31 października 2015

danse macabre


Vivienna

Kiedyś była szczęśliwa, nie musiała oglądać się za siebie na każdym kroku, spała spokojnie i ani myślała o tym, by martwić się przyszłością. Była kochana i poważana, dostawała dokładnie wszystko, czego pragnęła ale dostała też w spadku coś, czego zdecydowanie nie chciała i co nie było miło widziane, a przez samą Viviennę nie zostało przyjęte z radością.
I właśnie to doprowadziło ją do zguby, bo w pewnym momencie nie dało się już tego ukryć.
Teraz owego szczęścia cały czas szuka, musi oglądać się przez ramię niemalże cały czas, budzi się co chwilę, a o przyszłości nawet nie myśli. Jedynie powód je zguby zdaje się być jej jedynym sprzymierzeńcem i niekiedy ułatwia życie.

9 komentarzy:

  1. [Super! Cudowny wizerunek. Dobra - to gdzie się widzimy naszymi bohaterami? I myślę, że możemy ruszać :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Przepraszam, że tyle mi to zajęło! Mam nadzieję, że ci się spodoba :)]

    - Już za niedługo odpoczniemy, koniku. Jeszcze kawałek.
    Zwierzę zarżało niespokojnie. Czując dłoń swojego właściciela na czarnej, silnej szyi koń uspokoił się nieco, potrząsając gęstą grzywą. Jeździec uśmiechnął się do siebie, popuszczając lekko lejce.
    Sarven Reller, najemnik do wynajęcia, przemierzał właśnie kolejne królestwo w poszukiwaniu szybkich zleceń, które miały pomóc mu wypełnić kieszenie choć odrobiną monet. Zbliżały się mrozy, a należało gdzieś przezimować. Nie mógł przemierzać szlaku jeśli koń zakopywał się po pas.
    Pomyśleć, że kiedyś nie przejmowałby się czymś takim, jak znalezienie miejsca na przeczekanie zimy. Wróciłby po prostu do siedziby Bractwa w którym niegdyś się znajdował.
    Sarven uniósł dłoń do prawego policzka. Samo wspomnienie o zakonie łowców czarownic wywoływało nieprzyjemny ból. Rana nie chce się do końca zabliźnić, pozostawiając nieprzyjemne świadectwo "zdrady Sarvena". Inni patrzyli na niego, jak trawionego pomorem, lecz historia za tą "blizną" była dużo, dużo bardziej głęboka. On po prostu spełniał swoje zadanie za które ostatecznie zapłacił bardzo wysoką cenę...
    Mężczyzna pokręcił lekko głową - nie mógł zatapiać się w depresji. To nie było do niego podobne. Owszem, mógł oszczędzić sobie szykan i po prostu zemrzeć w jakimś rynsztoku, ale nie. To byłby bezsensowny koniec podyktowany równie bezsensownymi pobudkami. Zamiast tego stara się dalej kroczyć przez życie i znaleźć sobie jakiś cel do którego będzie mógł w pełni dążyć. Tak jak kiedyś, gdy składał przysięgę zakonowi. Wtedy oczyszczenie świata było dla niego najważniejsze. W imię złudnej religii.
    Dzisiaj, po wielu latach, widzi, że nie każde zło, które tępił tak naprawdę było nasieniem niegodziwości. Czemu człowiek dowiaduje się o takich rzeczach dopiero, gdy zmienia mu się punkt widzenia?
    Sarven ściągnął kapelusz z głowy. Słońce piekło dzisiaj niebywale mocno, zupełnie jakby obecnie panującą porą roku nie była jesień, a wiosna. Jednak nic nie budziło się do życia, a jedynie gniło i martwiało w tęczowej feerii barw. Musiał znaleźć jakąś gospodę, by dać sobie i lojalnemu zwierzęciu odpocząć po długiej drodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reller zatrzymał się w niewielkim miasteczku Anderturum, jak głosił znak na rozdrożu. Zwyczajne, spokojne i wyjątkowo sielskie miejsce. Z przylegającymi do głównej zabudowy chatami rolników i ciągnącymi się niczym wstążeczki polami. Niedaleko płynęła bystra rzeka, która przechodziła przez środek miasteczka, oddzielając je na dwie, względnie równe, części. Przed samą miejscowością lśnił ogień dochodzący z kapliczek obecnego w tym miejscu kultu bożków. Dzieciaki przebiegały przez wydeptaną i wyłożoną lśniącymi kamykami dróżkę, bawiąc się w najlepsze i podśpiewując rymowanki. Zbliżał się wieczór, toteż ludzie zaczynali schodzić z pól. Pech chciał, że między nimi znalazł się też Sarven jadący na koniu. Mężczyźni i kobiety spoglądali na niego, jak na zabijakę, co chwila badając chybcikiem miecz, który leżał swobodnie na plecach. Jeśli dodać do tego brzydką bliznę i niewzruszony wyraz twarzy to słowa same cisnęły się na usta.
      Hałaburda...
      Gwałtownik...
      Zakapior...
      Czego on tu chciał?
      Sarven zatrzymał się przy gospodzie, ściągając siodło z konia. Pozwolił wierzchowcowi, by odszedł w kierunku wodopoju, po czym sam wkroczył do wyszynku. Miejsce powoli zapełniało się ludźmi, którzy choć na chwilę chcieli zapomnieć o trudach oraz znojach dnia i po prostu się napić. Za najemnikiem obejrzało się kilku miejscowych buntowników, którzy podnieśli swoje świeżo dogolone twarze, przecierając oczy dłońmi.
      Mężczyzna podszedł do szynkarza, witając się uprzejmie i prosząc o kufel piwa. Karczmarz spojrzał na niego podejrzliwe, lecz gdy nieznajomy wyciągnął kilka monet ukłonił się i podał mu piwo. Sarven usiadł przy stoliku w kącie, schowawszy się w nikłym cieniu. Obserwował z zainteresowaniem dekoracje wyszynku: ściany pomalowane w folklorystyczne wzory, wiszące gdzieniegdzie girlandy kwiatów czy skóry, które zatargał tu jakiś dzielny łowczy. To jednak skutecznie nikło przy ciekawskich spojrzeniach zakapiorów.

      Usuń
  3. Sarven spoglądał bezczynnie na bębniące o szyby krople deszczu. Trafił do gospody we właściwą porę, gdyż dosłownie przed chwilą zaczęła się ulewa. Mieszkańcy Anderturum wpadali do karczmy z pól, otrzepując się z wody i siadając w ciepłej izbie. Grzali ręce i nogi przy trzaskającym ogniu, prosząc szynkarza o piwo i strawę.
    Najemnik odetchnął z ulgą, gdy ludzie przestali obdarzać go ciekawskimi spojrzeniami, a skupili się na własnych zajęciach. Nie wiedział jednak, że nie była to naturalna reakcja, a coś wytworzone przez istotę, której nie spodziewał się tu ujrzeć.
    Po chwili mężczyzna poczuł zimne ostrze na swoim karku. Zmarszczył lekko brwi, unosząc odrobinę dłonie do góry. Dał się podejść, jak nowicjusz, ze zmęczenia. Tak przynajmniej myślał, póki nie usłyszał cichego i miękkiego kobiecego tonu w głosie.
    Kącik ust zadrżał, gdy znajoma mu kobieta przycisnęła mocniej broń do jego karku. Los potrafił być przewrotny. Miał nadzieję nigdy już nie ujrzeć tej dziewuchy, która nie tylko zrujnowała mu życie...
    Księżniczka Vivienna. Czarownica, posiadaczka mocy magicznej, którą niegdyś śledził i zduszał w zarodku.
    Ich los wbrew pozorom był bardzo podobny - obydwoje coś utracili, w mniejszym lub większym stopniu. Vivienna dom, Sarven zakon, który szanował i zamierzał związać z nim resztę swojego życia. Szacunek braci zniknął, a on sam stał się ofiarą polityki prowadzonej przez mistrza bractwa oraz króla - ojca Vivienny. Nie bez powodu przemierzał teraz kraj, łapiąc się każdego zlecenia byleby tylko przeżyć. Walczył z reputacją wygnańca, którego winy wypalone zostały na policzku.
    Czyżby teraz Vivienna przyszła się mścić? Zakończyć raz, a dobrze życie pluskwy, która odebrała jej wszystko?
    Sarven po prostu przyśpieszył to, co było nieuniknione. Moc magiczna to klątwa i każdy o tym wie. Coś niewiadomego i przerażającego dla normalnych ludzi. Jak długo jej poddani wielbiliby ją wiedząc, jak potężną posiada umiejętność? Czy wszyscy nadal poważaliby ją i wielbili jak zwyczajną księżniczkę, a być może za niedługo - władczynię?
    Reller szczerze w to wątpił, ale zemsta... To zemsta.
    Kropla zimnego potu spłynęła Sarvenowi po skroni, ale ten nie poruszył się nawet o centymetr. Nie z prostego strachu, choć gdzieś w środku drgała pewna iskierka obawy, że dziewczynie omsknie się ręka. Po przedłużającej się i lepkiej ciszy, Reller w końcu się odezwał.
    - Na co więc czekasz? - zapytał, unosząc dłonie wyżej i przechylając odrobinę głowę - Nie wiem, czy coś ci to jednak da... Nie jestem już łowcą czarownic.
    Powiedział pewnie i gorzko, czując jak ostrze coraz bardziej naciska go w kark.

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej, piszę w sprawie naszego wątku - odpowiedź przedłuży mi się jeszcze ze względu na egzaminy. Spróbuje odpisać do świąt, ale nie obiecuje - dziękuję :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. Sarven słuchał słów kobiety - gorzkich i ostrych niczym najpotężniejsza z trucizn. Tliła się żalem. Tym, że zepsuł jej życie nim tak naprawdę jeszcze się zaczęło.
    Gdyby zostawił ją wtedy w spokoju owszem - nie byłoby ich dzisiaj w tym miejscu. Reller z pewnością wisiałby teraz na jakimś zasuszonym drzewie wisielców za karę, że złamał przysięgę złożoną Zakonowi. Księżniczka... Może żyłaby sobie w spokoju, a może poddani spaliliby ją na stosie w akcie walki z tym, co nieznane i niebezpieczne.
    Sarven jednak nie był tu jedynym winnym. I Vivienna powinna zdać sobie z tego sprawę, nim ktoś ponownie założy na nią sidła. Może będzie to były łowca czarownic?
    Sam nie wiedział. Chciał się na niej zemścić, to uczucie dotychczas pchało go bardzo skutecznie do przodu. Z drugiej strony jednak... Życie wygnańca dało mu się zbyt mocno we znaki, by miał karać kogoś kto został już ukarany.
    Jednak słowa księżniczki całkiem mocno poruszyły pewną strunę, która już dawno zdążyła sczernieć i praktycznie zniknąć.
    Sarven poczuł jak Vivienna cofa sztylet. Odsłoniła się teraz z własnej i nieprzymuszonej woli.
    Reller odwrócił się niespodziewanie i chwycił ją za dłoń, przyciągając do siebie. Był to gwałtowny ruch, a palce zaciskające się na ręce księżniczki mogły sprawiać jej ból. Sarven patrzył prosto w oczy kobiecie, której zdolności odebrały mu szansę na życie według zasad Zakonu.
    - Sam sobie zniszczyłem życie? Sądzisz, że gdybym cię wtedy zostawił to wróciłbym do Zakonu jako bohater? Nie, jako zdrajca, który nie potrafił wykonać zadania. Jeśli mamy płacić za te czyny, to cieszy mnie, że płacimy za nie razem - powiedział ostro, nie przerywając spojrzenia - Ty również zniszczyłaś sobie życie. Myślisz, że przybyłem do twojego zamku przez prosty przypadek? Nie. Sama do tego doprowadziłaś, choć wolisz sobie chyba nie zdawać z tego sprawy. Nie wyczuwam magicznej aury jak pies, a podążałem za odpowiednimi wskazówkami. Jesteś równie winna jak ja, a może naw...
    Reller odwrócił wzrok widząc zmierzających ku nim dwóch dryblasów, którzy najwidoczniej zainteresowali się tym, że jakiś nieznajomy nagabuje zielarkę Anderturum. Choć mogli nie lubić obcych, takich ludzi jak tych z zawodu Vivienny na pewno szanowali.
    Niski, barczysty zakapior stanął pewniej przy stole spoglądając to na Sarvena, to na Vivienne. Był gotowy zabić, jeśli tylko nieznajomy mężczyzna da mu ku temu pretekst. Reller nie wypuścił ręki Vivienny.
    - Co tu się dzieje? - burknął jeden z uliczników.

    OdpowiedzUsuń

  6. Sarven nie spuścił wzroku z dwóch osiłków, którzy podeszli do nich szybciej niż łowca się spodziewał biorąc pod uwagę ich posturę. Jego uścisk na nadgarstku Vivienny zelżał odrobinę, jakby gotowy był na rękoczyny. Widział to po ich sztywnych ruchach i zaciśniętych pięściach.
    O dziwo przed walką uratowała go dziewczyna, której szczerze nienawidził. Wydobyła z siebie niesamowicie zimny, stanowczy głos. Odesłała mężczyzn na zaplecze karczmy, by pomogli szynkarzowi w oporządzeniu przyniesionego dzika.
    Skąd o tym wiedziała.
    Szepcząc coś między sobą, wiejscy dryblasi oddalili się rzucając jeszcze nerwowe spojrzenia w kierunku dwójki. Coś było tutaj na rzeczy, ale co? Czy to na zawsze pozostanie zagadką?
    Sarven wrócił spojrzeniem do księżniczki i napotkał jej hardy wzrok. Najwidoczniej spotkanie to nie było dla niej tylko głupim żartem losu, ale czymś więcej. Czyżby starciem z dawnym przeciwnikiem?
    Emanowała aurą odwagi i pewności, jakby była pewna, że Sarven nie podniesie na nią reki. Nie wśród ludzi, którzy w jakimś stopniu szanowali bardziej ją niż jego.
    Najemnik puścił rękę kobiety, prostując się. Dlaczego i tak został zdrajcą? To bardzo dobre pytanie.
    - Bo twój ojciec potrzebował kozła ofiarnego. I będzie go ścigał póki pewnie nie zmaże tej plamy na ojcowskim honorze jaką jest wygnanie własnej córki. Wiedźma czy nie, to chyba dla niego nieistotne. Co z moimi braćmi? Czy mam ich karać za to, że bronili większej sprawy i przysięgi?
    Czy powinien być zły na swoich braci? Owszem powinien, ale chyba nawet nie potrafił. W jakiś głupi, dziecięco naiwny sposób nie potrafiłby się na nich zemścić. Złożył przysięgę zakonowi, był mu wierny do końca tak jak oni. Pod wpływem nacisków pozostawili za sobą jedynego, którego mogli - Sarvena. Bo na świecie wciąż czaiły się wiedźmy, czarownice łupiące królestwa oraz obdzierające ludzi z ich prawdziwego życia.
    Sąd Sarvena był bez zarzutu. Konsekwencje jednak niespodziewane. Wciąż wracało do niego jednak pytanie: czy to król nie powinien zapłacić za ukrywanie czarownicy na swoim terenie? Powinien, ale sieć intryg w jakie był on zamieszany stanowczo przekraczała to, co Sarven wiedział o świecie.
    - Zapytaj swojego ojca w co chciał ich zamieszać za sprawiedliwy sąd.
    Czy chciał się mścić na księżniczce? Może, ale nie czuł dzisiaj do tego sił.

    OdpowiedzUsuń
  7. Sarven patrzył na Viviennie bez jakichkolwiek emocji. Szczerze, nie miał siły na to wszystko. Wszystkie te furiackie emocje jakie odczuwał w momencie, gdy palono mu policzek rozgrzanym metalem zaniknęły w codziennym życiu poza Bractwem. Tłukły się gdzieś z tyłu głowy, ale nie z taką siłą jakiej by się po nich spodziewał.
    Był zmęczony, tak po prostu. Nawet zemsta nie miała już dla niego takiego smaku, gdy zauważył jak skończyła także Vivienna. W miejscu absolutnie niegodnym księżniczki.
    Czy ten widok powinien mu wystarczyć?
    - Każdy w najgorszych wypadkach podaje się tylko za pionka - odparł, krzyżując dłonie na piersi i patrząc ponad ramieniem Vivienny na krzątającego się w tle szynkarza, ostrzegającego go wzrokiem by nie robił burd. Sarven zrozumiał aluzję nad wyraz dobrze i wiedział, że na zapleczu czekają bydlaki gotowe bronić godności "mieszkanki" Anderturum. Nie dało się jednak nie dostrzec, że patrzył równie podejrzliwie na kobietę, jakby nie spodziewał się, by znała i jeszcze zadawała się z takimi wygnańcami jak ten błędny rycerz. Coś tu było na rzeczy, ale co?
    Reller zabrał swój rynsztunek i oddalił się tak jak zasugerowała mu księżniczka. Nie mieli o czym rozmawiać. I oby już więcej się nie spotkali.

    Sarven mimo wszystko pozostał w Anderturum. Chciał wyruszyć z samego rana, gdy wszystko co mogło go napaść w nocy przestanie stanowić tak duże zagrożenie. Potrafił się bronić, ale był tylko jednym człowiekiem. Wolał nie kusić niepotrzebnie losu.
    Słońce w końcu zaczęło powoli rysować się nad linią horyzontu ocieplając zimne i ciemne dotychczas niebo. Żółta wstążka pojawiła się między chmurami pobudzając do życia śpiącą naturę. Reller wsiadł na konia i skierował się ku drodze prowadzącej do wyjścia z wioski. Miał nadzieję, że nic go już po drodze do następnego miasteczka nie spotka.
    Przynajmniej nic tak zaskakującego jak widok swojej niedoszłej "ofiary".
    Chociaż szarpnięcie i urywany krzyk przy bramie wioski przerwał to przekonanie nad wyraz skutecznie...
    Nie powinien mieszać się w lokalne konflikty, ale ciekawość jednak zwyciężyła. Zsiadł i poprowadził konia za uzdę do miejsca, gdzie usłyszał niepokojący hałas. Tuż obok dziwnie błyszczącego jeziora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sarven zauważył dość malowniczą scenkę rozgrywajacą się przed nim. Nazwałby ją nawet ładną gdyby nie fakt, że jeden z mężczyzn właśnie wypluwał na ziemię własne zęby i krew. Łowca ujrzał księżniczkę, a jakżeby inaczej, walczącą o własne życie z dwoma oprychami. Radziła sobie całkiem nieźle i nie wyglądała absolutnie na damę w potrzebie. Sarven i tak by jej nie pomógł, nie miał najmniejszego zamiaru.
    Sam nie wiedział, czemu nie odwrócił się i nie odjechał w spokoju tylko patrzył jak kobieta pierze jednego chłopa za drugim. Wiedział, że jeśli ją złapią to po niej - będą domagać się spalenia czarownicy na stosie. Zawsze tak było, niemalże od zarania dziejów.
    Nagle Vivienna gwałtownie się odwróciła i ruszyła w jego kierunku. Uniósłszy lekko głowę w jej oczach zajaśniało zdziwienie, ale absolutnie nie przestrach. Po tylu latach w samotności chyba nie znała takiego słowa.
    Uniosła delikatnie dłoń jakby chciała nią machnąć i odsunąć go magią, ale nie zrobiła tego. Sarven nie zacisnął mocniej palców na uździe i to był jego błąd. Księżniczka wyszarpnęła ją z rąk Rellera. Moment zaskoczenia zadziałał na jej korzyść i po chwili uciekała z koniem, który szarpał się nie chcąc oddalać się od swojego właściciela.
    Każdego normalnego człowieka by wcięło, ale jako wojownik Sarven miał ciut większy refleks. Otrząsnął się ze zdziwienia i ruszył za kobietą. Głupia baba! Dać się tak oszukać.
    Sarven nie dbając o żadne delikatności biegł za czarownicą, jednocześnie sięgając do pasa. Wyciągnął stamtąd jeden z noży i rzucił w kierunku dziewczyny. Nie trafił, pęd odrobinę wykrzywił tor ku celu. Wyciągnął drugi nóż i rzucił między kopyta konia. Zwierzę zarżało głośno i stanęło dęba, niemalże wyrywając się czarownicy. Sarven pobiegł ku nim.
    - Powinienem cię zabić, głupia! - krzyknął, znajdując się już obok nich tak blisko.

    OdpowiedzUsuń