MARK JOHNSON
I SAY THINGS OVER AND OVER AGAIN TILL THEY ALL SHUT UP FROM TALKING TOO MUCH
25 lat • adoptowany • nie zna rodzonych rodziców • wychowywany w amerykańskiej rodzinie • namawiany przez "ojca" do nauki strzelania, jednak nigdy mu się to nie podobało i nie miał zamiaru tego robić (nad czym teraz ubolewa) • doskonale posługuje się bronią białą, od dziecka uprawiał szermierkę • chcąc utrzymać formę uprawiał jiu-jitsu więc przywalić też potrafi. • widział jak jego matkę zastępczą rozszarpują zombie • nie wie co z resztą rodziny • uciekając zabrał ze sobą katanę wiszącą na ścianie i to nią głównie się broni • po drodze udało mu się uzbroić w noże do rzucania, którymi często się bawi wieczorami, zamiast spać • w otoczeniu nieznajomych zawsze dwa razy przemyśli to co chce powiedzieć • co nie oznacza, że przy bliższych osobach nie jest rozgadany, wręcz przeciwnie czasem za często wdaje się w dyskusję • potrafi wbić komuś słownie szpilę między żebra i nawet nie mrugnąć z przejęcia • jest oszczędny w czułych słowach, swoje przywiązanie okazuje raczej czynami • ale już coś mówi, to naprawdę musi to być dla niego ważne • mimo delikatniejszej urody, jest świetnie zbudowany, a z jego ust nie raz ulatują wulgaryzmy, jednakże nie używa ich jako przecinków • kłócąc się z kimś lub negocjując, potrafi być tak spokojny w swej powadze, że aż bije od niego chłodem • na co dzień nie stroni od żartów i głupich komentarzy, najczęściej w najmniej odpowiednim momencie • dlaczego mam przestać się śmiać skoro za chwile równie dobrze może zajebać mnie zombiak? • może i nożem trafi komuś między oczy, ale celować bronią palną nie potrafi nic a nic, zwala to na odrzut pistoletów przy strzale • weź ten cholerny karabin, bo prędzej wybije sobie nim oko, niż trafię. • otwarcie mówi o tym, że nie kręcą go kobiety • w sumie to ta apokalipsa nie jest taka zła, brak społeczeństwa powtarzającego, że "powinienem mieć dziewczynę bo z tego będą bachory" jest niezwykle przyjemny. • nie jest sam w tym chorym świecie, co bardzo podnosi go na duchu. • zwłaszcza gdy ma kryzys, że nie warto iść dalej • stara się dać z siebie wszystko bardziej dla towarzysza podróży, niż dla siebie • jest rannym ptaszkiem, uwielbia mgłę o poranku.• A co jeśli jakimś cudem to przeżyje i nie będę miał gdzie zrobić tatuażu na pamiątkę? •
Tommy jakoś nigdy nie przepadał za człowiekiem, który przedstawiał się jako Collin, ot po prostu sprzeczność (bardzo silna) charakterów. Kiedy Tommy proponował pójście w lewo, to Collin chciał iśc na wprost albo w prawo. Jedyny pozytywny aspekt podróżowania z nim oraz jego grupą był dla Bakera tym, że zdołał przeżyć trochę dłużej i nie musiał tak bardzo ukrywać się przed wszystkimi. Czy to tymi szwendaczami, czy to ludźmi. No i też poznał Marka, do którego zapałał większą sympatią niż do innych. Tak…
OdpowiedzUsuńWiększość z grupy Collina jakoś nie przypadała Bakerowi do gustu. Był Leslie, który jedyne co pożytecznego robił (i to jeszcze nie zawsze) to chodzenie wgłąb lasu po drewno. Małe gówniaki znane jako Chris i Violette, które to były po prostu wszędzie i irytowały Tommy’ego samą swoją obecnością…co było nie lada wyczynem ponieważ w miarę lubił dzieci, tych jednak z całego serca nie trawił, bo praktycznie przez ich nieuwagę do ich obozowiska przyszły swego czasu szwendacze. Oczywiście Baker wściekł się razem z takim Paulem, ale cóż…strażnicy Teksasu w postaci matki dzieci - Meg, oraz nieformalnej prawej ręki szefa – Dustina dostali opiernicz. Niestety nie pamiętał jakie stanowisko wtedy objął Mark.
Ale to było kiedyś. Teraz nie było praktycznie nic. Nie było Lesliego, Dustina, Meg, Paula oraz irytujących gówniaków. Nie było też Collina, który to leżał paręset metrów dalej z rozwaloną głową.
— Jak myślisz Mark? Do jakiejś drogi i próbujemy odpalić samochód, czy zwijamy się na piechtaka? – zapytał Tommy rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku, gdzie leżał Collin. PO chwili jednak zrównał się ze swoim partnerem w tejże zbrodni. Może nie zajęło im tak wiele czasu planowanie wszystkiego, może nie wszystko dopracowani, może nie wszystko było ich sprawką…ale zabicie Collina z pewnością.
Musieli jak najszybciej opuścić to miejsce i możliwie najdalej uciec. Może nawet najlepszą opcją byłoby przyłączenie się do jakiejś innej grupy? Z kimś, kto ma jaja i kto potrafi też słuchać innych, a nie kogoś takiego jak Collin, który nie dość że właściwie był taką ciepłą kluchą, to jeszcze nie słuchał Tommy’ego, ani też nie potrafił zapanować nad grupą, na dłużej.
Baker lekko dotknął dłoni Marka i uśmiechnął się do niego, był zadowolony z tego wszystkiego. Z tego obrotu sprawy.
— Byłoby najlepiej, jeśli poszlibyśmy na południowy wschód, tam powinniśmy coś znaleźć, no i ten…wypadałoby gdzieś przekimać, co nie? – przygryzł wargę. Na takiej otwartej przestrzeni to będzie ciężko, bo jednak niewiele zdziałają z tym rewolwerem i kijem od baseballa oraz nożem myśliwskim nie za wiele zdziałają, nawet jeśli Mark miał katanę i kilka noży do rzucania. Po prostu nie zdołają się obronić jeśli przyjdzie ich więcej.
— Chyba, że masz jakiś inny pomysł – zatrzymał się żeby zawiązać buta. Niczego tak bardzo nie lubił jak rozwiązane buty.
[Mam nadzieje, że takie zaczęcie może być ;)]
— Może ruszy o ile będzie sprawny akumulator oraz jeśli będzie trochę benzyny w baku – powiedział szybko. Miał nadzieję, ze jednak uda im się znaleźć samochód i przejechać kilkanaście kilometrów. Nie wymagał wiele, nawet dwadzieścia kilometrów urządziłoby ich na jakiś czas. Zatrzymaliby się na obrzeżach miasta i może tam znaleźliby trochę żywności, paliwa, jakąś broń…cokolwiek co będzie im potrzebne.
OdpowiedzUsuńJeśli chodziło o Tommy’ego to był gotów nawet ukraść nasiona z ogrodniczego i najnormalniej w świecie zaszyć się na jakiejś farmie i uprawiać warzywa i owoce. Zastanawiał się też nad tym, czy zwierzęta też zamieniały się w zombie, bo w sumie jeszcze żadnej wiewiórki, która byłaby żywym trupem nie widział. Czyli…teoretycznie zwierzęta też mógłby hodować na takiej farmie. Mógłby nawet zrobić taka ostoję dla ocalałych i byłoby dobrze. Zaryzykowałby stwierdzeniem, że czułby się spełniony. Chociaż pewnie czym więcej ludzi i czym bardziej byłby starszy to zacząłby obawiać się o swoją pozycję…a tak, to może młodo umrze ale nie będzie obawiać się o swoja pozycję, bo Marka traktował na równi.
— Tak, gotowy – powiedział patrząc na swoje sznurówki i podniósł się. Ruszył przed siebie pewnie ściskając kij od baseballa. Nie zamierzał jakoś łatwo poddać się, gdyby jakieś zombie zechciało go zjeść. Żywcem go nie wezmą!
— Tak…za jakieś sześć może pięć kilometrów, znajdziemy się w pobliżu drogi. Przynajmniej taką mam nadzieję – mruknął cicho. Niby znał okolicę…ale nie aż tak dobrze żeby znać całą topografie stanu na pamięć. No i też nie wiedział gdzie dokładnie są, bo tego nie mogli stwierdzić ze stuprocentowa pewnością. Podczas szukania wszystkich potrzebnych rzeczy, Tommy z pewnością rozejrzy się za mapą oraz jakimś kompasem, bo „na czuja” daleko nie zajdą. A nie mogą się kierować też cały czas w jednym kierunku, bo to nie zaprowadzi ich nigdzie. Mogą za to na własne życzenie zginąć natrafiając na hordę zombie, albo ginąc z wyczerpania.
Baker, chyba wolałby zginąć zjedzony przez zombie, niż wyczerpany. W tym drugim przypadku to przynajmniej istniała szansa, że pójdzie szybko i nie pozostanie po nim nic.
— Tak…domostwo. Tych pięciu kilometrów nie przebędziemy szybko…a byłoby zdecydowanie lepiej przespać się w jakimś…względnie bezpiecznym miejscu – zadecydował. Rozejrzał się po okolicy…nie lubił tej przejmującej ciszy, czuł się wtedy okropnie, bo umysł po pewnym czasie sam wytwarza jakieś dźwięki. Łatwo można się zdekoncentrować, albo popaść w paranoję.
— Najpierw dom, popatrzymy czy jest tam bezpiecznie, zabarykadujemy drzwi od wewnątrz i przekimamy tam. Rano ogarniemy co można zabrać ze sobą…o ile cokolwiek tam będzie do brania – westchnął cicho, przyspieszając kroku. – Jeśli za szybko, to powiedz, zwolnię.
Chciał możliwie najszybciej znaleźć się w tym domostwie, bo byłoby to naprawdę wskazane, zważywszy na to, że jednak było ich dwóch i zbliżała się noc. Noc pełna niebezpieczeństw, których należałoby uniknąć, jeśli chcieli przeżyć. A z pewnością chcieli jeszcze jakiś czas pożyć. Tommy z pewnością nie wybierał się jeszcze na tamten świat.
Po prawdopodobnie niecałej godzinie marszu udało im się dotrzeć do rzeczonego domku. Tommy przełożył rewolwer do kieszeni spodni, pewniej chwycił kij i dopiero wtedy zdecydował się otworzyć drzwi. Dom z pewnością był opuszczony od jakiegoś czasu, o czym świadczył kurz oraz wybita szyba. Poza tym…była cisza, przerażająca cisza niczym w horrorze. Panował półmrok, unosił się zapach stęchlizny i było trochę (jak dla Tommy’ego) za duszno. Nie zamierzał jednak nie sprawdzić czy przypadkiem nie ma tutaj jednego żywego trupa. Chociaż…one śmierdziały, więc poczułby z pewnością. No i też zaczęłyby pojękiwać i charczeć, gdyby poczuły obcych.
— Chyba czysto – powiedział niemalże szeptem do Marka. Przeszedł dalej, do czegoś co pewnie kiedyś było salonem, dzisiaj już tylko nędzne wspomnienie. Stary telewizor stał w kącie pokoju i ukazywał zakurzony ekran. Niewielki stoliczek stał obok kanapy z szarą od kurzu narzutą. Nic nadzwyczajnego. Nawet bujany fotel nie wydawał się niczym dziwnym. Wszystko wyglądało tak jakby ktoś wyszedł na chwilę…i już nie wrócił.
Usuń— Wygląda to tak jakby właściciele wyszli tylko na moment – powiedział na głos Tommy.
Baker poszedł na górę. Ostrożnie stąpał po drewnianych schodach. Starał się iść tak, żeby za swoimi plecami mieć ścianę, a przed sobą możliwie największy obszar terenu. Nienawidził walki w budynkach. Było niewiele opcji ucieczki, o ile jakakolwiek opcja istniała. Prościej było walczyć na otwartym terenie, więcej możliwości na ucieczkę, większa przestrzeń…ale także paradoksalnie większe ryzyko że zleci się więcej zombie. To nie było nic pocieszającego.
OdpowiedzUsuńAle zawsze należało się doszukiwać jakichś pozytywów w tym wszystkim. To było serio dobre. Przynajmniej człowiek nie wariował tak szybko; ostatnie czego chciał to choroba psychiczna.
Rozejrzał się na półpiętrze i ruszył dalej. Starał się iść najciszej jak to możliwe, bo w razie czegokolwiek, to być może zyska element zaskoczenia? Chociaż i tak trochę narobili hałasu będąc na dole, pozostawało tylko liczyć na to, że ci co się ukryli na piętrze są cicho, w obawie przed tym że mogą chcieć im coś zrobić. Tommy raczej nie był tym typem, który zabija dla samej przyjemności (co innego zabijanie człowieka, a co innego zombie). Czasem jednak nie miało się wyboru…podobnie było w przypadku Collina. Nie mieli wyboru.
A może mieli tylko nie chciało im się tego innego rozwiązania szukać?
Możliwe.
Pokiwał głową chcąc odgonić natrętne myśli. Nie mógł się rozpraszać. Nie kiedy może coś mu wyskoczyć na twarz i zechcieć go zjeść. To naprawdę nie była dobra opcja! Wbrew pozorom chciał jeszcze trochę pożyć, żeby w przyszłości móc powiedzieć Widzicie? Mam już czterdzieści lat i przeżyłem apokalipsę. Żyję w tym gównie już wystarczająco długo, żeby nazwać mnie „weteranem!
Na piętrze było…spokojnie. Może nawet i za spokojnie. Nie podobało mu się to. Bowiem ten względny spokój oznaczał to, że albo zaraz cos się wydarzy, albo naprawdę jest tutaj bardzo cicho. Prędzej postawiłby na to pierwsze. Przecież teraz nie mogło być spokojnie, po prostu nie mogło tak być.
Pobieżnie rozejrzał się po pokojach. Były czyste, nikogo nie było. Znaczy byli sami. Mógł odetchnąć…
Mógłby, gdyby nie fakt, że usłyszał szamotaninę na dole. Szybko zszedł po schodach i podszedł do kuchni, ściskając pewniej swój kij od baseballa. Oddychał nieco szybciej niż normalnie, kiedy zauważył dwa ciała i Marka.
— Spokojnie – zdołał tylko wydusić z siebie. Wciąż spoglądał na te ciała, musieli się ich jakoś pozbyć. Ale najpierw należało się upewnić, że już nie wstaną jako zombie. Najpierw muszą zająć się tymi zwłokami.
— Najpierw zajmujemy się zwłokami. Musimy też trochę…wytrzeć tą krew – powiedział próbując nie nastąpić na czerwoną kałużę. Do starcia krwi wykorzystają jakiś ręcznik, albo stare prześcieradło, coś z tego domu.
Ściągnął plecak i położył go w salonie. Pewniej ujął swój kij. Stanął nad leżącym facetem, jak to w średniowieczu stawał kat nad skazańcem. Już zbierał się do uderzenia, ale zastanawiał się, czy to będzie dobra opcja. Nabrudzi, bardzo nabrudzi. Ale nie mógł ryzykować tym, że przemieni się, kiedy będzie go ciągnąć na zewnątrz. Szybko przekalkulował i w końcu uderzył mężczyznę kilkukrotnie w głowę. Kobietę spotkał taki sam los. Baker miał nadzieję, że nie przesadza z tą ostrożnością, ale wolał się nie obudzić w środku nocy, kiedy będą stać nad nim dwa żywe trupy. Przecież widział jak połowa tego czegoś czołgała się za nim…do momentu kiedy nie zniszczył głowy temu czemuś.
— Jeśli chcesz to pomogę ci to opatrzyć – zaproponował. – Jeśli nie, to sam się opatrzysz, a ja pozbędę się ciał…chyba że weźmiemy jakieś prześcieradło i przykryjemy ich na tę noc – powiedział. Sam nie wiedział co mogłoby okazać się lepszym pomysłem. Co mogłoby być lepsze. Jedno było pewne, nie zamierzał patrzeć na te zwłoki ani chwili dłużej niż było to konieczne.
— Piwnica brzmi dobrze – w końcu lepiej jest ukryć zwłoki w piwnicy, niż ukrywać się przed zwłokami w piwnicy, prawda? Przynajmniej tak sądził Tommy. I faktycznie, wydawało mu się, że tak będzie lepiej, a pomysł wcale nie był głupi. Przynajmniej w mniemaniu Bakera.
OdpowiedzUsuńCałkiem szybko się z tym uwinęli. Współpraca może przecież tyle zdziałać!
Był szczęśliwy, że Mark jednak mu pomógł z tymi trupami, trochę szybciej to poszło, no i też mniej energii zmarnował na uprzątnięcie tego wszystkiego. A to już coś.
Bez słowa pomógł z komodą. Wystarczyło, żeby Mark powiedział pomóż mi z komodą a Tommy już pomagałby z tym wszystkim. Nie żeby jakoś specjalnie traktował Johnsona, ale wolał mieć go ze sobą niż przeciw. Wątpił żeby tym drobnym gestem nastawił go przeciw sobie, ale wolał nie kusić losu. No i też zawsze była to większa pewność, że trupy nie wyjdą, chociaż miał nadzieję, że zabił je raz a porządnie. Jutro z czystej ciekawości sprawdzi, czy te zwłoki są…martwe. Trochę kuriozalnie to brzmi, ale ich obecne życie to kuriozum.
Kiedy Mark poszedł szukać apteczki, Tommy postanowił że rozejrzy się po kuchni, za czymś do zjedzenia. Albo po prostu za czymkolwiek, co może okazać się przydatne. Gdyby mieli samochód, to nawet i w kuchni rozejrzałby się za śrubokrętem. On sam trzymał w kuchni jakieś podstawowe narzędzia, a to tylko i wyłącznie dlatego, że w kuchni często coś się psuło i czasami to naprawiał.
Trochę żałował, że nie mieli samochodu. Mogliby szybciej się poruszać z miejsca na miejsce. Z drugiej jednak strony, samochód byłby kłopotem, bo musieliby skądś brać paliwo, no i też musieliby naprawiać, gdyby coś się zepsuło. Prawda była taka, że teraz to najlepiej byłoby mieć jakiegoś konia, albo osła…muła…kucyka. Cokolwiek, co nie potrzebowało paliwa żeby jeździć.
Myślał, że życie przed apokalipsą było skomplikowane. Teraz to dopiero mu się to wszystko wydawało powalone. Tutaj nie było dobrych i złych wyborów, tutaj wszystko było złe…
Znalazł jakieś dwie paczki sucharów i jakąś konserwę mięsną. Oraz fasolę w puszce.
— Przynajmniej coś – mruknął do siebie pozostawiając otwartą szafkę. Później to wszystko przeniesie. Może jeszcze cos znajdzie? Przecież los może nie do końca z nich zakpi?
— Hmm… myślę, że gdyby to wszystko inaczej by się potoczyło, to byłbyś zadowolony – podchwycił słysząc Marka. Uważał, że każda porcja humoru była dobra.
Nawet i czarny humor był dobry o ile ktoś, nie był jakoś przewrażliwiony na jego punkcie.
Przeszedł do salonu słysząc prośbę Marka.
— Jasne – powiedział przejmując gazik. Powoli zaczął oczyszczać ranę. Zacmokał i skrzywił się nieznacznie, kiedy zobaczył, jak ta rana wygląda. Nie podobała mu się ona. Obawiał się że będzie trzeba ją zszyć. Założyć chociaż ze trzy, może cztery szwy. Chociaż…może nie będzie musiał. – Mam nadzieje, że jednak obejdzie się bez szycia. Krawcem jestem raczej marnym – dodał rozglądając się za jakimś opatrunkiem.
Już miał sięgać po bandaż, kiedy uzmysłowił sobie, że jeśli tego nie zszyje, a założy opatrunek, to ten może się przykleić i przy ściąganiu będzie powodować cholerny ból.
— Chuj. Zszyję ci to… obiecuję, że jeśli żaden nie poleci na twoją seksowną bliznę, to zostanę twoim chłopakiem – powiedział, a w jego głosie nie było ani nuty złośliwości. Nawet nie brzmiało to jak żart. Mówił to absolutnie poważnie. – Tylko kilka szwów. Postaraj się nie ruszać… - dodał przybliżając igłę z nicią do rany Marka.
Mimo wszystko całkiem zgrabnie mu to poszło. Próbował kiedyś, na początku apokalipsy, jako medyk. Ale stwierdził, że na dłuższą metę to się nie nada. Jednak zszywać i opatrywać rany umiał. Nastawić skręcenia też. Złamań się cholernie obawiał, wiec wolał nie ryzykować.
— Wyglądasz ślicznie – powiedział patrząc na swoje dzieło. – Nic tylko cię brać – zaśmiał się obwiązując dodatkowo zaszytą ranę bandażem. Ostatnie czego chciał, to to aby szwy się rozwaliły a rana zanieczyściła. Poza tym, wolał żeby Mark na razie nie widział jego „dzieła”.
Usuń— Tak w ogóle to na kolację mistrz kuchni proponuje: suchary, fasolę z puszki lub konserwę mięsną. Do wyboru do koloru – uśmiechnął się przy tym lekko. Grunt to pozytywy.
[wybacz, że tak długo. miałem lekkie zawirowania w życiu]
Trochę uspokoiło go to przyzwolenie na szycie. Nie żeby bał się tego, że Mark coś by mu zrobił, no ale było lepiej mieć takie ewentualne przyzwolenie. Jakoś wtedy pewniej się czuł.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się, cieszył się, że towarzyszowi powrócił dobry humor. To był naprawdę bardzo dobry znak dla Bakera, przynajmniej na chwilę zapomni o tym podwójnym morderstwie, a to już coś. Chociaż przypuszczał, że najgorsza będzie noc. Noc zawsze była najgorsza…zawsze…
— Kocham twój czarny humor – powiedział uśmiechając się. – No ale wiesz…w razie gdybyś nie potrafił się sam odpędzić od adoratorów, to przybędę z odsieczą w postaci Barnaby i Jerry’ego oraz mojej spluwy, której jeszcze nie ochrzciłem – zaśmiał się cicho. – Czy kiedykolwiek nie dotrzymałem słowa? Chyba jeszcze nie miałem okazji, aby ciebie okłamać – przypomniał i uśmiechnął się słabo.
Spojrzał na Marka. Był przekonany, że ten zrobiłby dla niego to samo, poza tym Tommy chciał wykorzystać ten czas do maksimum. Ot po prostu, żeby znaleźć coś do jedzenia, albo cokolwiek, co mogłoby im pomóc w przetrwaniu kilku godzin, albo nawet i dni. Starał się dbać o tą ich dwuosobową grupę. W końcu mieli tylko siebie, byli jak te samotne wilki, które są na terenie pełnym myśliwych. Martwych aczkolwiek wciąż niebezpiecznych myśliwych.
— Nie mów tak. Każdemu z nas mogło się to przytrafić. Grunt, że to nie my teraz leżymy w piwnicy – powiedział cicho. Nawet nie chciał o tym za długo myśleć. Ale czasami zastanawiał się, co to będzie kiedy zacznie się przemieniać. Co z nim się stanie? Czy będzie chociaż trochę pamiętać swoje poprzednie życie, czy pozna osoby, z którymi kiedyś podróżował? A może będzie po prostu ciałem, które rozwala się przy każdym kroku i mózgiem, który przypomina przegniłe na wskroś mielone mięso. Często myślał o tym żeby dotrzeć do jakiejś osady, albo czegokolwiek w tym stylu, zawsze to zwiększało ich szansę na przeżycie. Może świat był pojebany, ale chciał jeszcze trochę po nim pochodzić i doświadczyć kilku rzeczy. Ot takie zwykłe marzenie przeciętnego zjadacza chleba…a w ich przypadku sucharów.
— Dzięki – powiedział biorąc koc i kilka sucharów. Otworzył też konserwę mięsną. Nie zjadł tego za dużo, nie chciał się jakoś obżerać, no i też konserwa przypadła mu do gustu. Chciał żeby i Mark spróbował. Na rano też jak znalazł.
— Jasne. Jak poczujesz że jesteś śpiący, to mnie obudź, jasne? – zapytał na wszelki wypadek. – I nie ma, że nie śpisz, musisz być przytomny i w miarę wypoczęty, rozumiesz? – zapytał i spojrzał uważnie na Marka. Nie zamierzał później wypytywać się Marka, czy nie powinni zrobić przerwy. Poza tym oberwał w głowę więc powinien odpocząć. Gdyby byli w trójkę, to Tommy mógłby się okazać trochę dupkowaty, albo i troskliwy…bo kazałby Johnsonowi spać przez całą noc, a on razem z tym trzecim to staliby na czatach. Ten trzeci jak nic mógłby mieć jakieś wąty, ale średnio by to Bakera interesowało.
Nie musiał nawet czekać długo aż zmorzył go sen.