14 kwietnia 2010

troubled kids always gets their punishment



LEWIS  ROWLE
18 LAT ● AMBITNY I ZAWZIĘTY UCZEŃ ● NIESPOKOJNY W ŻYCIU PRYWATNYM ● SYN MIEJSCOWEGO KOMENDANTA


Każdy kto zna Lewisa wie, że potrafi być niezłym ziółkiem. Zazwyczaj zgrywa spokojnego, zwłaszcza w szkole, by nie narobić sobie kłopotów, chociaż tak naprawdę daleko mu do ideału. Co prawda nie pali i nie klnie na umór, jednakże nie stroni od innych niezbyt dozwolonych przyjemności. Potrafi postawić na swoim, ba, wymaga od innych, by dostosowywali się do niego, nigdy na odwrót. Lubi, gdy wszystko idzie zgodnie z jego myślą, stara się spełniać każdą swoją zachciankę na możliwie każdy sposób. Nie ma dla niego granic, a jeśli jakieś są to bardzo odległe. Zawzięty i uparty w dążeniu do wyznaczonych celów. Bezpośredni i wygadany, mówi co mu ślina ja język przyniesie, nie zastanawiając się uprzednio nad tym, czy jego słowa nie przysporzą mu problemów. Przeprasza gdy musi, do winy przyznaje się jedynie przyłapany. Szuka w życiu przyjemności i nie przejmuje się tym, w jaki sposób ją pozyska.


Do wątku z Grated Crow




22 komentarze:

  1. Josh wiedział, że jego rodzice nie będą zbytnio zadowoleni, kiedy dosłownie na ostatnią chwilę wspomni im o tym, że dzisiejszej nocy nie będzie spać we własnym domu. To nie było tak, że specjalnie to przed nimi skrywał, w końcu chodziło o tylko głupi wypad ze znajomymi pod namioty. Był nastolatkiem, prezenterzy w telewizji zapowiadali pierwszą, od dłuższego czasu, ciepłą noc, więc nie mógł tak zwyczajnie zignorować zaproszenia od jedynych znajomych ze szkoły, którzy jeszcze jako tako tolerowali jego obecność.
    No dobrze, mógł jednak powiedzieć rodzicom wcześniej i może zwlekał z tym odrobinę za długo, ale za każdym razem, kiedy pytał matkę o cokolwiek, najbanalniejsze nawet pozwolenie, niezależnie od tematu słyszał proste, krótkie i harde „nie”. Po prostu nie chciał jej przedwcześnie zrażać. Poza tym, litości, nie był już smarkaczem, potrafił o siebie zadbać, a o wypad pod namioty postanowił zapytać czysto kurtuazyjnie, w końcu w tym wieku miał już prawo decydowania we własnym imieniu.
    Jego plecak leżał spakowany koło łóżka, wystawała z niego półotwarta paczka tanich papierosów i rękaw czarnej, ocieplanej bluzy. Josh spakował tylko to, co wydawało mu się absolutnie koniecznie, nie przywiązywał wagi do zbędnych drobiazgów, ani nie szedł na domówkę, żeby zabierać ze sobą tonę dodatkowych ubrań, z potrzeby zabłyśnięcia wśród towarzystwa. Nie, żeby robił kiedyś w życiu coś podobnego; w jego rodzinnym miasteczku każdy znał każdego, to było normalne, jeżeli od dzieciństwa mieszkało się na zadupiu. W plecaku wciąż znajdowało się miejsce na parę piw i przekąski, a Josh nie potrzebował więcej, aby spędzić z kimś udany wieczór.
    W gruncie rzeczy, Josh był bardzo prostym chłopakiem i zawsze bawił go nawyk ludzi do przypinania mu łatki „trudnego”, „skomplikowanego z charakteru”, czy „ciężkiego do zrozumienia”. Po jakimś czasie stało się to trochę irytujące; nie był w końcu cholernym Werterem z przerastającym bólem istnienia.
    Przysiadł na biurku, otwierając szerzej skrzydło okna. Wcale nie musiał specjalnie wsłuchiwać się w kłótnię rodziców w pokoju obok, żeby zrozumieć dokładnie każde ich słowo. Zapewne słyszała ich teraz cała ulica.
    - Daj spokój, Jane, to młody chłopak, musi się wyszaleć, ja też kiedyś taki byłem! – Ojciec jak zwykle trzymał jego stronę, Josh był mu za to niezmiernie wdzięczny, chociaż nieraz zdarzyło mu się oberwać od niego pasem po tyłku, kiedy przychodził do domu nad ranem, w towarzystwie policjanta z miejscowego posterunku.
    - Nie mówię, że chcę go trzymać w piwnicy – zaprzeczyła jego matka, podnosząc ton głosu. – Ale ostatnio znalazłam w jego kurtce papierosy, obiecał, że nie będzie już palić, kotku, on skłamał, a ty w nagrodę wysyłasz go z jakimiś dzieciakami, gdzie na pewno będą pić! On ma dopiero osiemnaście lat, znowu wróci do domu w radiowozie! – W słowach jego matki zaczęła pojawiać się źle tłumiona panika, ale Josh przeczuwał, że koniec końców ojciec i tak ją przekona.
    Zapalił trzymanego między wargami papierosa. Nigdy nie zapuszczał się w las za miasteczkiem, nie miał pojęcia, czego może się spodziewać, gdy dotrą już na miejsce. Nie był pieprzonym skautem, nigdy nawet nie widział żadnego z nich na własne oczy, ale uwielbiał czuć dreszcz adrenaliny na karku, ból przemęczonych mięśni i wiatr we włosach, kiedy wspinał się na dachy najwyższych budynków w miasteczku, albo wdawał się w bójkę z o wiele od siebie większym przeciwnikiem. Josh mógłby w zasadzie spać na gołej trawie pod rozgwieżdżonym niebem, gdyby zaszła taka potrzeba.
    Lubił przypominać sobie w ten sposób o cienkiej granicy, jaka oddzielała jego życie od śmierci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Joshowi udało się, bez zbędnego widowiska przed sąsiadami, wpakować ze swoimi rzeczami do samochodu Tylera, chłopaka, z którym chodził na większość zajęć w szkole. Kierowcą była jakaś dziewczyna, której imienia Josh zupełnie nie kojarzył, ale która zdawała się doskonale znać Tylera, bo co chwila posyłała mu maślane spojrzenia we wstecznym lusterku. Josh nie miał w zwyczaju wtrącania się w życie miłosne swoich znajomych, ale byłby głupi, gdyby nie zauważył, że Tyler chyba wziął sobie ostatnio na ambicję przespanie się ze wszystkimi dziewczynami na ich roku.
    Zanim odjechali, zobaczył stojącą w drzwiach wejściowych matkę i przez krótką chwilę wydawało mu się, że widzi na jej twarzy głębokie zmartwienie, ale zaraz Tyler szarpnął go za ramię, ewidentnie trochę już pod wpływem, na co mógł sobie pozwolić, odkąd jego rodzice siedzieli w pracy za granicą i myśli Josha skupiły się już tylko i wyłącznie na biwaku.
    Po drodze zgarnęli jeszcze spod domu Warrena, który wniósł ze sobą do auta napoczętą już butelkę taniego wina, której zawartość zaczęła szybko znikać, podawana z rąk do rąk między chłopakami. Droga upłynęła im szybko, na niezobowiązujących, lekkich rozmowach, skupionych wokół najnowszych filmów, szkolnych wydarzeń i oczekiwaniach, co do biwaku. Josh ciągle czuł na sobie badawcze spojrzenie Warrena i chociaż korciło go, żeby powiedzieć chłopakowi parę mocnych słów, pozostał cicho, upijając kolejny łyk wina z butelki.
    Warren był z gatunku tych ludzi, którym zawsze dobrze się powodziło, bo mieli bogatych i wpływowych starych. Warren był szkolną gwiazdą w drużynie futbolowej, był pionierem na roku, podkochiwali się w nim zarówno uczniowie jak i nauczyciele.
    Ale Josh zwyczajnie go nie trawił. A jak się niedawno przekonał, całkiem wzajemnie; wyglądało na to, że wraz ze wzrostem popularności, Warrenowi coraz bardziej zaczęły przeszkadzać niewinne wybryki Josha. Absurdalnie, jakby wcześniej sam nie brał w nich udziału.
    - Nie, nie odjebię niczego głupiego, nie gap się na mnie, jakbym miał zaraz odebrać jej kierownicę – mruknął tylko, kiedy Tyler nachylił się do swojej nowej dziewczyny, żeby cmoknąć ją głośno w policzek. Warren parsknął w butelkę, ewidentnie nieprzekonany, ale Josh nie kłopotał się dalszą rozmową.
    Kiedy dojechali na miejsce, zaczęło się powoli ściemniać, na szczęście ci, którzy przybyli wcześniej, zajęli się już ogniskiem i zaczęli nawet rozkładać namioty. Zrobiło się też trochę chłodniej, ale nie na tyle, żeby Joshowi było zimno w grubej bluzie. Dorzucił swój plecak do reszty innych, po czym rozejrzał się po polanie, kiwając kilku znajomym na powitanie.
    - Pójdę z Warrenem nazbierać drzewa, chcesz iść z nami, czy wolisz pomóc przy namiotach? – zapytał Tyler, zrzucając z pleców dwie wypchane do granic możliwości torby. Josh spojrzał krótko w kierunku grupki ludzi, siłujących się z częściami plastikowych rurek i mocowań; w takim tempie nie rozłożyliby ich do białego rana. A Joshowi jednak odechciało się spania na wilgotnej od rosy trawie.
    - Pomogę przy namiotach – zadecydował, podkasawszy rękawy bluzy.
    - Spoko, to widzimy się przy ognisku. – Tyler klepnął go niezbyt delikatnie w ramię, zanim podszedł do Warrena i po chwili obydwoje zniknęli Joshowi z oczu w gęstwinie krzewów i drzew, otaczających polanę.
    Las był naprawdę gęsty; Josh mógł mrużyć oczy w zapadającym szybko półmroku, ale i tak nie był w stanie dopatrzeć się sylwetek swoich kolegów między drzewami. Westchnął cicho, zarzucając torbę z namiotem przez ramię, a następnie dołączył do reszty, męczącej się z łączeniem pałąków. Wspólnymi siłami ich praca zaczęła się w końcu posuwać naprzód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Josh był w trakcie naciągania materiału na haczyki, kiedy wiedziony jakimś tajemniczym przeczuciem, odwrócił głowę i przyjrzał się dokładniej namiotowi po swojej lewej stronie, któremu wcześniej nie poświęcał wiele uwagi. Widział, że ktoś przy nim pracuje, ale nie był w stanie przyjrzeć się swojemu nowemu, tymczasowemu, sąsiadowi, skupiony na wbijaniu szkieletu namiotu w ziemię. To, że dziewczyna Tylera o biwakowaniu wiedziała tyle, co Josh, czyli praktycznie nic, wcale niczego nie ułatwiało.
      Spodziewał się jakiegoś randomowego znajomego, którego pewnie kojarzyłby z widzenia, jak wszystkich w miasteczku, ale prawdziwie się zaskoczył, kiedy w pomarańczowej poświacie ogniska rozpoznał tak dobrze mu znaną twarz, której starszą wersję widywał regularnie na komisariacie. Początkowo emocje wzięły nad nim górę, jak zwykle w takich sytuacjach; poderwał się z ziemi, pobieżnie otrzepując spodnie, a następnie minął zaskoczoną jego gwałtowną zmianą zachowania dziewczynę Tylera.
      - Cześć, Rowle, co słychać u twojego starego? – zapytał Josh, śmiało wchodząc na teren namiotu Lewisa, ewidentnie utrudniając mu jego rozstawienie. – Ostatnio rzadko go widuję, na pewno za mną tęskni – dodał niemal uprzejmym tonem, z widmem ironicznego uśmiechu, goszczącego na spierzchniętych ustach.

      Usuń
  3. Chociaż Josh nie był z rodzaju tych ludzi, którzy łatwo odpuszczali, a dręczenie Rowle’a od jakiegoś czasu stało się dla niego swego rodzaju warsztatem, którego na co dzień nie miał za bardzo sposobności szkolić, jako, że los złośliwie rozdzielił ich ścieżki, Josh zacisnął zęby, przełykając cisnące mu się na usta złośliwości.
    Tak właściwie to nie los rozdzielił jego i Lewisa; Josh miał świadomość tego, że w dużej mierze zrobił to on sam, kiedy ich przyjaźń przestała być dla niego wystarczająca. Chandler nie mógł tego przewidzieć, ale uznał, że bezpieczniej będzie się wycofać, niż ryzykować odrzucenie i wyśmianie. Wtedy jeszcze myślał inaczej, był młodszy, o wiele głupszy, niż w chwili obecnej, a znalezienie powodu do nienawiści Lewisa było wyjątkowo proste; wystarczyło ściągnąć na siebie nieprzychylną uwagę jego ojca. Potem jakoś to poszło, przez kłamstwa, gładko wypływające z ust Josha, stopniowe odsuwanie się, na otwartej agresji kończąc, ich przyjaźń w końcu nie wytrzymała. Chandler dopiął swego.
    Dziewczyna Tylera okazała się mieć na imię Holly i mimo pierwszej niechęci, którą Josh czuł do niej na samej początku, okazała się być bardzo sympatyczną, chociaż niezbyt inteligentną dziewczyną. W każdym razie bez narzekania pomogła Chandlerowi przenieść ich plecaki i torby do dużego namiotu, a potem zniknęła na chwilę, żeby przynieść jemu i swojemu chłopakowi po butelce piwa.
    W tym całym zamieszaniu z namiotami nie zauważyli nawet, kiedy Warren i Tyler wrócili z naręczem połamanych gałęzi i patyków.
    Josh zapiął bluzę pod samą szyję, po czym przysiadł się do ogniska, w pewnej jednak oddali od Warrena i jego bliższych znajomych. Nie warto było kusić losu o kłótnie i bójki, o które po alkoholu było w końcu bardzo łatwo. Wolał już siedzieć między obściskującymi się bezwstydnie Tylerem i Holly, oraz Samanthą i jej chłopakiem, z którymi nie miał jeszcze żadnych otwartych zgrzytów. Nie czuł się jednak skrępowany. Oparł wygodnie piwo o wnętrze zgiętego kolana i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, z której płynnym ruchem wysunął jednego, a następnie odpalił w ustach przedpotopową, benzynową zapalniczką. Uniósł głowę w stronę częściowo rozgwieżdżonego nieba, nie chcąc dmuchać dymem w twarze siedzących obok osób.
    Uśmiechnął się kątem ust, słysząc, jak Rowle się krztusi, a Blake gasi go jednym, prostym zdaniem. Chciał przysłuchać się cichym rozmowom, prowadzonym przez siedzących przed nim chłopaków, ale przeszkodził mu głośny jęk Holly, na dźwięk którego kilka głów odwróciło się z zaciekawieniem w ich kierunku. Josh parsknął, wyciągając fajkę spomiędzy warg.
    - Kurwa, Tyler, naprawdę nie możesz wytrzymać bez pieprzenia się co każdą godzinę? – zapytał, jednak bez oburzenia, wydmuchawszy dym przez nos. Holly zachichotała i nawet w półmroku, który rozpraszały jedynie płomienie ogniska, oraz kilka latarek w telefonach, było widać na jej twarzy ogniste rumieńce.
    - Może do nas dołączysz? – zachęciła z rozanielonym uśmiechem, pozwalając dłoni Tylera wędrować po dekolcie jej obcisłej bluzki. Josh naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego nie było jej w tym zimno.
    - Gdybyś miała fiuta, nie musiałabyś pytać dwa razy – odparł, po czym odwrócił się z powrotem w stronę ogniska, zaciągając się głęboko papierosem i uśmiechając szeroko pod nosem na zdegustowany okrzyk Tylera.
    - Serio, Josh? Przez ciebie zaraz mi opadnie – burknął Tyler, krzywiąc się z przesadnym obrzydzeniem, ale po chwili uśmiechał się już jak wcześniej, dopijając piwo w paru krótkich łykach, dorównując tym narzucanemu przez Blake’a tempu. – Tego, kto wypije najmniej, wysyłamy na noc do lasu! – zawołał, wyrzucając pustą butelkę do ogniska i przy okazji prawie rozbijając nią głowę siedzącej najbliżej płomieni osobie. Holly pisnęła z autentycznym przerażeniem na nową regułę gry, a Josh szybko przyssał się do swojej butelki, mimo zniesmaczenia mieszającymi się smakami piwa i nikotyny na języku.
    Uwielbiał takie wyzwania.

    OdpowiedzUsuń
  4. Josh zdążył odwrócić się plecami do ognia, przez co dym tylko musnął go nieprzyjemnie po twarzy. Cóż, takie były uroki biwakowania, prawda? Holly schowała twarz w zagłębieniu ramienia krztuszącego się Tylera, wciąż jeszcze rozchichotana i pobudzona. Ktoś podał im kolejne butelki z piwem i Tyler otworzył je sprawnie jedną o drugą, rzucając Joshowi wyzywające spojrzenie.
    Chandler dopalił papierosa, nie przerywając kontaktu wzrokowego, po czym popił go resztką wcześniejszego piwa. Nie był pewien, czy to przez w połowie pusty żołądek, czy wino, czy może dlatego, że pili na świeżym powietrzu, ale czuł się już lekko i trochę poza granicami własnego umysłu. Kątem oka zauważył, że Rowle wstał ze swojego miejsca i oddalił się od ogniska, a w ślad za nim, z kilkuminutową może przerwą, poszedł Warren. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy; albo mieli zioło, którym nie chcieli podzielić się z resztą grupy, albo potrzebowali chwili prywatności. Na tę drugą myśl Josh poczuł w żołądku ukłucie zazdrości, ale szybko wyparł to uczucie ze swojej świadomości, postanawiając dołączyć do Blake’a, Tylera, oraz ich minizawodów w zerowaniu piwa na czas. Holly wyciągnęła z kieszeni spodni komórkę, ewidentnie niezadowolona nagłym brakiem zainteresowania ze strony swojego chłopaka.
    Minizawody nie potrwały jednak długo; przy trzeciej butelce Blake zaczął mieć odruchy wymiotne, ręce Tylera odzyskały zainteresowanie biustem Holly, a Josha naszła ochota na zrobienie czegoś głupiego. Nieco chwiejnie wstał z ziemi, podpierając się na ramieniu Samanthy, oraz machając ponaglająco dłonią na Tylera.
    - Chodźmy ich przestraszyć – zaproponował, kiwnąwszy głową w kierunku, w którym udali się Rowle i Simmons. To była idealna okazja, żeby schować się w krzakach i naskoczyć na nich w odpowiednim momencie. Nie musiał długo namawiać swoich znajomych, co bardzo go ucieszyło; widać w niektórych pozostała jeszcze jakaś resztka zamiłowania do szaleństwa i wygłupów. Brakowało mu tego, odkąd wszyscy dookoła zdawali się nagle poważnieć i dorośleć, bo przecież mieli już osiemnaście lat, nie byli dzieciakami, żeby pakować się wiecznie w tarapaty. Josh uważał takie gadanie za zwykłe pieprzenie.
    Ku jego zaskoczeniu Holly zerwała się niespodziewanie na równe nogi, przylegając kurczowo do boku Tylera.
    - Chcecie iść do lasu? Teraz? Zwariowaliście?! – fuknęła na nich, poważniejąc w ciągu jednej sekundy. Tyler spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
    - Uspokój się, kicia, zaraz wrócimy – zapewnił, schylając głowę, jakby chciał pocałować ją w skroń, ale odwróciła głowę.
    - Nie mów, że nie słyszałeś opowieści – warknęła, prawdziwie rozjuszona, krzyżując ręce na pokaźnym biuście. – Nie można zakłócać spokoju w lesie, nie w nocy!
    Tyler wywrócił oczami, widocznie zniecierpliwiony. Josh zakaszlał wymownie w dłoń.
    - Chyba nie wierzysz w brednie swojej szurniętej babci? – spytał retorycznie, szukając wzrokiem pomocy u Chandlera. – Lewis i Warren tam poszli i jakoś nie słyszę, żeby coś im się działo. Poza tym to tylko zwykły las, wszyscy gadają te śmieszne historie dzieciom, żeby się tu nie gubiły. A my już nie jesteśmy dziećmi, kicia, potrafimy o siebie zadbać, hm? Ostatnio nie narzekałaś, kiedy się tobą zajmowałem – dodał z szelmowskim uśmiechem, klepnąwszy dziewczynę żartobliwie po tyłku.
    Josh nie miał pojęcia o jakich historiach mówili Tyler i Holly; jego rodzice straszyli go tylko Złym Panem, kiedy jako dziecko oddalał się od nich w markecie. Trzymał jednak stronę Tylera, chociaż, gdyby nie alkohol, zapewne nie bardzo miałby ochotę wejść w ciemność między drzewami.
    Josh nie lubił ciemności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Holly pokręciła głową, ale dała im spokój, dosiadając się do Samanthy i jej chłopaka.
      - Idźcie, ktoś musi pilnować, żeby Blake nie zarzygał nam rzeczy – wyjaśniła, wyciągając się w stronę ognia.
      Josh uśmiechnął się szeroko, popychając Tylera w kierunku drzew.
      - Nie powinni być daleko – zastanowił się, ściszając głos na wypadek, gdyby Warren i Lewis wracali już do ogniska. – Nie włączaj latarki – ostrzegł, kiedy w ciemności lasu rozjarzył się ekran komórki Tylera.
      - Okej, ale zapłacisz mi za dentystę, jak się wyjebię o te korzenie i powybijam sobie zęby – burknął Tyler z niezadowoleniem, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

      Usuń
  5. [Mnie też! c:]
    Już po kilku krokach Josh przekonał się, że pokonywanie lasu po ciemku, z Tylerem gorączkowo uczepionym jego ramienia, a i tak z ledwością utrzymującym równowagę, może wcale nie być takie proste, jak mu się na początku wydawało.
    - Tyler, kurwa, przysięgam, jak się zaraz nie ogarniesz, obydwoje skończymy na ostrym dyżurze – szepnął na tyle głośno, żeby słowa były w stanie dotrzeć do otumanionego alkoholem umysłu chłopaka. W odpowiedzi Tyler roześmiał się beztrosko, potknąwszy o kolejny wystający z ziemi konar. Ich konspiracja nie mogła być bardziej nieudolna.
    Następne kilkanaście kroków przeszli niemal w absolutnej ciszy, która Josha trochę przerażała. Znajdowali się w końcu w lesie, nie powinny się tutaj włóczyć razem z nimi jakieś zwierzęta? Nawet głupie wiewiórki, albo koty, czy nawet zwykłe robactwo. Las powinien żyć swoim życiem, powinien wydawać jakiekolwiek dźwięki! Rozmyślania Josha przerwał jęk Tylera, który w końcu odczepił paznokcie od jego ręki.
    - Czekaj, muszę się odlać – wydyszał, odchodząc od Chandlera do pobliskiego drzewa. Niepokojącą ciszę przeszył dźwięk rozpinanego rozporka. Josh westchnął ciężko, postanawiając dać Tylerowi trochę prywatności. Odszedł na kilka kroków między wysokie krzewy, szukając na ostrych gałązkach miękkich malin. Zerwał kilka, po czym wepchnął je od razu do ust, żeby pozbyć się z języka smaku alkoholu i papierosów.
    - Chcesz trochę? – zapytał Tylera, ulegając pokusie i zrywając parę następnych malin. Otrzepał ręce ze słodkiego soku. – Tyler? – dodał, odwracając się, kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Po chłopaku nie było nawet śladu. Josh parsknął ze zniecierpliwieniem, bo doprawdy, nie miał siły teraz latać po krzakach w poszukiwaniu swojego najebanego kolegi. Poza tym, Chandler dopiero co widział go sikającego przy drzewie, Tyler nie mógł tak po prostu go zostawić, nie w stanie, w jakim się aktualnie znajdował.
    - Kurwa. – Przekleństwo samo opuściło usta Josha. Teraz, pozostawiony sam sobie, nie czuł się już tak pewnie, jak przed chwilą. Wyciągnął z kieszeni komórkę, szukając gorączkowo aplikacji z latarką. – Tyler? – zawołał, oświetlając miejsce, w którym dopiero co wdział swojego kolegę. – Przestań się wydurniać, debilu – warknął, przeciskając się przez kolejne krzewy. Te z kolei miały kolce, ale alkohol i obijające się o żebra serce skutecznie posłużyły Joshowi jako środki przeciwbólowe. Nie słyszał nawet kroków, które nie byłyby jego krokami, zupełnie, jakby Chandler był tutaj całkowicie sam, a to przecież było niemożliwe. Tyler musiał leżeć gdzieś w rowie, nieświadomy i zarzygany, Josh nawet by się ucieszył, gdyby go teraz takiego zobaczył.
    Był pewien, że przed wyjazdem ładował telefon przez całą noc, tymczasem światło latarki w jego komórce zamrugało niechętnie i po chwili zgasło, wraz z systemem telefonu. Josh zaklął po raz kolejny, ale zaraz poderwał głowę, bo wydawało mu się, że coś usłyszał. To coś było podobne do szelestu liści, jakie wydaje odtrącana przez rękę gałąź niskiego drzewa. Tyler musiał kręcić się w pobliżu, zapewne chcąc go wystraszyć. Chandler wcisnął komórkę z powrotem do kieszeni spodni, nie kłopocząc się na razie jej ponownym uruchomieniem. Nie miał zamiaru tak łatwo dać zrobić z siebie pośmiewisko.
    - Bardzo śmieszne, Tyler, słyszałem cię, debilu, nawet nie próbujesz być cicho – zawołał na bezdechu, wspinając się po śliskim i omszonym pagórku. Na górze korona drzew powinna być trochę rzadsza, tam drogę mogłoby im oświetlić światło księżyca.
    Był już prawie u szczytu, kiedy Tyler złapał go mocno za kostkę u nogi i zaczął z niebywałą siłą ciągnąć w dół. Josh wbił palce w ziemię, machając agresywnie nogą, żeby pozbyć się niespodziewanego obciążenia. – Tyler – sapnął ostrzegawczo, starając się przywrzeć całym ciałem do ziemi. – Tyler, przestań! – Jego palce wyślizgnęły się ze mchu, wolna noga bezskutecznie szukała oparcia na wystających z ziemi kamieniach, uścisk na kostce zaczął się robić bolesny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Josh czuł, że zaraz spadnie, skacząca adrenalina otrzeźwiła go w ciągu sekundy i jakimś cudem udało mu się wyrwać nogę, po czym na czworakach wleźć z powrotem na pagórek. Położył się na wilgotnej ziemi, oddychając ciężko i próbując zachować spokój, chociaż wszystko w nim krzyczało, żeby Tylerowi wpierdolić, tym razem nie na żarty.
      Czekał, aż chłopak wdrapie się po jego śladach, ale po dłuższej chwili, podczas której Josh zdołał uspokoić przyśpieszony oddech, kiedy głowa Tylera nie wynurzyła się ze spadu, Chandler poczuł gęsią skórkę na ramionach. Wciąż na czworakach zbliżył się do krawędzi niewielkiego urwiska i zerknął w dół. Chciał zawołać Tylera, ale żadne słowa zdawały się nie przechodzić przez jego zaciśnięte gardło. Oddech znowu mu przyśpieszył, a jedna z dłoni automatycznie podążyła do schowanego pod koszulką naszyjnika z krzyżykiem.
      Zwierzęta nie miały dłoni, nie mogły złapać go za nogę, a on czuł wyraźnie, że coś go trzymało. Nie, nie coś, tylko ktoś, nie był przecież aż tak pijany, żeby wymyślać takie rzeczy.
      - Buu! – krzyknął nagle Tyler, tuż koło ucha Josha, który zerwał się z ziemi z czymś, czemu daleko było do męskiego okrzyku. Miał wrażenie, że serce skoczyło mu z klatki piersiowej do samego przełyku, czuł szum w uszach i ból w całym ciele od kolców tych przeklętych krzaków.
      - Tyler – wychrypiał groźnie, kiedy jego kolega wybuchnął śmiechem, najwidoczniej bardzo zadowolony ze sposobu, w jaki udało mu się przestraszyć Chandlera.
      - Żebyś… hahahah… żebyś tylko widział… - Próbował powiedzieć mu Tyler, między atakami śmiechu. – Nawet Holly… nie krzyczała tak głośno, kiedy się z nią… - Ale nie zdołał dokończyć, co takiego robił z Holly, bo cierpliwość Josha w końcu się wyczerpała i finalnie puściły mu nerwy.
      - Zajebię cię gnoju! – krzyknął Josh, zacisnąwszy z całych sił pięści. Tyler nie oberwał tylko dlatego, że w porę dał nogi za pas. Josh z automatu pobiegł za nim, wrzeszcząc najwymyślniejsze obelgi i groźby. Obydwoje kierowali się na oślep w gęstwiny, skupieni wyłącznie na sobie, dopóki Tyler nie przeleciał przez wyjątkowo wysokie, rozłożyste krzewy i nie wpadł na czyjeś plecy.
      - Dzięki Bogu, chłopaki, pomóżcie! – wydyszał z ulgą, chowając się bezwstydnie za Lewisem. Po sekundzie z tych samych krzewów wypadł rozwścieczony Chandler; zatrzymał się dosłownie na jedno mrugnięcie oczu, najwyraźniej zaskoczony widokiem pozostałych dwóch chłopaków, a następnie rzucił się z powrotem na Tylera, w heroicznej próbie dobrania się do jego gardła.

      Usuń
  6. Josh wyjątkowo szybko, jak na siebie, uspokoił się na tyle, żeby ograniczyć swoją wściekłość do groźnego patrzenia na wszystkich spode łba. Tyler odchrząknął wymownie na powstałe między pozostałą trójką napięcie; Chandler cofnął się od Lewisa, zorientowawszy, jak blisko siebie stoją. Otwierał już usta, żeby wylać kolejny potok przekleństw na Tylera, ale jego spojrzenie podążyło za wzrokiem Rowle’a i spoczęło na niepokojącej, dziwacznej figurze, oświetlonej przez komórkę chłopaka. Przypominała coś na kształt jednego z tych indiańskich totemów, jakich pozostałości udokumentowano na terenie ich miasteczka, z tą różnicą tylko, że ta nie prezentowała żadnego znanego Joshowi zwierzęcia, nie wyglądała też na jednego z duchów, czy bóstw, o których uczono go kiedyś w szkole. Chandler był pewny, że nie mijali go z Tylerem, kiedy oddalali się od ogniska; musieli być w jakiejś innej części lasu. Zgubieni.
    - Ej, Warren, zakład, że tego nie dotkniesz – rzucił nagle Tyler, wychodząc w końcu zza pleców Lewisa, żeby chwiejnym krokiem zbliżyć się do posągu. Josh wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać, ale chłopak wyjątkowo sprawnie go wyminął. Chandler czuł gęsią skórkę na ramionach, był cały poharatany od kolczastych krzewów, ponadto było mu zimno, bardzo zimno, zupełnie, jakby stał w dziale zamrażarek w markecie.
    Chciał zapalić, wymacawszy w wewnętrznej kieszeni bluzy paczkę fajek, ale nie mógł nigdzie znaleźć swojej ulubionej zapalniczki. Musiała mu wypaść, kiedy gonił Tylera, albo kiedy ten próbował go zrzucić ze stromego pagórka. Joshua poczuł rozgoryczenie, miał do niej szczególny sentyment, była jedyna w swoim rodzaju.
    - Chłopaki, czujecie? – zapytał Tyler, stukając nieśmiało pięścią w powierzchnię totemu. Josh podszedł do niego, ze zniecierpliwieniem wypisanym na twarzy i w nerwowych ruchach.
    - Tyler, kurwa, przestań, jesteś najebany – warknął, szarpnąwszy chłopaka za rękaw sportowej kurtki. Tyler zignorował go perfidnie, z zafascynowaniem obchodząc dookoła posąg. Chandler spojrzał na pozostałą dwójkę z nadzieją, że zainterweniują i pomogą mu odeskortować go z powrotem do ogniska.
    Wtedy też to poczuł; jakby mrowienie, nieznaczne wibracje w powietrzu i może mu się tylko wydawało, ale miał wrażenie, że coś szumi mu w uszach, jak nieosiągalna stacja w starym radiu. Cicho, nienachalnie, tak, że nie miał pewności, czy sobie tego po prostu nie wyobraził – Musimy wracać, Holly na pewno jest wściekła, co ty właściwie odpierdalasz? - spróbował przemówić Tylerowi do rozsądku, chociaż podejrzewał, że pewnie nic z tego nie trafi do zapitej głowy chłopaka.
    - Ale o co ci chodzi? – Obruszył się Tyler, wychylając zza posągu ze zmarszczonymi brwiami. – Przecież sam chciałeś ich nastraszyć – kontynuował, machnąwszy dłonią w kierunku Warrena i Lewisa.
    - Tak, chciałem! – Przyznał Chandler, gniewnie wyrzuciwszy ręce w powietrze. – Przestraszyć! Nie spróbować zabić! – zaakcentował, całkowicie poważnie. Martwił się o Tylera, wiedział, że ten ma słabą głowę, ale przecież pili razem, niemożliwym było, żeby Tyler był aż tak pijany, żeby nad sobą nie panował. Żeby był w stanie zrobić krzywdę sobie, albo komuś.
    - O czym ty, kurwa, mówisz? – W głosie Tylera zabrzmiało autentyczne zdumienie, co trochę zbiło Joshuę z tropu. Okej, może jednak Tyler wypił więcej, niż inni. W końcu było widać, że już w samochodzie miał całkiem „fajnie”.
    - Nieważne – mruknął Chandler, poddając się całkowicie woli kolegów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Joshua nie uważał siebie wcale za wszelaki wzór postępowania, albo przykład dobrego przyjaciela, niemniej jednak nie był aż tak pijany, żeby zostawić Tylera samego sobie w lesie. Po tym nie mógłby zwyczajnie wrócić do obozowiska i spojrzeć Holly w twarz bez wyrzutów sumienia.
    - Tyler, proszę – powiedział ciszej, zniżając się nawet do tego, żeby użyć słów, których zwykle nie używał w stosunku do innych. Tym bardziej swoich znajomych. – Chodź z nami. – Spojrzał na chłopaka niemal błagalnie, ale Tyler nawet mu nie odpowiedział, zupełnie, jakby Josh nie stał tuż przy nim, nie dyszał mu ze zdenerwowaniem w twarz. To było dziwne, przerażające, Chandler nie miał pojęcia, co powinien o tym myśleć. Lewis i Warren oddalili się już poza zasięg jego wzroku i Josh tak bardzochciał pobiec za nimi, do ciepłego ogniska, przede wszystkim do światła. Mrok lasu igrał z jego zmysłami, ciągle miał wrażenie, że coś jest nie w porządku, że nie jest tutaj bezpieczny. Obrócił się gwałtownie, słysząc kolejny trzask, blisko, coraz bliżej nich i to przeważyło jego rozważania; ostatni raz spojrzał na Tylera, nim zrobił kilka kroków w tył, a następnie puścił się biegiem za Lewisem i Warrenem, dosłownie z sercem dławiącym go w przełyku.
    Potknął się o wystający korzeń, ledwie zachowując równowagę, ale bał się, że jak się zatrzyma, to zgubi się zupełnie, więc parł naprzód, chociaż, irrealnie, las zdawał się robić wszystko, żeby go tylko spowolnić. Przypomniał sobie o sytuacji z Tylerem i dotarło do niego, że chłopak fizycznie nie był w stanie ciągnąć go za kostkę, a potem bezszelestnie wspiąć się na pagórek. Był zbyt stromy, a Tyler zbyt najebany. Josh sam musiał przecież wpijać dłonie w ziemię i kombinować żeby się z niego nie ześlizgnąć. Pomyślał o tym, co mówiła Holly, o tych osobliwych historiach i w głowie automatycznie przewinęły mu się wszystkie horrory, jakie oglądał na przestrzeni ostatnich lat. Był bliski paniki, z tętnem sięgającym już chyba dwusetki, ale usłyszał wołanie Rowle’a i aż odetchnął głośno z ulgą, bo teraz ich widział, szli niedaleko przed nim, w stronę migoczącego między drzewami ogniska.
    - Tak! – odkrzyknął, przyśpieszając kroku. Był na nich trochę zły, że pozwolili Tylerowi zostać samemu w lesie, ale w gruncie rzeczy, nie spodziewał się po nich niczego innego. To już nie były te czasy, kiedy jako dzieciaki mieli odwagę stawać za sobą murem. Wciąż był jednak podjudzony tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniej… godziny? Minut? Nie miał pojęcia, ile mogło im zlecieć na błądzeniu w lesie. Czuł się, jakby spędził tam co najmniej kilka męczących godzin.
    Zrównał się krokiem z Warrenem i Lewisem tylko po to, żeby wejść między nich, całkiem nieprzypadkowo zderzając się z nimi ramionami.
    - Myślałem, że to ja jestem tutaj chujem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Ale wy przenieśliście to na zupełnie inny poziom – dodał jeszcze, nie czekając na ich reakcję, tylko przyśpieszając od razu do ogniska.

    OdpowiedzUsuń
  8. Josh nie spodziewał się, że któryś z chłopaków postanowi mu odpyskować; jeżeli nawet, podejrzewał bardziej Warrena, w końcu relacje między nimi były napięte już od dłuższego czasu. Zaskoczył się, czując szarpnięcie, a potem znalazł się twarzą w twarz ze wściekłym Lewisem i skłamałby, gdyby powiedział, że wcale na chwilę nie wstrzymał oddechu w klatce piersiowej.
    Słowa chłopaka do niego trafiły, mocno, może dlatego, że było w nich trochę trzeźwej racji, a może dlatego, że to po prostu był Rowle. Josh chciał mu powiedzieć, wytłumaczyć, dlaczego w ogóle doszło do kłótni, że Tyler zachowywał się jak pojebany, że Josh naprawdę był przerażony, że nie zostawił go z własnego widzimisię, ale Lewis wcale nie oczekiwał wyjaśnień, bo ledwie Chandler zdołał pomyśleć o chociażby otwarciu ust, chłopak go zostawił, a w ślad za nim poszedł od razu Warren, burcząc coś do Josha, ale ten puścił to mimo uszu, zbyt rozgoryczony, żeby się przejąć. Czuł się podle, jak ostatni kutas, tak właściwie, to w ogóle odechciało mu się tego całego cholernego biwaku. Odwrócił głowę, zerkając między drzewa, w płonnej nadziei, że zobaczy między nimi wkurwionego Tylera. Miał nadzieję, że chłopak nie zrobi niczego głupiego. Starał się wyprzeć z głowy te wszystkie dziwne myśli, niewytłumaczalne wibracje, jakie czuł koło totemu. Josh nie przyznawał się do tego przed własnymi rodzicami, ale był wierzący i może dlatego tak bardzo obawiał się tego, co mogło czaić się w lesie.
    Odczekał jeszcze chwilę, nim wrócił do ogniska, z ulgą wyciągając dłonie i nogi w kierunku ciepłych płomieni. Wyciągnął też paczkę fajek i odpalił jedną od ogniska. Kolejny minus tej całej wyprawy; zgubił ulubioną zapalniczkę. Takich nie można było kupić w pierwszym lepszym sklepie. Miał z nią wiele wspomnień, związanych jeszcze z czasami, kiedy dopiero uczył się palić, kiedy Rowle był jego przyjacielem, a ich ekipa trzymała się razem bez względu na wszystko.
    Zaciągnął się głęboko, świadom na sobie zaciekawionego spojrzenia Samanthy. No tak, oni siedzieli tutaj, pili, nie mieli pojęcia o tym, co działo się w lesie. Josh nie miał zamiaru siać teorii spiskowych, nie chciał, żeby grupa uznała go jeszcze za chorego psychicznie.
    - Joshua, to prawda? Zostawiłeś go tam? – Usłyszał oburzony głos Holly, więc wstał z ziemi, z papierosem między zębami. Nie potrzebował do tego wszystkiego umoralniania.
    - Powiedział, że zaraz wróci – skłamał, żeby ją uspokoić. – Musi się ogarnąć, ostro go sieknęło – wyjaśnił, kierując się do namiotów. Holly krzyknęła coś za nim, ale nie dosłyszał już co, bo wyrzucił i przydeptał niedopaloną fajkę, po czym wpełzł do ich wspólnego namiotu, odcinając się od towarzystwa przy ognisku.
    Wyciągnął komórkę, w całkowitej ciemności, w której nie mógł nawet dostrzec własnych dłoni. Spróbował ją włączyć, ale odmówiła współpracy. Nie miał pojęcia, jakim cudem mogła wyczerpać się cała bateria, skoro ładował ją na maksa przed wyjazdem. Wyłączył internet, oraz aplikacje, nie miał też tutaj za dobrego zasięgu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzucił bezużyteczny telefon na bok, a następnie po omacku zaczął przeszukiwać torby Tylera i Holly. Pod palcami wyczuł coś, co bardzo przypominało grubą paczkę prezerwatyw, potem natrafił na jakieś inne, ciężkie do zdefiniowania obiekty, ale ostatecznie zacisnął dłoń na latarce i już po chwili ciemność w namiocie rozproszyło jej mocne światło. Josh odetchnął z ulgą, zawieszając latarkę na suficie namiotu. Rozwiązał usztywniane w kostce buty, zdjął je i wystawił za namiot. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo po całe bieganie po lesie go zmęczyło.
      Z ciekawości podwinął nogawkę spodni i aż wciągnął głośniej powietrze na widok ciemnofioletowego, prawie czarne sińca, który okalał jego kostkę w kształt dłoni. Nie czuł bólu, dopiero, kiedy na niego nacisnął, krótki paroksyzm przemknął mu po nodze. Pośpiesznie odwinął nogawkę. Czy Tyler mógł mieć tyle siły, żeby zrobić mu coś takiego? Wyglądało paskudnie, nienaturalnie, jak żaden siniak, jakiego Josh kiedykolwiek nabawił się w całym swoim życiu. A miał ich sporo.
      Z tętnem wyższym, niż zazwyczaj, przygotował sobie posłanie po czym położył się, drżąc z zimna i nasłuchując rozmów przy ognisku.

      Usuń
  9. Josh przebywał w stanie płytkiego półuśpienia, kiedy ktoś brutalnie poświecił mu latarką w twarz. Zerwał się od razu, wciąż niespokojny, słuchając słów Lewisa jednym uchem. Nie miał pojęcia, która mogła być godzina, ale fakt, że Tyler jeszcze nie wrócił był więcej, niż przerażający. Chandler wygramolił się z posłania, zmęczony, z ruchami niezdarnymi od snu. Chwilę zajęło mu odnalezienie latarki oraz założenie butów. Prychnął na ponaglanie Rowle’a, ale nie chciał pogarszać sytuacji napięciem z ich ostatniej kłótni. Wyszedł z namiotu, automatycznie kurcząc się z zimna; temperatura musiała spaść o solidne kilka stopni.
    - Zajebiście – skłamał krótko na pytanie chłopaka, oświetlając drogę do lasu, którą nie tak dawno wracali. Nie potrafił odtworzyć z pamięci miejsca, w którym zostawili Tylera. – Chodźmy, jest zimno a Tyler mógł zasnąć gdzieś na ziemi – powiedział, idąc po wydeptanych śladach.
    Jeszcze kiedyś nie miał żadnych sekretów przed Lewisem, teraz Josh bał się zapytać go, czy ten też czuł coś dziwnego w lesie, w obawie przed wyśmianiem. To było dla niego ciężkie, a Chandler nie potrafił sobie radzić z ciężkimi sytuacjami.
    - Więc… ty i Warren, co? – mruknął po paru krokach, nie potrafiąc się powstrzymać. Nie chciał brzmieć zazdrośnie, ale dalej w jego ciele krążył alkohol, który wszystko dodatkowo utrudniał. Poza tym, Joshua uznawał Simmonsa za dupka i to ostatecznie przekreślało sprawę.
    Zorientował się, że idą już gęstym poszyciem krzewów, z których Chandler nie miał właściwie pojęcia, jak wcześniej wyszedł. Światła ich latarek oświetlały drogę na tyle, żeby nie potykali się o nagłe wzniesienia i krzewy, ale wciąż słabo było z dalszą widocznością. Wzrok płatał Joshowi figla, co chwila miał wrażenie, że coś umyka mu sprzed oczu w ciemność. Po Tylerze nie było nawet śladu, tak samo ze zwierzętami; żadnych wiewiórek, dzików, ani niczego, co powinno kręcić się po okolicy o tej porze. To nie było normalne.
    Tak samo, jak ślad na jego kostce. Chandler powoli utwierdzał się w przekonaniu, że coś naprawdę jest nie tak z tym lasem. Chciał tylko znaleźć Tylera, a później nawet zadzwonić po ojca, który na pewno by po nich przyjechał i nie robił specjalnej afery. Byleby nie tkwić tutaj znowu samotnie. Obecność Lewisa trochę podnosiła go na duchu oraz zmuszała do tego, żeby chociaż spróbował udawać, że wcale się nie boi i ma wszystko pod kontrolą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Josh nie mógł nic poradzić na niezręczną ciszę między nim, a Lewisem. Każda próba odezwania się do chłopaka kończyła się zdenerwowaniem albo obu stron, albo każdej z osobna. To nie był jednak czas na nostalgiczne rozmyślania i wspominki, Chandler ledwie mógł się skupić na sobie, jego uwaga co chwila się rozpraszała. Był wściekły, zmartwiony i zdołowany jednocześnie, w zasadzie żałował, że nie upił się do takiego stanu, jak Blake. Wtedy byłoby mu wszystko obojętne.
    - Myślałem, że wiesz, gdzie idziesz – warknął, oświetlając drogę powrotną. Chciał ją zapamiętać, jakieś charakterystyczne drzewo, cokolwiek, ale wszystko wyglądało tak samo. – Skąd w ogóle pomysł, żeby tu wrócić? Nie pomożemy Tylerowi, jeżeli sami się zgubimy! – Podniósł ton, mając serdecznie tego wszystkiego dość. Odnosił wrażenie, że wariuje, nie chciał tutaj być, wszystko w nim krzyczało, żeby zawracał. Czuł się, jakby miał zaraz dostać jakiegoś ataku paniki, czy histerii, albo jednego i drugiego jednocześnie. Wiedział, że jego ubranie jest w dramatycznym stanie, pełne drobnych dziur od kolców w krzakach, na rękach pewnie miał też mnóstwo zadrapań. Rowle nie wyglądał lepiej, przez chwilę nawet Joshua pomyślał, że dopatrzył się w jego twarzy tego samego lęku, który czuł.
    Uderzył w latarkę spodem dłoni, kiedy zamrugała kilkakrotnie, tracąc na sile światła. Coś tutaj pożerało baterię wszystkich sprzętów, może jakieś złoże minerałów, albo zakłócenia elektromagnetyczne? To było prawdopodobne, a przynajmniej Josh wmawiał to sobie uparcie w celu uspokojenia skołatanych nerwów.
    - Jakie jest prawdopodobieństwo, że mógł wrócić do ogniska przed nami? Albo, nie wiem, wyjść gdzieś na drogę? – zapytał, zagradzając Lewisowi drogę. – Powinniśmy wrócić. Łażenie po lesie po ciemku to debilizm – zaznaczył z naciskiem, raz jeszcze potrząsając latarką i tym razem przerwa między jej gaśnięciem i zapaleniem była dłuższa.
    Chandler słabo wierzył we własne słowa, ale w sumie, to nie był pewien, czy w ogóle chce teraz odnaleźć Tylera. Zachowywał się dziwnie, był pijany, ale ta cała akcja ze ściąganiem Josha z wysokości? Albo później to chore zafascynowanie totemem? To nie był Tyler, którego znał przez tyle lat.
    - Powinieneś zadzwonić po swojego ojca. – Słowa uciekły z ust Chandlera, zanim zdążył się nad nimi zastanowić. Miał na pieńku z komendantem, w ogóle ze służbą prawa, w dodatku wezwanie tutaj glin tylko przysporzyłoby każdemu kłopotów, nie mieli w końcu 21 lat, pili alkohol nielegalnie. Ale to wydawał się być rozsądny pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  11. Josh naprawdę nie wiedział, co powinien o tym wszystkim myśleć. Jedynym pocieszeniem było założenie, że jak tylko nadejdzie ranek i alkohol straci działanie w ich organizmach, wtedy to całe zajście z Tylerem wyda im się śmieszne. Pewnie nawet sam Tyler będzie się z tego śmiał przez następne kilka dni.
    - Okej, dobra, masz rację – mruknął, jakby próbował przekonać siebie do słów Lewisa. Odwrócił się za nim, łapiąc go nienachalnie dwoma palcami za materiał rękawa. – Chuja widzę w tej ciemności, nie chcę zostać tutaj sam na noc – usprawiedliwił się, idąc za chłopakiem, który znał drogę lepiej od niego. Albo doskonale udawał, że wie, gdzie idzie.
    Zacisnął mocniej palce na rękawie Rowle’a. Gdyby przyjechała tu policja, faktycznie mieliby przewalone, wszyscy, łącznie z Lewisem. Może bezpieczniej było przeczekać do rana? Ogarnąć się, pozbyć butelek i wytrzeźwieć?
    - Powinniśmy poczekać do świtu i jak Tyler dalej nie… - Chandler przerwał, tym razem nie dlatego, że zabrakło mu słów, tylko coś zwyczajnie mu przerwało. To nie był zwykły szelest, to był huk, jakby coś bardzo ciężkiego opadło na pobliskie krzaki, zerwał się wiatr, silny, sypiący piach do oczu i plączący włosy. To mogła być burza, gwałtowna zmiana pogody, w tych terenach pewnie codzienność, ale Joshua miał to gdzieś, nienawidził piorunów, błysków i huków, szczególnie, kiedy wokół siebie miał same drzewa. – Mówiliście, że ma być dobra pogoda! – jęknął, osłaniając oczy wierzchem dłoni. To było dziwne, myśląc o lesie, jak o istocie, która chciała ich zatrzymać, ale dokładnie tak to wyglądało; odkąd tylko zawrócili, las robił wszystko, żeby nie dotarli na polanę. W tych warunkach łatwo się było zgubić i Chandler nawet nie chciał sobie wyobrażać, co musiał czuć Tyler, gdzieś sam w głębi lasu, zapewne zmarznięty i przerażony bardziej od nich.
    I właśnie myśląc o nim, Josh zatrzymał się raptownie, wpadając na plecy Lewisa. Pomiędzy drzewami mignął mu cień, sylwetka, która idealnie pasowała do figury Tylera. Widział charakterystyczny kształt rękawów bejsbolowej bluzy, którą chłopak nosił z uwielbieniem od dłuższego czasu.
    - Tyler! – krzyknął Chandler, puszczając Rowle’a i wbiegając między krzaki do miejsca, w którym był pewien, stał Tyler. Cień poruszył się, a potem niespodziewanie przeskoczył nad niższymi krzewami i udał się między następne drzewa. – Stój! To ja! – zawołał Joshua, szybko przeciskając się przez gałęzie. Przebiegł kilkanaście metrów na ślepo, zgubiwszy trop, po czym zatrzymał się, ledwie łapiąc oddech. Wszystko przez cholerne papierosy.
    - Tyler! – spróbował jeszcze raz, ale nikt nie odkrzyknął, nikt nie wyszedł z ciemności, Josh był sam. – O mój Boże – westchnął, rozglądając się dookoła. Teraz jeszcze zgubił Lewisa, po prostu znakomicie. Nie miał pojęcia, czy wyobraźnia płatała mu figle i tylko mu się przewidziało, że kogoś widział, albo Tyler z niewiadomych powodów dalej zachowywał się jak szurnięty. – Lewis! – zawołał z nadzieją Chandler, echo poniosło jego krzyk dalej w las. Nawet wiatr jakby zelżał, choć miał wrażenie, że ciemność jakby się zagęściła. Kucnął, aby odnaleźć drogę powrotną po śladach, wydeptanych w ziemi.
    Nie wiedzieć czemu, miał złe przeczucie odnośnie Rowle’a.

    OdpowiedzUsuń
  12. Joshua powoli zaczynał tracić wiarę; sam już nie był pewien, co widział, ale nie potrafił znaleźć śladów powrotnych, strony myliły mu się i nie mógł z czystą pewnością stwierdzić, z której części lasu przyszedł i w której, jak miał nadzieję, wciąż był Lewis. Miał wrażenie, że las pcha go w jakimś kierunku, że zmusza go, by szedł daną ścieżką. Gdy próbował zawrócić, droga się rozmywała, a kiedy parł naprzód miał wrażenie, że kolczaste ramiona krzewów same ustępują mu z drogi. I jeszcze to przyjemne ciepło, które zdawało się go otulać szczelniej z każdym kolejnym krokiem...
    - Jooosh! – Stanął, jak wryty, słysząc krzyk. Dobiegał z gdzieś z tyłu i dosłownie mroził krew w żyłach. Nie brzmiał, jak głos Rowle’a, ale Josh instynktownie wiedział, że to on.
    - Lewis! – odkrzyknął, nie patrząc pod nogi, tylko od razu zawracając, z rękami wyciągniętymi przed twarzą, aby przecisnąć się przez krzaki i zwisające nisko gałęzie drzew. Nie podobało mu się to, nie podobał mu się wydźwięk tego krzyku, Chandler mógł tylko zgadywać, co tak przeraziło Rowle’a, ale miał też cichą nadzieję, że nie będzie musiał przekonać się o tym na własnej skórze.
    Określenie, ile czasu biegł przed siebie, potykając się o wystające z ziemi korzenie, było niemożliwe. Josh czuł, że jest już zmęczony, śmiertelnie wręcz skonany, osłabione od papierosów płuca błagały go o chwilę przerwy i właśnie wtedy, kiedy chciał osunąć się na ziemię, żeby złapać oddech, zauważył Lewisa. Chandler rozpoznał go po kształcie, w jakiś irracjonalny sposób wzrok wyostrzył mu się w ciemności na tyle, żeby mieć pewność, że tym razem to nie zwidy.
    - Lewis! – zawołał, w paru krokach dopadając do chłopaka. – Boże, myślałem, że ciebie też zgubiłem – wydyszał, obejmując Rowle’a ramieniem. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak strasznie cieszył się na jego widok. – Spierdalajmy stąd, to nie ma se… - Przerwał, czując, jak Lewis drży w jego ramionach. Joshua odsunął się, chcąc mu się przyjrzeć. Jego badawczy wzrok zsunął się po sylwetce chłopaka i spoczął na ciemnym kształcie, leżącym koło ich kolan.
    Przez ciało Chandlera przeszło istne tornado emocji. Nie do końca świadomy tego, co robi, na czworakach przysunął się do kształtu i chociaż przeczucie już w pierwszej chwili mówiło mu, kto to jest, Josh uparcie się go wypierał. To nie było możliwe, to nie miało prawa mieć miejsca. Paniczny strach, wyrzuty sumienia i rezygnacja przysłoniły mu racjonalne myślenie. Głos uwiązł mu w gardle, kiedy spróbował zwrócić na siebie uwagę Tylera. Obudzić go, ocucić, cokolwiek mu się działo.
    Joshua rozdygotanymi rękami odchylił chłopakowi głowę do tyłu, coś, co udało mu się zapamiętać z lekcji pierwszej pomocy, a potem nachylił się nad nim, starając się zignorować uczucie czegoś mokrego na opuszkach palców. Nawet w powietrzu był w stanie wyczuć zapach krwi, dużej ilości krwi, wilgoci i zgnilizny.
    Nie poczuł oddechu na policzku, ale go usłyszał, ledwie, słaby i przerywany, równoczesny z unoszeniem i opadaniem klatki piersiowej. Albo mu się to wydawało, może ta cała wyprawa była tylko pijackim koszmarem? Jeszcze parę godzin temu Tyler się śmiał, Josh czuł go przy sobie ciepłego i beztroskiego w naiwnym stanie upojenia alkoholowego. Tyler był teraz jego jedynym przyjacielem, widok jego bezwładnego ciała, leżącego w mokrej trawie, wydawał się być gorszy od ciosu nożem prosto w serce. Do oczu Josha napłynęły łzy.
    - Zrób coś – szepnął w stronę Rowle’a, unosząc na niego zaszklone, błagalne spojrzenie i tak niewidoczne w otaczających ich ciemnościach. – O boże, Lewis, pomóż mu – poprosił, zaciskając dłonie na kurtce Tylera, tym razem bardzo już świadomy krwi, przepływającej między palcami.
    Josh nie miał w zwyczaju szukać pomocy u innych, ale teraz czuł się taki bezradny jak jeszcze nigdy w całym swoim życiu, odkąd przestał zwracać uwagę na przyziemne rzeczy i odciął się od toksycznych, jego zdaniem, ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miał pojęcia, co robi, ale jego mózg zdawał się działać na jakiś zapasowych pokładach energii; Chandler ściągnął przez głowę bluzę i zwinąwszy ją, przycisnął materiał do klatki piersiowej Tylera, skąd wypływało najwięcej krwi.
      Gdyby ktoś mu wcześniej powiedział, że tak skończy tej nocy, próbując tamować krwotok swojego jedynego przyjaciela, któremu nie wiadomo, co w ogóle się przytrafiło, oraz błagając Rowle’a o pomoc, zapewne roześmiałby się temu komuś w twarz. Niestety Joshowi daleko było obecnie od śmiechu.

      Usuń
  13. Josh dociskał bluzę z całych pozostałych mu sił, czekając, aż Rowle wezwie pomoc. Wciąż czuł czyjąś obecność, natarczywe spojrzenie, prześlizgujące się po ich trójce bez skrępowania. To nie mógł być człowiek; kto byłby w stanie stać w cieniu, podczas gdy tutaj rozgrywała się prawdziwa tragedia? Joshua podejrzewał też, że nie mają raczej do czynienia z żadnym wściekłym dzikiem, ani innym, leśnym stworzeniem, o których co prawda nie miał pojęcia, ale wciąż miał w pamięci moment, kiedy coś zacisnęło się na jego kostce, pozostawiając ogromnego, paskudnego siniaka. To coś czekało na odpowiedni moment, a potem uciekło; było sprytne i nieprzewidywalne.
    I prawdopodobnie spróbowało zabić Tylera.
    Pogrążony w coraz bardziej abstrakcyjnych i niepokojących dociekaniach, nie zauważył momentu, w którym wrócił do nich Lewis. Na pytanie o stan Tylera, Chandler bezwiednie nachylił się nad ciałem kolegi i ponownie sprawdził oddech. Był jeszcze słabszy, tak, że Josh na kilka krótkich sekund spanikował, że Tylera już z nimi nie ma. Że wyślizgnął się przez jego palce i odszedł.
    - Oddycha – mruknął z ulgą, unosząc się na kolanach, aby mocniej docisnąć bluzę do klatki piersiowej. Chciał wierzyć, że czeka ich tylko parę minut, zanim przyjadą odpowiednie służby i wszystkim się zajmą, ale byli zgubieni gdzieś głęboko w lesie, nawet psom zajmie trochę czasu, zanim odnajdą odpowiedni trop. Póki co, wciąż pozostawali zdani na siebie. – To mogłem być ja – powiedział, kiedy nastała między nimi ponura cisza. – Albo ty, albo Warren. Mogliśmy tak leżeć Bóg wie, ile czasu.
    Mogli też być martwi, mogli zginąć za chwilę, wszyscy troje. Joshua nie chciał umierać, nie teraz, nie w taki sposób.
    - Czujesz to? – kontynuował, nie zważając już na to, czy brzmi jak szaleniec, albo degenerat w pijackim zwidzie. – Kręci się w pobliżu, to coś… Lewis, to coś na nas poluje! – zakończył głośnym szeptem, czując coraz intensywniejszą wilgoć pod dłońmi. Bluza powoli przesiąkała. Utrzymanie Tylera przy życiu do przyjazdu karetki zdawało się być z minuty na minutę coraz mniej prawdopodobne. Joshua modlił się w duchu o to, by pomoc dotarła już na polanę. – Wolałbym, żeby zabił nas twój ojciec, niż męczyć się w ten sposób. Nie mam już siły dłużej tego uciskać – przyznał, czując bolesne drżenie mięśni w ramionach.

    OdpowiedzUsuń
  14. Josh nie pamiętał, co się stało. Wiedział tylko, że w jednej chwili był z Rowlem w lesie, że starali się utrzymać Tylera przy życiu, a teraz był tu, prawie na polanie, oślepiony przez reflektory samochodów, specjalne oświetlenie radiowozów, oraz długie snopy latarek i próbował patrzeć w oczy swojemu ojcu, które łzawiły, przyzwyczajone do ciemności. Kompletnie nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy odchodził od Tylera, czy Lewis opuścił ich pierwszy? Coś szeptało Chandlerowi w głowie, że był tam komendant Rowle, sądząc po krzykach z lasu, na miejscu pojawiły się służby ratownicze, czy ten szum z oddali wydawał nadlatujący helikopter?
    - Josh – Przez gonitwę myśli przedarł się zmartwiony, aczkolwiek stanowczy głos jego ojca. Joshua zorientował się, że ojciec próbował zwrócić na siebie jego uwagę już od dłuższej chwili. – Synu, musisz mi powiedzieć, jak dużo wypiłeś?
    Josh przełknął ślinę, miał tak sucho w gardle, jakby nie nawadniał się od kilku dni.
    - Mniej… - Joshua chrząknął, skupiając w końcu spojrzenie na ojcu. – Mniej, niż na sylwestra – powiedział, zgodnie z prawdą, zerkając ponad ramieniem ojca na biegnących ratowników medycznych.
    - Nic ci się nie stało? – zapytał ojciec, zasłaniając Joshowi widok na las. – Jesteś ranny?
    Joshua spuścił głowę, jego koszulka była sztywna od zaschniętej krwi, dłonie umazane aż po łokcie. Na ramiona zarzuconą miał szeroką kurtkę, ale nie miał pojęcia, czyją. Pachniała mocną męską wodą toaletową. Raz jeszcze spróbował skupić się na tym, kto wyprowadził go z lasu i w jaki sposób? Gdzie był Rowle? Gdzie była reszta? Holly musiała się dowiedzieć, że Tyler jest ranny, była tylko pustą, łatwą zdzirą, ale zasługiwała na to, by przy nim być.
    Boże, czy ktokolwiek na cokolwiek zasługiwał w świetle dzisiejszych wydarzeń?
    - Josh? – Zmarszczki na czole jego ojca pogłębiły się, on też nie wyglądał dobrze, jakby postarzał się o kilka lat od chwili, kiedy Joshua ostatni raz go widział.
    - Nie pamiętam – mruknął Josh, dotykając dłonią czoła, jakby chciał sprawdzić, czy ma gorączkę. – Jak tutaj przyszedłem?
    Pan Chandler schylił się, opierając dłonie na kolanach. Robił tak często, gdy Josh był jeszcze dzieckiem, to dawało mu poczucie bycia na równi z ojcem. Dowód na to, że jest już dużym chłopcem. Teraz jednak ojciec zwracał się do niego, jakby znowu mówił do kilkuletniego dziecka.
    - To normalne, synku, doświadczyłeś szoku – szepnął ciepło, wciąż ustawiając się tak, aby odciąć las z pola widzenia Josha.
    Nie, to nie było normalne, to była jakaś sztuczka, kolejny podstęp, to był ten cholerny las, wciąż z niego kpił, jakby życie Tylera mu nie wystarczało. Zewsząd było słychać głosy policjantów i ratowników, ujadanie psów, wszystko odbijało się echem od drzew, po raz pierwszy było tutaj tak głośno. Dlaczego nie słyszeli krzyku Tylera? Żadne zwierzę nie mogło atakować tak szybko i precyzyjnie, żeby chłopak nie szukał pomocy. To przez jego wcześniejsze, dziwne zachowanie? Pieprzony totem? A może to wszystko tylko mu się wydawało?
    Ramiona Josha zadrżały, łzy zagłębiły się w kącikach oczu.
    - To nie jest normalne! – krzyknął gniewnie, ocierając oczy. Jego ojciec drgnął, zaskoczony nagłym wybuchem, ale zaraz objął mocno syna ramieniem, przyciskając go do swojej klatki piersiowej. Chłopak szarpał się w jego uścisku, niczym dziecko w histerii, jeden z policjantów, notujący coś w radiowozie, spojrzał w ich kierunku.
    - Uspokój się, Joshua – mruknął ojciec w jego włosy, kołysząc się powoli w prawo i w lewo. Josh zakrztusił się własną śliną i łzami, poddając się jednak po chwili uspokajającemu ruchowi, zaczął walczyć z wybuchem emocji.
    - Gdzie jest Lewis? – wychrypiał, kiedy uspokoił oddech na tyle, by móc normalnie mówić.
    - Jego ojciec na pewno się nim zajął.
    - Muszę go zobaczyć – postanowił, próbując wyrwać się z uścisku ojca, na próżno jednak; mężczyzna trzymał go z całych sił przy sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - To może zaczekać, Josh, musimy jechać do szpitala, powinien obejrzeć cię lekarz – zarządził ojciec, odsuwając go na długość ramienia. Josh pokręcił gorączkowo głową, ale zbliżył się do nich policjant z radiowozu, więc podarował sobie cisnące na usta przekleństwa. Zanim glina zdołał w ogóle otworzyć usta, pan Chandler zmierzył go chłodnym spojrzeniem, wyprostowawszy się do normalnej pozycji.
      - Daj spokój, kretynie, nie widzisz, że mój syn ledwo stoi na nogach? – huknął, zaciskając pokrzepiająco dłoń na ramieniu Josha. – Nie przesłuchacie go, dopóki nie upewnię się, że mojemu dziecku nic nie zagraża!
      Josh, korzystając z okazji, że jego ojciec wdał się w dyskusję z policjantem, obejrzał się przez ramię na las. Ponownie ogarnął go ten sam niepokój, wspinający się po każdej kończynie jego ciała. Czuł się tak, jakby patrzył na krwiożerczą bestię, jakby zaglądał samej śmierci prosto w oczy.

      [Nie ma problemu, cieszę się, że wróciłeś ;)]

      Usuń
  15. Drogę do szpitala Josh spędził z ojcem w milczeniu, za co był mu niezmiernie wdzięczny. Gdyby jechała z nimi matka, zapewne zasypywałaby go teraz pytaniami, na które nie potrafiłby odpowiedzieć, co znowu wyprowadziłoby go z równowagi.
    Dzięki znajomościom ojca, nie musieli długo czekać na ostrym dyżurze. Już po kilku minutach pojawił się lekarz; starszy, ziewający mężczyzna, który pewnie dopiero co drzemał na swojej czterdziestoośmiogodzinnej zmianie i miał wszystkiego dość. Zaprosił Josha do gabinetu.
    - Trzeba było tyle pić? – zapytał, przecierając ze zmęczeniem twarz. Zapisał coś na komputerze, zerkając ponad monitorem na Josha, który jedynie wzruszył od niechcenia ramionami. Na tym etapie jemu też było już wszystko obojętne. – Proszę się rozebrać.
    Josh chętnie ściągnął przez głowę wciąż sztywną i brudną koszulkę. Ojciec co prawda wziął jego plecak z polany i wrzucił do bagażnika, ale Joshua nie miał siły przebierać się po drodze.
    - Widział pan mojego kolegę? Jest ciężko ranny.
    Lekarz zdjął z szyi stetoskop, kręcąc powoli głową.
    - Wożą go od chirurgii po intensywną terapię. Jest przy nim tyle roboty, że stażyści nie wiedzą w co najpierw włożyć ręce – stwierdził, bez cienia emocji w głosie. Widocznie doświadczenie zawodowe wyprało z niego całe pokłady empatii, przypadające na jednego człowieka.
    Josh dał się przebadać, myślami będąc z Tylerem, który mógł znajdować się piętro wyżej, albo niżej, w tym samym budynku, wciąż walcząc o życie. Lekarz nie stwierdził niczego istotnego, jedynie polecił pielęgniarce przemyć zadrapania na jego rękach, które pozostawiły na skórze kolce krzewów i nie wiadomo, co jeszcze w tym okropnym lesie. Gdy wyszedł z gabinetu zabiegowego na korytarz, po jego ojcu nie było śladu, co znaczyło, że poszedł coś załatwiać, albo rozmawiał z matką w strefie szpitala, której nie obejmował zakaz używania komórek.
    Chandler rozejrzał się po pustawym korytarzu, po którym kręciło się kilkoro pacjentów i pilnujący ich strażnik. Nie mógł pojechać do domu, nie wiedząc, czy Tyler na pewno ma zapewnioną należytą opiekę. Upewnił się, że ojciec jeszcze nie wrócił, po czym wyszedł z oddziału ratunkowego na pusty, ciemny korytarz, wyłączony zapewne z użytkowania w porze nocnej. Josh przeszedł przez niego z ręką na ścianie, nie czując się zbyt pewnie w ciemności, szczególnie po tym wszystkim, co miało miejsce na feralnym ognisku. Skręcił w następny, na szczęście oświetlony korytarz, który, okazało się, prowadził do poczekalni. Tam przestudiował w pośpiechu rozpiskę oddziałów, wywieszoną na ścianie.
    Chirurgia, albo OIOM? Czwarte i szóste piętro. Josh skierował się do najbliższej windy, ale zrezygnował, zanim zjechała na dół, zamiast tego przeszedł do bocznego korytarza, prowadzącego na klatkę schodową. Tak, schody wydawały się bezpieczniejsze. Poza tym, gdyby spotkał w windzie ojca, albo policję, zapewne od razu zostałby odprowadzony do samochodu. To było jasne, że nikt nie dopuści go do Tylera, a przecież Josh miał prawo wiedzieć o jego stanie, cały był w końcu w jego krwi!
    W poczekalni nie było nikogo, przez co Josh nie patrzył zbytnio przed siebie, idąc szybko na schody. Zatrzymał się raptownie, niemal się z kimś zderzając.
    - Lewis – westchnął z ulgą, zdążywszy się przestraszyć, że ze swoim szczęściem trafił na kogoś, kogo starał się właśnie uniknąć. – Już cię zbadali? Wiesz, co z innymi? Widziałeś Tylera? – zapytał, przyjrzawszy się chłopakowi. On też miał krew na ubraniach i wyglądał, jakby najbliższe kilka dni spędził w dziczy, walcząc o przetrwanie.
    To było zadziwiająco złośliwe zagranie losu; chociaż normalnie Josh pewnie nawet nie starałby się nawiązać z Rowlem żadnego kontaktu, teraz mieli ze sobą wspólne, okropne doświadczenie czuwania przy rannym koledze, czy błądzenie po lesie. Joshua, paradoksalnie, czuł się teraz lepiej w jego towarzystwie, bezpieczniej.

    OdpowiedzUsuń
  16. Josh zaskoczył się, kiedy Lewis nie odpowiedział od razu na jego pytania, a zamiast tego zwyczajnie go… objął. To było dziwne uczucie, kiedyś, jako dzieciaki byli przyzwyczajeni do swojego dotyku, teraz, po latach spędzonych praktycznie oddzielnie, ciało Chandlera odebrało ten uścisk jako coś niezwykłego, ponadprzeciętnego. Poza tym, to był Rowle i Joshua mógł sobie wmawiać wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że wyzbył się wszystkich starych uczuć i przywiązań względem niego.
    Przymknął na chwilę oczy, jedną ręką obejmując Lewisa w pasie. Odsunął się po chwili od niego, czując swego rodzaju niedosyt. Kiwnął głową na nowe informacje, odnośnie reszty. Na pewno zachodzili w głowę, co się wydarzyło w lesie, Joshua znowu pomyślał o Holly; musiała wariować ze zdenerwowania. Ale byli bezpieczni, wszyscy. Sama myśl, jak niewiele mogło brakować do tego, by ta wyprawa przyniosła więcej ofiar… Josh zacisnął mocniej zęby, czując mrowienie w okolicach kostki, na której miał tego okropnego siniaka.
    - Mam wrażenie, że oszalałem – przyznał, uśmiechając się kwaśno. Nie chciał wyjść na słabego, rozkleić się, szczególnie w towarzystwie Rowle’a. Zależało mu na tym, żeby chłopak postrzegał go w lepszym świetle. Tym razem jednak wyjątkowo ciężko było mu kłamać, dlatego wolał pewne kwestie przemilczeć. – Wiem, że od dłuższego czasu jesteś przeciw… różnym akcjom – zaczął, w ciszy, panującej na korytarzu jego głos wydawał się być jeszcze bardziej zdarty i ochrypły, mimo tego, Josh oddałby własną nerkę za chociaż jednego papierosa. – Ale powinniśmy go odwiedzić. Musi być w jakiejś sali przygotowawczej do operacji, zgaduję, że pewnie na chirurgii. – Spojrzał Lewisowi z nadzieją w oczy. Teraz, mając obok Rowle’a, nie chciał zakradać się na oddział sam. Nie wierzył, że chłopak nie myślał o zobaczeniu Tylera, o sposobności pożegnania się z nim, gdyby, broń Boże, obrażenia okazały się zbyt poważne. Josh by sobie tego nie wybaczył. Nigdy. – Chodź ze mną – dodał, niemal prosząco.

    OdpowiedzUsuń