Postacie do adopcji
Raphael Blythe
Urodzony siódmego lipca | Lat dwadzieścia sześć | Jedynak | Z zawodu informatyk | Z zainteresowania w sumie też | Sprzętowiec w londyńskim Abstergo | Dokładnie ten, który zawsze pyta „Jakim cudem coś się tu rozwaliło?” | I „Czy ja tego wczoraj nie naprawiałem?” | Fanatyk herbaty | Półślepy | Dumny nerd | I dumniejszy posiadacz Świetnego Kubka™ | Angielski patriota
Charles Truelock
Lat dwadzieścia dziewięć | Urodzony w Londynie w 1693 | Narzeczony Elizabeth Daniels | Najstarszy syn | Kapitan HMS Swallow | Wprawny szermierz | Nieco gorszy strzelec | Dobry nawigator | Właściciel kordelasa Mayflower | Fanatyk sprawiedliwości | Angielski patriota
[Wizerunek Raphaela: Dylan O'Brien, Charlesa: Sam Heughan; tytuł to parafraza słów Antoine'a de Saint-Exupéry]
Sally Carter poprawiła nieco za duże okulary na swoim nosie, powtarzając sobie, że dzisiaj na pewno odbierze soczewki, bo grube szkła na astygmatyzm zbytnio poddawały się sile grawitacji i dodatkowo nadawały jej twarzy kreskówkowy wygląd wielkookiej kujonki. Miała wielką awersję do tej konkretnej wizji, bowiem łatka kujona ciągnęła się za nią aż do college’u i po części ludzie mieli podstawy, by tak właśnie o niej myśleć. A o soczewkach nie zapomniała, tylko po prostu nie miała czasu, bo przygotowywanie szczegółowych analiz dotyczących wspomnień z projekcji i porównywanie ich do wcześniejszych faktów historycznych – tych oficjalnych, jak i prawdziwych – wiązało się z poświęcaniem mnóstwa czasu na tworzenie odpowiednich formułek słownych. Pisanie raportów było więc czasochłonne, szczególnie dla kogoś, kto dysponuje pamięcią fotograficzną i nie posiadł umiejętności dosłownego przelewania myśli na papier, a potem do dokumentu w programie. O tym, jak trudno funkcjonować w świecie, kiedy przekształcanie informacji graniczy z obliczaniem różniczek jakiś skomplikowanych funkcji w głowie, przekonała się przy pierwszym referacie szkolnym. Wtedy też zaczęła rozróżniać posiadanie informacji od posiadania wiedzy. Ostatecznie jednak jakoś z tego wybrnęła, skoro mogła liczyć na zatrudnienie.
OdpowiedzUsuńI z zadowoleniem postawić kropkę na końcu zdania, zapisać plik na dysku sieciowym oraz w chmurze, spojrzeć na zegarek w prawym dolnym rogu ekranu, by rosnąca satysfakcja z wykonanej roboty, została w jednej chwili przysłonięta świadomością, że o to właśnie zarwała nockę w pracy. Na rzecz głupich gier komputerowych, bo to właśnie w tym sektorze było zatrudniona od niedawna, jednak był to tylko okres przejściowy. Tak zakładał plan, w który Sally została zaangażowana w inicjatywie Bractwa. Jednak i tak wolała przeprowadzać analizy i pisać na ich temat raporty, udając, że nie wie, skąd pochodzą projekcje podsyłane jej pod przykrywką tworzonych animacji do Virtaul Reality, niż samej łączyć się z Animusem w bazie operacyjnej asasynów. Wyobraźnia ejdetyczna przeszkadzała w obu przypadkach, mimo to Sally lepiej znosiła przetwarzanie i przefiltrowywanie posiadanych informacji na wiedzę, którą powinny zawierać sprawozdania. Nikt w firmie nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, czym dysponowała panna Carter, bo i pewne sprawy powinny wyjść odgórnie, a nie przez pracownicze ambicje, żeby wszystko wyglądało tak, jak powinno.
To, że fotograficzna pamięć jest przydatna przy pracy z Animusem, wiedzieli asasyni, więc Zakon z pewnością zdawał sobie z tego sprawę również. Nie chodziło tylko o możliwości przy łączeniu się z maszyną, ale też o to, co dawała właśnie sama analiza, której nie przeprowadzi zwykły człowiek. Sally osobiście wolała pracę na zewnątrz, nie tłumacząc się nikomu z czego to wynika. Kwestią czasu było, kiedy z sektora rozrywki zostanie przeniesiona do głównego członu Abstergo, gdzie Zakon mógłby czerpać dużo więcej z jej umiejętności. Samo przeniesienie do Londynu było już sygnałem, że ktoś zaczynał dostrzegać jej użyteczność, co podobało się też samej Sally, która przez swoją infiltrację nie musiała tak często oglądać przeszłości oczyma przodków. Szczególnie, że ostatnio zmuszona była wchodzić w skórę kobiety, która chyba w ogóle nigdy nie powinna być określana takim mianem.
Niestety, panna Carter nie mogła liczyć na odpoczynek po przepracowanej nocy. Miała co prawda dzień wolny i teoretycznie w planach miała tylko odebrać soczewki oraz wrócić do domu, by zająć się sobą, ale w praktyce miało to wyglądać tak, że odbierze soczewki i uda się wypełniać obowiązki wobec Bractwa. Zjeżdżając oszkloną windą i tępo patrząc na futurystyczny wystrój wnętrz, próbowała znaleźć jakąś lukę w czasie, która pozwoli jej na zrobienie czegoś więcej niż wypicie kawy w pokoju socjalnym na pierwszym piętrze. Przez całą drogę na dół obracała w palcach kartę pracowniczą, która dawała dostęp do niektórych miejsc w budynku – przede wszystkim tych umożliwiających pracę na jej poziomie. Zaczęła się też zastanawiać, czy na pewno nie jest zarejestrowana w bazie Templariuszy, jako ewentualny cel, bo chociaż jej pochodzenie było efektem przypadku i niewierności, to przecież dla chcącego nic trudnego…
UsuńWinda stanęła, Sally odruchowo zrobiła krok w stronę wyjścia, nie zauważając, że to jeszcze nie jej piętro i w tym momencie zderzyła się z czyimś torsem. Los przepadał za utwierdzaniem otoczenia w przekonaniu, że dziewczyna jest raczej niezdarą, którą najlepiej posadzić przed danymi do przestudiowania lub ewentualnie poprosić o zrobienie kawy… W wyniku kolizji, okulary spadły z jej nosa, co po chwili okazało się czymś całkowicie odpowiednim. Kto, jak kto, ale Raphael nie musiał jej oglądać w takim wydaniu, więc teraz to mogły się nawet roztrzaskać na milion kawałków. Nie stało się tak, dlatego też momentalnie przesunęła je nogą za siebie, niby to samej się cofając, by wpuścić kolegę do windy. Pracowali co prawda w różnych sektorach i w ogóle na innych piętrach, ale jakoś tak się złożyło, że od kiedy Sally została przeniesiona do Londynu, to wszelkie problemy, jakie miała z komputerami, rozwiązywał za nią Raph.
– Cześć – odparła, próbując jakoś ukryć swoje zmieszanie za odrobiną normalnego zachowania.
Nie była w stanie przyjrzeć się mężczyźnie dokładnie, bo utrata szkieł stawiała ją w dosyć niekomfortowej w tym względzie sytuacji, a nie chciała też natrętnie mrużyć oczu i się mu przyglądać. Poza tym nie potrzebowała widzieć go teraz dobrze, by wiedzieć, jak wygląda. Miała okazję oglądać go już wiele razy.
– Jedziesz może po kawę?
W sprawach informatycznych problem Sally polegał na tym, że nie miała ochoty w ogóle się tym zajmować. Znała podstawy programowania, w teorii wiedziała, jak zarządzać systemami i z pamięci potrafiła odtworzyć kilkadziesiąt algorytmów, które powszechnie stosowano w bardziej zaawansowanych projektach – czego chcieć więcej? Już taka wiedza, nawet jeśli nie do końca ją rozumiała, pozwoliłaby na tworzenie ciekawych rzeczy i otworzyłaby drzwi do kariery naukowej. Jak dotąd przydało jej się to tylko na chwilę, kiedy pomagała tworzyć system zabezpieczeń w bazie i to też nie bezpośrednio. No ale nie była typem naukowca, na pewno nie w kategoriach komputerowych, gdyż zdecydowanie lepiej czuła się na płaszczyźnie psychologicznej. Właściwie rola panny Carter w Bractwie sprowadzała się do chodzącej encyklopedii, która miała odtwarzać i zapamiętywać wspomnienia. Bo jakoś tak się złożyło, że została ostatnim potomkiem w linii. Albo ostatnim, do którego udało się dotrzeć Asasynom. W Abstergo raczej nie stanowiło to większej różnicy, skoro w tej chwili była jak ptaszek, który sam wleciał do klatki.
OdpowiedzUsuń– Wypadło? – powtórzyła, przechylając lekko głowę na bok i zaczęła rozważać podeptanie okularów, jednak doszła do wniosku, że to wywołałoby tylko niepotrzebny hałas. A tak leżały sobie schowane za jej stopami. – Nic się nie stało – zapewniła, uśmiechając się delikatnie i wsunęła do kieszeni spodni kartę pracowniczą.
Nie nosiła raczej torebek, przez które nieraz spóźniła się na ważne spotkania, bowiem ten typ przechowywania rzeczy zbyt często skutkował zbieraniem całej zawartości w podłogi. Dlatego też najczęściej miała tylko te najbardziej potrzebne rzeczy i bardzo rozważnie zostawiała niektóre przedmioty w miejscach, w których często bywała. Na przykład klucze do mieszkania i portfel zostawiała w piwnicy domku jednorodzinnego, gdzie obecnie znajdowała się ich mała baza operacyjna.
¬¬– Wyglądasz na zmęczonego – rzuciła, chociaż raczej nie wyglądał, a brzmiał, ale to już był nieistotny szczegół. – Możesz mi o tym opowiedzieć przy kawie – dodała, nie wnikając samej, co może być przyczyną takiego stanu u Raphaela.
Nie zastanawiała się, kto w Abstergo jest Templariuszem, a kto tylko szeregowym pracownikiem. Nie mieli całkowitego wglądu w to wszystko, a już tym bardziej nie informowali o tym samej Sally, żeby ułatwić jej trochę zadanie i żeby nie musiała się dodatkowo martwić się odpowiednim zachowaniem przy poszczególnych osobach, które wcześniej mogłaby poznać w kartotekach. Miała się zachowywać jak najbardziej wiarygodnie, co i tak było trudne, skoro wiedziała z pewnością więcej, niż właśnie taki szeregowy technik, który mógł zajmować się tym samym, co ona. Dlatego Raph był dla niej tylko sympatycznym kolegą, przychodzącym wtedy, kiedy nie była w stanie wykonywać swojej pracy, bo wcześniej utworzony plik zaginął gdzieś w chmurze albo został źle zapisany. Albo komputer w ogóle nie chciał się odpalić. No i czasem wpadli na siebie tak po prostu, ale to już było dosyć rzadkie, jeśli wziąć pod uwagę, że nie miał czego szukać w sferach stanowiących otoczenie pracy Sally, a ona nawet nie miała dostępu tam, gdzie najwięcej czasu spędzał informatyk.
– Wiesz, że dzisiaj prawie straciłam część raportu, który pisałam do… – spojrzała na zegarek, który miała na nadgarstku i przez jej twarz przeszedł pewien grymas, bo nie była w stanie odczytać godziny w normalny sposób. – No, jakieś piętnaście minut temu właśnie skończyłam. Ale chodzi mi o to, że gdyby nie ty, to bym musiała pisać wszystko do nowa – dokończyła, specjalnie nie tłumacząc, o co dokładnie jej teraz chodzi, bo przecież ani wczoraj, ani dzisiaj się jeszcze nie widzieli.
Winda zatrzymała się, rozsuwając swoje szklane drzwi, a Sally z pełną swobodą wyszła na korytarz, chociaż w głowie miała cały czas to, że zostawia za sobą okulary. I nie chodziło o to, że było jej ich szkoda, a zwyczajnie nie chciała, żeby mężczyzna w ogóle wiedział o ich istnieniu. Chyba pierwszy raz zdarzyło się tak, że musiała je wziąć do pracy, by móc normalnie funkcjonować, bo normalnie cieszyła się praktycznie niedostrzegalnymi soczewkami.
Usuń