25 lutego 2000

[KP] Lancelot Knight


Lancelot Knight

Doktor archeologii, specjalista w dziedzinie ikonografii i symboli. Człowiek często zatopiony we własnych myślach. Często nagle zmienia temat rozmowy, wytrącając rozmówce z toku myśli. Posiadacz nieco nadzwyczajnego poczucia humoru. Wymagający ale roztrzepany wykładowca, lubiący swoją pracę. Często zapomina o biegnącym czasie, przez co ciągle się spóźnia. Fan dobrej whisky, sekretów i mentolowego zapachu eukaliptusów. Starszy o kilka minut od swojego brata bliźniaka. Chociaż z wyglądu są nie do odróżnienia, mają całkowicie inne charaktery i życiowe namiętności.


Rayner Thorsen

2 komentarze:

  1. Zmiana czasu i klimatu uderzyła w nich, kiedy tylko wysiedli z samolotu na jednym z rozpadających się lotnisk w Tadżykistanie. Było ich czworo, ale żaden nie miał właściwie pojęcia dokąd jadą i z czym mają się mierzyć. Słońce piekło, zawieszone nisko na niebie, jakby miało zaraz się na nich zwalić i spopielić w ułamku sekundy. Pilot od razu podniósł maszynę, porozumiewając się gestem z człowiekiem, który odpowiedzialny był za ich transport. Był ciemny, ciapakowaty, ale po angielsku świergotał jak rodzimy. Trząsł się jak galareta i mówiąc do nich, unikał patrzenia w oczy, widać było jednak, że zna tutejszy teren, a duszne powietrze niemal w ogóle nie robiło na nim żadnego wrażenia.
    - Chodźcie, chodźcie – pośpieszył ich nerwowo, prowadząc do nadjeżdżającej terenowej ciężarówki. Wpakowali się sprawnie do bagażnika, niczym jakiś wojskowy pododdział, chociaż byli zbieraniną zbirów i morderców na zlecenie. Rayner poznał się na swoich towarzyszach już w pierwszej chwili, kiedy się spotkali, a oni zapewne doskonale przestudiowali jego, chociaż utrzymywanie kamiennej twarzy weszło mu już w stalowy nawyk po latach pracy „w zawodzie”. Było ich czterech i wszyscy różnili się posturą, pochodzeniem i rysami twarzy, ale jednak mieli coś ze sobą wspólnego; wyrok śmierci, albo dożywocia, w zależności od miejsca, w którym ich osądzono. Ray skupił się jednak na Rosjaninie, który wydał mu się najbardziej niebezpieczny, przedstawił się jako Grisza, ale żadne z nich nigdy nie miało przecież prawdziwego imienia. Na ramieniu pełno miał słabej jakości tatuaży, niektóre pewnie robione długopisowym tuszem przy pomocy skażonej igły. Cztery kropki na nadgarstku wręcz krzyczały „przeszedłem przez zonę”, podobizna Lenina za to, wystająca nieśmiało zza kołnierza koszulki, że Grisza ma bardzo bolszewickie poglądy w stosunku do świata.
    Jechali w pełnym słońcu dobrą godzinę, grzęznąc w suchym piachu, co jakiś czas plącząc się w rozłożystej roślinności na drodze, która chyba dawno nie miała do czynienia z cywilizacją.
    - Na miejscu zabezpieczyliśmy dla was oporządzenie – zawołał ciapak, skulony na miejscu pasażera obok kierowcy, podnosząc głos, aby przekrzyczeć warczący silnik. – Dostaniecie swój przydział i od razu zajmiecie stanowiska. Zwolennicy rewolty nie mogą więcej zbliżyć się do obozu!
    - Kim oni są? Jakie mają uzbrojenie? – zapytał najniższy z całej grupy prymitywnej ochrony, mężczyzna o silnie włoskich rysach twarzy. Rozłożył się na skorodowanej blasze z szeroko rozwartymi nogami, ewidentnie promieniując niezachwianą pewnością siebie.
    - To w dużej mierze chłopi, uprawiali bawełnę i ryż, ale po wielkiej suszy znaczna część zaczęła przewozić narkotyki do Afganistanu. Stamtąd dostali broń i przejęli agresywne postulaty Islamu.
    - Potrafią w ogóle z tego strzelać? – uśmiechnął się kpiąco Włoch, szukając podobnej reakcji u reszty towarzyszy. Rayner nie odwrócił spojrzenia, ale też nie okazał chęci nawiązania przyjaźni.
    - To niebezpieczne skurwiele – odezwał się ostro Grisza, szczerząc pożółkłe zęby. – Ale da się ich zabić. Jak wszystko.
    Reszta drogi upłynęła we względnym milczeniu, wszyscy byli zbyt zajęci opędzaniem się od owadów i nawadnianiem palonych przez słońce organizmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obóz było widać już z daleka i nawet z takiej odległości Rayner widział, jak beznadziejnie jest chroniony. Cała ta śmieszna ekspedycja a prosiła się o nóż w plecy. Tkwili na widoku jak na talerzu, żadnej osłony, próby zamaskowania. Nic.
      - Mamy komitet powitalny – zauważył Włoch, wskazując na trójkę ludzi, wyłaniających się z jednego z namiotów. – Jest kobieta – dodał, wyraźnie zadowolony. Siedzący obok niego mężczyzna, o którym Rayner wiedział w sumie najmniej, podniósł na chwilę znudzone spojrzenie, ale zaraz wrócił do wpatrywania się w pordzewiałą podłogę.
      - Oto przysłani strażnicy – powiedział ciapak do przybyszy, wysiadając z auta. Wciąż dygotał, jakby z zimna, chociaż odczuwalna temperatura wynosiła jakieś czterdzieści stopni. Zbliżył się do jednego z dwóch mężczyzn, zlanego potem, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica.. – Nic więcej nie jestem w stanie załatwić. To nie są… zawodowi żołnierze, ale budżet jest chwiejny i… sam wiesz, profesorze Anderson. Robimy, co możemy – dodał ciszej, chociaż i tak wszyscy go słyszeli. Grisza odchrząknął gardłowo, a zabrzmiało to bardzo podobnie do ryku silnika ciężarówki.
      Rayner zeskoczył z wozu, mierząc spojrzeniem całą nową trójkę. Zapadła niezręczna cisza.

      [To tak nie wiem, dla pomocnych informacji, moich npków jest na razie czterech; trzech ochroniarzy i jeden organizator, którzy będą się pojawiać w wątku.]

      Usuń