5 listopada 2016

[KP] Hello darkness, my old friend



Alec Davison
klasa o profilu plastycznym, 18 lat
oficjalnie czysty od dziesięciu miesięcy

Zmarzł, znów. Nie zdążył wykurować się po kolejnym, nieleczonym przeziębieniu i zaraz ponownie będzie chory. Przywykł do ciągłego smarkania, prychania, kichania, wiecznie trzęsących się z zimna dłoni i załzawionych oczu. Przywykł też do ciągłego myślenia o jednym, tym, co regularnie go zabijając, wciąż trzyma go przy życiu. Tak samo jak do swoich zbyt długich, niezgrabnych rąk, w których jednak jest sporo talentu. Talentu, który nie spotkał się z akceptacją jego rodziny. Początkowo próbowali wybić mu to z głowy; do Aleca jednak niewiele dociera. Nie dotarł pierwszy odwyk, wszystkie groźby i błagania, waga jego roli jako pierworodnego, naturalnego spadkobiercy rodzinnego biznesu. Ma w głowie zbyt wielki bajzel, by ktokolwiek zdołał go uporządkować.
Wiele czasu, uwagi i wysiłku poświęca temu, by wyglądać jak człowiek i podobnie się zachowywać, nie wzbudzać podejrzeń i zachować wszelkie pozory normalności. Jest cichy i nazbyt drażliwy, wiecznie zmęczony i niezadowolony, zbyt dziwny, ale przecież zawsze taki był. I wszystko to wydaje się mieć sens, tak długo, jak jego mały sekret pozostaje nieodkryty przed szerszą publicznością.

1 komentarz:

  1. Jax długo nie mógł zasnąć, więc jedynie wpatrywał się w swojego chłopaka, wciąż nie potrafiąc uwierzyć we własną głupotę - jakim cudem zgodził się zabrać go do siebie? Wiedział, że Alec prędzej czy później pozna jego rodzinę, bo, cholera, Jax naprawdę się w nich zakochał i zależało mu na nim, ale chciał to odłożyć na jak najpóźniej. Sięgnął po koc, by okryć nim chłopaka, potem objął go ramieniem i niedługo potem zasnął.
    Nie do końca był pewien tego, co go obudziło. Czy był to ruch tuż obok, czy może promienie słoneczne bezlitośnie oświetlające jego twarz. Tak czy siak, miał nadzieję, że to, co wydarzyło się w nocy, tylko mu się przyśniło, albo było głupim urojeniem.
    Jęknął, próbując przewrócić się na drugi bok. Niestety uniemożliwiło mu to drugie ciało, które się w niego wtuliło. Nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć, że to Alec. Wciąż pozostał w nim cień nadziei; może w nocy trafili do domu Aleca, a nie jego? Tak, tak, na pewno właśnie tak było. W końcu zmusił się do otwarcia oczu, przez co prawie dostał zawału. Kurwa, kurwa, kurwa...
    – O cholera – wymamrotał, rozglądając się po niezwykle znajomym pokoju... Swoim pokoju.
    Wspomnienia z poprzedniego wieczora, albo raczej z nocy, powoli zaczęły do niego powracać. Praca w klubie, naćpany Alec, jazda taksówką, Bronx... Powinien odstawić chłopaka do domu. Mógł nawet z nim zostać, a do siebie wrócić dopiero rano. Nie, najlepiej by było, gdyby wsadził go do taksówki i wysłał do domu. Sęk w tym, że za bardzo by się o niego martwił, by to zrobić.
    Jego wzrok w końcu zatrzymał się na Alecu.
    Najpierw usłyszał skrzypnięcie drzwi, a potem tupot małych stóp. Nie wstydził się swojego rodzeństwa; wstydził się warunków, w jakich mieszkali. Nie była to przepiękna willa, nie był to nawet zwykły domek. To była ledwo stojąca rudera, której szczerze nienawidził. Aż dziw, że to wszystko jeszcze nie pierdolnęło. Jeszcze. Dom był czysty, nie mieszkali w chlewie, ale przydałby mu się remont, a najlepiej by było gdyby ktoś go rozwalił i zbudował coś nowego.
    – Jax?
    – Co tam? – wymamrotał, odrywając spojrzenie od swojego chłopaka i przenosząc je na... swoje rodzeństwo. Zebrała się cała gromadka i brakowało tylko Violet, która zapewne poszła już do pracy. Trzy, dwa, jeden...
    – To twój chłopak?
    – Dlaczego wcześniej nie przyprowadziłeś go do domu?
    – Czy on jest chory?
    – Kochasz go?
    – Ej, Jax, jestem głodny.
    Dobra, może czasami się wstydził. Zwłaszcza w momentach, gdy wszyscy na raz zaczynali zadawać niewygodne pytania. Kochał ich, ale czasami potrafili być naprawdę wkurzający.
    – Idźcie na dół, co? Brian, jesteś najstarszy, zrób maluchom śniadanie – poprosił, próbując wyplątać się z objęć swojego chłopaka, co nie było wcale takie proste jak mogło się wydawać. Nie żeby nie lubił się przytulać, wręcz przeciwnie - Bane był niezwykle przytulaśną osobą, do czego zazwyczaj się nie przyznawał, ale to nie był dobry moment.
    Dzieciaki pomarudziły jeszcze trochę, ale w końcu wyszły z pokoju, zostawiając ich samych. Jaxson odetchnął z ulgą, doskonale wiedząc, że prędzej czy później, jeżeli nie zejdzie na dół, oni znów przyjdą. Obrócił się na bok i wyciągnął dłoń, by następnie musnąć opuszkami palców policzek Aleca.
    – Nie udawaj, że śpisz – powiedział z lekkim rozbawieniem w głosie, czując jak jego serce wybija szalony rytm, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej. Bał się. Bał się reakcji chłopaka na to wszystko.

    OdpowiedzUsuń