VICTOR VINCENTE FRANCO
Skóra mi poszarzała od półwiecznego snu. Niegdyś idealna, opalona, teraz wydaje się dziwnie cienka w sztucznym świetle ulicznych latarni, choć może dostrzegam to tylko ja, bo ludzkim oczom tak wiele umyka. Pomimo swego mizernego wyglądu najbardziej zewnętrzna z moich powłok ciała nadal jest dla ciebie nie do przebicia. Sinawe usta nabierają czerwoności tylko od słodkiej, cudzej krwi, a palce na ułamek sekundy wydają się odzyskiwać ciepło właściwe niegdyś memu ciału. Czuję się pusty i zziębnięty jak mój dom, jak wszystko, co mnie otacza. Wszystko jest ciemne wśród nocy polarnej, jak dziura w miejscu, gdzie wieki temu znajdowała się dusza. Przygarnąłem do towarzystwa psa, ale szczekał, więc skręciłem mu kark i opróżniłem z brudnej, gorzkiej posoki. Chodź do mnie, abym mógł napełnić swoje usta i przełyk czymś, co jest w tobie, co mnie do siebie woła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz