Vea Marlow
W mniemaniu matki jest porażką wychowawczą, gdyż poglądy pani Marlow mówią o tym, że kobieta jest niczym więcej jak ozdobą u boku mężczyzny, pełni jedynie funkcję reprezentatywną, a co za tym idzie – nie musi robić nic poza tym, że wygląda.
Vea na złość matce nie wygląda. A do tego samodzielnie myśli!
w głowie ma mały procesorek, jest w stanie włamać się na dokładnie każdy serwer
informatyk, ekonomistka, asystentka, księgowa - wszystko w pakiecie
zwykle woli o niczym nie wiedzieć, bo przecież im mniej wiesz, tym lepiej śpisz
robi swoje i nigdzie nie wściubia nosa
a przynajmniej udaje
a to, że się do ciebie uśmiecha, nie oznacza, że cię lubi
a przynajmniej udaje
a to, że się do ciebie uśmiecha, nie oznacza, że cię lubi
Alan już dawno nie dostał takiej beznadziej roboty. Pełniąc rolę chłopca na posyłki, faktycznie tak się poczuł, gdy w przerwie na drugie śniadanie ocierał pot z czoła, marząc o tym przeklętym papierosie w swojej kieszeni, będącym pamiątką po zerwanym nałogu. Raz czy dwa się poddał i ulokował go w zębach, tylko po to, aby go wyciągnąć i schować znów. Kusił jak cholera, wystawiając na próbę silną wolę i podjudzając chęć zapalenia go, dopóki nie usłyszał za swoimi plecami ponaglającego, upierdliwego krzyku swojego przełożonego i nie poczuł jego spojrzenia na swoim spoconym karku.
OdpowiedzUsuńChyba był zbyt zdesperowany, ale chciał jak najszybciej skończyć to psie zlecenie na śmieciowych papierach na fałszywe nazwisko i zacząć działać tak jak zwykle to robił: szybko, pewnie i skutecznie, do razu przechodząc do ataku. Dlatego w rekordowym czasie opróżnił cały magazyn, ładując do towarowego auta tyle skrzynek z lekami, ile zdołało pomieścić i zostając za to jeszcze opieprz.
Celowo kręcąc się przy wejściu, zwinął jedną z tych nowiutki kart jakiemuś niedowidzącemu profesorkowi w okularach, któremu wypadła z tylnej kieszeni spodni i bez problemu przedostał się przez wszystkie sektory prowadzące do przeklętego laboratorium. Tym razem nie miał nic, ani kabli, ani cynku, musiał się wykazać. Rozejrzał się po pomieszczeniu, będąc pewny, że w budynku już nikogo nie ma i nikt nie przyłapie go na gorącym uczynku. Właśnie pochylał się nad jedną ze skrzynek, w której ulokowane były kolejne, tym razem nieoznakowane niczym prochy i, zanim zdążył wypowiedzieć w myślach „bingo!”, zadrżał, słysząc nad swoim uchem kobiecy głosik.
— Dzień dobry. — Wyprostował się, konfrontując się z jego właścicielką. Była drobna i pasowała do tego miejsca jak pięść do nosa. Uformował z ust delikatny uśmiech, z roztargnieniem błądząc dłońmi do zarostu. — Coś się stało? — zapytał po chwili, robiąc tradycyjną minę do złej gry. Znał się na rzeczy, już nie czuł towarzyszącej w takich sytuacjach adrenaliny, zbyt przez niedoświadczony. Na koncie miał już kilka groźniejszych akcji. Drobna, atrakcyjna kobieta nie stanowiła żadnego wyzwania.