4 sierpnia 2000

What do you mean by "dysfunctional"?


Elliot White
Ellie od zawsze wiedział, jak godzić się z losem. Już w dzieciństwie nauczył się, że najlepiej wychodzi na przytakiwaniu ojcu i zgadzaniu się z matką, później w szkole naturalnie przyszło mu również podporządkowanie się nauczycielom i starszym kolegom oraz koleżankom. Zawsze był pierwszym, który ulegał, pierwszym, który się poddawał i uginał pod wolą innych. Jest podwładnym idealnym, być może dzięki mistrzowsko opanowanemu zostawiania swojego zdania tylko dla siebie. Po prostu nigdy nie lubił konfliktów, przerażają go kłótnie, a przepada za to za spokojem, nienaruszaną przez nikogo przestrzenią osobistą i rozpadającymi się tomikami wierszy. Wciąż trudno go do siebie przekonać i dowiedzieć się o nim czegokolwiek głębszego niż to, że wszystko u niego w porządku. W porządku oczywiście nie jest, przynajmniej nie według standardów większości. Ale kto by się tym przejmował? Elliot to po prostu kolejny przygnębiony życiem młody chłopak stojący na samym skraju poważnych, dorosłych decyzji, których wcale nie chce podejmować. Połowę swojej szkolnej kariery spędził w bibliotece, ukrywając się pomiędzy regałami pełnymi książek przed lekcjami wychowania fizycznego i przeciągając moment, w którym musiał wrócić do domu. Tyle, że szkoła nagle się skończyła, wyrywając mu z rąk resztki poczucia normalności, a on wciąż nie chce tego, czego powinien chcieć. Według rodziców byłoby to zostanie w mieście i utrzymywanie ich, jak na dobrego syna przystało. Ale on wciąż myśli o pisaniu, wciąż łudzi się, że da radę pogodzić je z resztą swojego smutnego, dawno już przesądzonego losu.

8 komentarzy:

  1. To nie był łatwy okres dla Chrisa. Właściwie gdyby miał być szczery, to był to jeden z gorszych okresów w historii okresów, przynajmniej tej obejmującej jego życie, zajmujący honorowe miejsce tuż obok tego nieszczęsnego półtora roku po śmierci rodziców, o którym wolał najzwyczajniej w świecie zapomnieć, albo przynajmniej nie myśleć przez większość czasu. Ale wtedy miał niecałe czternaście lat i nie był jeszcze nawet w liceum, a obok zawsze miał brata, na którym zawsze mógł się oprzeć, któremu mógł powiedzieć o wszystkim, wyżalić się i tak po prostu, zupełnie nie po męsku wypłakać w ramię i jednocześnie być w stu procentach pewnym, że Tom zrozumie. I pewnie, to było prawie dziesięć lat temu, kiedy był jeszcze niewiedzącym nic o życiu dzieciakiem... nie, żeby teraz wiedział specjalnie więcej, ale jednak dziesięć lat to wciąż dziesięć lat, i jeśli czegoś się w ich ciągu nauczył, to z pewnością tego, że świat nie zawsze będzie podsuwał człowiekowi łatwe rozwiązania. Ba, jakiekolwiek rozwiązania. Czasem życie lubi zapędzić kogoś w kozi róg i pośmiać się, patrząc na jego desperację i bezradność, bo takie ma już chore poczucie humoru.
    Oczywiście, są na tym świecie ludzie z problemami znacznie większymi niż wymarzone studia, których powoli nie daje się już opłacać i majacząca coraz wyraźniej na horyzoncie życiowa zmiana pod tytułem "czterdzieści lat pracy w zakładzie mechanicznym" - Christopher sam bez większego zawahania mógłby wskazać jedną taką osobę, nawet jeśli z własnej woli decydowała się owe problemy ignorować... a przynajmniej sądził, że tak właśnie było. A potem Ellie zaskoczył go telefonem, dość łzawym i nie do końca zrozumiałym, który na dobre dwadzieścia minut - a może tylko mu się wydawało, że to trwało tak długo, bo sposób, w jaki jego byłemu słowa plątały się w ustach, sprawiał, że coś nieprzyjemnie piekło go w piersi? - oderwał go od nie do końca czytelnych notatek pożyczonych od kolegi z roku, i jakoś tak po prostu wyszło, że ostatecznie umówili się na spotkanie następnego dnia.
    Rozłączył się i próbował wrócić do nauki, naprawdę, szczerze próbował, tak z całych sił, jak potrafi próbować tylko trochę już zdesperowany student, który wie, że pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie, ale mimo wszystko wciąż idzie w zaparte i próbuje trzy razy mocniej, jakby usiłował udowodnić coś samemu sobie i wszystkim wokół. Próbował, sęk w tym, że nie do końca mu to wychodziło, bo w głowie wciąż miał całą tę rozmowę i wszystkie domysły odnośnie powodów, które mogły się za nią kryć. Może nie powinna była wyprowadzić go z równowagi aż do takiego stopnia, ale wyprowadziła, a Chris absolutnie nic nie mógł na to poradzić. Ale z drugiej strony, przecież on też miał do tego świetny powód, prawda? Elliot nigdy nie dzwonił do niego w taki sposób, właściwie od ich rozstania nie dzwonił praktycznie w ogóle, zresztą ciężko było go winić; sęk w tym, że jeśli tym razem jednak przemógł się i chwycił za telefon w poszukiwaniu wsparcia, to coś musiało być naprawdę bardzo źle. Coś musiało zaprowadzić go zbyt blisko krawędzi tego przysłowiowego klifu... albo raczej ktoś. Ktoś, kto nie prowadził, a ciągnął lub popychał pięścią. Siłą rzeczy zostawił więc naukę w spokoju, czując, że nie uda mu się przyswoić już żadnej wiedzy, i poczucie to zostało z nim przez cały wieczór oraz połowę kolejnego dnia. Dopiero gdy rozległo się pukanie do drzwi, ześlizgnęło się na drugi plan, robiąc miejsce dla spraw bardziej istotnych.
    Pierwszym, co zauważył, kiedy otworzył drzwi, był fakt, że Ellie wyglądał źle. Po prostu źle. Jakoś tak blado, niewyraźnie, jakby naprawdę źle ostatnio sypiał. Albo nie sypiał wcale, co właściwie nie było aż tak znowu niemożliwe w jego przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie masz za co przepraszać, naprawdę – Chrisowi mimo wszystko udało się uśmiechnąć, ignorując niepokój ściskający mu żołądek. Zamknął drzwi i gestem zaprosił gościa do niezbyt imponującej pod względem rozmiarów kuchni. – Jeśli potrzebujesz porozmawiać, zawsze chętnie posłucham. Chcę pomóc, wiesz przecież. Napijesz się czegoś? – dodał, nie mogąc wymyślić innego sposobu na rozluźnienie atmosfery. Nie chciał, żeby Elliot niepotrzebnie się spinał, a i jemu samemu kubek gorącej herbaty dobrze zrobi. Chyba obaj byli nieco zdenerwowani, nawet jeśli z dwóch innych powodów.

      Usuń
  2. Chris wcale nie był dumny ze swojej kuchni, o ile w ogóle można było nazwać tak ciasne, przypominające bardziej klitkę pomieszczenie wyposażone ledwo w lodówkę, zlew, kuchenkę mikrofalową, przedpotopowy piekarnik z przepaloną od dobrych paru miesięcy górną gałką (o której ciągle zapominał i ostatecznie nie zdążył jej jeszcze wymienić) oraz kilka szafek. Stół był mały i odrapany, jedno z krzeseł musiało mieć podklejoną nogę po tym, jak poprzedni lokator trochę je naruszył, cytując właściciela kawalerki, od którego była wynajmowana za psie pieniądze, a okno wychodziło na szare, ponure i bardzo brudne podwórko rodem z filmów o ulicznych gangach i w gruncie rzeczy wcale nie wpuszczało za wiele światła. Zdecydowanie nie było z czego być dumnym, jak chyba zresztą w całym mieszkanku. Nie zmieniało to jednak ani trochę faktu, że to właśnie kuchnia wydawała się najodpowiedniejsza do przyjmowania podenerwowanych gości - szczególnie takich, którzy nie więcej jak dwanaście godzin temu dzwonili do niego zapłakani, nie bez powodu zresztą.
    I to wcale nie tak, że miał to Elliotowi za złe. Bo nie miał, ani trochę, w końcu jak mógłby mieć? Chyba po prostu go to zaskoczyło, tak zwyczajnie i po ludzku i w ogóle, bo to było coś nowego. Ellie nigdy nie chciał rozmawiać o swoich drobnych rodzinnych problemach, ba, przez większość czasu nawet starał się za wszelką cenę sprawiać wrażenie osoby kontrolującej sytuację, udawać, że nic się nie dzieje i wszystko jest w porządku, dokładnie tak, jak być powinno. Sęk w tym, że nie było, i nawet do niego samego musiało to wreszcie dotrzeć, skoro jednak zadzwonił. Zgodził się na spotkanie. Zgodził się o tym wszystkim porozmawiać, a przynajmniej spróbować porozmawiać.
    Christopher tylko przytaknął w milczeniu, wyciągając z jednej z szafek kubek i wstawiając wodę na herbatę. Oczywiście, że pamiętał te cholerne praktyki, a najlepiej chyba pamiętał scenę z pracą domową, jaką odstawił Ellie już pierwszego dnia. O wierszach też wiedział; profesor napomknął mu coś o młodym talencie i próbował wyciągnąć z niego coś więcej, ale Chris nie miał wiele do powiedzenia bez konieczności wypływania na głębokie wody drażliwego tematu.
    Ale to ostatnie było nowością. Jedną z tych niepodważalnie zaskakujących, o których ciężko powiedzieć, czy zaskoczyły człowieka w dobrym, czy też w złym sensie.
    Odwrócił się tyłem do świeżo postawionego na kuchence czajnika i przodem do Elliota, opierając o kant zlewu. Przyjrzał mu się, jakby jakaś jego część zdawała się niedowierzać temu, co właśnie usłyszała, i starała się doszukać kłamstwa. Zabębnił palcami o blat kuchenny, przez chwilę rozważając wszystkie opcje.
    – Dobrze wiesz, jakie jest moje zdanie na ten temat – stwierdził po chwili, splatając ręce na piersi i z nagłym zainteresowaniem zerkając na własne buty. Potem znów na siedzącego naprzeciw niego chłopaka. – Lepiej będzie, jeśli się stamtąd wyniesiesz. Dla ciebie samego. Nie musisz od razu wyjeżdżać na drugi koniec świata, nie musisz nawet opuszczać miasta, po prostu... wynieś się stamtąd, dobra?
    Może za bardzo naciskał, może w jakiś sposób był zbyt stanowczy i sprawiał wrażenie zbyt agresywnego, ale jeśli miał być szczery, to miał już tego wszystkiego serdecznie dosyć. Dosyć patrzenia, co ta do bólu toksyczna rodzinna relacja robi z Elliotem i zastanawiania się, jak długo i ciężko trzeba byłoby z nim pracować, żeby odwrócić szkody wywołane przez jego cholernego ojca. Może chwytał się tej odrobiny nadziei, że Ellie jednak przejrzał na oczy i zaczął uświadamiać sobie pewne sprawy, wreszcie trochę zmądrzał. Może było to z jego strony samolubne. Na pewno było, ale lepiej było chociażby spróbować niż wywiesić białą flagę i dać spokój.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chris był jednym z tych ludzi, którzy mimo bycia w gruncie rzeczy optymistami (albo przynajmniej utożsamiania się z czymś na pograniczu optymisty i otwartego na świat i ludzi realisty) nauczyli się już, że czasami naprawdę nie warto robić sobie nadziei, bo i tak nic z tego nie wyjdzie; że czasem, czasami, po prostu najlepiej jest odpuścić. Przestać o czymś myśleć i nie łudzić się, że może jednak, bo to może prawie nigdy nie zmienia się z czystego rozważania w namacalną rzeczywistość, więc po co tracić czas i energię, skoro można podejść do tematu zdroworozsądkowo i wycofać się z głupich przeświadczeń póki jeszcze jest czas i nie stało się nic, czego nie dałoby się w żaden sposób cofnąć. Ellie chyba od zawsze stanowił taki właśnie trochę beznadziejny przypadek... nie. Nie zawsze. Oczywiście, że nie zawsze, bo kiedyś martwił się za dużo i za często, i ułożył sobie w głowie taką durną, dziecinną wizję składającą się z Elliota dostrzegającego wreszcie, co w jego życiu jest nie tak (a było tego sporo) i po prostu godzącego się na wprowadzenie zmian. Tak bardzo chciał mu jakoś pomóc, że zwyczajnie przeoczył jeden prosty, banalny fakt - to wszystko było aż do bólu nierealne. Więc kiedy wreszcie dojrzał na tyle, żeby to sobie uświadomić, wszystko poszło się jebać i właściwie to chyba nawet dlatego zerwali; bo Chris gdzieś tam głęboko w środku zdał sobie sprawę, jak bardzo wmuszanie w swojego chłopaka pomocy jest bez sensu i bez przyszłości.
    A potem wszystko wróciło, kiedy Ellie zadzwonił do niego z płaczem; nadzieja na to, że może wreszcie przejrzał na oczy, albo raczej zachciało mu się w końcu dostrzec pewne sprawy. Bo przecież z jakiego niby innego powodu siedziałby teraz w kuchni swojego byłego, mówiąc mu, że chciałby wynieść się z domu - tak, naprawdę to właśnie powiedział, chociaż Chris nawet po kilkunastu sekundach przetrawiania tego stwierdzenia wciąż nie do końca potrafił uwierzyć własnym uszom i temu, że mózg go nie okłamuje.
    Zabębnił palcami w blat kuchenny, o który opierał się tyłem, starając się zapewnić jeszcze chwilę na zastanowienie... nawet jeśli sam nie był do końca pewien, nad czym chce się właściwie tak zastanawiać. Tego zawsze chciał, prawda? Żeby Elliot z własnej, nieprzymuszonej woli doszedł do wniosku, że nie ma zamiaru dłużej kisić się w tym piekle, które z taką upartością nazywał domem. Dom tak nie wygląda. Ale teraz, kiedy tkwili obaj w ciasnej kuchni równie ciasnej kawalerki, czuł głównie wyrzuty sumienia; nie mógł pozbyć się wrażenia, że to w pewnym sensie jego wina, że gdyby wtedy nie stwierdził, że a nimi koniec, i nie wyjechał, być może wcale by do tego wszystkiego nie doszło. Być może Ellie nie musiałby tak długo znosić ojca-potwora i żyć w przekonaniu, że nie jest wystarczająco dobry dla kogokolwiek. Być może udałoby przekonać się do wcześniej, że już najwyższy czas wyrwać się z tego toksycznego środowiska.
    Musiał przełknąć gulę, która niewiadomo skąd uformowała się w jego gardle, zanim w ogóle się odezwał.
    – Pomogę. Jasne, że pomogę – "kiedyś ci nie pomogłem?", chciał dodać, ale w porę się powstrzymał. Tamto zerwanie wciąż miał sobie za złe i był prawie pewien, że jego były też nie do końca mu wybaczył, mimo, że miał nadzieję, że jest inaczej. Miał ochotę go uściskać albo przynajmniej pogładzić po policzku, ale od tego też się powstrzymał. Spróbował się za to uśmiechnąć. – Zawsze możesz przenieść się do mnie zanim coś się znajdzie, nie mam tu za dużo miejsca, ale jakoś byśmy się zmieścili. Właściwie niedługo lecę do domu, więc gdybyś miał ochotę... Tomowi na pewno przyda się dodatkowa para rąk, dniówka nie jest wysoka, ale zawsze to jakieś pieniądze. A trochę świeżego powietrza jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Chris był święcie, absolutnie, w stu procentach przekonany - przekonany tą nieprzyjemną pewnością, która zdawała się zalegać gdzieś na dnie żołądka, gnieść w dołku i przygniatać płuca, nie za bardzo, ale wciąż w dość zauważalny sposób, budzący najzwyczajniejszy w świecie dyskomfort, a człowiek nie wiedział już, czy wolałby, by owa pewność zostałą czy jednak wyniosła się w diabły i nigdy nie wracała - że Ellie odmówi. Tak po prostu, uśmiechnie się tym swoim smutnym uśmiechem, który zawsze wyglądał, jakby chłopak starał się wypadać na zwyczajnego, wesołego nastolatka, który nie ma absolutnie nic do ukrycia, a jego największym życiowym zmartwieniem jest konieczność pozmywania obślizgłych naczyń zalegających w zlewie - uśmiechnie się, pokręci głową i stwierdzi, że dzięki, ale chyba jednak nie, tak, jak jest teraz, jest dobrze, świetnie, idealnie wręcz, ja po prostu za dużo gadam i wcale nie miałem na myśli tego, co właśnie ode mnie usłyszałeś. Jakaś jego część tego właśnie od swojego byłego oczekiwała: wycofania się, poddania jeszcze zanim w ogóle spróbuje coś zrobić, w końcu robił to przez calusieńki czas trwania ich znajomości, nie ważne, czy byli razem, czy nie. Elliot zawsze natychmiast wywieszał białą flagę i nie chciał wchodzić na głębsze, nieznane wody, zamiast tego preferując pozostawanie na przysłowiowej mieliźnie. Tam było dla niego bezpiecznie, nawet jeśli tylko on tak sądził.
    Był więc chyba równie zaskoczony co Ellie, kiedy ostatecznie okazało się, że być może - tylko być może, ale to wciąż była cudownie miła odmiana po nieśmiertelnym nie i koniec - jego był naprawdę zamierzał wyrwać się z domu. I przyjąć oferowaną mu pomoc. Chris naprawdę nie miał dużego mieszkania (je też zresztą tylko wynajmował, był w końcu biednym studentem, który już i tak zalegał z płatnościami za studia, na wiele więcej nie mógł sobie pozwolić), ale miał za to duże serce, a przynajmniej tak lubił o sobie myśleć. No i zależało mu na Elliocie, wreszcie nauczył się przyznawać do tego przed samym sobą, więc jeśli miał szansę jakoś mu pomóc, może nawet wynagrodzić tamto nieszczęsne zerwanie, to zamierzał to zrobić.
    Jeszcze bardziej, ale tylko odrobinę, zdziwiony był tym uściskiem; ale tylko trochę, bo pierwsze zaskoczone zesztywnienie szybko umknęło z jego ciała. Pozwolił Elliemu przysiąść sobie na kolanach, obejmując go w pasie i przyciągając bliżej, delikatnie i ostrożnie, jakby dotykał dzikiego zwierzęcia, którego za wszelką cenę starał się nie spłoszyć. Nie byli tak blisko od dobrych dwóch lat, i coś zakotłowało mu się w piersi boleśnie, kiedy usłyszał łamiący się głos swojego byłego chłopaka, poczuł jego oddech na szyi; Elliot był ciepły i tak samo drobny, jak Chris to zapamiętał, a jego włosy dokładnie tak samo miękkie i pogrążone w lekkim nieładzie, kiedy uniósł rękę by pogładzić go po głowie.
    Nie przerwał mu, właściwie nic nie powiedział, pozwalając swojej dłoni ześlizgnąć się po plecach chłopaka, kiedy ten wyprostował się z uśmiechem. Tym samym smutnym i bardzo niewesołym, którego widok coś chyba w Christopherze złamał, bo następnym, czego był świadomy, były jego własne palce muskające policzek Elliego i jego własne usta na jego usach. To nie był pełen namiętności pocałunek; był raczej krótki, pełen obopólnego zaskoczenia, ale nie smakował już łzami tak jak te z okresu, gdy byli parą, i żaden z nich nie wyrwał się z oburzeniem. To znaczy, Elliot tego nie zrobił. A to był dobry znak, prawda?
    Zamiast tego Chris odsunął się delikatnie po paru krótkich chwilach, ze spojrzeniem wciąż utkwionym w wargach swojego... byłego? Chyba tak. Trochę obawiał się spojrzeć mu w oczy.
    – Przepraszam – wymamrotał tylko, i teraz to on uśmiechnął się tym smutnym rodzajem uśmiechu, choć może było w nim więcej tego "przepraszam" niż smutku samego w sobie. Mimo to jedna z jego rąk wciąż owinięta była wokół talii Elliego, a druga znów przesunęła się na jego plecy. Student westchnął ciężko. – Przepraszam, nie powinienem. Po prostu... zapomnijmy o tym? Boże, to brzmi jak tekst żywcem wyciągnięty z komedii romantycznej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chris już dawno, dawno temu nauczył się akceptować fakt, że jego serce po prostu głupieje, kiedy w grę wchodzi Elliot. Tak po prostu, jakby sama obecność jego byłego sprawiała, że coś zaczynało się w nim szarpać, próbując wyrwać spod kontroli i wypełnąć na powierzchnię. To było dziwne uczucie, dwojakie, zarazem przyjemne i całkowicie nieprzyjemne, równocześnie wprawiające go w stan niemalże euforii i przynoszące stres, jakąś nie do końca wyjaśnioną obawę - szczególnie teraz, kiedy miał wrażenie, że Ellie tak naprawdę wcale nie chce tu być, nie z nim, nie pozwalając mu się przytulić i pocałować, ale równocześnie jakby nie do końca chcąc wyjść. To wszystko zawsze go dezorientowało; to niezdecydowanie, które biło od jego eks, zarówno kiedyś, jak i teraz, i niemalże automatycznie wgryzało się też w niego samego.
    – Czasem – powtórzył jak echo po wciąż siedzącym mu na kolanach chłopaku, uśmiechając się trochę słabo i z pewnym wahaniem gładząc go po policzku, kiedy ten odsunął się na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz. To czasem było jednak jedynym, co powiedział, i zaraz opuścił rękę, drugą wciąż trzymając na plecach byłego, choć nie na tyle mocno, by powstrzymać go od wstania parę chil później. Bo siłą rzeczy Christopher też nie był teraz do końca pewien, czego tak właściwie chce. To znaczy, był, ale w mniejszym stopniu niż jeszcze parę chwil temu. Nie zamierzał zmuszać Elliota do niczego, to nigdy nie było częścią ich relacji, jakkolwiek skomplikowana i momentami naprawdę pogmatwana by ona nie była, ale z drugiej strony chciał spytać, czy naprawdę nie mógłby zostać. Poprosić, żeby nie wychodził, nie wracał do ojca-potwora i zastraszonej matki, bo widział już nie raz, co wracanie do domu robi z Elliem. I nie było to absolutnie nic dobrego, nigdy, ani razu.
    Poprosiłby, naprawdę, gdyby nie to podświadome przekonanie, że może życie z nim wcale nie byłoby o wiele lepsze. Więc nie poprosił wcale. Skinął tylko głową, udając, że rozumie. Nie rozumiał, ani wtedy, ani teraz, ale w jakimś stopniu nauczył się szanować jego decyzje, nawet jeśli dla niego były tylko i wyłącznie idiotyczne, zabarwione naiwnością i nadzieją na coś, co nigdy nie miało prawa mieć miejsca. Przekonał się już parę razy, że narzucanie czegokolwiek Elliotowi tylko sprawiało, że ten wycofywał się jeszcze bardziej, zupełnie jakby chował się w muszelce niczym ślimak, odruchowo broniąc przed potencjalnym niebezpieczeństwem. To nie była dobra taktyka i Ellie powinien mimo wszystko móc decydować sam za siebie, sam dochodzić do wniosków i nie czuć, że ktoś robi to za niego, bo w przeciwnym wypadku wcale nie chciałby wierzyć w ich słuszność. I to wcale nie było coś, co przychodziło Chrisowi łatwo, bo choć sam chciał tylko i wyłącznie dobrze, czasem bywał zbyt... nachalny? Może. Próbował wymusić na swoim chłopaku uświadomienie sobie, że bronienie ojca i tego, co mu robił, było idiotyczne i bezsensowne, i obaj nie wyszli na tym dobrze.
    Więc tylko westchnął, wstając i podążając za Elliotem do przedpokoju. Lucky otworzył leniwie oczy, kiedy przechodzili obok wejścia do salonu, ale nawet nie uniósł głowy z kanapy, którą zajmował przez cały wieczór.
    – Hej. Jeśli, wiesz, zmienisz zdanie... albo po prostu będziesz czegoś potrzebował, porozmawiać, zadzwoń. W porządku? – odezwał się dopiero po chwili, kiedy stali już w drzwiach, zupełnie jakby chciał się tym w jakiś sposób pożegnać. Upewnić, że Ellie na pewno będzie pamiętał, że w razie czego ma w nim oparcie. I że Chris nie zamierza znowu uciec jak ostatni tchórz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Elliot zniknął na ciemnej klatce schodowej i Chris jeszcze przez dłuższą chwilę stał w otwartych drzwiach swojej ciasnej kawalerki, mając wrażenie, że wciąż słyszy kroki swojego byłego na schodach. A wiedział przecież świetnie, że drzwi wejściowe w bloku już dawno trzasnęły na dole; chyba po prostu chciał łudzić się, że Ellie zdążył rzeczywiście się rozmyślić, zatrzymać i zawrócić, i że zaraz znowu stanie pod jego mieszkaniem. Że znowu usiądą w kuchni i porozmawiają, tym razem na jakiś znacznie przyjemniejszy i lżejszy temat, taki, który mniej by im obu ciążył i nie sprawiał, że atmosfera między nimi wydawała się być dziwnie napięta.
    Tak naprawdę bardzo chciał mieć szansę tak po prostu móc spędzić trochę czasu z Elliotem. Bo jeśli miał być szczery, zawsze miałwrażenie, że nigdy specjalnie nie mieli na to szansy - po prostu być, bez martwienia się o siniaki i wiecznego "nic się nie stało", w którym bardziej pobrzmiewało "ojciec znowu się zdenerwował". Bardzo chciał, żeby to wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej, ale był tylko bankrutującym w zastraszającym tempie studentem literatury, a nie superbohaterem potrafiącym cofać się w czasie i naprawiać cudze błędy, więc tylko z pewnym ociąganiem zamknął drzwi i wrócił do porzuconej na kuchennym blacie herbaty, która zdążyła już wystygnąć.
    Minęło może czterdzieści minut, w ciągu których Lucky zaczął domagać się swojego ostatniego wieczornego spaceru, kiedy w kieszeni Chrisa rozdzwonił się telefon; byli mniej więcej w połowie utartej trasy spacerowej po położonym nieopodal mieszkania parczku, a pies na drugim końcu smyczy obwąchiwał akurat z zainteresowaniem krzaki oferujące bogaty bukiet aromatów.
    Jedno spojrzenie na wyświetlacz wystarczyło, by Christophera dopadły bardzo złe przeczucia. Ellie powinien być teraz w domu, a ostatnim razem, kiedy do niego zadzwonił, praktycznie zanosił się szlochem, więc musiało stać się coś naprawdę niedobrego. Odebrał. I rzeczywiście, stało się, a przynajmniej tak przypuszczał.
    – Pewnie, daj mi parę minut, zaraz będę – obiecał, cmoknięciem przywołując psa i od razu zawracając do domu. – Gdzie jesteś? – spytał jeszcze, a potem, kiedy okazało się, że Elliot wciąż praktycznie tkwił na progu swojego domu, miał ochotę kazać mu się stamtąd wynosić. Zamiast tego rzucił tylko krótkim nie ruszaj się i skrócił smycz, nie pozwalając Lucky'emu obwąchiwać każdej latarni i drzewa po drodze.
    Do domu White'ów wcale nie miał daleko, szczególnie samochodem, więc już parę minut później skręcał w odpowiednią ulicę (mógł po drodze odrobine przekroczyć limit prędkości dozwolonej w terenie zabudowanym, zupełnym przypadkiem, ale serce waliło mu w piersi zbyt mocno ze zdenerwowania, żeby się tym przejmował). Na chodniku po prawej stała samotna sylwetka z plecakiem, a Chrisa zalała fala ulgi, kiedy rozpoznał w niej Elliego. Zatrzymał się i wyskoczył z samochodu, nawet nie wyłączając silnika.
    – Ellie – miał ochotę przyciągnąć go do siebie i nigdy nie puścić, ale zamiast tego tylko ujął jego twarz w obie dłonie i przyjrzał mu się dokładnie, starając się w nikłym świetle ulicznych latarni wypatrzeć potencjalne siniaki i otarcia. Żadnych nie zauważył, może poza zaczerwienionym policzkiem, co tylko sprawiło, że ulżyło mu trochę bardziej. – Wszystko w porządku? Co się stało? – puścił swojego byłego chłopaka, tylko po to, żeby chwycić go za rękę, podprowadzić do samochodu i otworzyć przed nim drzwi od strony pasażera w geście, który mówił sam za siebie. – Jedziemy do mnie. Więcej tu nie wracasz.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wsiadając do auta Chris tylko siłą woli powstrzymywał się przed tym, by na powrót z niego nie wysiąść, nie przeciąć ulicy i nie zabębnić do drzwi państwa White'ów ze wściekłością pięćdziesięciu rozjuszonych tygrysów; jakoś tak już się działo, że kiedy przychodziło do ojca Elliego, pokłady cierpliwości i zrozumienia, jakie Christopher na ogół posiadał, nagle trafiał ten przysłowiowy szlag, i fakt, że nigdy nie mieli szansy poznać się osobiście, absolutnie niczego tu nie zmieniał. Bo pan White był ostatnim dupkiem, to był znany fakt - kto inny jeśli nie skończony dupek lałby własne dziecko i wpędzał je w tak kiepski stan psychiczny?
    Chris naprawdę miał ochotę dać mu w pysk, ale tak zdrowo, oddać mu za te wszystkie siniaki, które widywał na ciele swojego chłopaka, kiedy byli jeszcze razem i wtedy, kiedy już razem nie byli. A było ich dużo. Naprawdę dużo. Zamiast tego jednak wziął głęboki oddech, w zamierzeniu uspokajający (tak naprawdę niewiele pomógł), przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył. Dom White'ów wkrótce zniknął za zakrętem, a złość z każdym padającym z ust Elliota powoli zmieniała się w ściskające, ciężkie poczucie winy; Christopher nie mógł już pozbyć się okropnego wrażenia, że może gdyby był lepszy, może gdyby został, to wszystko wcale by się tak nie skończyło. Bo może skończyłoby się wcześniej, trochę bardziej szczęsliwie i trochę mniej przemocowo.
    Oczywiście, że się obwiniał, jak mógłby się nie obwiniać, skoro zostawił swojego chłopaka w momencie, w którym ten potrzebował go najbardziej, a potem wrócił jak gdyby nigdy nic i dalej próbował udawać zmartwionego partnera. To znaczy, wciąż był zmartwiony, bardzo zmartwiony, po prostu nie był pewien, czy miał jeszcze jakiekolwiek prawo się tak zamartwiać. A teraz prowadził samochód z Elliem siedzącym z plecakiem na kolanach tuż obok niego i czuł się jak ostatni dupek, bo ostatecznie nie miał możliwości, by jakkolwiek mu pomóc. Może to dobrze, że Ellie podjął tę decyzję sam z siebie, stwierdził, że ma dość, bez żadnego przymusu ze strony namolnego Chrisa wiszącego mu nad uchem i jęczącego, że powinien wynieść się z domu, bo to toksyczne środowisko i będzie mu lepiej bez ojca-tyrana. Ale namolny Chris wciąż czuł się okropnie.
    Spojrzenie na Elliota okazało się trudniejsze, niż przypuszczał; oderwał wzrok od ulicy tylko na chwilę, posyłając mu przelotne spojrzenie. Chciał się uśmiechnąć, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że przecież jest tu teraz i już nigdy nigdzie się nie wybiera, bo już dawno temu stracił dla niego głowę i nie potrafiłby tak po prostu znowu się od niego odwrócić. Ale nic nie chciało przejść mu przez gardło, więc zrobił jedyne, co w tej sytuacji przyszło mu do głowy; wyciągnął rękę, ujął dłoń Elliego w swoją, trochę nieśmiało splatając własne palce z jego. Miał nadzieję, że ten prosty gest doda mu otuchy i przekaże to, czego Christopher nie potrafił na razie powiedzieć na głos.
    Na miejsce dojechali w absolutnej ciszy, jakby obaj obawiali się wydać jakikolwiek dźwięk. Chris zaparkował na swoim stałym miejscu pod budynkiem, wyłączył silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki, przez chwilę po prostu siedząc za kierownicą, ważąc to, co miał zamiar powiedzieć. Dopiero potem odwrócił się w stronę Elliota.
    – Nawet nie wiesz, jak bardzo żauję tego zerwania – wyrzucił z siebie wreszcie, patrząc swojemu byłemu prosto w twarz; nieco mocniej ścisnął jego rękę. – Przykro mi, że to wszystko musiało skończyć się właśnie... tak. Przepraszam, powinienem był być przy tobie, a nie dorzucać ci problemów.
    Powiedzenie tego wszystkiego na głos wcale nie oznaczało, że mógł od razu przestać się obwiniać, bo nie mógł. Mógł mieć za to nadzieję, że może Ellie jakimś cudem zrozumie.

    OdpowiedzUsuń