Alice
Morris
Dwadzieścia cztery lata – Czarownica – Pochodzi z jednego z najstarszych rodów – Obecnie zajmuje się rezydencją
Jej życie nie było normalne. Nie miała zwykłego dzieciństwa, podczas którego bawiła się z innymi dziećmi w chowanego i budowała domki dla lalek. Od małego uczyła się kontroli, poznawała historię i najpilniej strzeżone tajemnice. Zamiast piec czekoladowe ciasteczka, próbowała panować nad drzemiącą w niej energią. Tak, jej życie nie było normalne, ale nie żałowała. Chwilami faktycznie pragnęła być zwykłą dziewczyną, ale nie była i dawno temu się z tym pogodziła. Posiadała coś o czym ludzie mogli jedynie pisać książki...
Nie chciała zostawać w rezydencji sama, ale życie nauczyło ją, że nie zawsze dostaje się to czego się chce, więc gdy matka oświadczyła, że wraz z resztą rodziny muszą wyjechać, aby pozałatwiać kilka spraw, lecz ona musi zostać, kiwnęła głową i obiecała, że da sobie radę. To był pewnego rodzaju zaszczyt, ufali jej na tyle, by zostawić ją samą. Wierzyli w jej umiejętności, nad którymi co prawda wciąż pracowała, ale była nadzwyczaj uzdolniona. Przynajmniej tak twierdziła reszta rodu. Niektórzy nawet sądzili, że w przyszłości zostanie przywódczynią, ale co ona o tym sądziła? Nie była pewna. Pragnęła rodziny, własnej, nawet niemagicznej. Pragnęła miłości i stałego życia...
Wątek z Nicole
Julian od rana pakował się skrzętnie, kilkakrotnie przeglądał swoje rzeczy. Choć chciałby móc powiedzieć, że upewniał się, że ma odpowiednie ubrania na każdą pogodę i okoliczność, tak naprawdę sprawdzał, czy wszystkie nietypowe, acz niezbędne części jego ekwipunku są spakowane i odpowiednio schowane. Ale żeby jego walizka nie wyglądała na dużo za dużą, i tak musiał je ograniczyć do niezbędnego minimum – a to oznaczało jedynie pistolet, kilka magazynków i dwimerytowe kajdany. Co i tak musiał poupychać w głębi walizki, żeby jak najbardziej zmniejszyć prawdopodobieństwo niewygodnych pytań. Aczkolwiek w tej kwestii bardziej chyba martwił go nóż w bucie, bez którego miał zawsze wrażenie, że nie jest bezpieczny.
OdpowiedzUsuńGdy zaczynał już któryś z kolei przegląd, do jego pokoju wszedł jego brat, Valentine. Prychnął z rozbawieniem już z progu drzwi, a Julian uniósł wzrok. Choć wyglądał na zirytowanego, tak naprawdę z ulgą oderwał się od mechanicznie już powtarzanej czynności.
– Widzę, że dobrze ci idzie – mruknął Valentine. – Ale myślę, że możesz już zostawić tę walizkę w spokoju. Tata na pewno chciałby się pożegnać i w ogóle.
– Już nie mogę się doczekać – odparł Julian, przewracając oczami. – Te wszystkie opowieści o tym, że świetnie sobie poradzę, tylko po to, żeby przypadkiem nie zapeszyć. Zresztą, skoro oboje dziś wyjeżdżamy, wątpię, że to mi poświęci więcej uwagi.
– Może – przyznał starszy łowca. – Cóż. Nie wiem, czy będziesz miał Internet w takiej wiosze, więc w razie czego będziemy pisać listy.
Wyszczerzył się. I wyszedł. Choć Julian nie chciał tego przyznać, to tych kilka słów dodało mu jednak otuchy. Westchnął i wysilił się na zamknięcie walizki.
*
Gdy łowca wysiadł z autobusu, kierowca spojrzał na niego z zaskoczeniem. Nic jednak nie powiedział, a Julian nie zamierzał się tłumaczyć. Od razu skierował się do rezydencji, w której wynajmował teraz pokój. Przy okazji rozglądał się na boki. Nie potrafił sobie wyobrazić czarownika w tak niewielkim, spokojnym miasteczku – dotychczas pomagał ojcu w Waszyngtonie, a tam czarownicy z reguły dbali o swoją reputację i swoistą cichą pokazowość, dostrzegalną we wszelkiej maści akcjach.
Gdy chciał już zapukać do drzwi, te nagle się otworzyły. A raczej zostały otwarte przez uśmiechniętą młodą kobietę.
– Dzień dobry – powiedział na jej widok mężczyzna, po czym uśmiechnął się. – Nazywam się Julian Leance. I o ile nie pomyliłem adresu, powinienem tu mieć pokój.
[Pewnie że tak! Plus nie byłam pewna, czy on ten pokój wynajmuje czy ona prowadzi coś na zasadzie motelu/hotelu, więc brzmi to trochę chamsko, nie miało, wybacz D:]
Kobieta, która go powitała, już na pierwszy rzut oka wydawała się nieziemsko gościnna i energiczna. Julian musiał przyznać, że nie spodziewał się aż tak ciepłego powitania, ale z pewnością nie narzekał na nie. W mieście każdy zajmował się swoimi sprawami, ale może tu, gdzie każdy i tak każdego znał, obcych przyjmowało się milej. Tak przynajmniej wyglądało to na pierwszy rzut oka. A może to tylko ta kobieta?
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się do siebie w duchu; będzie musiał się nad tym zastanowić innym razem. Tymczasem podążył jedynie za kobietą. Uważnie przyglądał się domowi – wolał się nie gubić za każdym razem, kiedy tylko wyjdzie ze swojego pokoju. Jego uwagę zwrócił wystrój, ale i wiek budynku. Wydawał się stać tu od naprawdę dawna i był naprawdę oszałamiający. A także wyjątkowo atrakcyjny dla niego jako łowcy. Mógł mieć tylko nadzieję, że jego lokatorka mieszka tam od dziecka, bo jeśli tak, mogłaby być dla Juliana dobrym punktem rozpoczęcia poszukiwań.
Podał jej rękę z ciepłym, rozbawionym uśmiechem.
– Będę wdzięczny – odparł, dla pewności patrząc w miejsca wskazane przez kobietę. – Choć prawdę mówiąc nie jestem zbyt zmęczony. W autobusie można dosyć dobrze wypocząć – dodał z szerokim uśmiechem. – Wolałbym raczej poznać nową okolicę, bo raczej chwilę tu zostanę.
Już zastanawiał się, jak się do tego zabrać. Długo rozważał, jak zacząć – bo przecież nie mógł podejść i spytać jakiegoś mieszkańca, czy nie dzieją się tu dziwne rzeczy. Nawet jeśli, nikt by mu o tym nie powiedział. Ale gdyby to wyszło jakoś przypadkiem, to byłoby coś innego. Choć raczej nikt nie był na tyle nieostrożny.
Łowca zaklął w myślach, gdy uświadomił sobie, że nie ma niemal żadnych planów. Cóż, z jakiegoś powodu jego brat był w tym wszystkim lepszy, prawda?
– Jeśli mogę… ten dom wydaje się mieć niesamowitą historię – powiedział, rozglądając się. – Mieszkasz tu sama czy z jakąś rodziną? I od jak dawna?
[Przepraszam, że tyle nie odpisywałam po tym, jak jeszcze cię pospieszałam D:]
[Wygląda na to, że będziemy się tak nieustannie przepraszać, więc proponuję przestać :D]
OdpowiedzUsuńJulian nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy usłyszał, że kobieta mieszka w rezydencji od urodzenia. Skarbnica wiedzy była dosłownie pod jego nosem. Wydawało się to świetnym zbiegiem okoliczności, że jedno z nielicznych miejsc w okolicy, w których można dostać nocleg, należy do osoby, która mieszka tu od dziecka. Mężczyzna wszedł do pokoju i pobieżnie omiótł go wzrokiem. Choćby nawet miał spać na sianie w stodole, to miejsce już wydawało się świetnym wyborem. Choć trzeba było mu oddać to, że pokój był zadbany i naprawdę ładnie urządzony. A już z całą pewnością daleko mu było do stodoły. Julian położył swoją torbę przy drzwiach i odwrócił się do swojej gospodyni.
– Będę bardzo wdzięczny. Dziękuję – dodał. – Skoro i tak musi pani iść do sklepu, za moment będę na dole. Z przyjemnością przyjrzę się okolicy.
Uśmiechnął się na pożegnanie i zamknął drzwi pokoju. Otworzył walizkę i rozpakował się. Ubrania skończyły oczywiście w szafie. Miał kilka książek, które ustawił na biurku, razem z zeszytem i kilkoma długopisami. Tak naprawdę nie miał poza tym nic naprawdę swojego. No, oczywiście jeszcze pistolet i kajdany, które zostawił między ubraniami, na dnie szafy. Ale one tak naprawdę nie wydawały się należeć do niego. Miał cichą nadzieję, że minie naprawdę dużo czasu, zanim będzie musiał ich użyć. Lubił szukać, ale nie lubił działać. A w małym miasteczku morderstwo musiałoby być głośną sprawą, więc będzie musiał się jeszcze zastanowić, jak załatwić tą sprawę. Na razie pytań było coraz więcej, a odpowiedzi nadal niewiele. A jednak wolał działać zbyt wolno niż zbyt szybko – ryzykować, że nie znajdzie czarownika w ogóle niż że zwróci na niego swoją uwagę i to on odkryje jego tożsamość pierwszy. Wtedy mogłoby się to skończyć… cóż, naprawdę niefortunnie, ponieważ mężczyzna był lichym jak na łowcę wojownikiem. Dlatego musiał działać z zaskoczenia.
Zszedł do kuchni i spojrzał na Alice.
– Jestem gotowy – powiedział z ciepłym uśmiechem.. – Jeśli o mnie chodzi, możemy wychodzić.
Mężczyzna podążył za gospodynią do holu, cały czas starając się zapamiętywać układ domu, po czym ubrał się pospiesznie, nie pozwalając kobiecie na siebie czekać. Gdy tylko ta przytrzymała mu drzwi, zaśmiał się krótko i rzucił:
OdpowiedzUsuń– Nie chcę niczego sugerować, ale chyba to ja powinienem trzymać drzwi tobie.
Uśmiechnął się jeszcze, żeby upewnić się, że jego uwaga odebrana zostanie raczej żartobliwie – mógł mieć tylko nadzieję, że nie trafił na osobę drażliwą lub po prostu feministkę. W końcu z pewnością nie planował robić sobie wrogów pierwszego dnia pobytu, a już na pewno nie ze swojej gospodyni.
Wyszedł więc z budynku i rozejrzał się. Co prawda ulice były dla niego już nieco znajome, ponieważ przyjrzał się okolicy jeszcze z domu, ale jednak z takiej perspektywy wszystko wyglądało nieco inaczej. Chociaż musiał mieć nadzieję, że sobie poradzi. Ale skoro udało mu się dotrzeć do rezydencji bez większych problemów, liczył, że nie będzie źle.
– Tak właściwie mogłabyś opowiedzieć mi co nieco o tym mieście? – spytał Julian luźnym tonem. – Wydaje się być dosyć ciekawe. Zwyczajne, ale niezupełnie.
Cholera, powinien mieć już wprawę w swojej pracy. A jednak czuł się tak niepewnie, już badając teren na pierwszej osobie. Dopiero teraz zaczynało go zastanawiać, czy w ogóle dożyje swojego odkrycia tożsamości czarownika. I czy to mu cokolwiek pomoże. Co prawda Val mógł przyjechać, gdyby Julian tego potrzebował – zapewniał go o tym kilkakrotnie. Ale mężczyzna wątpił, żeby wtedy kiedykolwiek został uznany przez kogokolwiek za Łowcę. A tego wolałby uniknąć.
Cholera.
Pierwsze spojrzenie, jakie posłała mu Alice, wyrażało swoisty niepokój. A może tak mu się tylko zdawało? Może tylko to sobie wmawiał, ale z całą pewnością go zmartwiło i wzmogło nieco jego ostrożność. Pomyślał, że może mieszkańcom nie widzi się opowiadanie o tym przyjezdnym, bo mają jakąś swoją małą tajemnicę. Przecież w mniejszych miasteczkach to nie byłoby aż takie znowu zaskakujące; to nie byłoby pierwsze miejsce, w którym zaistniałaby taka sytuacja.
OdpowiedzUsuńChoć kobieta uśmiechnęła się zaraz, to chwilowe wahanie wzbudziło w nim obawę. Ech, był niemal nadmiernie ostrożny, a jednak czuł, że gdyby spotkał czarownika, nawet by go nie podejrzewał o posiadanie mocy. A może nie było czego takiego jak nadmierna ostrożność w tym wypadku? Musiał wszystkim udowodnić, że jest w stanie polować na czarowników, więc musiał się jak najbardziej wystarać. Dobrze wiedział, że w szczególności zależy mu na udowodnieniu czegoś bratu, który to przecież oczekiwał po nim czegoś w definitywnie najmniejszym stopniu. A jednak mimo faktu, że Julian zawsze chciał być przykładnym starszym bratem, którego będzie mógł uczyć liczyć i czytać, a później strzelać i walczyć. I to pierwsze właściwie nawet się udało. Szkoda, że w końcu to Valentine z reguły poprawiał dłoń Juliana, trzymającą miecz, palce, mające wypuścić strzałę, wskazywał braki w obronie i niewystarczający refleks.
Zamrugał; wyłączył się. Za wiele myślał o wszystkich i wszystkim niezwiązanym z tą sprawą. Tym bardziej, że Alice powiedziała coś naprawdę ciekawego.
– Naprawdę? To niesamowite – rzucił ze szczerym entuzjazmem. – Zawsze zazdrościłem ludziom, którzy są gdzieś od zawsze. My często się przeprowadzaliśmy, więc nigdy nie wiedziałem, jak to jest – przyznał zgodnie z prawdą. – Musisz wiedzieć o tym mieście wszystko… – dodał niemal rozmarzonym tonem.
Istna skarbnica wiedza, można by powiedzieć. Aczkolwiek tym bardziej musiał uważać na swoje słowa, bo z pewnością wszyscy tu jej ufali.
[Wybacz, już zapomniałam nieco, jaki charakter ma ta postać, muszę ją trochę odkuć, więc przepraszam, jeśli było tekturowo.]
[Dużo zajęć przed świętami, dużo za dużo, sorry za zwłokę D:]
OdpowiedzUsuń– Oczywiście – odparł Julian z uśmiechem pełnym zrozumienia.
Co prawda żałował nieco, że nie udało mu się trafić na osobę naiwniejszą, ale jeśli w tym miasteczku rzeczywiście był czarownik – a tego Łowca był zupełnie pewien, bo wynikało to ze wszystkich informacji, jakie dostał przed misją – to zapewne trudno byłoby tam znaleźć kogoś, kto ot tak opowiedziałby co bardziej podejrzane historie całkowicie obcej osobie. A przynajmniej jeśli ów ktoś wierzyłby, że mogą być one chociaż trochę prawdziwe.
Nie zinterpretował słów kobiety jako wyrazu nieuprzejmości. Nawet gdyby coś wiedziała, zachowałaby to dla siebie, póki przyjezdny nie zdobyłby zaufania innych albo przynajmniej się nie zaaklimatyzował. Przecież każdy zwykły człowiek o zdrowych zmysłach, usłyszawszy realistycznie brzmiące wieści o czarach, uciekłby z niewielkiego miasteczka gdzie pieprz rośnie.
– Mój ojciec cały czas zmieniał miejsce pracy.
Nie kłamał. Wręcz przeciwnie, rzeczywiście cały czas przeskakiwali między mniejszymi miejscowościami, gdzie z reguły ich zadaniem było pozbyć się wszystkich czarowników naraz, a dużymi miastami, w których tylko pomagali tym, którzy mieszkali tam na stałe. Ale oni byli właśnie jedną z tych rodzin, które miały za zadanie cały czas jeździć po kraju. I teraz Julian miał się na dobre od nich odczepić, znaleźć swoje miejsce – i miał z tym naprawdę niemałe problemy.
– Zresztą, o ile wiem, nadal zmienia. Nigdy nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu, pod tym względem jest moim dokładnym przeciwieństwem – dodał z rozbawieniem.
Cóż, nie tylko pod tym względem, prawdę mówiąc. W ich wypadku trudno było raczej o wspólne cechy, nie te, które ich dzielą. Julian od zawsze był czarną owcą i fakt, że Valentine sprawdzał się w roli Łowcy znacznie lepiej nie był przypadkiem. On podzielał zdanie ich rodziców w niemal każdej kwestii.