…Words are very unnecessary
They can only do harm…”
Rayne
Athaway
Wygrana w walce z nowotworem
serca | ukochany student fizjoterapii | Diablo | Mickey | eks strażak | obecnie
opiekunka do dzieci | mieszkanie w mieście, dom na wsi | szczęśliwe życie |
zaręczony | jesteś najlepszym, co mnie
mogło spotkać
Wigilię mógł bez wątpienia zaliczyć do tych jak najbardziej udanych, a parę godzin po jej zakończeniu kładł się już z uśmiechem obok Rayne’a w pokoju, który niegdyś zajmował jego narzeczony. Musiał też przyznać, że całkiem fajnie spało się w domu państwa Athawayów, zwłaszcza że po niedalekim czasie do łóżka wskoczył Mickey, zajmując prawie całą jego szerokość. Ale chociaż przyjemnie grzał, więc Jake nie planował póki co wyganiać go na podłogę i jego własne posłanie. Tuż przed zaśnięciem zastanawiał się też czy Rayne’owi spodoba się kupiony przez niego prezent, który wpadł mu do głowy na ostatni dzień przed wigilią; w zapakowanej w ozdobny papier paczce kryła się podobno popularna ostatnimi czasy gra planszowa, a w nieco mniejszej książka z gatunku kryminalnego o dosyć ciekawej zdaniem Jake’a fabule. Na tym akurat się nie znał, ale przynajmniej był przekonany, że planszówka mu się spodoba i będą mogli grać w nią razem z Erickiem, którego oczywiście planował do tego celu zwerbować. W końcu im więcej osób tym lepiej, a we dwójkę niestety wiele nie zdziałają, nawet jakby bardzo chcieli. Takie pobudki podobały mu się najbardziej i nigdy nie narzekał kiedy akurat Rayne postanowił budzić go całusami. Sam również od czasu do czasu lubił odwzajemniać mu się tym samym, pokazując przy tym jak bardzo jest w nim zakochany. I chyba nie zanosiło się na to, by w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Może dopiero po ślubie zacząłby patrzeć na niego w nieco inny sposób, ale i tak szczerze w to wątpił. Przecież było dobrze tak jak jest, więc dlaczego nie mogło tak pozostać na zawsze, bez zmieniania czegokolwiek.
OdpowiedzUsuń— Pan Szkieletus? — powtórzył, próbując powstrzymać śmiech. Takiego prezentu się nie spodziewał, ale nowy kolega w postaci kościotrupa bardzo mu się spodobał i na pewno już niedługo okaże się przydatny podczas zajęć z anatomii czy czegoś podobnego, też wiążącego się z budową człowieka.
— Widzę, że już go nazwałeś. Jest świetny, dziękuję! — uśmiechnął się do niego szeroko, woląc jak na razie ograniczyć się do zwykłych podziękowań i trzymać łapki przy sobie na wypadek gdyby któreś z domowników postanowiło wejść na górę żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Jeszcze zdąży mu ładniej podziękować, na przykład po powrocie do domu, kiedy Diablo będzie zajęty testowaniem drapaka a Mickey gryzieniem nowej kości. Oby tylko pies nie rzucił się z zębami na Pana Szkieletusa, ale nad tym już powinno udać im się zapanować. — Musimy go złożyć jak wrócimy. A na kolację może spróbujemy zrobić to sushi, co ty na to? — przysunął się bliżej i nie mogąc się powstrzymać pocałował go w policzek, by następnie odsunąć się i dać mu chwilę potrzebną na odpakowanie własnych prezentów, a sam w tym czasie poczytał co pisało na zewnętrznej stronie opakowania ze Szkieletusem, kalkulując w myślach jak długo zajmie mu złożenie go w jedną całość. Co jakiś czas zerkał też z zaciekawieniem w kierunku Rayne’a, patrząc czy miłość jego życia jest zadowolona.
Zabawa ludzkimi kośćmi nie trwała jednak długo i udało mu się poskładać Szkieletusa w godzinę po opuszczeniu domu Athawayów. Nie wiedział jeszcze czy tego dnia będą mieli jakichś gości czy sami będą musieli się gdzieś wybrać – ale były święta więc całkiem poważnie rozważał taką możliwość. Póki co byli jednak tylko we dwójkę, jeśli nie liczyć zwierzaków które jak na razie nie zwracały na nich uwagi, więc mogli zająć się sobą. I nie miał oczywiście na myśli grania w nową grę czy robienia czegoś podobnego, chociaż jakimiś przytulasami by nie pogardził. Chyba powinni też zacząć powoli planować jak będą obchodzić nowy rok, bo nie przypominał sobie, żeby coś ustalili. Pomysł z wyjściem do klubu może faktycznie był nieprzemyślany, ale ta wspomniana kameralna impreza u Ericka brzmiała całkiem interesująco.
może faktycznie był nieprzemyślany, ale ta wspomniana kameralna impreza u Ericka brzmiała całkiem interesująco. Ewentualnie zawsze mogli przenieść ją do siebie; zaprosiliby znajomych Rayne’a z remizy, może sam Jake zaprosiłby któregoś z kolegów z uczelni, żeby przy okazji wreszcie poznali się z Rayne’em. Najlepszy i w miarę stały kontakt miał z trójką przyszłych fizjoterapeutów, z resztą grupy utrzymując normalne i neutralnielsze relacje, więc gdyby tylko nie mieli żadnych planów to chętnie by ich zaprosił. I rzecz jasna tylko wtedy gdy Rayne nie miałby nic przeciwko, bo na pewno jeszcze doskonale pamięta ostatnią wizytę jego znajomego, która nie wypadła tak jak planował.
Usuń— Kocham cię, wiesz? — mruknął mu na ucho, przytulając się do jego torsu tak jak tego chciał, w międzyczasie wolną ręką przejeżdżając po grzbiecie kota, który niezauważenie wskoczył na kanapę. Mógłby tak siedzieć z nim - ze swoim panem strażakiem oczywiście, chociaż z Diablo też - przed długi czas, gdyby nie to, że jednak wypadałoby się na coś zdecydować żeby nie siedzieć bezczynnie w ten pierwszy dzień świąt.
*Pomysł z wyjściem do klubu*, ucięło mi pierwsze zdanie
UsuńDomówka u Erica brzmiała super, więc tak samo jak Athaway nie mógł się już doczekać. Trochę bał się jednak zostawić zwierzaki same, szczególnie że nie był pewien jak zareagują na hałasujące petardy i fajerwerki mogące zdenerwować nawet człowieka, ale miał nadzieję, że wszystko będzie w porządku i nie stanie się nic złego. W ramach rekompensaty tuż przed samym wyjściem wygłaskał Mickeya na zapas obiecując mu, że na drugi dzień dostanie od niego coś dobrego do jedzenia; małe przekupstwo nigdy nie zaszkodziło, a jeśli w zamian po powrocie nie zastaną zdemolowanego ze strachu mieszkania to na pewno będzie warto. Kiedy w końcu po zdecydowaniu w co się ubierze – podobno chłopaki też miewali takie dylematy – zapiął ostatni guzik koszuli mógł uznać, że jest gotowy do wyruszenia w drogę. Wiedział, że może kogoś zaprosić i nawet to zrobił, jednak okazało się, że troszkę się z tym spóźnił. Najwyżej Rayne pozna jego kolegów z uczelni w innym terminie, jak nie teraz to później. Tym razem dobierał znajomych nieco bardziej rozważnie niż kiedyś, w związku z czym wiedział, że nie będą mieli nic przeciwko poznaniu jego narzeczonego. A zależało mu, żeby tak się stało.
OdpowiedzUsuńUwielbiał tę jego opiekuńczość i to, że niemal na każdym kroku starał się pokazać że go kocha, ale już co najmniej dwa razy powtarzał mu na ucho, że naprawdę wszystko jest w porządku. Fakt, nie znał większości zaproszonych na imprezę osób, ale to akurat nie stanowiło żadnego problemu. To właśnie dzięki Rayne’owi nabrał nieco pewności siebie i już coraz mniej przypominał tamtego nieśmiałego Jake’a ze szpitala; mógł zatem spędzić tego sylwestra normalnie, z całą resztą, i Rayne również mógł po prostu dobrze się bawić, nie musząc się o niego martwić. Ale i tak skradał mu całusy za każdym razem kiedy tylko miał ku temu okazję – i kiedy nikt nie patrzył – nie chcąc z tym czekać do wybicia północy.
— To czego mam nam życzyć? — zapytał chwilę po dwunastej, oplatając rękami jego szyję i wpatrując się prosto w jego oczy. Sam Jake miał nadzieję, że ten nowy rok będzie jeszcze lepszy, oczywiście w całości spędzony z mężczyzną jego życia. Że upłynie im wspólnie na robieniu wyłącznie fajnych rzeczy, które za tych dwanaście kolejnych miesięcy będą mogli powspominać. I że oczywiście już nic więcej ich nie rozdzieli, zwłaszcza jakaś natrętna choroba. — Może żebym już niedługo mógł nazywać cię mężem — nie spieszyło mu się, a przez niedługo rozumiał przynajmniej od kilku do kilkunastu miesięcy, ale na to warto było czekać. Nawet długo.
Bawił się wyjątkowo dobrze, ale już trochę po drugiej w nocy naszła go ochota na świętowanie w bardziej kameralnym gronie. Z jednej strony chciał zostać do końca, ale z drugiej perspektywa powrotu do domu i rozpoczęcia nowego roku od zrobienia jednej z tych fajnych rzeczy była kusząca. — Jeszcze trochę i wychodzimy, dobrze? — uśmiechnął się do niego porozumiewawczo, dając mu do zrozumienia, że po powrocie nie pójdą od razu odsypiać imprezy. Chociaż może jednak powinni zostać aż do ostatniego gościa i pomóc przyjacielowi opanować lekki bałagan, który z reguły tworzył się po tego rodzaju domówkach; zawsze jednak można było to ogarnąć w ciągu dnia, nie musząc zawracać sobie tym głowy od razu. Dopił soku – nie miał ochoty na drinki ani nic w tym stylu – by następnie powoli zacząć się zbierać, żegnając się ze wszystkimi i przy okazji dziękując Erickowi za zaproszenie.
Po powrocie do mieszkania w pierwszej kolejności poszedł sprawdzić jak miewał się Mickey i Diablo, ale tak jak przypuszczał oboje już spali, w tym pies tradycyjnie na ich łóżku. Może tego dnia ludzie postanowili dać sobie spokój z petardami i w ich okolicach odpalić ich mniej niż zazwyczaj, bo na pierwszy rzut oka nie dopatrzył się u żadnego z czworonogów oznak traumy bądź czegoś w tym rodzaju. Pogłaskał ich po łebku, odwracając się z zamiarem skierowania się do salonu z powrotem do swojego pana strażaka, wcześniej zahaczając na krótką chwilę o łazienkę.
— I jak wrażenia? — usiadł sobie niedaleko niego, po drodze gasząc światło i zapalając lampę, żeby nie musieli siedzieć w kompletnych ciemnościach. Spoglądał na niego co jakiś czas, uśmiechając się pod nosem na samą myśl o tym, że ten przystojniak jest tylko jego. — Chcesz się już położyć? Bo wiesz, Mickey zdążył zająć łóżko — najchętniej zaproponowałby, że pomoże mu rozpiąć kolejne guziki jego koszuli, ale chyba nigdy nie był aż tak bezpośrednio, ale niewykluczone, że to sprawdziłoby się jako noworoczne postanowienie; praca nad tym, by to zmienić. — Więc chyba musimy tutaj jeszcze trochę posiedzieć — dodał, przysuwając się bliżej, by móc bez przeszkód odnaleźć drogę do jego ust a następnie pocałować go w ramach zachęty.
UsuńByło dokładnie tak jak to sobie zaplanował, zupełnie jakby Rayne czytał mu w myślach. Uwielbiał sposób w jaki go dotykał, patrzył na niego i robił wszystko to, składało się na jedne z jego ulubionych, spędzonych ze swoim panem strażakiem chwil i cieszył się, że po udanym sylwestrze mogli przeżyć coś równie emocjonującego. O ile nie bardziej. Nie protestował nawet wtedy, gdy Rayne bez słowa zaniósł go do sypialni, chociaż zazwyczaj nie pozwalał mu na takie dźwiganie. Zamiast mu o tym przypomnieć po prostu położył się maksymalnie blisko niego, zamykając oczy i zasypiając z policzkiem przyciśniętym do jego torsu. I taki początek nowego roku mógł uznać za idealny. Chodzenie spać nad ranem generalnie nie było wcale złe, jednak posiadało swoje małe minusy, mianowicie konieczność ponownego wstania w dość krótkim czasie. Co prawda to Rayne wyszedł z psem – chociaż Jake oczywiście w razie czego chętnie by mu potowarzyszył – ale i tak wolał na niego czekać zamiast spać dalej. Właściwie to dla nich, bo Mickey również mógł ponownie wskoczyć im do łóżka i spędzić tam nawet cały dzień, tak jak sami to planowali. Diablo pewnie niedługo też do nich zawita żeby sprawdzić co takiego robią, więc zapowiadał się naprawdę miły dzień. W końcu powinni korzystać z ostatnich chwil wolnego póki jeszcze mogli, bo już niedługo dzięki powrotowi do pracy i na uczelnię nie będą mieli dla siebie tyle czasu co ostatnio.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, że nie musisz robić rewolucji w swojej pracy tylko dlatego, że ja mam kilka egzaminów? — przysunął się bliżej niego i pocałował go w policzek, pokazując mu tym samym, że naprawdę to docenia. Nie widział jednak powodów by Rayne musiał specjalnie dojeżdzać do dzieciaków, które mogły mieszkać nawet na drugim końcu miasta, zwłaszcza że jeszcze nie udało im się dorobić własnego samochodu. Jake zawsze mógł po prostu zamknąć się w sypialni i tam uczyć się do zaliczeń, a podopieczni Athawaya nie powinni mu w niczym przeszkadzać. Rzadko kiedy zachowywali się głośno, więc i tym razem zapewne będzie podobnie, a przynajmniej tak myślał Jake. — Będą grzeczni, zobaczysz — uśmiechnął się do niego, zgarniając w ręce Diablo, który powoli stąpał sobie po łóżku, znudzony wylegiwaniem się na swoim ulubionym parapecie w kuchni.
Dużo się nie pomylił, bo mimo obecności dzieci w mieszkaniu jakoś dało się zachować spokój, dzięki czemu zdał wszystkie egzaminy w pierwszych terminach. Może nie wszystkie na najwyższe oceny, ale i tak był z siebie zadowolony, szczególnie wtedy gdy mówił o tym swojemu narzeczonemu. Żałował tylko, że ta sesja dość mocno rozciągnęła się w czasie, także mógł co najwyżej pomarzyć o kilku dniach wolnego i krótkim odpoczynku przed zbliżającym się nowym semestrem. Nie dostał jeszcze planu zajęć i nie wiedział na jakie przedmioty będzie już niedługo chodził, ale przypuszczał, że Pan Szkieletus okaże się pomocny, w związku z czym przerwa semestralna dłuższa niż te raptem trzy dni byłaby wręcz wskazana. Tym bardziej, że po raz kolejny zbliżał się termin kontrolnej wizyty w szpitalu, zaplanowanej na pierwszy tydzień lutego. Czuł się dobrze i wierzył, że tym razem wszystko będzie w porządku, ale mimo tego się bał. I chyba tak miało być już zawsze, przed każdymi kontrolami, bo wątpił, by kiedykolwiek podszedł do tego ze spokojem. Miał za dużo planów związanych ze studiami, przyszłą pracą czy ślubem by nagle to wszystko stracić, dlatego też nie dopuszczał do siebie myśli, że coś pójdzie nie tak. Stresował się tym prawie tak samo mocno jak egzaminami, chociaż wtedy nie dawał tego po sobie poznać. Teraz było z tym trudniej, ale nie chciał też żeby Rayne się denerwował. Przecież wszystko będzie dobrze.
— To nie potrwa długo, może lepiej jak pójdę sam — powoli szykował się do wyjścia, co jakiś czas obracając się przez ramie żeby zobaczyć co robi miłość jego życia. Wiedział, że nie uda mu się przekonać go do pozostania w domu, więc nawet już nie próbował. Ale to może nawet i lepiej, że wybiorą się tam razem; uwiną się z tym w miarę możliwości szybko, a później skoczą zjeść coś dobrego na mieście tak w ramach odstresowania.
UsuńNie znosił tych wszystkich badań, zwłaszcza pobrań krwi, dlatego poprosił żeby wszedł z nim, przez tych parę minut odwracając jego uwagę samą obecnością. Dalej musiał iść sam, obiecując mu, że wróci możliwie jak najszybciej. I faktycznie wrócił po upływie godziny z niedużym hakiem, właściwie nie musząc mówić jak poszło. Uśmiechał się do niego, co znaczyło że musiało być w porządku. Idealnie nie było i chyba już nigdy nie będzie, ale to w tej chwili nie miało żadnego znaczenia.
— Idziemy coś zjeść? Co wolisz? Możemy skoczyć na pizzę albo na sushi. Nie było okazji wypróbować tego mini zestawu — pomyślał też, że skoro najprawdopodobniej jest już zdrowy, to mógłby wreszcie przestać przejmować się nogą i zacząć robić to, co robili normalni ludzie. Pamiętał, że Rayne wspomniał coś kiedyś o powrocie do ćwiczeń, więc może na początek mogliby pomyśleć o wspólnym porannym bieganiu po parku. Mickey na pewno by się ucieszył. Ale to jeszcze zdążą obgadać, mają czas. I to nawet całkiem dużo czasu.
Oczywiście ogromnie mu ulżyło na wieść o tym, że jego wyniki są coraz lepsze, co świadczyło o tym, że Australia jednak znała się na rzeczy. Bo Jake dalej uważał, że to głównie ich zasługa i może nawet kiedyś zaproponuje Rayne’owi aby się tam wspólnie wybrali. W końcu podczas tamtej pamiętnej wizyty nie zdążyli dużo zobaczyć – praktycznie nic – a na pewno było warto zwiedzić więcej i pozostać tam na przynajmniej tych parę dni. Splótł ze sobą ich palce kiedy tylko Rayne chwycił go za rękę, dając prowadzić się do wybranej przez mężczyznę pizzerii i uśmiechając się lekko praktycznie przez całą drogę. Trochę go zaskoczył poruszonym tematem wakacji, ale jedno się zgadzało: czekały go aż trzy miesiące wolnego – jeśli oczywiście wcześniej zaliczy wszystkie egzaminy – więc rzeczywiście mogliby pomyśleć nad miejscem, do którego wybraliby się w którymś z letnich miesięcy. Może i mieli większe możliwości niż w zeszłym roku, ale Jake’owi w zupełności wystarczyłoby, gdyby ponownie wyjechali po prostu nad jezioro czy do stadniny. Ale wybór miejsca i tak pozostawi Rayne’owi, najważniejsze że będą razem. Poza tym myślał też o tym, by już od samego początku wakacji zacząć gdzieś pracę – przynajmniej do października – żeby móc odłożyć chociaż trochę własnych pieniędzy. Później najprawdopodobniej zmuszony byłby z niej zrezygnować bo wątpił, by udało mu się połączyć to zajęcie ze studiami czy praktykami, które będzie musiał odbyć już za kilka miesięcy. I naprawdę nie mógł się ich doczekać, tym bardziej teraz kiedy dowiedział się, że jego choroba zaczęła prawdziwie odpuszczać. Chciał się do czegoś przydać, a na praktykach pewnie będzie miał ku temu okazję, zwłaszcza jeśli załatwi je sobie tam, gdzie w przyszłości chciał pracować.
OdpowiedzUsuń— Chcesz kupić samochód jeszcze przed tym weekendem? — jak dotąd wydawało mu się, że tego typu zakupy wymagały czasu i wcześniejszego dokładnego przemyślenia, ale skoro Rayne chciał to zrobić tak szybko to czemu nie. Przecież nie musiał spędzić tygodnia albo i dłużej na przeglądaniu ogłoszeń czy telefonowaniu do sprzedawców, zamiast tego mogąc to zrobić praktycznie od ręki.
— Możemy poszukać czegoś pod koniec tygodnia, na pewno znajdziesz coś odpowiedniego — uśmiechnął się do niego ładnie, w tym samym czasie zauważając, że faktycznie koledzy Rayne’a wybrali tę samą knajpkę co oni. Kiedyś miał mały problem z przebywaniem obok panów strażaków, ale na szczęście jego podejście zdążyło się zmienić. Strażacy dalej wzbudzali respekt przez samo swoje zachowanie czy wygląd, nie wspominając już o wykonywanym przez nich zawodzie, jednak Jake nie denerwował się już tak jak podczas pierwszej wizyty w remizie – i oczywiście dalej doskonale pamiętał, że tamto zdenerwowanie wynikało z tego iż był najzwyczajniej w świecie zazdrosny o Rayne’a. Aktualnie nic nie stało na przeszkodzie by zaprosili ich do sąsiedniego stolika, a jeśli nie to zawsze wypadało się chociaż przywitać.
Wieczorem siedzieli sobie razem w salonie, a na kolanach Jake’a leżał Diablo, którego wcześniej zgarnął z kuchennego parapetu. Głaskał go powoli po grzbiecie, co jakiś czas odrywając wzrok od włączonego filmu by spojrzeć na swojego narzeczonego. Lubił tak sobie koło niego siedzieć opierając się o jego tors, a już w szczególności po takich dniach jak ten, którego początek był bez wątpienia stresujący.
— Wiesz, że cię bardzo kocham? — chyba dosyć dawno mu tego nie mówił, więc postanowi mu to ot tak przypomnieć — I że czasami będziesz mnie podwoził pod uczelnię tym swoim nowym przyszłym autem — dodał, wychylając się żeby pocałować go w usta.
Trzy dni później zgodnie z planem niedługo po jego powrocie z zajęć mieli pójść razem porozglądać się za tym czterokołowym pojazdem, za którego kierownicą zasiądzie Rayne. Jakie chętnie sporadycznie by go w tym zastąpił, jeśli wcześniej zdobędzie ten mały dokument umożliwiający legalne jeżdżenie po ulicach Bostonu. Może uda mu się przekonać Rayne’a, by jeszcze parę razy pokazał mu jak dobrze prowadzić, a wtedy będzie mógł zapisać się na sam egzamin bez koniecznością płacenia za kurs. Skoro mieli możliwość samodzielnej nauki to dlaczego mieli z niej nie skorzystać.
Usuń— Rayne, już jestem! — w korytarzy przywitał się z Mickeyem, który tradycyjnie przez dłuższy moment nie dawał spokoju każdej wchodzącej do mieszkania osobie, w drugiej kolejności udał się do swojego pana strażaka. Cmoknął go w policzek w ramach powitania, pokrótce opowiadając jak minęła mu ta część dnia. — A dzieciaki jak tam, nie wymęczyły cię dzisiaj za bardzo i dalej masz ochotę pójść? — zapytał w przerwie między szybkim dokańczaniem obiadu a szykowaniem się do ewentualnego wyjścia.
Za bardzo nie znał się na motoryzacji i właściwie nigdy się tym tematem nie interesował, ale uważał że ich nowe auto – a właściwie to auto Rayne’a – prezentuje się bardzo dobrze. Najbardziej jednak cieszył się z tego, że Athaway był zadowolony, a to było widać na pierwszy rzut oka. A jego szczęście było dla Jake’a najważniejsze. Sam szybki powrót do domu z oddalonego o kilka kilometrów samochodowego komisu także upłynął bez żadnych niemiłych niespodzianek, a na sam koniec musiał przyznać, że jechało się całkiem przyjemnie. Nawet jako pasażer. Był ciekaw jak sprawdziłby się jako kierowca, więc propozycje wyjazdu na wieś przyjął entuzjastycznie, tradycyjnie zresztą. W końcu jak miałby zareagować inaczej, gdy w grę wchodziło wspólne spędzenie czasu z jego ulubionym panem strażakiem. I zwierzakami, bo jeśli uda mu się przekonać Rayne’a by zostali tam na noc to nie było mowy aby zgodził się zostawić Mickeya i Diablo samych na tak długo. Ewentualnie zawsze mogli wrócić wieczorem skoro nie musieli już martwić się o transport, chociaż przenocowanie poza domem chyba też tak do końca nie było złym pomysłem. Z każdym kolejnym dniem robiło się coraz cieplej i zbliżała się pora wakacji, więc wyrwanie się z zatłoczonego Bostonu na nieco dłużej dobrze by im wszystkim zrobiło. Trochę dziwił się też, że Rayne sam zaproponował mu by osobiście przekonał się jak prowadzi się to auto; pewnie każdy inny na jego miejscu aż tak by się z tym nie śpieszył z uwagi na zbyt krótki okres posiadania nowego pojazdu, ale przecież Jake nie planował wjechać w drzewo czy uszkodzić samochód w jakikolwiek inny możliwy sposób. Uważałby, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńLubił gdy Rayne nie mógł utrzymać rąk przy sobie, ani trochę mu to nie przeszkadzało. Czasami wychodziło z tego coś zabawnego, tak samo jak teraz, ale było to głównie związane z reakcją Mickeya. Zwierzęta najwyraźniej nie przepadały za widokiem całujących się właścicieli, ale co mogli poradzić skoro oboje to uwielbiali. A już na pewno Jake uwielbiał odwzajemniać każdy jego pocałunek, nie wspominając już o przytulaniu czy robieniu z nim innych równie przyjemnych rzeczy.
— Wiem o tym — oplótł rękami jego szyję, przymykając oczy i ponownie powoli zbliżając swoje usta do jego. Całował go tak przez kilkadziesiąt sekund, przejmując inicjatywę i zapominając przy tym o wszystkim tym co działo się wokół nich. — Ja ciebie też, jeszcze baaardziej — uśmiechnął się do niego ładnie, odsuwając się i wołając Mickeya, który wreszcie doczekał się uwagi. Wskoczył między nich na kanapę, próbując znaleźć tam sobie wygodne miejsce; Jake od razu zaczął go głaskać, spoglądając jednocześnie na Rayne’a, nie przestając się lekko uśmiechać.
Wyjechali zgodnie z planem już z samego rana, zabierając ze sobą tylko psa; udało im się namówić Ericka, żeby zaglądał do nich dwa razy dziennie i karmił Diablo, który chyba jednak nie czułby się dobrze podczas drogi, podobnie jak w samym obcym miejscu. Jak to kot. Ale może przez ten krótki czas ich nieobecności zdąży się za nimi choć trochę stęsknić, a wtedy Jake będzie mógł głaskać go tak długo jak tylko będzie chciał. — Zastanawiałeś się już co będziemy tam robić przez dwa dni? — nie chciał rozpraszać swojego ukochanego podczas jazdy, ale chyba od czasu do czasu mógł się odezwać, zwłaszcza że na drodze nie było dużego ruchu. — Bo po południu możemy iść na spacer po okolicy, co ty na to? — na pewno uda im się natrafić na jakieś ciekawe i miłe miejsce, gdzie będą mogli sobie razem posiedzieć. Może nad jakimś stawem czy jeziorem, zależy co takiego znajdowało się na ich wsi. Chociaż z drugiej strony nie istotne co by to było; najważniejsze, że będą mogli wspólnie pospacerować, trzymając się za ręce tak jak lubił najbardziej. Bo planów na ten późniejszy wieczór chyba nie musieli układać.
Po dojechaniu do celu, zostawieniu rzeczy w jednym z pokoi i po krótkim odpoczynku – głównie to Rayne zdaniem Jake’a musiał chociaż chwilę odpocząć po jeździe – mogli wyjść na świeże powietrze, którego w takim miejscu nie mogło zabraknąć. Jake wypuścił psa żeby ten mógł sobie bez przeszkód pobiegać, a sam szedł parę kroków przed swoim ukochanym mężczyzną, co jakiś czas odwracając się przez ramie żeby móc uśmiechnąć się lekko w jego kierunku. Szybko jednak do niego dołączył, obejmując go w pasie i powoli idąc sobie tak blisko niego, w sumie nawet nie wiedząc gdzie. Zastanawiał się też jak minie im pierwsza noc w tym miejscu; dom raczej nie wydawał się być nawiedzonym (chociaż nigdy nic nie wiadomo z takimi opuszczonymi wiejskimi posiadłościami), ale na pewno i tak będzie ciekawie, nawet bez hałasujących w piwnicy duchów.
Usuń— Zostajemy tutaj czy wracamy? — zapytał, gdy po prawie godzinie spaceru znaleźli się na jakiejś polnej drodze gdzieś w odleglejszej części wioski. Droga ta jak się domyślał prowadziła do innej miejscowości, więc chyba lepiej byłoby, gdyby jednak zawrócili. Nie odczuł nawet kiedy minęło to kilkadziesiąt minut, podczas których pokonali co najmniej trzy kilometry; jak zawsze mieli co robić i o czym rozmawiać, więc nic dziwnego, że było przyjemnie. Po powrocie do odziedziczonego przez Rayne’a domu musiało być podobnie, tego był akurat pewien; w końcu zawsze mogli go dokładniej pozwiedzać i zobaczyć, czy jego ciotka nie zostawiła jakichś starych fotografii lub innych dziwnych przedmiotów. Mogli również wybrać się na tę zaplanowaną jazdę próbną czy zrobić razem cokolwiek innego i raczej nie powinni narzekać na brak zajęcia. — Chodź, chodź — złapał go za rękę i delikatnie pociągnął, jednocześnie wołając Mickeya, który na szczęście postanowił go posłuchać i przybiec zaraz po usłyszeniu jego głosu. Musiał przyznać, że ta wieś miała swój urok. Było tam o wiele spokojniej niż w Bostonie, gdzie ciągle coś się działo, aczkolwiek i to miało swoje plusy. A po opuszczeniu szpitala chyba bardziej zaczął doceniać taki spokój.
To był jednak dobry pomysł, by zostać na wsi na weekend. Ta pierwsza noc minęła im bardzo szybko i przyjemnie, w związku z czym nad ranem Jake nie bardzo miał ochotę wstawać. Co prawda przebudził się w momencie, w którym Rayne z powrotem wszedł do łóżka i położył się obok niego, ale dalej leżał z zamkniętymi oczami, nie otwierając ich jeszcze przez jakiś czas. Za bardzo lubił to poranne głaskanie by tak po prostu to przerwać. Kiedyś jednak musiał to zrobić, zwłaszcza kiedy najprawdopodobniej zapowiadał im się dość intensywny dzień, nawet jeśli jeszcze nic konkretnego nie zaplanowali. Na pewno chciał tego dnia wsiąść za kierownicę i osobiście sprawdzić jak jeździ się wybranym przez Rayne’a samochodem, a co do reszty to na pewno coś wymyślą. Jak zawsze. Nie mógł też doczekać się ich wspólnego wyjścia do klubu, na co o dziwo nie musiał Rayne’a namawiać. Nie ukrywał, że trochę zdziwił się dostając od niego bilety na koncert, będące jednocześnie przedwczesnym urodzinowym prezentem, ale oczywiście bardzo się ucieszył. Może nie był jakimś wielkim fanem tego zespołu, który swoją drogą znał od niedawna, ale nie znaczyło to, że nie będą się tam świetnie bawić. Teraz pozostało mu już tylko powoli odliczać dni do urodzin, bo tak się składało, że koncert odbywał się właśnie wtedy. Przywitał się ze swoim narzeczonym, odpowiadając przy okazji na jego pytania. Spało mu się bardzo dobrze i nawet pierwszy raz od dłuższego czasu coś mu się śniło, nie pamiętał tylko dokładnie co. To czyste powietrze musiało mieć na to wpływ, ale to były plusy życia na wsi. Zgodził się również na ten późniejszy piknik i grilla, co musiało się udać przez wzgląd na pogodę. Co prawda był dopiero początek czerwca, ale na lepszą nie mogli chyba trafić. Już od samego rana świeciło słońce i było wyjątkowo ciepło. Powiedział mu, że zejdzie na dół za parę minut, dlatego od razu po wstaniu z łóżka zaczął się na szybko przygotowywać, żeby nie musieć kazać na siebie czekać. Zrobił przy tym ten metaforyczny krok do przodu – a przynajmniej tak mu się wydawało – zakładając spodnie za kolano. Chyba w końcu uznał, że ta proteza nie wygląda aż tak źle; teoretycznie Rayne był przyzwyczajony do tego widoku i dla niego to żadna nowość, a ewentualnymi spojrzeniami innych przecież nie musiał zawracać sobie głowy. Zszedł do kuchni, w której rozchodziły się już całkiem przyjemne zapachy. Jak zwykle zainteresowany tym co mają na talerzach Mickey zdążył już usiąść koło krzesła Jake’a, pewnie domyślając się, że z Rayne’em i tak nie wygra. A jego może uda mu się przekonać do podzielenia się śniadaniem albo czymś z lodówki.
OdpowiedzUsuń— Herbatę, ale siadaj, ja zrobię — uśmiechnął się do niego ładnie, próbując w międzyczasie jakoś odpędzić psa, któremu dalej nie znudziło się to bezcelowe krążenie po kuchni. — A na tą przejażdżkę samochodem możemy się niedługo wybrać — zaproponował po paru minutach, kiedy znowu siedział przy stole naprzeciwko niego. Później mogliby w końcu zabrać się za jakieś porządku, a przynajmniej zrobić cokolwiek w tym kierunku, jeśli nie w samym domu to w ogrodzie. — Może w wakacje zapiszę się na egzamin, chociaż najpierw zobaczmy jak mi w ogóle pójdzie — dodał, bo przecież nie miał pojęcia czy da radę prowadzić to konkretne auto tak dobrze, by zdać. A nie chciał by przez niego wylądowali na pierwszym lepszym drzewie. — A ty chodź tu, wygrałeś — zwrócił się tym razem do Mickeya, głaszcząc go po łebku i dając mu jedną z tych specjalnych psich przekąsek, które ponoć lubił.
Jakiś czas później zgodnie z planem ruszyli przed siebie, zamieniając się miejscami kiedy już dotarli do względnie spokojnego miejsca z dobrą nawierzchnią w postaci wiejskiej rzadko uczęszczanej drogi. Jake miał wrażenie, że nawet nie szło mu źle; silnik zgasł tylko raz i nawet udało mu się bez większych problemów dojechać z powrotem do oddziedziczonego przez Rayne’a domku. Żałował tylko, że przez cały czas musiał patrzeć na wprost i skupiać się na jeździe, zamiast spoglądać na siedzącego obok pasażera. Był ciekaw czy Athaway nie miał obaw pozwalając mu zawrócić i pojechać z powrotem, ale skoro nic się nie stało to znaczyło, że może w niedalekiej przyszłości będzie w miarę dobrym kierowcą.
Usuń— I jak, było okay? — zapytał po przekręceniu kluczyka i zgaszeniu silnika, cały czas się przy tym uśmiechając. Podobało mu się i jeśli tylko zda to chętnie będzie podwoził Rayne’a gdzie tylko będzie chciał. Przed wyjściem z samochodu nachylił się jeszcze w stronę swojego narzeczonego i pocałował go w policzek, bo przecież takich gestów nigdy za dużo.
Późniejszym popołudniem, kiedy zdążyli już sobie trochę odpocząć, mogli wybrać się na piknik i zrealizować kolejną zaplanowaną rzecz. Jake nie chciał, żeby jak zwykle – albo jak zazwyczaj – to Rayne wszystko przygotowywał, więc tym razem postanowił go w tym ubiec. Zrobił kilka kanapek i parę innych nadających się do jedzenia rzeczy w sam raz pasujących na piknik, nie zapominając oczywiście o jedzeniu i wodzie dla psa, który musiał im towarzyszyć. — Chyba wszystko jest już gotowe, więc jak chcesz to możemy wychodzić, kocie — generalnie nie musieli iść daleko, mogąc zostać w ogrodzie. Może i w niektórych miejscach trawa była dość wysoka, ale ogólnie prezentował się on przyzwoicie. A jeśli rozłożą koce gdzieś na słońcu to już na pewno będzie miło. — Mickey też już jest chyba chce wychodzić i pobiegać — jak na zawołanie pies znalazł się tuż obok i głośno szczeknął, potwierdzając jego słowa. Wszyscy musieli wykorzystać ten czas maksymalnie i jak najlepiej, skoro już jutro musieli wracać do Bostonu, do domu i do Diablo.
Cieszył się z tego wspólnego wyjścia, chociaż na widok dość długiej kolejki jego entuzjazm nieco osłabł. Ale spodziewał się tego od początku: w końcu do takich klubów z reguły chodziło bardzo dużo osób, więc musiał to zaakceptować i jakoś pogodzić się z myślą, iż nie będą tam całkiem sami. A szkoda, bo może wtedy jego narzeczony nie przejmowałby się na zapas i chociaż na chwilę zapomniał o swojej nadopiekuńczości, którą mimo wszystko Jake bardzo sobie u niego cenił. Rozumiał to i domyślał się, że ta troska najprawdopodobniej jest związana z tym co obaj przeszli; obawy w związku z tym już zawsze będą im towarzyszyć. Raz mniejsze a raz większe, ale zawsze. Poza tym sam chciał dla niego jak najlepiej, dlatego od razu na wszystko się zgodził; nawet lepiej, jeśli nie będą się rozdzielać. I naprawdę nie zamierzali tego robić i gdyby nie coś, co trwało raptem ułamek sekundy, sam świadomie nie puściłby jego dłoni. Jake nawet nie zorientował się, kiedy tak właściwie to zrobił. Donośny huk, który słyszał w swojej głowie jeszcze kilkadziesiąt sekund po tym, jak z pozoru było już po wszystkim, skutecznie go zdezorientował, przez co stracił go z oczu dosłownie na moment. Ten moment jednak wystarczył, by wbrew zapewnieniom rozeszli się w innych kierunkach, nie zupełnie nad tym panując. Jake nie chciał ruszyć się z miejsca i miał wrażenie, że z jakiegoś powodu nogi również odmówiły mu posłuszeństwa, ale napierający ze wszystkich stron tłum skutecznie pomógł mu się przemieścić gdzieś w odleglejszą część klubu. W pierwszym odruchu miał ochotę dać im jasno – i w mało delikatny sposób – do zrozumienia, żeby przestali go popychać i dali mu spokój, chociaż wątpił by przyniosło to jakiekolwiek rezultaty. Z minuty na minutę sytuacja stawała się coraz bardziej napięta i chyba dopiero wtedy Jake zdał sobie sprawę z tego, co naprawdę się stało i co jeszcze może się stać. Pomimo ograniczonej widoczności próbował wypatrzeć go wśród tych wszystkich ludzi, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogło przydarzyć mu się coś złego. Wiedział, że powinien zachować spokój, ale przez te krzyki, nawoływania, rozchodzący się wokół specyficzny zapach spalenizny i ogólną atmosferę nie potrafił tego zrobić. Nie miał pojęcia co było źródłem wybuchu i wolał nie myśleć o tym, że ktokolwiek mógł zostać ranny, ale miał dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec problemów. Ostatecznie udało mu się przecisnąć i stanąć plecami do ściany, praktycznie od razu wyjmując z kieszeni telefon. Nawet nie łudził się, że dodzwoni się do Rayne’a. Zasięg był na to zbyt słaby, a hałas i całe to zamieszanie dodatkowo robiły swoje. Nie zdążył też schować go z powrotem; ktoś zapewne przypadkowo wytrącił mu telefon z ręki, a po podniesieniu go z podłogi wiedział już, że najprawdopodobniej więcej nie będzie miał możliwości go użyć. Mógł co najwyżej raz jeszcze zacząć wołać go z nadzieją, że tym razem jego narzeczony go usłyszy. Na niczym innym tak mu nie zależało.
OdpowiedzUsuń— RAYNE?! Rayne odezwij się, proszę! — sam ledwo co słyszał swój własny głos. Co prawdą dochodziły do niego ciche jęki, mogące świadczyć o potencjalnych poszkodowanych, jak i również niewyraźne wołania o pomoc, ale dalej nie wiedział co z miłością jego życia. Z każdą kolejną minutą bał się natomiast coraz bardziej. Widoczność minimalnie się poprawiła, przez co mógł na własne oczy zobaczyć skalę zniszczeń. Szybko odwrócił wzrok na widok plam krwi zdobiących jedną ze ścian i fragment podłogi. Co chwila prosił w myślach, by nie należała ona do Rayne’a. By wszystko dobrze się skończyło i żeby mógł znowu znaleźć się w jego ramionach, gdzie czuł się najbezpieczniej na świecie.
Wcześniejsze panujące w środku napięcie zaczęło zamieniać się w istny chaos, nawet jeśli do akcji pomocniczej wkroczyli wezwani funkcjonariusze. Sam Jake powoli zaczynał już wpadać w panikę, chociaż minęło dopiero raptem parę minut od pierwszego wybuchu. Wszystko działo się jednak w zastraszająco szybkim tempie; przestał zwracać już uwagę na pozostałych ludzi, którzy wciąż na niego wpadali i uniemożliwiali mu wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Przedarł się przez nich i ruszył w stronę krętych schodów, które prowadziły prosto do drugiej kondygnacji klubu. Tam znajdowały się pozostałe loże, parkiet przeznaczony do tańca oraz coś na kształt balkonu, skąd można było obserwować to co działo się na dole. Był niemal pewien, że nie znajdzie tam swojego narzeczonego, ale może uda mu się wypatrzeć go z góry. Stanął na trzecim stopniu od końca kiedy po raz drugi usłyszał ten sam ogłuszający huk, jeszcze wyraźniejszy i głośniejszy niż przedtem. Siła eksplozji gwałtownie odepchnęła go do tyłu sprawiając, że stoczył się po tych kilku schodkach w dół, na sam koniec mocno uderzając tyłem głowy o ścianę. Miał wrażenie, że spędził w tamtym miejscu całą wieczność; głowa bolała go niewyobrażalnie, przed oczami non stop pojawiały mu się rozmazane i nieostre rozświetlone plamy i czuł się tak, jakby zaraz miał stracić również przytomność. Podźwignął się jednak na nogi, ale na zewnątrz nie wyszedł całkowicie o własnych siłach. Ktoś zacisnął dłoń na jego ramieniu i wyprowadził go z klubu, z którego mimo wszystko nie chciał jeszcze wychodzić. Nie bez Rayne’a.
Usuń— Rayne? — spróbował zawołać go raz jeszcze, chociaż nawet na dźwięk swojego własnego głosu głowa zaczynała go mocniej boleć. — RAYNE! — zmrużył oczy i zaczął rozglądać się po ulicy, nie rezygnując do czasu, aż wreszcie go nie znalazł. Zignorował wszystko łącznie ze swoim samopoczuciem i puścił się biegiem w jego kierunku, wpadając prosto w jego ramiona. I dopiero wtedy mógł poczuć się bezpiecznie, nawet jeśli strach, zdenerwowanie i dezorientacja dalej mu towarzyszyły.
— Nic ci się nie stało, wszystko w porządku? Nawet sobie nie wyobrażasz jak się o ciebie bałem… — odsunął się trochę by lepiej mu się przyjrzeć, a w jego oczach momentalnie pojawiły się łzy na widok tego co zobaczył.
— Rayne, jesteś ranny, musi cię natychmiast zobaczyć jakiś lekarz, musimy jechać do… — nie dokończył zdania, bo znowu dość mocno zakręciło mu się w głowie. Na wszelki wypadek przytrzymał się latarni przy której stanął, woląc uniknąć bezpośredniego kontaktu z chodnikiem. Ale i tak twierdził, że nic mu nie jest i był przekonany, że zaraz wszystko będzie dobrze. To Rayne wymagał opieki i to o niego najbardziej się martwił. O nic więcej.
Może tego nie okazywał, ale ucieszył się kiedy w końcu znaleźli się z powrotem w domu, jak zwykle dość wylewnie przywitani przez Mickeya i Diablo. Szpitale naprawdę źle na niego działały, a poza tym w dalszym ciągu nie do końca dochodziło do niego to co się wydarzyło. Miał wrażenie, że to wszystko jest tylko wyjątkowo realistycznym snem, z którego jeszcze się nie obudził. I pewnie dopiero za kilka godzin zrozumie jakie obaj mieli szczęście, wychodząc z tego cało. Na razie nie chciał jeszcze ani myśleć o tym wieczorze ani przypominać sobie poszczególnych scen, których byli bezpośrednimi świadkami. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał chociaż na chwilę wrócić pamięcią do tamtych momentów, ale póki co wolał odwlekać tę nieprzyjemną konieczność tak długo jak tylko się dało. W zamian za to mocno przytulił się do Rayne’a, jednocześnie zaczynając wybijać mu z głowy te głupie pomysły. Nie miał pojęcia dlaczego i za co go tak przepraszał; Jake’owi nawet przez myśl nie przyszłoby, aby za cokolwiek go winić. To nie była niczyja wina – może z wyjątkiem osób, które naprawdę były odpowiedzialne za ten atak – ale Rayne nie miał z tym nic wspólnego. Nie mógł obronić go w każdej sytuacji i być obok non stop, bez żadnej przerwy. Jake oczywiście doceniał te wszystkie starania, ale Athaway nie miał prawa obwiniać się za to, że spuścił go z oczu. W końcu to mogło przydarzyć się każdemu, w każdym miejscu. Najważniejsze, że żaden z nich poważnie nie ucierpiał i tylko to się liczyło.
OdpowiedzUsuń— Za co ty mnie przepraszasz? — ścisnął go jeszcze mocniej, szepcząc te słowa prosto do jego ucha. — To nie jest twoja wina i nawet nie wolno ci tak myśleć, rozumiesz? — odsunął się nieco aby móc spojrzeć mu w oczy. Jego własne wciąż były lekko zaczerwienione, zarówno od zmęczenia oraz braku snu, jak i od zbierających się w nich łez, ale nie bardzo mu to teraz przeszkadzało. Nie chciał też dłużej roztrząsać tego tematu, jednak domyślał się, że jeśli nie Rayne, to pewnie jego rodzice lub Erick niebawem zapytają o coś związanego z klubem czy ich obrażeniami. A nie bardzo wiedział co miałby wtedy odpowiedzieć; na skutek szoku i uderzenia w głowę i tak nie wiele pamiętał, ale to może nawet i lepiej.
— Nie wracajmy już do tego, dobrze? Przecież nie możemy za każdym razem jak będziemy chcieli gdzieś wyjść zastanawiać się czy to nie jest ryzykowne i czy nie lepiej byłoby zostać w domu. — Nie przestawał mówić przyciszonym głosem, I oczywiście, że przez jakiś czas (przynajmniej Jake, bo nie wiedział jak zapatruje się na to jego narzeczony) nie będzie czuł się całkowicie swobodnie przebywając w niektórych miejscach. Ale muszą szybko wrócić do normalnego funkcjonowania, właściwie im nic się nie stało.
— Wezmę Mickeya na krótki spacer. Na pewno będzie potrzebował niedługo wyjść skoro już nie śpi. — Jake obiecał, że wróci maksymalnie za kwadrans, woląc nie rozstawać się z Rayne’em na dłużej. Nie po ostatniej nocy. Poza tym był zbyt zmęczony by pozwolić sobie na dłuższe spacery z psem, takie jak zazwyczaj. Ale jakoś mu to wynagrodzi. — A ty kładź się do łóżka, ja zaraz jestem z powrotem — pocałował go jeszcze w policzek i wyszedł, zanim Rayne zdążył cokolwiek powiedzieć. Miał przeczucie, że prawdopodobnie chciałby mu towarzyszyć, a zdecydowanie powinien odpoczywać. I Jake miał zamiar osobiście dopilnować, aby tak było. Zawsze to Rayne zajmował się nim dbając o to, by niczego mu nie brakowało, więc role mogły się odwrócić, chociaż na ten jeden dzień.
Wrócił tak jak obiecał, najszybciej jak się dało. Sprawdził jeszcze czy zwierzaki mają co jeść i pić i dopiero potem skierował się do sypialni. Widział, że Rayne jeszcze nie śpi. Dodatkową chwilę zajęło mu przebranie się i doprowadzenie samego siebie do porządku, ale zanim się obejrzał leżał już wtulony w jego tors, dłoń trzymając na jego piersi. Nie bał się zasnąć; koszmarów nie miał już od dawna i teraz też wątpił, aby cokolwiek mu się przyśniło.
Usuń— Jak się czujesz? — głaskał go powoli po policzku, co kilkanaście sekund zamykając oczy. Nie mógł już doczekać się wakacji; oboje potrzebowali wynieść się z Bostonu chociaż na kilkanaście dni i porządnie od tego wszystkiego odpocząć. A ich wieś nadawała się idealnie.
— Wstanę za jakieś dwie godziny i spróbuję zrobić coś na obiad. Ty masz dzisiaj wolne. — dopiero to przypomniało mu, że Rayne powinien odwołać przyjazd dzieciaków na najbliższe dni. Przynajmniej do czasu, aż nie pozbędzie się założonych w szpitalu szwów. — A teraz śpij już, kocie — powiedział w tej samej sekundzie, w której Mickey znowu niepostrzeżenie wskoczył na łóżko, układając się wygodnie centralnie między nimi.
Tak jak myślał, rzeczywiście nic mu się nie śniło. Za to udało mu się wstać jeszcze przed południem, dzięki czemu zyskał trochę wolnego czasu. Zerknął na swojego narzeczonego i po cichu wyszedł z sypialni, w pierwszej kolejności udając się pod szybki prysznic. A dopiero później mógł myśleć nad obiadem, za którego przygotowanie zabrał się zgodnie z obietnicą. Głowa na szczęście powoli przestawała go już boleć, więc chociaż tym nie musiał się przejmować.
— Rayne, przyjdziesz tutaj? — zawołał go jakiś czas później, kiedy wszystko było już praktycznie gotowe. Sam siedział na kanapie głaskając Diablo, który rozłożył się na jego kolanach i najwyraźniej nie zamierzał z nich zejść.
— Włączyłem wiadomości, może będą coś mówić o wczorajszej nocy — i chyba dopiero wtedy coś w nim pękło, zwłaszcza że telewizyjny prezenter wspomniał coś o ofiarach śmiertelnych. Szybko podszedł do Rayne’a i mocno się do niego przytulił, nie zważając na to, że może przypadkowo udusić.
Pytanie zadane przez Rayne’a było dość trudne i Jake nie miał pojęcia co na nie odpowiedzieć. Nie mógł przecież przewidzieć jak ich życie będzie wyglądało za tydzień lub dwa. Akurat ich dwójka z reguły nie narzekała na nudę, gdyż co rusz działo się u nich coś nieplanowanego i niespodziewanego. Oczywiście, że miewali również te spokojniejsze dni, ale gdyby wziąć pod uwagę całokształt… Wydawało mu się jednak, że mimo wszystko dość szybko uda im się wrócić do normalności i zapomnieć o tamtej okropnej nocy, która przysporzyła im tyle stresu i strachu. Rayne miał absorbującą pracę, Jake studia i zbliżające się egzaminy, a to w dużym stopniu ułatwiało skupienie się na czymś innym niż problemy. Nie chciał też niczego porównywać, umniejszać wagi tego co się wydarzyło ani też mówić tego na głos, ale chyba większą traumą była dla niego choroba i szpital. Ubiegłej nocy również bardzo się bał – głównie o Rayne’a i jego bezpieczeństwo – ale po ponownym znalezieniu się blisko niego automatycznie mu ulżyło. Do czasów szpitalnych mimowolnie wracał myślami wyjątkowo często, w związku z czym miał przeczucie, że chociaż z tym jednym uda mu się w miarę prędko uporać. A wtedy osobiście przypilnuje, żeby i jego narzeczony wymazał to z pamięci oraz żył normalnie, tak jak wcześniej.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem, Rayne — szepnął. Spojrzał na niego kątem oka i przysunął się, by znaleźć się jeszcze bliżej. Włączony film nie bardzo go interesował, nawet jeśli parę minut wcześniej pomagał Rayne’owi wybrać tytuł. Wolał patrzeć na twarz swojego ukochanego trzymając go delikatnie za dłoń, podczas gdy drugą wolną ręką głaskał psa, który oczywiście musiał usiąść tuż obok nich, na kanapie.
— Wystarczy, że będziemy razem, ze wszystkim innym też sobie wtedy jakoś poradzimy — dla Jake’a nie miało znaczenia gdzie będą i co będą robić w tej niedalekiej przeszłości. Zależało mu tylko na tym, aby dalej kochali się tak mocno jak teraz, a cała reszta mogła zejść na dalszy plan. Bo on sam mimo tych ciężkich przeżyć był szczęśliwy i gdyby mógł cokolwiek w swoim życiu zmienić, na pewno by tego nie zrobił. Zerknął nawet na swój zaręczynowy pierścionek, który od dłuższego czasu częściej nosił na palcu niż na łańcuszku, chowając go pod koszulką. I jak miał się czegokolwiek bać mając najlepszego narzeczonego na świecie?
— Ale chodzenie po klubach będziemy musieli sobie przynajmniej na parę miesięcy odpuścić — na szczęście obaj nie przepadali za takimi miejscami, więc nie będą niczego żałować. I chociaż muzycy niczemu nie zawinili, to słuchanie piosenek zespołu, na którego koncert się wybrali pewnie też sobie darują. Tak na wszelki wypadek, żeby dodatkowo nie musieć przypominać sobie o tamtym tragicznym wydarzeniu.
— Zostaniemy do końca przyszłego tygodnia w domu, odpoczniemy. A później już będzie prościej i wszystko zacznie wracać do normy — wierzył, że tak będzie. W myślach zaczął już nawet planować co mogliby przez te siedem dni robić, bo poza oglądaniem filmów i leżeniem w łóżku – w przerwie między obowiązkowymi spacerami z Mickeyem – mieliby okazję zapełnić ten wolny czas czymś jeszcze. Mieszkali razem i widzieli się praktycznie bez przerwy, ale paradoksalnie nie mieli specjalnie dużo czasu dla siebie. Teraz mogli to nadrobić, a najlepiej jeśli małymi kroczkami zaczęliby od zaraz. — Jak się czujesz? — powiedział cicho z ustami przy jego ustach, by chwilę później przejść do czułych i delikatnych pocałunków. Całowanie poprawiało humor i miał nadzieję, że choć trochę udało mu się tego dokonać. — Już lepiej? — odsunął się od niego i nawet lekko uśmiechnął, chociaż wciąż miał przed oczami obrazy z tamtej nocy, o której mimo wszystko nie zapomni prawdopodobnie nigdy. — Odpoczywaj, a ja pójdę posprzątać po obiedzie. Jak będziesz coś potrzebował to wołaj — wstał i poszedł w stronę kuchni, po drodze zgarniając w obie ręce kręcącego się po salonie kota. Przez ramię spojrzał jeszcze raz na swoją miłość, woląc sobie nawet nie wyobrażać co zrobiłby, gdyby zeszłej nocy stało mu się coś poważniejszego.
Dwa kolejne dni minęły im w spokoju, ale chyba tego właśnie potrzebowali. Wiedział, że rodzice Rayne’a i Eric chcieli do nich wpaść, więc może zaproszą ich jeszcze dzisiaj, unikając tym samym niezapowiedzianej wizyty o poranku, tak jak kiedyś. Nie mogli przecież zamykać się na wszystko wokół i siedzieć tylko we dwójkę, chociaż akurat w tym nie było nic złego.
Usuń— Pójdziemy się gdzieś przejść? Możemy zabrać też Mickeya — odłożył książkę, którą od godziny czytał (mimo chwilowej krótkiej przerwy od uczelni wolał nie mieć zbyt dużych zaległości), zerkając na swojego narzeczonego. Jeśli mieli żyć tak jak wcześnie – normalnie – to musieli zacząć jak najszybciej do tej normalności wracać, chociażby wychodząc na dłuższy spacer nieco dalej iż do pobliskiego parku. — Co ty na to, kocie? Gdzie moglibyśmy pójść? — akurat jeśli chodzi o to mieli sporo możliwości, w końcu Boston nie należał do najmniejszych miast.