Aleksiej Iwanowicz Woronow
szanowny pan student Wyszechrosyjskiego Państwowego Uniwersytetu Kinematografii im. S.A.Gierasimowa | latek 20 | pierwszy nie-wojskowy w rodzinie | pokój pełen plakatów z filmów | kilka rekwizytów zrobionych własnoręcznie | mnóstwo komiksów na półkach | perfekt inglisz psze państwa | gry komputerowe, komiksy oraz filmy i seriale
Będąc małym chłopcem chciałem być archeologiem, takim jak Indiana Jones. Ale jak widać nie wyszło, bo rodzice uświadomili mnie, że to tak nie wygląda. Później chciałem być prawnikiem, jednak wczas zorientowałem się że prawo jest trudne, nudne i szybko się zmienia. Nawet i wojskowym chciałem być! Tak jak tata...ale jednak dyscyplina u mnie szwankowała i w sumie to do tej pory szwankuje.
Chciałem być nawet i superbohaterem. Batmanem, który co noc ratuje swoje Gotham, które ktoś nazwał Moskwą. Być jak Arrow i świetnie strzelać z łuku. Albo być jak Iron Man i mieć epicki pancerz.
Dlatego studiuję na uniwerku imienia Gierasimowa! Może zagram kiedyś jakiegoś superbohatera. Na razie to muszę zadowolić się pseudonimem "Flash" i nie dlatego że biegam tak szybko niczym on albo i Speedy Gonzalez. Po prostu dużo i często to robię, żyję w biegu.
Biegam po domu, po uniwersytecie, po mieście aby zdążyć na tramwaj zwany pożądaniem, albo autobus. Do swojej pracy dorywczej też biegam jak głupi. Ciekawe po kiego tak biegam? Dobrze, że w weekendy pracuję tylko. Mam serio spoko szefa.
Większość pewnie myśli, że nic mnie nie dotyczy, że jestem wesoły bo mam wesoło w życiu. Ale nie! Zaskoczę! Nie mam w życiu wcale wesoło. Ojciec zginął w tej idiotycznej wojnie. Najstarszy brat zaginął...prawdopodobnie nie żyje. O środkowym bracie nie wiem prawie że nic. Wysłał mi maila, że u niego wszystko okej i że przez kilka dni nie będzie z nim kontaktu bo jadą na patrol, czy coś takiego.
Mama niemalże wariuje. Bierze nadgodziny, a jak wraca to jest tak zmęczona, że od razu idzie spać.
A ja? Ja staram się żyć w miarę normalnie. Śmieję się, wygłupiam z kolegami, tak na przekór wszystkiemu. Czasem wybieram się na jakieś imprezy. Ale w zasadzie to chcę jakoś mamie pomagać. Dlatego dorabiam w barze, czasem coś ugotuję, posprzątam. Ba! Nawet i remont zrobiłem w domu! Skromny, bo właściwie to tylko ściany odmalowałem i w pokoju który należy do Griszy i Miszy zrobiłem lekkie przemeblowanie i pozbyłem się paru gratów, które tam zalegały. Mam nadzieję, że żaden z nich mnie nie zabije. Ale przynajmniej jest tam czysto wreszcie!
Co jeszcze mógłbym dodać? Czasem zastanawiam się skąd ja znajduję na to wszystko czas. Chociaż...może to i lepiej, że staram się to wszystko ogarnąć. No ale mam takie nieme wsparcie w postaci trzyletniego psa Brutusa i kota o imieniu Speedy, jednak niech was nie zwiedzie to imię! To leń, który uwielbia kłaść się na klawiaturze, albo na dopiero co wypranych rzeczach! Lubi też drań jeden "pomagać" podczas prac domowych. Ale i tak kocham tego kota (albo i kotka, bo przecież mały jest, sześć miesięcy ledwo).
Jestem idiotą, bo przygarnąłem Speedy'ego i dołożyłem sobie roboty i wydatków...ale tak ładnie się na mnie spoglądał, że uległem.
_____
Grant Gustin, pogrubienie=link, moja twórczość i upośledzone poczucie humoru, które pewnie gdzieś się tam przejawia, możliwe poprawki/usunięcia/dodania czegokolwiek. W tytule Skillet i ich "Hero" w polskim tłumaczeniu.
Wątek z: Głos bez rozsądku
Stałem na ruchomych schodach, tuż przy poręczy. Wdzierający się do podziemi zimny podmuch z powierzchni zmierzwił mi włosy. Po raz nie wiem który omiotłem czujnym spojrzeniem otoczenie. Mnóstwo cywili. Wszechobecny szmer kroków. Zgrzyt. Facet w za luźnym płaszczu na schodach po lewej. Wypuściłem powoli powietrze, walcząc z samym sobą, by nie wyszarpnąć z kieszeni komórki i nie odwołać tego wszystkiego. Przekonywałem go trzy razy, że to bez sensu. Mają od cholery zmartwień, jeszcze ja im tam jestem potrzebny. Poprawiłem uwierające ramię plecaka, wypakowanego tylko trochę bardziej, niż zwykle.
OdpowiedzUsuńŁoskot wyjeżdżającego z tunelu metra.
Przenikliwy wizg hamującego składu.
Spiąłem się mimowolnie.
Nieuchwytny ruch gdzieś na dole.
To ta blondynka w czarnej czapce sięgnęła po telefon.
Wypuściłem powoli powietrze z płuc. Nadmiar bodźców był uciążliwy. Przywykłem do ciągłej czujności, analizowania najdrobniejszych zmian. Tutaj, w Moskwie, ruch był wszechobecny.
Wyszedłem na powierzchnię, mając wrażenie, jakbym przeniósł się do innego świata. Ulica była ruchliwa, ale nie na tyle, by dostawać szału od nadmiaru dźwięków. Zwolniłem. Znajomy stres osiadał na moich barkach. Nie czułem się gotowy, by tak po prostu tam wejść. Przez spędzone w samotności tygodnie coraz dobitniej uświadamiałem sobie, że nie pasuję do tego cywilnego świata. Zacisnąłem palce na bocznym szwie lekko wytartych dżinsów, jedynych cywilnych spodni, jakie miałem.
Tchórzysz, Ilja.
Przyspieszyłem kroku, w myślach powtarzając wszystkie wytyczne, jakie dał mi Misza. Do końca, przecznicą w lewo. Mieszkanie 42, czwarte piętro.
Skręciłem, kątem oka zerkając w okno wystawowe jakiegoś sklepu. Za mną prawie pusto. Skarciłem się w myślach. Tu. Jest. Bezpiecznie. Jesteś w Rosji, ogarnij się.
Ciężar na barkach zwiększył się, gdy zatrzymałem się przed domofonem. Cyfry, które należało wybrać jarzyły się w pamięci.
Czy to na pewno dobry pomysł?
Zirytowany, wcisnąłem pierwszy przycisk. Nie zachowuj się jak zalękniony gówniarz. Cztery. Dwa. Zadzwoń.
Chwila oczekiwania.
Dźwięk sygnalizujący otwarcie drzwi.
Zacisnąłem zęby i wszedłem na klatkę schodową. Pierwsze stopnie, rzut oka na windę… Poszedłem schodami. To, że nadal mam założone szwy, nie znaczy, że nie jestem w stanie wejść po głupich schodach.
Kolejna chwila wahania… Długi, tonący w półmroku korytarz. Które to mieszkanie? Prześledziłem wzrokiem złocone numery na drzwiach. 39, 40… Jest. Udając pewniejszego, niż byłem naprawdę, podszedłem do drzwi i nacisnąłem dzwonek, spodziewając się, że zaraz zobaczę uśmiechniętą twarz Miszy.
[Tym razem krócej, bo nie chciałam lać wody].
OdpowiedzUsuńNa widok rozpromienionego Miszy, moje usta drgnęły, także układając się w uśmiech. To było mimowolne.
- Nawet nie wiesz, jak dobrze cię nieraz widzieć - mruknąłem, dając się uwieść tej złudnej chwili otuchy. Będzie dobrze. Jakoś to się ogarnie, z Miszą znamy się nie od dziś, przynajmniej będę miał motywację, żeby cokolwiek robić. Póki nie mam pracy, przynajmniej jakoś im pomogę w domu, Misza wspominał swego czasu, że młody zaczął robić remont... a potem jakoś się to ułoży. Przecież nie będę im siedział na głowie w nieskończoność.
Odruchowo rozejrzałem się po pomieszczeniu, było w tym więcej czujności, niżbym chciał. Miałem wrażenie, że Misza uśmiechnął się ironicznie. Wzruszyłem lekko ramionami. Niech się śmieje, mi ten nawyk nie raz uratował życie.
...ale to było na misji, Ilja. A teraz jesteś w Rosji.
Zastanawiało mnie, jak on to robi, że nie przenosi tego wszystkiego do domu, i że się trzyma. Może chodziło o to, że on wrócił do cywila na zawsze, a mój status nadal był niejasny?
Kiedy młody wrócił do przedpokoju, przyjrzałem mu się, ciekawy, jak mają się opowieści Miszy do rzeczywistości. Rzeczywiście byli podobni z twarzy. Odwróciłem wzrok, nie chcąc się bezczelnie gapić, zwłaszcza, że to spojrzenie zaczęło być odwzajemniane. Otwierałem już usta, żeby jakoś - jakkolwiek - przywitać się z bratem Miszy, ale umilkłem, czując się naraz jak zupełny idiota. Ale jak to mu nie powiedział?! Stałem z boku, zażenowany tak bardzo, że bardziej chyba się nie dało. Serio tego z nimi nie ustalił? Ale że... Kurwa mać, co ja tu robię... Miałem ochotę zrobić przynajmniej krok w tył.
- Nic się nie stało - bąknąłem, udając że sytuacja zupełnie mnie nie ruszyła. To było denerwujące, jako żołnierz nie przejmowałem się byle czym. Wtedy pewność siebie przychodziła mi naturalnie. Wiedziałem, że powinienem jakoś wesprzeć Miszę, ale nie miałem pojęcia jak. O jego rodzinie wiedziałem tyle, ile mi powiedział, czyli w rzeczywistości niewiele. Nie miałem prawa ingerować w ich życie.
- Herbatę, jeśli można. Po drodze zmarzłem jak pies, dopiero w metrze było cieplej.
Odprowadziłem młodego wzrokiem.
Serio mu nie powiedziałeś? - spytałem zniżając głos do szeptu, żeby nie spowodować kolejnej sprzeczki. - Wiesz, że jeżeli to jakikolwiek problem, to...
[Wybacz, że ten odpis taki słaby, jak chcesz możesz robić dowolne przeskoki. Moja postać niestety do łatwych w kontakcie nie należy, więc to trochę potrwa, zanim się otworzy i normalnie pociągnie jakąkolwiek rozmowę - mam nadzieję, że jakoś to znosisz].
OdpowiedzUsuńNadal byłem pełen wątpliwości, co do pomysły Miszy, żeby mnie tu ściągnąć, ale nie zamierzałem odrzucać wyciągniętej w moją stronę pomocnej dłoni. Miałem przykrą świadomość, że jeżeli nie będę siedział na głowie jego rodzinie, skończę na bruku. To wszystko miało wyglądać inaczej, pomyślałem, odnosząc się do całej mojej “kariery”. Nie wiem, na co liczyłem, wstępując do wojska. Chyba na odmianę…
...i, oczywiście, odmiana była. Poczułem, że żyję, doświadczyłem poczucia własnej siły, tego, że cokolwiek mogę. Koszary stały się moim drugim domem. Potem, na misji…
Powstrzymałem grymas.
Znów tymczasowość.
Będzie normalnie, musi być. W końcu jesteś dorosły facetem, poradzisz sobie.
Informacje o tym, że Alexiej często wychodzi z domu zapamiętałem wręcz mimowolnie, z przyzwyczajenia.
Kiedy młody do nas wrócił, z obrzuciłem go kolejnym krótkim, ale pełnym ciekawości spojrzeniem. Nie miałem wiele okazji, by poznać współczesną młodzież. Od starszego kumpla z wojska, który miał nastoletnią córkę, słyszałem głównie narzekania, że dzisiejsze małolaty to nie to, co kiedyś. Czy to możliwe, żeby przez te… dziewięć, dziesięć lat tyle się zmieniło? Kiedy byłem w wieku Alexeia, ubierało się inaczej, ale czy to ma jakieś znaczenie? W jego wieku ja i moi rówieśnicy tak samo lataliśmy z telefonami, co z tego, że niedotykowymi, tak samo imprezowaliśmy.
Chwilę później mój wzrok spoczął na tacy. Uniosłem brwi ze zdziwienia na ilość tego dobra; jeszcze miesiąc temu cieszyłem się, jak mieliśmy wystarczająco herbaty, żeby wrzucać jedną na kubek, zamiast na garnek dla paru ludzi. Przyjąłem naczynie z nieznacznym uśmiechem.
- Spasiba*. I dobrze, że nie posłodziłeś, lubię gorzką. - Urwałem, na moment spuszczając wzrok na coraz bardziej czarny napój. - Nie przepraszaj mnie - stwierdziłem, bo to były jedne ze słów, których nie znosiłem słuchać. - Nie postępuj pochopnie, a jeśli już coś zrobisz, miej odwagę w tym wytrwać. Inaczej ludzie cię zadepczą. - Moi żołnierze, Misza też, słyszeli to nad wyraz często. Bo i po jaką cholerę mi ich przeprosiny? Co to komu da?
Poczekałem, aż załatwią sprawę między sobą, nie chciałem się wcinać w ich relacje. Szybko upiłem z kubka kilka pierwszych łyków, tak, by pozostała ilość cieczy nie wylała się, gdyby ktoś zachwiał stołem, i odstawiłem naczynie, by herbata nabrała mocy. Przez chwilę grzałem dłonie o ciepłą powierzchnię. To uczucie w połączeniu z zapachem przynosiło jakieś niedopowiedziane, pełne spokoju wspomnienie. Otrząsnąłem się z zadumy.
Kiedy młody się przedstawił, parsknąłem krótkim śmiechem. W sumie nie byłem pewien, co mnie tak rozbawiło, chyba to “najskromniejszy”. Uścisnąłem jego dłoń. Chwyt był pewny, stanowczy.
- Ilja. I mów mi po imieniu, głupio trwać przy tych oficjalnościach.
Chciałem jakkolwiek dopasować się do tej rodziny, być jak najmniej obcym.
Czułem na sobie wzrok Alexieja, ale to nie był ten rodzaj bezczelnego gapienia się, który mógłby irytować. Przez większą część czasu milczałem, nie wiedząc właściwie, o czym rozmawiać. Do rzeczy, które zostawiłem za sobą nie chciałem wracać, a to, co zastałem tutaj, okazało się zbyt… obce. Zdałem sobie sprawę, ilu rzeczy nie wiem. Począwszy od ludzi, których kojarzyli bracia po topografię miasta, nie miałem pojęcia o wydarzeniach z ostatnich miesięcy, o sytuacji międzynarodowej wiedziałem tylko tyle, ile wyczytałem w sieci, wszelkie tematy, które obecnie mogły być na ludzkich językach, były mi właściwie obce. Czułem się trochę jak kosmita, którego wysłano na misję na Ziemię bez żadnego przygotowania.
Kiedy rozmowa zeszła na bardziej osobiste tematy, zmyłem się pod pretekstem rozpakowania swoich gratów.
___________________________
* spasiba - ros. dziękuję
Przymknąłem za sobą drzwi, na tyle by słyszeć dobiegające z zewnątrz dźwięki i jednocześnie stworzyć poczucie bezpieczeństwa. Przez chwilę po prostu stałem, bezmyślnie gapiąc się na wnętrze. Pokój był trochę bezosobowy, ale mimo to w jakiś taki dziwny sposób… ciepły. Może przez barwę ścian? Niby nic, układające się w literę L pomieszczenie, zwykłe duże łóżko, nad nim asymetryczna drewniana półka w jednej części, w drugiej biurko z jakimiś naklejkami na szufladach i wąska, dwudrzwiowa szafa. Na podłodze z paneli ktoś rozłożył cudownie miękki dywan, po którym najchętniej już zawsze chodziłoby się boso. Rzuciłem plecak na łóżko i podszedłem do umiejscowionego w połowie “L-ki” okna. Zmrużyłem oczy, spoglądając w dół. Po raz pierwszy od dawna pozwoliłem sobie po prostu oprzeć się dłońmi o parapet, centralnie na wprost okna, zamiast wyglądać przez nie ukradkiem, schowany za winklem, jak to miało miejsce na misji. Daleko w dole majaczył pusty o tej porze, szary chodnik i jeszcze bardziej bura jezdnia. Mimowolnie przypominałem sobie fragmenty radosnej paplaniny Alexieja. Zabawne, bo w sumie nie dowiedziałem się o nim prawie niczego, choć to głównie on mówił.
OdpowiedzUsuńOdsunąłem się. Otworzyłem szafkę, omiotłem spojrzeniem półki, szacując, co może się na nich zmieścić. Zerknąłem na porzucony plecak i usiadłem na łóżku, krzywiąc się, gdy nadal niezagojone mięśnie tułowia przypomniały o swoim istnieniu ostrym bólem.
Wypakowałem wszystko, dzieląc to w miarę możliwości na kategorie w postaci małych stert rzeczy. Ostatecznie ciuchy i ręcznik wylądowały w szafie, porysowany pancerny laptop także, tuż obok dokumentów.. Kosmetyczka trafiła na półkę nad łóżkiem, obok dwóch książek. Na biurku noszone po kieszeniach długopis i ołówek z notatnikiem. Buty pod ścianą, obok drzwi… wiele więcej nie miałem. Kontrolnie zerknąłem, jak to wygląda, zwłaszcza czy poduszka nie odstaje jakoś dziwnie po tym, jak wsunąłem za jej poszewkę drużynowe zdjęcie z wojska, wyświechtaną pocztówkę i starą płytę CD, którą powinienem dawno wyrzucić w cholerę, ale nadal nie potrafiłem, podobnie jak nigdy nie pozbyłem się wspomnienia osoby z nią związanej. Wycedziłem ciche przekleństwo. Przy każdej przeprowadzce obiecuję sobie, że wypirzę wszystko czego kiedykolwiek dotykał na śmietnik historii.
Uniosłem wzrok na chwilę przed tym, jak Misza uchylił drzwi. Wstałem zawczasu, wolałem, żeby nie widział, że tak prozaiczny ruch sprawia mi ból.
Zmusiłem usta do uśmiechu.
- Jest w porządku, serio. Na jego miejscu pewnie zareagowałbym o wiele… gorzej - mruknąłem.
Słysząc następne słowa Miszy, spojrzałem na niego, na wciąż otwartą szafę, na niego… i parsknąłem czymś, co prawie było śmiechem. Takim pozbawionym wesołości, złożonym głównie z niedowierzania, ale jednak. Klepnąłem go po przyjacielsku w ramię, jak za dawnych czasów.
- Misza, najpierw to ja muszę długi pospłacać. Ten zgred od mieszkania przecież nie odpuści, wiesz jak jest… Także trzeba to jakoś ogarnąć. Od jutra znów zaczynam szukać roboty, a póki co, gdyby trzeba było pomóc coś przy domu, w czymkolwiek, po prostu mów. - Bardzo się starałem, żeby to brzmiało jak optymistyczny, konkretny plan na przyszłość. Wystarczy, że Misza, jakby nie patrzeć do niedawna mój podkomendny, widział mnie nachlanego. Więcej wstydu nie potrzebowałem, a już na pewno nie wysyłania mnie na jakieś popaprane terapie, co chyba chciał zrobić ostatnim razem.
Kiedy do pokoju wparował nagle Alexiej, spiąłem się lekko. Jego obecność wywoływała dziwaczny dyskomfort, niby wszystko było w porządku, ale nie byłem w stanie zignorować jego obecności. Rozpraszał mnie w ten trudny do sprecyzowania sposób.
UsuńWyczułem na sobie spojrzenie Miszy. Przekaz był jasny: rusz dupę.
Więc ruszyłem.
- Ciesz się spokojem, świrusie - mrugnąłem do Miszy, używając przezwiska, jakie zyskał w jednostce po akcji, w której uratował tyłki drużynie karkołomnym działaniem. Przełożeni uznali, że to, co zrobił, zakrawało na bycie totalnym świrem.
Podszedłem do stojącego w drzwiach młodego. Przyszlo mi do głowy, że powinienem coś powiedzieć, ale zupełnie nie wiedziałem, co. Zupełna pustka.
Kiedy wychodziliśmy z bloku, nadal milczałem, pogrążony w zadumie, sam nie wiedziałem, nad czym konkretnie. Po prostu przez jakiś czas pozwalałem, by obrazy i dźwięki przepływały wokół mnie, a sam tkwiłem w jakimś kokonie.
Zimne, rześkie powietrze było zupełnie inne od tego, do którego zdążyłem przywyknąć. W Moskwie wszystko jest inne. Wszystko.
- W trakcie rozmowy wspomniałeś, że szykujesz się do jakiejś roli - rzuciłem, przywołując fragment jego wypowiedzi, który mnie wcześniej zastanowił.
- Tak, z wojska - przytaknąłem, bo to nie była żadna tajemnica. Jakby dobrze popytać, pewnie okazałoby się, że każdy z naszej drużyny miał jakąś specyficzną ksywkę bądź przydomek. - Mniej więcej w połowie naszej misji, mieliśmy w jednostce “dzbana”. Oficera sztabowego - poprawiłem się szybko, prostując odruchowe nazewnictwo. - Takiego, co to głównie siedzi na dupie i nie zna innego munduru, niż wyjściowy. I on miał iść z nami na akcję. W trakcie odwrotu zostawił pół sprzętu. Mieliśmy mało amunicji, musieliśmy czekać na odsiecz. Misza wykorzystał całe zamieszanie i wrócił się po sprzęt. To, że nie oberwał, było cudem, ale dzięki niemu byliśmy w stanie dotrwać do momentu, gdy przybyła pomoc. Po wszystkim śmieliśmy się, że Misza to świr, bo nikt inny nie byłby tak szalony, żeby wracać. A twój brat to zrobił, tak po prostu - w moim głosie było słychać ewidentny szacunek. - Chociaż, po tym, co powiedziałeś… kto wie, może i wtedy to było jakieś wyzwanie - wzruszyłem lekko ramionami, Misza był na tyle rozsądny, że jego wybryki nie przynosiły nikomu rzeczywistej szkody. Czasem musiałem go kryć przed przełożonymi, ale uważałem, że warto. Był świetnym żołnierzem.
OdpowiedzUsuńA jednak, w tym wszystkim pojawiła się i cierpka nuta. Teraz Misza będzie musiał udowadniać jeszcze więcej rzeczy.
Słuchałem paplaniny Aleksieja, usiłując oderwać się od ponurych myśli, choć na moment. Nienawidziłem tej szarej beznadziei, tego poczucia, że wszystko zmierza donikąd, że po powrocie stajemy się niepotrzebni.
Uśmiechnąłem się, a raczej markowałem uśmiech, bo do prawdziwego nie potrafiłem się zmusić. Jeszcze nie. Wezmę się w garść, ale… potrzebuję jeszcze… chwili.
Drgnąłem, słysząc pytanie i późniejsza krótką opowieść.
- Człowieku, uważaj ty na siebie trochę - parsknąłem, bo w moim odczuciu miał wtedy więcej szczęścia, niż rozumu. Kto normalny pcha się w takie rejony po ciemku?
No dobra. Są tacy, co się pchają. Sam wywinąłem kiedyś taki numer, ale to było dawno temu i nieprawda. W wieku nastu lat robiło się różne idiotyzmy…
- I pewnie, że możesz, tylko, że to akurat dość skomplikowana sprawa - stwierdziłem, przywołując na twarz nikły uśmiech. - Podobno urodziłem się w Nowodinsku, to taka wioska na Syberii, ale równie dobrze mogło to być gdziekolwiek, bo i tak nic nie pamiętam. Tylko to, że kiedyś byłem w domu, w którym stały takie wiklinowe fotele z błękitnymi poduszkami. Czasami wydaje mi się, że weszła tam jakaś starsza kobieta… ale nie mam pojęcia, kto to mógł być - umilkłem na chwilę, zażenowany. Nie byłem pewien, czemu mu to powiedziałem, ale ta szczerość i nadmiar słów były w jakiś sposób oczyszczające. - Potem mieszkałem w Archangielsku. W domu dziecka. - Znów więcej, niż mówiłem innym. Nie byłem pewien, czemu otwieram się właśnie przed nim, przecież nie znaliśmy się prawie wcale… a może właśnie o to chodziło?
Kiedy przyleciał do nas Brutus, pod wpływem impulsu ukucnąłem przy nim i wytarmosiłem go po uszach, jakoś nie wierzyłem w to, żeby miał mnie ugryźć.
- Zawsze chciałem mieć psa, wiesz? Tylko że przy moim trybie życia, biedak albo szybko zapomniałby, jak wyglądam, albo spędził pół życia pod pryczą w koszarach.
Znów ileś kroków, kawałek zdeptanego chodnika i przedłużająca się chwila ciszy, która o dziwo nie była ciężka. Wydawała mi się wręcz czymś naturalnym, jak chwila spokoju między jedną akcją a drugą. Nieposłuszne spojrzenie, uciekające w stronę Aleksieja, ostrożne, nie do końca uświadomione zerknięcia, których nie powinno być.
Usuń- Byłeś kiedyś o tej porze nad rzeką? - Dwa dni temu, po kolejnej nieudanej próbie znalezienia pracy, poszedłem przed siebie, szukając miejsca, w którym mógłbym się choć na chwilę odciąć od świata, od zgiełku miasta. Nie sądziłem, że uregulowana po obu stronach Moskwa* może graniczyć z opadającym w dół wysokiej skarpy parkiem. O tej porze roku, skąpany w przedwcześnie opadłych z drzew kolorowych liściach, wyglądał magicznie. Podejrzewałem, że Aleksiej musi znać to miejsce, w końcu mieszkał tu od dawna, ale i tak miałem irracjonalną ochotę podzielenia się z nim czymkolwiek ładnym, w jakikolwiek sposób dobrym.
„Ja pewnie bym nie wrócił. Nie dałbym rady”.
OdpowiedzUsuńZacisnąłem zęby, czując żrące mnie od środka poczucie porażki, tą ohydną, wyniszczającą mieszaninę żalu do świata, nienawiści do siebie i zadawnionego strachu, zmieszanego z upokorzeniem. Młody chłopak potrafi przyznać się, że czegoś by nie zrobił. Ma wystarczająco zwykłej, cywilnej odwagi, by to dostrzec, nie oszukiwać się. Drugi, niewiele starszy, uratował nam tyłki na misji. A ja? Mi się wydawało, że mogę wszystko, że poradziłbym sobie z garstką ludzi przeciwko tamtym talibom. Gówno prawda! Kiedy Misza zbierał sprzęt, kuliłem się za skałą jak przerażony, żałosny królik. Jedyne na co się zdobyłem, to cholerna seria w stronę wroga, żeby mój żołnierz zdołał do nas wrócić. Świetny dowódca, kurwa mać..! Wziąłem głębszy wdech, usiłując wyciszyć emocje.
- Jesteś cywilem. Nie musisz – stwierdziłem chyba trochę zbyt szorstko. – Powinieneś cieszyć się młodością, mieć normalne perspektywy, a nie myśleć o wojnie. Nie przez ten chory kraj – dodałem ciszej, choć w ostatnim zdaniu, prócz rezygnacji, zabrzmiała złość.
Przed dłuższy czas starałem się wyciszyć to rozdrażnienie, albo chociaż utrzymać pozory, że jest jak wcześniej. Próbowałem konsekwentnie ignorować mijające nas samochody, przestać analizować najdrobniejsze detale otoczenia, najsubtelniejsze ruchy cywili. Wiedziałem, że tutaj ta czujność nie jest normalna.
- W Moskwie sobie żartujecie z miśków, a wiesz, jaki na nas padał strach, jak coś zaryczało pod oknem? Przed zimą w lokalnych mediach co i raz było słychać, że niedźwiedź kogoś zeżarł. Poważnie. – Jako siedemnastolatek wiedziałem już, że akurat w Archangielsku niedźwiedzia się nie uświadczy, ale jako mały dzieciak miałem na tym punkcie prawdziwą fobię.
Spojrzałem na niego zaskoczony, ale przejąłem smycz. Zamiast jednak poprowadzić psa dalej, w pierwszym odruchu po prostu przy nim przyklęknąłem, popatrzyłem w jego mądre ślepia i wyczochrałem go za uszami. Przez moment poczułem się naprawdę dobrze, niemal beztrosko… a potem gdzieś daleko ryknął klakson. Drgnąłem gwałtownie. Powróciła stała, drażniąca zmysły czujność. Wstałem, wracając do roli tego żołnierza, który usiłował być cywilem. Miałem wrażenie, że zaraz oszaleję przez nadmiar bodźców z zewnątrz i tą ciężką jak tkwiący w żołądku głaz pustkę wewnątrz. Ze wszystkich sił skupiłem się na miękkim głosie Aleksieja. Był taki zwykły, niósł spokój i namiastkę ukojenia. Słysząc skierowane w moją stronę pytania zmarszczyłem lekko brwi, przez moment wahając się nad odpowiedzią. To było dziwne, bo zawsze wolałem ciszę, a teraz…
- Nie. Lubię cię słuchać – stwierdziłem cicho, jakby ostrożnie. Otwierałem już usta, żeby coś dodać, ale kątem oka dostrzegłem błysk światła odbitego od czarnej karoserii. Zmrużyłem oczy, starając się dostrzec numery rejestracyjne. Moje mięśnie odruchowo się napięły w ten zbyt dobrze znany, zwiastujący obronę przed niebezpieczeństwem sposób.
- Znasz ten samochód? Drugi raz tędy przejeżdża – stwierdziłem półgłosem.
Przeklęte auto wybiło mnie z równowagi, potrzebowałem dłuższej chwili, by wrócić do rozmowy. Westchnąłem z irytacją, dlaczego nie mogłem choć przez chwilę zachowywać się normalnie?
Zatrzymałem się, spoglądając na Aleksieja. Przyjrzałem się jego twarzy, uważniej, niż powinienem patrząc na jego bladą w porównaniu z moją skórę. Zawiesiłem spojrzenie na jego oczach. Miały ładny, nieuchwytny kolor.
- Nigdy nie miałem dokąd wyjechać – powiedziałem cicho. – Ale… tak. Wiele razy, żeby wyjechać… - zagryzłem wargę, niektóre wspomnienia były jeszcze zbyt świeże, by je powstrzymać - I raz, żeby zostać.
Pochyliłem głowę, zrywając kontakt wzrokowy.
- Jakie życie chciałbyś rozpocząć? I gdzie?
Zerknąłem na niego, szybko, ostrożnie, jakbym chciał się upewnić, czy słowa, które usłyszałem, nie były wyłącznie złudzeniem. Przywykłem do cichych, urywanych rozmów z innymi podoficerami, do stwierdzeń, których narodowa duma i troska o morale nie pozwalała powtarzać przy szeregowych. Były między nami takie rozmowy, o których nie wspominałem nawet Miszy, choć ufałem mu najbardziej ze swoich ludzi. Po prostu, nie mogłem. Teraz, siedząc na przeklętym urlopie zdrowotnym, potrzebowałem kogoś, kogokolwiek, przy kim nie musiałbym udawać. Nie byłem pewny, czy faktycznie ryzykuję, określając Rosję mianem „chorego kraju”, ostatecznie między stwierdzeniem a udziałem w demonstracji jest spora różnica… tyle, że odkąd wróciłem z Bliskiego Wschodu, zaskakująco wiele rzeczy, w tym ta, okazało się dla mnie zupełnie obojętnych. Poza tym, byłem ciekawy, ile prawdy jest w obrazie społeczeństwa, które od paru lat znałem wyłącznie z mediów.
OdpowiedzUsuń- Politycy to tylko część całości, Aleksiej - mówiłem cicho, tak, by rozmowa pozostała miedzy nami dwoma. Nie lubiłem obnosić się ze swoimi poglądami. Gdyby nie powrót, gdyby nie przebrana miara w postaci kalectwa Miszy i śmierci dwóch innych spośród moich chłopaków, prawdopodobnie milczałbym, jak dotychczas. - Jak słucham premiera i polityków z Dumy, to mi się wywraca, ale… Jestem w Moskwie od niedawna, a już nasłuchałem się na ulicach tyle, by widzieć, że nasze społeczeństwo wcale nie jest lepsze. – Pewnie gdybym był kimś innym, mniej drażniłaby mnie nieudolność rządu, te niekończące się, choć donikąd nieprowadzące dysputy polityków. Jedynym, do którego miałem jeszcze jakieś zaufanie, był prezydent, przynajmniej miałem poczucie, że Rosją rządzi ktoś silny, kto nie przestraszy się byle sankcji ze strony Zachodu. A nasze społeczeństwo… Tego marazmu, który wbił mi do głowy Archangielsk, nie zapomnę chyba nigdy. Jakby pozostała nam tylko wódka i nostalgia za ZSRR.
Uśmiechnąłem się pod nosem, słysząc, że jeszcze zmienię zdanie odnośnie Aleksieja. Po raz pierwszy od bardzo dawna, zdałem sobie sprawę, że… chyba lubię kogoś, na kogo towarzystwo nie byłem skazany. Znajomości z wojska, czy te najstarsze, z domu dziecka, były pod twym względem inne: tam wybierało się jednostki, z którymi jakoś dawało się żyć, tworzyło celowe, boleśnie interesowne relacje. Nieco cieplej podchodziłem do swoich podkomendnych, choć i to była grupa powstała z odgórnego rozporządzenia. Tutaj… to było dziwne; po zaledwie paru rozmowach poczułem się w jego towarzystwie naprawdę dobrze, a na sam widok jego uśmiechu, miałem ochotę go odwzajemnić.
Zacisnąłem wargi, z trudem powstrzymując się przed sprawdzeniem, czy na pewno dobrze zapamiętałem tablice rejestracyjne czarnego auta.
- Pewnie masz rację. Przepraszam – szepnąłem, ostatecznie i tak zerkając kątem oka na jezdnię i odprowadzając samochód wzrokiem. Byłem zły na siebie, że nie potrafię opanować wyniesionych z wojska nawyków, że niepokoję tego, w gruncie rzeczy, dzieciaka. Z trudem zmusiłem się do tego, by nie obrzucić czujnym spojrzeniem jakiegoś faceta z dużym plecakiem. To jest Rosja, nie pieprzone południe. Uspokój się. Skupiłem się na słowach Aleksieja. Uderzyła mnie śmiałość jego planów… Zupełnie jakby te koszmarne odległości nie miały znaczenia, a język nie był żadną barierą.
…bo dla niego pewnie nie był.
Roześmiałem się cicho, słysząc jak jego plany nabierają śmiałości i pewnej zabawnej groteskowości. Ujęła mnie ta jego bezpośredniość. Może dlatego nie chciałem podcinać mu skrzydeł jakimś sprowadzającym na ziemię, choć pewnie rozsądnym stwierdzeniem. Ilu emigrantów kończy inaczej, niż właśnie na zmywaku? Najpewniej tylko nieliczni. Zachowałem tę myśl dla siebie. Kto wie, może akurat on miałby szczęście, może by mu się udało?
Spuściłem wzrok, przez chwilę zastanawiając się, jak sformułować odpowiedź, by nie powiedzieć zbyt wiele.
Usuń- Na Białoruś. Nie potrzeba wizy, ten sam język, ale… - zawahałem się, jakiego słowa użyć. – Bezpieczniej. Mimo wszystko. W przypływach większej odwagi myślałem o Litwie… a tuż przed osiemnastką chciałem nawiać do Polski, do jakiejś lepiej płatnej niż u nas roboty, ale na szczęście kumpel wybił mi to w porę z głowy – uśmiechnąłem się z zażenowaniem. – Nie bałbyś się jechać tak daleko? Na Zachód? – Wiedziałem, że tam, pomijając terroryzm, jest bezpiecznie, ale czytając różne nowości dotyczące tych wszystkich nowoczesnych państw, nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że nasze społeczeństwo, że ja sam jestem inny i od tamtych ludzi dzieli mnie kulturowa bariera.
***
Wróciliśmy, kiedy chłód zaczął utrudniać swobodną rozmowę. Pamiętam, że przestępując próg mieszkania, nie przeczuwałem niczego. Moja wyczulona intuicja pozostała ślepa na drżenie pełnego napięcia powietrza, na nienaturalną ciszę. Przez chwilę byłem taki jak dawniej, żartowałem ze śpiącego w swoim pokoju Miszy, uśmiechałem się do Aleksieja. Kiedy jego matka odwołała mnie do kuchni, w ramach żartu zatytułowałem ją madame i ucałowałem w dłoń, poważniejąc dopiero, gdy zatrzasnęły się za nami drzwi, a w moich rękach wylądowała urzędowa koperta. Chwila ciszy. Zbędne wyjaśnienia. Niewypowiedziane pytanie o to, co dalej.
Bo przecież nie mogę zajmować ich miejsca w nieskończoność. Nie usłyszałem tego, ale przecież to było oczywiste.
Zaszyłem się w swoim pokoju, raz po raz czytając pismo, choć zimny, urzędowy język nie pozostawiał wątpliwości. To koniec, Ilja, nikt cię tam już nie potrzebuje. Po co było się łudzić? Podszedłem wolno do okna. Wyjrzałem przez chłodną szybę, na toczące się swoim chaotycznym rytmem miejskie życie. Nieliczni przechodnie przemykali chodnikiem, każdy śpiesząc dokądś, zmierzając do sobie tylko wiadomego celu. Skrzywiłem się. Z rozmachem otworzyłem szafę, z cichym łoskotem wyrzucając na łóżko zestaw potrzebny do zmiany opatrunku. Prawie mnie nie obeszło, że o mały włos, a zrzuciłbym przy tym ustawiony na tej samej półce laptop. Z głośnym westchnieniem zniechęcenia usiadłem na łóżku. Jak zawsze ściągnąłem koszulkę i zacząłem metodycznie odklejać stary opatrunek, usiłując nie syczeć przy tym z bólu. Spojrzałem na plamiącą bandaż krew. Według tego, co mówił lekarz, póki była tylko ona, w dodatku w niezbyt wielkich ilościach, z raną było wszystko w porządku.
- Tylko jakie to ma, kurwa, znaczenie – warknąłem w próżnię. Nie udało mi się powstrzymać wykrzywiającego twarz grymasu. Ponownie prześledziłem wzrokiem treść listu. Nie byłem w stanie doczytać go do końca. Z każdą kolejną urzędowo-patetyczną formułką żółć coraz bardziej podchodziła mi do gardła.
Zwolnili mnie. Tak po prostu. Bez szczątkowej choćby informacji, co się dzieje z moimi ludźmi. Bez czasu, by cokolwiek załatwić. Bez jakiejkolwiek odprawy, która mogłaby pokryć chociaż resztę leczenia. Zacząłem z przesadną dokładnością składać kartkę, aż do momentu, gdy warstwa papieru stała się zbyt gruba, by dało się ją zgiąć. Cisnąłem pismo na ziemię.
- Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść.
Nie miałem pojęcia, co teraz, co dalej. Prawie w ten sam sposób, tak samo szybko i nieodwołalnie pozbyli się mnie z sierocińca, zaledwie dzień po tym, jak przekroczyłem magiczną granicę pełnoletniości. Dostałem godzinę na spakowanie rzeczy i mieszczący się w domkniętej dłoni jednorazowy zasiłek.
Zacisnąłem zęby, uparcie wbijając wzrok w przestrzeń przede mną. Dokąd teraz, Ilja..? Przez te kilka lat zdołałem uwierzyć, że wreszcie gdzieś należę, a teraz to wszystko rozprysło się jak bańka mydlana.
Siedziałem nieruchomo, wpatrując się w jakiś niewidoczny dla ludzkiego wzroku punkt. Złość powoli wygasała, ustępując miejsca pustce przetykanej kolejnymi etapami niedowierzania. Miałem podpisany kontrakt do końca roku. Ustaliliśmy z przełożonym, że zrezygnuję z przysługującego mi urlopu i zostanę do końca operacji, w której brała udział nasza jednostka, choćby to miało trwać nawet kilka lat. Wszystkie papiery potrzebne do przedłużenia kontraktu leżały w centrali, złożone na długo przed czasem. A oni teraz… Dlatego, że zostałem ranny? Przecież żadnego innego powodu nie było. Nie podpadałem oficerom bardziej, niż inni… widzieli przecież, że gdyby było trzeba, dałbym się posiekać żywcem za swój oddział. Zaraz po wyzdrowieniu, wróciłbym do nich. A teraz… tak po prostu, koniec. Cały czas nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to jakaś pomyłka, że musiało im chodzić o kogoś innego. Pogrążony w myślach, niemal ogłuchłem na dźwięki otoczenia. Do rzeczywistości brutalnie przywołał mnie szmer czyichś kroków. Nagły wybuch strachu przyśpieszył bicie mojego serca. Prawa dłoń błyskawicznie sięgnęła do biodra, po broń… i zamknęła się na pustce. Zacisnąłem szczęki i uniosłem wzrok, cały spięty, jakby zaraz miał mnie dosięgnąć atak.
OdpowiedzUsuńAleksiej.
Powoli wypuściłem powietrze z płuc. Wyprostowałem się, patrząc na niego spod nieznacznie uniesionych brwi, kiedy urwał wypowiedź niemal w pół słowa. Miałem wrażenie, że jego wzrok mnie dotyka; za każdym razem, kiedy się po mnie przesuwał, czułem na skórze ciepłe muśnięcia. Zmarszczyłem brwi, gdy zrozumiałem, że o coś pytał. Zajęło chwilę, nim uświadomiłem sobie, o co. Zawahałem się. W mojej głowie zagościł natrętny obraz Aleksieja podchodzącego bliżej, bardzo blisko, i jego szczupłych palców przesuwających się po mojej skórze.
Jesteś zboczony, Siebrow. To prawie nastolatek. W dodatku brat Miszy. Do tego na pewno jest hetero. Nawet. O tym. Nie myśl.
Zmusiłem się do odwrócenia wzroku, ale wystarczył minimalny ruch chłopaka, bym znów na niego spojrzał.
- Nie. – Zabrzmiało nieco ostrzej, niż powinno. Zirytował mnie ten jego uśmiech. Był zbyt intrygujący. Momentalnie obudziło się we mnie uporczywe poczucie winy. Chłopak chciał tylko pomóc. Nie dość, że odpierniczyło mi na tyle, żeby myśleć sobie nie wiadomo co, kiedy na mnie normalnie patrzył, to jeszcze go po chamsku spławiam. – Dziękuję, po prostu przywykłem, że radzę sobie z tym sam – dodałem, żeby jakoś zmiękczyć odmowę. Słysząc jego tłumaczenia, odwróciłem wzrok. Poczułem się jeszcze paskudniej.
- W porządku, nie przeszkodziłeś – skłamałem, sięgając po potrzebny do opatrunku bandaż, żeby zająć czymś ręce. W rzeczywistości nic nie było w porządku. Nienawidziłem sytuacji, w których ktoś najpierw wmawiał mi, że jakiś kąt jest rzekomo mój, po czym jak gdyby nic ładował się znienacka do środka. Gorsze byłoby chyba tylko zrobienie pod moją nieobecność kipiszu w rzeczach. Jedno i drugie budziło zbyt wiele złych wspomnień. Do tego wcześniejsze myśli krążyły wokół nadal zbyt natrętnie. Skrzywiłem się, bandaż zsunął się poniżej rany. Poprawiłem go. Dlaczego nagle zacząłem myśleć o Aleksieju w ten sposób? Wcześniej traktowałem go przecież zupełnie normalnie..? Mimowolnie przypomniałem sobie, ile razy podchwytywałem jego spojrzenie w trakcie spaceru. Bandaż wysunął mi się z ręki, opatrunek znów zjechał w dół. Zakląłem. Zwariowałeś, Ilja. Spojrzałem na niemal całkiem rozwinięty bandaż, potem na Aleksieja. Dałem za wygraną.
- Masz rację. Chodź – westchnąłem, przesuwając się kawałek, żeby zrobić mu miejsce obok siebie na łóżku. Przecież to, że mi pomoże, nic nie znaczy. Gdybym miał przywiązywać wagę do każdego momentu, w którym ktoś zakładał mi opatrunek, dawno wyleciałbym z wojska. W najlepszym razie. Całkowicie wyważonym, wręcz oszczędnym ruchem podałem mu koniec bandaża. – Możesz po prostu przytrzymać, żeby się znów nie zsunął, jakoś nie mogę tego diabelstwa zacisnąć.
Usłyszałem to ciche „rozumiem” i może, gdybym nie zauważył wcześniejszego wzdrygnięcia, uznałbym je za szczere. Teraz… Ta bardziej egoistyczna część mnie gubiła się w pragnieniach, chcąc jednocześnie, by natychmiast wyszedł i przestał budzić w mojej głowie irracjonalną fascynację, która przecież nie powinna zaistnieć, nie względem niego, a z drugiej strony, żeby został, podszedł, był obok jak najdłużej bo przecież jeden moment o niczym nie zaważy. Ta rozsądniejsza część kazała się ogarnąć, bo właśnie zrobiłem przykrość komuś, kto od początku przynajmniej próbował pomóc.
OdpowiedzUsuńW odpowiedzi na jego żart, uśmiechnąłem się nieznacznie. Chciałem coś odpowiedzieć, ale niepokój, że znów zepsuję skutecznie zamknął mi usta. Czując jego dotyk, postarałem się potraktować to obojętnie; wręcz skupić myśli na czymś innym. Zazwyczaj było to banalnie proste, ale Aleksiej wydawał się tak dokładny, tak delikatny w najprostszych czynnościach, że jego ruchy mimowolnie przykuwały moją uwagę.
- Nie, w porządku - stwierdziłem cicho, kiedy zreflektował się niemal natychmiast po pytaniu, za które w pewnym sensie byłem mu wdzięczny. Łudziłem się, że konieczność powiedzenia tego na głos zmusi mnie do zaakceptowania obecnego stanu rzeczy, że wreszcie sam w to uwierzę i zacznę jakoś normalniej funkcjonować. Poza tym… miał prawo wiedzieć, skoro tymczasowo mieszkałem w jego domu. - Możesz pytać – zagryzłem na moment wargę, jeszcze się wahając. – O wszystko.
Umilkłem na chwilę, starając się dobrać odpowiednie słowa. Nie chciałem, żeby uznał, że dramatyzuję. Wziąłem głębszy wdech, trzeba było to z siebie wyrzucić.
– Dostałem list z wojska – zabrzmiało dziwnie głucho, jakby mówił to za mnie ktoś inny. - Zwolnili mnie. Wiesz… ja po prostu… nie mam pojęcia, co dalej. Nie umiem nic poza walką, do żadnej roboty mnie teraz nie przyjmą. Misza ma chociaż was. Nie chcę wam przeszkadzać, wiem, że powinienem wspierać twojego brata, ale… - urwałem. Reszta była oczywista. Nie mam siły, nie umiem, jestem za słaby. Przygarbiłem się, opierając łokcie na kolanach i zwieszając dłonie w poczuciu przegranej. – Przepraszam, że ci to mówię.
Drgnąłem nieznacznie, ponownie czując jego miękki dotyk. Ostrożność, z jaką poprawiał opatrunek, tak bardzo różniła się od pozbawionych wyczucia szarpnięć lekarzy. Słysząc jego słowa, spróbowałem się uśmiechnąć. Wargi wygięły się posłusznie, choć wewnątrz nadal czułem przeraźliwą bezsilność. Zmarszczyłem lekko brwi. Znów to spojrzenie. Zbyt uważne, zbyt namacalne, by je przeoczyć. Uniosłem wzrok, mimowolnie szukając jego oczu. Przez chwilę patrzyłem prosto w błyszczące w nich iskierki, których pojawienia się nie był chyba świadomy. W scenerii tego zwykłego pokoju, z twarzą rozświetloną miękkim światłem lampy i tym niepewnym uśmiechem tkwiącym na ustach wyglądał tak niesamowicie, że gdyby tylko był kimś innym, i może nieco starszym…
- Nie, zostań. To znaczy… - nie potrafiłem się powstrzymać przed patrzeniem na niego, choć jednocześnie czułem, że robię Miszy świństwo. Pomógł mi, gdy staczałem się na zupełne dno, nie mogę w zamian dostawiać się do jego brata. To nie fair. - … oczywiście jeśli chcesz – dokończyłem cicho. – Bo jeśli masz jakieś plany na wieczór, albo jakieś rzeczy na studia, to nie chcę ci przeszkadzać.
Kiedy zaczął mi podsuwać alternatywy, w pierwszej chwili chciałem zaprzeczyć. Przyłapałem się na tym, że odruchowo zakładam, że się nie uda. Nawet teraz, zamiast skupić się na tym, co mógłbym zrobić, w pierwszej kolejności przypomniałem sobie te wszystkie żałosne próby zaczepienia się gdziekolwiek bodaj na chwilę, zaraz po tym, jak wypuścili mnie ze szpitala. Miałem na końcu języka, że do pracy jako barman muszę mieć książeczkę sanepidu i kompletne zaświadczenie od lekarza, a ten zwyczajowo odmówi, bo przecież oficjalnie nadal jestem ranny. Więc nawet jeśli brak doświadczenia by przeszedł, to… Na szczęście w porę ugryzłem się w język. Nie chciałem, żeby uznał mnie za jakąś niezaradną życiowo ciotkę. Wszystko jest do zrobienia, a przynajmniej to sobie wmawiałem, kiedy poprzednim razem zostałem z niczym. Miesiąc tułania się po noclegowniach, mycie kibli na dworcu, potem tamten pokój w sypiącym się bloku i wykładanie towaru w markecie… gorzej przecież nie będzie. Wiadomo, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, niż mówi Aleksiej, ale takie prawo jego wieku, żeby nie myśleć o większości przeciwności. Mimo to, ta bijąca z niego energia pomagała się pozbierać. Z każdym jego słowem budziło się we mnie jednak większe niedowierzanie. Kiedy zaczął rozwodzić się nad moją postawą, nie wytrzymałem. Spojrzałem na niego, nadal w lekkim szoku i mimo prób zachowania powagi, parsknąłem czymś, co nie było jeszcze śmiechem, ale zbliżało się w jego stronę. Żartobliwym gestem zmierzwiłem mu włosy.
OdpowiedzUsuń- Od razu słychać, żeś aktor. Tak przekonująco przesadzasz. – Uśmiechnąłem się, nadal niezbyt mocno, bo nie potrafiłem tak szybko zostawić za sobą bagażu problemów. Mimo to, ucieszyło mnie, że chciał zostać. Było w nim coś takiego, jakaś niesamowicie pozytywna energia, która zagłuszała kłopoty lepiej, niż alkohol. Mógłbym siedzieć z nim od tak, dla samego słuchania jego nasiąkłego entuzjazmem głosu.
- To co, ty wybierasz film, a ja ogarniam jakieś przekąski? – rzuciłem, siląc się na swobodny ton. Z tego, co się zorientowałem, mama Aleksieja i Miszy była zajęta pracą, a ja i tak już mniej-więcej wiedziałem, co gdzie jest.
Uniosłem brew, zaintrygowany. Podejrzewałem, że możemy mieć zupełnie odmienny gust, jeśli chodzi o książki… chociaż może nie? Ciekawie byłoby sprawdzić. Komiksami mnie zaskoczył. Jasne, swego czasu siedziałem nad jakimiś asteriksami i supermanami, po tym pierwszym zostało mi nawet zainteresowanie historią, które przeszło w poważniejszą formę… ale to był raczej zapomniany rozdział życia, zamknięty wraz z dzieciństwem.
Zerknąłem na niego uważniej, zaskoczony, że tak nagle wycofuje się z czegoś, o czym wcześniej mówił z taką pasją. Nawet, gdyby to rzeczywiście było dziecinne, to właściwie… co z tego?
Mój wzrok mimowolnie uciekł za jego dłonią i przesunął się po jego skórze. Zacisnąłem zęby, wymierzając sobie mocnego, mentalnego kopniaka. Misza by mnie zabił. Dość tego. Wstałem, chcąc się od niego odsunąć, bodaj na chwilę potrzebną do tego, by wziąć się w garść i zacząć zachowywać normalniej. Bałem się, że jeśli posiedzę obok jeszcze chwilę, nie powstrzymam się i dotknę go w jakiś jednoznaczny sposób.
- Wierzę ci. – Pochyliłem się lekko w jego stronę, by nie miał wrażenia, że od niego uciekam. – Jeśli to nie problem, chętnie bym je od ciebie pożyczył. Tak na noc, dwie. – Pewnie i tak nie zdołam zasnąć, a jeśli tak, to i tak niezbyt wcześnie, a miło będzie zająć czymś myśli… Poza tym, czułem irracjonalną potrzebę poznania wszystkiego, co dla tego chłopaka było ciekawe. Wmawiałem sobie, że to po prostu fascynacja tym, co sam straciłem, o czym nie mogłem wiedzieć, będąc na zagranicznej misji. Takie nadrabianie straconych lat, nic więcej.
Odwróciłem się od Aleksieja, otwierając szafę w poszukiwaniu jakiejś czystej i pasującej do spodni koszulki. Dużego wyboru nie było; mając mundur nie inwestowałem w cywilne rzeczy.
Skinąłem głową, chociaż kiedy przyjdzie co do czego, i tak pewnie poproszę, żeby sam dał mi parę komiksów, przecież nie będę sam grzebał w jego rzeczach. Słysząc uśmiech w jego głosie, nabrałem absurdalnej ochoty, by się odwrócić, tylko po to, żeby na niego spojrzeć. Jak on to robił, że we wszystkim znajdował coś wesołego? Zwłaszcza teraz, kiedy Misza skończył na wózku, a ten ich drugi brat nie wiadomo, gdzie jest, ani czy żyje. Spochmurniałem, na moment zawieszając rękę nad poskładanymi w kostkę ubraniami. Więc może to po prostu maska..? Ale nawet, jeśli…
OdpowiedzUsuńNiesamowicie silny chłopak.
Biały lub czarny, tak? Dobór ubrań nigdy nie był dla mnie szczególnie istotny, nosiłem to, w czym było mi wygodnie, i co jakoś tam do siebie pasowało, ale kto wie, może powinienem posłuchać, przynajmniej młodemu będzie milej. Zerknąłem na leżący tuż pod moimi palcami biały t-shirt. Niechętnie dotknąłem materiału. Był chłodny, jak ściany w przeklętym szpitalu. Jak mundur z pustynnym maskowaniem po spędzonej na pustkowiu nocy. Zacisnąłem zęby. Wyciągnąłem czarną koszulkę i szybko zatrzasnąłem szafę, jakby wystająca z niej biel miała mnie poparzyć. Naciągnąłem ubranie. Pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu biel kojarzyła mi się z bezpieczeństwem… a wszystko przez pewnego kutafona, który puścił mnie kantem w czasie, kiedy byłem na misji. Uśmiechnąłem się gorzko. Nie ma to jak być życiowym przegrywem… Czy to wtedy na dobre zaprzyjaźniliśmy się z Miszą? Do tej pory wierzy, że wtedy chodziło o dziewczynę... i że nie wiem, czemu wolała innego. Chwilami miałem dość tych ciągłych kłamstw.
Przeciągnąłem się, jakby dla uspokojenia, po czym wyszedłem do kuchni. Pośpiesznie przejrzałem zawartość lodówki i kredensu, żeby wyszperać coś fajnego i szybkiego do zrobienia. Bo niby można było wziąć jakieś chipsy, ale… chipsy to Aleksiej sam sobie może codziennie brać. Znalazłem jakieś owoce, paczkę orzeszków, czekoladę. Hm. No dobra, to kombinujemy.
Krzątając się po kuchni, nasłuchiwałem, czy młody aby już na mnie nie czeka, ale na szczęście trochę mu się zeszło z wyborem filmu, więc zdążyłem zrobić coś w rodzaju m&m’sów, tyle, że niekolorowych, i owocowe koreczki. Te pierwsze wsypałem do miseczki, te drugie rozłożyłem na talerzu. Wracając do pokoju, wahałem się, czy nie zajrzeć do Miszy, nie upewnić się, czy wszystko w porządku… chociaż znając jego, pewnie tylko bym go tym zirytował.
Zająłem miejsce na kanapie, obok Aleksieja. Przekąski postawiłem między nami, żebyśmy obaj mogli do nich sięgnąć bez jakiegoś zbytniego kombinowania. Starałem się wejść w rolę, poczuć ten luz, bo chyba tak powinien spędzać wieczory normalny, zdrowy człowiek? Czerpałem atmosferę tego domu, tą pogodę ducha, którą emanował Aleksiej i stopniowo udzielał mi się spokój. Śledziłem kolejne sceny, coraz bardziej wsiąkając w klimat filmu. A potem…
Minęło może z dziesięć minut filmu. Przygotowany na standardową strzelaninę, zobaczyłem tamtych ludzi. Zaledwie chwila. Cywile uciekający jak przerażone kurczaki. Ta panika. Pozbawiony słów, chaotyczny krzyk. Ulica i pył. Duszący, osiadający na ubraniu. Patrol. Rozluźniony szyk. Przecież to środek miasta. Jakiś chłopiec podskakuje, idąc obok ojca. Wiele kobiet, przecież obok jest targ. Odprowadzają nas ostrożnymi, pełnymi obaw spojrzeniami.
- Serio mamy celować do tych ludzi?! – warczy na mnie Jewgienij i bez rozkazu opuszcza broń. Waham się, bo chciałbym się z nim zgodzić, chciałbym nie doszukiwać się zagrożenia nawet w cywilach, nie przyglądać się, czy któraś z tych kobiet nie chowa pod burką ładunków, albo czy dzieciak nie rzuci w nas granatem, sam się przy tym zabijając, bo jego tatuś to terrorysta. Kolejne kroki. Lejący się z nieba żar. Po plecach płynie mi pot, klnąc na całą tę misję poprawiam ramię plecaka i wtedy pada pierwszy strzał. Dzieciak pada na ziemię i mija ostatnia sekunda ciszy. Kątem oka widzę, jak jego ojciec próbuje zatamować krwawienie, ludzie rozbiegają się wokół, niektórzy krzyczą. Niektórzy stoją, niemi i osłupiali. Wrzeszczę, żeby uciekali, to odruch, zajmujemy pozycje, bo teraz już wiadomo skąd strzelają. Kolejne strzały, chaos, nikt już nic nie wie… ci przerażeni ludzie pchają się prosto na linię strzału, a mi nie wolno myśleć, ilu z nich zginie. Wiem, że muszę wydać rozkaz, musimy odpowiedzieć ogniem. Mój oddech przyspieszył, bolesny ucisk w dołku przyprawiał o mdłości. Krzyk kobiety, jej brązowe oczy wlepione we mnie na moment przed tym, jak ktoś – czy na pewno nikt z nas? – przestrzelił jej kręgosłup. Zacisnąłem palce na obiciu kanapy. Dźwięki rozmowy. Wade i jakiś gość od pizzy. To tylko film. Długi wdech i spokojniejszy wydech. Tylko film. Odchyliłem się na kanapie, zmuszając mięśnie do rozluźnienia i wygiąłem lekko usta po jakimś żarcie, który wcale mnie nie rozśmieszył. Nie chciałem, żeby Aleksiej zauważył. Przecież to tylko film.
UsuńPatrzyłem obojętnie na następne sceny, powoli, bardzo powoli, na nowo wczuwając się w fabułę… Parę razy zerknąłem na siedzącego obok mnie chłopaka. Znów było dobrze. Normalnie.
A potem… Tamten płonący budynek. Wąskie schody. Tuż przy lewym ramieniu metalowa, nagrzana niemal do czerwoności ściana. Kroki idących za mną Miszy, Jewgienija, Fiedii i „Tropiciela” nikną całkowicie w trzaskach płonącej konstrukcji. Krokwie tkwią powbijane w podłogę, pali się wszystko, ściany, podłoga, worki z butami wiszące w szatni. Wysoki, ścinający krew w żyłach wrzask; złączony głos wielu krzyczących z bólu dzieciaków wciska się w każdy por skóry. Mogliśmy tu nie iść. Ale kiedy na szkołę mieszczącą się może z pięćset metrów od naszego posterunku spadła bomba, żaden z nas nie był takim skurwielem, żeby zostać w bazie. To były tylko dzieci. Tylko dzieci, a my nie mieliśmy pojęcia, kto zrzucił tę bombę. Talibowie? Amerykanie? Czy nasi? Zasłoniłem oczy, zaciskając dłonie na włosach, szarpiąc. Wciąż czułem nikły ciężar dziecka, które wyniosłem z pożaru, dziecka które umarło mi na rękach, zanim pojawiły się jakiekolwiek cywilne służby. Zagryzałem wargi, aż do krwi, ale łzy, które przesłoniły mi pole widzenia i tak spłynęły po policzkach.
- Przestań – poprosiłem z wysiłkiem. – Proszę. – Brzmiałem ochryple, jakby tamten popiół, który wtedy osiadał na nas, teraz zalegał mi w gardle. - Wyłącz.
Skuliłem się pod jego spojrzeniem, świadom, że muszę wyglądać żałośnie. Pochyliłem się, nie chcąc, by zobaczył, że mam wilgotne oczy. Niczego nie pragnąłem w tej chwili tak bardzo, jak po prostu zniknąć. Przestać wreszcie słyszeć echo tamtego krzyku, niech to umilknie, niech te przeklęte obrazy znikną spod powiek. Nienawidziłem się za tę słabość, za to, że nie potrafię nic ze sobą zrobić. Nie miałem najmniejszego prawa, żeby tu siedzieć, żeby zatruwać innym życie sobą i swoimi problemami. Wolałbym się udusić wdychanym powietrzem, niż przytaszczyć do tego domu jeszcze więcej wojny. Ci ludzie nie zasługiwali, żebym spychał ich w ten syf. Walczyłem przecież po to, między innymi po to, żeby inni mogli normalnie żyć. Zmusiłem się do długiego, powolnego wdechu, do wyciszenia głosów powracających echem wewnątrz mojej głowy.
OdpowiedzUsuń- Aleksiej, to nie jest twoja wina. – Zabrakło mi odwagi, by na niego spojrzeć. Za bardzo przypominał Miszę. Chciałem, żeby przestał przepraszać, żeby nie czuł się winny. Przecież to jeszcze prawie dzieciak. Chciał dobrze.
Przez kilka minut siedziałem w bezruchu. Próbowałem skoncentrować się na tych wszystkich normalnych rzeczach wokół, na czymkolwiek, co wyparłoby ze świadomości tamtą bezradność, przerażenie i rozpacz, ale wspomnienia tylko się nawarstwiały. Znów miałem wrażenie, że jadę samochodem, tym samym, który następnego dnia wybuchł po najechaniu na minę pułapkę, z którego prawie nic nie zostało. Zacisnąłem pięści, usiłując nie widzieć po raz kolejny tego, co zostało z załogi. Ciche przeprosiny i obwinianie się Aleksieja uporczywie brzęczało w uszach, budząc dodatkowe wyrzuty sumienia, aż do całkowicie fizycznego ucisku w klatce piersiowej. Poczułem wzrastającą, nie dającą się zagłuszyć irytację.
- ZAMKNIJ SIĘ! – nie myślałem o tym, co mówię. Liczyło się tylko to, żeby zamilkł, żeby choć przez minutę było cicho, żebym nie musiał jeszcze bardziej czuć się jak podły karaluch. Siła własnego głosu, bijąca z niego agresja mnie zszokowała. Nie wiedziałem kiedy poderwałem się z miejsca. Złość na moment opadła, spojrzałem na chłopaka, na te cholerne przekąski i całą resztę tego burdelu, do którego pasowałem jak pięść do dziecięcego oka. – Daj mi święty spokój! Potrzebujecie mnie tu wszyscy jak wrzodu na dupie… Dajcie mi wszyscy, do kurwy nędzy, spokój!
Trzasnąłem drzwiami, liczyło się tylko to, żeby stąd wyjść, żeby uwolnić się od niego, od siebie, własnych myśli i tych chorych wspomnień. Huczało mi w głowie, jakbym dopiero co wrócił z pola walki. Uciekłem do łazienki. Dopiero po wielu minutach spędzonych w ciemności, z odchyloną do tyłu głową i plecami opartymi o zimne kafelki ściany udało mi się uspokoić na tyle, by zacząć trzeźwiej myśleć. Znów schrzaniłem. Wyżyłem się na niewinnym małolacie, właściwie z jakiej racji..? Przesunąłem dłońmi po twarzy, popierdoliło mnie, do reszty mnie popierdoliło. Powinni mnie rozwalić na tej cholernej wojnie, mnie a nie Jewgienija. Dlaczego to ja przeżyłem? I dlaczego taka gówno warta i nikomu niepotrzebna kupa mięsa jak ja ma się nieźle, a Misza tkwi na wózku? Z nich wszystkich najmniej zasłużyłem na to życie. Zagryzłem wargę i powoli wyszedłem na korytarz. Trzeba teraz to wszystko odkręcić. Zamarłem, słysząc cichy szelest. Nim rozpoznałem dźwięk, moja dłoń zdążyła odruchowo powędrować do miejsca, w którym zwykle znajdował się spust.
Misza.
Wyprostowałem rękę w łokciu, udając sam przed sobą, że poprzedni odruch nie miał miejsca. Minąłem się szybko z Miszą, chcąc uniknąć niewygodnych pytań. Zamierzałem wyjść, dokądkolwiek, byle szybko… ale znów przypomniałem sobie przepraszający głos Aleksieja.
Zatrzymałem się, z ręką wspartą o ścianę.
Usuń- Powiedz Aleksiejowi, że nie zrobił niczego złego. I że… no, że go lubię. Po prostu potrzebuję jeszcze czasu – poprosiłem cicho. - Muszę na chwilę wyjść, bo zwariuję. – Wyszedłem, nie zabierając ze sobą nawet kurtki, bo żeby to zrobić, musiałbym skręcić do swojego pokoju, przedłużając pobyt w mieszkaniu o kolejne kilka minut. Wyszedłem z bloku. Zacząłem iść przed siebie, byle dokąd, byleby pozbyć się skumulowanej w ciele i umyśle złości. Na ulicy było pusto, mrok rozpraszały tylko uliczne latarnie. Odetchnąłem, dopiero po dobrych paru minutach przystając i zastanawiając się, dokąd iść. Nie chciałem wracać, zanim pójdą spać. Rozejrzałem się, krzywiąc się na widok szyldu jakiegoś czynnego jeszcze pubu. Kurwa, nie. Nie schlam się, nie dziś. Od rozmowy z Miszą ani razu się nie upiłem, nie zrobię mu takiego numeru po tym, jak mi pomógł. Nie ma mowy. Na wszelki wypadek, wolałem w ogóle tam nie wchodzić. Ostatnim razem, wchodząc do knajpy, przekonywałem się przecież, że wypiję tylko trochę. I co? Gówno. Strach myśleć, co nagadałem Miszy po pijaku. Poza tym… chciałem ciszy. Potrzebowałem jej jak niczego innego.
Czując na skórze pierwsze uszczypnięcia chłodu, poszedłem nad rzekę. Zszedłem ze skarpy, siadając tuż nad wodą. Oparłem się plecami o pień drzewa i objąłem ramionami, żeby nie drżeć z zimna. Odetchnąłem, słuchając ciszy, przerywanej dalekim szumem samochodów, tak różnym od niosącego się znad pola walki grzmotu wystrzałów.
Patrząc na leniwie przesuwającą się, ciemną i przez to wyglądającą na zupełnie brudną wodę, straciłem poczucie czasu. Myślami odpłynąłem w przeszłość, znów stając się świadkiem czyszczenia naszej bazy z zepsutych zapasów, znów uczestnicząc w dobrze znanych rozmowach, przysłuchując się żartom. W tych widziadłach Jewgienij i „Budzik”, podległy mi kapral, który urządzał chłopakom dzikie pobudki, nadal żyją.
OdpowiedzUsuńNasza baza. Ciasno jak cholera, łóżka polowe powciskane gdzie się da. Mundury wiszą na powbijanych w ścianę gwoździach. „Prokofiew” z natchnieniem godnym wirtuoza wygrywa na harmonijce melodię piosenki, której nie do końca cenzuralne słowa znamy wszyscy. Otwierają się drzwi. Z trzaskiem.
- CO TO ZA BURDEL?!
„Budzik” wpada jak zwykle zapobiegliwie wnerwiony, z tymi poczerwieniałymi uszami naprawdę wygląda jak tani zegarek z czerwoną oprawą wokół białego cyferblatu. Zaraz po ogólnym bajzlu, dostrzega rozwalonego na łóżku Jewgienija. Rozwiera dziób.
- Nożesz burdel, ten w samych gaciach leży… - Misza dyskretnie pokazuje „Budzikowi” na róg, w którym stoję, oparty ramieniem o ścianie.
Głupiej miny kaprala nie mogłem zapomnieć do dziś. Przymknąłem oczy, mimowolnie się uśmiechając, dopóki przed rozmai nie stanęły następne obrazy. Wiedziałem, jak skończyli, a mimo to, w moich wspomnieniach zawsze byli pełni życia, dokładnie tacy, jakich ich poznałem. Cholerny „Budzik” nadal się na wszystkich darł, a przede mną zgrywał cichego… może dlatego to jego zdjęcie, które wystawiono na tablicy poległych wydawało mi się nieautentyczne. Ten poważny, dumny „Budzik” był kimś innym, niż facet, którego znałem. Albo Jewgienij. Na wszystkich zdjęciach ma mundur dopięty na ostatni guzik, chociaż zawsze łaził rozchełstany jak ostatnia łajza. Nawet Misza, Bogu dzięki, że on żyje, nawet on jest inny. Dawniej rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło jedno spojrzenie. Teraz… przyłapywałem się na tym, że chciałbym z nim pogadać i nawet nie wiem, o czym. Mimowolnie pomyślałem o tym, że chłopaki muszą być już w bazie, że, o ile nie wysłali ich na jakąś akcję, właśnie szykują się do snu. Gdybym był teraz z nimi, właśnie wracałbym z obchodu bazy… Pewnie znów porządkowałbym uporządkowaną szafkę tylko po to, żeby Skorajew skończył brać prysznic, zanim ja tam wejdę, bo przecież najprzystojniejszy podoficer w kompanii musiał mieć czas wolny dokładnie o tej porze, co ja. Pewnie znów zostałaby dla mnie tylko zimna woda… Żeby ten paranoiczny dupek wiedział, jak ja się dla naszego komfortu poświęcałem. Jego komentarze były jedną z niewielu rzeczy, co do których cieszyłem się, że już nie muszę ich słuchać.
Komentarze.
No tak. I po co żeś, idioto jeden, sklął Aleksieja? Po kiego?! Szlag by to, przecież tak nie może być. Wracając, może kupię mu coś słodkiego i pójdę przeprosić… Nie, pewnie będzie już spał, przecież nie będę go budził, jutro ma przecież zajęcia. Więc… może chociaż kartkę napiszę. Zagryzłem wargę. Jak to ubrać w słowa?
Z zamyślenia wyrwał mnie daleki odgłos kroków. Przesunąłem się odrobinę, tak, by móc zobaczyć, kto idzie w moją stronę. Nie zdało się to na wiele. Światło latarni prawie tu nie docierało, więc jedyne, co byłem w stanie dostrzec, to czarny zarys sylwetki. Liczyłem na to, że przechodzień pójdzie dalej, tym bardziej zdziwił mnie szelest świadczący o tym, że nieznajomy schodzi ze skarpy. Podkurczyłem nogi, by w razie potrzeby szybciej wstać.
- „Przepraszam…zgubił się pan?”
UsuńDrgnąłem. Znałem ten głos, słuchałem go przez ostatnie kilka godzin! Aleksiej? Ale… skąd, po co? Westchnąłem cicho. Chciałbyś, żeby to było takie proste. Żeby on za tobą poszedł, ty go przeprosisz, i to jeszcze bez świadków. I może jeszcze wszystko będzie dobrze, co? Uniosłem głowę, chcąc przyjrzeć się człowiekowi, który się do mnie odezwał. W pierwszej chwili pomyślałem, że to autosugestia. Zmarszczyłem brwi. Kiedy odezwał się po raz drugi, byłem już pewien. Wszystkie scenariusze przeprosin i wyjaśnień, które ułożyłem wcześniej, nagle wyparowały mi z głowy. Przełknąłem ślinę, usiłując pozbyć się irytującej suchości w gardle.
- To tylko ja, Aleksiej.
Podniosłem się powoli, przytrzymując się pnia drzewa. Skrzywiłem się z bólu, dzienna dawka leków nadal była za mała, ale nie chciałem brać więcej, z obawy o pogorszenie koncentracji, nawet, jeśli wizja ućpania się czymś była w pewnym sensie kojąca. Podszedłem bliżej, ręce zwieszone luźno wzdłuż tułowia, żeby nawet, jeśli nie rozpoznał mnie po głosie, widział, że nie mam wobec niego złych zamiarów.
Patrzyłem na niego, usiłując znaleźć odpowiednie słowa. Wstyd i poczucie winy mieszały się w jedną, gorzką mieszaninę, odbierając zdolność logicznego myślenia. Każde wytłumaczenie, jakie mogłem mieć na swoją obronę, wydawało się niedostatecznie dobre i, przede wszystkim, nieautentyczne. Prawda była taka, że nie wiedziałem, dlaczego mnie wtedy poniosło. Owszem, jako nastolatek miałem problemy z panowaniem nad sobą, ale wybuchy agresji skończyły się jeszcze zanim przyjęli mnie do wojska. Od tego czasu trzymałem się żelaznej samodyscypliny. Skutkowało. Teraz… sam nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Owszem, wspomnienia wracały. Nie dawały spać po nocach, ale do tej pory nie prześladowały mnie w dzień, nie tak wyraźne. Spuściłem wzrok, błądząc nim w znieruchomiałym między nami powietrzu. Głównie dlatego, w pierwszym momencie nie zrozumiałem, co chce zrobić. Spojrzałem zaskoczony na jego ręce, na tą bluzę. Chciałem zaprotestować, przecież było zimno. Mniejsza o mnie, jakoś bym wytrzymał, zwłaszcza, że nie ubrałem się cieplej tylko przez własną głupotę… Ale jeśli odmówię, znów zachowam się jak ostatni cham. Zerknąłem na Aleksieja kontrolnie, gotów go opieprzyć, gdyby zamierzał paradować z krótkim rękawem albo w jakiejś innej cieniźnie. Nie chciałem, żeby ktokolwiek się dla mnie poświęcał, nawet w tak błahej sprawie. Widząc dokładniej jego sylwetkę i ten rysujący się na jego twarzy, łagodny uśmiech, poczułem się dziwnie, jakby temperatura dotykającego mnie powietrza podniosła się o kilka stopni. Mimowolnie przesunąłem wzrokiem od jego oczu, przez usta, na wyraźnie rysujący się pod elastycznym materiałem tors. Odchrząknąłem cicho, natychmiast wymierzając sobie mocnego, mentalnego kopniaka.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję – wahanie w moim głosie zabrzmiało jak zmieszanie, połączone z czymś, co… co w zasadzie też było zmieszaniem. Pośpiesznie włożyłem bluzę, korzystając z niezłego pretekstu, by przestać się gapić. Tak, to było w tej chwili najlepsze, co mogłem zrobić. Odwrócić wzrok, zanim on coś zauważy, ogarnąć się… a potem zacząć naprawiać to, co zepsułem. Pośpiesznie poprawiłem bluzę. Nie miałem pojęcia, jak na mnie leży, ale to przecież nie było ważne. Mimowolnie wyobraziłem sobie scenę, którą zarysował Aleksiej. Kącik moich ust drgnął nieznacznie. Zagryzłem wargę. Brzmienie jego śmiechu sprawiło, że w moim sercu coś drgnęło, na wpół boleśnie, na wpół ciepło. I ty idioto mu nagadałeś. Akurat jemu.
Wziąłem głębszy wdech, zbierając się do wypowiedzenia tego, co wreszcie musiało paść.
- Aleksiej… - zatrzymałem spojrzenie na jego twarzy, przez moment miałem absurdalną ochotę dotknąć jego policzków, ale natychmiast wybiłem to sobie z głowy. Co się ze mną, do cholery, dzieje? Przełknąłem ślinę. Przyznanie się do błędu było, jak zwykle, trudne. – Przepraszam za… za tamto. Nie zrobiłeś nic złego. Po prostu… - pomyślałem o tych wszystkich nawracających wizjach, o których nie chciałem nikomu mówić. - …czasami znowu widzę… to wszystko. – Pierwsze słowa okazały się najtrudniejsze. Echo minionych dni grzmiało na granicy świadomości. - To nie twoja wina, to się mogło stać kiedykolwiek, wystarczy, że usłyszę cholerny samolot, że ktoś na ulicy nosi maskę antysmogową, że się czymś oparzę i to wszystko wraca. Ja już… - głos na moment uwiązł mi w gardle - nie wiem, nie umiem. Cały czas wracam do tamtego… i to nie tak, że chcę, że nie próbuję… Przepraszam – dokończyłem. Pod wpływem nieprzemyślanego impulsu, uścisnąłem go. – I dziękuję, za to, co dla mnie robisz – dodałem cicho, niemal natychmiast wypuszczając go z objęć.
Cofnąłem się o pół kroku, niepewny reakcji na swój nagły gest. Poniosły mnie emocje, przez chwilę po prostu nie myślałem o tym, co robię, ani jakie mogą być tego konsekwencje. Co się ze mną dzieje..? Normalnie pięć razy bym się zastanowił, zanim klepnąłbym go w ramię, nie mówiąc o uścisku. Czy aż tak bardzo przesiąkłem luźną atmosferą z wewnątrz naszej bazy, żeby przekładać ją na inne relacje? Zmusiłem się, by nie odwracać wzroku. Uścisnąłem go i już, co z tego?
OdpowiedzUsuńSłysząc jego dalsze słowa, powoli się uśmiechnąłem. Nie szeroko, ot, lekkie wykrzywienie warg. To nie było „nic takiego”. Dał mi namiastkę normalności, chwile wypełnione uśmiechem. To było ważne, nawet, jeśli trwało krótko.
Myszkin, zaśmiałem się w duchu, może i coś w tym było, ale tkwił w tym jakiś urok, coś, co sprawiało, że chciało się go słuchać, chłonąć tą pozytywną energię, po prostu być obok… chociaż w życiu nie powiedziałbym mu tego na głos, nie odważyłbym się.
- Chodź, zmarzniesz – rzuciłem miękko. Ruszyłem się z miejsca, nie miałem ochoty wracać, ale stanie tutaj mijało się z celem.
Skinąłem poważnie głową. Wiedziałem, że prawdopodobnie nie skorzystam, że postaram się, aby dzisiejsza chwila słabości była ostatnią, ale i tak byłem mu wdzięczny za tą… troskę? To było dziwne, prawie się nie znaliśmy… a on skakał przy mnie, jakbym był co najmniej Miszą. Czułem się tym jednocześnie poruszony i lekko zażenowany, nie przywykłem do tego, by ktoś poświęcał mi tyle uwagi. Kiedy spróbował mnie szturchnąć, odruchowo się uchyliłem, na tyle, by uniknąć jego łokcia.
- Masz mnie, poddaję się. Ale wiesz, że ucieczki to też jakiś sposób na życie? I co ja teraz pocznę? – starałem się obrócić to wszystko w żart, bo co mi pozostało?
Słysząc niespodziewany komplement, aż na niego spojrzałem, zaskoczony, że zwraca uwagę na takie rzeczy… że w ogóle mi się przyjrzał. Wzruszyłem lekko ramionami, niepewny, jak się zachować. Skwitowałem jego żarty uśmiechem, tak chyba było najbezpieczniej. Cichy szmer, odgłos kroków, którym mącili ciszę przechodnie, mimowolnie zmuszał mnie do krótkich zerknięć na otoczenie.
- Chciałbym cię kiedyś zobaczyć na scenie – stwierdziłem. Byłem ciekawy, jak wygląda, kiedy wczuwa się w rolę, jak wtedy brzmi. Może to było głupie, może za bardzo wnikałem w nieswoje sprawy, ale… Skrzywiłem się, kiedy znaleźliśmy się w mrugającym konwulsyjnie świetle zepsutej latarni. Jak sygnały radiowe. Ile z tego jeszcze pamiętam..? Zmrużyłem oczy, przez chwilę idąc w milczeniu i po prostu wpatrując się w ukryty za szeregiem ciemnych sylwetek bloków horyzont. Uderzyło mnie, jakie to miasto jest brzydkie. Pomijając Kreml i kilka położonych w centrum perełek starej zabudowy, całe te blokowiska, te osiedla z brudnych, poszarzałych płyt, były okrutnie nijakie, stałe. Patrząc na to wszystko, przestawałem się dziwić, że w Moskwie osadzano akcję niemal wyłącznie ponurych książek.
- Ile ostatnio przebiegłeś? – zapytałem, by zająć myśli czymś innym. Spojrzałem na Aleksieja. Noc stawała się coraz zimniejsza, jeśli będziemy iść w tym tempie, młody się przeziębi. – Ciekawe, czy mnie prześcigniesz – mrugnąłem do niego. – O co zakład? – Nie powinienem biec. Gdyby mój genialny pomysł usłyszał lekarz, pewnie na miejscu by mnie zamordował, ale przecież byłem w stanie ocenić swoje siły. Do domu Aleksieja nie było daleko. Dam radę.
Kiedy się roześmiał, poczułem chwilową ulgę, bo to oznaczało, że moja maska nie była tak słaba, jak dotąd sądziłem. Nie byłem odważny, inaczej być może podjąłbym w życiu inne, może słuszniejsze decyzje. Może mniej rzeczy bym żałował. Obracanie tego w żart było łatwiejsze, odsuwało od człowieka wszelkie podejrzenia.
OdpowiedzUsuńPowoli odwzajemniłem uśmiech. Naprawdę, chciałbym zobaczyć, jak gra, najchętniej właśnie na żywo, bez filmowych efektów. Chociaż… na ekranie też pewnie by się dobrze prezentował. Może to dziwne, ale nie miałem problemów, żeby wyobrazić go sobie nawet w jakiejś wymagającej roli. Miał w sobie coś, jakiś rodzaj charyzmy, który pozwalał wierzyć, że sprostałby wyzwaniom rzucanym przez reżysera.
Uniosłem nieznacznie brew, zaskoczony jego wynikami. Chociaż, przy jego żywiołowym charakterze…
- To umówmy się tak: zwycięzca wybiera, co stawia przegrany – zaproponowałem. Nawet jeśli wygra, to przecież chyba nie wymyśli czegoś, co by kosztowało jakieś koszmarne pieniądze, zresztą… gdybym miał pewność, że nie odbierze tego źle, pewnie i tak bym go kiedyś gdzieś zaprosił. Powstrzymywały mnie w zasadzie dwie obawy: pierwsza, że sobie pomyśli coś głupiego, i druga, że nie będzie chciał, bo pewnie ma mnóstwo ciekawszych znajomych, przede wszystkim, znajomych w swoim wieku. Może i ze mną rozmawiał, nie unikał, ale byłem po prostu gościem w ich domu. Trudno wymagać, żeby chciał mnie widywać także poza nim. Łudzenie się, że między nami mogłaby być jakakolwiek przyjaźń, było śmieszne. Skrzywiłem się nieznacznie. Właściwie… skąd w ogóle takie myśli? Co mnie to obchodzi, dlaczego..?
Kiedy wystartował, ruszyłem ostro, żeby szybko zniwelować dystans, do mety nie było przecież daleko. W boku ostrzegawczo zakłuło, ale nie na tyle, by się tym przejmować. Wygiąłem usta w kpiący uśmieszek, zamierzałem rzucić jakąś ripostę… Przebiegłem z rozpędu jeszcze parę kroków, nim zdążyłem się zatrzymać.
- Aleksiej, nic ci nie jest?
Śmiał się, więc chyba wszystko było dobrze. Mimo to, dla pewności do niego podszedłem. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, żeby pomóc mu wstać.
Skinąłem głową, pójście do domu, już bez żadnych wydziwiań, było najlepszą opcją, niech młody jak najszybciej posmaruje się czymś na stłuczenia. Mimo, że od celu dzielił nas tylko kawałek, zdjąłem bluzę i oddałem ją Aleksiejowi. Zrobiło się potwornie zimno, kilka stopni mniej, oddychając, zostawialibyśmy w powietrzu obłoczki pary. Idąc, powstrzymywałem odruch, by co jakiś czas potrzeć ramiona, chłód kąsał skórę, ale wolałem udawać, że jakoś sobie z tym radzę. I, tak naprawdę, radziłem sobie. Noce na pustyni bywały lodowate… Przywykłem.
OdpowiedzUsuń- To jest do wyćwiczenia – wzruszyłem lekko ramionami. Byłem dość szybki, może dzięki budowie ciała, ale zdarzali się lepsi ode mnie, nie uważałem się za jakiegoś mistrza. - Na sam początek katowali nas treningami. Najpierw normalnie, potem z obciążeniem… wszyscy na to narzekaliśmy, ale na akcji wyszło, że było warto.
Przez chwilę miałem ochotę zapytać, czy myślał o tym, żeby wstąpić do wojska i dlaczego tego nie zrobił, ale przyszło mi do głowy, że może to odebrać jako coś w rodzaju nagany. Podejrzewałem, że ze względu na tradycję, presja w jego rodzinie mogła być spora. Wolałem nie przykładać do tego ręki, wojsko nie było najlepszym miejscem na spędzenie młodości. Lepiej, żeby się rozwijał, niech gra w tych swoich filmach, niech cieszy się życiem, może on i jego podobni postawią wreszcie ten kraj na nogi. Ja sam… mogłem udawać dumę, ale gdzieś w środku zawsze pozostawało uczucie przykrej pustki, ta świadomość, że można było przeżyć najlepsze lata inaczej, mieć dom, rodzinę, jakieś osiągnięcia.
Kiedy zapytał o powód wstąpienia do wojska, w pierwszej chwili chciałem go zbyć ogólnikową wymówką, jaką wciskałem wszystkim, którzy byli na tyle natrętni, by o to pytać. Zawahałem się jednak. W sposobie, w jaki na mnie spojrzał, była dziwna ufność, ten niesamowity rodzaj bezpośredniości, który sprawia, że świat przez chwilę wydaje się prosty: albo mówisz prawdę, normalnie, taką, jaką ona jest, albo milczysz i to też jest w porządku. Zagryzłem wargę, zaczynając błądzić wzrokiem po chodniku.
- Zwykle odpowiadam, że dla pieniędzy. – W mojej sytuacji było to dość logiczne, moi przełożeni doskonale wiedzieli, skąd pochodzę. Taka motywacja, choć brzmiała marnie, była wiarygodna, mnóstwo ludzi się do tego przyznawało. – Ale tak naprawdę, to… nie wiem – uświadomiłem sobie. Po raz pierwszy ktoś skłonił mnie do tego, by poważnie się nad tym zastanowić, by przypomnieć sobie tamtego szczeniaka, który pewnego dnia zebrał swoje dokumenty i z własnej woli poszedł na komisję. Wspomnienia, dalekie i zatarte przez czas, powracały jak zagęszczająca się mgła. Nie miałem pojęcia, że wciąż pamiętam wystrój kawalerki, którą ponad dziesięć lat temu zajmowaliśmy z Kiryłem, jednym z wychowawców w domu dziecka, po tym, jak ja skończyłem osiemnaście lat, a on wyleciał z pracy. Obaj wiedzieliśmy za co, i myśleliśmy, że to niezły początek nowego rozdziału. Żadnemu z nas nie przyszło do głowy, że to potrwa tak krótko, że dwa miesiące szczęścia przerwie strzał nieznanego sprawcy, że wspólne wyprawy w teren zmienią się w godziny oczekiwania pod salą operacyjną i proszenie jego rodziny o jakiekolwiek wieści, o chwilę widzenia, o wiadomość, czy jego serce kiedykolwiek będzie bić aparatury. Kiedy umarł, zupełnie inaczej, niż chciał, zamknąłem wszystkie wspomnienia w smutnym poczuciu ulgi, że to już koniec. Bo przecież mój Kirył był żwawym facetem, żywo obchodzącym każdy Dzień Zwycięstwa, a nie nafaszerowaną środkami przeciwbólowymi rośliną. Teraz, kiedy pomyślałem o tym, dlaczego wojsko, tamte sceny na nowo stanęły mi przed oczami. Utkwiłem wzrok w pustce, nie chcąc, by Aleksiej widział odbijające się w moich oczach emocje, by, być może, zrozumiał zbyt wiele z tego, co chciałem mu powiedzieć… i nie wiedziałem, jak. Brakowało odpowiednich słów, sposobu, żeby przekazać te ważne momenty, i jednocześnie nie przekroczyć społecznego tabu. On tego przecież nie zrozumie.
- Miałem kiedyś przyjaciela, który fascynował się Armią Czerwoną. – „Przyjaciela”. Słowo, które jest tylko wycinkiem, które nie może oddać absolutnego zaufania, którym go obdarzyłem i wspólnych planów na przyszłość, ale nie można wymówić na głos niczego odpowiedniejszego. Nawet pomyśleć trudno, nawet samemu dla siebie. Czasem w duchu nazywałem go towarzyszem, ale za dużo było w tym słowie komunistycznego zabarwienia, by użyć go w rozmowie. – Zbierał sprzęt, wspomnienia weteranów. Wciągnął mnie w to, a potem, kiedy… - zacisnąłem zęby, gdy mój głos stał się niższy, bardziej zdławiony, niż powinien. – Na ulicy postrzelił go jakiś bandzior. Do dziś nie wiadomo, kto. Miałem wtedy tylko dziewiętnaście lat i myślałem, że jako żołnierz coś zmienię. Wiesz, wtedy były takie czasy, że do milicji… ówczesnej policji… wolałem nie. Więc wybrałem wojsko. Miałem głowę nafaszerowaną wiarą w zwycięstwa, w Rosję i własne siły… i po raz kolejny nie miałem dokąd pójść. – Chciałem pomilczeć, uciec w ciszę, w namiastkę samotności. To egoistyczne pragnienie przez dłuższą chwilę walczyło z poczuciem obowiązku. Ta rozmowa zabrnęła za daleko, żeby się odizolować, zbywając Aleksieja byle czym. On… za bardzo się starał.
Usuń- A… ty? Dlaczego aktorstwo? – chciałem poznać jego motywacje, dowiedzieć się, czy mogą być podobne. Głupie, na wpół podświadome pragnienie… On przecież miał normalną rodzinę. Szkoda, że do czasu, że wojna tak ich potraktowała.
***
Kiedy wróciliśmy do mieszkania, starałem się zejść Aleksiejowi z oczu. Było mi wstyd za różne epizody naszej rozmowy, za rzeczy, które niepotrzebnie mówiłem. Co go obchodzą moje wybory, ta cała paplanina o czymś, co go nie dotyczy? Uciekłem przed Miszą, chciałem być sam, musiałem być sam, bo przy ludziach odkrywałem zbyt wiele ze swojej słabości. Zamknąłem więc drzwi swojego pokoju i udawałem, że pracuję, że szukam roboty. Szukałem. Zrezygnowałem w połowie pisania CV. Nie wiedziałem, jak. Przeglądałem te wszystkie szablony w Internecie i uświadomiłem sobie, że tak naprawdę, gówno umiem. Nie miałem co wpisać w te wszystkie profesjonalnie brzmiące rubryczki. Jakie ja mam wykształcenie? Maturę. Z ledwo zdanym rosyjskim. Do dziś nie znam połowy lektur, które czytało się w szkole średniej. Doświadczenie? Poza wiedzą, jak zabijać ludzi – żadnego. Jedyne co, to umiem prowadzić pojazdy, nawet mniejszą ciężarówkę, ale to przecież każdy teraz może zrobić. Jestem idiotą. Nikim. Zabiją mnie śmiechem, jeśli pójdę na jakiś kurs. Szukanie pracy zmieniło się w sprawdzanie aktualności. W na nowo przeżywane wspomnienia, w chwile zawieszenia między spędzonym przed laptopem i wyświetlonym na nim zdjęciem teraz, a żywym dla wszystkich zmysłów przedtem.
Nocą, znów nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w sufit, dokładnie tak jak wtedy, w szpitalnej sali, tylko że już nie było kroków, których mógłbym nasłuchiwać. Przekręciłem się na brzuch, opierając brodę o złączone dłonie. Starałem się usłyszeć, jak Misza niezgrabnie wierci się w swoim pokoju, jak oddycha Aleksiej. Rzeczy zbyt dalekie, zbyt ciche.
Wróciłem myślami do komiksów, które miał mi pożyczyć. Zapomniałem o nie poprosić. Pomyślałem o kartach, które szeleściłyby pod dotykiem. Czy byłby to ten sam dźwięk, który wydawały, gdy on je przewracał? Przypomniałem sobie jego dłonie, wciąż delikatne, bo pozbawione zgrubień oszpecających spracowane stawy. Sennie przesunąłem palcami po poduszce, wygładzając zmarszczkę na materiale. W półśnie, otumaniony zmęczeniem, wyobraziłem sobie, że on mógłby tu wejść. W półmroku byłoby dobrze widać jego bladą twarz. Wciąż byłby w odzieży termoaktywnej? Nie byłem pewien, kiedy przymknąłem oczy, kiedy majaki zmieniły się w na wpół namacalne sny. Aleksiej zmienia mi opatrunek. Jego dotyk, tak delikatny, znów. Gładkość jego ramion, które tak łatwo mógłbym zamknąć w uścisku. Czułem jego ciężar, jego oddech na swojej szyi, gdybym zawisł nad nim, przytrzymując go we własnej pościeli.
Obudziłem się w mokrej od potu pościeli. Przyśpieszony oddech pozostał dłużej, niż uciekające powidoki. Przez chwilę tkwiłem w oszołomieniu, rozpamiętując to, co stało się we śnie. Oblizałem górną wargę, niemal spodziewając się na niej smaku jego ust.
Usuń- Co ty robisz. Co ty do cholery robisz – wymamrotałem, zszokowany pragnieniami, które nie chciały prysnąć wraz z resztkami snu. Poczułem obrzydzenie do tych majaczeń, do samego siebie. Jak w ogóle mogłem pomyśleć o nim w ten sposób? To brat mojego kumpla. Dużo młodszy. Przecież to prawie dzieciak, co on ma, ze dwadzieścia lat? W jego wieku byłem już po najlepszym romansie w moim życiu, ale to byłem ja, popapraniec z patologicznego środowiska. To chore, żebym myślał o nim w ten sposób! Nawet gdyby jakimś cudem nie interesował się wyłącznie dziewczynami, nie mam prawa, żeby… Nie mam prawa do niego. Zakląłem dosadnie. Może powinienem sobie kogoś znaleźć, bodaj na jedną noc, może wtedy głupoty wywietrzeją mi z głowy. Skoro rozsądek nie pomaga. Niech to wszystko cholera… Zamknąłem się w łazience, pod prysznicem, chcąc zmyć z siebie to ciepło, które pozostawił po sobie sen. Z tego co wiedziałem, Aleksiej miał dziś zajęcia do późnego popołudnia, a jego mama zawiozła Miszę na rehabilitację. Myśl o całym przedpołudniu na ogarnięcie swojej zrytej psychiki była kojąca, ale prysła natychmiast po tym, jak w korytarzu trzasnęły drzwi.
[Za to ja się rozpisałam xD Jakoś mnie wena po wyjeździe naszła. Jeśli coś popsułam, krzycz. Zrobiłam przeskok czasowy, ale oczywiście jeśli chcesz, możemy pociągnąć dalej to, co przed gwiazdkami, po prostu chwilowo nie miałam pomysłu, co dalej. To, kto wrócił do mieszkania, to oczywiście twój wybór ;)]
Słyszałem zamieszanie w przedpokoju, ale nie miałem najmniejszego zamiaru teraz wychodzić. Złodziej by się przecież tak nie dobijał, a ktokolwiek z domowników przyszedł, zaraz zajmie się swoimi sprawami. Oparłem się przedramionami o ścianę i pochyliłem głowę, pozwalając, by woda jeszcze przez chwilę spływała mi po karku i plecach. Stanie pod prysznicem dla przyjemności było luksusem, na który nie mogłem sobie pozwolić na co dzień. W naszej bazie wojskowej, nawet gdybym jakimś cudem zaoszczędził tyle czasu, i tak czekałaby cała kolejka chętnych na resztki letniej wody. Przymknąłem oczy, przez moment nie myśląc zupełnie o niczym. Szum wody oczyszczał umysł.
OdpowiedzUsuńZakręciłem kran. Starczy tego dobrego.
Sięgnąłem po ręcznik i zamarłem w pół gestu, gdy doleciał do mnie fragment rozmowy. Dwa głosy, znany i zupełnie obcy. Cholera… W co ten Aleksiej się wpakował? Wytarłem się pośpiesznie, klnąc w myślach na własny idiotyzm, tak mi się przewróciło w dupie od luksusu, że nawet ciuchów sobie nie wziąłem. Owinąłem się w pasie ręcznikiem, na tyle, żeby nie świecić zupełną nagością i wyślizgnąłem się na korytarz.
Kolejny fragment rozmowy. Ożesz, aż tak poważnie? Nie chciałem się tam do nich pchać, ale jeżeli Aleksiejowi coś miałoby się stać… Jakby nie patrzeć, jestem starszy, powinienem był o niego zadbać.
- Aleksiej, wszystko w porządku? – zawołałem ze swojego pokoju, po trosze udając, że wcale nie podsłuchałem przypadkowo części rozmowy. Szybko narzuciłem na siebie jakieś ciuchy. Wyszedłem do nich w spodniach, koszulka oczywiście się gdzieś zawieruszyła, pal to cholera. Obrzuciłem obydwu czujnym spojrzeniem. – Przestaje krwawić? Czy dzwonić po karetkę? – Byłem daleki od panikarstwa, ale Aleksiej wyglądał koszmarnie, jak po mocniejszej bójce albo grom wie czym. – Co się stało? – zapytałem tego, który musiał być kumplem Aleksieja… pewnie ze studiów, chociaż w sumie co za różnica. Dobrze, że go przyprowadził.
[Krótko, bo nie chciałam lać wody.
I dziękuję.
Nie, nic nie zepsułeś, jest fajnie ;) W ogóle jeśli będziesz miał w niedzielę czas, to chętnie powątkuję *powinna pisać pracę zaliczeniową, ale kto by się tam przejmował, jak jest jeszcze 5 dni do deadline'u...*]
Obrzuciłem go uważniejszym spojrzeniem, umierać nie umierał, więc chyba mogłem mu uwierzyć, że nie ma sensu nigdzie dzwonić. Przecież nie chodziło o robienie sensacji, tylko o to, żeby nie miał jakiś powikłań.
OdpowiedzUsuńWysłuchałem lakonicznych wyjaśnień, kwitując je jedynie krótkim skinieniem głowy. Nie zadawałem pytań. Biadolenie nad tym, że się z kimś pobił, byłoby głupie; skoro to zrobił, to pewnie musiał. Gorzej, jeżeli sytuacja była jednostronna, albo poszło o coś poważnego, bo wtedy istniało ryzyko, że sytuacja się powtórzy. Teraz wolałem jednak w to nie wnikać, to nie był dobry moment. Zresztą, czy powinienem ingerować w jego prywatne sprawy? Nie należałem do tej rodziny, byłem kimś z zewnątrz, zaledwie gościem.
Uścisnąłem dłoń Maksyma.
- Ilja. Miło cię poznać. Mimo okoliczności – uśmiechnąłem się lekko. Zawahałem się, nie mając pewności, czy powinienem zostać i zaopiekować się Aleksiejem, czy się ewakuować i zostawić go z kumplem, który na pierwszy rzut oka wydawał się na tyle ogarnięty, by w razie czego wiedzieć, co robić. Od dylematu wybawił mnie sam Maksym. Rozbawiło mnie nieco tempo, w jakim się ulotnił, bo nie wydawał się jakoś przesadnie nieśmiały, a teraz trochę tak to zaczęło wyglądać. Odpowiedziałem na jego „do widzenia”, patrząc już głównie na Aleksieja. Wyglądał źle, ktokolwiek mu przyłożył, miał w tym chyba wprawę, ale powinno wystarczyć trochę zimnych okładów, maści i ewentualnie czegoś na ból, żeby do powrotu reszty rodziny zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Westchnąłem, głównie z irytacji, że zamiast patrzeć na niego wyłącznie pod kątem obrażeń, odruchowo gapię się na jego twarz. Chciałem podejść do kuchennego zlewu i poszukać tam czegoś z czego dałoby się zrobić dodatkowy okład, ale słysząc, jak wymawia moje imię, zatrzymałem się w pół kroku. Odwróciłem się w jego stronę, mierząc go czujnym spojrzeniem. Zmarszczyłem lekko brwi, wahając się. Nie powinienem tego robić. Nie powinienem właśnie dlatego, że wbrew rozsądkowi miałem ochotę tam usiąść i go przytulić, poczuć go blisko. Spuściłem wzrok. Powinienem nad sobą panować, a nie uciekać o wszelkiego dotyku. Skoro w ogóle o to zapytał, to pewnie w jego grupie wiekowej takie gesty są normalniejsze, niż w mojej. Jeśli się wycofam, będzie to wyglądało absurdalnie, właśnie jakbym się bał, jakby coś było na rzeczy. Uniosłem wzrok, prześlizgując nim po jego włosach i twarzy. Ogarnij się, Ilja. To przecież nic nie znaczy. Wolno podszedłem do kanapy, dając sobie ten ostatni moment na ucieczkę. Usiadłem na kanapie, prostując ramię, tak, by Aleksiej mógł się o mnie oprzeć.
W pierwszej chwili mimowolnie wstrzymałem oddech. Nie obawiałem się jego, obawiałem się własnej reakcji, tego, że mając go w zasięgu rąk zrobię coś głupiego. Wcześniej wmawiałem sobie, że ktoś taki jak on nie mógł mi się spodobać, że może chwilowo mi coś odbiło, ale że na pewno nie chodzi o niego, może nawet nie o jakąkolwiek konkretną osobę. Ostatnia noc zaprzeczyła tej ułudzie. Śniłem o nim, zupełnie inaczej, niż wyobraża się sobie bliskość kogoś przypadkowego. Dawniej dotyk był dla mnie obojętny, w wojsku zdarzało mi się uścisnąć z kumplem bez żadnego podtekstu, w ogóle nie przeszłoby mi to przez myśl. Teraz… bijące od Aleksieja ciepło przyprawiało o szybsze bicie serca, mieszające się z falą błogiego spokoju. Chciałem po prostu tak trwać, przez chwilę poza czasem i zmartwieniami. Uciekłem spojrzeniem, nie powinienem się tak przy nim czuć.
OdpowiedzUsuńSpojrzałem na niego lekko rozkojarzonym wzrokiem, nie całkiem pewien, czy słyszałem wszystko, co powiedział. Zakląłem w myślach. Muszę skupić się na czymś innym, na rozmowie, na czymkolwiek, przecież nie mogę…
- Mi nie musisz – uśmiechnąłem się nieznacznie. – A Miszy to już jak chcesz. – Na temat obrywania mieliśmy z Miszą nieco odmienne zdanie, on swego czasu dałby się pokroić, byleby nie wypaść gorzej. Ja najczęściej dochodziłem do momentu, w którym uznawałem, że nie warto, że czasami, mając do wyboru przegraną albo przegraną zakończoną wyjazdem na pogotowie, lepiej było poddać się od razu, że to żaden wstyd. Teraz, po wojsku, ta filozofia przetrwania uległa tylko częściowej zmianie. – Mam nadzieję, że to jednorazowa sprawa, a nie jakieś poważniejsze kłopoty? – spytałem z autentyczną troską. Na moskiewskich ulicach nigdy nie było przesadnie bezpiecznie. Z jednej strony wiedziałem, że za wiele nie pomogę, że nawet jeśli coś jest nie w porządku to Aleksiej jest poniekąd dorosły i powinien nauczyć się radzić sobie sam, z drugiej chciałbym zrobić tyle, ile się da, żeby ułatwić mu życie… Pewnie dlatego, że to brat Miszy. Może gdybym przez tyle czasu nie zazdrościł mu rodzeństwa, samemu nie mając dosłownie nikogo, teraz podchodziłbym do tematu inaczej.
Zerknąłem na niego, zaskoczony nagłym zmniejszeniem i tak drastycznie małego dystansu. Przygryzłem wargę, z tymi przymkniętymi oczyma wyglądał pięknie. Połączenie niewinności z doskonałością, choć przecież jego rysy twarzy nie były idealne, z tej odległości mogłem zauważyć każdą skazę. Nie były one jednak w stanie zburzyć tego pierwszego, impresyjnego wrażenia. Pozwoliłem sobie na moment spokojnego namysłu, na przesunięcie wzrokiem po jego policzkach.
- Nie miałem planów – słowa popłynęły naturalnie, bez przemyślenia ich. Bo przecież rozsądny człowiek powiedziałby coś odwrotnego. Wykorzystałby szansę na urwanie tej nienormalnej sytuacji, na honorowe wycofanie się. – Odpowiedziałem na kilka ofert pracy. Żeby na was nie pasożytować. – Kłamstwo… Nie. Tylko podkoloryzowanie rzeczywistości, bo jak mogłem się przyznać, że znów nie wyszło? Kiedy mówił o tych wszystkich możliwościach, znalezienie zawodu, niezłego zawodu, wydawało się takie proste. Kierowany impulsem, może tym poczuciem winy w jego głosie, przesunąłem rękę, palcami dotykając jego pleców. Chciałem go objąć… Cofnąłem dłoń. ”Lubię cię”. Zacisnąłem zęby. Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć. Odsunąłem się, desperacko chcąc zwiększyć dzielący nas dystans, póki jeszcze było to możliwe bez szkody dla nas obu.
- Chcę. – Powinienem był odmówić. Powiedzieć coś zdawkowego i wstać, może wyjść, jeśli oddalenie się by nie pomogło. Tak byłoby lepiej, ale… Może gdybym nie miał wrażenia, że zależy mu na kontakcie ze mną, podjęcie odpowiedzialnej decyzji byłoby łatwiejsze. Nie rozumiałem tego braku pewności, który on, młody, inteligentny, intrygujący człowiek, przejawiał w prostych rozmowach. Chciałem, żeby poczuł, że jest kimś wartościowym, żeby przestał się tłumaczyć, zanim o coś zapytał, bo przecież nie było z czego. Kogoś takiego jak on trudno nie polubić. Może w tym kryło się wyjaśnienie do chaosu, który odnawiał się w mojej głowie za każdym razem, kiedy na niego spojrzałem..? – Po prostu daj znać, kiedy ci pasuje. – Skoro padła pierwsza deklaracja, musiałem ciągnąć to dalej. Zacisnąłem lekko palce. To będzie zwykłe wyjście. Dopilnuję, żeby tak właśnie było. Koniec posranych wyobrażeń, to zaszło zbyt daleko.
UsuńUśmiechnąłem się lekko, bo z tego, co mówił, wynikało, że Misza był w domu takim samym człowiekiem, jakim poznałem go w koszarach. Miałem nadzieję, że teraz, po tej przeklętej akcji, w której stracił nogę, to się nie zmieni. Odkąd wróciliśmy, odzywał się wprawdzie rzadziej, ale na razie liczyłem, że to przejściowe. Wszyscy musieliśmy się pozbierać. Powinienem go pewnie gdzieś wyciągnąć, pomóc mu w łagodniejszym przejściu do cywila, ale odkąd wróciliśmy do Rosji, brakowało mi sił na cokolwiek. Początkowo tłumaczyłem to sobie osłabieniem po operacji, nie do końca zasklepioną raną, cięższym niż normalnie kacem, lekami, nieprzespaną nocą… kończyło się na coraz bardziej absurdalnych wymówkach. Wściekałem się sam na siebie, bo to przecież nie jest normalne, żeby być ciągle zmęczonym, zmuszać się do najlżejszych aktywności.
OdpowiedzUsuńSkrzywiłem się nieznacznie na wzmiankę o lekkiej różnicy zdań. Sądząc po tym, jak wyglądał Aleksiej, lekka nie była, ale zdecydowałem się tego nie komentować.
- Domyślam się, że mam nie dopytywać o szczegóły? – upewniłem się. – Bo wiesz, że gdyby coś było nie tak, możesz mi powiedzieć. Nie rozgadam i nie obśmieję. – Nie byłem pewien, czy dobrze robię. Z jednej strony, nie chciałem mu się narzucać. Jeśli sprawa faktycznie była mało istotna, albo nie chciał się nią z nikim dzielić, nie zamierzałem dłużej naciskać. Z drugiej, zbyt dobrze pamiętałem sytuacje, w których potrzebowałem choć krzty zrozumienia, ale wokół nie istniał nikt, komu można byłoby zaufać. Westchnąłem ciężko. Dlaczego patrzę przez pryzmat siebie? Aleksiej ma Miszę, matkę, pewnie od czorta przyjaciół. Całą masę osób, więc niby dlaczego miałby ufać akurat mi? Może niepotrzebnie się odzywałem.
Słysząc coś, co potraktowałem jako zapewnienie, przygryzłem wargę. Skinąłem lekko głową, powoli, jakby z namysłem. Ciekawe, czy robił to celowo, czy domyślał się, jak bardzo motywuje mnie do tego, żeby faktycznie coś robić. Żeby chociaż próbować, nawet, jeśli nie wierzyłem, że może mi się udać.
- Pójdziemy, jak wydobrzejesz – obiecałem z entuzjazmem, który zaskoczył mnie samego. Zwykle stroniłem od towarzystwa, wolne chwile spędzając samotnie. Tak naprawdę, miałem ochotę wyjść z nim choćby teraz, dokądkolwiek, byle szybko, żeby zdążyć uciszyć głos rozsądku. Powinienem się od niego trzymać z daleka. Mimo to, wciąż stałem ten marny metr od niego, jakby w zawieszeniu między drogą do drzwi, a możliwości siedzenia obok Aleksieja. Słuchałem z taką uwagą, jakby mówił do mnie młodszy brat, albo jakbym odbierał ważny meldunek. Chciałbym odpowiedzieć mu coś mądrego, pocieszyć, ale nie mogłem znaleźć właściwych słów. Przecież nie stwierdzę, że zbyt wieloma rzeczami się przejmuje. Skoro ktoś się czymś martwi, to znaczy, że sprawa jest ważna, nawet jeśli obiektywnie nie zaliczyłoby się tego do tragedii.
Zamierzałem się wycofać, skoro brakowało mi nawet tego wyczucia, które sugeruje odpowiednie frazy, mógłbym tylko pogorszyć sytuację… ale słysząc jego kolejne wyznanie, zawahałem się.
- Sądzisz, że właśnie to się liczy? Studia… praca? – spytałem cicho. Usiadłem z powrotem obok niego, nieco dalej, niż poprzednio. Odwróciłem twarz w jego stronę.
Spojrzałem na niego wzrokiem, w którym powaga wymieszała się z zaskoczeniem. Zmarszczyłem brwi, przypominając sobie parę epizodów ze swojego życia i parsknąłem cicho.
OdpowiedzUsuń- To jeszcze nie ten etap domyślności – mruknąłem, nieświadom błysku, jaki na moment rozjaśnił moje oczy. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy nikogo nie miałem, ale pomijając ten pierwszy, po tylu latach aż nierealny raz, każdy mój „związek” sypał się jak domek z kart. Nie, żeby było ich dużo. Skrzywiłem się, chwilowe rozbawienie oklapło pod naporem wspomnień.
Dobrze wiesz, że to twoja wina, że cię zostawił.
Potrząsnąłem głową, było, minęło.
Uniosłem nieznacznie brwi, dostrzegając uśmiech Aleksieja po tym, jak usiadłem obok. Ta drobnostka, niby nic, dodała mi otuchy. Brat Miszy był jednym z tych niewielu ludzi, przy których z jakiegoś powodu nie zastanawiałem się, czy ich uśmiech nie jest aby kpiną.
Słuchałem go z zainteresowaniem. Tak naprawdę, nie miałem pewności, po co tak naprawdę pytałem. Chciałem go poznać, dowiedzieć się, jak patrzy na świat… ale oprócz tego, jakaś część mnie, miała ochotę po prostu siedzieć obok i słuchać jego głosu, choćby i bez rozumienia słów. Właściwie, co takiego w nim było? Ta ciepła barwa, która w jakiś pogięty sposób koiła moje nerwy? Przymknąłem oczy, pozwalając sobie na chwilę oderwania się, na ucieczkę w błogi spokój.
Wróciłem do rzeczywistości, gdy zapadła między nami cisza. Pamiętałem każde słowo, które powiedział, jak zwykle, kiedy milczałem w trakcie rozmowy z kimś innym. Może dlatego, że na co dzień wolałem właśnie słuchać. Zamrugałem, gdy po otwarciu oczu, w pierwszej chwili poraziło mnie światło. Zmieniłem nieznacznie pozycję, opierając się o oparcie kanapy bardziej bokiem, a więc zwracając się teraz twarzą w stronę Aleksieja. Zerknąłem na niego. Krótkie spojrzenie wystarczyło, by zauważyć, że wpatruje się w podłogę. Ale przecież… wydawał się wesoły, ten jego entuzjazm… znów coś źle zrozumiałem? Kiedy przygryzł wargę, moje spojrzenie bez przyzwolenia świadomości spoczęło w miejscu, gdzie jego zęby przyciskały skórę. Zirytowany, zmrużyłem lekko oczy, natychmiast zaczynając patrzeć w bok, na cokolwiek, byle nie na niego.
- Dlaczego? – mruknąłem. – Przecież… była. Wiesz… może to głupie, ale lubię słuchać, jak o czymś opowiadasz. – Zacząłem i zaraz urwałem, zawstydzony tym, co powiedziałem. Na szczerość mi się zebrało… Gdyby Misza usłyszał, pewnie by się uśmiał.
Milczałem, nie pewny, czy powinienem jakoś przerwać ciszę upływających minut, czy pozwolić, by zostało, jak jest. Gdzieś w sąsiednim pomieszczeniu, może w kuchni, zadzwonił telefon. Mimowolnie skupiłem się na ostrym dźwięku, moja uwaga przeskoczyła z irytującego dzwonka na dobiegające z ulicy trąbienie i z powrotem ku Aleksiejowi. Westchnąłem cicho, znów czułem się zmęczony, jakbym wrócił po całym dniu ciężkiej pracy. A przecież, tak naprawdę, nie zrobiłem dzisiaj nic. Powinienem, ale nie zrobiłem.
Co się ze mną dzieje..? Dlaczego ciągle nie mam siły, ciągle mi się nie chce?
Odchyliłem się na oparciu.
- Aleksiej..? – potrzeba, by się odezwać, właśnie w tej jednej, jedynej sprawie, przyszła nagle, pod wpływem jakiegoś dziwacznego impulsu. – Ty jesteś bliżej Miszy. Jak on sobie, tak naprawdę, teraz radzi? Bo przede mną udaje, że świetnie. - A może nie udaje? Nawet tego już nie umiem rozpoznać. Taki ze mnie świetny przełożony.
[Nie mogłam się wczuć w sytuację z twojego ostatniego odpisu, bo minęło mnóstwo czasu, więc pozwoliłam sobie zrobić przeskok. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz?]
OdpowiedzUsuńKolejne dni mijały zadziwiająco spokojnie. Pilnowałem się, by nie pozwalać sobie na jakikolwiek sceptycyzm, gdy w pobliżu był Misza. Oficjalnie wszystko było dobrze, do tego stopnia, że sami zaczynaliśmy chyba w to wierzyć. Zacząłem wyciągać Miszę, gdzie się dało. Najpierw po to, żeby oswoił się z nową sytuacją i przywykł do spojrzeń ludzi, którzy pamiętali go jeszcze z czasów, kiedy chodził. Starałem się uciszać wszelkie szepty sąsiadów, niejako zmusić ich do zaakceptowania nowej sytuacji jako całkowicie normalnej. Wybraliśmy się nawet na mecz jego ukochanej drużyny, choć mnie koszykówka interesowała mniej więcej w takim stopniu, jak język kreolski. W trakcie tych paru wyjść myślałem bardziej o Miszy, niż o sobie. Kiedy szło o niego, uważałem na każdy sygnał. Wysyłane w próżnię CV schodziły na dalszy plan, nawet, jeśli sam robiłem wszystko źle, miałem przed oczami cel. Kolejną misję do wypełnienia. Przez te kilka dni ani razu nie sięgnąłem po alkohol.
Dzień, w którym Aleksiej zaprosił nas na zaliczeniową sztukę, był jednym z tego jaśniejszego pasma. Żartowaliśmy z Miszą jak za dobrych lat. Obaj obiecaliśmy, że przyjdziemy, w tamtej chwili to było oczywiste. Naprawdę czułem, że chcę tam iść, uczestniczyć w wydarzeniach ważnych dla tej rodziny.
A potem… coś zaczęło się psuć.
Dni coraz częściej zlewały się ze sobą, następnego nie byłem pewien, co robiłem poprzedniego. Każdy jeden wydawał się taki sam. Nadal rozmawialiśmy z Miszą, nadal się uśmiechałem, choć coraz częściej przebijało przez to zmęczenie. Bywały dni, że siedziałem w pokoju, bezmyślnie gapiąc się przez okno, dopóki ktoś mnie nie zawołał. Z jednej strony, tak było lepiej. Przynajmniej nie musiałem się pilnować, by nie wodzić wzrokiem za Aleksiejem, bo zwyczajnie nawet nie przychodziło mi to do głowy. Wszystko było tak, jak powinno, i gdybym tylko potrafił wziąć się w garść…
Tamtego feralnego dnia wstałem z łóżka tylko dlatego, że pamiętałem o drzwiach od szafki w kuchni, które wieczorem zaczęły smętnie wisieć na zepsutych zawiasach. Chciałem zrobić chociaż to jedno, przydać się na coś. Misza był na rehabilitacji, na kilkudniowym pobycie. Jego matka w pracy, Aleksiej czort wie gdzie, ostatnio częściej znikał, niż się pojawiał. Czasami wydawało mi się, że tęsknię za jego paplaniną, innym razem, że dobrze, że jej nie słyszę. Wyszedłem do sklepu po nowe zawiasy. Po drodze, po raz pierwszy od wielu dni, naszła mnie ochota, by się napić. Wszedłem do monopolowego… Wyszedłem z pustymi rękami. Nie.
Kolejne godziny w pustym, przytłaczającym ciszą domu. Pisałem instrukcję obsługi do jakiegoś technicznego chłamu, jedno z tych zamówień, które biorą się z nikąd, ale coś się na nich o dziwo zarabia. Nie byłem pewien, kiedy zacząłem sprawdzać wieści ze świata. Próbowałem się połączyć z ludźmi z mojego oddziału. Wiedziałem, że o tej porze, o ile nie posłali ich na akcję, będą w bazie. Połączenie na skype pozostało głuche. Próbowałem sobie wmówić, że to nic takiego. Ile razy zrywało nam połączenie? Ile razy po prostu nie mieliśmy czasu albo sił, żeby…
UsuńTa jedna rzecz dobitniej niż cokolwiek uświadomiła mi, że zostałem sam. „Naszego oddziału” już nie było. Mieli inne sprawy, innego dowódcę, inne problemy i priorytety, niż ja. To teoretycznie normalne. Powinienem przyjąć to do wiadomości, pogodzić się z tym… ale nie potrafiłem. Po raz kolejny uciekłem. Przez krzyczącym ze stołu nagłówkiem gazety, przed ciszą zamkniętej przestrzeni. Wyszedłem w miasto, i, jak dawniej, skończyłem w knajpie.
Kiedy wracałem do ich domu, świat kołysał mi się przed oczami. Liczyłem, że jak dawniej, mój mózg zobojętnieje pod wpływem procentów. Tym razem, prócz rozdzierającego smutku, czułem jeszcze poczucie winy. Miałem świadomość, że znów zawiodłem. Misza dał mi szansę, dach nad głową, iluzję rodziny, a ja… przecież to tak, jakbym tym wzgardził. Było mi wstyd, tak bardzo wstyd, że gdyby nie dojmujące zimno, nie wracałbym na noc. I tak szwendałem się po mieście tak długo, jak byłem w stanie. Zdążyłem częściowo wytrzeźwieć.
Drzwi do mieszkania otworzyłem najciszej, jak się dało. Licząc na to, że Aleksiej i jego mama jedzą kolację, prześlizgnąłem się przez korytarz, chcąc od razu zamknąć się w swoim pokoju. Nie chciałem, żeby mnie widzieli. Żeby pomyśleli, że wzięli sobie do domu nie dość, że pasożyta, to jeszcze pijaka. Być może by mi się udało, gdyby nie to, że idąc po ciemku, nie zauważyłem tkwiącej w korytarzu sylwetki. Mój otumaniony resztkami alkoholu organizm nie zareagował w porę. Wpadłem prosto na Aleksieja.