Jacequline Walsh
18 lat || East High School w Miami || koleżanka od imprez
Owoc zdrady przygarnięty po śmierci matki przez ojca 3 lata temu. Pionek, który nie pasuje do schematu idealnej rodziny. Ucieleśnienie niewierności. Piąte koło u wozu mieszkające nad garażem nieuczestniczące w życiu rodzinnym. Przekreślona na starcie. W tych kilku słowach można opisać życie Jacequline.
W życiu szkolnym panna Walsh nie odgrywa żadnej szczególnej roli. Jej oceny są raczej przeciętne, nie wykazuje żadnych umiejętności manualnych bądź sportowych. Pogodziła się z faktem, że nie ma co liczyć na stypendium a ojciec nie wyda oszczędności swojego życia na studia bękarta. Choć gdyby brać pod uwagę to jak bardzo potrafi dostosować się do wielu sytuacji oraz odgrywać role społeczne powinna zająć się aktorstwem.
Ludzie ją lubią. Odpowiada im jej beztroskie podejście do życia. Gdy mają ochotę się napić lub gdzieś imprezować wiedzą, że mogą na nią liczyć. Jest tym głosem diabełka na ramieniu, który namawia Cię do złego. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że jest osobą dążącą do autodestrukcji. Za pięknym uśmiechem, burzą czarnych loków i oliwkową skórą zamiast radości kryje się ból, smutek i niechęć do życia.
Scott nie bez powodu nazywany był w szkole i poza nią Królem Boiska. I to wcale nie przez to, że dobrze grał, a raczej nie tylko przez to. Był typem ciężko pracującego trutnia, które ostatnie lata spędził szlifując zwykłe kozłowanie i zwody, przez co w obecnym momencie odebranie mu piłki graniczyło z cudem. Ale nie tylko dlatego ściągał na pozornie nudne mecze prawie całą szkołę. Scott był zabawny, właściwie we wszystkim, co robił. Jego styl bycia aż krzyczał, że jest tak dobry, że każdy ruch wykonuje ot tak, od niechcenia. Widzowie uwielbiali patrzeć jak wbija wzrok w oczy przeciwnika, kozłując piłkę pomiędzy swoimi nogami i zanim przeciwna drużyna mogła się zorientować, co się stało, piłka już była w dłoniach skrzydłowego, rzucającego za trzy punkty. Scott bawił się innymi graczami, oszukiwał ich swoją techniką, robił z nich idiotów i dlatego ludzie z jego szkoły lubili chodzić na mecze. Dla niego. Dla jego charyzmy i zwycięstw. Mistrzowsko też wymuszał faule i nigdy nie chybiał wolnego, bo niby czym miałby się denerwować? Boisko należało do niego, to jedyne miejsce, na którym czuł się naprawdę dobrze.
OdpowiedzUsuńTen mecz również wygrali, pierwszy mecz w sezonie. Nowy rok szkolny nie zapowiadał się wesoło, ale musiał go przetrwać. Otarł twarz ręcznikiem, który podała mu jakaś cheerleaderka i zamiast pobiec do swoich, aby świętować, zwrócił się do drużyny przeciwnej, żeby zaproponować im wspólną imprezę. Scott taki był. Lubił wygrywać, ale nie był butny w swoich sukcesach. Najczęściej ludzie z innych szkół odmawiali, ale ci wydawali się w porządku, powiedzieli, że przyjdą. I dobrze, bo mieli ze sobą kilka ślicznych dziewczyn od dopingu. Bardzo chciał je poznać.
Zanim ustalił szczegóły z gośćmi, reszta jego drużyny zdążyła zmyć się do szatni. Też pognał tam czym prędzej, ale na korytarzu zatrzymał się gwałtownie, widząc wędrującą w stronę wyjścia postać.
- Jace – zawołał za nią i trzema, długimi krokami znalazł się przy niej – a ty dokąd? Mamy imprezę do ogarnięcia wieczorem. Nie mów, że odpuszczasz? – spytał, unosząc wysoko brwi ku górze, autentycznie zdziwiony. On i Jace byli nierozłączni na takich wypadach, więc strasznie nie lubił, kiedy z jakichś powodów mu odmawiała.
Scott od zawsze wiedział, że Walsh ma nieco zaburzony obraz własnej osoby. Według niego przejmowała się zbyt wieloma rzeczami, nawet, jeśli udawała, że jest inaczej. On za to nie przejmował się niczym i nie rozumiał czemu niektórym aż tak zależy. Niby zależało mu na stypendium, ale jeśli go nie uzyska to… trudno. Życie toczy się dalej, trzeba znaleźć inną ścieżkę, którą będzie się podążać. A może tylko mu się tak wydawało? Może ona była na to wszystko obojętna jeszcze bardziej niż on? Nie, jej ostatnie słowa tylko utwierdziły go we własnych przekonaniach. Przecież niczego od niej nie chciał, poza tym, żeby towarzyszyła mu na imprezie. Zacmokał więc z dezaprobatą i pokręcił głową na boki, po czym jedną ręką chwycił ją w pasie, a drugą złapał jej dłoń i zakręcił się razem z dziewczyną w miejscu.
OdpowiedzUsuń- Chcę załatwić taniec z tobą na imprezie i obalenie kilku shotów. Może być? – spytał, odwzajemniając jej uśmiech i puszczając ją. – ale to potem, bo strasznie śmierdzę, aż dziwne, że przede mną nie uciekasz. Poczekaj chwilę, zabierzesz się ze mną do pubu. – zaproponował. W sumie całkiem często pojawiali się gdzieś razem i Scott przywykł do takiego stanu rzeczy na tyle, aby uznawać za normę, podwożenie jej na imprezy. Wziął szybki prysznic i przebrał się w świeże ciuchy z zadowoleniem zauważając, że Jacq była tam, gdzie ją zostawił.
Klik, klik, klik.
- Możemy? – spytał, w żartobliwy sposób podsuwając jej ramię, które oczywiście zignorowała i obydwoje ruszyli w kierunku parkingu. Po drodze rozwodził się trochę nad dopiero co zakończonym meczem, ale dziewczyna nie wydawała się tym zainteresowana bardziej niż zeszłorocznym śniegiem.
Klik, klik, klik.
Tym razem zabrał jej komórkę, żeby choć przez chwilę zwróciła na niego uwagę, choć trochę ryzykował bo w tym samym momencie w jej oczach widział coś, co mogło świadczyć o autentycznej złości.
- Wybacz, jestem strasznie atencyjny, nie lubię jak ktoś mnie ignoruje – powiedział na swoje usprawiedliwienie, po czym oparł się o dach swojego samochodu, gdy w końcu do niego dotarli. – jesteś nie w sosie? Nie musimy jechać od razu na imprezę, jeśli nie masz ochoty. – powiedział, bo nie robiło mu różnicy to, czy dotrze tam za pięć minut czy trzy godziny. Poradzą sobie i bez niego przez chwilę.
Nawet nie podejrzewał, że był w szatni tak długo, ale Scott wyjątkowo nie był nastolatkiem, który w ogóle o siebie nie dbał i mył się co drugi dzień, a to chyba dobrze, że nie zionął swoją wonią na kilka kilometrów przez cały czas, a tylko na kilka minut po meczu. W odpowiedzi na jej słowa tylko posłał jej przepraszający uśmiech. Nie chciał jej zanudzać, po prostu przeżywał rozgrywkę. Dla niego kosz był bardzo ważną częścią życia i czasem zapominał o tym, że nie każdy to lubi i się na tym zna. A Jace rzeczywiście się nie znała. Bo w meczu koszykówki nie dzieli się na połowy, a kwarty. Była chyba na każdym odkąd pojawiła się w ich liceum, więc musiała być naprawdę niezainteresowana tematem, aby nadal tego nie przyswoić. Ale to w porządku. Scott też nie znał się na wielu rzeczach i nie uważał, aby każdy musiał przeżywać jego osobisty sukces. Oddał jej telefon bez sprzeciwu i otworzył drzwi od strony pasażera, żeby mogła zająć miejsce.
OdpowiedzUsuń- To byłoby wysoce niewskazane. – zgodził się z nią, zamykając za nią drzwi i sam obszedł samochód, żeby zająć miejsce kierowcy – ale to bardzo nieuprzejme z twojej strony, skoro oboje potrzebowaliśmy prysznica, mogliśmy wziąć go razem – mruknął zaczepnie, okręcając głowę do tyłu, żeby wyjechać z miejsca parkingowego i przy okazji nikogo nie potrącić. Jej plan w sumie mu odpowiadał, też był paskudnie głodny po grze, a na większości imprez ludzie zagadywali go tam bardzo, że nie miał nawet czasu włożyć niczego do ust.
Na szczęście dziewczyna nie mieszkała daleko od szkoły. Darował sobie jednak stawianie samochodu na jej podjeździe bo z jakiegoś powodu jej macocha już raz zrobiła mu o to awanturę i zaparkował kilka metrów za posesją na wolnym miejscu. Wysiadając z auta wykręcił numer swojej ulubionej pizzerii i zamówił dla nich dużą pizzę i napoje, podając dokładne instrukcje co do tego, gdzie kierowca powinien się z nimi udać.
Według Scotta Jacq miała szczęście. Osobne mini-mieszkanko nad garażem dawało jej masę swobody. Właściwie nigdy nie widział jej starych, ani przyrodniego rodzeństwa. Ta, to też jakaś plaga. On przecież też miał przyrodnią siostrę i ojczyma. W dzisiejszych czasach to chyba po prostu coraz częstszy model rodziny, ot co.
- Pizza będzie za pół godzinki – poinformował ją, wchodząc za nią do jej pokoju i od razu zajął miejsce w swoim ulubionym fotelu. Mhm, ostatnimi czasy palili tu blanty tak często, że zdążył znaleźć sobie ulubione miejsce. Rozsiadł się wygodnie obserwując jak dziewczyna szuka w szafie czegoś na przebranie. – jak tam twoja kochana macocha? Dalej tak milutka jak ostatnio? Ja mam o tyle łatwo, że gach mamy mieszka za granicą i nie muszę go oglądać – wyznał z nieukrywaną ulgą. Nie dogadywał się z Rogerem. Scott uważał, że źle traktuje jego matkę, bo jego pieniądze nie zastąpią obecności.
- Faceci są wyrozumiali w takich momentach, nie przeszkadzaliby – powiedział zgodnie z prawdą, o czym zresztą na pewno wiedziała. Wszyscy bez wyjątku byli bardzo wyrozumiali, kiedy któryś przyprowadzał do pokoju dziewczynę na szkolnej wycieczce. Po prostu trzeba było nie wsłuchiwać się w to, co dzieje się na łóżku obok i odwrócić się twarzą do ściany.
OdpowiedzUsuńPo prostu był tam już wystarczająco dużo razy, aby wiedzieć, że nie wchodzi się w drogę jej rodzinie. U niego było łatwiej, mama była spoko. Co prawda nie tolerowałaby palenia czy picia w swoim domu, ale zawsze była miła i przynosiła ciastka jak ktoś do niego przychodził, chociażby tylko w przelocie. Ta, mama była spoko. Gorzej z Rogerem, ale jak już wcześniej wspominał nie musiał go znosić na co dzień co było sporym ułatwieniem. Ale jej sytuacja rodzinna też miała swoje plusy: mieli tu swoją bazę, gdzie nikt im nie przeszkadzał w korzystaniu z używek. A co do jego rzeczy, nie powinna się o to martwić. Nie miał w zwyczaju zaśmiecać czyjegoś domu swoimi gratami, wystarczyło, że jego pokój był zwykłą rupieciarnią.
- Rasistka? – zdziwił się trochę, ale po chwili zrozumiał. No tak, przecież byli w ładnym, jednorodzinnym domku na przedmieściu z przystrzyżonym trawniczkiem i czerwonymi drzwiami. Typowy standard dla kobiety, która uważała, że kolorowi powinni dalej być niewolnikami białych. – czyli rozumiem, że jakbym chciał za kilka dolców przystrzyc wam trawnik to twoja macocha powiedziałaby, że jestem na to za biały? – parsknął cichym śmiechem. Mógł się założyć, że ta kobieta wynajmowała do takich robót kogoś o latynoskich korzeniach i co piętnaście minut wmawiała mu, że powinien się cieszyć, że w ogóle może dla niej pracować.
- Chyba dzisiaj spasuje, po blancie i takim wycisku jaki dziś dostałem zasnę po pięciu minutach – skrzywił się nieco, bo to był ten minus imprez od razu po meczu. Często był zbyt zmęczony, aby naprawdę się bawić. – nie spiesz się – powiedział i faktycznie go posłuchała, bo pizza zdążyła dojechać, zanim dziewczyna wróciła do pokoju. Wziął sobie kawałek i znów rozsiadł się wygodnie w fotelu, przeglądając jedno z jej czasopism.
- Z quizu w twojej gazecie wynika, że moje przyjaciółki mają mnie za divę i atencjuszkę. – powiedział, odkładając gazetę i podsuwając jej kartonik z pizzą, gdy wreszcie opuściła łazienkę.
- A. Czyli skoro jestem biały, to jestem cacy. Oni wiedzą, że czołówka najgroźniejszych przestępców, to przedstawiciele ich gatunku, po prostu odziana w ładne garnitury? – spytał ze śmiechem, oczywiście retorycznie. Dla Scotta jakikolwiek rasizm był niezrozumiały. Nie miał nic przeciwko czarnym, żółtym, żydom, katolikom, gejom ani aseksualnym. Wszyscy byli przecież ludźmi i powinni się dogadywać, chociaż w minimalnym stopniu. Nie miał też nic przeciwko Jace i jej kolorze skóry, ani długim, zgrabnym nogom, po których przesunął wzrokiem, kiedy sama podetknęła mu je pod nos.
OdpowiedzUsuń- Sama powiedziałaś, że jestem divą, czemu miałbym myśleć o kimś, poza samym sobą? – spytał z cwaniackim uśmiechem, nawet nie podnosząc się z fotela, żeby pomóc jej skręcać blanty. Ostatnio skręcił ich tyle na haju, że pewnie do teraz paliła jego dzieło, więc nie poczuwał się do winy za swoje lenistwo.
- Niee, to nudne. No i w takim układzie miałbym tylko jedną, a to też mi nie odpowiada, skoro mają wiele ładnych dziewczyn. Lepiej zakręcić się wokół wszystkich, rozdać numer, trochę poflirtować, a następnie zacząć umawiać się z każdą po kolei. I na koniec patrzeć jak wydrapują sobie oczy, kłócąc się o to, która tak naprawdę się ze mną spotyka – rozmarzył się. Taki scenariusz był mało prawdopodobny, ale na pewno miał zamiar spróbować. Podparł swoją rozmarzoną twarzyczkę na dłoni, a drugą ręką przesunął po jej łydce. – myślę, że wpadniemy tak na trochę, potańczymy, pogadamy z ludźmi, a koło północy zmyjemy się, żeby popływać w basenie Hendersona i go powkurzać. I czemu nie chcesz użyczyć mi łóżka? Myślałem, że jesteś dobrą koleżanką – prychnął na nią rozbawiony – ja bym ci swoje odstąpił, jakby ci zależało.
- Weź przestań, jestem odpowiedzialnym facetem, nie dałbym się zarazić jakimś gównem – powiedział, wywracając na nią oczami, bo był już na tyle duży, żeby wiedzieć czym są choroby przenoszone drogą płciową i jak się przed nimi chronić. Poza tym, o wiele więcej frajdy sprawiało mu samo uwodzenie i bawienie się uczuciami dziewczyn, którym na nim zależało, niż faktyczne ich zaliczanie, dlatego opcja z wywołaniem gównoburzy wśród kilku cheerleaderek wydawała mu się więcej, niż kusząca.
OdpowiedzUsuń- Jeśli komuś sprawiło to przyjemność – wzruszył lekko ramionami – ja tam mam tylko ochotę popływać. – odparł, choć stary Henderson sam się prosił o takie smaczki, wywalając sobie ogromy basen w dzielnicy, gdzie nie każdy mógł sobie na niego pozwolić. No i będąc wredną łajzą, której na dodatek nigdy nie ma w domu. Zresztą, czy gdyby naprawdę to wszystko mu przeszkadzało aż tak bardzo nie kupiłby sobie psa obronnego, nie założył monitoringu, albo nie wynajął ochrony? Chyba te głupie żarty jednak nie wadziły mu aż tak bardzo, skoro nic z tym nie robił.
- Nigdy nie mów nigdy. I chodzi o zwykłą koleżeńskość, ty koleżeńska nie jesteś – zawyrokował z nieco obrażoną miną, strącając jej nogi z oparcia fotela, żeby wstać i wziąć puste pudełko po pizzy i butelki po napojach i wyrzucić je do kosza na śmieci.
- Zbieraj się, już nie wykręcisz się głodem, ani tym, że śmierdzisz – powiedział, pokazując jej język i pierwszy zszedł na dół, czekając, aż brunetka do niego dołączy. – spotykasz się z kimś ostatnio? – zagadnął zainteresowany, kiedy z powrotem pakowali się do samochodu.