23 sierpnia 2017

'cause I need a man whose got blood on his hands

Francesca Vea Falcone
tylko i wyłącznie Vea
w wirtualnej rzeczywistości Quincey
24

Niepisaną zasadą w mafii jest to, że kobiety się nie wtrącają. Mają ładnie wyglądać, potem rodzić dzieci, a podejmowanie przez nie jakichkolwiek decyzji jest nie do pomyślenia. Vea jest trochę wyżej, bo okazała się przydatna. Ale mimo to uważa się ją za nieco gorszą, nawet jeśli strzela lepiej niż większość jej "kolegów". Ma rozum, a to, niestety, niektórym jest nie w smak.

Dla wszystkich córeczka tatusia, który dzięki niej mnie się w górę po szczeblach mafijnej władzy. Na pokaz traktowana jak rzecz, która ma być ozdobą, jak przynęta na co lepszych mafijnych żołnierzy. Za zamkniętymi drzwiami dręczona, bo stanowi potencjalne zagrożenie. Ale wie, że jeśli komuś o tym powie, to albo jej nie uwierzą, albo ze strachu przed jej ojcem od razu to do niego dotrze. A wtedy oberwie jej się jeszcze bardziej.
Dlatego, że pan Falcone tak zwyczajnie się córki boi. Jest przerażony tym, że mogłaby go z łatwością zniszczyć i robi wszystko, by do tego nie dopuścić. 
A Vea szuka sposobu, by to zrobić. Jednak sama nie da rady, a żołnierze są lojalni szefowi. Niestety. 
Więc czeka na okazję, zaciskając wargi i ukrywając sine ślady na ciele. 
__

4 komentarze:

  1. Przez ostatnie kilka dni ich rozkoszna mafijna rodzinka pogrążona była w prawdziwym chaosie. Śmierć underbossa była niczym kij wbity w mrowisko, którego społeczność kłębiła się teraz gorączkowo wokół problemu, próbując jak najszybciej doprowadzić wszystko do ładu i - przede wszystkim - uszczknąć jak najwięcej dla siebie. Jonathanowi właściwie odpowiadał taki stan rzeczy; nie dość, że obserwowanie tego wszystkiego ze świadomością, że to tak naprawdę człowieka nie dotyczy, bo jego losy wcale się właśnie nie ważą, było naprawdę zabawne, to jeszcze na wierzch wypłynęło przypadkiem parę interesujących faktów. I, co najważniejsze, okazało się czynnikiem, który umożliwił mu zrobienie znacznych postępów w misji.
    Właściwie to nigdy nie sądził, że zabrnie tak daleko, by zostać capo. To stanowisko wydawało mu się tak odległe, że nawet nie brał pod uwagę, że zadanie potrwa na tyle długo, by miał chociaż cień szansy na tak znaczący awans. A tu proszę, to Emmanuel okazał się ulubieńcem szefa i odziedziczył po nim stołek.
    Szach mat, Ignazio, zostałeś pokonany przez nieistniejącego Francuza.
    Wszystko to było takie piękne, że coś po prostu musiało się w międzyczasie spieprzyć. Cynk o włamaniu na serwery dotarł do Beetlehunta na krótko przed awansem, skutecznie psując mu nastrój. Delikatnie mówiąc psując. Najbardziej drażnił go fakt, że nic nie może zrobić. Jeżeli haker dobrał się do jego akt, będzie wobec całkiem niego bezradny; skończy albo w kieszeni jakiegoś grubego nerda, zdany na jego łaskę i niełaskę, wychodząc ze skóry, byleby tylko nie zostać sprzedanym... albo, cóż, od razu przyjdzie mu założyć betonowe buty.
    Chociaż pewność siebie Emmanuela skutecznie zamaskowała jego własne zdenerwowanie, cały dzień chodził z duszą na ramieniu. Awans nieco go uspokoił; haker nie sypnął od razu, więc opcja numer jeden stawała się coraz realniejsza. Istniała też szansa, że wcale nie chodziło o niego; może niepotrzebnie panikował, a jego akta pozostały nienaruszone? Wiedział przecież tylko, że włamano się na serwery i ma zachować ostrożność.
    Po wyjściu z gabinetu szefa i zamienieniu paru uszczypliwych zdań z Ignazio, postanowił w pierwszej kolejności iść uczcić sukces paroma głębszymi. Tego wymagała od niego jego rola; nieważne, co czuł on sam, Badaiose powinien być w szampańskim nastroju i świętować w towarzystwie sprzyjających mu ludzi.
    Postawił kilkanaście kolejek, pilnując, by samemu za bardzo się nie upić, a potem wyłgał się byle czym i zostawił pijanych kompanów samych sobie. Dochodziła druga, gdy dotarł do swojego mieszkania. Miał ochotę z miejsca rzucić się na kanapę, ale coś go zatrzymało. Może to majaczące w półmroku drzwiczki otwartego barku, który przecież wcale nie powinien być otwarty. Może butelka whiskey, która postanowiła przenieść się z barku na stolik, a może fakt, że odwrócony tyłem skórzany fotel wydał mu się nad wyraz podejrzany.
    Jonathan oświecił światło i zrobił dwa kroki wgłąb pokoju. Zatrzymał się, gdy fotel jak na komendę zaczął się powoli odwracać, zupełnie jak w filmach. Siedziała na nim ze szklanką whiskey w dłoni ładna blondynka o znajomej twarzy; w jej wzroku malowała się pewność siebie i determinacja. Brakowało jej tylko białego persa na kolanach.
    Przywitała go po imieniu.
    Cholera jasna.
    Wiedział, że córka szefa jest niezła w komputerowe klocki, ale żeby od razu włamywała się na serwery FBI? Cóż, najwyraźniej jej nie docenił. Ale nie zamierzał tak po prostu dać się zdemaskować. Emmanuel będzie walczył do końca.
    - Chyba pomyliłaś adresy, skarbie - stwierdził z rozbrajającym uśmiechem. Mrugnął do niej, rozkładając lekko ręce. Cholerna hakerka. Ciekawe czego chce, że nie pobiegła z tym od razu do tatusia, tylko przyszła do niego. - Ale nie martw się, jestem pewien, że Emmanuel zapewni ci znacznie lepsze towarzystwo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego tak jej zależało na tym, by się przyznał? Nie miała twardych dowodów i próbowała uzyskać potwierdzenie swoich domysłów? A może zwyczajnie lubiła pobawić się z ofiarą, nim sprzeda ją ojczulkowi?
    Jasna cholera, dzisiejszy wieczór mógł być taki piękny. Gdyby nie ten wyciek, dalej pewnie by teraz świętował, beztroski i pijany, a przede wszystkim pozbawiony tej gryzącej świadomości, że ktoś z zewnątrz dorwał się do jego akt. No i nie miałby na głowie szanownej hakerki.
    Oby chociaż wylali te osły, które nie upilnowały serwerów.
    Postanowił nie wychodzić ze swojej roli. Wiele razy już go to uratowało - może i tym razem się sprawdzi? Powinno, szczególnie jeżeli panna Falcone ma przy sobie dyktafon i go nagrywa - albo jeszcze lepiej, ich rozmowie przysłuchuje się właśnie sztab napakowanych rzezimieszków, czekających, by go zgarnąć.
    Nic mu się nie stanie, dopóki pozostanie Emmanuelem.
    - Ależ istnieje, kotku - stwierdził pobłażliwie. - I właśnie masz go przed sobą w pełnej krasie.
    Dziewczyna powtórzyła znowu swoją kwestię o owijaniu w bawełnę. Wyglądała na zirytowaną.
    Westchnął i rozsiadł się na podłokietniku sofy, zarzucając nogę na nogę. Na jego twarzy na moment zagościła powaga, zupełnie jakby zamierzał przejść do prawdziwych interesów. Potem wrócił czarujący uśmiech.
    - No dobrze, dla tak pięknej damy mogę na chwilę założyć, że jednak nie - stwierdził nonszalancko, rozkładając ręce w geście kapitulacji. W jego głosie brzmiały przywodzące na myśl alkohol wesołość i beztroska, a on sam ani na chwilę nie wychodził z roli. - Czego w takim razie chcesz od tego, jak mu tam, Jerome'a? Czy to twój facet?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśliby spytać Jonathana - czy też Emmanuela - co stanowi największą wartość w jego zawodzie, z pewnością obaj bez wahania odpowiedzieliby, że szczegóły. Te drobne, umykające uwadze niewprawnych obserwatorów cechy, które, gdy człowiek potrafi jednak dostrzec więcej niż jeden odcień szarości, potrafią zdradzić więcej niż powiedziana prosto w oczy prawda.
    Teraz na przykład przybliżyły nieco agentowi motywacje jego gościa. Współpraca? No proszę, kto by się tego spodziewał...
    Problem polegał jednak na tym, że szczegóły stanowiły miecz obosieczny. Jonathan nie był pewien, jak wprawne oko - czy w tym przypadku słuch - ma jego przeciwniczka, lecz fakt, że zamilkł na tak długo, prawdopodobnie zdradził go właśnie równie pięknie, jak ją brak apaszki.
    Cóż, najwyraźniej pozostało mu skapitulować.
    Z jego twarzy zniknął zawadiacki uśmiech, gdy zsunął się z podłokietnika i usiadł prosto na kanapie. Szyderczość Emmanuela zniknęła, zastąpiona właściwą Jonathanowi powagą, w której ktoś dobrze go znający mógłby się doszukać nuty zmęczenia i zaniepokojenia.
    - Jonathan jest ciekawy twojej propozycji - poinformował ją po kolejnej krótkiej chwili ciszy.
    Obserwował ją uważnie, gdy odwracała się do niego przodem, próbując wyczytać jak najwięcej z jej ruchów i mimiki. Jednocześnie kalkulował, czy informowanie agencji już teraz o tym, że przypadkiem znalazł tego sławnego hakera - a właściwie to haker znalazł jego - jest dobrym pomysłem. Cała ta sprawa była delikatna niczym domek z kart; Bettlehunt podświadomie czuł, że nawet niewłaściwy oddech może poskutkować zawaleniem. Szczególnie że pewna jasnowłosa dama uznała za stosowne rozchwiać dolną kondygnację. - Bo, jak mniemam, nie ma innego wyboru, niż jej wysłuchać?
    Jego wzrok spoczął na moment na stojącej na stoliku butelce whiskey.
    - Zaproponowałbym, byśmy przedyskutowali to przy szklaneczce czegoś mocniejszego -
    stwierdził z zastanowieniem. - Ale widzę, że poradziłaś sobie świetnie sama. Tak więc słucham, w czym możemy sobie pomóc?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzrok Jonathana prześlizgnął się po upstrzonej skaleczeniami szyi hakeri, na moment zastygł w zagłębieniu pomiędzy nią a obojczykiem, a potem wrócił w okolice oczu. W tej współpracy, którą, no cóż, można już chyba było uznać za rzecz pewną i nieuniknioną, nie powinno być miejsca na litość. Mimo wszystko poczuł, że jest mu jej żal. Urodziła się jako córka jednego ze szczebli mafijnej drabiny, nie mogła więc nic zrobić z faktem, że ten świat uważa ją za swoją własność.
    No, aż do teraz.
    Pierwszy przerwał ciszę, która zapadła między nimi po słowach Francescy, bo, o ile dobrze się orientował, tak właśnie miała na imię ukochana córeczka pana Falcone. W jego słowach pobrzmiewało zastanowienie, gdy, wciąż uważnie lustrując swego gościa, odezwał się.
    - A więc możesz pomóc mi zdobyć dowody - to stwierdzenie zabrzmiało zbyt głośno i ciężko w ciemnym, cichym salonie. - A w zamian chcesz, niech zgadnę, być kryta? - Wstał i rzucił jej wymowne spojrzenie, unosząc lekko brwi.
    Minął sofę i ruszył do barku.
    - Albo - rzucił, wyciągając z barku szklankę - chcesz po prostu zemścić się na ojcu. - Zmierzył naczynie krytycznym spojrzeniem i przetarł je rękawem. - Ja bym chyba chciał - stwierdził, siadając z powrotem obok niej. W głowie nieprzyjemnie mu szumiało, a żołądek zaczynał wysyłać coraz bardziej niepokojące sygnały, mimo to hojnie nalał sobie bursztynowego płynu. Szklaneczka whiskey jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
    Pociągnął łyk i skrzywił się niemal niezauważalnie.
    - Zresztą, nieważne. - Wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się grymas przypominający uśmiech. - Powiedz mi lepiej, panno Falcone, czy masz już jakiś pomysł na tę współpracę, czy przybiegłaś do mnie bez zastanowienia, żebym przypadkiem nie zdążył zwinąć manatków przed twoim przybyciem?

    OdpowiedzUsuń