4 sierpnia 2000

got my ass squeezed by sexy cupid


Ikelos

lub Fobetor, jeśli ktoś woli / ulubiony pseudonim artystyczny: Theo Thornton / w mitologii greckiej bóg snów, personifikacja nocnych koszmarów / syn Hypnosa, brat Morfeusza i Fantasosa / neutralny / współczesny dekadent i niespełniony artysta / gdzie on, tam i jego czarny kocur, Freddy
Sen. Mając nad nim władzę, można się naprawdę nieźle ustawić. Większość współczesnego społeczeństwa zdaje się bowiem mieć z nim jakieś problemy: cierpiącym na bezsenność brak chyba tego potrzebnego do bezproblemowego zasypiania genu, ci w depresji sypiają albo za rzadko albo o wiele za często, zapracowani w ogóle nie mają na sen czasu... no i są jeszcze oczywiście lunatycy – absolutni ulubieńcy Fobetora. Z nimi zawsze jest najwięcej zabawy.
Jak na starego boga, odnajduje się w świecie ludzi zaskakująco dobrze. Być może ma to coś wspólnego z jego mocno masochistycznymi skłonnościami: jest jedną z niewielu osób, które czerpią satysfakcję z koszmarów. Czasem budzi się w środku nocy z krzykiem, owinięty w ciężką, wilgotną od potu i łez pościel, pełen dziwnego, wwiercającego się w jego podświadomość poczucia niepokoju. I to właśnie wtedy zawsze spływa na niego największe natchnienie. Drżącymi z ekscytacji palcami zapala lampkę przy łóżku, sięga po rozpadający się zeszyt i długopis z pogryzioną końcówką, po czym zaczyna zapisywać albo szkicować wszystko, co pamięta z dopiero co przeżytego snu. Zwykle nie udaje mu się już zasnąć, więc zrywa się z łóżka, wyciąga sztalugę i farby albo siada przy pianinie i tworzy.
Nigdy nie udało mu się znaleźć stałego miejsca zamieszkania ani stałej pracy. Zatrudniał się w wielu sklepach, restauracjach, nawet salonie piękności, ale na dłuższą metę nic z tego nie wychodziło, zapewne przez jego kompletny brak poczucia obowiązku. Obecnie pomieszkuje w Los Angeles, gdzie utrzymuje się w większości ze sprzedaży swoich obrazów i sporadycznego przygrywania na pianinie w przeróżnych lokalach. Wydał też kilka tomików poezji, które przyniosły mu praktycznie zero zysku.
Na ogół jest małomówny i zamknięty w sobie, co w większości bierze się z jego upodobania do bycia cichym obserwatorem. Ludzie go fascynują – najbardziej ci przechodzący żałobę, nieszczęśliwie zakochani albo w depresji. Jako że wciąż cieszy się (małą) częścią swoich boskich mocy, czasem udaje mu się nawet pojawić w ich snach i trochę w nich namieszać.
Nie składa się jednak wyłącznie ze smutki i żałości. Przebywając w jego towarzystwie, niekoniecznie wpada się w przygnębienie – wystarczy zastać go w odpowiednim momencie i humorze. Docenia wszelkie formy sztuki i kreatywności, często pojawia się w muzeach lub galeriach, zawsze szczerze zainteresowany wystawą i gotowy do żywej dyskusji z innymi artystami. Zdarza mu się też trochę zabalować i upić, jak na niezrozumianego twórcę przystało, a wtedy staje się najszczęśliwszą i najbardziej wygadaną osobą w pomieszczeniu. Niesprowokowany nie bywa niemiły ani agresywny, jednak jego cierpliwość ma swoje granice – przekonał się o tym na przykład ten okropny krytyk, który nazwał jego wiersze bełkotem bez polotu. Obecnie chyba wciąż rezyduje w szpitalu dla obłąkanych. I dobrze mu tak.

5 komentarzy:

  1. Eros odnosił czasem dziwne wrażenie, że coś niepostrzeżenie wkradło się do jego życia i robi w nim okropny harmider, choć na dobrą sprawę sam nie potrafił ani określić, co to takiego, ani nawet wskazać konkretnego przykładu bałaganu, jaki owe coś akurat narobiło. Ot, po prostu, bywały momenty, w których nagle zaczynało mu się wydawać, że coś jest nie tak, że coś jest nie na swoim miejscu, coś odważyło się wyjść poza przypisany mu z góry schemat, i jeśli szybko nie zostanie upchnięte z powrotem na swoje miejsce, to pociągnie za sobą lawinę chaosu i opłakanych w skutkach zdarzeń - a jednak równocześnie wszystko wydawało się być dokładnie i idealnie takie, jakie być powinno. Z początku sukcesywnie zrzucał to na karb czegokolwiek, co akurat okazywało się być wygodną, znajdującą się pod ręką wymówką - zmęczenie, zdenerwowanie lub coś równie trywialnego. A kiedy wreszcie udało mu się odkryć, że to stateczna codzienność życia z jednym partnerem, wpuszczania go do swojej przestrzeni i swojego życia bez słowa sprzeciwu, ba, z przyjemnością kogoś, kto właśnie zaprasza sąsiada stojącego w progu, by wszedł do środka i napił się herbaty - paradoksalnie nie był ani trochę oburzony. Nie był nawet aż tak zaskoczony jak sądził, że mógłby lub wręcz powinien być.
    Być może właśnie dlatego nagłe pojawienie się Ikelosa wcale nie wzbudziło w nim oburzenia; był przyzwyczajony do tego, że miał go w pobliżu, w pewnym sensie nawet tego wymagał, choć była to raczej odruchowa potrzeba podobna do odruchu gryzienia długopisu, który łatwo da się zaobserwować u osób rzucających akurat palenie, niż świadoma decyzja, że chce, by kochanek zawsze i wszędzie mu towarzyszył.
    Na wzmiankę o swoich pracownicach parsknął śmiechem, zupełnie jakby powstrzymywał się od tego już dłuższy czas i właśnie znalazł idealny pretekst.
    – Mam rozumieć, że przyleciałeś aż z Los Angeles tylko po to, żeby urządzić sobie sesję seksu grupowego na mój koszt? – rzucił zadziornie, ostatecznie wygrzebując z głębokiej i wypełnionej pokaźną ilością sprzętu szuflady niewielką i wciąż jeszcze fabrycznie zapakowaną butelkę lubrykantu, do której zapewne dołączyłoby parę zabawek, gdyby był w nastroju, ale że nie był, to lubrykant musiał wystarczyć. Bez słowa rzucił go Ikelosowi, z zadowolonym uśmiechem goszczącym na ustach; zadowolonym tym bardziej, gdy jego wzrok padł na nagi już tors kochanka i zmiętą koszulkę, porzuconą bezceremonialnie u stóp łóżka.
    – Za gorąco ci? – spytał z udawaną, bardzo teatralną i w wyjątkowo widoczny sposób przejaskrawioną troską, doprawioną kolejnym uśmiechem, tym razem nieco bardziej złośliwym niż jego poprzednik. Jak gdyby nigdy nic przysiadł na moment na krawędzi łóżka, mierząc Ikelosa taksującym spojrzeniem, zupełnie jakby starał się ocenić, czy aby na pewno ma na to wszystko ochotę. Ale od tamtego wieczoru, kiedy pierwszy raz pieprzyli się w przypadkowym pokoju w przypadkowym hotelu, odpowiedź zawsze była taka sama.
    – Moje pracownice żyją plotką, więc dajmy im o czym plotkować. Powiedziałbym, że sobie na to zasłużyły – drugie zdanie wyszeptał już w usta kochanka, pochyliwszy się ku niemu tak, że zaczęli oddychać tym samym powietrzem. Jednocześnie pozwolił swojej dłoni przewędrować z pościeli na udo, a z uda na guzik spodni paretnera, który szybko został odpięty, zupełnie jakby tylko na to czekał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eros mógł mówić wiele na temat swojego biznesu, wygłaszać o nim różne niepohlebne opinie i w bardzo zirytowany sposób, głosem zdradzającym ogromne pokłady niezadowolenia i wiecznego zmęczenia całym tym cyrkiem, żalić się, jak bardzo ma tego wszystkiego dość. W rzeczy samej, gdy rozmowa jakimś cudem schodziła na tory wiodące do stacji "jego praca", najczęściej zwyczajnie wywracał oczami i urywał temat, stwierdzając bardzo dobitnie, że najchętniej rzuciłby to wszystko w cholerę i wyjechał na wieczne wakacje gdzieś na Florydzie, żeby całe dnie przesiadywać w niewielkiej kafejce przy plaży, sączyć kolorowe drinki z palemką i ani razu nie musieć już myśleć o "tym wszystkim", co sprawia, że prawie codziennie męczą go nachalne bóle głowy. I rzeczywiście, czasami naprawdę go ten biznes męczył - był czasochłonny, wymagał uwagi i bezpośredniego podejścia, stałego kontaktu z ludźmi będącymi na miejscu. Ale tak naprawdę Eros był zadowolony z tego, co zbudował, praktycznie od podstaw, z tego, co udało mu się osiągnąć. Zyski były znaczne, a on sam miał czym od czasu do czasu się pochwalić. A teraz żałował nieco, że nie pozwolił Ikelosowi doświadczyć piękna Bramy Isztar nieco wcześniej.
    Chociaż nie, w gruncie rzeczy chyba był całkiem zadowolony z tego, jak to wszystko wypadło. Może nie przyznałby się do tego na głos - podobnie jak do tego, że jednak nie był aż tak nieprzychylny własnemu biznesowi jak mogłoby się znawać - ale te marne parę dni spędzone samotnie w Sacramento były dla niego w pewnym sensie samotne i raz czy dwa rozważał nawet chwycenie za telefon i wybranie numeru kochanka. Zawsze jednak szybko go odkładał; nie lubił okazywać przywiązania, bo i nie lubił się przywiązywać. Ale to spotkanie, jakkolwiek niespodziewane, było z pewnością najprzyjemniejszą rzeczą, jaka go w ciągu rzeczonych kilku dni spotkała. I znowu miał Ikelosa tuż obok, tylko i wyłącznie dla siebie.
    – Nigdy? Naprawdę? – w jego głosie wyraźnie pobrzmiały bardzo jasno udawane niedowierzanie i pewna doza kpiny. Nie próbował być celowo złośliwy, tak po prostu wychodziło. No, może i próbował, ale tylko odrobinę. – Nie sądziłem, że jesteś aż tak niedoświadczony, skarbie. Jestem w szoku.
    Pozwolił chłodnym palcom jeszcze chwilę powędrować po swojej skórze, rozkoszując się przyjemnym dreszczem podniecenia, który przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Dopiero kiedy dłoń Ikelosa zsunęła się nieco w dół, on sam uniósł się i przesunął nieco w bok, klęcząc teraz w lekkim rozkroku nad biodrami kochanka, a dłoń, ta sama, którą wcześniej czuł gdzieś w okolicy żeber, znalazła sobie miejsce na jego własnym biodrze. Zaraz jednak, prowadzona za nadgarstek przez zupełnie inną rękę, została bezceremonialnie i bezpardonowo wsunięta pod bieliznę na pośladkach Erosa.
    – Tak lepiej – wymruczał, pochyliwszy się tak, że jego wargi ocierały się o ucho drugiego boga. Był zadowolony z siebie w ten irracjonalny sposób, jaki zapewnia każdemu świadomość zbliżającego się seksu, i jedynie trochę wciąż zaskakiwał go fakt, jak bardzo ciągnęło go do Ikelosa i jak bardzo potrzebował jego dotyku, a najbardziej dziwne było dla niego to, że jeszcze nawet nie zaczął się nim nudzić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Eros był bardzo elastyczny jeśli chodzi o związki właściwie odkąd tylko pamiętał, a przynajmniej lubił właśnie tak o sobie myśleć - większość osób, bogów czy ludzi, choć częściej i w przeważającej większości jednak bogów, która miała szansę w jakikolwiek sposób poznać go bliżej i na trochę dłużej, zgodnie twierdziła, że był najzwyczajniej w świecie rozwiązły. Lub, jak zapewne określiłaby to dzisiejsza młodzież, po prostu pieprzył się na prawo i lewo, z kim chciał, jak chciał, kiedy chciał i gdzie chciał, o ile chciał. A chciał. Dbał o swoją reputację jak o mało co, w końcu to, jak często i z iloma osobami sypiał w pewien sposób stanowiło jego wizytówkę - czy świadczyła o nim dobrze, czy wręcz przeciwnie, było już sprawą bardzo subiektywną, można by powiedzieć, że wręcz kwestią indywidualnych gustów.
    Był elastyczny, co w skrócie oznaczało, że nigdy za bardzo nie podobała mu się wizja posiadania tylko i wyłącznie jednego partnera, na dodatek przez dłuższy okres czasu - innych bogów uważał za jednych kandydatów czasem nawet wartych uwagi, a już na pewno ciekawszych od zwykłego, szarego śmiertelnika, który w jednej chwili jest piękny i młody, a w drugiej stary, pomarszczony, niedołężny i ogółem rzecz biorąc bardzo już nieinteresujący. Z Ikelosem było inaczej, choć nie do końca potrafił wyjaśnić, dlaczego. Może to przez seks, swoją drogą świetny, może przez fakt, że Eros od samego początku czuł się adorowany i nie zapowiadało się, by miało się to zmienić; nie był pewien. Wiedział tylko, że nie chce tego kończyć, jeszcze nie, a może i nigdy nie, może chciał, żeby tak już zostało, bo czuł się dobrze i bezpiecznie w związku z bogiem koszmarów sennych, jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało. I nawet jeśli oglądał się za innymi i wracał do domu następnego dnia nad ranem, po nocy spędzonym z kimś innym, to jednak i tak na tym kimś mu nie zależało - a na Ikelosie tak, choć pewnie nigdy by się do tego nie przyznał. To psuje image.
    Pozwolił kochankowi pozbyć się swoich ubrań, a potem bezpardonowo przewrócić na plecy, z zadowoleniem zauważając, że jego chłopak może i był równie podniecony co on sam, ale nie zamierzał się spieszyć. Nic ich nie poganiało, mieli czas i Eros zamierzał dobrze te chwile wykorzystać.
    – Praktycznie dźwiękoszczelne – stwierdził z miną niewiniątka, wzruszając ramionami, jakby było mu wszystko jedno; podobne "w sumie co z tego, a dlaczego pytasz?" brzmiało w jego głosie, akurat na tyle teatralne i przerysowane, by dało się bez problemu odgadnąć, że żartuje. Dlatego też uśmiechnął się leniwie już po paru sekundach udawanej obojętności, wplątując palce we włosy kochanka (a raczej zrobiłby to, gdyby rzeczone włosy były dłuższe; ale nie były, więc przypominało to raczej ich przeczesanie) i przerzucając prawą nogą przez jego ramię, tak, że wewnętrzną częścią uda niemal opierał się o policzek. Rzucił mu figlarne spojrzenie. – Nie martw się, osobiście dopilnuję, żeby usłyszeli nas w samej recepcji. A ty dlaczego wciąż jesteś ubrany? – to nie było pytanie, wcale nie miało nim być; zabrzmiało bardziej jak rozkaz, żądanie podsycane rozbuchanym już pożądaniem i rosnącą niecierpliwością. Może nie był jeszcze twardy, ale był zdecydowanie na dobrej drodze, a Ikelos naprawdę powinien się już rozebrać zamiast odbierać Erosowi całą gamę możliwości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Eros miał to do siebie, że w jego słowniku nie sposób byłoby znaleźć wyrażenie powstrzymywać się - od czegokolwiek, naprawdę. Wychodził z założenia, że życie jest z natury zbyt krótkie, by odmawiać sobie przyjemności w jakiejkolwiek formie czy postaci, i fakt, że był w gruncie rzeczy nieśmiertelny, ani trochę nie przeszkadzał mu w uskutecznianiu tej prostej, niemalże do bólu hedonistycznej reguły. Był bądź co bądź bogiem w ogromnej mierze powiązanym z przyjemnością, przede wszystkim cielesną, i bycie nazywanym próżnym czy zwyczajnie rozpuszczonym ani trochę nie godziło w jego dumę.
    Więc kiedy dłoń Ikelosa powędrowała w dół jego nagiego ciała, owinęła zwinne palce wokół jego penisa i poruszyła kilkukrotnie w górę i w dół w tempie, które opisać można było jedynie jako na granicy okrutnie wolnego, Eros nawet nie próbował powstrzymać ani westchnienia, ani głębokiego pomruku przyjemności; tak naprawdę nie robił tego nigdy. Z nikim, a już szczególnie z Ikelosem, który zdawał się czerpać dodatkową przyjemność z faktu, że nie tylko widzi, ale i słyszy, jaką przyjemność sprawia kochankowi. Sam Eros nie potrzebował tego typu dodatkowych zapewnień, ale bycie cicho podczas seksu nie było czymś, co kultywował, i z biegiem lat coraz częściej zauważał, że i inni wolą być głośni.
    Pomrkunu niezadowolenia też nie zamierzał powstrzymywać; nieprzyjemny chłód, który poczuł, gdy ręka kochanka nagle zniknęła, zostawiając go twardego i gotowego do akcji, sprawił, że bóg zmarszczył brwi. Posłał partnerowi pełne irytacji spojrzenie, choć zawiedziony był bardziej przerywaną grą wstępną niż jego żartem. Nie widzieli się... parę dni, co nie było jakimś wybitnie długim okresem czasu, ale dla Erosa wciąż było to zbyt dużo; był podniecony i wcale nie miał ochoty na zbyt dużo gadania. Miał ochotę na Ikelosa i na nic innego, i choć zazwyczaj wszelkie przekomarzania i zabawy przyjmował z otwartymi ramionami, tym razem był wyjątkowo niezbyt w nastroju. Wszystko to mogli przecież nadrobić potem - bo szczerze wątpił, by na jednym razie się skończyło. Jeden orgazm zawsze wydawał się być dla nich zwyczajnie niewystarczający.
    Uśmiechnął się, mimo wszystko. Szerzej niż lekko, lżej niż szeroko, i tylko trochę, odrobinę drapieżnie.
    – Och, nikt ci nie powiedział? – udał zdziwienie w bardzo teatralnym geście, jednocześnie unosząc się na łokciach. Jego uśmiech przybrał nieco bardziej wyzywający ton, o ile można powiedzieć tak o uśmiechu. – Zostałeś nią już dawno temu. Chociaż może lepszym określeniem byłby niewolnik, skoro i tak ci nie płacę – tu uniósł się jeszcze odrobinę, akurat na tyle, że niemalże stykali się nosami i oddychali tym samym powietrzem. Eros niemalże nieświadomie przygryzł wargę, napawając się bliskością kochanka; po raz kolejny utwierdzał się w przekonaniu, że za bardzo się do niego przywiązał, ale z jakiegoś powodu ani trochę mu to nie przeszkadzało.
    Przeniósł ciężar ciała na lewą rękę, prawą unosząc do twarzy Ikelosa; przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, by potem objąć go za kark i zamknąć mu usta pocałunkiem, namiętnym, ale krótkim, celowo przerwanym w połowie.
    – Skoro tak dobrze idzie ci masturbacja, może zająłbyś się też samym sobą? Nie chcę, żebyś czuł się zaniedbany, skarbie – nie odsunął się, a kiedy mówił, wciąż jeszcze muskał wargi drugiego boga własnymi. Dopiero po chwili uśmiechnął się, tym razem prawdziwie i szeroko, i zsunąwszy dłoń z karku kochanka na jego pierś odepchnął go od siebie lekko, samemu z powrotem kładąc się na wciąż jeszcze chłodnawej pościeli. Niedługo zamierzali porządnie ją rozgrzać, a przynajmniej stargać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Eros wiedział, że Ikelos zna wszystkie jego słabe punkty i wprost świetnie potrafi tę wiedzę wykorzystywać w praktyce, ale jakoś tak ani trochę mu to nie przeszkadzało. Może powinno, ale nie przeszkadzało. Otworzenie się przed kimś na tyle, by pozwolić im poznać się na tyle dogłębnie i intymnie, że wiedzą, w którym miejscu trzeba nacisnąć, a gdzie pociągnąć, żeby otrzymać pożądany rezultat, niosło ze sobą pewien rodzaj dreszczyku niebezpieczeństwa; wymagało to zaufania drugiej osobie i uwierzenia jej na słowo, że nie postanowi któregoś dnia wykorzystać tego do własnych, bardzo niecnych celów. Ale z drugiej strony było też okropnie przyjemne - kiedy nie trzeba było się przed kimś chować, nie trzeba było wznosić wokół siebie murów, żeby chronić własne czułe punkty w obawie przed byciem zranionym, bo ktoś wreszcie świetnie je znał, widział je wielokrotnie i akceptował ich istnienie tak łatwo i prosto, jak akceptuje się fakt, że niebo jest niebieskie, a trawa zielona.
    Eros lubił swobodę, które to odkrycie się przed Ikelosem przynosiło. Oczywiście, gdyby ktokolwiek inny spróbował tak się z nim przekomarzać, pewnie zdążyłby już owinąć się w prześcieradło i ostentacyjnie opuścić pokój, ale kochankowi był w stanie pozwolić na naprawdę wiele. Może nawet na wszystko, jeśli ten tylko ładnie by poprosił.
    Nie, tak właściwie nie musiał nawet prosić. Mógł zażądać i Eros w większości przypadków chętnie by się ugiął, bo podobało mu się, kiedy Ikelos zostawiał mokre pocałunki na jego podbrzuszu, tuż pod pępkiem, a gorący oddech owiewał jego twardego penisa. Taka gra wstępna była bardziej niż przyjemna, bo ufał swojemu chłopakowi i chętnie oddawał się w jego ręce. Bardzo uzdolnione ręce. Wiedział, że dobrze się nim zajmą, zawsze tak było i miał cichą nadzieję, że zostanie tak jak najdłużej, bo seks był naprawdę świetny, nawet jak na jego standardy.
    Wiedział, że Ikelos był w humorze, kiedy zaczął od dwóch palców, i Eros odruchowo przygryzł dolną wargę, czując, jak jego własne mięśnie spinają się i rozluźniają, rozciągając, kiedy kochanek poruszył ręką. To specyficzne pieczenie też lubił – nie robiliby tego teraz, gdyby było inaczej – więc uśmiechnął się tylko, spoglądając w dół, na boga ułożonego wygodnie między jego nogami. Dobrze tak wyglądał. Bardzo dobrze. Właściwie nie powinien nigdy zmieniać miejsca, chyba, żeby po to, by mogli normalnie się pieprzyć.
    – Oczywiście, że tęskniłem – przyznał, najsłodszym głosem, jaki miał w swoim repertuarze. Zaraz jednak pozwolił głowie opaść z powrotem na prześcieradło, zaciskając dłoń na pościeli z jękiem, kiedy Ikelos zgiął palce w ten specyficzny sposób, który zawsze pozwalał ich opuszkom otrzeć się o prostatę i sprawiał, że wszystkie mięśnie Erosa napinały się jak na zawołanie. – Nawet nie wiesz, jak bardzo, najdroższy. Okropnie – dodał, brzmiąc trochę tak, jakby zaczynało brakować mu tchu; ale wcale nie zaczynało, nie, przecież dopiero się rozkręcali.
    Puścił prześcieradło, zamiast tego podpierając się na łokciu na tyle, by móc położyć dłoń na karku kochanka i niemalże podciągnąć go w górę, tak, że ich twarze dzieliły może dwa centymetry. Eros miał ogromną ochotę na kolejny gorący pocałunek, ale stwierdził, że może poczekać jeszcze parę sekund. Na pewno nie dłużej.
    – Zamierzasz skończyć na dwóch? – wyszeptał, pozwalając, by kolejny uśmiech wpłynął mu na twarz. Zabrzmiało jak wyzwanie, czyli dokładnie tak, jak zabrzmiać miało, i byłby bardzo zawiedziony, gdyby Ikelos nie podniósł tej rękawicy.

    OdpowiedzUsuń