Jerry Cross
wilkołak od urodzenia • 25 lat • ten który w szkole miał najlepsze oceny z WF • to wszystko jakoś tak samo z siebie wyszło • Wcale nie wierzę w duchy i inne zjawy! • To nie jest tak, że boję się horrorów • licencjat z historii • Magisterka? Nie chce mi się... • sportowiec •
►- Ale co ci mam powiedzieć? Że jestem zły i okropny?
- Tak. I do tego dupek z ciebie!
- Mówisz tak bo zerwałem z tobą?◄
►- Spokojnie psze pana. Do końca tego tygodnia zapłacę za czynsz.
- Masz czas do jutra. W przeciwnym razie możesz sobie szukać innego mieszkania!◄
• pomieszkuje u kolegi • Ford Mustang 1969 • wieczne problemy z czynszem • trener personalny w siłowni • kiedyś trenował kick boxing oraz gimnastykę • ciastkoholik • pizzoholik
Ryan z całą pewnością nie mógł narzekać na brak obowiązków; wykorzystał już chyba wszystkie urlopy dziekańskie, jakie wypadały na jednego studenta przez cały okres studiów, a on ciąż męczył się z trzecim semestrem i nic nie zapowiadało tego, że w końcu uda mu się go zaliczyć. Prawdopodobnie mógł już być skreślony z listy studentów od dłuższego czasu, o czym nie wiedział, bo nie przyjmował żadnej korespondencji.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę Ryan już dawno odpuścił swoim chęciom zdobycia wyższego wykształcenia. Nienawidził sztywnych norm programowych, jakie ograniczały go na zajęciach, nie mógł zwyczajnie pogodzić się z systemem działania szkół wyższych, czuł się, jakby studia go, absurdalnie, hamowały, jakby podcinały mu skrzydła, jakby zamiast się dzięki nim rozwijać, cofał się do tego, co miał przed nimi.
Poza tym, mimo licznych prób znalezienia pracy, Ryan wciąż pozostawał bezrobotny. Nie nadawał się do prac w magazynach wielkich supermarketów, nie miał potężnych znajomości, które otworzyłyby mu drogę do wymarzonej kariery, a rodzice od dziecka wmawiali mu, że za pieniądzem nie powinno się gonić, więc na dobrą sprawę swoją marną kwestią finansową prawie w ogóle się nie przejmował.
To nie było tak, że Ryan był jakiś ułomny, czy zwyczajnie głupi. Wręcz przeciwnie, wszyscy wykładowcy zdawali się rozumieć jego drobne dziwactwa, szkołę średnią ukończył z wyróżnieniem, potrafił czytać do snu podręczniki o fizyce kwantowej, albo walczyć z łamigłówkami matematycznymi na uspokojenie. Interesował się nie tylko naukami ścisłymi, ale również teologią, jego ćwiczona systematycznie pamięć bez problemu pozwalała na próby wyjaśniania relacji świata z Bogiem, czy polemikę dogmatów z metodą naukową.
Ryan nie był debilem, co najwyżej przejawiał objawy lekkiej prokrastynacji.
Dlatego zamiast zajmować się czymś poważnym, takim, jak znalezienie źródła dochodów na utrzymanie siebie i swojego bardzo (nie)serdecznego kolegi, od godziny skakał po portalach informacyjnych, jednocześnie przykręcając kawałek ocynkowanej blachy do płytki, z podłączonym do niej szeregiem miedzianych kabli. Robił to na totalnym luzie, co jakiś czas wyjmując spomiędzy zębów śrubokręt, żeby napić się piwa ze stojącej obok butelki. Porzucił pobieżne zerkanie na ekran potężnego laptopa ze wzmacnianą obudową, kiedy nie zauważył niczego ciekawego na pasku najświeższych wiadomości. Wtedy też z leżącej na stole komórki doszła seria głośnych trzasków, a następnie zdyszany, męski głos:
- Jeden, osiem, siedem, powtarzam, jeden, osiem siedem na 826 Hidden Valley Road. – Potem nastąpiła seria kolejnych zakłóceń i odpowiedź:
- 10-4.
- 10-79 – dodał jeszcze wcześniejszy głos, nim odgłosy stacji ucichły i połączenie zostało zerwane. Ryan przez krótką chwilę wpatrywał się w trzymane we własnych dłoniach urządzenie, nim zerwał się z krzesła i doskoczył do znajdujących się obok, zamkniętych drzwi. Załomotał w nie kilkakrotnie pięścią, wcale nie kryjąc ekscytacji. Dzięki tekturowym ścianom taniego, obskurnego mieszkania na obrzeżach miasta, nie musiał przykładać ucha do szczeliny między framugą, a ścianą, żeby usłyszeć szum wody, spływającej po kwiecistej zasłonie paskudnego prysznica.
- Jerry – zawołał, ponownie uderzając we drzwi, ale ponieważ nie doczekał się żadnej odpowiedzi, bezprecedensowo nacisnął klamkę i wpadł do środka.
To też był minus wynajmowania najtańszego lokum w mieście; żadne zamki nie działały. Żadne, nawet te od drzwi frontowych, ale Ryan nie przejmował się tym, bo chyba nawet najbardziej zdesperowany złodziej nie zwróciłby uwagi na jeden z szarych baraków, rozrzuconych jakby w nieładzie po całej ulicy, którą nazywał od niedawna swoim nowym domem.
W twarz Ryana od razu buchnęła para gorącej wody i zapach orzeźwiającego, męskiego żelu pod prysznic. Oczywiście first price.
Usuń- Znaleźli kolejne ciało, na tej samej ulicy, w innym domu, jak poprzednio – poinformował szybko, machając w powietrzu rękami, żeby rozpędzić gęstą parę.
Łazienka miała naciągane cztery metry kwadratowe przestrzeni, popękane tu i ówdzie kafelki, których kolor wyblakł lata temu i teraz ciężko było zdefiniować jego kolor, chwiejącą się umywalkę na ułamanej nóżce, naprawdę przedpotopowy sedes i pożółkły brodzik z paskudną, ceramiczną zasłoną w różowe kwiatki.
- To już trzecie, policja podejrzewa seryjnego mordercę, nie wiem, co tym razem było przyczyną zgonu, ale serio, Jerry, zadzierzgnięcie kablem od lampy? Rozjechanie przez kosiarkę? Zero świadków, żadnych śladów? Nie brzmi ci to podejrzanie? – kontynuował na jednym wdechu, na wypadek, gdyby Jerry miał go znowu zbyć.
Ryan zupełnie nie przewidział w swoich przewidywaniach, że Jerry tak szybko się zgodzi. Co prawda, nie zrobił tego bez narzekania, ale Harris też nie wymagał od niego aż tak wiele.
OdpowiedzUsuń- Nie jestem jakąś tam osobą trzecią! – zawołał z oburzeniem, zapierając się lekko, kiedy Jerry brutalnie wypchnął go za drzwi. – Zupełnie jakbym wcześniej nie widział cię nago – dodał jeszcze, nim postanowił jednak dać Crossowi spokój i komfort suszenia się w jako takiej prywatności.
Ryan bez zbędnego zwlekania porwał ze stołu składane wcześniej przez siebie urządzenie oraz śrubokręt, po czym popędził z nimi do sypialni, gdzie zaczął, zgodnie z poradą Jerry’ego, pakowanie najważniejszych rzeczy do sportowej torby na ramię. Wrzucił do niej czystą, białą koszulkę z krótkim rękawem, oraz raczej już nie tak świeżą flanelową koszulę. Pozbierał z podłogi walające się jeszcze z poprzedniego prania skarpetki, nie przywiązując za bardzo wagi do tego, czy należą do niego, czy jego współlokatora; nie pierwszy raz podkradał Jerry’emu ubrania, w akcie zemsty za to, że ten nie zaniósł ich, zgodnie z nieistniejącym grafikiem porządków, do najbliższej pralni, kiedy wypadała jego kolej. Na wierzch położył owinięte w bokserki urządzenie, wraz z dodatkowym zestawem śrub i śrubokrętów. Chciał kontynuować swoją pracę w samochodzie, bo wątpił, żeby Jerry, nie wiadomo nawet jak zmęczony, pozwolił mu prowadzić swój samochód.
Ryan podparł się pod boki, przyglądając sceptycznie zawartości torby, po czym dorzucił do niej jeszcze parę dziurawych, dżinsowych spodni. Tak na wszelki wypadek, nie wiedzieli w końcu, ile zajmie im ta mała „wycieczka”. Następnie wpakował do innej torby swojego pancernego laptopa, wraz z całym oporządzeniem ładowarek, tajemniczych drutów, robiących za anteny, oraz krótkofalówek i wrócił do salonu po komórkę, gdzie prawie wpadł na wychodzącego z łazienki Jerry’ego.
- Bierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy – polecił Crossowi, wsuwając telefon do tylnej kieszeni ciemnych dżinsów. - Nie, żebyś miał w czym wybierać, skoro znowu zapomniałeś zanieść nasze brudne pranie do pralni – mruknął pod nosem, dobierając się do stojącej w aneksie kuchennym świnki-skarbonki z ich wspólnymi oszczędnościami. Za coś w końcu musieli zatankować samochód.
Z najwyższym trudem udało mu się wyskubać z niej nieco ponad pięćdziesiąt dolarów, pierwotnie przeznaczonych na kupno nowego czajnika i podstawowych środków czystości. Trudno, przez jakiś czas będą musieli się przeprosić ze zwykłym szarym mydłem.
- Powinniśmy zabrać ze sobą broń? – zapytał głośno, spoglądając na oparty pod drzwiami wejściowymi, miejscami nieco już przetarty, kij baseballowy. Może zabrzmiało to absurdalnie, w końcu jechali po prostu zbadać tajemnicze morderstwa w sąsiednim mieście, ale Ryan ufał swojemu przeczuciu, a ono podpowiadało mu zwięźle, że powinni zapakować kij do bagażnika.
Ryan wyjątkowo nie dał się sprowokować docinkami Jerry’ego, zbyt pochłonięty odpalaniem podrasowanej przez niego kilka dni temu nawigacji. Rozsiadł się wygodniej na siedzeniu pasażera, wpisując na dotykowym ekranie nazwę celu podróży.
OdpowiedzUsuń- Do Cleveland? – Ryan zaczekał, aż nawigacja załaduje mapę. – Parę godzin jazdy. Zgodnie z przepisami – zaznaczył twardo, bo naprawdę nie było ich teraz stać na mandaty, a doskonale znał możliwości swojego kumpla. Już wcześniej, przy drugim morderstwie zastanawiał się, pod jakim pozorem mieli zbadać wydarzenia z Hidden Valley Road. Podszywanie się pod kogoś z rodziny brzmiało bardzo ryzykownie, ale na pewno było lepsze od wciskania policji kitu o pisaniu pracy na studia o samobójstwach. Ryan wątpił, żeby jakikolwiek glina pozwolił im grzebać w świeżych sprawach. – Myślałem – zastanowił się, opierając potylicę o zagłówek siedzenia. – Że moglibyśmy, jak ogłoszą już tożsamość ofiary, wkręcić się na stypę i zbadać dom. Akurat skończę skręcać miernik pola elektromagnetycznego, jeżeli odczyty skoczą ponad normę, będziemy mieć pewność, że coś jest na rzeczy – wyjaśnił, starając się ze wszystkich sił, by zabrzmiało to jak najbardziej przekonująco i logicznie. – Ta sprawa na pewno zaczęła się już robić głośna, będzie mnóstwo ludzi, nikt nawet na nas nie spojrzy! – dodał, wyciągając płyty z rąk Jerry’ego, żeby znaleźć i odpalić bez pytania The Doors. Pamiętał czasy, kiedy rodzice puszczali mu ich do snu, wraz z Bobem Dylanem, albo jakimś ich innym hippie guru. Lubił myśleć, że staruszkowie wyprali mu tym mózg.
Z głośników popłynęło Light my Fire i Ryan powoli zabrał się za dokręcanie domowej roboty miernika pola elektromagnetycznego. Co prawda, nie zakładał opcji, że Jerry może mieć jednak rację i pojadą do Cleveland tylko po to, żeby jeszcze tego samego dnia zawrócić z pustymi rękami. Po prostu miał… przeczucie, które zwyczajnie nie dawało mu spokoju. Musiał zbadać te zgony, chociażby miał zaciągnąć tam za sobą Jerry’ego siłą. Całą poprzednią noc spędził w pobliskiej bibliotece, czytając o przypadkach nawiedzeń domów przez złośliwe duchy, czy demony, bo z wiadomych względów, nie ufał wypocinom podnieconych nastolatków na forach paranormalnych. Był pewien, że mężczyzna, całkowicie trzeźwy i zdrowy na umyśle, na pewno nie dałby rady wpaść pod ostrza rozpędzonej kosiarki bez pomocy kogoś, lub czegoś z zewnątrz. Według zeznań świadków, w jego domu nie było wtedy nikogo, mężczyzna mieszkał w nim sam. Intrygujące było to, że kilka dni wcześniej w sąsiednim domu żona odkryła zwłoki swojego męża, leżące na podłodze, z kablem od lampy owiniętym tak ciasno wokół szyi, że na jego skórze powstały głębokie wyżłobienia, jak u wielodniowych wisielców. Kobieta również nic nie słyszała, ani nie widziała. To mógł być jakiś seryjny morderca, któremu tyko było znane jakieś powiązanie między dwoma mężczyznami, ale żadnych śladów? Odcisków palców? Oznak włamania? Musiał być albo profesjonalistą, albo nie być materialny.
Ryan nie wiedział jeszcze, która opcja z tych dwóch wydawała mu się gorsza.
- Cóż, jeżeli to jednak jest jakiś kompletny świr, to jednak dobrze, że wzięliśmy ze sobą kij – stwierdził po chwili zastanowienia, uśmiechając się do Jerry’ego końcem ust. – Będziesz mógł uratować mnie, niczym damę z opałów – zaśmiał się, bo doskonale znał swoje zerowe możliwości samoobrony. Przez całe życie przejawiał wyjątkową wręcz niezdarność i niejednokrotnie stawał się czynnikiem zagrożenia dla otaczających go osób.
Jerry miał okazję przekonać się o tym na własnej skórze.
Ryan był zbyt pochłonięty dokańczaniem miernika, aby zauważyć upływający czas. Byli prawie w połowie drogi, która zleciała mu całkiem znośnie. Może dlatego, że Harris uwielbiał podróże i praktycznie całe swoje dzieciństwo spędził z rodzicami, przenosząc się z miejsca na miejsce. Wysiadł za Crossem, czując charakterystyczne dla dłuższej jazdy, mrowienie w nogach. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że z ich (ostatnimi) oszczędnościami nie dadzą rady dojechać do Cleveland, wynająć pokoju w nawet najtańszym motelu i jeszcze do tego przekąsić chociażby po paczce krakersów, żeby później nie umierać z głodu. Niezbyt jednak lubił, kiedy Jerry ryzykował w ten sposób; prędzej, czy później, ktoś musiał połapać się, że to jedna wielka ściema i nie przyjąć tego tak dobrze, jak dotychczasowi gracze Jerry’ego.
OdpowiedzUsuńJerry musiał zauważyć jego niechętną minę.
- No nie wiem, nie jesteśmy stąd, ludzie raczej nie będą zadowoleni – odparł rozsądnie, ale, oczywiście, do swojego przyjaciela mógł przemawiać w ten sposób godzinami, a on i tak zrobiłby wszystko po swojemu. Harris miał pewien pomysł na zdobycie dla nich pieniędzy; kiełkował w jego głowie, odkąd Jerry wylądował u niego w mieszkaniu, ale był o wiele bardziej niebezpieczny i niepewny, niż gra w trzy karty.
Ryan znał swoje umiejętności we włamywaniu do źródeł stron różnych firm, dotychczas robił to dla warsztatu, aby zobaczyć, czy jest w stanie zhackować, albo sabotować dane sekwencje i kody. Ostatnio jednak zastanawiał się, czy nie stworzyć fałszywych dokumentów w rejestrach banków, nieistniejącego zabezpieczenia finansowego na jakieś randomowe imię, żeby wyłudzić od banku pożyczkę, albo kartę kredytową. To byłoby w teorii możliwe, Ryan nie musiałby nawet iść nigdzie fizycznie, wszystko mógł załatwić ze swojego laptopa, potrzebowałby tylko fałszywego dowodu, niekoniecznie najlepiej jakości, skoro niektóre banki życzyły sobie jedynie ich skanu. To było jednak coś o wiele grubszego od zwykłego oszustwa z kartami. Ryzyko było zbyt wielkie i Ryan trzymał swój pomysł jako ostateczność na czarną godzinę.
Ryan spojrzał niechętnie na starą stację paliw i stojący obok bar, na parkingu którego stało kilka zdezelowanych samochodów i motorów. Przez brudne od kurzu, dymu i zaschłych kropel deszczu okna nie można było stwierdzić, ile ludzi znajduje się w środku.
- Jerry – zawołał, doganiając przyjaciela przed wejściem. Złapał go za rękaw i obrócił w swoim kierunku. – Ale tylko małe kwoty, nie szalej, bo nie będę wiózł twojego pobitego tyłka aż do Cleveland, okej? – zaznaczył, puszczając go, po czym otwierając skrzypiące, z całą pewnością wymagające naoliwienia, drzwi.
Przez ten okropny zgrzyt, głowy wszystkich w pomieszczeniu zwróciły się w kierunku wejścia. Harris odchrząknął cicho, starając się robić dobrą minę do złej gry. Podszedł do baru, bardzo świadom obserwujących ich z zaciekawieniem spojrzeń. Nie chciał się perfidnie rozglądać, ale kątem oka widział kilku rosłych mężczyzn w czarnych skórach, zapewne właścicieli jednośladowców na parkingu przed barem, siedzących w ciasnej grupie przy bilardzie. Nie wyglądali przyjaźnie.
- Poproszę piwo, dwa razy – mruknął Ryan do barmana, bo chociaż wiedział, że nie powinien wydawać pieniędzy na takie luksusy, czuł, że jeżeli niczego nie zamówią, wylecą stąd prędzej, niż dojdą do drzwi. Mężczyzna, starszy już człowiek, wyglądający też na wieloletniego właściciela tego dobytku, zmierzył go spojrzeniem z góry do dołu, jakby próbował ocenić, czy Ryan jest już pełnoletni, czy może zagubił się tutaj, wracając ze szkoły. Bez słowa jednak schylił się po dwa niedoszorowane kufle, do których nalał sprawnie piwa.
- Cztery – warknął barman, wyciągając wyczekująco dłoń. Ryan podał mu pięć dolarów, na co mężczyzna nieco się rozchmurzył. Harris odetchnął wewnętrznie z ulgą, łapiąc za kufle. Odszukał wzrokiem Jerry’ego przy jednym ze stolików.
- Może jednak pójdę po ten kij? – szepnął, stawiając piwo przed przyjacielem i dosiadając się do niego obok na chwiejącym się krześle.
Ryan wiedział, że Jerry wyskoczy z jakimś głupim, niebezpiecznym pomysłem; widział to po sposobie, w jaki jego przyjaciel obserwował grupę motocyklistów. Harris upił porządnego łyka piwa, jakby to miało natychmiastowo znieczulić jego moralność. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, Jerry wstał, od razu kierując się w stronę bilardu.
OdpowiedzUsuńRyan nie chciał zostawiać swojego przyjaciela na pastwę łutu szczęścia, nie mógł, zgodnie z planem Crossa, zwyczajnie wyjść z baru i czekać na rozwój wydarzeń. Pociągnął jeszcze jednego łyka, nim wstał od stołu i poszedł w ślad za Jerrym.
Dopiero z bliska mógł przyjrzeć się zrzeszeniu, ubranemu w całości w skórę; wzbudzali pewien niepokój, ale nie byli jakimś gangiem, nie mieli charakterystycznych naszywek z nazwą, poza tym widział, jak para przy bilardzie, starsza już kobieta i mężczyzna, obserwowali ich z zaciekawieniem. Ryan widział taki rodzaj zaciekawienia, kiedy dorabiał sobie, jeszcze jako gówniarz, dając się rozpieszczać swoim sugar parents, w zamian za dotrzymywanie im towarzystwa. Miał nadzieję, że Jerry również to zauważył, bo to przechylało szalę szczęścia w ich stronę.
Ryan przystanął z boku, opierając się, mając nadzieję, nonszalancko o ścianę i obserwując, jak Jerry proponuje nieznajomym rundkę w bilarda.
- Nie słuchajcie go, pił wcześniej i jest już mocno pod wpływem – wtrącił się, oczywiście kłamiąc, żeby zachęcić motocyklistów do wyższej stawki. Spojrzał znacząco na Jerry’ego, żeby grał według scenariusza; jeżeli wszyscy uwierzą, że Cross faktycznie nie jest w stanie wygrać, na pewno się ośmielą, tylko po to, żeby finalnie przegrać. Jerry był dobry w bilardzie, podobnie, jak w karty, czy jednorękim bandycie, miał do tego dryg, którego brakowało Ryanowi.
- No dobra, synek, pokaż, co potrafisz – zaśmiał się mężczyzna z brodą, opierający się na startym już kiju bilardowym. Całe towarzystwo uśmiechało się do swoich litrowych kufli, najwyraźniej bardzo rozbawionych sytuacją. Ryan nawiązał kontakt wzrokowy z kobietą, stojącą obok i wysilił się na najbardziej niewinny wyraz twarzy, na jaki było go w tym momencie stać.
Nie mógł się doczekać ich zaskoczenia, kiedy Jerry rozłoży ich w następnej rundzie. Miał nadzieję, że uda im się wygrać tyle, żeby nie musieli posuwać się do kradzieży. Wystarczyło tylko zagrać na czyjejś ambicji.
Ryan naprawdę ufał Jerry’emu, w końcu przez ten czas, który spędzili razem, Harris widział, do czego jest zdolny jego przyjaciel. Nie mógł jednak nic poradzić na skurcz w żołądku, jaki poczuł, kiedy biernie obserwował wykładane na stół pieniądze. Ich jedyne i ostatnie.
OdpowiedzUsuńMotocykliści ulegli całkowicie urokowi Crossa; nikt nawet przez chwilę nie zwątpił, że wszystko jest pozorowane. Mężczyźni wyraźnie mieli z nich niezły ubaw, ale ośmielili się do tego stopnia, że dali się wciągnąć w dalszą grę.
Ryan uśmiechał się w udawanej nieśmiałości do stojącej obok kobiety, jej spojrzenie śledziło uważnie grę, przez chwilę miał wrażenie, że odbiło się w nim jakieś zmartwienie, kiedy Jerry dodał do puli własny telefon. Harris dopił piwo do końca, zagryzając ze zdenerwowaniem zęby na szkle kufla.
Na szczęście mężczyzna, grający z Jerrym, wcale nie był aż tak dobry w bilardzie, jak mogłoby się na początku wydawać. Los musiał być dzisiaj po ich stronie, bo nie minęło wcale wiele czasu, a Cross odebrał swój telefon wraz z dodatkową gotówką, która mogła uratować ich przed śmiercią głodową i przymusem kradzieży.
Ryan myślał, że na tym się skończy, że Jerry zgarnie gotówkę i zmyją się, zanim ktokolwiek zdoła zapamiętać ich twarze, ale, oczywiście, Cross musiał igrać na granicy wszystkiego, musiał wycisnąć z motocyklistów jak najwięcej.
Kobieta wyciągnęła z kieszeni skórzanych spodni zwitek banknotów, mężczyzna, który do tej pory grał z Jerrym, ustąpił jej miejsca przy bilardzie. Przez to, że jedyne, co oddzielało Ryana od reszty motocyklistów zniknęło, Harris był w stanie dostrzec siedzącego w rogu stolika, z dala od reszty towarzystwa, raczej rosłego, sądząc po szerokości napiętych bicepsów, faceta. Ciężko było z tej odległości stwierdzić jego wiek; miał grubą, czarną brodę, krzaczaste, gęste brwi i burzę poskręcanych włosów, które nie opadały mu na twarz tylko dlatego, że wokół czoła przewiązaną miał czerwoną bandanę. Jednak to nie jego groźny, imponujący wygląd przyciągnął uwagę Ryana, a raczej jego spojrzenie; zmrużone gniewnie oczy, skupione na jednym punkcie. Na Crossie.
Ryan poczuł nieprzyjemny dreszcz na karku, szybko odstawił pusty kufel na pobliski stolik, po czym podszedł do swojego przyjaciela i uwiesił się teatralnie na jego ramieniu.
- Jerry, źle się czuję – jęknął głośno, przeciągając samogłoski, żeby mieć pewność, że wszyscy go usłyszeli. – Możemy już wracać? – zapytał, zaciskając mocniej dłoń na ramieniu Jerry’ego. Końcem oka widział, że potencjalnie niebezpieczny facet powoli wstaje z ławy, dokańcza piwo w jednym łyku, ze wzrokiem wciąż skierowanym w ich kierunku. Ryan nie miał pojęcia, o co mu chodziło, ale nie miał zamiaru przekonywać się o tym na własnej skórze.
Ryan niemal wywrócił oczami, kiedy Jerry w końcu zajarzył, że powinien się pośpieszyć i odpuścić dalszą szczęśliwą grę. Facet ze stolika szedł już w ich kierunku, nieśpiesznie, wysoki chyba na dwa metry, cały umięśniony i w uwydatniającej to czarnej skórze. Miał w sobie coś z drapieżnika, sposób w jaki mrużył oczy, zupełnie, jakby polował.
OdpowiedzUsuńRyan ocknął się, zorientowawszy, że Cross wpycha mu do kieszeni swoje rzeczy. O nie, nie znowu, Harris wiedział, że jest beznadziejny w radzeniu sobie w sytuacjach z rękoczynami, ale jego przyjaciel zawsze traktował go, jakby był jakimś nieporadnym dzieckiem.
- Myślisz, że dlaczego chcę stąd spieprzać? – szepnął dramatycznie, zaciskając palce na kluczach. Że też ludzie musieli sobie w ten sposób komplikować życie, rodzice Ryana zawsze mu powtarzali, że powinien kochać innych braci i w ich społeczności faktycznie rzadko kiedy zdarzały się kłótnie, a co dopiero bijatyki. Ten facet jednak nie wyglądał na takiego, komu czytano dezyderaty codziennie przed zaśnięciem, dopóki nie znał ich na pamięć. – Odpalę auto i podjadę przed wejście – stwierdził Ryan po krótkiej chwili, klepnąwszy Jerry’ego po przedramieniu. – Bądź miły, może po prostu mu się spodobałeś – dodał, po czym odszedł szybko do wyjścia, zanim Cross zdołał mu cokolwiek odpowiedzieć.
Na dworze zrobiło się już trochę chłodniej, ale Harris nie miał czasu zastanawiać się nad pogodą. Szybko otworzył samochód i wsiadł do środka. Jerry nieczęsto pozwalał mu kierować swoim oczkiem w głowie, toteż Harris przez chwilę miał problemy z odpaleniem silnika. Długą chwilę. Spojrzał w stronę okien baru; widział tylko fragment ciała dryblasa, wyglądało to, jakby brał zamach, albo zabierał się do bardzo agresywnego tańca. Harris liczył na to drugie, bo kolejne przekręcenie kluczyków w stacyjce i dociśnięcie sprzęgła niewiele pomogło.
- Nie czas na fochy, księżniczko – mruknął i chociaż absurdalne było mówienie do samochodu, silnik zaskoczył, jakby Mustang się nad nim zlitował.
Ryan od razu docisnął pedał gazu, wykręcając z miejsca parkingowego. Zajechał pod samo wejście do baru, prawie potrącając przy tym stojący tam kosz na śmieci.
Ryan, zgodnie z poleceniem Jerry’ego, docisnął gaz niemal na maksa, z rękami kurczowo zaciśniętymi na kierownicy, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z jezdni. Słyszał tylko przyśpieszony oddech Crossa i jego narzekanie, ale już na podstawie tego mógł stwierdzić z ulgą, że nie doszło do niczego poważnego. Dzięki jakiejkolwiek sile wyższej, może nawet samemu Odynowi.
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie było ich teraz stać na rachunki ze szpitala.
Droga trochę się dłużyła, jechali przez las, z radiem ustawionym na lokalną stację. Emocje zdążyły już opaść i myśli Ryana skupiły się na powrót na dotarciu do Cleveland i możliwie jak najsubtelniejszym zbadaniu tajemniczych zgonów na Hidden Valley Road. Mógłby spróbować włamać się do policyjnej bazy danych, zobaczyć, na jakim etapie znajduje się teraz śledztwo, zatrzeć za sobą ślady, zmienić IP i zagłuszyć sygnał. Przede wszystkim jednak, najpierw musieli dotrzeć na miejsce, a wyglądało na to, że los podchodził do ich sprawy bardzo sceptycznie. Zupełnie, jak Jerry.
- Jak wyjedziemy z lasu, według nawigacji, powinna być jakaś stacja – poinformował Crossa, ściszając radio i wyjący z niego kolejny nowy zespół, do którego wzdychały nastolatki i (potajemnie oczywiście) ich matki. – Dotankujemy, zjemy i reszta drogi powinna nam zlecieć szybko. Na miejscu znalazłem całkiem tani motel, którego nie zamknęły jeszcze służby do spraw sanitarnych. – Mustang wyjechał z ostatniej linii gęstych drzew na mniej podziurawiony asfalt. Z odległości kilku kilometrów było już widać wyraźnie stację benzynową. – Mówiłem ci w ogóle, że Cleveland to miasto z największym liczbą samobójstw? Według Forbesa to najbardziej ponura okolica w Stanach. Uroczo, prawda? – Uśmiechnął się, włączając kierunkowskaz i zjeżdżając na odpowiedni pas.
Stacja wyglądała o wiele lepiej, od mijanego wcześniej baru. Była firmowa, a nie podejrzana i przestarzała, Exxon, z całkiem dobrą ceną paliwa i z przybudowaną restauracją Taco Bell. Ryan zaparkował przed dystrybutorem, po czym wyciągnął z kieszeni pieniądze i portfele.
- Okej – westchnął, wkładając parę zwitków do swojego i parę do portfela Jerry’ego. – Zostawiam cię ze swoim… dzieckiem, a ja idę zamówić nam coś do żarcia – powiedział, podając Crossowi jego należność. – Nie tankuj dużo, jak dojedziemy do Cleveland, to zostawimy auto pod motelem. Będziemy mieć blisko do interesujących nas miejsc – dodał, wysiadając z samochodu. – I tak, zamówię ci z podwójnym mięsem – powiedział jeszcze, nim zatrzasnął za sobą drzwi.
Przez ten cały czas, jaki spędził z Jerrym, zdążył już poznać przysmaki, zachcianki i w ogóle większość standardowych informacji na temat swojego przyjaciela. To było trochę, jak mieszkanie z bratem, albo mężem z kilkudziesięcioletnim stażem małżeńskim; zwyczajnie nie mogli mieć przed sobą tajemnic.
Restauracja zapełniona była nastolatkami i rodzinami z dziećmi. Ryan ustawił się w kolejce do kasy, obserwując salę nieprzytomnym spojrzeniem. Typowe amerykańskie popołudnie, pełno otyłych ludzi i zapach palonego oleju w powietrzu. Nic nowego.
Właściwie, to wcześniej Ryan nie brał pod uwagę czegoś takiego, jak istnienie duchów. Książki i nauka mówiły przecież jasno, że żadnemu naukowcowi nie udało się jeszcze udokumentować życia po życiu, albo udowodnić istnienia duszy. To jednak nie przeszkodziło mu w śledzeniu wszelkich paranormalnych kartotek, jakie tylko znalazł w okolicznych bibliotekach i antykwariatach. Chciał to zbadać, chciał być pierwszy, chciał mieć pewność, to leżało w jego ciekawskiej naturze, dążeniu do poznawania prawdy, do badań. Mógł nie skończyć studiów, ale to wcale nie przeszkadzało mu w dalszym rozwijaniu swojej wiedzy i doświadczenia.
- Co podać? – Z zamyślenia wyrwał go głos kelnerki, młodej, pewnie studentki, albo licealistki, sądząc po wielkości dekoltu w jej obcisłej bluzce.
Usuń- Sałatkę, ale bez kurczaka, wegetariańską, do tego wodę niegazowaną i… coś z mięsem, z dużą ilością mięsa i colę – powiedział, zerkając na podświetlane menu. Dziewczyna uśmiechnęła się, notując jego zamówienie. Zapłacił, poczekał na odbiór jedzenia i przeszedł niemal przez całą salę, nim udało mu się znaleźć wolny stolik. Rozpakował swoje plastikowe pudełko z sałatką.
Nienawidził zdrowego odżywiania, ale mimo wszystko starał się jeść tak, jak uczyli go rodzice. Czyli żeby się nie nasycić i krztusić przy każdej próbie przełknięcia rukoli.
Ale to było zdrowe.
Ryan poddał się całkowicie woli Jerry’ego, pozwalając mu nawet na lekkie dogryzki pod swoim adresem. W dalszej drodze Harris trochę się zdrzemnął, odsypiając stres, związany z wydarzeniem w barze, a gdy się obudził, byli już pod motelem.
OdpowiedzUsuńWysiadł z samochodu za Crossem, wciąż lekko nieprzytomny i zaspany. Odebrał swoją torbę od Jerry’ego, również podążając wzrokiem za jego spojrzeniem. No dobrze, to z pewnością nie było najlepsze miejsce na nocleg w okolicy, ale przynajmniej nie przepłacali i mieli blisko do centrum.
- Cóż, na pewno nie mają wielkiego obłożenia – odpowiedział, pierwszy wchodząc do środka.
Hol prezentował się odrobinę lepiej od zewnętrznej części budynku, komuś najwyraźniej bardzo zależało na ociepleniu wizerunku motelu, pożółkłe ściany ozdabiały ramki ze starymi zdjęciami rodzin i ważniejszych ludzi z okolicy, oraz suszone kwiaty, z których nadal było czuć lawendę. Za ladą siedziała starsza, pomarszczona kobieta z elektroniczną fajką w dłoni, która zupełnie nie pasowała ani do niej, ani do staroświeckiego otoczenia. Przykurzony abażur z pewnością pamiętał jeszcze czasy młodości dziadków Ryana, nigdzie nie było komputera, więc wyglądało na to, że rejestracja klientów odbywała się drogą papierową.
- Dobry wieczór – przywitał się Ryan, zerkając pobieżnie kręcącego się przy schodach, spasionego kota. Kobieta kiwnęła mu głową, wypuszczając biały dym przez nos. – Chcielibyśmy wynająć pokój, na jedną, może dwie noce… - zawahał się, nie miał pojęcia, ile czasu będą potrzebować na rozwikłanie zagadki z morderstwami tych biednych osób. Było ich jednak stać na dwie noce, a zawsze bezpieczniej było zakładać najgorsze, czyli, że będą potrzebować więcej czasu, aby przebadać Hidden Valley Road.
Kobieta spojrzała mu w oczy, a potem odwróciła głowę i zmierzyła Jerry’ego badawczym spojrzeniem.
- Nie mamy obecnie wielu klientów, ale cisza nocna obowiązuje każdego – zerknęła wymownie na przedpotopową tabliczkę z regulaminem. – Meble są stare i delikatne, za uszkodzenia płacicie z własnej kieszeni, bo ty, kolego, wyglądasz na takiego, co w łóżku lubi dawać do wiwatu – wytknęła Crossa powykręcanym od artretyzmu palcem. Ryan stłumił wybuch śmiechu fałszywym kaszlem. Wyciągnął z kieszeni portfel i wyciągnął pieniądze na ladę.
- Poproszę pokój dwuosobowy. Z dwoma oddzielnymi łóżkami – zaznaczył, bo chociaż już nieraz zdarzyło mu się spać z Jerrym pod jedną kołdrą, wolał jednak mieć komfort rozłożenia nóg i nie spadania na podłogę przy każdej zmianie pozycji.
Kobieta dała mu klucz i wskazała schody. Trzeszczały przy każdym kroku, kot spłoszył się ich obecnością i czmychnął gdzieś w drugą stronę. Żarówka na korytarzu pierwszego piętra drgała miarowo, niedaleka od przepalenia, licznik prądu buczał niepokojąco i gdyby Ryan był paranoikiem, pomyślałby, że to miejsce wygląda na klasyczny, nawiedzony motel prosto z jakiegoś taniego horroru. Nie zniechęcił się jednak.
- Super klimat, prawda? – zapytał z uśmiechem, otwierając drzwi do ich pokoju i zapalając światło.
Był większy od tego, co dzielili na co dzień w domu Ryana, z pewnością czystszy, chociaż stary telewizor i parapety dwóch okien pokrywała gruba warstwa kurzu i całkiem przytulny. Wyglądał, jak sypialnia poczciwej, miłej babci, czekającej na odwiedziny wnuków. Miał nawet dołączoną osobną toaletę, o wiele mniejszą, z większą ilością pajęczyn i paroma karaluchami, gnieżdżącymi się pod wanną, ale przynajmniej nie trzeba było latać w samych bokserkach po korytarzu w nocy, żeby się wysikać.
Ryan rzucił swoją torbę na łóżko przy oknie, po czym tknął nieśmiało stojącą obok lampkę. Była przepalona.
- Nastawię budzik na ósmą – powiedział, rozpinając torbę i wyciągając z niej ręcznik, szczoteczkę z pastą, oraz rzeczy do spania. – Wyśpimy się i przejdziemy na Hidden Valley Road. Po drodze coś zjemy. Fajnie by było też skombinować więcej kasy – zastanowił się, spoglądając na Jerry’ego.
Ryan poczekał, aż Jerry skończy się myć, po czym sam szybko wszedł do łazienki, zmęczony podróżą, spragniony jedynie gorącego prysznica. Ogarnięcie się i doprowadzenie do przyzwoitego stanu zajęło mu niecałe pół godziny, z których pięć długich minut spędził na próbie zabicia dwóch karaluchów, które chciały mu wejść do buta. Przebrał się w czyste bokserki i luźniejszy podkoszulek z logiem Nirvany, po czym sprawdziwszy, czy w jego butach na pewno nie ma dodatkowych pasażerów, wrócił do pokoju. Od razu zauważył, że Cross jest jakiś napięty. To było czuć w powietrzu i po chwili Jerry sam potwierdził to założenie.
OdpowiedzUsuń- Jesteś pewien? Nie jest trochę za późno na spacery? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nieprzejęty ewentualnym zagrożeniem. Podszedł od niechcenia do okna i wyjrzał na parking motelu. Nic podejrzanego nie rzuciło mu się w oczy. Podobało mu się strasznie to uparcie Crossa, żeby udawać, że wcale się nie przejmuje zjawiskami paranormalnymi. Dokuczanie mu było nowym hobby Harrisa.
Ryan wrócił do łóżka i sięgnął do rzuconej w nieładzie torby, poszperał w niej między złożonymi ubraniami na zmianę, po czym wyciągnął czujnik, który kończył montować w drodze do Cleveland.
- Nie pomyślałem wcześniej o tym, żeby go przetestować – zastanowił się na głos, włączając urządzenie. Budował je na wyczucie, opierając się na własnej wiedzy i tym, co zdołał przeczytać na forach miłośników zjawisk paranormalnych. Teoretycznie mógł kupić gotowy czujnik pola elektromagnetycznego, pełno było ich w sklepach online, ale Ryan był spłukany i poza tym miał większe zaufanie do tego, co zrobił własnymi rękami. - Zobaczymy, czy poza karaluchami mamy jeszcze jakiś współlokatorów – powiedział, unosząc urządzenie.
Zaczął powoli obchodzić pokój, kierując czujnik w kierunku każdego pojedynczego mebla i skrawka ściany. Milczał, więc albo w pokoju nie działo się nic godnego uwagi, albo Ryan jednak źle podłączył kable.
- Wygląda na to, że jesteśmy tutaj sa… - zaczął, opuszczając ręce z czujnikiem, ale w tym samym momencie światła lampy zadrgały, zupełnie jak przy nagłym spadku napięcia, a urządzenie wydało z siebie długi, niepokojący jęk. Nawet Ryan w pierwszej chwili lekko się przestraszył, prawie wypuszczając je z rąk. – Jerry, zobacz, działa! – Ucieszył się po paru sekundach zaskoczenia, kierując miernik w kierunku drzwi, skąd sygnał był najsilniejszy, a wszystkie diody świeciły się na czerwono. Nie trwało to jednak długo; zanim Harris zdołał otworzyć drzwi na korytarz, sygnał zanikł zupełnie i nie pojawił się ponownie bez względu na to, z jaką zapalczywością Ryan machał nim po pokoju.
- Wygląda na to, że to była tylko chwilowa manifestacja – stwierdził z zawodem, odkładając czujnik na szafkę nocną. – Może lampka nocna jest przepalona, bo coś wykorzystało ją do wyzwolenia energii? – Spojrzał na Jerry’ego, jakby ten miał mu odpowiedzieć logicznie na pytanie. – Chyba się nie boisz, co? Nie mam stuprocentowej pewności, czy to było coś nadnaturalnego. To mógł być zwykły spadek napięcia, a miernik po prostu zareagował na anomalię. – Wzruszył ramionami, zrzucając torbę na podłogę. Następnie ściągnął narzutę z łóżka, wzbijając tym w powietrze tysiące drobinek kurzu i wsunął się z ulgą pod ciężką kołdrę. Śmierdziała ziołową maścią na przeziębienie i wilgocią. – A co, jak ta starsza kobieta z recepcji to tak naprawdę bardzo stary i potężny wampir, a ten motel to tylko wabik na ofiary? – Uśmiechnął się, układając wygodniej w łóżku.
Ryan zasnął niemal od razu po przyłożeniu głowy do poduszki. Łóżko, mimo niezbyt zachęcającego wyglądu i zapachu, okazało się być zaskakująco wygodne. Ryan przeważnie miał twardy sen, bezproblemowo przesypiał całą noc, nawet w obcym miejscu, przyzwyczajony do ciągłych przeprowadzek. Rzadko kiedy śniły mu się koszmary, tej nocy jednak nastąpił wyjątek.
OdpowiedzUsuńAbstrakcyjnie, Ryan wiedział, że śni. Nie miał pojęcia, dlaczego, po prostu miał to dziwne, silne przeczucie, że nie znajduje się w normalnej rzeczywistości. Może dlatego, że śniło mu się, że gra z Jerrym w chowanego. To było doprawdy irytujące; nie dość, że Harris musiał znosić jego obecność dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, to jeszcze miał sny z jego udziałem.
Ryan nie kojarzył żadnego z pomieszczeń, po których poruszał się na jawie, ale zgadywał, że podwaliny budowli z jego snu mają coś wspólnego z motelem, w którym się zatrzymali. Czuł lekki stres, co więcej, nie był w stanie kontrolować swoich ruchów, zupełnie tak, jakby był obserwatorem, chociaż nie widział własnego ciała. Zaglądał do jakiś tajemniczych szaf, pod pordzewiałe, metalowe łóżka, przypominające szpitalne kozetki, ale po Jerrym nie było ani śladu. Ryan wyszedł na korytarz, tak długi i rozległy, że nie było widać jego końców. Zamiast drzwi, na ścianach znajdowały się zaparowane szklane okna. Zupełnie bez kontaktu z własną wolą podszedł do jednego z nich, wyciągnął rękę, żeby przetrzeć szybę…
- Uważaj! – I wtedy w jego głowie rozbrzmiał głośny, okropny krzyk, który brutalnie wyrwał go ze snu.
Ryan poderwał się na łóżku, dysząc, z sercem bijącym mocno w piersi. Czuł, że jest cały mokry od potu i zmarznięty. Zerknął na łóżko obok, ale Jerry zdawał się leżeć spokojnie pod kołdrą, plecami do niego.
Ryan powoli podniósł się do siadu, jakąś częścią siebie wciąż tkwiąc w koszmarze. Nie był nawet szczególnie straszny i wymyślny, ale Harris dalej czuł echo tej presji, niepokojący krzyk obijał się po zakamarkach jego umysłu. Czyżby jego podświadomość reagowała w ten sposób na sprawę brutalnych morderstw z Cleveland? Wypracowany przez lata ewolucji instynkt przetrwania przebił się przez jego ciekawość? Możliwe, Ryan czytał o podobnych sytuacjach u żołnierzy, którzy wkrótce mieli jechać na misje wysokiego ryzyka. Ich własny mózg podczas snu próbował przekonać ich, aby zrezygnowali.
Ryan sięgnął pod poduszkę po komórkę, było jeszcze wcześnie, ale i tak wyłączył budzik. Mimo wszystko czuł się wyspany i pełny sił na czekające ich dzisiaj wyzwania.
Doprowadzenie się do porządku i przebranie w świeże ubrania zajęło mu niecałe pół godziny. Pod prysznicem zaatakowały go dwa grube pająki i Ryan był naprawdę bliski wybiegnięcia z łazienki i błagania Jerry’ego o pomoc. Na szczęście udało mu się sięgnąć po buta i jednocześnie nie zalać podłogi wodą, a potem dokonać szybkiej i w miarę bezbolesnej egzekucji dwóch niepożądanych towarzyszy. Następnie wziął portfel i przeliczywszy ostatnie pieniądze, poszedł szukać najbliższego sklepu, żeby skombinować sobie i Jerry’emu śniadanie.
Kiedy zszedł do holu, za lada recepcji nikogo nie było, za to przy wejściu siedział ten sam spasiony kot, który obserwował ich w nocy. Teraz nie wyglądał wcale przyjaźniej; kiedy Ryan zbliżył się do drzwi, zaczął na niego syczeć, wystawiając kły. Harrisowi udało się powstrzymać chęć kopnięcia zwierzaka w tłusty tyłek.
Miał wyjątkowe szczęście; za motelem znajdował się niewielki, lokalny sklepik, w którym udało mu się kupić dwie solidnej wielkości słodkie bułki i świeżo parzoną kawę w dość rozsądnej cenie. Następnie wrócił do hotelu, ponownie natrafiając na wściekłego, agresywnego kota. Był już na schodach, prowadzących na pierwsze piętro, gdy zaczepiła go ta sama starsza kobieta, która ich meldowała.
- Jak wam minęła noc? – zapytała, ale to nie był ten miły ton, kiedy gospodarz chce się upewnić, czy jego goście mieli zapewnione należyte warunki. To był wydźwięk zbliżony bardziej do złego gliny, chcącego przyłapać przestępcę na gorącym uczynku.
Usuń- Spokojnie – odpowiedział zgodnie z prawdą, nie kryjąc zaskoczenia w głosie.
- Słyszałam hałas. Obyście nic nie potłukli, bo się pogniewają – prychnęła kobieta, schylając się, aby pogłaskać kota po grzbiecie. Wyprężył się w łuk, mrużąc zielone oczy. Ryan pokiwał głową, niemal przeskakując po dwa stopnie, aby zniknąć z ich pola widzenia. Nie miał pojęcia, kto miałby się pogniewać za zniszczenie czegoś w pokoju, ale wolał nie ryzykować dłuższej rozmowy ze stukniętą staruszką i jej paskudnym kotem.
Miał cichą nadzieję, że gdy wróci do pokoju, Jerry wciąż będzie spać i Ryan będzie mógł zaoferować mu niezbyt przyjemną pobudkę zimną wodą, tak na poprawienie sobie humoru, ale jego przyjaciel pokrzyżował mu plany.
- Nie śpisz? – zdziwił się Ryan, zamykając za sobą drzwi łokciem. – O tej porze zazwyczaj dopiero kładziesz się spać – zauważył, stawiając śniadanie na jednej z etażerek przy łóżkach. Wyjął jedną z bułek, po czym od razu zatopił w niej zęby. Tak strasznie brakowało mu cukru. – W ogóle, wstawałeś w nocy? Zaczepiła mnie ta kobieta, chyba właścicielka, że słyszała hałas. Mówiła, żebyśmy niczego nie zepsuli.
Ryan wywrócił oczami, słysząc słowa Jerry’ego. Przełknął stanowczo za duży kęs bułki, starając się nie udławić suchymi okruszkami, które zaległy mu w przełyku. Sięgnął po już trochę wystygłą kawę, wypijając naraz pół kubka.
OdpowiedzUsuń- Po pierwsze – zaczął, wcale nie starając się brzmieć pocieszająco. – Żadnych studentek – zakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Przyjechaliśmy pracować, a nie się bawić. Po drugie, jesteśmy za brzydcy, żeby robić karierę na youtubie, a poza tym nie chcę dostać w ryj od napakowanego kolesia, który nie ma poczucia humoru. – Wzruszył ramionami, ponownie zatapiając zęby we śniadaniu. – Po trzecie, nie odbija ci po preparatach na mole, zawsze taki jesteś i po czwarte… myślę, żeby najpierw przejść się po ulicy, zobaczyć odległość, między domami, w których znaleziono ciała, tak, żeby zdążyć na jedenastą na stypę. – Ryan odblokował ekran komórki, żeby sprawdzić godzinę. – Poszperałem trochę w internecie, jak czekałem na kawę i udało mi się odkryć, że ostatnia ofiara była nauczycielem w miejscowym liceum. Możemy udawać byłych uczniów, powinni wpuścić nas bez podejrzeń i pytań.
Obydwoje wyglądali jeszcze jak niedoszłe dzieciaki, dlatego Ryan uważał, że to najlepsza z dostępnych opcji. Zmiął papierową torebkę po bułce i rzucił ją w stronę stojącego przy drzwiach kosza.
- Myślisz, że powinniśmy wypożyczyć jakieś garniaki? Nie starczy nam wtedy pieniędzy na obiad, chyba, że uda nam się najeść na stypie? – zapytał Jerry’ego, wstając, żeby zapakować do mniejszej torby czujnik pola elektromagnetycznego i laptopa. – Pośpiesz się, czekam na dole! – zawołał już w progu drzwi, nim zbiegł ochoczo po schodach, tym razem szczęśliwie nie wpadając ani na kota, ani na właścicielkę motelu.
- Stąd mamy jakieś piętnaście minut na Hidden Valley Road – oznajmij Crossowi, kiedy ten dołączył do niego przed budynkiem. – Może jednak oszczędzimy na garniakach i tak wyglądamy jak para biednych studentów, nikt nie powinien mieć pretensji – stwierdził Ryan, odpalając nawigację w komórce, żeby bezproblemowo dojść do celu.
Cleveland, nawet w nieśmiałym słońcu, przebijającym się przez granatowe, burzowe chmury, odstraszyłoby choćby najwytrwalszego turystę. Ludzie, których mijali, wyglądali na przygnębionych i zmęczonych, wszyscy się gdzieś śpieszyli; do pracy, szkoły, nie patrząc za bardzo, czy depczą komuś po stopach, czy też nie. Niektóre sklepy wciąż były zamknięte, a te otwarte wcale nie zachęcały, dziwnie puste, ciemne i pełne dymu, wpadającego z ulicy. Nawet dzieci szły cicho, nie krzyczały, nie dokuczały sobie, nie kopały piłki po chodnikach. To było zupełne przeciwieństwo tego, do czego przyzwyczaił się Ryan, szczególnie, gdy jako dziecko żył z rodzicami w skupisku hippisów.
- Nienajlepsze miejsce na wakacyjny wypad, co? – parsknął Ryan, skręcając, zgodnie z mapą, w jedną z bocznych uliczek, prowadzących na osiedla.
[Wybacz, że tak późno i krótko, łapię pierwsze oddechy po ciężkiej walce z zaliczeniem semestru.]
Ryan wyłączył GPSa w telefonie, chcąc oszczędzić baterię. Reszta trasy biegła prosto, wzdłuż długiej ulicy, pełnej osiedli z szeregowcami. Wyglądały na nowe, wszystkie wybudowane w ten sam sposób, różniące się jedynie wystrojem ogrodów i rodzajem samochodów, stojących na podjazdach. To nie były slumsy, zła dzielnica, w której morderstwa są rzeczą codzienną i nie budzącą zainteresowania. Z któregoś podwórka dobiegało buczenie kosiarki, ale poza tym na tarasach nie było ludzi, nikt też nie spacerował z psami. Było cicho.
OdpowiedzUsuń- Musieli je wybudować całkiem niedawno, jak sądzisz? – zapytał Jerry’ego, mijając kolejny dom, oznaczony liczbą 801. – Pierwsze morderstwo miało miejsce pod numerem 810, mężczyzna z kablem od lampy wokół szyi, znaleziony w pozycji leżącej, wokół nie było śladów walki, przynajmniej według raportu prokuratora. Czytałem o sposobach uduszenia i wydaje mi się niemożliwe, żeby facet dał radę zabić się w ten sposób, bez lekkiego podwieszenia górnej części tułowia, znaleźliby go wtedy w pozycji półleżącej. – Ryan zatrzymał się pod domem z numerem 810. Okna były zasłonięte, pod bramą ktoś zostawił bukiet teraz już zwiędłych kwiatów. Ogród był częściowo rozkopany, zapewne wyrabiany pod uprawę kwiatów, albo roślin. – Wiesz, nie możesz się udusić, kiedy sam jesteś siłą zaciskającą kabel na szyi. Nie masz wystarczającej krzepy w dłoniach, żeby wbić go głęboko w skórę, a gdy poddusisz się do tego stopnia, że stracisz przytomność, twoje ciało automatycznie zacznie znowu oddychać. Ktoś musiał go zajść od tyłu – zaczął głośno gdybać, stając za Jerrym, żeby zilustrować swoje podejrzenia. Wyciągnął dłonie z wyimaginowanym kablem i przełożył je przez głowę Crossa, zostawiając na szyi. – Twoim odruchem jest skonfrontowanie się ze mną, więc próbujesz się odwrócić, jednocześnie siłując się ze włożeniem palców pod kabel, pozbawiony równowagi przewracasz się i wtedy napastnik ciągnie za kabel i cię podwiesza. Nie masz szans przeżyć – dokończył, kiwając głową. Raz jeszcze spojrzał na rozkopany ogród; od pierwszego morderstwa minęło już trochę czasu, ktoś powinien się tym zająć. Mężczyzna miał żonę, ale zasłony w oknach i sterta gazet pod drzwiami jasno zdradzały, że raczej nie ma jej w domu co najmniej od kilku dni.
- Co do podawania się za rodzinę Martinów, sprawdziłem ich i większość jest czarnoskóra, a żaden z nas ani trochę nie przypomina mulata. Powodzenia ze wciskaniem im kitu o dalekim pokrewieństwie – zaśmiał się Ryan. – Chyba, że zgłosimy się jako aktywiści Tęczowej Gwardii, żona ofiary czynnie brała udział w spotkaniach organizacji. W ogóle byli za legalizacją wszystkiego, co niewskazane, czy uznawane za gorszące, nie musimy się nawet wysilać – wzruszył ramionami, zaczynając iść z powrotem wzdłuż ulicy. Za chwilę powinni już spotykać pierwsze samochody, jadące na stypę w domu 826.
Właściwie, to Ryan wcześniej nie pomyślał o tym, że numery domów mogą mieć coś wspólnego z morderstwami na Hidden Valley Road. Pytanie brzmiało, co mogło je łączyć? 810,816,826, liczba rosła, ale nierównomiernie, zresztą, czy to rzeczywiście mogło mieć jakieś znaczenie? I dlaczego akurat ta ulica? Nowa, bez zabytków, starych, nawiedzonych domów?
OdpowiedzUsuńDrzwi otworzyła im sama wdowa i Ryan posłał jej najbardziej współczujące spojrzenie, na jakie było go w tym momencie stać, chociaż w środku cały się trząsł z ekscytacji. O dziwo, kobieta nie zadawała im pytań, całe szczęście, bo fantazja Jerry’ego w kłamstwach potrafiła czasami przejść samą siebie.
W środku było już sporo ludzi, wszędzie stały zdjęcia postawnego, czarnoskórego mężczyzny w okularach, obleczone w czarną taśmę. W powietrzu unosił się zapach wygaszanych świeczek, na środku salonu zaś stał stół z drobnymi przekąskami i napojami. Ryan stanął między nim, a Jerrym tak na wszelki wypadek.
- Powinniśmy się rozdzielić – zaproponował, również ściszając głos, jednocześnie obserwując pomieszczenie. – Problem w tym, że o tym morderstwie nie mówiono za dużo w mediach. Nie znam szczegółów – przyznał z ciężkim sercem, bo Ryan nienawidził być niedoinformowany. Policja zabroniła upubliczniać dalszych informacji na temat ciał, co znaczyło, że w śledztwo zamieszane było też FBI. – Ja zbadam pole magnetyczne w domu, ty rozejrzyj się za czymś podejrzanym, nową wykładziną, czy coś w ten deseń, co zdradzi miejsce, gdzie znaleziono ciało. – Ryan odczekał, aż przejdzie koło nich kobieta z płaczącym dzieckiem na rękach. – Staraj się z nikim nie gadać i… skup się, Jerry, to jest STYPA, więc nie rób niczego głupiego! – syknął, stuknąwszy wskazującym palcem w pierś przyjaciela. Wtedy też ktoś złapał go mocno za ramię i odwrócił od Crossa.
- Wiedziałam, że przyjedziecie! – Ucieszyła się młoda dziewczyna, na oko świeża studentka, o pokaźnym biuście i biodrach. Ubrana była w czarną, prostą sukienkę, ale na jej nadgarstkach wisiało kilka kolorowych bransoletek, zupełnie nie pasujących do okoliczności. Ryan jęknął w duchu, bo domyślił się już z kim mają do czynienia. – Mówiłam mamie, że Gwardia przyśle reprezentację, nawet nie wiecie, ile to dla nas znaczy. Odkąd moja kuzynka, Danielle, powiedziała nam, że jest prześladowana w szkole za swoją orientację, tato od razu zaczął z wami współpracować. To przykre, co go spotkało, nic nie zapowiadało, żeby chciał… zrobić to, co zrobił. Zawsze cieszył się życiem i walczył o wszystko, czego pragnął. – Dziewczyna spuściła zaszklone spojrzenie, a Ryan niepewnie poklepał ją po ramieniu.
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie – zaczął, zerkając szybko na Jerry’ego. – Ale mogłabyś powiedzieć nam jak… jak do tego doszło? Wiesz, żebyśmy mogli ostrzec innych członków organizacji przed podobnymi wypadkami, sporo naszych podopiecznych cierpi na depresję – skłamał pośpiesznie, mając nadzieję, że nie brzmi na tak zdenerwowanego, jak był w istocie.
- Nie było mnie wtedy w domu – powiedziała po chwili milczenia, przetarłszy oczy wierzchem dłoni. – Tatę znalazła mama, był w garażu, zatruł się spalinami. Może udałoby się go uratować, ale zamknął samochód od środka. – Dziewczyna skinęła im głową, nim odeszła do matki, pomagając jej w zapaleniu nowych świec.
- Widzisz? To wszystko brzmi tak samo, facet od lampy, mężczyzna, co podłożył się pod traktor ogrodowy, oni wszyscy cieszyli się życiem, mieli rodziny i udzielali się społecznie – westchnął Ryan, powracając spojrzeniem do Jerry’ego. – Zmiana planów, ja spróbuję wślizgnąć się do garażu, a ty rozejrzyj się po domu – postanowił, zerkając na zegar, wiszący nad stołem. Z każdą minutą mieli coraz większą szansę zostać przyłapani, nie mogli zwlekać, szczególnie, kiedy matka ofiary myślała, że są jego uczniami, a córka, że przyjechali z jakiejś tęczowej organizacji.
Rozdzielili się sprawnie, niczym w jakiś filmach akcji, które zdarzało im się oglądać na małym ekranie taniego telewizora. Ryan podszedł najpierw do szwedzkiego stołu, chcąc kupić sobie trochę czasu, rozejrzeć się po domu, poszukać ewentualnego wyjścia do garażu. Nalał sobie do szklanki ponczu, upił parę słodkich łyków, a potem, upewniwszy się, że nie przyciągnął niczyjej uwagi, powoli przeszedł do kuchni.
OdpowiedzUsuńNie było w niej nikogo, poza trochę już posiwiałym labradorem, rozwalonym leniwie na podłodze. Zwierzę uniosło na Ryana znudzone spojrzenie, gdy ten wkroczył na jego teren, ale zaraz na powrót zamknął oczy.
Przeczucie Harrisa i tym razem nie zawiodło; jak w każdym amerykańskim domu, nie ważne, czy nowo wybudowanym, czy starszej daty, w kuchni znajdowało się wyjście do ogrodu. Ryan prześlizgnął się nad psem, dopijając resztę napoju ze szklanki, którą odstawił kurtuazyjnie w zlewie, nim wyszedł na zewnątrz. Od razu wyjął z kieszeni miernik pola magnetycznego, wysunął krótką antenę i zaczął pomiary, kierując się do przylegającego garażu. Wejście do niego było uchylone, toteż Ryan zgiął się w pół, aby zmieścić się pod rozsuwanymi drzwiami, z oczami przyklejonymi do wskaźnika.
Garaż okazał się istną graciarnią; wszędzie walały się wilgotne kartony z rupieciami, zdezelowane rowery, czy ruszty na grilla. Samochodu nie było, zapewne rodzinie ciężko było na niego patrzeć, od kiedy znaleziono w nim ciało, albo policja zwyczajnie zabezpieczyła pojazd do dalszych badań. Wskazówka detektora drgnęła nieznacznie, ale lampki nie zaświeciły czerwienią, czujka nie zapiszczała jak wtedy, w motelu. Ryan westchnął z zawodem, oczekiwał czegoś więcej. Raz jeszcze przeskanował pomieszczenie, skupiając się tym razem na miejscu, w którym musiał był zaparkowany samochód. Wskazówki poruszyły się o kilka jednostek, ale to wciąż było za mało.
Może czujnik wyłapywał słaby sygnał, jako pozostałość poprzedniej, silnej obecności? Może duch w jakiś sposób się przenosił? Ale w jaki? Z tego, co Ryan czytał, dusze zmarłych przywiązane były raczej do danego miejsca, nie wędrowały po sąsiedztwie, a na pewno nie po to, by mordować ludzi.
Zwinął antenę i schował miernik do kieszeni. Pozostało mu tylko liczyć na to, że Jerry’emu udało się dowiedzieć czegoś więcej.
Powrót do mieszkania zajął mu odrobinę dłużej, paru żałobników udało się na zewnątrz, żeby zapalić, albo przejść się na świeżym powietrzu. Ryan wślizgnął się między nich, wypatrując Crossa. Dostrzegli się niemal od razu, w salonie, obydwoje zapewne jednakowo zestresowani. Teraz Ryanowi ciężko było nie dostrzegać podejrzliwych spojrzeń niektórych z gości. Winę zwalał raczej na nieodpowiedni strój, albo to, że córka zmarłego zdążyła rozpowiedzieć wszystkim, że są homo, ale słowa Jerry’ego równie dobrze mogły być strzałem w dziesiątkę. Mimo wszystko jednak Ryan był uparty.
- Uspokój się – szepnął, przez zaciśnięte zęby, ciągnąc przyjaciela na stronę, z dala od zainteresowania żałobników. – Nie, byłem w garażu. W domu jest pełno ludzi, Jerry, mogłeś słyszeć kogokolwiek. Znalazłeś coś? – Wzdrygnął się, odruchowo, słysząc trzask drzwi. Spojrzał w sufit, a później na Crossa. – Prowadź – zarządził, nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Ryan przysłuchiwał się, o dziwo, trzeźwym i wiarygodnym przypuszczeniom Jerry’ego. Chyba pierwszy raz od początku ich znajomości, Harris słyszał, żeby jego przyjaciel mówił z takim sensem, że Ryan od razu poczuł się przekonany.
OdpowiedzUsuń- Nie, nie, dobrze kombinujesz – pochwalił go nieoczekiwanie, oglądając nerwowe ruchy przyjaciela z lekkim zaniepokojeniem. – Sprawdzimy archiwa, mamy jeszcze dużo czasu – zgodził się, zerkając w telefon. – A co do domów… powinniśmy najpierw obejrzeć pierwszy, tam, gdzie wszystko się zaczęło. Prawdopodobnie nikogo tam nie ma, wykorzystajmy to, możemy… się włamać, w nocy – zawahał się, bo brzmiało to poważnie, zbyt poważnie, nawet, jak na nich. To już nie było wkręcenie się na stypę, rozważali autentyczne włamanie na czyjąś posiadłość. Gra była jednak warta świeczki, a Ryanowi za bardzo zależało na znalezieniu czegokolwiek.
Skierowali się do ogrodowej furtki, opuszczając towarzystwo żałobników. Ryan zaciskał dłoń na rękawie Jerry’ego, myśląc gorączkowo nad planem działania.
- Naukowo nie udowodniono żadnego rodzaju magii – zaprzeczył słabo, na wzmiankę o voodoo. – Ale voodoo to religia, skupiona na rytuałach opętania. Jak każda religia, ma swoje symbole. – Ryan obejrzał się przez ramię na opuszczany dom, nie zatrzymując jednak kroku. – Mówiłeś, że została ci jedna szuflada, co, jeżeli to w niej coś było? Słyszałeś trzask, może to wcale nie był ktoś z rodziny i przyjaciół zmarłego, może to ktoś, kto miał cię przestraszyć, chronić rzeczy w tej szufladzie?
Ryan zaklął pod nosem, gubiąc się we własnych przypuszczeniach.
- Te wszystkie dusze odeszły! – syknął, potrząsając ramieniem przyjaciela. – Czytałem o ludziach, którzy po śmierci zostawali uwięzieni tutaj, bo mieli niedokończone sprawy, ale w garażu złapałem tylko niewielką anomalię w odczytach, zgaduję, że niedawno kręciła się tam dusza, ale zniknęła, więc odeszła do lepszego świata, albo… albo nie wiem, duchy nie opętują ludzi, nie mogą się przemieszczać w ten sposób.
To wszystko do niczego nie prowadziło, Ryan czuł, że ciągle coś mu umyka, że odpowiedzi leży w zasięgu jego ręki, ale on muska ją samymi opuszkami palców.
- Chcę sprawdzić, co jest zakopane w ogrodzie domu 810 – mruknął, puszczając pobielałe palce z rękawa Jerry’ego.
Ryan odwrócił się napięcie, mierząc opuszczany dom złowrogim spojrzeniem, jakby rzucał mu niewypowiedziane wyzwanie. Okej, może trochę go poniosło z tym włamaniem, ale to była idealna okazja, wszystko aż krzyczało, aby to sprawdzić!
OdpowiedzUsuńNagle usłyszał przyśpieszone kroki i krzyk Jerry’ego, Ryan obrócił się z powrotem, akurat w momencie, w którym jego przyjaciel zakończył swój szaleńczy sprint na zakręcie ulicy. Harris podbiegł do niego, marszcząc ze zdumieniem brwi.
- Nie przyglądałem się akurat – przyznał, po raz kolejny zastanawiając się nad poczytalnością Crossa. – Jesteśmy na rodzinnym, reklamowanym osiedlu, dlaczego zdziwił cię chłopiec na rowerku? – zapytał z rozbawieniem, machnąwszy lekceważąco dłonią. – Okej – zgodził się, idąc za przyjacielem i wyciągając telefon. – Biblioteka z archiwum jest… zaraz za osiedlem. Dziesięć minut drogi, całe szczęście, bałem się, że będziemy musieli wrócić po auto.
Wciąż dziwnie było słuchać Jerry’ego, mówiącego z sensem, ale głowę Ryana zaprzątały zgoła inne sprawy. Co, jeżeli porwali się z motyką na słońce? A jak to nie duch? Jak zadrą z czymś o wiele groźniejszym i potężniejszym? Poradzą sobie nieprzygotowani? W takich sprawach w końcu zazwyczaj nie ma ucieczki.
Odwrócił głowę na Crossa tak szybko, że coś strzeliło mu nieprzyjemnie w karku.
- Że co?! – No dobra, alarmujące było to, że praktycznie ciągle brano ich za parę, ale Ryanowi do tej pory to nie przeszkadzało, puszczał takie uwagi mimo uszu. – Ja , wyglądam jak homoseksualista? To ty po alkoholu robisz się strasznie dotykalski! Mam ci wypomnieć te wszystkie razy, kiedy musiałem ciebie ode mnie dosłownie odklejać, bo nie chciałeś puścić?! – prychnął z oburzeniem, wracając spojrzeniem do nawigacji. – Zamiast gadać głupoty zacznij myśleć, od czego zacząć robotę w archiwum, a ja, dla odmiany, pójdę podrywać lokalne hotties.
Nie, żeby mówił poważnie, to on z tej dwójki był totalnie beznadziejny we flirtowaniu, podczas, gdy Jerry zagarniał co lepsze łupy dla siebie. Kto by pomyślał, Ryan pamiętał, że jego rodzice zawsze byli bardzo „otwarci na miłość”, w ich domu często przewijało się mnóstwo „sióstr” i „braci”, z którymi jego staruszkowie mieli bliższe, lub dalsze relacje, ale jak przychodziło co do czego, Ryan okazywał się być strasznie… niezręczny.
Ryan zatrzymał się przed wysokim, murowanym budynkiem, przed którym stało kilka zaparkowanych samochodów. Nikt jednak nie spacerował chodnikiem, ani wychodził, czy wchodził do środka.
OdpowiedzUsuń- Dobra, to ja sprawdzę szkolne archiwa, a ty poszukaj czegoś w historii miasta, alb samego osiedla. – Kiwnął głową, z ręką na klamce. – Z resztą jakoś sobie poradzimy, w końcu to nie pierwszy raz, kiedy będziemy naginać prawo – uśmiechnął się kątem ust, pchnąwszy skrzydło drzwi.
Hol był wysoki i przestronny, z parteru dało się zobaczyć oszklone pierwsze piętro z rzędami regałów, książek i starych archiwów. Między nimi kręciły się dwie starsze kobiety z naręczem odkładanych segregatorów, przy wejściu zaś przysypiał otyły ochroniarz, na którego mundurze tkwiły wciąż okruszki z lunchu. Widocznie pora była za wczesna, aby bibliotekę oblegały młode uczennice i studentki, Jerry musiał więc na razie obejść się smakiem.
- Dzień dobry, studiuję dziennikarstwo i prowadzę projekt o lokalnych szkołach, mógłbym prosić o dostęp do starych kronik? – zaczepił jedną z bibliotekarek, uśmiechając się najżyczliwiej, jak tylko mógł. Kobieta odwzajemniła uśmiech i poprowadziła go do odpowiednich segmentów. Ryan połączył się z lokalnym wifi, żeby odszukać daty urodzin mężczyzn na nekrologach, a potem zaczął przedzierać się przez zakurzone kroniki, pełne odpadających okładek i wylatujących spomiędzy kartek zdjęć klasowych.
Mężczyźni różnili się wiekiem, jednak była to kwestia maksymalnie dwóch, trzech lat, tak, że mogli mijać się na szkolnych korytarzach, do których razem chodzili. Ryan przekartkował sprawozdania z wycieczek i różnych konkursów, dołączone do nich fotografie, tylko dzięki dostępowi do internetu odnajdując interesujące go osoby.
- Noah to jedna z największych strat, jaka nas ostatnio spotkała – westchnął nagle głos nad Ryanem, powodując u Harrisa gwałtowny skok ciśnienia. – Wspierał bibliotekę, kupował książki, organizował zbiórki na remont. – Bibliotekarka, z którą wcześniej rozmawiał Ryan, pokręciła nostalgicznie głową. – Tacy ludzie powinni być wśród nas dłużej.
- Więc… znała go pani? – zapytał, wskazując uśmiechniętą buzię chłopca na klasowym zdjęciu.
- Niedługo, jakoś rok temu wprowadził się wraz z rodziną na to nowe osiedle, zaczął nam też pomagać, to był bardzo uczynny człowiek, idealista.
- Zachowywał się ostatnio jakoś… inaczej? – Ryan wiedział od razu, że wkroczył na niebezpieczny teren, kobieta posłała mu podejrzliwe spojrzenie, od razu zamknął rocznik.
- Pytasz, czy coś zdradzało, że wkrótce wsiądzie do samochodu i zatruje się spalinami? – Wzrok bibliotekarki zdawał się świdrować Ryana na wylot. Przysunęła kroniki po biurku do siebie, zgarniając je na wózek, obładowany innymi pozycjami. – Cóż, nie ciebie jednego to nurtuje. Przed śmiercią nie zrobił wielkiego przelewu, ani nie zostawił żadnej wiadomości, nie wygłosił przemówienia, ludzie, którzy wiedzą, że umrą, robią takie rzeczy, chcą czuć, że coś po sobie zostawiają. Wierz mi, mam siedemdziesiąt lat i wiele już widziałam. To był wspaniały, dobry człowiek, ale czasem wydawało mi się, że gdzieś w sobie skrywa głęboki smutek. – Kobieta zamilkła, oblizując w zamyśleniu wargę, po czym bez słowa pchnęła wózek i zniknęła wśród regałów.
Ryan wstał zza biurka, rozglądając się za Jerrym. Przejrzał pokrótce rozpiskę działów, rozpisaną na informatorze przy wejściu, po czym ruszył na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się miejskie archiwa.
Ryan podrapał się po głowie, chłonąc nową dawkę informacji.
OdpowiedzUsuń- Dobra – zaczął powoli, przyglądając się artykułowi o samobójstwie w domu 901. – Przyznaję, że trochę mnie to wszystko przerosło. – Tak, jego, po tych wszystkich wzorach i teoriach, które udowadniał w ramach hobbystycznego zainteresowania na studiach. Nie spodziewał się, że sprawa z tymi samobójstwami okaże się aż tak pokomplikowana. – Nie wierzę, że to mówię, ale może faktycznie nie ubzdurałeś sobie tego chłopca.
Jak mieli powstrzymać ducha, jeżeli to on stał za tym wszystkim? Ryan czytał wiele o obrzędach, którymi ludzie, wyznający zupełnie różnych bogów, poddawali ciała zmarłych, aby ci nie powracali w formie mściwych duchów i nie nawiedzali swoich krewnych. Najprostszym sposobem był ogień, w końcu od wieków uważano go za czynnik oczyszczający, ale w przypadku, kiedy szczątki chłopca nie zostały odnalezione, ta opcja nie wchodziła w grę.
- Może to nie chłopiec? – zapytał, odsuwając od Jerry’ego książki. Przekartkował je pobieżnie, ale nie skupiał się na tekście. Nie był pewien, czy powiedzenie na głos tego, co przyszło mu do głowy nie było właściwe dla Crossa, ale Ryan, bądź co bądź, nienawidził mieć przed nim tajemnic. – Ukazywał ci się, gdyby zabijał, nie sądzisz, że byłbyś już… no wiesz, trochę mniej skory do życia? – Uniósł brew, starając się robić dobrą minę do złej gry. – Nie wiemy, jakie ma motywy – dodał szybko, nie mając na celu zastraszenia przyjaciela. – Ale gdyby nagle naszła cię ochota na wskoczenie pod najbliższy samochód, albo powieszenie się na prześcieradle, byłbym wdzięczny, gdybyś uprzedził. Chodźmy stąd – dodał, kierując się ku schodom. – Jeżeli mamy iść zbadać te domy, musimy się przygotować – zarządził żwawo, niemal zeskakując z paru ostatnich stopni. Im szybciej się z tym uporają, w tym mniejszym niebezpieczeństwie mogą się znaleźć. – Duchy to pole elektromagnetyczne, przynajmniej tak teraz twierdzi nauka, możemy… w przypadku bezpośredniego zagrożenia to może zadziałać, zakłócić to pole, na przykład czystym żelazem, to da nam trochę czasu. – Zacisnął dłoń na niewidzialnym łomie, imitując uderzenie. Spojrzał na Jerry’ego z powagą. – Ale mam nadzieję, że uda nam się go przekonać do przejścia na drugą stronę. Bez rękoczynów.
Kiedy wyszli na dwór, wiał porywisty wiatr, a po kościach było czuć, że zbiera się na deszcz. Ryan schował się szczelniej w swoich znoszonych ubraniach, lustrując uważnym spojrzeniem okolicę. Tak, potrzebowali tego wszystkiego, ale jeszcze bardziej potrzebowali jakiegoś podręcznika z rodzaju „Łowcy duchów – jak zacząć?”.
OdpowiedzUsuń- Musimy upewnić się, że to na pewno duch, że mamy rację. Nie wydaje mi się, żeby kościół ot tak wydał nam egzorcystę, na to trzeba papierów, śledztwa i masy innej biurokracji. Nie kojarzę nikogo, kto zna się na takich rzeczach – przyznał, w końcu jego znajomi ze szkoły może i byli jednymi z czołówki najlepszych w nauce, ale żaden z nich nigdy nie wspominał, że para się sakramentaliami. Trudno, na razie będą musieli jakoś improwizować; jeżeli zrobi się naprawdę gorąco, Ryan sam zaciągnie najbliższego klechę i zmusi go do przeprowadzenia obrzędu.
- Zrobimy tak – zarządził, obierając drogę powrotną, tym razem bez pomocy nawigacji. Nie chciał mówić tego na głos, ale nie czuł się dobrze, znajdując w pobliżu sztucznie nowoczesnego osiedla. – Pieniądze nam załatwię, potrzebuję tylko dostępu do laptopa, więc trzeba będzie wrócić do motelu. Po drodze zagadamy w najbliższym kościele o wodę i załatwimy sprzęt. Jeżeli to duch, który się mści, nie powinien zrobić nam krzywdy.
Żaden kościół nie znajdował się co prawda po drodze, jednak kilkanaście minut od motelu znajdowała się niewielka kapliczka i w niej udało im się za symboliczną kwotę zdobyć buteleczkę potrzebnego płynu. Za ostatnie pieniądze Ryan kupił jeszcze dwa łomy, przez co jego pusty żołądek skoczył mu ze złości aż pod samo gardło, a za dogorywające po kieszeniach drobniaki dokupił im jeszcze po tanim piwie i paczce chipsów; to musiało im wystarczyć, dopóki nie uda mu się pokombinować z przelewami i kartami.
Ryan pierwszy wszedł do holu motelu, zatrzymał się przy recepcji i nacisnął zakurzony dzwonek. Rozległo się piskliwe „ding ding ding”, które przywołało śpiącego do tej pory na skrzynce pocztowej kota. Futrzak wyprężył się, po czym zeskoczył na biurko.
- Nie znoszę kotów – westchnął Ryan do Jerry’ego cicho, kiedy kot wyszczerzył ostre zęby i niezbyt przyjacielsko na nich parsknął. Po właścicielce nie było śladu, Ryan zadzwonił jeszcze dwa razy, nim spojrzał, jakby pytająco, na Crossa, a następnie sam przechylił się przez ladę, żeby wziąć klucz od ich pokoju. Kot zasyczał głośniej, rozcapierzając pazury i zanim Harris zdążył się cofnąć, poczuł te pazury na swojej szyi. – Jerry! – zawołał, usiłując oderwać z siebie futrzaka, niemal dusząc się puchatą sierścią, której pełno miał teraz w oczach i ustach.
Ryan z westchnieniem ulgi wszedł do łazienki i zgodnie z poleceniem Crossa, zabrał się za usuwanie pozostałości po kocie z oczu i ust. Następnie przebrał się o wiele wygodniejsze ubrania; sportowe spodnie i bluzę z kapturem, wszystko utrzymane w odcieniach wyblakłej już czerni. W razie czego, gdyby coś jednak poszło nie tak, będzie wyglądać raczej na sportowca, który wybrał się na nocną przebieżkę, a nie włamywacza.
OdpowiedzUsuńGdy Ryan wyszedł z łazienki, Jerry zajęty był swoimi sprawami, wyglądało na to, że surfował za czymś w internecie, ale w każdym razie nie skarżył się już na widmo chłopca na rowerku, a to był dobry znak dla ich kryminalnej akcji. Ryan odpalił swojego pancernego laptopa, otworzył chipsy i piwo; jedno położył w milczeniu Jerry’emu na szafce nocnej. W przyjemnej, choć rzadko spotykanej ciszy pracowali, Jerry nad czymś, dotyczącym sprawy, Ryan nad zdobyciem dla nich pieniędzy. To, że posuwali się do aż tak dramatycznych, nielegalnych środków, powinno go zmartwić, w końcu z ich dwójki to Harris był mózgiem operacji, jednak ewentualne wyrzuty sumienia zagłuszała słuszność sprawy, w końcu robili to w imię wyższego dobra, w imię nauki, poświęcenie było jak najbardziej wskazane.
Nim na dobre ściemniło się na dworze, Ryan miał dostęp do konta z może niezbyt powalającą, ale dla nich z pewnością sporą sumą dwustu dolarów. Przeciągnął się na łóżku, zadowolony.
- Czas się zbierać – oznajmił, pod koniec zdania tłumiąc ziewnięcie.
Potrzebne rzeczy zapakowali do bagażnika, Ryan usadowił się wygodnie na miejscu pasażera, oddając kierownicę Jerry’emu; tym razem nie było czasu, żeby się o to kłócić. Na miejsce zajechali już po zmroku, kiedy na ulicach nie błąkała się już żadna żywa dusza, a światła w oknach sąsiednich domów świeciły się raczej sporadycznie.
- Zaparkujmy gdzieś z boku, samochód pod pustym domem przyciągnie uwagę – powiedział Ryan, rozglądając się przez okno po dzielnicy. To miało też słaby punkt; gdyby właścicielka domu postanowiła jednak niespodziewanie wrócić, bieg do auta może być ich ostatnim, zanim zostaną zamknięci w areszcie. – Wchodzimy od tyłu, czy przez garaż? – zapytał, otwierając drzwi.
Powietrze było chłodne i wilgotne, śmierdziało zgnilizną. Ryan automatycznie dostał gęsiej skórki na ramionach. Wyciągnął z bagażnika torbę ze sprzętem, po czym podał ją Jerry’emu.
- Masz więcej siły w rękach, poza tym, zgaduję, że już to kiedyś robiłeś – wyjaśnił, chowając się głębiej w bluzie. Gdzieś z końca ulicy doszło do nich szczekanie psa, sądząc po głosie, całkiem sporych rozmiarów.
[W porządku, u mnie też ostatnio tylko chaos i chaos. ]
Ryan obserwował spokojnie poczynania Jerry’ego z otwieraniem drzwi. Mimo sytuacji, absolutnego braku planu opartego na zdrowym rozsądku, czuł się zaskakująco… dobrze. Miał silne poczucie tego, że są na właściwym miejscu. Włączył latarkę w telefonie, żeby oświetlić sobie drogę.
OdpowiedzUsuńW domu było zatrważająco zimno, zbyt zimno jak na tę porę roku, nawet, jeżeli dom przez jakiś czas stał niezamieszkany. Usłyszał kroki, w tej ciszy to nie był żaden specjalny wyczyn, po chwili latarka w jego komórce zamrugała. Bateria ze stu procent spadła do dwudziestu.
- Ciekawe – mruknął Ryan, marszcząc brwi. – Chodźmy na górę, jeżeli to dziecko, pewnie ma tam swoją kryjówkę – zaproponował, od razu wskakując na schody. Gdy był już na górze, telefon rozładował się w jego ręce. Schował go do kieszeni, po czym sięgnął po miernik pola elektromagnetycznego. Ledwie włączony, zaczął cicho popiskiwać; dźwięk wrzynał się w uszy w panującej dookoła, ciężkiej ciszy. Ryan minął przymknięte drzwi, prawdopodobnie od łazienki, idąc do ostatnich drzwi na korytarzu. Te z kolei były otwarte na oścież, a skierowany w ich kierunku miernik wydawał głośniejsze, szybsze sygnały.
- To byłoby o wiele prostsze, gdyby ten duch wybrał cię, jako swój przekaźnik – westchnął Ryan, oglądając się przez ramię, żeby sprawdzić, czy Cross faktycznie za nim idzie. Póki co był dumny z odwagi swojego przyjaciela. Posłał mu pokrzepiający uśmiech, nim wszedł do ostatniego pokoju.
Była to bawialnia, na podłodze leżały rozsypane zabawki, półki uginały się pod ciężarem książek, pod ścianą siedział oparty wielki, jasnobrązowy miś, teraz trochę przykurzony. Ryan wyłączył miernik, nie mogąc dłużej znieść gorączkowego piszczenia.
- Nie mieli dzieci – powiedział, zaskoczony. Spodziewał się raczej zastać normalny pokój, w którym zagnieździłby się uwięziony tutaj duch. – Nie mieli dzieci, po co im ten pokój? – powtórzył, odwracając się do Jerry’ego. Kątem oka zobaczył jak z jednej z półek spada przedpotopowa, porcelanowa lalka. Tąpnięcie lekko go przestraszyło, w zapadłej po mierniku ciszy dwukrotnie głośniejsze. Nie miał jednak czasu na rozmyślanie; z końca pokoju z podłogi podniosła cię drewniana, duża ciuchcia, sama, lewitowała chwilę w powietrzu, nim nagle poszybowała z niebywałą prędkością w kierunku Ryana i Jerry’ego.
Ryan w porę padł na podłogę, mając dosłownie sekundę na to, aby przeturlać się w bok, nim stojąca przed nim komoda runęła prosto w niego.
- Jerry, on się nas boi! – krzyknął, niezdarnie podnosząc się z podłogi. Na jego oczach lampa samoistnie odpięła się od kontaktu, kabel pełzał po ziemi, niczym wąż, oplatając się wokół nogi Jerry’ego. – Uważaj! – dodał, samemu odskakując, aby uniknąć lewitującej książki, której zabrakło centymetra, aby zdzieliła go po twarzy.
Gdy całe zamieszanie w pokoju ustało, Ryan niemal wczepił się w ramię przyjaciela i dał się poprowadzić do drzwi. Był skołowany, na jego oczach działy się zjawiska fizycznie niemożliwe, przeczące wszystkiemu, co wydawało się racjonalne. Widok w ducha w pełnej swojej okazałości zafascynował go i przeraził jednocześnie. Co to była za materia? Jakie miała zdolności? W jaki sposób kontrolowała przedmioty?
OdpowiedzUsuńW chłopcu niewiele już pozostało z dziecka, poza wzrostem i kruchą budową, charakterystyczną dla dzieciaków; z oczu zionęła pustka, niebezpieczna, przyciągająca pustka, zapadnięte policzki kiedyś pewnie rumiane z wysiłku, teraz poszarzały, blade i jakby wessane do środka.
- Jerry… Jerry! – szepnął, chociaż martwy chłopiec słyszał pewnie nawet ich rozszalałe serca, obijające się w klatce piersiowej o żebra. – Musimy iść do ogrodu – zaakcentował, w takiej sytuacji postanawiając postawić wszystko na jedną kartę. Po rozsypanej ziemi, którą widział, kiedy przechadzali się Hidden Valley Road, można było wywnioskować, że ktoś albo próbował coś z niej wydobyć, albo schować. Ewentualnie sprawdzał, czy to „coś” dalej jest tam schowane. Musieli to „coś” znaleźć, a potem spalić i modlić się, aby podziałało.
- Okno! – dodał szybko Ryan, obracając się napięcie. Zaszarżował w kierunku najbliższego okna, ale gdy spróbował je otworzyć, nawet nie drgnęło. Zdenerwowany, sięgnął po leżącą obok lampę i podstawą wybił szybę. Szkło prysnęło na wszystkie strony, Ryan czuł je nawet we własnych włosach. – Szybciej! – Ponaglił Jerry’ego, samemu przeskakując na spadzisty dach. Na szczęście mimo pochmurnej pogody i częstych w tych okolicach opadów, był suchy, a przez to stabilniejszy. Ryan uczepił się rynny, niezdarnie dążąc do spuszczenia się na ziemię. Ręce miał słabe, drżały mu ze stresu i z wysiłku, ale udało mu się opuścić jak najniżej, a potem skoczyć tak, by nie połamać sobie kostek. Nie miał pojęcia, co się dzieje za jego plecami, czy Crossowi również udało się wyskoczyć, czy też duch zdołał go w jakiś sposób zatrzymać, ale nie było czasu na walkę z (o ironio) chłopcem, bo nie mieli z nim żadnych, najmniejszych szans.
Ryan po ciemku z trudem odnalazł kopiec świeżej ziemi, ale gdy tylko jego znoszone buty zapadły się w miękkiej powierzchni, od razu padł na kolana, rękami odgarniając jak najwięcej piachu, kamieni i sądząc po oślizgłej w dotyku strukturze, glist.
- Coś musi tutaj być, musi, jestem pewien… - mamrotał pod nosem, ubrudzony już po same łokcie. Nagle jego palce natrafiły na coś twardego i podłużnego, o lekko zaokrąglonym końcu. Pociągnął, ale tkwiło uparcie w ziemi. Zaczął rozgarniać ją całymi rękami, aby odkryć większą część znaleziska. Nawet w ciemnościach i przez grubą warstwę ziemi czuł, że jest to bardzo zardzewiała rama, a zaraz koło niej coś gumowego i okrągłego, koło.
Rowerek.
Dłuższą chwilę zajęło mu odkopanie go na tyle, aby z pomocą siły wyrwać go z ziemi. Sapiąc, zawahał się, z ręką ponownie włożoną do dołu. Czy pod spodem… czy mogłyby tam być szczątki?
Ryan spojrzał na Jerry’ego w panice, dawno szalejącej w jego ciele poza jakąkolwiek kontrolą. Nie chciał zostawiać go samego, nawet na chwilę, nie kiedy przedmioty codziennego użytku dopiero co próbowały ich zabić, nie kiedy duch z pozoru niewinnie wyglądającego dziecka wręcz chuchał im w karki.
OdpowiedzUsuńRyan odbił się od ziemi i zygzakiem pobiegł w kierunku auta. W gardle zalegała mu gęsta ślina, czuł na sobie pot i krew, obmywającą świeże otarcia na łokciach czy kolanach. Nawet nie zastanawiał się nad możliwością spotkania kogokolwiek na ulicy, w tym momencie miał wrażenie, że na świecie są tylko oni; niekompetentni do bólu, samozwańczy badacze zjawisk nadprzyrodzonych i ten chłopiec, zamordowany lata wcześniej, zapewne przypadkowo, przez swoich rówieśników.
Ręce Ryana drżały, kiedy zaczął walkę z bagażnikiem, a potem z przeszukiwaniem torby w słabym, migocącym świetle latarni, dopóki jego brudne palce nie ześlizgnęły się po rączce kanistra z benzyną i paczce zapałek. Miał nadzieję, że Jerry wciąż był w jednym kawałku, że udało mu się dokopać do szczątków, bo inaczej będą skończeni, a Ryan wcale nie zamierzał jeszcze rozstawać się ze swoją materialną powłoką. Nawet nie zatrzasnął bagażnika, lecąc z powrotem do ogrodu.
- Mam! – krzyknął, żeby dodać otuchy przyjacielowi, albo też odwagi sobie samemu. W mgnieniu oka wylał wszystko z kanistra do wykopanego dołu, a następnie spróbował odpalić zapałkę. Jedną, drugą, trzecią, ale wszystkie gasły, zupełnie jakby ktoś zdmuchiwał je na sekundę przed wpadnięciem do benzyny. Ryan warknął, podpalając całe pudełko i dopiero wtedy z dołu buchnął gorący, biało-niebieski duszący płomień. Harris odskoczył, ciągnąc po ziemi Crossa. – Co? – wydyszał, krzywiąc się ze zmęczenia i drażniącego oczy dymu. – Jaka… kurwa… - jęknął, zauważając pordzewiałą ramę. Przez skaczące z dołu płomienie mógł dostrzec poruszający się w ciemności kształt. Czy to był ten moment, w którym mimo dobrych chęci mieli jednak odnieść wielką porażkę?
- Tysiąc pięćset stopni – wymamrotał Ryan, tyle potrzeba, aby stopić stal. – Da radę – postanowił, ostatkiem sił skopując ramę do dołu.
Chłopiec zaczął płonąć. Wyglądało to groteskowo; zapadła cisza, nawet trzask ognia zanikł w mrokach nocy, rozbłysło oślepiające światło i po chwili nie było już nic, poza leżącym na ziemi Jerrym, wstrzymującym oddech Ryanem i skaczącym ku niebu iskrom.
- Nie ma go? – wolał się upewnić Harris, pochylając się nad przyjacielem. Złapał Crossa pod ramiona w ciężkiej próbie podniesienia go z ziemi. – Odszedł, prawda? Oczyściliśmy go?
Wydawało mu się, że słyszy syreny policyjne, niedaleko, przecznicę, może dwie od nich.
Ryan pomyślał o ich pokoju w motelu, o apteczce w samochodzie, czymkolwiek, co poradziłoby sobie z kostką Jerry’ego, ale w obecnej sytuacji nie mogli pozwolić sobie na komfort odpoczynku, a tego właśnie teraz najbardziej potrzebowali.
OdpowiedzUsuńOdniósł wrażenie, że radiowóz wręcz zmaterializował się przed nimi, gdy tylko przymknął na chwilę oczy. Nie ważne, jak bardzo wysilał wzrok, światła oślepiały go tak bardzo, że nie był w stanie dostrzec, kto siedzi w środku. Miał nadzieję, że policjanci trapią się z tym samym problemem.
- Myślisz… - zaczął Ryan, przełknąwszy ciężko ślinę. Jego ręce zatańczyły niepewnie na kierownicy. – Że dam radę im zbiec?
Gdyby to Jerry siedział za kółkiem, to nie byłoby nawet opcji o jakichkolwiek wątpliwościach; Jerry prowadził to auto, jakby nie rozstawał się z nim przez całe stulecia, nie obawiał się nagiąć zasad, no i to wcale nie byłby pierwszy raz, kiedy uciekałby przed glinami. Ryan zdał prawo jazdy jak wszystko w swoim życiu, bo się tego nauczył, ale nigdy nie czuł się super pewnie jako kierowca, to po prostu nie było jego miejsce.
Zaklął cicho, przenosząc prawą dłoń na gałkę od skrzyni biegów.
- Może czekają, aż coś zrobimy? – szepnął nerwowo, jakby policjanci mogli ich usłyszeć. – Może chcą zobaczyć, ilu nas jest? Może wzywają posiłki? Nie ważne… spierdalajmy stąd – postanowił, szybko wrzucając wsteczny. Auto cofnęło gwałtownie, ale na szczęście tym razem nie zgasło. Ryan zakręcił ryzykownie kierownicą, znowu zmienił bieg i wyminął radiowóz, nabierając prędkości. Serce po raz kolejny tej nocy stanęło mu w gardle.
- Plan jest taki, zostajesz w aucie, ja lecę po nasze rzeczy i spieprzamy na wyjazdówkę – przekrzyknął piszczące opony, o mały włos nie wjeżdżając w znaki na skrzyżowaniu. – Bardzo cię boli? – dodał, zerknąwszy krótko na Jerry’ego.
Ryan wpadł do holu motelu, za ladą recepcji nie było nikogo, ze względu na porę, Ryan był zaskoczony, że drzwi w ogóle były otwarte. Przechylił się przez biurko i porwał z szafki klucz do ich pokoju. Kątem oka zauważył znikającego na schodach kota, ale nie miał czasu mścić się na wrednym futrzaku, kiedy lada moment mogli najbliższą dobę spędzić w policyjnym areszcie.
OdpowiedzUsuńNa szczęście wszystko to, co ze sobą mieli (a nie mieli dużo), leżało zadziwiająco schludnie zapakowane przy łóżkach. Ryan nie pamiętał, żeby robił cokolwiek w tym kierunku, a tym bardziej wątpił, żeby Jerry’emu odpalił się nagle tryb perfekcyjnej pani domu. Chwycił torby, rozglądając się szybko po pokoju, lecz nic więcej nie przykuło jego uwagi. Wciąż czuł lekki irrealizm sytuacji, w jakiej znajdowali, ale dzięki adrenalinie nie był w stanie popaść w stupor, gorączkową próbę analizy wszystkiego, co się do tej pory wydarzyło.
A wydarzyło się tyle, że Ryan mógłby z powodzeniem napisać o tym pracę na studiach.
Nie kłopotał się już kluczem, biegnąc z powrotem na parking, zresztą, nie potrafił sobie przypomnieć, czy meldując się, zapłacili za cały pobyt, czy tylko zaliczkę, tak więc tym bardziej przyśpieszył, nie chcąc natknąć się na zrzędliwą staruszkę. Drzwi w holu dosłownie same się przed nim otworzyły, co już nawet go nie dziwiło, biorąc pod uwagę to, że dosłownie przed chwilą wraz z Jerrym spalili ducha.
- Gazu, gazu! – krzyknął, wrzucając niedbale torby na tylną kanapę, a następnie kładąc się na nich, zatrzasnął drzwi. Spojrzał we wsteczne lusterko na siedzącego przed nim Crossa. Ryan nie miał pojęcia, jak ten miał zamiar prowadzić z tak paskudnie skręconą kostką, ale po części był wdzięczny, że jego przyjaciel podjął się tego wyzwania. W ten sposób mieli jakieś dwadzieścia procent więcej szans na to, że uda im się z tego wywinąć bez większych problemów.
Kiedy ruszyli, słyszeli tylko odgłos pracującego silnika i własne przyśpieszone oddechy. Ryan rozluźnił się dopiero wtedy, gdy z oddali na drodze zaczął majaczyć znak pożegnalny Cleveland.
- Dobry Boże, Jerry – westchnął Harris, opadając ciężko na oparcie kanapy. Jedna z toreb gniotła go niewygodnie w tyłek, ale nie miał siły zmieniać pozycji. – Może już zwariowałem, ale miałem wrażenie, że… ktoś pomógł nam stamtąd uciec – mruknął, przymykając oczy. Czy mogła to być jakaś inna zjawa? Taka, która jest odrobinę przyjaźniej nastawiona do ludzi? A może to wcale nie musiało być coś, tylko ktoś? Może ta staruszka wiedziała więcej, niż mogło się im wydawać?
Cóż, teraz Ryanowi pozostało tylko zgadywać. Niemniej jednak czuł dziwną, obcą, ale fascynującą satysfakcję z tego, czego dokonali. Roześmiał się głośno.
- Załatwiliśmy to – kopnął lekko w siedzenie Jerry’ego. – Jesteśmy pieprzonymi pogromcami duchów!
[Mam pytanie, sprawę ducha z Cleveland uznajemy za zakończoną, czy pozwalamy chłopakom myśleć, że jest zakończona? Chciałbyś kontynuować wątek, na przykład po niewielkim przeskoku czasu, z inną robotą, wilkołakami, wiedźmami, czy jakimś innym paranormalnym cudactwem?]