4 maja 2015

[KP] Stella Ekker


Stella Ekker 

14.02.2000 || Norwegia || studentka I roku || wokalistyka || pianino 


Przyszła na świat w dzień zakochanych i od początku była oczkiem w głowie swojego ojca. Matka - Ingrid - po trudnym porodzie, nie potrafiła w pełni cieszyć się córką. Była pierwszym i ostatnim dzieckiem pary. Komplikacje sprawiły, że nie mieli oni szansy na powicie kolejnego dziecka. Świat Ingrid legł w gruzach. Marzenia o dużej rodzinie przepadły bezpowrotnie. I chociaż rodziny pary wspierały ich, to jednak nie potrafiła dojść do siebie. Starała się być dobrą matką, ale jej frustracja odbijała się na relacjach. Coraz bardziej świadoma Stella była coraz częstszym świadkiem sprzeczek i kłótni. Często podsłuchiwała je pod drzwiami sypialni rodziców. 
 Piętnasty luty dwa tysiące dziesiątego roku. Ten dzień utkwił w jej pamięci na zawsze. Wtedy jej ukochany ojciec wyszedł z domu i więcej do niego nie wrócił na dłużej. Dzień po dziesiątych urodzin był jej koszmarem. Wiedziała, że coś jest nie tak. Znała dzieci, które mieszkały tylko z mamą lub z tatą, ale nigdy nie sądziła, że ona również będzie taką osobą. 
 Wtedy też oddała się swojej pasji. Cały wolny czas spędzała przy pianinie lub z małym notesikiem, w którym zapisywała miliony wersów, które przychodziły jej do głowy. Nie myślała o tym co działo się wokół niej. Była w swoim świecie. Przez co coraz bardziej oddalała się od matki, która nie potrafiła do niej dotrzeć.
 Nie potrafiła stwierdzić, kiedy w życiu Ingrid pojawił się alkohol. Raz było go więcej, raz mniej. Tak jak kłótni i krzyków. Jednak Stella nie potrafiła jej zostawić. Miała oparcie w ojcu, który starał się jak mógł aby nie odczuwała ich rozłąki. Wiedziała, że z nim będzie jej lepiej, ale bała się o rodzicielkę. Nawet jeśli było różnie. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby w samotności jej matka zrobiła coś głupiego.
 Im była starsza, tym bardziej odżywała. Poznała ludzi, którzy potrafili wyciągnąć ją z domu i pokazywali jej, że można śmiać się z głupot. Miała siedemnaście lat, gdy jej przyjaciółka  Maria poznała ją z Alexem Welton. Ten starszy o osiem lat Brytyjczyk był idealnym ucieleśnieniem koszmarów sennych rodziców nastolatek. Chłopak był nowy w szkole, więc nic dziwnego, że był obiektem westchnień większości dziewczyn. To jednak nieco spokojniejsza, usunięta w cień Stella wpadła mu w oko.
 Przy nim odżyła na dobre. Noce spędzała poza domem, była gotowa zrobić dla niego wszystko, a on to lubił wykorzystywać. Owinął ją sobie wokół palca, a ona świata poza nim nie widziała. Ojciec nie był zadowolony z tej znajomości. Widział jak jego mała dziewczynka dorasta w zdecydowanie zbyt szybkim tempie. Zmienił się jej wygląd. Ubierała się wręcz wyzywająco, nie wychodziła z domu bez makijażu, niski wzrost zaczęła nadrabiać niesamowicie wysokimi szpilkami. Wszystko po to, aby Alex również nie mógł od niej oderwać spojrzenia.
 Skończona szkoła i narastający konflikt z matką pozwoliły jej na podjęcie jedynej słusznej decyzji. Wyprowadziła się do ojca i jego nowej partnerki. Po cichu licząc na to, że Alex pokusi się o znalezienie wspólnego kąta dla nich. Zamiast tego wolał wynajmować kawalerkę, która jak zawsze mówił, wystarczała mu.

wątek z dystrakcja 

3 komentarze:

  1. Wyświetlacz na kuchence wskazywał kilka minut przed czwartą, gdy przełożyła kieliszek półsłodkiego wina z lewej dłoni do prawej i oparła go o brodę. Podkuliła nogi ciaśniej pod siebie, choć w mieszkaniu panowało przyjemne ciepło, zwłaszcza tuż przy włączonym piekarniku, w który tępo się wpatrywała. Kucharką nie była zbyt utalentowaną, raczej taką w sam raz, ale nawet nie próbowała nadzorować całego procesu; zamyślenie pochłonęło ją za bardzo, żeby w ogóle zwróciła uwagę na coś innego niż mętna, żółta poświata i skwierczące bąble. Choć okno w kuchni było ogromne, stalowe chmury nie przepuszczały ani jednej wiązki światła. W przestronnym apartamencie deszcz zdawał się bębnić o szyby z jeszcze większą zajadliwością niż zwykle.
    Nie pamiętała kiedy ostatnio była w domu o tej porze, ale niespecjalnie trudziła się, aby sobie przypomnieć. Po raz kolejny tego dnia myśli wracały do porannej rozmowy, więc zmrużyła oczy i zacisnęła wargi w linijkę. Na początku współpracownicy przemykali koło jej biura jak burza, wołając we framudze „Dziękuję!”, później rzucali ukradkowe żarty, że za niedługo zapuści korzenie. Potem już tylko zdawkowo się żegnali, zbyt pochłonięci swoimi sprawami, ale też przyzwyczajeni, że zawsze tam siedziała. A teraz z ust przełożonej pada coś na temat pracoholizmu, jakby polityka firmy była wielce rygorystyczna w temacie nadgodzin. „Ja po prostu lubię tę pracę” okraszone śmiechem pretendującym do miana szczerego najwyraźniej zabrzmiało niespecjalnie przekonująco, sądząc po niewzruszonej minie Marit.
    Ostry dźwięk oznaczający koniec pieczenia tak ją zaskoczył, że prawie podskoczyła. Na szczęście wino było na tyle dobre, że zostało w kieliszku. Zerknęła dla pewności na zegarek, który rzeczywiście wskazywał szesnastą dziesięć. Piętnaście minut robienia niczego, pomyślała, podnosząc się do pionu. Oparła się o blat, jakby zastanawiała się, co właściwie ma zrobić, jednak rozwiązanie objawiło się jej zaraz po zakończeniu tamtej konwersacji; przecież nie mogli jej zwolnić za dobre wyniki, więc dlaczego miałaby przejmować się kazaniami dyktowanymi zapewne przez nową filozofię dbania o well-being pracownika czy podobne fanaberie? Cóż, wierzyła w słuszność swojego stanowiska, nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego po raz kolejny temat ten powracał w jej myślach, natrętny jak telemarketer.
    Wyjęła pieczeń na blat, postanawiając więcej nie zaprzątać sobie głowy drobiazgami, gdy jej uszu dobiegł odgłos przekręcanego w zamku klucza. Odruchowo zerknęła na kalendarz, chociaż była przekonana, że nie był to Svein. O ile dobrze pamiętała, miał pojawić się najwcześniej w okolicach czwartku, a może nawet weekendu.
    – Cześć! – zawołała w kierunku korytarza, po czym sięgnęła do szafki po talerze. – Jesteś w sam raz na obiad.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie reaguje od razu. Chociaż twarz ma zwróconą w kierunku dziewczyny, kątem oka wpatruje się w blat. Kładzie dłoń na szyjce kieliszka, unosi ją nieznacznie, i choć w pierwszym odruchu ściąga palce, jakby chciała ją przyciągnąć do siebie, ręka zastyga w bezruchu. Powierzchnia pod palcami jest gładka, i choć w kieliszku zostało wina tylko na jeden głęboki łyk, szkło w dłoni zaczyna ciążyć, jakby Sigrid musiała liczyć się z nim nawet bardziej niż z każdym słowem, które zaraz wypowie. Kiedy tak stoją naprzeciw siebie, w dwóch krańcach pomieszczenia, z jasnymi twarzami, włosami, oczami, i winem w dłoniach, przez ułamek sekundy ma wrażenie, że patrzy w krzywe zwierciadło, wiszące między „kiedyś” a „teraz”. Wrażenie to umyka jednak szybko, wyparte przez kolejną myśl; przychodzi jej do głowy, że ewentualna córka mogłaby wyglądać dokładnie tak jak Stella, więc jasnowłosa z trudem przełyka ślinę, próbując pozbyć się cierpkiego posmaku z końca języka.
    Pewnie wygodnie – a przynajmniej użytecznie – byłoby przyjąć rolę dobrego policjanta; podać kubek ciepłego napoju, okryć miękkim kocem i zwyczajnie wysłuchać. Musiałaby koniecznie dodać, że rozumie, ale nie jakoś tam zwyczajnie, bo rozumiałaby doskonale, a jej własna lampka stanowiłaby tego namacalne świadectwo. Potem mogłaby taktownie napomknąć, że alkohol wpędza ludzi w okropne miejsca, fizycznie i mentalnie, więc może lepiej dać sobie spokój z tym winem, a zamiast tego włączyć schematyczną komedię romantyczną, przy której z założenia musiałyby się świetnie bawić. Cóż, nie dało się ukryć, że budowanie własnego wizerunku w oparciu o ostry kontrast wydawało się niespecjalnie wymagające, kiedy czarna strona była już zajęta, jednak obecnie Sigrid czuje do masek tylko niechęć, podszytą niewypowiedzianym przekonaniem, że przecież nie musi tego robić. Nie może też wykluczyć, że Stella nie potrzebuje ani wsparcia, ani towarzystwa, a to, że nigdy wcześniej nie okazała wrogości wcale nie oznacza, iż miały widoki na pozytywną relację. Być może dystans w zupełności jej odpowiadał. Tak czy inaczej, zbytnia interesowność w dość osobiste, rodzinne sprawy z pewnością nie przysporzyłaby jej sympatii, a ta mogłaby znacznie ułatwić im życie, nawet jeżeli miałaby podłoże czysto pragmatyczne.
    – W porządku, pod warunkiem, że ty też nic mu nie powiesz – odpowiada miękko, unosząc delikatnie kieliszek w geście toastu. Wypija ostatni łyk, po czym kładzie szkło w zlewie. Odwraca się w kierunku szafki, aby wydobyć z szuflady widelec i połyskujący nóż, a następnie kroi nim mięso w grube płaty. – Nie namawiam, jeżeli nie masz ochoty jeść albo wolisz coś innego, ale Svein przygotował to według swojego tajnego przepisu. Ja tylko upiekłam, i chyba nawet udało mi się tego nie zepsuć.
    Uśmiecha się, zerkając na blondynkę. Zauważa – a może dopiero uświadamia sobie – że podłużne oczy, kształt nosa i twarzy są bardzo zbliżone do tych pana Skarsgårda, choć on sam zwykł twierdzić, że Stella większość urody odziedziczyła po matce.
    Pewnie gdyby nie mąż, Sigrid w ogóle nie zaprzątałaby sobie głowy gotowaniem, a już dawno siedziałaby przed laptopem przy stole w salonie, przeglądając kolejne raporty. Będąc jednak zupełnie szczerym, obecność Stelli zadziałała znacznie bardziej motywująco niż wizja psującego się jedzenia. Jasnowłosa nie próbowała jednak tworzyć fałszywego obrazu perfekcyjnej pani domu, ani tym bardziej wizerunku troskliwej opiekunki, czy też jakoś usilnie się przymilać; zwyczajnie zależało jej na Sveinie, a jemu z kolei zależało na córce. Nawet jeżeli cała ta sytuacja nie sprawia wrażenia autentycznej, była to w pewnym sensie naturalna konsekwencja wzajemnych uczuć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jasnowłosa doskonale wiedziała, że znajomi Sveina z początku patrzyli na ich związek co najmniej podejrzliwie, jako że uporanie się z poprzednim wymagało od niego wiele czasu i pracy nad sobą. Jednak fakt, że nie ciągał jej po kawiarniach i kinach, próbując im pokazać coś, co – przynajmniej wtedy – widział w niej tylko on, utwierdził ją w przekonaniu, że naprawdę rozumieją swoje potrzeby. Podobnie rzecz miała się ze Stellą. Nie wypychał ich na wspólne zakupy, ani nie urządzał nieplanowanych spotkań, podczas których musiałby nagle pilnie wyjść. Co prawda to wcale nie sprawiło, że obecna sytuacja była mniej niezręczna, ale przynajmniej uniknęły ewentualnej niechęci wywołanej przez narzucone z góry poczucie, że przecież „będą musiały” jakoś się dogadać.
    Ubywające wino nie stanowiło dla niej problemu. Koniec końców, Stella na co dzień widziała skutki nadużywania alkoholu, poza tym, niedawno samodzielnie podjęła decyzję o wyprowadzce, co rokowało całkiem dobrze. Sigrid pewnie nie poprzestałaby na skończonej niedawno lampce, ale pusty żołądek gwarantował bardzo szybkie upojenie, którego raczej chciała uniknąć. Uśmiechnęła się słysząc ostatnie słowa dziewczyny. Perspektywa Stelli rzucała na wszystko inne światło, ale nie mogła się z nią nie zgodzić. Nie dziwiła jej ta potrzeba stabilizacji, pomimo młodego wieku dziewczyny, biorąc pod uwagę, że życie z uzależnionym rodzicem pełne było niepewności i chaosu. Jak większość osób z otoczenia Sveina, Sigrid uważała, że pozostawienie Stelli pod opieką matki mogło mieć na nią niszczący wpływ, ale zdawała sobie sprawę, że akurat z jej strony Svein wolałby otrzymać wsparcie, nie pouczenia, których zresztą wysłuchiwał zdecydowania zbyt często. Poza tym, była to przede wszystkim decyzja dziewczyny, którą Sigrid w pewnym sensie rozumiała.
    – Rzeczywiście, pewny grunt pod nogami jest bardzo potrzebny, choć czasami znalezienie go zajmuje sporo czasu, w końcu ślub wzięłam grubo po trzydziestce – stwierdziła, puszczając do dziewczyny oczko. – Czasem osiągnięcie czegoś to dopiero początek, i prawdziwym wyzwaniem jest to utrzymać. Poza tym, wydaje mi się, że gdyby nie wszystkie trudności, to to, że się udało, nie znaczyłoby tak wiele.
    Zamilkła na dłuższy moment. Nie była dobra w udzielaniu rad, a przeświadczenie, że to jak wygląda jej życie nie do końca jest jej dziełem, a raczej pomyślnym złożeniem pewnych okoliczności, wzmagało poczucie, że nie jest uprawniona do formułowania życiowych „mądrości”. Odwróciła się, aby wyjąć z szuflady widelce.
    – Kiedy ja miałam dwadzieścia lat, moja przyszłość była zaplanowana w dość dużym stopniu, i niewiele z tych planów się powiodło. Gdyby stało się inaczej, pewnie dzisiaj byłabym w zupełnie w innym miejscu, a przecież to, w którym jestem teraz całkiem mi się podoba. Banalnie to zabrzmi, ale najważniejsze to chyba nie przestawać próbować zbudować coś po swojemu. Chodź, zjedzmy przy stole.
    Wręczyła dziewczynie widelce, a sama zabrała talerze i ruszyła w kierunku salonu.

    OdpowiedzUsuń