Villemijn Dashboard
Stereotyp mówi, że jest głupiutką blondynką. Pierwsze wrażenie, że boi się pobrudzić delikatne, białe rączki. Ale z racji tego, że pozory z reguły mylą, a stereotypy nie pokazują całej prawdy, po prostu jest inaczej.
Fakt, Vill ma
jasne włosy, nie ma wzrostu modelki, a do tego dostała w pakiecie urocze
piegi. Ale przecież to nie siła jest najważniejsza. Ważniejszy jest
spryt, charakter, a przede wszystkim chęć przetrwania. Posiadanie celu
lub sensu, aby w ogóle przeżyć. Szkoda tylko, że tego ma coraz mniej.
Jej istnienie warunkuje możliwość pomocy innym. Gdy jej nie ma, traci sens. A podświadomie i tak za wszelką cenę chce przeżyć.
Potem wyrzuca sobie tę hipokryzję. Ale jakie to w ogóle ma znaczenie?
Jej istnienie warunkuje możliwość pomocy innym. Gdy jej nie ma, traci sens. A podświadomie i tak za wszelką cenę chce przeżyć.
Potem wyrzuca sobie tę hipokryzję. Ale jakie to w ogóle ma znaczenie?
- Cholera! Przeklęte gówno!
OdpowiedzUsuńTe i inne przekleństwa wydobywały się spod otwartej maski starego chevroleta. Jace wyprostował się i ze zmarszczonymi brwiami rozejrzał się dookoła. Obszedł samochód i oparł się dłońmi o bagażnik. Obejrzał się na szyld z napisem Southern Country Steakhouse i westchnął. Paliwo musiało się skończyć akurat na tym zadupiu. Skręcił koło McDonalda, myśląc, że może gdzieś na Chestlehurst Road znalazłby stację lub cokolwiek pomocnego w tej dziedzinie. Jednak oczywiście też nie zauważył, że od kilku dni zapasy benzyny drastycznie zaczynały się kurczyć. Nie było to specjalne przeoczenie. Po prostu paliwa nie było! Płynne złoto wsiąkło razem z pojawieniem się tych przebrzydłych żywych trupów. Z gniewu i frustracji kopnął jakąś starą puszkę od Coca-Coli, tłumiąc głośne wyzwisko. Nie mógł tu zostać. Zdawał sobie doskonale sprawę. Nie było sztywniaków, więc możliwe, że gdzieś czaili się ludzie. Lub co gorsza ludzie, którzy lubili polować na innych przedstawicieli ich rasy. Jace skrzywił się zniesmaczony. Pamiętał spotkanie z kanibalami, a jakże. Nienawidził skurwieli. Jeszcze bardziej niż żywych trupów, bo ci nie byli świadomi tego, co robili. Wróżki Zębuszki jak to ich nazywał, wiedzieli o tym doskonale. Dlatego z chęcią pozbywał się ich, gdy tylko nadarzyła się okazja. Nie było to jednak takie proste. Ale gdy w końcu trafiał w łeb takiemu choremu dziadowi, satysfakcja była nie do opisania. Jeśli mieliby coś takiego jak listy gończe, pewnie Drake znalazłby się na szczycie spisu tych miłośników ludzkiego mięsa. Musiał jak najszybciej znaleźć paliwo, wrócić do obozu i do Lei. Fakt, że została tam sama z tymi wszystkimi ludźmi… Ale ktoś musiał wyjechać szukać jedzenia. Jace żałował, że jej nie zabrał ze sobą.
Nie miał tu czego szukać, więc pokręcił głową i ze zrezygnowaniem narzucił na plecy skórzaną kurtkę, która gdzieniegdzie była ubrudzona zakrzepłą krwią. Nie miał czasu jej wyczyścić od wypadku na drodze osiemdziesiąt pięć jakiś dzień wcześniej. Jakiś człowiek wyskoczył mu na jezdnię i chciał zatrzymać. Jace wyszedł z auta z glockiem i krzyknął do mężczyzny, żeby spokojnie podszedł z uniesionymi rękoma. Jednak było za późno. Sztywniaki już tam byli. Jace widział już wcześniej rozszarpywanych na kawałki ludzi. Jednak to było... Inne. Jego serce biło szybciej, gdy słyszał te wrzaski błagania o pomoc. Czy zaryzykowałby dla nieznajomego własnym życiem? Nie miał się tego dowiedzieć, gdy zobaczył umarlaka zaraz obok siebie. W porę zdążył strzelić mu prosto w czoło, a głowa rozbryzgała się na milion kawałków. Drake znalazł potem we włosach kawałki czaszki. Musiał uciekać, bo przewaga zombie była przytłaczająca. Przed tym jednak udało mu się posłać jeden ostatni strzał. Zaraz po nim krzyki umilkły, a Jace oddalił się w Impali, wbijając spojrzenie w drogę naprzeciwko siebie.
- Nie martw się, kochanie. Wrócę - mruknął w stronę czarnego samochodu i wyjął z bagażnika płócienny worek, po czym przerzucił go sobie przez ramię. Musiał znaleźć paliwo. A teraz jedyne co mógł zrobić to iść dalej w stronę lotniska.
Poprawił ramię plecaka, które wydawało mu się w tym momencie strasznie niewygodne. Worek przełożył do lewej ręki i szedł tak, nie odwracając się przez jakieś piętnaście minut. Jace kochał swoją Dziecinkę. Jak na razie była jego jedynym towarzyszem, a teraz przez jego kretynizm musieli się rozstać. Nie miał pojęcia dlaczego tak się dał wyprowadzić w pole. Cholerne paliwo... Jace podciągnął nosem i pomyślał o glocku schowanym za paskiem spodni z tyłu. Był niezłym strzelcem. W końcu musiał nim być. W wojsku nauczyli go chociaż tego, jednak potem sam się szkolił na strzelnicach czy w lesie na piłeczkach tenisowych. Musiał mieć jeszcze jakieś zajęcie prócz bycia nędznym fotoreporterem. Kiedyś było inaczej. Fakt. Gdy był na przykład w Iraku lub Korei Północnej musiał uważać na swój tyłek dwadzieścia cztery godziny na dobę. W Stanach jedynym niebezpieczeństwem było napadnięcie przez zgłodniałego ćpuna, mającego za groźną broń tępą łyżeczkę stołową lub zardzewiałą gawierę. Teraz takich ćpunów było tysiąc razy więcej niż spokojnych obywateli. Którzy też zamienili się w ludzi, którymi nigdy by nie chcieli być. Morderców. Jace dobrze się czuł, gdy ładował kulkę jednemu z tych potworów prosto w czaszkę, jednak nigdy nie chciał strzelać do ludzi. Nawet jeśli byli bydlętami i kanibalami. Umarlaki nie przypominały dawnych wcieleń, co innego z pożeraczami ludzkiego mięsa.
UsuńCoś zaszeleściło w krzakach obok drogi, jednak Drake zignorował to. Wiedziałby, gdyby jakiś trupek tędy łaził. Gdyby byli to kanibale, już dawno by go złapali. Co prawda nie był kompletnym kretynem i nasłuchiwał ponownego ruchu. Zrozumiał, że to był tylko wiatr.
Jace minął znak drogowy pokryty śladami zakrwawionych rąk z napisem oznajmiającym, że lotnisko pojawi się za pół mili. Wiedział, że to niebezpieczne zbliżać się do budynków, jednak albo to, albo debilna śmierć w swoim ukochanym samochodzie. Wolał do tego nie dopuścić. W dodatku zawsze powtarzano mu, że jest ryzykantem. Uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie ostatnią osobę, która to powiedziała. Oj, tak. Pamiętał ją bardzo dobrze. Gdyby Jace był sentymentalny, można by powiedzieć, że właśnie zatęsknił za pewną dziewczyną. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Nie teraz. Nie nigdy. Jace podniósł spojrzenie i zobaczył to, co chciał. I czego się obawiał w głębi duszy. Opuszczone budynki lotniska. Big T Airport dosłownie go wzywało. Gdyby Drake chciał kogoś zwabić w pułapkę, to właśnie w tym miejscu. Wiele małych budyneczków strażniczych, hangarów z możliwymi pełnymi bakami płynnego złota. Raj dla każdego, kto chciał przeżyć dłużej niż tydzień. Jonathan grał trochę w tę grę i wiedział, że są rzeczy ważniejsze od jedzenia. Szedł krajową numer szesnaście jeszcze jakąś chwilę, zanim w końcu mógł stanąć przed wejściem na opuszczony pas startowy. Samotnik zerknął na główny budynek, jedna nie zauważył żadnych oznak przebywania kogoś w środku. A przynajmniej tak miało to wyglądać. Mruknął pod nosem i wolno skierował się do pierwszego z hangarów. Jeden z samolotów leżał kilkaset metrów dalej rozbity w drzazgi. Widocznie komuś się nie powiodło i umarlaki dostały się do silnika. Lub ktoś inny go zestrzelił. Jace wolał o tym nie myśleć. Gdyby ktokolwiek go zaatakował, błyskawicznie sięgnąłby po broń. Jeśli oczywiście ten ktoś nie był zawodowym snajperem i nie celował laserem właśnie w jego głowę. Jace rozejrzał się raz jeszcze, jednak nadal panowała cisza. Nie podobało mu się to. Pogoda, prezydent i ogólny syf też mu się nie podobały, ale musiał je przyjąć.
- Kto by pomyślał, że będę musiał się bać umarłych... - mruknął pod nosem i ściągnął plecak z ramienia, po czym położył go przy wejściu do hangaru. Mimo że miejsce wyglądało na splądrowane, lub miało za takie uchodzić, gruby łańcuch z kłódką blokował suwane drzwi do budynku. Jonathan rozejrzał się dookoła za czymś poręcznym, jednak jedyne co zobaczył to czyjaś zjedzona do kości ręka. Skrzywił się, jednak nie miał innego wyjścia. Nie miał zamiaru wyciągać glocka i strzelać. Raz, zdradziłby swoją pozycję, dwa, strzał mógł nawet nie złamać tego łańcucha grubego na kciuk. Po co więc się narażać i marnować amunicję? Jak można wykorzystać... Zasoby naturalne. Podszedł do szkieletu i opierając nogę na ramieniu umarlaka, pociągnął mocno za nadgarstek. Coś chrupnęło i po chwili Jace trzymał śmierdzące kości. Może i wydawałoby mu się to zabawne, a później rzucił jakimś śmiesznym tekstem, ale... A w sumie czemu by nie?
Usuń- Czuję się przy panu niezręcznie. Dziękuję za pomocną dłoń - rzucił do szkieletu, po czym włożył ramię między drzwi a łańcuch i zaczął nim obracać jak sterem na statku. Pamiętał, że łańcuch jest pięć razy słabszy od ludzkich kości. Miał tylko nadzieję, że te kości nie są stare, bo mogłyby pęknąć w każdej chwili. Jace jednak miał szczęście w nieszczęściu. Zdołał rozwalić zamknięcie, jednak ogniwa odprysnęły i uderzyły go mocno w ramię. - Kurwa! - zaklął pod nosem, czując rozchodzący się piekący ból w prawym ramieniu. Syczał, próbując je sobie rozmasować. Nie miał na to czasu. W tym samym momencie wszedł do hangaru i rozejrzał się uważnie. Gdzieś po ścianą stały duże kanistry. Uśmiechnął się pod nosem, czując się jak zwycięzca. Chyba to nieco uśmierzyło jego czujność. A gdy zobaczył cenne paliwo w jednym z baków, kompletnie stracił kontrolę. Uśmiechnięty wyciągnął kanister i zaczął nalewać do niego benzynę. Jednak wszystko ma swoją cenę. I Jace miał ją właśnie zapłacić. Nie przypadkowo ten hangar był zamknięty, a płynne złoto pływało w nim w najlepsze. Dwóch sztywnych wyskoczyło dosłownie z cienia budynku i wyciągnęło swoje łapska w stronę chłopaka.
- Skurwie... - nie zdążył dokończył, gdy coś pociągnęło go za kurtkę z tyłu i upadł na ziemię. Drake mógł podziwiać rozkładające się mięso pod sukienką żywego trupa, który kiedyś musiał być kobietą. - Boże... - jęknął z obrzydzeniem. Okropna ślina ściekała też pani sztywnej i już prawie dosięgnęła jego twarzy, gdy Jace poderwał się z ziemi i wystrzelił. Był szybki. To dało mu chwilową przewagę. Z ironicznym uśmieszkiem wybiegł z hangaru, trzymając kanister i plecak. Obrócił się na chwilę w biegu i zobaczył całkiem pokaźne stadko umarlaków wysypujących się z samolotowego garażu. Przeklął w myślach. Skoro je wypuścił, musiał się ich pozbyć. - Tylko nie to - mruknął do siebie, zatrzymując się w odpowiedniej odległości od idących do niego zombie. Patrzył z żalem na kanister paliwa. - Niech cię, Jace! Musisz mieć takie dobre serce? - spytał sam siebie, po czym ruszył w stronę umarłych. Jakieś dwa metry przed stadem wyrzucił paliwo w powietrze i praktycznie od razu strzelił. Nad idącymi kiedyśludźmi powietrze zapłonęło, spadając na nich ognistym deszczem. Jace stał i patrzył jak się palą. Słyszał ich wrzaski, jednak nie poruszył się. Nie zareagował. Nie miał pojęcia, ile minęło czasu, aż ostatni skurwiel nie padł. Jace nie mógł zaprzeczyć, że go to usatysfakcjonowało. Teraz jednak nie miał kanistra, więc musiał wrócić do Impali po jeszcze jeden. Westchnął i odwrócił się, by odejść. Los z niego zakpił i Jonathan Drake wpadł w głęboki rów, który miał chronić lotnisko przed pożarem. Ironia losu. Nawet nie wiedział, kiedy zapanowała ciemność.
Jace
Musiał się wynosić. Wiedział, że grupa z północy mu nie ufała, ale nie powstrzymało ich to przed zaopiekowaniem się nim, gdy stracił przytomność po upadku w rów. A przynajmniej tak to można było nazwać. Zabrali go, bo jakaś blondi się uparła. Jace nieźle walnął głową, bo wciąż słyszał lekkie dzwonienie w uszach. Przyjęli go i chcieli, żeby z nimi został. A przynajmniej jakaś dziewczyna, która starała się z całych sił, żeby nie odleciał. Podobno wiele ciekawskich krzątało się przy jego łóżku, gdy był nieprzytomny. Zresztą gdy się wybudził, zobaczył kilkanaście ładnych twarzy dziewcząt. Spytał wtedy czy trafił do nieba. Ale szorstki głos jakiegoś mężczyzny zdecydowanie sprowadził go na ziemię i kazał leżeć dalej. Potem gdy ocknął się ponownie był sam przykuty do kaloryfera. Następnie przyszli go przesłuchać. Mówił, że niczego od nich nie chce, nie chciał też, żeby się nim zajmowali, a jedyne na czym mu zależało to wrócić tam, skąd przyszedł. Ale grupa była podejrzliwa. Lekko uspokoili się, gdy dziewczyna, która się nim zajmowała, oznajmiła, że na pewno nic im nie zrobi. Posłuchali jej, ale dalej Jace pozostawał pod strażą. To było głupie. Co niby mógł im zrobić? Powiedzieć szwenadaczom na zewnątrz, że jedzonko jest w środku? Albo zaatakować ich, gdy spali i zabrać jedzenie? Umiał o siebie zadbać i wszystko, czego potrzebował znajdowało się w samochodzie oddalonym kilka mili od budynku. Równie dobrze mógł im wykrzyczeć prosto w twarz, że gówno obchodzi go, co tu mają. Chciał wyjść. Co za ironia. Do więzienia trafić jest łatwo, ale wyjść jeszcze trudniej. Nawet w czasach zagłady.
OdpowiedzUsuńJace ocknął się w zimnej celi, dalej przykuty kajdankami do kaloryfera. A więc jednak chcieli dalej bawić się w sadomasochistycznych policjantów. Grupa z północy była okropnie podejrzliwa. W sumie to ich rozumiał, ale ich nie prosił, żeby go przytachali do tej dziury! Mógł leżeć w rowie dalej i na pewno w końcu by się otrząsnął. Odciągnęli go od lotniska, miejsca, gdzie teraz bezbronne tkwiło paliwo. JEGO płynne złoto. No i Dziecinka stała nie wiadomo gdzie. Sama. Leia... Zaklął pod nosem, próbując po raz kolejny sięgnąć drugą dłonią do kajdanek. Gdyby tylko… Uwolniłby się dość szybko. Z kratami celi byłoby gorzej, jednak w końcu jakoś by sobie poradził. Może nie był Houdinim, ale to i owo umiał. W końcu przez prawie dekadę błąkał się po ulicach. Myślicie, że kupił swój samochód za zarobione pieniądze? W wieku szesnastu lat? Niedoczekanie.
- Ej! Wypuście mnie! Nie doniosę na was policji! Przysięgam! - krzyknął, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nic. Zrezygnowany opadł na prowizoryczną poduszkę, czując, że nadgarstek zaczyna mu się przecierać od metalowych kajdanek. - Kurwa… - mruknął pod nosem, próbując po raz setny dosięgnąć wiążących go okowów.
Zaczął się szarpać jak wkurzony pięciolatek, gdy nagle znieruchomiał, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Wolno obrócił głowę w stronę wejścia do celi. Za kratami stała kobieta, której twarzy nie mógł zobaczyć, gdyż stała w cieniu. Jednak bez problemu dostrzegł dość spory zarys krągłości na brzuchu. Zmarszczył brwi, po czym zaczął dziwnie nimi machać, niczego nie rozumiejąc.
- Przykro mi, kochanie. Nie zwalisz tego na mnie - rzucił Jace, kontynuując swoją walkę z kajdankami. - Cholera. Co za…
Jace usłyszał kroki następnej osoby, więc z poirytowaniem spojrzał w tamtą stronę. Obok ciężarnej stała blondynka. Kojarzył jej twarz, ale cholera wie kim mogła być. Spotkał wiele blondynek, a sytuacja, w której się znalazł była z każdą chwilą coraz cudaczniejsza.
- No, to pięknie… Zmiana warty… - prychnął pod nosem, obserwując to całe zajście. Ciężarna na drobną blondynkę. Świetnie. Chyba że brali go na litość. Bo co za chory pojeb skrzywdziłby kobietę w ciąży? Nie wiedział już czy jego aktualni porywacze są tak genialni czy głupi. Obserwował potem zachowanie tej drugiej i wydawało mu się zdecydowanie… Dziwaczne. W końcu jednak skupiła uwagę na nim. Przywitała się i oznajmiła, że nic mu nie zrobi.- Uff… Dobrze wiedzieć. Już myślałem, że zostanę wykorzystany seksualnie – mruknął ironicznie, po czym zignorował ją i spojrzał raz jeszcze na kajdanki na swoim nadgarstku. Odetchnął głęboko, mając nadzieję, że uda mu się szybko stamtąd wydostać. – Dobry glina i zły glina, co? – rzucił przez ramię, uderzając z całej siły w okowy… Łyżeczką. Świetnie. Cóż za wspaniała broń więzionego… Jace wkurzony już do granic, rzucił sztućcem jak najdalej od siebie, po czym przejechał dłonią po twarzy. Co za kaszana… Każda chwila spędzona tutaj była czasem zmarnowanym. Już dawno powinien być w obozie.
OdpowiedzUsuń- Rozkuję cię…
Podniósł po chwili głowę, patrząc podejrzliwie na dziewczynę. Obserwował każdy jej ruch, gdy dzwoniła kluczami, a potem powoli do niego podchodziła. Blondyna kucnęła parę metrów od niego, zachowując odpowiedni dystans i wyczekując jego odpowiedzi potwierdzenia. Jace uniósł brwi, a zaraz potem parsknął śmiechem. Przez chwilę nie mógł się uspokoić i dopiero po kilku sekundach, ukrył twarz w dłoni jakby próbował tym pozbyć się rozbawienia.
- I mam rozumieć, że od tak mnie wypuścisz z dobroci serca? – spytał, udając, że bierze taką opcję pod uwagę. Spojrzał na nią uważnie spode łba, po czym znowu wrócił do wgapiania się w ścianę naprzeciwko. – Nie, dzięki. chyba spasuję – dodał, jednak nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna rzuciła się w jego stronę. Musiał przyznać, że nieco go zaskoczyła i jedyne co zdążył zrobić, to wyciągnąć rękę w jej stronę, by ją odepchnąć. Gdy blondyna znowu była oddalona na odpowiedni dystans, Drake zmierzył ją pełnym niezrozumienia spojrzeniem. – Co to miało… - nie dokończył, czując, że nic go nie trzyma na nadgarstku. Złapał lewą rękę i zaczął masować obolałe od kajdanek miejsce. Skrzywił się lekko, po czym znowu przeniósł uwagę na dziewczynę. – Świetnie. Nie zostawiłaś mi wyboru – rzucił z udawaną wdzięcznością, po czym podniósł się z zimnej ziemi. Nawet nie wiedział, że tyłek może tak boleć… - I co teraz, księżniczko? Myślisz, że nikt nas nie zatrzyma w drodze do wyjścia? Większe szanse mamy jak się rozdzielimy.
Jednak koniec końców Jace przyjął jej propozycję. Argumenty i determinacja dziewczyny zalatywały mu jakimś heroizmem, ale zgodził się. Nie miał innego wyjścia. Ulec lub słyszeć jej wrzaski jakoby miał ją molestować. Dostrzegał luki. Pełno luk w jej odważnym i głupim zarazem planie, jednak musiał wziąć w tym udział, jeśli istniała jakakolwiek szansa wydostania się z tego miejsca. Jednego nie był pewny – jak daleko znajduje się lotnisko. Od niego spokojnie trafiłby do miejsca, gdzie zaparkował, a potem mógłby pojechać do obozu i Lei. Dał się prowadzić ponownie skutym przez korytarze budynku. I wszystko szło nadzwyczaj pomyślnie. Do czasu. W pewnym momencie zza zakrętu wyszedł jakiś facet, od którego biło samouwielbienie. Blondynka zaklęła, a Jace wyczuł, że coś jest nie tak. Nie dlatego że na jego widok chciało mu się wymiotować. Nieznajomy przeszedł obok nich, ale zaraz potem zatrzymał się i krzyknął coś w ich stronę.
- Dokąd to? – rzucił, gdy zrównał się z nimi i patrzył teraz na Drake’a uważnie. Ten posłał mu pełne pogardy spojrzenie. Jeśli tak się rządził, pewnie musiał trząść tym miejscem.
- Postanowiliśmy rozprostować nogi. Te wasze podłogi są koszmarne dla stawów – odparł zanim dziewczyna cokolwiek powiedziała.
JACE
Jace przejechał spojrzeniem po facecie. Jeśli to był ten cały Derek, to doskonale rozumiał blondynkę. Aż sama jego facjata i obejście mówiło, że to człowiek, którego się unika. Gdyby byli w liceum, pewnie byłby tym nerdem, którego się gnoiło. Znaczy się tym kretynem, bo niektóre kujony były całkiem w porządku. Nie posłuchał dziewczyny, bo przecież potrzebował swojego sprzętu, a nie orientował się, gdzie go znajdzie. W dodatku niezbyt przykładał uwagę do jej słów. Poczuł jak chce go rozkuć i pewnie by zwiał, gdyby nie jeden szczegół… Ten którego tak się obawiała blondyna, miał wepchnięte po wewnętrznej stronie kamizelki zdjęcie. Jace przez chwilę się zawahał, ale nagle cały zawrzał. Gdy tylko poczuł, że jego ręce są wolne, bez ostrzeżenia wyprowadził silne uderzenie z prawej. Uderzył faceta prosto w nos, a gdy pięść spotkała się z twarzą tamtego, poczuł lekki ból w palcach, ale nie zważał na to. Ten złapał się za nos, jednak Drake nie dał mu odpocząć. Schylił się i chwycić go w pół, momentalnie przewracając do na podłogę. Nie chciał go specjalnie skrzywdzić, a jedynie nastraszyć, ale wyszło jak wyszło.
OdpowiedzUsuńDopiero po pewnym czasie ktoś zareagował. Odciągnęli go od kolesia, który kulił się i jęczał na ziemi. Zaraz też Jace został pookładany parę razy pięściami, jednak to się nie liczyło. Uderzyli go z tyłu w kolano, co spowodowało, że upadł, ale zaraz go podnieśli i związali mocnym sznurem przeguby. Patrzył z uśmiechem jak kilku ludzi pomaga Derekowi wstać.
- Zostawcie mnie! – krzyknął tamten, odpędzając towarzyszy i chwiejnie wstając. Wytarł wierzchem dłoni krew z ust, po czym spojrzał uważnie na Jace’a. chyba lekko zaskoczyło go to zadowolenie widniejące na twarzy Drake’a. – Nigdy nie pozbywasz się tego głupiego uśmiechu? – warknął, podchodząc i z całej siły zadając policzek więźniowi, który klęczał przed nim jak na skazanie. Jonathanowi wydawało się, że zaraz odpadnie mu głowa, ale otrząsnął się tylko i spojrzał ponownie mężczyźnie w twarz. Ten pochylał się na nim jakby uważał, że to nada mu groźniejszego wyglądu. – Myślisz, że to zabawne?
- Nie. Po prostu jestem lekko pijany – odparł Jonathan, oblizując krwawiącą wargę. Mężczyzna zmierzył go spojrzeniem, po czym prychnął.
- Szkoda tylko, że przykładałaś do tego rękę, Vill – mruknął Derek, prostując się i podchodząc do również klęczącej blondynki.
- Hej! Zostaw ją! – krzyknął Jace, ale zaraz ktoś zakleił mu usta taśmą izolacyjną. Próbował jakoś się wyrwać, ale na nic się to zdało.
JACE
Posadzili Jace na krześle, a zaraz za nim wrzucili dziewczynę. Chwilę połazili dookoła niego, zupełnie jakby zamierzał uciec. Co najwyżej mógłby się odczołgać, wyglądając przy tym przekomicznie. Dopiero gdy znaleźli kolejne liny, przydupasy tego kretyna usadowili ich tyłem do siebie i związali dodatkowo, jakby te wszystkie poprzednie liny nie starczyły. Drake wywrócił oczami, bo tylko na to na razie pozwalała mu sytuacja. Brakowało tylko żeby wsadzili mu tam zapałki, albo przykleili powieki do czoła. Ha! Wtedy na pewno by się roześmiał. Na samą myśl tego absurdalnego, ale prawdopodobnego obrazu, parsknął pod nosem. Wiedział, że tamci przyglądają mu się jak choremu psychicznie, ale miał to gdzieś. Ten cały Derek wszedł, gdy byli podręcznikowo zawiązani i stanął naprzeciwko Jace’a, patrząc na niego z góry.
OdpowiedzUsuń- Dalej będziesz krzyczał, żeby nic jej się nie stało? – spytał cicho. Jonathan coś tam gadał, ale raczej nikt go nie zrozumiał. W końcu jednak odpuścił i odetchnął, rozluźniając się jak wyprany z powietrza balon. Na pytanie faceta tylko uniósł brwi, ale i tak widać było, że jest z siebie niezwykle zadowolony. Gdyby były mistrzostwa na granie oczami, pewnie Drake dostałby pierwszą nagrodę. Jak inaczej można było wytłumaczyć ruch Dereka, który zerwał taśmę z ust Poludniowca.
- Ał… Cholera… - warknął, próbując jakoś przetrzeć palące miejsce. Jedyne co mógł zrobić to jakoś ponieść ramię.
- Nie wiem co takiego w niej widzisz, ale… Chciałeś to masz. Zostaniecie tu sobie jakiś czas – mruknął beznamiętnie boss.
- Wiesz… - zaczął Jace, wzruszając ramionami. – Kiedy dwójka ludzi przeciwnej plci spotyka się to chyba popęd jest nieunikniony. Nie uważasz? - zamachał brwiami, ale zaraz znowu zaklejono mu usta. Zupełnie jakby pokazywali, że trzeba było siedzieć cicho. Zanim wódz osady zniknął za drzwiami, Jace posłał mu oczko. Gdy zostali sami, rozejrzał się po ich celi. Nie było tam wiele do oglądania, ale niedaleko nich znajdowały się szafki. Drake zaczął przesuwać się w tamtą stronę na tyle na ile pozwalały mu więzy. I bagaż w postaci przywiązanej blondynki do pleców. Jednak po mozolnym suwaniu w końcu się tam dostał i zaczął próbować oderwać tę przeklętą taśmę z ust, zahaczając nią o kanty. Nie było to specjalnie łatwe, ale skuteczne. Po kilkunastu minutach prowizoryczny knebel leżał na podłodze, a Jace pluł, chcąc pozbyć się smaku kleju na ustach.
- A odpowiadając na twoje pytanie – rzucił nagle. - Mmm… Jesteśmy tu sami. Aż mam łaskotki – odpowiedział z udawanym chichotem, po czym zaczął rozglądać się z powrotem po celi. – Nie masz przypadkiem jakichś fajnych gadżetów w kieszeni? – spytał, próbując jakoś się odwrócić do dziewczyny, ale więzy mu to uniemożliwiały. – A co do atakowania… To należało mu się. Nauczy się, że cudzych rzeczy się nie kradnie – dodał, uśmiechając się pod nosem. Dziewczyna nie mogła tego widzieć, jednak i tak sprawiło mu to satysfakcję. – Myślisz, że ten twój eks bardzo się wścieknie, jeśli zabierzemy mu auto? – rzucił ponownie, trzymając w prawej dłoni klucz od samochodu, który przy okazji ataku zabrał bossowi. Gdy okazało się, że wyszedł z korzyścią na tym starciu, stwierdził, że było warto. W sumie to niewiele brakowało do tego, by Jace czuł się dobrze. Jedynym minusem tej sytuacji było marnowanie czasu. Dlatego chciał jak najszybciej pozbyć się więzów. – Słuchaj, panna – zaczął. – Podniosę się i pochylę, a ty spróbuj zrobić przewrót w tył. Mam nadzieję, że to pomoże przełożyć górą te liny. Zrozumiałaś? – spytał, czekając na reakcję.
JACE
Gdy tylko dziewczyna się wyswobodziła z więzów, Jace zaczął grzebać się ze swoimi. Ignorował jej słowa, bo był zbyt zajęty, uwalnianiem prawej ręki, która dosłownie zostało zmiażdżona przez nawał więzów. Chłopak syknął, gdy okazało się, że musi ją wyciągnąć. Przecięcie nie wchodziło w grę. Jonathan zacisnął zęby i obkręcając słoń na prawo i lewo powoli mógł ją wydostać. Jednak równało się to również ze zdarciem skóry na nadgarstku, co powodowało nieprzyjemne swędzenie, a potem palenie.
OdpowiedzUsuń- Co za kurwiszony… - warczał przez zęby, gdy w końcu udało mu się wydostać. – No, kurde! W końcu! – odsapnął, wstając szybko i odkopujący zalegające sznury. Dopiero wtedy zobaczył, że jego przymusowa towarzyszka wychodzi już za kraty i rozgląda się na prawo i lewo, mrucząc coś pod nosem. Jace uniósł tylko brwi i, z braku innej opcji, poszedł za nią. Mimo południa budynek i korytarze były opustoszałe. Może tutaj spali o tej godzinie? Kto tam wiedział. Świat i tak wystarczająco już zwariował. Szybko pokonali wszystkie zakręty i w końcu znaleźli się przy magazynie. Był jeden problem – nie mieli do niego klucza. Drake chciał go wyłamać, jednak zaraz został zgromiony wzrokiem. Jonathan domyślił się, że dziewczyna woli działać po cichu. Współwięzień trącił ją w bok, po czym mruknął:
- Daj nóż.
Widział, że nie wzbudził zaufania i nikt przy zdrowych zmysłach, by go nie posłuchał, ale nie było czasu na ufanie. Chodziło o ucieczkę. To wszystko. A im dłużej tu tkwił, tym gorzej. Wyciągnął dłoń w stronę dziewczyny, czekając, aż przekaże mu broń.
- Jak chcesz możemy tu tak tkwić, aż w końcu nas nakryją. A oboje nie mamy zwyczajnie na to czasu. Daj mi ten nóż – rzucił do niej, po czym bez pytania złapał jej rękę i wyrwał nożyk. Ignorując jej reakcje, przykucnął przy zamku, włożył do niego ostrze i dodał do niego długi drut, który zawsze nosił schowany w wewnętrznej kieszeni kurtki. Tak na wszelki wypadek. A tych wszelkich wypadków przeżył już wystarczająco dużo. Ze skupieniem okręcał oba przyrządy, aż nie usłyszał oczekiwanego odgłosu otwieranego zamka. Uśmiechnął się pod nosem, po czym wstał i gestem zaprosił blondynkę do środka. – Trzymaj, bo sobie pomyślisz, że mam ochotę na gwałt – mruknął, gdy znaleźli się w magazynie i oddał nóż dziewczynie. Momentalnie zaczął się rozglądać po wnętrzu. Nie widział nikogo na straży, jednak od razu rzuciły mu się w oczy jego towary. Łapiąc za plecak z amunicją, odetchnął z ulgą. Teraz był pełen nadziei na wyrwanie się z tego więzienia i dotarcie do Południowców. – Który z tych wózków należy do twojego chłoptasia? – rzucił przez ramię.
JACE