| Michaił Skorajew | Misza | Lat 20 | Sierota z wyboru |
Nie potrafi doliczyć się swojego rodzeństwa; może mieć wiele braci i sióstr, mogą żyć gdzieś mniej, lub bardziej szczęśliwie, porozsyłane po sierocińcach, równie dobrze mogą być martwe, wyrwane z łona matki, zanim było im dane ujrzeć świat.
O swojej matce wie tylko tyle, że jest dziwką, a sam żyje wyłącznie dlatego, że mężczyzna, który go spłodził, miał jej płacić za jego wychowywanie. Niestety zmarł, dawno temu, w obcym państwie, zapewne w ramionach innej kochanki.
Można powiedzieć, że Misza urodził się z umiejętnością wtapiania w otoczenie; potrafił przetrwać w burdelu, gdzie go wychowywano, potrafił załatwić sobie coś do jedzenia, ciepły koc w mroźną zimę, a nawet znaleźć paru przyjaciół, niekoniecznie ze swojego podwórka.
Burdel i swoją matkę opuścił w wieku szkolnym, kręcił się po różnych przytułkach, sypiał w wygodnych mieszkaniach swoich znajomych, ale uczniem był marnym, nie ważne, jak bardzo próbował skupiać się na książkach. Nie wyrzucono go, dano mu kolejną szansę, ale Misza z niej nie skorzystał. Uważał się raczej za człowieka czynu, teorie i równania wolał zostawić tym, którym było to przeznaczone.
Potem miał już tylko do wyboru sprzedawać siebie, jak matka, albo dać się wciągnąć w ciemne interesy tych, którzy, tak jak on, byli gotowi zaryzykować wszystko w imię lepszego jutra.
Wybór nie był wcale trudny.
Leżał w wannie i zastanawiał się, czy stary junkers przymocowany do przeciwległej ściany prędzej odpadnie od tejże, czy może wybuchnie – chociaż teoretycznie był w tej chwili wyłączony. Jednak jeśli, tylko teoretycznie, piecyk jest nieszczelny...
OdpowiedzUsuńWtedy Siergieja (przypuszczalnie razem z całym piętrem) wysadziło by już w momencie gdy odpalał papierosa. Lubił palić, leżąc w wannie. Chętnie również napiłby się przy tym kawy, ale przez przypadek skiepował do niej zamiast do stojącego tuż obok słoika po... czymś. Chyba musztardzie. Leżało to w kuchni, na środku stołu, puste, więc wziął. Kawę też sobie przywłaszczył, bo własnej kupić zapomniał.
Ale przynajmniej wszystkie rzeczy zdążył przenieść na raz. No, w kilku turach, ale przez jeden dzień. Najgorsze było przewiezienie metrem nawet nie tony kserówek na studia, ale roślin. Siergiej nie zapuszczał metaforycznych korzeni gdy zatrzymywał się gdzieś na dłużej – zamiast tego hodował sobie dżunglę. Część nawet zdążyła już przejąć łazienkę – na pralce stała doniczka z paprotką. Bo na parapecie w pokoju Siergieja już się nie zmieściła.
I tak miał szczęście, że znalazł mieszkanie w środku roku; wcześniej jakoś wegetował sobie u ciotki – czy raczej, znajomej matki z czasów gdy ta jeszcze była w placówce w Petersburgu. Jednakże pokój z kuchnią to trochę za mało na dwie osoby, zwłaszcza gdy nad jedną z nich trzeba co rano przechodzić, bo śpi na dmuchanym materacu pośrodku wyżej wspomnianej kuchni. Siergiejowi to nie przeszkadzało absolutnie, on byłby kontent i z życia w pudełku po butach, ale znajoma matki stwierdziła, że tak być nie może. Będąc stworzeniem dosyć ugodowym (i jednak trochę świadomym tego, że nadużywa gościnności) chłopak zaczął czegoś szukać. Czegokolwiek, byle nie na kompletnym zadupiu, bo na zajęcia trzeba jakoś dojechać. Byle czynsz zostawił kwotę pieniędzy co starczy chociaż na waciki. I znalazł. Drugi koniec miasta, siódme piętro, metro stosunkowo blisko. Zasadniczy plus – pokój na własność.
Ze swoim przyszłym współlokatorem właściwie niewiele miał kontaktu – tyle co przez maila, ustalając wszystkie szczegóły, no i dzisiaj bladym świtem, kiedy chłopak przekazał mu drugi komplet kluczy i dosyć szybko oprowadził po mieszkaniu. Mimo wczesnej pory, to nowy współlokator Siergieja – Michaił? Chyba Michaił – do czegoś się śpieszył. Siergiej tylko wzruszył na to ramionami – miał klucze, wiedział którą linią metra ma jechać, mógł zacząć przeprowadzkę. Nic więcej mu na razie potrzebne nie było. Podstawowe sprawy obcykane, szczegóły można dogadać wieczorem. Czy kiedy tam Michaił zamierzał wrócić.
Jak na osobę, która zaledwie kilka miesięcy spędziła w zupełnie obcym mieście, i do tego dosyć nagle przeniosła się do innej jego części, to Siergiej nadspodziewanie szybko rozluźnił się i poczuł komfortowo.
Nawet zbyt komfortowo, bo powietrze w łazience stawało się powoli cokolwiek szarawe. Kwestia palenia w mieszkaniu wydała mu się być tak oczywistą, że nawet o to nie spytał. Wszyscy palacze, których znał – w tym między innymi i jego matka, i ojciec – nie mieli jakiś wielkich zahamowań przed paleniem w pomieszczeniu. Jak twoja skóra, włosy i ubrania przesiąknięte są nikotyną, to nie robi ci różnicy, czy od mebli również czuć petami.
[spokojnie, rozpisuję się tak tylko na początku, potem różnie bywa.]
Siergiej gwałtownie wyprostował się, zdziwiony. Trzeba przyznać, nawet i ściany działowe w kamienicy były grube (zakładał porządną, przedrewolucyjną robotę) skoro nie usłyszał jak współlokator otwiera drzwi i wchodzi do korytarza. Zamrugał szybko, jak człowiek któremu coś wpadło do oka, analizując sytuację. Papierosa szybko zgasił; jednak jakąś resztkę taktu miał. Chociaż to, jak natarczywie i z naganą drugi chłopak się na niego gapił sprawiało, że Siergiej miał ochotę się tej reszty taktu pozbyć i pokazać mu język. Bardzo dziecinne, ale zazwyczaj wyjątkowo skuteczne gdy chodziło o podniesienie komuś ciśnienia.
OdpowiedzUsuń- Jakby m i a ł o nas wysadzić – podkreślił drugie słowo, jakby chcąc zdjąć z siebie jakąkolwiek winę i przerzucić ją na ślepy los. Przechylił się przez krawędź wanny, sięgając po leżący na pralce, tuż obok paproci, zegarek. Zerknął na niego. - To stałoby się to tak z dwadzieścia minut temu. Więc w sumie nie wysadziłoby nas, tylko mnie – zegarek powędrował z powrotem na pralkę, Siergiej zaś sięgnął po leżący na podłodze ręcznik. Nie poczuwał się do jakiejś wielkiej wspólnoty dusz z Churchillem, by, tak jak ów premier Wielkiej Brytanii, swobodnie prowadzić rozmowy leżąc jednocześnie w wannie. - No i może całe piętro, ale to szczegół.
Prawda, odpalanie papierosa akurat w łazience wyposażonej w stary piecyk gazowy nie należało do najmądrzejszych decyzji, jakie człowiek może w życiu podjąć. Siergiejem kierowało kilka czynników – na pierwszym miejscu nałóg, na drugim ex aequo przyzwyczajenie – bo w łazience palił gdy nie chciał, żeby matka go na tym przyłapała (co było naiwne, bo przecież to jej podkradał papierosy; ojca z kolei fakt, że jego syn pali absolutnie nie obchodził. Może oprócz tego, że chłopak palił cienkie, babskie papierosy), bo w liceum (miał za sobą trzyletnie, traumatyczne przeżycie państwowego systemu edukacji) na przerwach paliło się w męskiej toalecie - oraz wrodzone roztrzepanie. Na miejscu trzecim czaił się pewien życiowy nihilizm. Co złego może się stać, najwyżej umrę. Często występujące u ludzi oczytanych, których życie nie obfitowało w wydarzenia dramatyczne.
Ręcznik, który chłopak podniósł z podłogi, okazał się być dwoma mniejszymi, zlewającym się przez kolor i zręczne złożenie w kostkę. Z jednego zmajstrował sobie turban na mokre włosy, drugi owinął sobie wokół bioder. To chyba jeszcze nie ten etap bycia współlokatorami, żeby swobodnie paradować w kompletnym dezabilu, tudzież nago, po mieszkaniu.
- Przepraszam – to były przeprosiny rzucone ot, tak, bez żadnej szczególnej skruchy ze strony Siergieja. Po prostu wypadało coś powiedzieć. Zebrał kubek z niedopitą kawą i pływającym w niej popiołem, słoik po musztardzie i swój zegarek. Paprotka została na pralce. Zresztą, nawet gdyby zamierzał ją ze sobą zabrać, to nie dałby rady.
[ meh, teraz z kolei mam wrażenie że jednak niepotrzebnie wywaliłam tamtą górę tekstu którą stworzyłam wcześniej i za Chiny nie mogę sobie przypomnieć :v ]
- Paprotka – odparł Siergiej takim głosem, jakby trzymanie paproci w łazience było najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem. - W pokoju się nie zmieściła.
OdpowiedzUsuńPokój, właśnie. Siergiej zdążył już zaanektować przeznaczoną dla niego przestrzeń, a przynajmniej pewną jej część – na parapecie pyszniło się już kilka doniczek z różnymi habaziami. Oczywiście, Griszin w życiu nie użyłby takiego słowa w stosunku do swojej małej hodowli, nazwy roślin znał na pamięć. Te powszechne oczywiście, bo łacina wchodziła mu do głowy opornie, a szybko wypadała. Trochę nieszczęśliwy zbieg okoliczności dla studenta weterynarii, no ale od czego są fiszki?
Materiały na uczelnię z kolei leżały dumnie pośrodku ułożonego w jodełkę parkietu, związane sznurkiem jak plik makulatury; jakby dla kontrastu, tuż koło nich położony został wściekle żółty segregator z napisem Francuski - żeby nie być pasożytem żerującym na dobroci rodziców oraz kredycie studenckim, Siergiej dawał czasami korepetycje. A raczej próbował, bo uczniów miewał nieregularnie i w ilościach niewielkich; wyjątkiem była Wiera, siostra znajomej z roku, ale znowu, od znajomych chyba nie wypada brać pełnej stawki (skomplikowane meandry biznesu i przyjaźni!), zresztą Wiera bardziej niż językiem była chyba zainteresowana Siergiejem, co wywoływało u niego pewien dziwny dyskomfort – Wiera to jeszcze dzieciak, dopiero w liceum. Nie, żeby on sam nie skończył szkoły wcale nie tak dawno. No ale odmówić nie umiał, do tego nawet mały zysk to jakiś zysk - bycie dwujęzycznym nie jest jakąś wiarygodną kwalifikacją gdy idzie o nauczanie; żeby chociaż był studentem romanistyki, albo miał jakiś cerytfikat językowy! Ale nie. Ergo – małe zainteresowanie. W sumie, powinien uaktualnić ogłoszenie, dać nowy adres. I może poinformować o tym współlokatora.
Obok rozwalił się plecak górski, w którym Siergiej przytargał cały swój średnio imponujący dobytek. Po jeżdżeniu metrem w tę i nazad cały dzień, a potem targaniu całego inwentarza po schodach na czwarte piętro po prostu rzucił wszystko na jedną kupę – przy okazji utrudniając jakiekolwiek sensowne poruszanie się po pomieszczeniu - i zajął się rzeczami priorytetowymi. A priorytety miał dziwne.
Zatrzymał się na moment przy zlewie, żeby wylać do niego felerną kawę i zostawić kubek – może, szczęśliwym zbiegiem okoliczności będzie pamiętał żeby go jeszcze dzisiaj umyć. Słoik sobie przywłaszczył, w końcu jakąś popielniczkę mieć musi.
- Jasne, możemy pogadać, w sumie musimy, chyba – odmruknął, również odruchowo zniżając głos i usiłując jedną ręką poprawić zsuwający się z głowy ręcznikowy turban. - Tylko może najpierw się ubiorę? - właściwie w tym pytaniu więcej było twierdzenia, chociażby dlatego że Siergiej już stał w uchylonych drzwiach swojego pokoju, zza których widać było wycinek tego całego chaosu.
[wybacz :< od teraz będę stresować tylko siebie!]