9 lutego 2016

[KP] Jörgen Jónsson


Wątek przeniesiony na mejla.

Jörgen Jónsson
Wychowany w Reine, uroczej wiosce rybackiej na wyspie Moskenesøya w norweskim archipelagu Lofotów - lat 37 - pisarz powieści obyczajowych ♦ Adoptowany przez norweskie małżeństwo; biologiczny ojciec podobno Polak, matka Włoszka, ale to wszystko wyssane, od tak, z palca. ♦ Posiada siostrę, posiadał też kota, lecz ten pewnego dnia wyszedł i nigdy już nie wrócił. Siostra wraca, zawsze.

Wątek z Opium: Viktor Björklund

4 komentarze:

  1. Dla Viktora powroty do Reine wiązały się przede wszystkim z koniecznością przymusowego uszczęśliwiania własnej rodziny. Na rzecz tych efemerycznych chwil przywdziewa maskę przykładnego obywatela Królestwa Norwegii, odpowiedzialnego mężczyzny i kochającego syna (podświadomie wiedząc, że w rzeczywistości jest marnotrawnym). Ma tym samym nadzieję odkupić swoje winy i sprawić, by ojciec okazał mu choć krztę swojego szacunku, jednak to drugie jest wysoce nieprawdopodobne. Wszystkie te czynniki wpływają na częstotliwość wizyt w rodzinnej mieścinie. Björklund wracał nieczęsto, bo wracać nie miał po co. Jego życie toczyło się poza archipelagiem Lofotów, który wprawdzie zaspokajał jego poczucie fotograficznej estetyki, ale nigdy nie był w stanie zatrzymać go na stałe. Z biegiem czasu Viktor zrozumiał fenomen tego zjawiska.
    Do domu przybył dwa dni przed zaplanowanym pogrzebem. Uznał, że ceremonia jest dobrą okazją, by spędzić trochę więcej czasu w rodzinnych stronach, dzięki czemu odhaczy jeden z punktów na swojej niewidzialnej liście rzeczy, które należało czynić. Spotkania z ojcem i matką nigdy nie należały do najprzyjemniejszych doświadczeń dorosłego Viktora. Tłumaczył to konfliktem pokoleń, bowiem łatwiej było mu przyswoić tę wersję, niż przyjąć do siebie fakt, że napięte relacje z rodziną wynikają tylko i wyłącznie z jego winy.
    Unika kontaktu wzrokowego przy wspólnej kolacji, mieląc widelcem w swoim purée z dyni, faszerowanych ziemniakach i jakiejś sałatce, bo dobrze wie, że jednym spojrzeniem wywoła salwę niepotrzebnych komentarzy. Jest w tym przekonaniu coś boleśnie niepokojącego, a jednocześnie tak swojskiego i stanowiącego nieodzowny punkt rodzinnych spotkań. W głowie mu się poprzewracało od tych wojaży, mięsa nie tknie, ryba mu nie pasuje, nic tylko wydziwia. Nie wiem, Britto, w kogo on się wdał. Nie pytają o przeżyte przygody, o ostatnie wyjazdy czy nowe kontrakty, nie chcą też wiedzieć, czy Viktor z kimś się spotyka. Tego ostatniego obawiają się najbardziej, działając na zasadzie autopsji i wspomnień. Bywają momenty, w których przemilczenia stają się gorsze niż rzucone bez pomyślunku uwagi. Później jednak pojawiają się niepotrzebne przytyki o Eileen, o zaprzepaszczonych szansach, niewyczerpanym potencjale czy mrzonkach, jakimi rzekomo zajmuje się na co dzień. Wszystko to składa się na bukiet żalu i rozgoryczenia, którego nie da się zastąpić, wymazać, naprawić. Wiesz, czasem rozumiem, dlaczego cię zostawiła.
    Poranek spowity był mgłą, a ciężkie chmury zwiastowały wieczorną ulewę, czego preludium mieszkańcy Reine już teraz odczuwali na swojej skórze, ubraniach czy butach. Viktor prawie zapomniał o surowym klimacie za kołem podbiegunowym. Ostatnimi czasy przebywał w raczej cieplejszych zakątkach świata, a jego nieco opalona twarz to pamiątka po niedawnej wizycie w Bangkoku. Teraz chowa się pod swoim parasolem, szura stopami po żwirowej ścieżce i ukradkiem przygląda się osobom, które kiedyś były mu bliskie, które zna, pamięta i z którymi posiada jakąkolwiek historię. Widzi swoich dawnych sąsiadów, znajomych, członków rodziny, którzy maszerują w zgodnym korowodzie czerni i szarości. Stara się trzymać na uboczu, dwa kroki za matką i ojcem. Do jego uszu docierają pieśni i modlitwy zarezerwowane dla katolików, ale, choć zna obrzędy wyznawców, nie zwraca na nie uwagi. Prawdopodobnie powinien przyłączyć się do gorliwego opłakiwania denata, wyrazić swoją skruchę i szepnąć na jego temat słowa, które pokrzepiłyby pogrążonych w rozpaczy żałobników, ale jakaś tajemnicza siła powstrzymuje go przed tym, zsyłając coś na wzór marazmu.
    Obserwuje, jak mahoniowa trumna znika w głębokiej mogile, a wraz z nią Cole, po którym pozostaną już tylko wspomnienia. Viktor unosi wzrok, by móc spojrzeć na Lindę, która przytulała do siebie kilkuletniego syna. Wyraz twarzy chłopczyka wskazywał, że nie rozumie on, dlaczego wśród zgromadzonych nie ma jego taty. Jednocześnie mężczyzna odczuwa, że sam również jest obserwowany, ale nie docieka prawdy, nie chcąc wzbudzać sobą zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero po chwili słyszy głos po swojej prawicy i nie musi zerkać w tym kierunku, by wiedzieć, kto do niego przemawia.
      Wzrusza jedynie ramionami, po części wiedząc, że skierowane w jego stronę pytanie jest tym z rodzaju retorycznych.
      – Nie wiem, ale z pewnością jest to dosyć niewdzięczna śmierć – stwierdza, mocniej zaciskając palce na rączce parasola. W miejscu takim jak Reine rodzice wręcz wrzucają swoje dzieci do wody, by nie zapomniały tego, czego nauczyły się jeszcze w łonie matki. Ironią losu jest to, że Cole zmarł pod wpływem żywiołu, który był mu tak dobrze znany.
      Dostrzega, że stojący po drugiej stronie grobu ojciec wpatruje się w niego, tak jakby sama rozmowa z Jörgenem była już grzechem. Björklund nie reaguje na swoisty sygnał ostrzegawczy. Cofa się jedynie, nie chcąc już stać na przedzie i narażać się na bycie kolejną lokalną atrakcją. Zerka na wcześniejszego rozmówcę, aby za chwilę ponownie przenieść wzrok na bliżej nieokreślony punkt, bowiem tak było łatwiej, bezpieczniej.
      – Musimy? – pyta, chcąc tym samym podważyć propozycję mężczyzny, a może i nawet rozkaz. Przestąpił z nogi na nogę, czując się niekomfortowo w obecnej sytuacji. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał skonfrontować się z Jörgenem, nawet jeśli nie z własnej woli, to ze względu na zrządzenie losu. Wolałby ustrzec się od podobnych wrażeń, jednak teraz są one nieuniknione. – Okoliczności ku temu nie są zbyt sprzyjające.
      Rzuca, pozwalając sobie na to, by ponownie spojrzeć na Jónssona, ale jest w tym spojrzeniu coś niepewnego.

      Usuń
  2. Męska duma często warunkowała jego poczynania. Szczególnie, że u Viktora występował jej przerost. Z tego względu przy podejmowaniu decyzji często kierował się honorem, choć w większości przypadków nie było to nawet konieczne. Cechę tą można rozpatrywać w pozytywnych oraz negatywnych kategoriach, choć najczęściej buńczuczność mężczyzny stanowiła główne źródło wszelakich problemów. Ciężko było mu zdobyć się na to, by obdarzyć Jörgena chociażby jednym spojrzeniem. Nie wynikało to z pogardy względem jego osoby, niechęci czy nienawiści. Björklund od dawna nie odczuwał podobnych emocji, co nieco go frustrowało, bowiem na ich miejsce wkroczyła słabość. Ta, która przed laty doprowadziła go do zguby. Miał wrażenie, że uczucie to ewoluowało, nie będąc tym samym, co w jego nastoletnich czasach. Aktualna bezsilność wiązała się przede wszystkim z poczuciem winy. Viktor żałował wielu wydarzeń, które przed laty miały swoje miejsce. Unikanie Jörgena było swoistą taktyką obronną, którą obrał drugi z mężczyzn, by nie musieć zmierzyć się z przeszłością. Wiedział, że to infantylne i na dłuższą metę niedorzeczne, ale od zawsze pełno w nim było sprzeczności.
    Właśnie dlatego niechętnie powracał do Reine. Miejsce to miało na niego negatywny wpływ; wywoływało niepotrzebne rozterki i zmuszało do ciągłych kontemplacji. W Stavenger czuł się bardziej lub mniej szczęśliwy, ale przede wszystkim wolny. Pozbawiony uprzedzeń, krzywych spojrzeń, ciągłych wypomnień i pogardy, jaką serwuje mu ojciec. W rodzinnej miejscowości czuł się bardziej obco, niż w jakimkolwiek innym miejscu na kuli ziemskiej. On nie pasował już do tego świata, do tej małej i zamkniętej społeczności, wśród której nie ma żadnych tajemnic, prywatności czy anonimowości. Kiedyś, jeszcze za tych lepszych czasów wydawało mu się, że jest to miejsce, w którym pragnie się zestarzeć. Dziś na samą myśl o podobnych absurdzie nazywa siebie głupcem.
    Jörgen odchodzi bez słowa, dostosowując się do woli Viktora. Mężczyzna czuje wdzięczność za taki stan rzeczy, jednocześnie będąc złym na samego siebie za to, w jaki sposób potraktował Jónssona. Wiedział, że on na to nie zasługuje. Chciał odwrócić się, złapać go za ramię i przyznać, że w istocie muszą porozmawiać, ale zamiast tego stał wryty w ziemię, zaciskał dłoń na parasolce (drugą formował w pięść w kieszeni swojego płaszcza) i beznamiętnie przyglądał się ceremonii. Bił się z myślami, jednak nie wykonał żadnego kroku, będąc na to zbyt dumnym.
    Na zakończenie pogrzebu Linda wygłosiła przemowę, łamiącym się głosem wspominając zmarłego męża. Białowłosy chłopiec zaciskał drobne rączki na rąbku jej czarnej sukienki. Viktor nie mógł powstrzymać się przed zadumą nad tym, czy Eileen na jego pogrzebie również w tak ciepły sposób wyraziłaby się o swoim byłym mężu. I czy w ogóle by przyszła. Czasami wciąż o niej myślał a nawet tęsknił, choć w specyficzny dla siebie sposób.
    Kierując się w stronę domu szedł obok matki, ale milczał, podobnie jak ona i ojciec. Björklundowi nawet odpowiadał ten układ, bowiem miał przynajmniej pewność, że nie padną żadne słowa, których którekolwiek z nich mogłoby się później wstydzić. Po drodze mignęła mu gdzieś sylwetka Jörgena, ale starał się zignorować ten fakt. Dopiero stojąc w kuchni i widząc przez okno, jak mężczyzna samotnie przechadza się po pomoście decyduje, że musi to zrobić, musi wreszcie się z nim skonfrontować. Musi wreszcie uczynić to, co powinien już dawno. Ten jeden raz.
    Na powrót zarzuca na ramiona płaszcz, ale nie dba o zapięcie guzików, bo już nie pada, bo ma blisko, bo mu spieszno. Wciska jedynie dłonie w głąb kieszeni, czując nagłą potrzebę, aby coś z nimi zrobić. Ma wrażenie, że ojciec wygląda na niego z miejsca, w którym sam jeszcze przed chwilą się znajdował. Oczami wyobraźni widzi nawet ten dobrze mu znany grymas, ale nie dba o to. Jest już dużym, wręcz przerośniętym chłopcem i ma moc samostanowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z początku zatrzymuje się za Jónssonem, aby za chwilę zbliżyć się, stanąć do niego bokiem i oprzeć się łokciem o drewnianą barierkę pomostu.
      – Skoro musimy porozmawiać, to rozmawiajmy – zagaduje, spoglądając na towarzysza tak, jakby próbował odczytać jego myśli na podstawie mimiki. – Myślę, że teraz mamy ku temu lepszą okazję.
      Na moment odwrócił głowę i zapatrzył się na Morze Norweskie, które aktualnie otaczało ich niemalże z każdej strony. Westchnął, przez chwilę się nad czymś zastanawiając.
      – Wybacz wcześniejszą impertynencję. Nie chciałem cię urazić – przyznaje szczerze, choć słowa te ciężko przechodzą mu przez gardło. Nie może zrzucać na niego całej winy i swojej złości. Są rzeczy, których nadal nie potrafi mu przebaczyć, a przynajmniej nie całkowicie, jednak nie jest to powód, by się wywyższać. A Viktor, mimo swojego oślego uporu i butności, jest tego świadom.

      Usuń