też stać na bezinteresowną pomoc. Był pewien, że na ziemi znalazła by się spora grupa osób, która wyświadczyłaby jej taką przysługę. On był aniołem, miał obowiązek służyć ludziom i im pomagać.
    - Dokładnie! - powiedział radośnie. - Tu mnie masz - uśmiechnął się. - W zamian? - uniósł brew. - Przecież już mówiłem, że podwiozę cię za darmo. Nie będę chciał nic w zamian i może to być nawet sto kilometrów, obiecuję.
    Miał nadzieję, że zaskoczył ją pozytywnie. Przede wszystkim zależało mu, żeby dotarła bezpiecznie. Liczył także po cichu, że uda mu się z nią porozmawiać, może zapytać o powód kradzieży. Musiał być jednak ostrożny, żeby nie wyjść na wścibskiego i jej nie odstraszyć. Czuł, że dziewczyna daje mu się przekonać i nerwy zaczęły mu trochę opadać. Mógłby świętować swój mały sukces. Dostałby szansę na wykonanie ważnego ruchu przeciwko demonom. Wiedział, że demoniczne siły nie będą próżnować i im więcej zaangażowania w to włoży, tym bardziej zaciekli staną się jego wrogowie, ale był gotów o to walczyć. W końcu po to tu przybył.
    - Zapewniam też dobrą muzykę, same udogodnienia, tylko korzystać - spojrzał na nią. - Długo mam się jeszcze reklamować? - zapytał z przyjaznym uśmiechem na twarzy.

    OdpowiedzUsuń
  6. [Aniołkiem powiadasz? ;>]

    Miał ochotę pokręcić głową z politowaniem. Czemu to robiła? Tak bardzo chciała zapomnieć, nie chciała wracać do domu? Chłopak pomyślał chwilę. Na pewno nie zrobi z nią nic nielegalnego i nie będzie jej upijał. Miał ją moralizować, a nie demoralizować. Tylko czy ona pójdzie na taki układ? Wpadł na pewien pomysł. Dosyć ryzykowny, ale przecież warto próbować, tak? Sam nie potrzebował zbyt dużo spać, ale jednak. Ludzkie ciało wymagało snu, a on musiał być w formie w razie potrzeby. Jeśli to miało mu pomóc zbliżyć się do dziewczyny, czemu nie?
    Czy podobało mu się taka wyzywająca i szalona? Ciężko było mu jednoznacznie stwierdzić. Sam nie wiedział, czy w ogóle mógł mieć jakąś opinię na ten temat. Jednak jego anielskie doświadczenie mówiło mu, że to nie jest naturalna Effie, a przynajmniej miał gdzieś głęboko taką nadzieję. Wierzył, że każda istota ludzka od urodzenia jest dobra, tylko demony sprawiają, że zaczynając popełniać kolejne błędy, zatraca się i dobroć zastępuje zło. Wiedział, że dziewczyna musi mieć coś więcej do zaoferowania światu niż kradzieże oraz ciągłe pijaństwo. Potrzeba tylko zacząć wierzyć, że to jest możliwe.
    - W porządku, mam pewien pomysł, ale musisz mi zaufać - powiedział. - Zrobimy to po mojemu. Jeżeli nie będzie ci się podobać, będziesz mogła zrezygnować. To chyba uczciwy układ, prawda? - uniósł brew. Miał nadzieję, że ją zaintrygował i że zgodzi się na to. Więcej asów już w rękawie nie miał.

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, imię. Chłopak starał się stłumić w sobie śmiech. I tak prawdziwego nie poznasz pomyślał.
    - James Harris - wyciągnął do niej rękę. - Pokazać dowód? - dodał lekko rozbawiony.
    Trochę zaskoczyło go to, co powiedziała. Co kazało jej tak sądzić? Westchnął ciężko i poparł skronie. Zaczynał powoli tracić energię. Może starał się jednak za bardzo... Co robił nie tak? W dodatku po co się zbliżyła? Teraz jego mięśnie się napięły. Nie potrzebował aż tak bliskiego sąsiedztwa Effie. Cofnął się o krok, żeby poczuć się swobodniej. Już wcześniej, kiedy dotknęła jego ust, przekroczyła granicę. Nie to, że się jej bał, na jego twarzy nie było widać cienia strachu. Po prostu mogłoby go to wytrącać z czujności. Zaczynał czuć, że jego szansa odpływa. Wiedział, że jeżeli od niej odstąpi, to zajmą się nią demony, a tego nie chciał.
    - Nie sądzisz, że gdybym chciał, żebyś wylądowała na komisariacie, wezwałbym ochronę albo nie pozwolił Ci stamtąd uciec? Po co miałbym się kłopotać z policją? Oddałbym cię tamtym i spokojnie poczekał w klubie do końca konkursu, a potem pojechał do domu. Jednak nie zrobiłem tego i sam musiałem się stamtąd zwijać. Czy to nie wystarczający dowód na to, że nie mam złych zamiarów? - zapytał, spoglądając na nią.
    Zastanawiał się przez chwilę, co ma zrobić. Czuł się już trochę zmęczony. Cały czas dopadał go stres. Ciągłe martwienie się o to, co takiego wymyśli Lucyfer, nie pomagało go zwalczać. W dodatku był tu skazany na samotność. Oczywiście, mógł poznawać innych ludzi, ale w bardzo ograniczonej ilości. To było trudne i stawało się coraz trudniejsze.
    - Koncert w plenerze - powiedział w końcu. - Tam chcę cię zabrać, ale to nie będzie taki zwykły plener. Więcej już nie mogę zdradzić, zasznurowuje usta.
    Zastanawiał się, czy i tym razem się nie zgodzi. Jeśli tak, to co zrobi? Nie może namawiać jej w nieskończoność, a poza tym, Effie jak każdy człowiek ma wolną wolę i z niej korzysta. On może tylko próbować. Tak naprawdę wszystko zależy od niej.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ludzki dotyk. Nigdy wcześniej nie miał okazji go doświadczyć, mimo że był już w podobnej roli na ziemi. Po prostu jego wcześniejsza podopieczna nie była tak odważna jak Effie. To było... naprawdę dziwne uczucie. Na szyi pojawiła mu się delikatna gęsia skórka. Dziewczyna wydawała się czerpać z tego jakąś dziką satysfakcję, której kompletnie nie rozumiał.
    Dlaczego tak interesowały ją jego intencje? Nie dość że była niesforna i prowokująca, to jeszcze wścibska. Wcześniej nie sądził, że Evans będzie tak problematyczna. Może dlatego że tylko ją obserwował... Musiał przyznać w obecnym starciu punkt demonom. Potrzebna mu będzie do niej iście anielska cierpliwość.
    - O ile pamiętam, ja chciałem Cię to tylko odwieźć, a to ty zaproponowałaś więcej wrażeń - zaczął, przyglądając się jej. - Nie chcę po prostu, żebyś się sama włóczyła po nocy czy to takie dziwne? Jak mi się przedstawisz, to będziesz już mniej nieznajoma - zauważył. - Chodź, przejedziemy się kawałek. Teoretycznie moglibyśmy iść pieszo, ale - spojrzał na zegarek na ręce - mocno byśmy się spóźnili.
    Pół godziny później znajdowali się na miejscu. No prawie... Mężczyzna sięgnął do bagażnika i wyjął z niego koc oraz lornetkę. Tak naprawdę kupił dla zabawy. W domu często nie miał co robić, a że nie potrzebował ogromnie dużo spać, lubił przypatrywać się ludziom z w miarę bezpiecznej odległości. Mało interesujące hobby, ale jednak. Miał nadzieję, że Effie o to nie zapyta. Przywiązł ją w pobliże czegoś, co przypominało rezerwach przyrody. Znajdowały się tam wysokie pagórki, jaskinie, a wszystko to otoczone było lasem. Kelial odkrył to miejsce urządzając sobie późno w nocy anielskie wycieczki, kiedy nie musiał pilnować Evans. Mało kto tu bywał, bo zapewne mało kto wiedział, jak się dostać do najlepszego miejsca widokowego. Jako człowiek był tutaj tylko raz, zaraz po swojej przemianie.
    - Idź cały czas za mną i patrz pod nogi, pełno tu korzeni - ostrzegł ją.
    Na razie niepotrzebna im była latarka, księżyc świecił tego wieczoru bardzo jasno. Droga do góry nie była trudna, ale James musiał uważać, żeby nie przegapić tego miejsca. Bardzo łatwo było je przeoczyć, bo obrastało go mnóstwo chaszczy.
    - Jest - szepnął sam do siebie.
    Owinął sobie zwinięty koc wokół ramienia, żeby móc odsłonić przejście. Było bardzo gęsto. Wszedł we wnękę, którą sam sobie stworzył i naparł plecami na krzaki, żeby zrobić miejsce dziewczynie.
    - Panie przodem - uczynił uprzejmy gest drugą ręką.
    Chaszcze skrywały szczelinę, a za nią znajdowało się przejście, dzięki któremu można było się dostać na drugą stronę pagórka. Wszedł tam pierwszy, żeby Effie nie pomyślała sobie, że chce ją gdzieś zaciągnąć.
    - Jesteśmy - uśmiechnął się, spoglądając na znajomy widok, który zapierał dech w piersiach.
    Pod nimi, trochę dalej od pagórka rozciągała się dolina, w której stała już scena, a ludzie zaczęli się przed nią zbierać.
    - W samą porę - dodał, rozkładając koc na ziemi i usiadł na nim.
    Skierował wzrok na dziewczynę, czekając na jej reakcję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Uśmiechnął się pod nosem. 1:1, Lucyferze . Czuł jednocześnie satysfakcję i ulgę. Do ostatniej chwili bał się, że dziewczyna uzna to za nudną rozrywkę i będzie chciała wracać, niezadowolona z jego wyboru. Lubił tu przychodzić. Nikt go tu nie widział, o nic nie pytał. Mógł po prostu usiąść i ponapawać się pięknem otaczającego go świata.
    - A widzisz - uśmiechnął się. - Fajnie jest tu posiedzieć, pooglądać widoki, posłuchać muzyki. Koncerty odbywają się tu regularnie. Nie zawsze jest dużo ludzi, ale to nie szkodzi. Tu nie ogłuchniesz, jak przy scenie, a jest przyjemnie - powiedział. - A jakbyś chciała się poprzyglądać ludziom na dole albo zespołowi, to zawsze masz to - dodał, podając jej lornetkę.
    Lubił czasem obserwować reakcję różnych osób, a szczególnie tłumy dobrze bawiących się bez alkoholu czy innych używek nastolatków, skaczących wysoko przy scenie i uśmiechniętych. Przywracało mu to wiarę, dodawało motywacji. Zdarzało mu się wątpić w to, że będzie w stanie kogokolwiek przekonać do powrotu na dobrą drogę, w końcu zło było tak kuszącą propozycją... Takie widoki przekonywały go, że to jest możliwe.
    - O, już wchodzą - ucieszył się. - Grają bardziej rockowe kawałki. Mam nadzieję, że choć trochę lubisz ten gatunek - powiedział.
    Muzyka sprawiała, że czuł się zrelaksowany, bardziej wyluzowany, a chyba tego teraz najbardziej potrzebował. Zamknąć oczy i choć na chwilę wsłuchać się w piękne dźwięki gitar, perkusji, basu, rozmarzyć się na moment w tych ziemskich przyjemnościach, których jako anioł nie mógł doświadczać. Korzystał z takich chwil, póki jeszcze tu był. Nigdy nie żałował, że wybrał Boga zamiast Lucyfera. Świat nie zasługiwał na potępienie. Spojrzał ukradkiem na Effie. Będę walczyć, żeby udało mi się Ciebie z tego wyciągnąć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Uśmiechnął się dumny ze swych poczynań. Dziękował Opatrzności, że udało mu się i że jego plan nie spalił na manowce. Chciał jej pokazać, że da się żyć inaczej, bawić rozsądniej, bywać w innych miejscach.
    - Nieraz tu bywałem, znam się na rzeczy - powiedział rozluźniony. - Spokojnie, nie po to cię tu przyprowadziłem, żeby cię potem zostawić na pastwę dzikich zwierząt - dodał z uśmiechem.
    Oparł się o chłodną skałę głową i zamknął oczy. Wsłuchiwał się w brzmienie gitar, bębnienie perkusji, próbując je oddzielić od siebie. Po chwili zaczął cicho nucić melodię. Kochał muzykę. Uwielbiał jej słuchać, tworzyć ją, wykonywać. W świecie ludzi było tyle osób, które robiły to fenomenalnie. Czasem udawało mu się przemieszczać po świecie na koncerty różnych zespołów, żeby sprawdzić, co ciekawego grają. Sprawiało mu to ogromną frajdę. Nagle poczuł za sobą czyjąś obecność, ale wiedział, że to nic ziemskiego , bo Effie w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Nie mógł się odwrócić. Pewnie ewentualnie wymigałby się jakimś pretekstowym wytłumaczeniem typu coś tam zaszeleszczało w krzakach czy wydawało mi się, że ktoś tam idzie , ale to nie brzmiałoby przekonująco. Wolałby nie prowokować takich sytuacji, dlatego siedział nieruchomo. Wiedział, że jak zignoruje to "coś", to i tak prędzej czy później się pokaże. Przestał nucić, otworzył oczy i wtedy go zobaczył. Zmrużył powieki, bo pokusa zwrócenia na niego wzroku była bardzo silna, a nie mógł sobie na to pozwolić. Usłyszał jego prychnięcie.
    - Jesteś dumny jak paw. Uważaj, żebyś nie popadł w pychę, bo to jeden z siedmiu grzechów głównych - usłyszał dźwięczny głos byłego przyjaciela.
    Wziął głęboki oddech. Nie mógł mu odpowiedzieć, chociaż język palił go niemiłosiernie. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem powtarzał sobie.
    - Wyglądasz, jakbyś mnie ignorował, ale wiem, że mnie słyszysz. Nie wygrasz ze mną, ona będzie moja, zobaczysz - wysyczał. - Zostawiłeś mnie, więc teraz będziesz ponosił tego konsekwencje, już zawsze - wyszeptał mu prosto do ucha.
    Kielial wziął głęboki oddech i przez moment wstrzymywał się z wypuszczeniem powietrza. Wiedział, że tylko tak może stłumić do minimum emocje, które się w nim kumulowały. Odchylił głowę w tył i oparł ponownie o skały, oddychając głęboko. Sukces uśpił jego czujność, a powinien uważać cały czas i nie pozwalać sobie na chwilę słabości. Znaczenie przedsięwzięcia było ogromne.

    [Przepraszam, że tak długo, ale miałam mnóstwo życiowych zawirowań i jeszcze przez parę dni brakowało mi kompletnie internetu :/ Teraz już jest okej :)]

    OdpowiedzUsuń