12 marca 2009

[KP] Enemies leaving the past

The Host- Ian O'Shea<3
Jakub Tomasz Wichura
ps. Kuba, Dracula, Baron, Tytus, Fobos, Jan Kalinicz, Piotr Szary
urodzony 27.06.1915 Kattowitz
Podporucznik II Oddziału AK, w dokumentach jednak pisze, że jest stolarzem
Biegły polski i niemiecki, gwara śląska, słaby rosyjski

Nie zamierzam złożyć broni, nie odpuszczę, chociażby miano mnie torturować i grozić mojej rodzinie, a tajemnicy dochowam. Przecież przyrzekałem. Na Biblię, która niewiele znaczy, na Boga, który się od nas odwrócił. Na rząd, który uciekł i pozostawił resztę.
Nie chcę dawać tej satysfakcji szkopom z tego, że się mnie tak szybko pozbędą na przesłuchaniach, albo łapankach. Nie dam się tak szybko aresztować. Co to to nie, nie będzie szybkiego pożegnania się z tym pięknym, ale jakże okrutnym światem.
Żadne wycofanie, żadna dezercja! Tylko przegrupowanie i uderzenie z całą siłą na wroga!
Żadna powtórka z bitwy pod Waterloo, tylko Grunwald!
Należy pokazać tym szkopom co potrafi prawdziwy Polak! Co możemy; niech wiedzą, że jesteśmy silnym narodem, który potrafi powstać z kolan, nie jesteśmy słabi, chociaż chwilowo rozbici, przybici do podłoża. Ale to tylko dlatego, że nasz rywal celuje nam w skroń, a sędzia nie patrzy na całą sytuację.

Całość to mecz piłkarski, dopiero pierwsza połowa, może i przegrywamy, ale to nie znaczy, że fortuna całkowicie się od nas odwróciła! Zmienimy taktykę, wyjdziemy na boisko, dokonamy potrzebnych zmian i uda się to wygrać, bo przecież remis nas nie interesuje. Po co komu taki remis?
Kim tak właściwie jestem?
Oficerem, który brał udział w wojnie obronnej we wrześniu roku pamiętnego. Uciekinierem z obozu jenieckiego. Wojskowym zmuszonym pracować w tajemnicy. Człowiekiem bojącym się o życie najbliższych oraz współpracowników. Osobą gotową do poświęceń. Notorycznym kłamcą. Stolarzem, drukarzem, ślusarzem, szklarzem i jeszcze kimś innym po drodze.
Kim byłem?
Wojskowym, jak ojciec i starszy brat. Przeciętnym uczniem, który jednak zdał matury. Żywiołowym chłopcem lubiącym ganiać za piłką. Niespełnionym dziennikarzem, który koniec końców został żołnierzem, bo przecież należało spełnić swój patriotyczny obowiązek.
Jak się nazywam?
Dracula, bo przypominam takiego wampira.
Baron, bo chłopskie i plebejskie pochodzenie zobowiązuje…a tak na poważnie, to nie wiem dlaczego to do mnie przylgnęło, bo arystokrata ze mnie żaden, nie mam jakiegokolwiek akcentu arystokratycznego. Nic, jest bo jest i tak pozostało.
Tytus, który rymuje się z „tyfus”, na który chorowałem i dzięki temu życie uratowałem, Niemcy bardzo boją się tego cholerstwa. Boją się jak diabeł wody święconej!
Fobos, niczym grecki bożek strachu, ale nie dlatego, że jestem strachliwy! Po prostu…niby wyglądam jak taki człowiek-strach. Straszny człowiek. Szkopy powinny już uciekać, ciekawe dlaczego jeszcze tego nie robią?
Jan Kalinicz i Piotr Szary, bo trzeba mieć dodatkowe nazwiska, po jakichś denatach. No cóż, jakoś się trzeba nazywać, na jakieś nazwisko trzeba mieć fałszywe dokumenty. Kalinicz to zwykły stolarz, a Szary to taki przeciętny człowieczek, taki pracujący trochę tu i trochę tam, głównie jako zegarmistrz.
A tak naprawdę to czym się zajmuję?
To jest tajne, ściśle tajne, a tajemnicy powierzonej mi dochowam cokolwiek by mnie spotkać miało.




6 komentarzy:

  1. Pierwsze trzy miesiące służby w Warszawie minęły mu na tyle spokojnie, że zaczął się łudzić, że tak już będzie zawsze. Nadszedł jednak w końcu dzień kiedy dowódca ich oddziału Ober Gintz zapowiedział, że tej nocy wybierają się do (tu padła nazwa jakiejś podwarszawskiej wsi, której skomplikowanej nazwy nie był w stanie zapamiętać) gdzie rzekomo w lasach miało się odbyć zebranie członków warszawskiego podziemia.
    - Gefreiterze Himmel, jedziesz z nami - poinformowano go, a on nie mógł zrobić nic innego jak skinąć głową, zasalutować i o wyznaczonej porze wsiąść do furgonetki zaciskając ręce na karabinie wiedząc, że już za kilka chwil usłyszy znienawidzony dźwięk jego wystrzału.
    Złapać i zapakować do furgonetki jadącej na Pawiak, w razie potrzeby zabić, taki był rozkaz. Polacy zorientowali się o obławie na tyle szybko, by zacząć uciekać, ale nie wystarczająco, by zdążyć się ukryć. Rozpraszali się po ciemnym lesie, padły pierwsze strzały, potem kolejne. Tobias nie wiedział ilu osobom udało się zbiec, a ilu z nich miało mniej szczęścia i padło trafionych wystrzałem. Jednego położył sam zanim tamten zdążył wystrzelić do Gefraitera Baumena.
    "Kolejna plama krwi, której nie domyję..." - pomyślał. Edmund Baumen miał dopiero osiemnaście lat, był głupi, ale nie był brutalny, nie zasługiwał na śmierć. Ale z drugiej strony, czy ten Polak, czy ktokolwiek, zasługiwał na to by umrzeć w ciemnym lesie, na wilgotnej ziemi nie widząc nawet dokładnie twarzy tego, który strzelał?
    Nagle poczuł na ramieniu silny uścisk dłoni i krzyk Obera Gintza:
    - Himmel! Sprawdź leśniczówkę!
    Dom, na który wskazał był stary i wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść. Niezbyt mądre miejsce na kryjówkę zważywszy na fakt, że był on otoczony żołnierzami niemieckimi ze wszystkich stron, ale nie mógł zakładać, że ludzie ocierający się o śmierć będą myśleć racjonalnie. Skinął głową i pobiegł w kierunku chaty.
    Kopnął drzwi i z wyciągniętym karabinem wszedł do środka. Podłoga zaskrzypiała pod jego stopami, a drzwi zatrzasnęły się z powrotem. Pomieszczenie oświetlało jedynie światło księżyca. Rozejrzał się uważnie i dopiero po chwili ich dostrzegł. Dwóch młodych mężczyzn leżących na ziemi, rannych. Jeden z nich leżał w kałuży krwi i wstrząsały nim spazmy. Obok niego leżał pistolet, ale za daleko by mógł go dosięgnąć. Mężczyzna podniósł oczy na Tobiasa i wystarczyła krótka wymiana spojrzeń, by ten wszystko zrozumiał. Mężczyzna nie miał złudzeń, wiedział,że umrze. Tobias uniósł ręce w pokojowym, poddańczym geście znanym każdemu żołnierzowi i kopnął w stronę mężczyzny pistolet by tamten mógł go pochwycić. Ryzykowny ruch, ktoś mógłby powiedzieć, ale Tobias wiedział (nie potrafił stwierdzić skąd, ale wiedział), że mężczyzna do niego nie strzeli. Tu chodziło o godną śmierć, nie z ręki wroga ani nie w spazmach błagając o ukrócenie cierpienia. Mężczyzna skinął delikatnie głową, zacisnął palce na rękojeści pistoletu i wycelował go w serce. Poruszył nieznacznie wargami i wystrzelił.Tobias zamknął oczy i wypuścił powietrze, nie będąc świadomym, że do tej pory cały czas je wstrzymywał. Jego wzrok powędrował do drugiego mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był ranny, ale w lepszym stanie, przytomny, może nawet świadomy. Myśli Tobiasa zaczęły gorączkowo galopować. Obrócił się i spojrzał na drzwi. Nie miał za wiele czasu, za chwilę ktoś mógł wpaść i "pomóc mu uporać się z sytuacją", zwłaszcza po tym wystrzale. Przewiesił karabin przez ramię i podbiegł do tego, którego jeszcze miał szansę ocalić.
      - Spokojnie, musisz być cicho.. - powiedział do niego. W tej chwili nie myślał zbyt racjonalnie, nie zastanawiał się czy mężczyzna w ogóle go rozumie. Ostrożnie chwycił go pod pachami i przeciągnął w stronę zasłoniętej kotarą wnęki, która kiedyś prawdopodobnie służyła za spiżarnię. Ułożył go tam delikatnie na przeżartych przez szczury workach, odpiął od pasa bukłak z wodą i podał mu. Nie wiedział czy mężczyzna jest w stanie sam pić, ale nie było czasu na nic innego.
      - Musisz być cicho - powtórzył. - A nic ci nie grozi, obiecuję.
      Chwycił z powrotem karabin i w ostatniej chwili zdążył opuścić wnękę i zasłonić z powrotem kotarę. Drzwi do chaty zostały otworzone kopniakiem i dwóch niemieckich żołnierzy wbiegło do środka.
      - Himmel! - zawołał Gefreiter Sitz. - Słyszeliśmy strzały...!
      - Polak postanowił popełnić samobójstwo - odparł i skinął głowę w stronę leżącego na środku izby ciała. - Poza tym teren czysty. Nikogo tu nie ma, Feldwebelu Hoch.
      Feldwebel rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie dostrzegając niczego podejrzanego postanowił uwierzyć i nie zadawać więcej pytań.
      - Wracamy, Gefreiterze Himmel - oświadczył wychodząc i dał Tobiasowi znak ręką, by ten za nim podążył. - Złapaliśmy kilku, nic tu po nas. Jutro rano wyślą kilkoro z nas, by patrolowali to miejsce aż odechce się Polakom podskakiwania.
      Wyszedł z chaty, a Stiz podążył za nim. Tobias odczekał chwilę i rzucił ostatnie spojrzenie w stronę kotary.
      - Proszę, przeżyj... - przemknęło mu przez myśl i dopiero po chwili uświadomił sobie, że powiedział to na głos. Rozejrzał się spanikowany, ale nie było nikogo, kto mógłby go usłyszeć. Może poza tym Polakiem, o ile ten w ogóle go rozumiał. I może poza Bogiem, który może tym razem postanowi nie być głuchy.
      Wybiegł z chaty i wsiadł do furgonetki próbując nie myśleć ani o tym Polaku, którego trafił, ani o tym, któremu pozwolił odejść na swoich warunkach, ani o tym, któremu może udało się przeżyć.
      - Himmel! Zgubiłeś bukłak z wodą! - zawołał Baumen.
      - Cholera - zaklął Tobias i udał tak zaskoczonego i zirytowanego, że prawie sam siebie przekonał.
      [później może być, że Tobias został wysłany na te kilka dni do tej wsi, czy coś]

      Usuń
  2. [zapewne masz rację ;)]
    - Tobias, przynieś z zaplecza worek mąki.
    Ojciec macha ręką w stronę drewnianych drzwi. Rozpalony piec ogrzewał pomieszczenie tak bardzo, że Tobias musiał podwinąć rękawy za łokcie. Kiwa głową i idzie spełnić polecenie. Popycha drzwi, a one trzeszczą dużo bardziej niż zwykle, jakby nie były naoliwiane od wieków. Chwyta jeden z worków, przewiesza go sobie przez ramię i wychodzi. Po kilku krokach uświadamia sobie, że coś jest nie tak. Worek jest niesłychanie ciężki.
    - Szybciej, Tobiasie! - pogania go ojciec i dźga go końcówką od drewnianej łopaty do chleba. Tobias stara się, ale ciężar worka go przytłacza, nie potrafi się wyprostować. Bezsilnie upada na białą od mąki podłogę.
    - Schneller Himmel! Schneller! Stehe auf! - słyszy agresywny ton, ale nie jest to głos ojca. Spogląda w dół i widzi, że jego dłonie są lepkie od brunatnoczerwonej substancji. Czerwone krople spadają powoli na drewniane deski kontrastując z bielą mąki. Przerażony zrzuca z siebie ciężar i obraca się, by na niego spojrzeć, ale nie widzi wora. Zamiast tego obok leży ciało tego Polaka, którego ukrył w leśniczówce. Puste, martwe oczy wpatrują się w niego zupełnie bez wyrazu. Tobias zaciska powieki by ich nie widzieć, chce krzyczeć, ale zaczyna się dławić. Nic nie może zrobić, a ojciec dalej dźga go łopatą i krzyczy tym obcym głosem..."

    - Stehe auf! Himmel! Schneller!
    Po otworzeniu oczu Tobias nie zobaczył nad sobą ani ojca, ani też (ku jego ogromnej uldze) pary martwych oczu tego Polaka. Zamiast tego stał nad nim Feldwebel Hoch, który widząc jak się budzi przestał nim potrząsać.
    - Pojedziesz wraz z innymi do tej wsi, gdzie byliśmy wczoraj w nocy - oznajmił. - Masz czas do siódmej, do odjazdu furgonetki. Obudź gefreitera Baumena. On też jedzie.
    Hoch machnął niedbale ręką i pospiesznie wymaszerował z kwatery. Tobias wziął kilka głębokich oddechów by się uspokoić.
    To tylko sen... To tylko zły sen...
    Nie pomagało. Świat ze snu może i nie był zbyt realny, ale wcale nie aż tak wiele gorszy od rzeczywistości.
    Wziął głęboki oddech, wstał, podszedł do sąsiedniego łóżka i pochylił się nad leżącym w nim żołnierzem, który nadal mamrotał coś zaciskając mocno powieki. Śnił pewnie inny sen, by za chwilę otworzyć oczy szukając ukojenia. Zamiast tego znajdzie się w tym innym koszmarze, z którego nie można było się tak po prostu zbudzić. Tobias zerknął na dłonie Edmunda Baumena, zaciśnięte na pościeli. Były czerwone i w niektórych miejscach zadrapane do krwi. Wiedział co to oznacza, sam często takie miał. Obsesyjna próba zmazania brudu, zapachu krwi. Spojrzał na jeszcze wciąż dziecięcą twarz żołnierza. Baumen miał osiemnaście lat, ale cechowały go delikatne rysy i permanentny brak zarostu, po prostu posiadał jedną z tych twarzy, która bardzo wolno się starzeje. Warszawa była pierwszy miejscem, do którego go wydelegowano, prawdopodobnie do ubiegłej nocy jego służba polegała głównie na patrolowaniu ulic i wymuszonych wybuchach śmiechu w reakcji na niewybredne żarty starszych żołnierzy. Był niezbyt rozgarniętym, naiwnym dzieciakiem szukający adrenaliny, pragnącym zdobyć uznanie wśród kolegów, nieświadomym do końca tego czym jest wojna. Od zeszłej nocy stał się jednak również mordercą, który do końca życia będzie już poszukiwał przebaczenia by odkryć, że nigdy go nie znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Baumen… - mruknął Tobias potrząsając delikatnie ciałem żołnierza. – Baumen…! Baumen…! Edmundzie!
      Na dźwięk swojego imienia osiemnastolatek otworzył oczy i podskoczył zszokowany na łóżku. Spojrzał na Tobiasa oczekując ataku, ale w miarę jak do jego mózgu docierało coraz więcej informacji, jego mętny wzrok zaczął zanikać, choć w jego oczach nadal widoczny był cień przerażenia.
      - Jedziesz tam – poinformował go Tobias i po wyrazie twarzy Baumena mógł stwierdzić, że żołnierz doskonale wiedział, o jakie miejsce mu chodzi, i że nie jest zachwycony tym faktem. Nie powiedział jednak nic tylko skinął głową próbując wygramolić się z pościeli. Tobias wyprostował się i odszedł, by zająć się szykowaniem do wyprawy.
      - Nie zakładaj rękawic dopóki ci się nie zagoją – powiedział po chwili beznamiętnym tonem, nawet się nie odwracając. – Wełna będzie drażnić i się przyklejać, a ból przy zdejmowaniu w niczym ci nie pomoże.
      Baumen nic nie odpowiedział, ale Tobias też nie miał ochoty na większe zwierzenia, także reszta krótkiego poranka upłynęła w idealnej ciszy.
      ***
      Zakwaterowali ich w kilku pustych chatach(Tobias doskonale zdawał sobie sprawę, że ich właściciele nie oddali ich do użytku dobrowolnie). Rozdano im rozkazy: robić obchody, karać za wszelkie podejrzane zachowanie, rozpoznawszy któregoś z uczestników wczorajszej akcji – zapakować w furgonetkę jadącą na Szucha. To ostatnie było rozkazem niesamowicie bezsensownym, podczas zeszło nocnej obławy było tak ciemno, że ciężko było dostrzec czyjąś twarz, a co dopiero zapamiętać. Tobias pamiętał dwie, ale nie zamierzał się tym z nikim dzielić chociażby dlatego, że właściciel jednej z nich i tak nie żył, a właściciel drugiej… Cóż. Nawet jeśli udało mu się przeżyć musiał być w chwili obecnej zbyt słaby, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie. „OBY udało mu się przeżyć” - przemknęło mu przez myśl i poczuł nerwowy ścisk w żołądku. O tak, tej twarzy o tak charakterystycznych rysach nie sposób zapomnieć, ale pozostali? Wątpliwe było, by ktokolwiek z żołnierzy naprawdę potrafił ich rozpoznać. Był jednak jednym z niewielu, dla których to miało znaczenie. Minęło go dwóch z Schutzstaffel, ich oczy jaśniały chorą ekscytacją kiedy popychali w stronę furgonetki trójkę Polaków, których zapewne wywlekli z losowo wybranej chaty. Nie mogli trafnie zidentyfikować uczestników wczorajszej akcji, ale to nie miało znaczenia. Tu nie chodziło o sprawiedliwość ani o porządek, tu chodziło o strach.
      - Niech wiedzą, niech pamiętają, że mamy nad nimi władzę! – grzmiał wściekle Feldwebel Hoch.

      Usuń
    2. Do obchodu przydzielono mu Baumena. Żałował trochę, że jego standardowy partner patrolów, leutnant Miller został w Warszawie, ale nie narzekał. Sitz, Grüber, Volk albo któryś z Schutzstaffel z pewnością prędzej czy później wskazaliby któregoś Polaka zarzekając się, że rozpoznają go z wczorajszej akcji, a Tobias nie mógłby tego w żaden sposób podważyć. Baumen nie był może zbyt interesującym kompanem do rozmów, ale przynajmniej daleki był od żądzy krwi. Po poprzedniej niezbyt dobrze przespanej nocy włóczył się za Tobiasem jak cień, co jakiś czas mamrocząc niezbyt odkrywcze i w ogóle nieciekawe spostrzeżenia.
      Weszli do kolejnej niewielkiej chaty i powitało ich to samo spojrzenie przerażonych oczu. Wszyscy, których „odwiedzali” tak na nich patrzyli, ale trudno się było temu dziwić. Szybko zlustrował wzrokiem stojącego przed nim mężczyznę.
      - Za stary, aby mógł brać udział we wczorajszej akcji – mruknął Baumen, a Tobias skinął nieznacznie głową. Jego twarz pozostawała niezmieniona, głębi ducha odetchnął z ulgą, tak jak za każdym razem, gdy udało znaleźć im się powód, dla którego ktoś „nie mógł wziąć udziału”. Kiedy ciężko było o argument wzruszali tylko ramionami mamrotają coś w stylu: „Nie przypominam go sobie” i odchodzili udając, że nie słyszą odgłosów wypuszczania wstrzymywanego powietrza. Już mieli wychodzić, kiedy wzrok Tobiasa padł na drewniane drzwi prowadzące do sąsiedniej izby. Nagle doznał dziwnego uczucia, którego nie potrafił wyjaśnić, usilne pragnienie, by je otworzyć, zupełnie jakby za nimi znajdowało się coś bardzo istotnego.

      Usuń
    3. - Chcę przeszukać to pomieszczenie – oznajmił chłodnym głosem i dostrzegł kątem oka zdziwiony i nieco niepewny wyraz twarzy Baumena.
      — Ale…panie Gefreiterze…tam tylko leży mój chory syn… - zaczął starszy człowiek próbując go powstrzymać, ale zignorował go. Zdecydowanym ruchem otworzył drzwi i zamarł. Na łóżku leżał młody mężczyzna, ten mężczyzna, ten Polak, który jednak przeżył. Nie mógł go pomylić z nikim innym. Faktycznie wyglądał na słabego, może nawet i chorego, ale żył . Tobias nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak bardzo mu na tym zależało i dlaczego ten fakt napełnił go taką ulgą i radością. Nie pozwolił jednak, by jakiekolwiek emocje odmalowały się na jego twarzy.
      - Czy pański syn mówi po niemiecku? – zapytał nie odrywając wzroku od chłopaka.
      - Mówi… - odparł niepewnie leśniczy. – Uczył się… Dużo rozumie… Ale on jest chory, nie sądzę, aby…
      - Chcę go przesłuchać – przerwał mu Tobias stanowczym głosem. – Gefreiterze Baumen, proszę przejść do sąsiedniego pomieszczenia i przesłuchać pana Góreckiego.
      Język nieco mu się poplątał przy wymawianiu nazwiska leśniczego, ale jego głos wciąż pozostawał spokojny i nieznoszący sprzeciwu. Baumen wyglądał na nieco zagubionego.
      - Gefreiterze Himmel… - zaczął próbując tak dobrać słowa, by brzmieć profesjonalnie, ale szybko się poddał. – O co mam go pytać?
      Tobias przewrócił oczami i machnął ręką ze zniecierpliwieniem.
      - Przecież znasz procedury – żachnął się. – Co robił zeszłej nocy, z kim przebywał… Proszę odejść, gefreiterze Baumen i nie tracić czasu.
      Żołnierz nie wydawał się zbyt przekonany, ale kiwnął głową i skierował się w stronę drzwi.
      - Proszę za mną, panie Gurkagi. Gefreiter Himmel przesłucha pańskiego syna.
      Kiedy wyszli Tobias upewnił się, że drzwi na pewno są dobrze zamknięte i nasłuchiwał przez moment próbując ocenić, jak głośno można mówić, by nie zostać podsłuchanym. W końcu powoli odwrócił się w stronę chłopaka podchwycając jego spojrzenie. O ile być może z początku Polak w ogóle go nie kojarzył, o tyle teraz widać było w jego oczach, że jest inaczej. Może był to jego głos, może dźwięk jego nazwiska, Tobias nie miał pojęcia. Ale wiedział, że chłopak go rozpoznał. Przez moment trwali w ciszy, nie przerywając wymiany spojrzeń.
      - Jesteś słaby – odezwał się w końcu. Nie był pewien jak wiele Polak był w stanie zrozumieć, dlatego postanowił mówić powoli. – Potrzebujesz lekarstw…
      Wiedział jak je zdobyć, zaplecze medyczne, z którym przyjechali było bardzo dobrze wyposażone. Jeśliby to umiejętnie zrobić można wykraść potrzebne medykamenty tak, by nikt niczego nie zauważył. Odchrząknął i wbił wzrok w podłogę.
      - Ten chłopak… - zaczął czując jak zachrypnięty głos więźnie mu w gardle. – Jak miał na imię?
      Nie znał imienia osób, które zginęły z jego ręki w Sewastopolu. Nie znał imienia tego, który zastrzelił poprzedniej nocy. Ale teraz miał szansę nazwać choć jednego z duchów, które będą go nawiedzać w koszmarach.

      Usuń