13 kwietnia 2010

Run, boy, run.





MILES WILLSON
27 LAT ● DZIENNIKARZ ● MA NA OKU SPRAWĘ, KTÓRA MOŻE OKAZAĆ SIĘ PRZEŁOMOWA DLA JEGO KARIERY ● ZAFASCYNOWANY SPRAWAMI, KTÓRYCH NIKT INNY NIE CHCE DOTKNĄĆ


Nikt mu nigdy nie powiedział, że ciekawość może zaprowadzić go do poważnych kłopotów. Wychował się w rodzinie naukowców, którzy ciągle kierowali się ciekawością i szukali odpowiedzi na zadawane przez siebie pytania. On jednak nigdy nie miał smykałki do nauki i wolał pisać. To było jego prawdziwą pasją, dlatego nikogo nie zdziwiło to, że zdecydował się pójść właśnie na studia dziennikarskie. Chciał zostać dziennikarzem śledczym, znajdywać i wyciągać brudy na światło dzienne. Jego marzenia minęły się jednak z życiem i zamiast ścigania spraw musiał zając się czymś bardziej przyziemnym - pisaniem o nudnych wydarzeniach w mieście. Niemniej jednak zwęszył ciekawą sprawę, która nie pozwala spać mu po nocach.

Do wątku z Night Sky.

3 komentarze:

  1. [Swoją drogą nie wiem czy obchodzisz, ale wesołych świąt i co najważniejsze... Wyżerki! :D]

    Powietrze uciekło z jego płuc, gdy zderzył się ciężko z chropowatą ścianą. Nie poczuł, by złamał jakąkolwiek kość, ale mimo wszystko ból jaki przeszył jego ciało zdawał się przemożnie okropny.
    Ku zaskoczeniu swojego oprawcy zaśmiał się chrapliwie, brocząc ohydnie podłogę. Zza tej spalonej skóry i tak nikt nie dostrzeże krwi oraz siniaków. Na czarnych rękach nie przebije się żaden kolor. Złapawszy za zakrwawiony bok, uniósł lekko głowę:
    - Był nieczysty... Niedoskonały. Wołał o pomoc - przeciągnął rozbawiony.
    Górujący nad nim połatany, pozszywany siłacz warknął głośniej uderzając pięścią w leżący nieopodal stolik. Przewrócił go, niemalże rozwalając na kawałki z wściekłości. Bez wahania mógł rozszarpać, jak rozszalała bestia nieznająca strachu.
    Purifier skulił się w kącie, szukając rozbieganym wzrokiem kuchennego noża, który napastnik wytrącił mu z rąk. Nie zwracał uwagi na nasilający się krzyk furii.
    - ZABIŁEŚ GO. ROZPŁATAŁEŚ GO JAK WIEPRZKA. TY SKURWIELU!
    Kolejny mocny cios i poczuł jak ląduje na drugim końcu pokoju "zabaw" jak nazywali go lekarze. Miejsce rekreacyjne, gdzie pacjenci mogli w spokoju się zrelaksować czy porozmawiać, co rzadko jednak czynili pochłonięci własnymi myślami lub cierpieniem ostatnich eksperymentów. Nic jednak już nie przypominało tego pomieszczenia jak je zapamiętał jeszcze przed buntem więźniów i tajemniczym zniknięciem "prawdziwych" władz.
    Nim to wszystko się nie posypało.
    W migoczącym świetle rozbitego telewizora, zauważył jak jego przeciwnik szaleje walcząc z własnym umysłem oraz żądzą zemsty. Obijał się o obdrapane z tapety ściany i łyse półki na których leżały tylko odłamki szkieł.
    Purifier wiedział, że nie powinien się narażać, ale ten jego kolega... Miał złamaną nogę, utykał... Na dodatek nie miał skóry na połowie twarzy.
    Był tak cholernie niedoskonały, że czuł jak ten widok dławi go i obrzydza. Sprawia, że w gardle rosła gula którą pewnie po jakimś czasie zwymiotowałby ze wstrętem. Nie mogąc naprawić własnego słabego ciała, chciał "pomagać innym". A tamten cierpiał. Jakże on cierpiał...
    - ZATŁUKĘ CIĘ! ZAJEBIE JAK PSA! - potykając się, z czerwoną mglą obłędu przed oczyma, dryblas ostatni raz kopnął w stół i wyrwał połamaną drewnianą nogę. Chciał bez żadnego wahania przebić serce mordercy, "Purifiera" jak nazywali go inni pacjenci, w zemście za pochlastanego kolegę którego zostawił tylko na kilka minut bo poszedł się odlać. Kurwa, przecież nikt nie odważyłby się go zaatakować. Miał na tym oddziale respekt, szacunek. ON, JEBANY CUT-THROAT! Zabił więcej policjantów niż ten skurwysyn pewnie przez całe swoje życie. Będzie patrzył jak jego krew dekoruje ścianę, jak flaki wylatują na podłogę. Splunie na niego, rozpaprze go jak warzywo, jak kawał mięcha którym jest!
    Purifier nie czekał jednak, aż Cut-Throat go zabije. Odnalazł nóż i podniósł się szybko na nogi, nim napastnik zdążył do niego podejść. Ignorując ból w klatce piersiowej, wybiegł z pokoju wspólnego przez zakrwawione korytarze pełne niebezpiecznych krzyków. Nie miał szans z tym zabijaką, nie twarzą w twarz. Musiał się ukryć... Zaatakować go, gdy będzie zaślepiony szałem.
    Mijał bezsensownie udekorowane portrety doktorów i zdjęcia na ścianach, potykając się co chwila o rozrzucone i podarte książki. Nikt go nie zatrzymywał, niektórzy pacjenci wciąż byli zamknięci w swoich pokojach lub szukali "rozrywek" na innych poziomach ośrodka, rujnowali to miejsce jak się dawało lub walczyli o życie. Niektórzy ścigali też niedobitków, strażników, ochroniarzy, lekarzy i obsługi Ainsworth Asylum. Purifier też to robił, ale on miał w tym wyższy cel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciał w końcu to miejsce uczynić doskonałym!
      - WRACAJ TUTAJ TY GNIDO!
      Nie odwracał się za siebie, bo bał że wpadnie na coś lub kogoś i niechybnie zginie. Nie mógł teraz kiedy był w środku swojej kampanii. Swojej krucjaty ku doskonałości!
      Musiał się ukryć.
      Szybko skręcił za róg i zbiegł po schodach na niższy poziom. Zeskoczył z ostatnich stopni i mijając zaskoczonego, błąkającego się nagiego człowieka zniknął w ciemnościach korytarza. Prowadzony instynktem wpadł przez zbutwiałe drzwi do toalety. Zamknął je za sobą cicho, w duchu prosząc o to, by Cut-Throat go tu nie znalazł. Przez brudną, zarzyganą i pokrytą innymi dziwnymi wydzielinami podłogę przeszedł do kabiny. Otwarłszy drzwi z zaskoczeniem stwierdził, że ktoś nieudolnie próbował spuścić w toalecie głowę i rękę jakiegoś pechowego strażnika.
      Cóż... Nie jego problem.
      Zamknął drzwi do kabiny i nasłuchiwał. Nóż w ręce spływał krwią, lecz co tutaj nie było nią zabrudzone?
      Czuł, że ostatnie dni tutaj były jakimś dziwnym zrządzeniem losu. Najpierw siadło zasilanie, później coś lub ktoś otworzył ich cele. Więźniowie... Pacjenci przejęli władzę w ośrodku, zabijając po drodze wszystko co się rusza i formując swoją własną hierarchię. Na każdym z poziomów ośrodka. Purifier zauważył później, że przyjechali tu nawet wojskowi, ale... Ucichli. Bardzo niepokojąco ucichli.
      I zdecydowanie zbyt szybko jak na jego gust.
      Coś tu się działo i w gruncie rzeczy chciał się dowiedzieć co. Podejrzewał wiele spraw, słyszał wiele plotek, ale nic nie było pewne.
      Po drugie, chciał odnaleźć część swoich dawnych wspomnień.
      Zastygł w bezruchu, zaciskając mocniej palce na drewnianym trzonku. Ktoś wszedł do środka. Powoli, nie tak jak się spodziewał i na co nastawiał. Nie słyszał niespokojnego, świszczącego oddechu. Zero przekleństw.
      Mimo to nie poruszył się.
      Kto wie, co za cholerstwo czaiło się na zewnątrz?

      Usuń
  2. Nasłuchiwał, starając się nie poruszyć ani o milimetr. Miał jeszcze tyle do zrobienia, a umrzeć z rąk tego wieprzka przed dopełnieniem misji jaką sobie narzucił... Niewybaczalne!
    Ciche szuranie podeszew roznosiło się gładko po pokoju. Nie był to dźwięk niepewnie stawianych, nagich stóp pluskających się w kałużach krwi oraz śmierdzących ścieków tej łazienki. Sam nie wiedział czemu, ale uspokoiło go to w jakiś sposób. Być może to był równie agresywny przeciwnik co Cut-Throat, ale na takich...
    Spojrzał na nóż trzymany w poparzonych, czarnych dłoniach.
    Na takich miał swoje sposoby.
    Niedosłyszalnie oparł dłoń o drzwi kabiny i popchnął je, starając się nie wydać przy tym ani najmniejszego skrzypnięcia. Przez wąską szparę zauważył kogoś... Nie stąd.
    Na pewno nie stąd.
    Mężczyzna próbujący złapać sygnał, wyciągający dłoń ku oknu... Na wszystko co cudowne, jaki on był piękny. Czysty, nieskalany plugastwem tutejszych pacjentów oraz personelu. Idealny pod względem prezencji, stojący pewnie na stopach. Ta aura... Wywoływała dreszcz rozchodzący się po kręgosłupie.
    Purifier spojrzał na swoją dłoń i przesunął nią po policzku, rozoranym oraz cuchnącym rozkładem. Niechcący zdrapał zaschnięty naskórek, który spadł na kafelki, niknąc w ich brudzie.
    Nie, nie mógłby mu zrobić nic złego. Doskonałość trzeba chronić.
    Nienaganność tego człowieka nie mogła zginąć w tym miejscu - nie wybaczyłby sobie tego nigdy.
    "Szpital" ten obdzierał cię ze wszelkich marzeń i kazał ci błąkać się w poszukiwaniu celu, przeszłości, własnych pragnień. On ciągle patrzył, a kiedy wydawało się, że jesteś blisko spełnienia - odbierał ci wszystko w mgnieniu oka wśród śmiechu pacjentów. Purifier uwierzył, że jego misja została przez to miejsce zaakceptowana, a mężczyzna dzielący z nim w tym momencie łazienkę był prezentem. Delikatesem w ozdobnym papierze, który będzie mógł rozwijać i rozwijać z coraz większą przyjemnością.
    Choć wydawało się to snem...
    - To prawdziwa przyjemność być tu z tobą - wyszeptał do siebie, nim nie podniósł gwałtowniej głowę. Ktoś krzyczał i biegł w tym kierunku.
    Nie, nie, nie, nie, nie!
    Nie teraz. NIE!
    Popchnięty jakimś dziwnym impulsem Purifier otworzył drzwi i ruszył w kierunku mężczyzny. Nie zważając na żadne protesty czy atak, był kierowany spełnieniem własnego zadania! Chwycił nieznajomego i zamknął go w zaskakująco silnym uścisku. Nie chciał go jednak zadrasnąć ostrzem noża, ale trzymał go na tyle blisko grdyki by dać mu znać, żeby się nie szarpał. Bał się, że zabrudzi go swoim własnym, pełnym zarazy ciałem, ale nie miał wyjścia.
    Później jakoś pozbędą się dotyku szpitala z ciała nieznajomego.
    - Ciiiii... - wyszeptał przy jego uchu, cofając się w stronę kabiny - On tu idzie...
    Ledwo zdążyli się schować, a drzwi do łazienki trzasnęły z przerażającym hukiem obijając się o ścianę. Wysoki, chaotyczny śmiech mógł przywabić tutaj połowę ośrodka jak nie całość.
    - Cip, cip, ciip, ciiip... Skoooooowrooooooonku - majaczenie przerywane wygwizdywaną melodyjką docierało do uszu Purifiera. Nie przestraszył się jednak, bo ważniejsza teraz była ochrona tego mężczyzny... Tego zdrowego ideału, który został mu podarowany przez los.
    Ten gnojek zresztą nie był pierwszym wykrzywionym obiektem jaki tu widział.
    Przygarnął się bliżej pleców nieznajomego, odsuwając nóż od jego szyi i wyciągając lekko dłoń przed siebie, by pochlastać tego skurwysyna jeśli tylko ich tu znajdzie. Za wszelką cenę.
    - Gdzie się ukrywasz ptaszku, ahhh gdzie... Nie znika się tak sprzed oczu - ponowne wołanie i stopy zanurzające się w kałuży krwi. Wyobrażał sobie te mokre ślady na posadzce, kiedy zmierzały w kierunku kabin. Purifier cofnął się o pół kroku, zachowując jednak zimną krew.
    - Może jesteś... TUTAJ!? - zesztywniał, a ręka dzierżąca brzeszczot zatrzęsła odrobinę. Drzwi huknęły ogłuszając go na ułamek sekundy.
    Obok nich.
    - Ptaszku, ptaszku, ptaszku... Mogliśmy razem śpiewać do rana. I będziemy śpiewać, oj tak będziemy - chichot uciekł z ust mężczyzny i niósł się przez korytarz na który właśnie wybiegł. Zagrożenie cichło.
    Purifier rozluźnił uścisk, odsuwając się odrobinę.

    OdpowiedzUsuń