4 sierpnia 2000

Pleasure in the job puts perfection in the work

Zawsze miała plan. Poważny, profesjonalny plan, jak na poważną, profesjonalną kobietę sukcesu przystało. Oczywiście, pracy jako stażystka w wielkiej korporacji nie można było jeszcze nazwać sukcesem, ale cóż, z naciskiem na jeszcze, dobra? Po ukończeniu finansów i rachunkowości jako jedna z nalepszym studentów na roku, Charlie miała dwadzieścia dwa lata, świeżutki dyplom z jednej z najlepszych uczelni w kraju i już ponad cztery lata doświadczenia w pracy związanej z wybranym przez siebie kierunkiem. Osobiście wynegocjowała sobie nawet pensję, która ją interesowała i zaaklimatyzowała się w firmie w przeciągu zaledwie kilku dni. Nigdy nie bała się odzywać, brać udziału w dyskusji, wyrażać swojego zdania oraz jednocześnie przynosić wszystkim kawy, bo przecież zna swoje miejsce. Pełno jej przy każdym projekcie, do którego tylko zostanie dopuszczona, wszyscy zdają się ją znać i albo bardzo lubić, albo uważać za najbardziej irytującą stażystkę w historii. Sama Charlie zawsze zdaje się być tym wszystkim w większości niewzruszona, z uprzejmym uśmiechem sugerując przełożonym, co mogliby poprawić w taki sposób, że czasem nawet nie orientują się, że sugestia wyszła od niej, a nie od nich samych. Jest jeszcze młoda, pełna energii i podobno niezdeptana przez życie, cokolwiek to znaczy w ustach mężczyzn mających dziwną obsesję na punkcie młodszych kobiet. Jej spojrzenie z kolei przesuwa się po nich wszystkich z największą obojętnością i zamiast tego zdaje się zawsze dryfować gdzieś w stronę szefowej jej wydziału. I tylko kiedy mama znowu dzwoni do niej z pytaniem, czy przestała się wreszcie wygłupiać i znalazła sobie jakiegoś porządnego chłopaka, uśmiech schodzi jej z ust i zawsze waha się przez chwilę, zanim w końcu odpowie, że wciąż jest lesbijką.

1 komentarz:

  1. Oceane już od pewnego czasu (to jest, odkąd została promowana i oficjalnie ogłoszona główną panią dyrektor całej firmy, co wcale nie miało miejsca aż tak dawno temu, ot, może trzy lata, plus minus parę miesięcy - choć być może w pewnym stopniu zauważała to już znacznie wcześniej, tego nie była do końca pewna) zaczynała stwierdzać, że całe to gadanie o szklanym suficie i innych tego typu sprawach ma w sobie ziarno prawdy. A nawet więcej niż marne ziarno. Bardzo dużo ziaren. Chodziło głównie o ciągłe bycie na celowniku wszelkiego rodzaju brukowców, czasopism, reporterów, paparazzi, portali internetowych i najróżniejszych forów - ktoś robił jej zdjęcia, ktoś chciał przeprowadzić wywiad do najnowszego numeru magazynu, o którym nigdy w życiu nie słyszała, ktoś inny właśnie opublikował gdzieś w internecie artykuł, który miesza ją z błotem. Czasami czuła się jak odarta z prywatności, w niektóre dni niemalże obawiając się, że nie zdąży nawet wejść do domu, a z sypialni wyskoczy kolejny facet celujący w nią obiektywem aparatu, tylko po to, by później sprzedać zdjęcie jako dowód na to, że włamała się do czyjegoś mieszkania - lub coś równie idiotycznego.
    To ciągłe życie pod lupą, wymagające wiecznego pilnowania się, by wypadać dobrze w oczach wszystkich, było czymś, co zawsze kojarzyło jej się bardziej z gwiazdami formatu Kardashianek, niż CEO firmy farmaceutycznej. A jednak świat postanowił w bardzo dobitny sposób udowodnić jej, jak bardzo się myli; że uwaga świata wcale nie skupia się tylko na modelkach, które zyskały popularność na instagramie, i boysbandach, które pięć lat temu nawet nie istniały i o których za kolejne pięć lat nikt nie będzie już pamiętał. Bo uwaga świata miała to do siebie, że nie lubiła skupiać się na osobach per se. Co to, to nie - znacznie chętniej, szybciej i, co ważniejsze, na dłużej skupiała się wokół skandali i skandalików, tych miejszych i tych większych, których prawdziwość nikogo w gruncie rzeczy nie obchodziła, a nawet jesli obchodziła, to tylko niewielką grupę osób. Liczył się rozgłos.
    Niektórzy nauczyli się z tego korzystać, rzucać w wir chwilowej sławy i cieszyć faktem, że jest o nich głośno, nie ważne w sumie, z jakiego powodu; Oceane nie należała do takich osób. Kiedy więc w sieci ukazał się artykuł - cały długi, długi artykuł - o tym, jak to szanowcna pani dyrektor rzekomo została oskarżona o molestowanie i istnieje wiele dowodów - również rzekomo - popierających te oskarżenia, kobieta miała ochotę schować twarz w dłoniach, zakopać się pod kołdrą i nie wychodzić z domu przez najbliższy miesiąc.
    W mediach się zakotłowało. W niej samej też się zakotłowało, i w pewnym momencie - nie była pewna, czy było to już po rozmowie z ludźmi z PRu, czy jeszcze przed - musiała wyłączyć komórkę, bo ta nie chciała przestać dzwonić. Nie musiała już nawet spoglądać na wyświetlacz, żeby wiedzieć, że to ktoś z rodziny. Głowna menagerka firmy poklepywała ją po ramieniu, radziła, żeby oficjalnie oznajmić, że ten przeklęty artykuł to stek bzdur, ale nawet kiedy już wypowiedziała się publicznie na ten temat, burza nie zelżała ani trochę. Zaczynała być zdesperowana, i być może właśnie dlatego zgodziła się na pomysł podsuwany przez Lindę.
    Charlotta Love (niekiedy wydawało jej się, że chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać ją, że ktoś zdołał przetrwać ponad dwadzieścia lat z takim nazwiskiem i zachować godność, ale potem przypominała sobie, że sama dostałą imię po oceanie) pojawiła się w jej gabinecie punktualnie, schludna jak zwykle. Oceane westchnęła cicho, próbując dodać sobie otuchy; jakaś jej część wciąż nie wierzyła, że przystała na ten plan.
    – Tak, tak. Proszę, usiądź – wskazała młodszej kobiecie krzesło naprzeciw biurka. Sama nie usiadła, skrzyżowała za to ręce na piersi i wbiła wzrok w papiery rozłożone na blacie; miała sporo pracy, ale jakoś nie mogła się dzisiaj na niczym skupić. – Podejrzewam, że obiły ci się o uszy pewne... plotki na mój temat. Związane z pewnym artykułem?

    OdpowiedzUsuń