9 stycznia 2017

[KP] Franciszek Dobrowolski



Franciszek Dobrowolski


Dwadzieścia trzy lata w świecie pełnym gwałtowności i pogryzionych długopisów. ♦ Miłośnik anyżu oraz cukierków migdałowych. ♦ Student trzeciego roku dziennikarstwa. Jego obecnym celem jest uczestnictwo w warsztatach reportażu organizowanych przez Wydawnictwo Czarne. ♦ Swojego brata, bliźniaka zresztą, od zawsze traktował ze stosowną rezerwą. Nie przepada za jego znajomymi i, tak mu się wydaje, ze wzajemnością. ♦ Raczej niezainteresowany rodziną, choć masochistycznie biorący udział we wszelakich wyjazdach. ♦W chwilach nieuzasadnionej paniki, zazwyczaj wynikającej z pisarskiego marazmu, potrafiący podbić oko, nie tylko swoje. ♦ Kruchość fizyczną nadrabia aż nazbyt rozwiniętymi zdolnościami perswazji.


22 komentarze:

  1. Pięciogodzinna podróż na tylnej kanapie samochodu z rodzicami na przedzie i postojami co czterdzieści pięć minut, nie była zbyt dobrym rozpoczęciem wyjazdu. Zatrzymywanie się na co trzeciej stacji benzynowej bo siku, bo piciu, bo Joanna musiała kupić tabletki na ból głowy, bo ciotka Elżbieta ma mdłości, wywołało u Miłosza jeszcze większą irytację niż ta z którą wsiadał do auta pod domem. I te rodzinne pogawędki na parkingu, kiedy z jednego auta wysiadali ciotka z wujkiem, z kolejnego Joanna ze swoim wybrankiem serca i do tego rodzice z nim na doczepkę. Wyjątkowo nie miał ochoty integrować się dzisiaj ze swoją rodziną. Jego myśli krążyły nieustannie wokół brata, a raczej tego jaki z niego farciarz, któremu udało uniknąć się udręki rodzinnego podróżowania. Przynajmniej co jakiś czas Spotify słuchawki zapewniały mu trochę odpoczynku od muzyki z lat młodości jego rodzicieli.
    Tym razem padło na góry. Był to wybór ciotki Elżbiety, którego z racji jej dobijania do pięćdziesiątki, nikt nie miał odwagi zanegować. Miłosz uznał ten pomysł za całkiem dobry, lubił góry, a nawet na swój sposób lubił te ich rodzinne wypady. Jedynym czego szczerze nie cierpiał było to wielkie halo i szum, który robił się wokół każdego takiego wyjazdu. Dlatego, kiedy wreszcie zatrzymali się na parkingu przed pensjonatem, był bliski nawrócenia i chwalenia Boga, za to, że doprowadził jego udrękę do końca. Zarzucając torbę na ramię podążył jako ostatni za rozgadanym stadem swojej rodziny, a kiedy tylko udało mu się otrzymać klucz do pokoju numer dwadzieścia pięć, czym prędzej wyniósł tam swoje jestestwo. Dla pewności przekręcił jeszcze zamek i rozejrzał się po pomieszczeniu. Pokój jak pokój, nic szczególnie szpetnego, ani powalającego na kolana. Standard raczej przeciętny z tych nieco wyższych, ale i tak przecież o to nie dbał. Ważne aby miał łóżko do spania. Rzucił torbę w nogach tego, które było bliżej okna. Skopał buty z nóg, gdyż wcześniej nie za bardzo przejmował się sznurowaniem ich i powiesił swoją szarą, wełnianą kurtkę na oparciu jednego z krzeseł. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech, wreszcie otaczała go względna cisza. Zdjął swój bordowy sweter i pozostając w lekko rozciągniętym bezrękawniku w sekundę znalazł się na łóżku, które wybrał. Wyciągając się do tego stopnia, że coś boleśnie strzeliło w kręgosłupie, założył ręce za głowę i zamknął oczy. Potrzebował się zresetować, żeby później mniej pluć jadem na własną rodzinę, która w tym momencie i tak była jeszcze wybrakowana.
    Usłyszał go jeszcze zanim przekręcił klucz w zamku. Krok swojego bliźniaka był w stanie rozpoznać wszędzie i zawsze bezbłędnie. Kiedy Franciszek wszedł z całym swoim bagażem do pokoju, Miłosza opuszczała resztka rozkosznej drzemki, którą sobie uciął, jednak jego oczy pozostały zamknięte. Nie mógł powstrzymać jednak drgnięcia kącika ust, kiedy brat skomentował ich pokój. Zawsze musiał to robić. Naprawdę zawsze. I to jego: Będziesz chory. Gorzej niż matka, kiedy mieli po siedem lat. Już miał nazwać go hipochondrykiem, kiedy usłyszał nutkę irytacji w głosie Franciszka. Uniósł wreszcie powieki, mierząc się z identycznym spojrzeniem jak jego własne. Jego brat wciąż miał na sobie płaszcz i szalik, kiedy on sam był jedynie w spodniach i podkoszulku. Chciał powiedzieć coś na powitanie, ale Franciszek zaraz zaczął grzebać w swoim bagażu. Złapał w locie rzucony mu sweter i patrząc na brata również przysunął go do swojej twarzy, biorąc głęboki wdech. Uwolnił go spod swojego spojrzenia dopiero w momencie, kiedy głowa musiała przejść przez właściwy otwór, aby założyć sweter.
    - Nie musisz go prać. - Powiedział patrząc jak brat kładzie książki na nocny stolik, wciąż pozostając w płaszczu. - Lubię jak pachniesz. - Wstał ze swojego łóżka i zrobił kilka kroków, zatrzymując się tuż za plecami Franciszka.
    Niemal objął go ramionami, łapiąc od tyłu poły płaszcza i pociągając je lekko do tyłu i w dół, aby jego właściciel wysunął ramiona z rękawów. Kiedy stało się to co zamierzał, rzucił płaszcz na drugie, wolne jeszcze łóżko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie przesadzaj, nie jest tak zimno. - Powiedział, kiedy znów spotkał spojrzenie brata. - Jesteś przewrażliwiony. Jak zawsze. I mi też miło cię widzieć. - Zmrużył lekko oczy, kiedy kącik ust powędrował nieco w górę, w grymasie przypominającym zalążek uśmiechu. - I nie wiem gdzie są wszyscy. Z dala ode mnie, to najważniejsze. - Odwrócił się na pięcie i podszedł do burka, opierając się o nie i zakładając ręce na piersi. - Nie pytaj, nie wiem kto gorszy. Ciotka Elżbieta, Joanna, czy nasz przyszły szwagier. Jak on ma na imię w ogóle? A kolację podają w jadalni od dziewiętnastej. Znajdziesz wszystkich bez problemu. Pewnie będą najgłośniejszym towarzystwem w całym hotelu. Aż mi się odechciewa jeść. - Kiedy już wypluł z siebie trochę żółci, jego własny żołądek odezwał się zdradliwym, kompromitującym burczeniem. Przewrócił oczami i znów spojrzał na swoje niemal lustrzane odbicie. - Spóźniłeś się. Co cię zatrzymało?

      Usuń
  2. Zdecydowanie łatwiej było mu funkcjonować w towarzystwie brata kiedy byli jeszcze dziećmi. Wtedy nie mieli tak popaprane w głowach jak teraz, a jedynym problemem było: Mamo, ale prawda, że mnie kochasz bardziej niż jego? Naprawdę chciał być miły, w końcu minęło już parę ładnych miesięcy od kiedy widzieli się ostatni raz. Niestety, jego chęci trafił szlag w momencie, kiedy poczuł, że licznik cierpliwości jaką miał wobec brata, niebezpiecznie zaczął odliczać w stronę zera. Udało mu się powstrzymać złośliwość, kiedy Franek snuł swoje przewidywania na temat wkurwienia się na niego. Pewnie miał rację. Prędzej czy później i tak rzucą się sobie do gardeł, jak wtedy, na urodzinach matki, kiedy punktem zapalnym była totalna pierdoła, a konsekwencją siniaki i zadrapania, jakie obaj z tego wynieśli. Od długiego już czasu funkcjonowali właśnie w ten sposób. Czyny, poza drobnymi wyjątkami, mówiły o braterskiej trosce, jednak jad jakim się opluwali... Wszystko to było trochę chore, a podłoże tego leżało nie wiadomo gdzie. On sam jakoś nigdy nie zastanawiał się nad tym głębiej.
    - Masz rację. Te rodzinne wyjazdy to chora przyjemność, którą odczuwam. Zwłaszcza, kiedy muszę dzielić z tobą pieprzone kilka metrów kwadratowych. Jestem masochistą, nie wiedziałeś? - Cierpliwie znosił wszystkie zabiegi brata, lekko napinając mięśnie, kiedy ten wsuwał podkoszulek za pasek jego spodni. Kiedy skończył z jego grzywką, Miłosz miał szczerą ochotę wetknąć te zakichane okulary wprost w oczy Franciszka.
    - I co, stanął ci?. - Odszczeknął się na wzmiankę o byciu przystojniejszym, widząc łobuzerski uśmiech na tak dobrze znanych mu ustach. - Nie przypominaj mi o twoich żałosnych przyjaciołach, jedyny plus, że to nie mi zawracasz teraz dupę. - Odbił się lekko od biurka i zrobił kilka kroków w stronę bliźniaka, zaglądając mu w oczy. Zupełnie zapomniał o tym, że sam zadał pytanie, a brat po prostu odpowiadał. - Chwalisz się czy żalisz? Nie chcę wiedzieć z kim się lizałeś, ani kogo przeleciałeś. - Nieświadomie zacisnął lekko pięści, kiedy podstępny stworek o nazwie agresja otworzył leniwie jedno oko, wybudzając się z drzemki na jego lewym ramieniu. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, ale Franciszek zgrabnie zmienił temat i mijając go z obojętnością, wyszedł z pokoju.
    - Kurwa! - Miłosz odwrócił się z impetem i kopnął krzesło stojące przy biurku. - Kurwa... - Przeklął jeszcze raz, kiedy paskudnie zabolał go palec u stopy odzianej tylko w skarpetkę. To nie było najmądrzejsze z jego strony. Odetchnął głębiej kilka razy i sięgnął po buty. Już miał opuścić pokój, kiedy zatrzymał się, widząc swoje odbicie w lustrze obok drzwi. Przez chwilę patrzył krytycznie na swoje włosy, po czym wsunął w nie palce i roztrzepał grzywkę, którą wcześniej ułożył Franek. Dopiero wtedy wyszedł z pokoju i przekręcił zamek. Brat czekał na niego przy schodach. W milczeniu zeszli na dół, gdzie znaleźli całą swoją głośną rodzinkę. Miłosz bez słowa wyminął Joannę, która przyskoczyła do Franka, zaraz paplając mu coś o swoim narzeczonym. Usiadł przy stole, obok wujka Krzysztofa, który był na tyle postawny, że nieco osłaniał go przed znaczącymi spojrzeniami rodziców, które dobitnie świadczyły, że swoim zachowaniem kolejny raz ich rozczarowuje. Westchnął cicho, sięgając po wodę i nalewając ją do wysokiej szklanki. W końcu to były urodziny Elżbiety, a on nie chciał wyjść na totalnego buca, dlatego grzecznie odpowiadał na wszystkie pytania kierowane w jego stronę. Na wszystkie poza tymi dotyczącymi studiów czy pracy. One nie były przeznaczone dla niego. Za to jego wspaniałe rodzeństwo z chwaliło się jak mogło, zwłaszcza Joanna, która w nowej pracy zdawała się błyszczeć niczym gwiazda. Widział dumę rosnącą w oczach rodziców, kiedy ciotka indagowała Franciszka na temat jego dziennikarstwa, a on z pasją opowiadał o swoich planach. Jemu przypadła w udziale rola czarnej owcy, która miała być lekarzem, a została... no właśnie, kim? Rodzice nie rozumieli i nie akceptowali jego wyboru, dlatego nigdy nawet nie pytali jak jego studia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między innymi dlatego poczuł niewypowiedzianą ulgę, kiedy kolacja dobiegła końca, a na stole pojawiły się trunki wszelakiej maści. Teraz czas wypytywania dobiegł końca, a on mógł przestać czuć się tak kretyńsko. Sięgnął po swój gliniany kufelek z grzanym winem i wstał od stołu, kiedy Joanna zawołała go, by dołączył do niej, jej ukochanego i Franciszka, siedzących przy niższym, mniejszym stoliku na uboczu, z jakąś planszówką rozłożoną przed nimi.
      - W co gramy? - Zapytał w przestrzeń, rozsiadając się w głębokim fotelu i upijając łyk czerwonego wina, przyjemnie podgrzanego z pomarańczą i goździkami.

      Usuń
  3. Nie był dobry w planszówki i nigdy nie przykładał się za bardzo do zrozumienia zasad gry. Nie miał też problemów z przegrywaniem. Po prostu w sytuacjach takich jak ta, włączał się w rozgrywkę wiedząc, że kolejna będzie miała miejsce za kilka miesięcy na kolejnym wyjeździe. Te kilka wieczorów z grami zupełnie mu nie przeszkadzało, w przeciwieństwie do komentarzy całej rodziny, które pojawiłyby się gdyby olał wszystkich i poszedł na górę do pokoju.
    Bez słowa przesunął się tyle ile mógł, czując jak ciało brata wciska się tuż obok. Rzucił mu przelotne spojrzenie i poprawił jego nogę na swoich udach, przekładając przez nią ramiona i opierając łokcie na kolanach. Kufel z winem postawił pomiędzy stopami na podłodze, a w dłoniach rozłożył karty. Przegrywał sromotnie już od pierwszej rundy, ale miał to gdzieś. W miarę upływu czasu czuł jak po jego ciele rozlewa się ciepło powodowane zwiększającą się ilością alkoholu we krwi i ciężar nogi bliźniaka na swoich własnych.
    - Rzuciło ci się na oczy już do reszty? - Mruknął patrząc znad kart na narzeczonego siostry. - To jakaś kompletna ciapa. Zobacz, nawet nie wie w którą stronę przesunąć pionek. - Prychnął przyglądając się ruchom przyszłego szwagra. - Tamten poprzedni był lepszy, chociaż za Aśką to nigdy nie trafisz. Zmieniała ich jak rękawiczki.
    W gruncie rzeczy wcale tak nie myślał. Cieszył się, że Aśka znalazła wreszcie porządnego faceta z którym zamierzała stworzyć poważny związek, o czym świadczył złoty pierścionek na palcu serdecznym prawej dłoni. Zaprzeczył tylko dlatego, że Grzesiek zapunktował w oczach Franciszka.
    Wraz z upływem czasu i ubywaniem alkoholu, gra stała się dla wszystkich na tyle nużąca, że Miłosz przestał w ogóle ogarniać czyja kolej i kto właściwie jest do przodu. Aśce zaczęło totalnie odbijać, chichotała jak nastolatka i lepiła się do Grześka jakby był lepem na muchy.
    - Zarządzam koniec. - Miłosz rzucił karty na plansze i przeciągnął się, prostując plecy. - Grzesiek wygrałeś, a ty siostra nie pij już więcej, bo wstyd tylko przynosisz rodzinie Dobrowolskich. - Spojrzał krytycznie na Aśkę, a ona w odpowiedzi wystawiła mu język.
    - Uroczy jak zawsze. Może byś kiedyś wyjął ten jadowity kieł ze swojego serduszka, co braciszku? Chodź kotek, czas zmienić towarzystwo, zanim się otrujemy jadem. - Wstała i rzucając mu obrażone spojrzenie, pociągnęła narzeczonego w przeciwległą stronę sali.
    Akurat, kiedy odeszli od stolika Miłosz poczuł na szczęce dłoń bliźniaka. Dobrze, że Aśka już poszła, bo znów rzucałaby w ich stronę te dziwne spojrzenia. Zmrużył na chwilę oczy, pozwalając bratu błądzić opuszkami palców po jego skórze.
    - Nie, to od jadu. Słyszałeś ją. - Zagryzł policzek od wewnętrznej strony, czując jak palec Franka rysuje niewielki okrąg na granicy wrażliwej strefy. - A od kiedy ty interesujesz się tym jak wyglądam, hm? - Spojrzał kątem oka na brata i upił kolejny łyk swojego trunku. - Więcej biegam, może to od tego. Ja nie zauważyłem zmiany. - Dodał po krótkim namyśle. Nie miał ochoty na kolejną porcję uszczypliwości. A przynajmniej nie teraz, kiedy czuł się odprężony, głównie za sprawą wypitego wina i ciepła bijącego z kominka, który był tuż obok.
    Rozsiadł się wygodniej, opierając plecy o fotel i odchylając głowę. Przymknął oczy, dłoń z kuflem opierając na swoim udzie, a drugą odruchowo kładąc na nodze Franciszka, która wbrew pozorom przyjemnie mu ciążyła.
    - Nie przestawaj. - Mruknął cicho, kiedy Franek odsunął swoją dłoń. Był to jeden z rzadkich momentów, kiedy akurat nie rzucali w siebie mięsem i Miłosz miał zamiar wykorzystać tą chwilę świętego spokoju.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cała sytuacja w której się znalazł była tak absurdalnie sielankowa, że aż nie chciał w to uwierzyć. Słuchał słów brata w milczeniu, a w głębi duszy wiedział, że miał rację. Nienawidził tego. Gdzieś z głębi sali dotarły do niego śmiechy pozostałej części rodziny Dobrowolskich. Wiedział, że razem z Frankiem za chwilę będą musieli do nich dołączyć. Właściwie Miłosz miał na to ochotę już teraz. Musiał przerwać to co właśnie się działo, musiał coś odpowiedzieć, bo sytuacja zaczynała go powoli męczyć. Pochylił się, odstawiając kufel z niedopitym winem na stolik, gdzie wciąż leżała rozłożone gra.
    - A ty na siłę chcesz mnie analizować, co? Nic się nie dzieje. - Spojrzał na brata, jednocześnie zdejmując jego nogę ze swoich ud. - Posłuchaj, cokolwiek ci się wydaje, nic o mnie nie wiesz. I nie wciskaj mi tych bzdur, że jesteśmy bliźniakami i pewne rzeczy po prostu się czuje. To brednie, rozumiesz? A nawet jeśli jakimś cudem to prawda, to między nami nie ma czegoś takiego. Jedno spotkanie raz na kilka miesięcy nie daje ci żadnego prawa do myślenia, że jest inaczej. Rozjechaliśmy się już dawno temu, a teraz pozostały nam tylko te wyjazdy. - Zrobił nieokreślony gest ręką, mniej więcej w stronę z której dochodziły roześmiane głosy Dobrowolskich. - Chodź, zaraz będą narzekać, że się nie integrujemy. - Z niewielkim trudem wstał z fotela, wszystko przez to, że gdy siedzieli na nim we dwóch, było trochę ciasno. Wsuwając dłonie w tylne kieszenie jasnych spodni, ruszył w stronę swojej rodziny.
    Kiedy zajmował miejsce przy stole wciąż czuł gorycz własnych słów na języku. Może to wina Franciszka, a może wszystkie negatywne uczucia nawarstwiające się w nim od momentu wspólnej kolacji, były przyczyną. A może nie znał jej wcale. Ostatnio miał jeden ze swoich cięższych okresów w życiu, a kiedy dowiedział się o wyjeździe, jego podłe samopoczucie jeszcze się nasiliło. Stresował go ten wypad w góry. Głównie dlatego, że ostatnio rzadko rozmawiał ze swoją rodziną, rzadko przyjeżdżał do domu i zupełnie zapomniał jak się przebywa w towarzystwie całego stadka Dobrowolskich.
    Ze świata własnych przemyśleń, wyrwała go wyjątkowo sprośna pointa żartu, który wujek Krzysztof sprzedał wszystkim obecnym przy stole. Zaśmiał się z grzeczności, ale przy kolejnym jego śmiech był zupełnie szczery. Nie ma co, musiał jakoś przetrwać te kilka dni, a skoro dopiero pierwszy chylił się ku końcowi, to była nadzieja, że kolejne może będą lepsze. Kiedy tu jechali widział nieopodal stok narciarski i wypożyczalnię sprzętu. Na wszelki wypadek zapakował swoje ciuchy do snowboardu i dobrze. Jutro miał zamiar się wyszaleć na stoku, przynajmniej będzie miał zajęcie, a kiedy porządnie się zmęczy, może będzie milszy dla świata, albo świat dla niego. Zależy.
    - Hej, a słyszeliście to...? - Skoro miał zmienić nastawienie, to równie dobrze mógł zacząć od opowiadania dowcipów, gdyż wujkowi chwilowo skończył się repertuar, a on z racji bycia studentem znał wcale nie gorsze. Jakoś dziwnie mu ulżyło, kiedy towarzystwo przy stole roześmiało się, gdy skończył. Nawet Aśka spojrzała na niego nieco przychylniej, a on odwzajemnił jej uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
  5. - Kiedyś połamię ci tą rękę, gnojku. - Wymamrotał pod nosem, patrząc za odchodzącym Franciszkiem.
    - Co mówiłeś kochany? - Ciotka pochyliła się bardziej w jego stronę, prosząc aby powtórzył.
    - Nie, nic ciociu. Musiało ci się coś wydawać. - Uśmiechnął się grzecznościowo, i poklepał dłoń ciotki leżącą na blacie stołu.
    - Franuś się źle czuł? Czemu poszedł? - Ciotka wciąż zagadywała, a jedno spojrzenie w jej oczy wystarczyło Miłoszowi, aby stwierdzić, że nalewka wujka zrobiła swoje.
    - Tak ciociu. Chyba coś z żołądkiem, wiesz? - Kolejna zdawkowa odpowiedź.
    - Może sprawdzisz co z twoim bratem? Zainteresuj się trochę rodziną, Miłosz. - To ojciec. Nie byłby sobą, gdyby nie czepił się go nawet teraz.
    - Tak, tato. - Powiedział to z tak wymowną intonacją, ze matka odrywając się od rozmowy z Grzegorzem, rzuciła mu wymowne spojrzenia. Nie chciał robić jej przykrości. - Zobaczę co z Frankiem. - Odsunął krzesło i wstał od stołu. - Dobrej nocy wszystkim. - Rzucił na odchodne, wiedząc, że dziś już ich nie zobaczy.
    Wyszedł do głównego holu i zatrzymał się u stóp wysokich schodów, patrząc przez chwilę na ich koniec, gdzie najprawdopodobniej kilka minut temu zniknął jego brat. Postawił nawet stopę na pierwszym stopniu, jednak w końcu zrezygnował.
    - Pieprzyć to. - Odwrócił się na pięcie w stronę wejściowych drzwi. Niewiele myśląc pchnął je i wyszedł przed pensjonat, wprost w mroźne górskie powietrze. Odetchnął głęboko, czując jak płuca lekko szczypią od temperatury wyraźnie plasującej się poniżej zera. Kopnął kupkę śniegu leżącą tuż obok jego buta i nerwowo sięgnął do kieszeni spodni, gdzie w pomiętej niemiłosiernie paczce, tkwił ostatni, równie pomięty papieros. Wetknął go między wargi i zapalił, zaciągając się głęboko. Dym z papierosa zmieszał się z jego oddechem, zamieniając w siny kłąb tuż przed jego twarzą. Drżącą z zimna dłonią roztarł drugie ramię. Sweter to nie było najlepsze odzienie na taką pogodę. Sweter... Założył go dziś tylko dlatego, że już zupełnie zapomniał zapach Franciszka. Dopalił papierosa i zgniótł niedopałek w popielniczce stojącej przy drzwiach. Na powrót pchnął szklane drzwi i wrócił do holu. Teraz już spokojniejszy, z dużą dozą obojętności, wspinał się po schodach w stronę pokoju z numerem dwudziestym piątym. Po kolejnym spięciu nie miał pojęcia co zastanie w oczach swojego bliźniaka, ale cokolwiek by to nie było ufał, że przyjmie to spokojnie.
    Nacisnął na klamkę i wszedł do pokoju. Franciszka nie było nigdzie w zasięgu wzroku, ale z łazienki dochodził szum wody. Miłosz, zdjął granatowy sweter i składając go z niemal pedantyczną dokładnością, położył na łóżku brata. Sam natomiast zajął się szukaniem czystej bielizny w swojej torbie. Kiedy już znalazł właściwą część garderoby, zaległ na łóżku, czekając aż łazienka będzie wolna. Chciał po prostu wziąć gorący prysznic i zasnąć wreszcie, by porządnie odpocząć, a jutro zacząć od nowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szum wody dobiegający z łazienki był dziwnie uspokajający. Miłosz wsłuchał się w ten dźwięk, zakrywając oczy dłonią o długich, smukłych palcach. Potrzebował chwili wyciszenia, gdyż licznik cierpliwości nie tylko do Franka, ale całej rodziny, niebezpiecznie zbliżał się do zera. Wiedział, że źle zaczął z rodzicami, z Aśką, z Franciszkiem. Przenosił na rodzinę nie te emocje, które powinien, chociaż naprawdę ciężko było znieść wzrok ojca i jego komentarze, nieważne jakby się starał. Ta relacja popsuła się już dawno. Jakieś trzy lata temu, kiedy oznajmił, że nie pójdzie w ślady ojca, odrzucając miejsce na Akademii Medycznej, pomimo pewności, że dałby sobie tam radę. Nie chciał być lekarzem i koniec. Jakoś reszta jego rodzeństwa mogła być kim chciała i ojciec przyjął to bez mrugnięcia okiem, tylko Miłosz został w jego oczach czarną owcą. Tak przynajmniej do odczuwał.
    - Mhm, postaram się. - Mruknął zsuwając dłoń z oczu, kiedy jego bliźniak opuścił łazienkę, a jego usta opuściły kolejne zdania, formułując się w pretensje. Westchnął cicho i podniósł się do pozycji siedzącej. Potarł oczy, które zaczynały piec po długim dniu. Ciekawe czy nie zapomniał swoich kropli.
    Wkurwiasz mnie, wiesz? Te i kolejne słowa brata dotarły do niego jakby z opóźnieniem. Podniósł się ciężko z łóżka i stanął przed Franciszkiem. Byli dokładnie tego samego wzrostu, a kiedy bliźniak nie miał na nosie okularów, byli niemal nie do odróżnienia. Zajrzał mu w oczy, ale w jego spojrzeniu nie było już tego butnego błysku, raczej zmęczenie i zrezygnowanie, świadczące o tym, że odpuszcza.
    - Wiem. Czyż nie to właśnie przewidziałeś, kiedy tylko się tu pojawiłeś? I nie, nie twoja wina. To prawda. To się już więcej nie powtórzy. - Zakończył zupełnie w taki sam sposób jakby rozmawiał nie z bratem, lecz z ojcem. Zmrużył lekko oczy, w następnej chwili odwracając spojrzenie i sięgając do swojej torby po kosmetyczkę. - Jeśli to zrobisz, przynajmniej ojciec się ucieszy. Zdaje się zapominać, że ma dwóch synów. - Zamilkł w końcu, kiedy zdał sobie sprawę, że zaczyna się użalać. Nie taki był jego cel. Chociaż wydawałoby się, że miał aż nadto czasu przy przyzwyczaić się do całej sytuacji, ojciec wciąż skutecznie potrafił wyprowadzić go z równowagi.
    Zdjął podkoszulek, odsłaniając lekko posiniaczone plecy, pozostałość jakieś zapomnianej bójki sprzed tygodnia w którą wdał się wracając z uczelni wieczorem. Pozbierał bieliznę i kosmetyczkę, kierując swoje kroki do łazienki. W progu znów zatrzymał go głos Franciszka.
    - A ty, Franek? - Słowa same wyrwały się z ust, zanim zdążył je przemyśleć. Odwrócił na chwilę wzrok, jednak była to jawna ucieczka od badawczego spojrzenia brata, które czuł teraz na sobie. Zmierzył się z nim ponownie, tym razem na dłużej. Chciał zapytać gdzie była matka, kiedy ojciec gnoił go od góry do dołu na każdym kroku, ale zamiast tego powiedział: - Jutro z nią porozmawiam, uspokoję. - Z tymi słowami zniknął w łazience, zamykając za sobą drzwi.
    Rozebrał się szybko i wszedł pod prysznic. Ciepła woda rozbiła się o jego bladą skórę, przyjemnie masując spięte mięśnie. Gdyby nie zmęczenie, które dało o sobie znać ze zdwojoną siłą, pewnie stałby pod prysznicem znacznie dłużej. Teraz jednak chciał już tylko się położyć. I tak przeczuwał, że będzie miał problemy z zaśnięciem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakręcił wodę i wytarł dokładnie całe ciało. Pospiesznie dokończył wieczorną toaletę i wciągnął czyste bokserki na tyłek. Białe z logiem Hilfigera na gumce, dawny prezent od Franciszka zresztą. Z ulgą przyjął fakt, że kiedy wyszedł z łazienki z ciuchami w jednej ręce, jego brat zdawał się już spać. Na nosie wciąż jednak tkwiły okulary, a na brzuchu rozłożona książka. Miłosz, wrzucił rzeczy do torby i cicho podszedł do łóżka Franka. Ostrożnie podniósł książkę i przebiegł wzrokiem po kilku pierwszych zdaniach. Nie rozumiał jak jego bliźniak może czytać takie ciężkie kobyły, ale ostatnimi czasy nie rozumiał wielu rzeczy, które związane były z bratem. W tym swojego zachowania. Odłożył książkę na nocy stolik i sięgnął po okulary, które lekko sunęły się z nosa Franka. Kiedy tylko je zdjął, wzdrygnął się, gdyż brat niespodziewanie na niego spojrzał.
      - Wybacz. Myślałem, ze już śpisz.

      Usuń
  7. - Zawsze możesz mnie przytulić w nocy. - Powiedział z pozorną obojętnością, odkładając na stolik nocy okulary, które zdjął z nosa Franciszka. - Co? A to... - Spróbował zerknąć na swoje plecy. Nawet nie przyjrzał się w łazience w jakim są stanie. Myślał, że już nic nie widać. - Wracałem z uczelni. Padał śnieg i było zimno jak diabli, więc skróciłem sobie drogę przez Park Akademicki. - Zrobił dwa kroki do tyłu i opadł na swoje łóżko, odchylając się lekko w tył na wyprostowanych rękach. - Tylko zapomniałem jak łatwo jest tam dostać w mordę. - Wzruszył lekko ramionami. Było minęło. Ważne, że się obronił. - Jakieś dwa dresy, nie widziałem ich wcześniej. Głupie pogróżki ze śmiesznym nożykiem w ręce. - Mniej więcej tyle pamiętał, bo później była już tylko adrenalina, serce niczym pompa wrzucające krew w tętnice, kilka ostrzejszych przekleństw i bolące knykcie.
    Nawet nie pamiętał momentu w którym nauczył się bić. Nie pamiętał czy w ogóle musiał. Może miał to w genach po jakimś dziadku-zabijace, kto wie? Nie uważał aby była to szczególnie ważna umiejętność w życiu, z której należy być piekielnie dumnym, ale była przydatna. Zwłaszcza, kiedy okazało się, że obicie czyjejś gęby spuszczało z niego parę. Cóż, zawsze mógł zostać ćpunem.
    Chłodniejszy podmuch powietrza, który jakimś cudem przedostał się przez doszczelnione okno za jego plecami, zatańczył w okolicach nerek. Miłosz wzdrygnął się, czując jak włoski na jego ciele delikatnie się unoszą. Przyciągnął bliżej swoją torbę, wygrzebując z niej bawełniany, czarny podkoszulek. Włożył go na siebie i przygładził przylegający na brzuchu materiał. W przeciwieństwie do brata nie miał zwyczaju opatulać się na noc. Nawet w zimie rozkopywał kołdrę na wszystkie strony.
    Stuknął palcem dwa razy w wyświetlacz telefonu, który zostawił po przyjeździe na nocnej szafce obok łóżka. Za pół godziny zmieniała się data w kalendarzu, przeskakując na kolejny dzień. Ziewnął krótko i wsunął się pod swoją kołdrę. Poduszę poddał szeregowi zabiegów uklepywania i miętoszenia i dopiero kiedy był zadowolony, położył na niej głowę, wsuwając pod nią jedną dłoń.
    - Zgaś światło jeśli już nie będziesz czytał. - Lampka przy jego łóżku była wyłączona, a jedynym źródłem światła była ta przy łóżku Franka.
    Naciągnął kołdrę bardziej na brzuch i z westchnieniem przymknął oczy, dając im odpocząć. Jednak zapomniał przeklętych kropli. Trudno, jakoś sobie poradzi bez nich. Wiedział też, że zanim zaśnie będzie musiał sobie poradzić z godzinami bezsenności. Nie lubił nowych miejsc. Zawsze miał problem z przyzwyczajeniem się do łóżka, nowych odgłosów, a każdy szmer wybijał go ze snu. Jedynym miejscem w którym tak naprawdę potrafił zasnąć w sekundę i przespać twardo do rana było jego własne łóżko w pokoju w domu rodzinnym. Rzadko tam bywał ostatnio, więc i okazji do porządnego snu było niewiele. Musiał to zmienić. Może po sesji, kiedy będzie miał trochę wolnego wpadnie do domu. Mama by się ucieszyła. Zjadłby też coś normalnego, bo kucharz z niego był żaden. Syf który w siebie wrzucał i kilometry które biegał pewnie przyczyniły się do zmiany jego sylwetki. Zresztą Franciszek nie omieszkał tego nie zauważyć wcześniej. Zdecydowanie musiał coś zrobić w kwestii podniesienia swoich zdolności kulinarnych. I zdecydowanie musiał teraz przestać myśleć o takich bzdurach, bo nie zaśnie do rana. Może staromodne liczenie owiec jednak się sprawdzi? Pierwsza, druga, trzecia (...) piętnasta, szesnasta (...) Wcale nie zapowiada się, że zadziała. Dwudziesta (…) dwudziesta piąta (...).

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zdawał sobie sprawy, że zasnął do momentu w którym do stanu znikomej świadomości przywróciło go ugięcie się materaca łóżka tuż za jego plecami, a następnie gorący cień oddechu między łopatkami. Franciszek. Bo którzy inny? Raz, że tylko z nim teraz dzielił pokój, a dwa? Z nikim innym w całym jego dwudziestotrzyletnim życiu nie spał w jednym łóżku. Franciszek był jedyną osobą. Nawet po nocy pełnej westchnień, dotyku i agresywnych pocałunków, to on był tym, który odchodził bez słowa od innych. Miłosz po prostu taki był i nikt nie mógł tego zmienić. Tak jak nic nie było w stanie sprawić, żeby ponownie usnął, kiedy został obudzony w środku nocy. Spanie w trybie czuwania.
    - Rozchorujesz się. - Mruknął zaspanym głosem, a jego ciało drgnęło kiedy opuszczały je resztki snu. - Przestań smarkać w moją koszulkę i przykryj się. - Odwracając się na plecy, wyciągnął spod swojego ciała część kołdry, w którą jakimś cudem udało mu się zawinąć podczas snu. Natychmiast okryła ona ciało Franciszka, kiedy Miłosz przekręcił się na bok, przodem do brata, wraz z kołdrą przerzucając przez jego ciało swoje ramię. - Milcz. Ani słowa. - Mruknął wciąż zaspany, wciąż z przymkniętymi oczami, jednak wyraźnie słysząc jak brat wciąga powietrze w usta, gotów coś powiedzieć. Sam się zdziwił, kiedy jednak nie dotarły do niego żadne słowa. Może to zwyczajowa cisza przed burzą. Miał nadzieję, że nie. Był środek nocy. Chyba.
    Pomimo świadomości, że sen już tej nocy nie przyjdzie do niego, jeszcze przez dłuższą chwilę leżał w ciszy z zamkniętymi oczami. Rozgrzana od jego własnego ciała poduszka i kołdra przyjemnie otulały rozleniwione snem ciało, tylko to leżące obok, wciąż było nieco chłodne, zwłaszcza stopy. Przesunął się nieco i odruchowo przyciągnął Franciszka bliżej. Cóż, przynajmniej chciał, bo właściwie brat poruszył się sam. Miłosz miał trochę siły, ale nie na tyle, zwłaszcza wyrwany ze snu.
    Podniósł powieki, dopędzając resztkę snu błądzącą po rzęsach i spojrzał na brata. Nieco ciemniejsze w odcieniu oczy Franciszka, teraz wydawały się być zupełnie czarne. Nic dziwnego, w pokoju było ciemno, a jedyna plama księżycowego światła się gała zaledwie tuż poniżej ręki którą wciąż trzymał na wysokości pasa bliźniaka. Ręki, która zaraz zmieniła swoje położenie, długimi palcami dłoni, przebiegając po ramieniu brata, zgrabnie niczym po klawiaturze fortepianu, który starał się okiełznać. Odgarnął kosmyk dłuższych, niemal białych włosów za ucho Franciszka, nie omieszkując z pewną premedytacją, zahaczyć opuszką palca o skórę tuż za uchem.
    Kiedyś, dwa-trzy lata temu, jeszcze starał się analizować swoje zachowanie względem brata. Godziny przemyśleń doprowadziły do jednego wniosku: że poza czysto braterską miłością, którą do niego żywił (nawet jeśli okładali się pięściami i wyzwiskami), niektóre jego spojrzenia, gesty i słowa, dawno opuściły granicę braterskiej zażyłości. Czy czuł się z tym źle? Może kiedyś. Raczej nie. Tym bardziej, że Franek nie wyrażał żadnej niechęci, a wręcz prowokował go tak otwarcie. Czasem tylko spojrzenia rzucane przez Aśkę dawały mu do myślenia, ale w następnej chwili gest, czy słowo bliźniaka sprawiały, że myślenie schodziło na dalszy plan.
    To właśnie Miłosz z nich dwóch był tym, który najpierw działał, a dopiero później przychodziło zastanowienie nad konsekwencjami czynów. To dlatego nie raz wpadał w tarapaty, przez niewyparzony język czy zbytnią impulsywność. To dlatego też on z nich dwóch był tym, który zbierał baty i z upływem czasu nauczył się je oddawać. Dość skutecznie, patrząc chociażby na skręconą kostkę Franciszka, po urodzinach matki. Był cholerykiem, co tu dużo mówić. Nauczył się z tym żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ten brak zastanowienia nad tym co robi sprawił, że jego dłoń, a właściwie opuszki palców, leniwie badały strukturę skóry na szczęce Franciszka. Wyczuwał lekkie igiełki zarostu na żuchwie, zanim palce przesunęły się niżej, na linię smukłej szyi i dalej do krawędzi kołnierzyka czarnej koszulki. Odbiły się od niej, niespiesznie wracając do ładnie zarysowanego podbródka, nieco ostrzejszego, niż jego własny. Nie zabawiły tam długo, zaraz sięgając idealnie wykrojonej dolnej wargi, w kolorze, którego Miłosz nie potrafił precyzyjnie określić. Utkwił dłuższe, lecz ciężkie i uważne spojrzenie w oczach Franka, jakby czegoś w nich szukając. Być może coś w nich znalazł, może nie. Nie liczyło się to zupełnie, kiedy w następnej chwili przysunął się, sięgając swoimi ustami warg, które przed chwilą muskały jego palce. Nie myślał, po prostu działał i robił to na co miał ochotę, ryzykując odepchnięcie, skrzyczenie i całą wiązankę wymyślnych epitetów, którymi mógł go obdarzyć Franciszek. Łącznie z wybiciem mu połowy idealnie równego i białego uzębienia.

      Usuń
  9. Kiedy jego usta miękko dotknęły tych drugich, poczuł jak ciało leżące obok niego tężeje. Przestał już w momencie kiecy usłyszał w jaki sposób wypowiadane jest jego własne imię. Jednak dopiero kiedy poczuł niemrawy nacisk dłoni opartej o jego splot słoneczny odsunął się. Jego twarz teraz zamknięta i niewyrażająca zupełnie niczego. Nie czuł żalu ani skruchy, nic z tych rzeczy, jednak zanim zrobił to co zrobił, wydawało się, że widzi głęboko w oczach Franciszka błysk, gniewu, niepewności, niechęci? Był wyjątkowo marnym graczem w nazywaniu emocji. Teraz te oczy zostały przed nim zamknięte, ale on wciąż nie spuszczał uważnego spojrzenia z twarzy bliźniaka. Czasem z drobnego nerwowego tiku, grymasu ust mógł dowiedzieć się więcej niż z całego potoku słów. Nic takiego nie nastąpiło. Nic, poza słowami: Nigdy więcej. Miłoszowi ciężko było zrozumieć ich prawdziwe znaczenie, tym bardziej, że teraz to dłoń brata rozpoczęła swoją wędrówkę, kończąc ją we włosach tuż obok jego ucha. Wiedział, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Franciszek mógłby zrobić coś dużo gorszego. Coś co ich obu kosztowałoby znów trochę nerwów, trochę udawanej nienawiści, krzyku, a może i siły. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy, ale Miłosz wcale nie wiedział czy to dobry znak. Zwłaszcza, że powieki brata znów się uniosły wraz z zadanym pytaniem, a wyraz jego oczu był równie ciężki do odgadnięcia jak ten Miłosza.
    - Pytasz mnie, czy siebie? - Odezwał się w końcu rozpraszając panującą w pokoju ciszę. - Wiesz, że możesz tu zostać. Wiesz, że i tak zmarzniesz w nocy jeśli pójdziesz. Wiesz też, że na podłodze leży koc, którego nigdy nie użyję i możesz go wziąć dla siebie. - Głos Miłosza był lekko zachrypnięty i nieco głębszy niż normalnie, jak zawsze kiedy zaczynał coś mówić zaraz po obudzeniu się. - Naprawdę Franek, to bardzo proste pytanie na które sam musisz odpowiedzieć: czy TY chcesz iść do siebie? - Jego wzrok z nieodgadnionego przeszedł w pytający.
    Miłosz dokładnie wiedział czego chce w tym momencie. Wiedział, że jeśli kiedykolwiek ma zasnąć tej nocy, to tylko wtedy, kiedy wszystko zostanie tak jak teraz. Zasnąć to za dużo powiedziane. Zapaść w płytką drzemkę raczej. Tak czy inaczej to nie do niego należała teraz decyzja, a cokolwiek zrobi Franek, Miłosz wiedział, że przyjmie to takim jakie będzie. Może czasem zachowywał się jak nieradzący sobie z własnym życiem gówniarz, ale w gruncie rzeczy potrafił twardo stąpać po ziemi i akceptować rzeczy takimi jakimi były. I owszem, czasem ponosiła go fantazja i emocje, jak dziś przy kominku na przykład, kiedy zamiast ugryźć się w język powiedział wszystkie te przeklęte bzdety. Winą za to obarczył rosnące miesiącami napięcie, podczas których prawie się do siebie nie odzywali, nie wspominając iż wcale się nie widzieli, studiując w dwóch różnych miastach. W dużej mierze on był za to odpowiedzialny. Za odrzucone połączenia, za wiadomości pozostawione bez odpowiedzi. Jasne, każdy z nich miał swoje życie, swoich znajomych i przyjaciół, ale tym razem to Miłosz był tym, który postanowił zrobić krok w tył i odsunąć się nie tylko od Franka, ale od całej rodziny Dobrowolskich. Powód? Był tam gdzieś ukryty głęboko. Nie roztrząsany póki co. Poza tym Miłosz był buntownikiem z wyboru i kiedy już wszedł na jakąś drogę, bardzo ciężko było mu z niej zawrócić, nieważne, ze czasem zachowywał się niedorzecznie.
    - Więc? - Spytał po dłuższej chwili, kiedy bliźniak nie wykazywał ani chęci wrócenia do swojego łóżka, ani pozostania w jego własnym.

    OdpowiedzUsuń
  10. Było już późno, a on sam był zmęczony. Nie tyle fizycznie, co psychicznie. Spotkanie z rodziną kosztowało go więcej nerwów i samozaparcia, niż przewidywał na początku. No i był jeszcze brat bliźniak, wodzący go za nos na każdym kroku i bawiący się nim jak szmacianą kukiełką, którą można rzucić w kąt, kiedy nadchodzi znużenie. Miłosz bywał naiwny i co gorsza, zdawał sobie z tego sprawę, a wciąż przełykał gorzką pigułę, niczego się nie nauczywszy.
    - Powiedz mi coś czego nie wiem. - Westchnął ciężko, z rezygnacją w lekko zachrypniętym od snu, głosie.
    Odwrócił się na plecy, zamykając oczy i dodatkowo zasłaniając je przedramieniem. Pociągnął lekko kołdrę, jednak jego zabiegi okazały się płonne, Franek zawinął się w tą większą część. Na szczęście Miłosz nie marzł zbyt szybko. Kolejne słowa brata dotarły do niego jakby z opóźnieniem. Miłosz niekiedy lubił myśleć o sobie, jako o tym który pluje jadem, jednak to jego bliźniak miał niezaprzeczalną zdolność do wlewania go w niepozorne słowa i rozmowy.
    - Wątpliwości? - Odezwał się po dłuższej chwili, kiedy Franciszek urwał swój wywód. - Cieszyłbym się gdyby udało mi się w tobie wzbudzić cokolwiek poza znudzeniem, ale chyba nie w tym życiu. - Zakończył spokojnie, na milimetr nie zmieniając swojej pozycji.
    Był śpiący i zdecydowanie nie gotowy na kolejne werbalne przepychanki z bratem, którego najwidoczniej to bawiło i przyprawiało o poczucie satysfakcji, kiedy mógł nad nim górować. O tej porze i w tym stanie Miłosz miał to zdecydowanie gdzieś. Chociaż gorzka prawda czaiła się gdzieś w zakamarkach umysłu, gotowa opanować jego myśli, kiedy tylko straci czujność. O ile jego relacje z rodziną były w ostatnich latach skomplikowane, to z Franciszkiem osiągnęły poziom mocnego popieprzenia.
    Drgnął niespokojnie, słysząc głos brata o tak innym zabarwieniu niż jeszcze kilka chwil temu. Był totalnie nieprzewidywalny i chyba to męczyło Miłosza najbardziej. Nie wiedział czego się po Franku spodziewać, a to sprowadzało się do tego, ze zupełnie nie potrafił z nim rozmawiać, a przebywanie we wzajemnym towarzystwie często kończyło się mniejszą lub większą katastrofą z większymi lub mniejszymi konsekwencjami.
    - Spij już. - Powiedział niespodziewanie, ignorując słowa brata. - I przestań już gadać, proszę cię. - Naprawdę, więcej by nie zniósł. Nie dzisiaj. Chociaż dopiero teraz dotarło do niego, że właśnie dał Frankowi powód do kolejnych wywodów na temat swojej beznadziejności, lenistwa, wkurwiasz mnie i innych tego typu, które wpuszczał jednym uchem, a starał się wypuszczać systematycznie drugim.

    OdpowiedzUsuń
  11. Wrzaski ojca Dobrowolskiego mogłyby pobudzić cały hotel i pół miasteczka. I najpewniej pobudziły, może nie cały hotel i pół miasteczka, ale pół hotelu na pewno. Miłosz Dobrowolski, całkiem udana, chodź nie do końca dająca się zrozumieć latorośl Jana Dobrowolskiego, spał w najlepsze dwa piętra wyżej. Nie zbudziły go ani ruchy brata po prawicy, który podniósł swoje narcystyczne jestestwo chyba najwcześniej z całej rodziny, zaraz po ojcu, który pomstował wciąż przy recepcji. Nie zbudziło go też najpewniej przypadkowe trzaśnięcie drzwi, kiedy jego lustrzane odbicie powróciło do pokoju. Dopiero zachrypnięty, przyjemny zarówno w brzmieniu jak i słuchaniu o tej porze, głos brata wyrwał go z objęć Morfeusza. Monotonna paplanina powoli przywracała go rzeczywistości, a w głowie samego Miłosza przestawiły się klapki datownika.
    Mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi na przedstawione mu właśnie rodzinne plany na dzisiejszy dzień. Był tym z bliźniaków Dobrowolskich, którzy rano unikają rozmowy, nie mogąc odnaleźć ani własnego języka, ani słów w głowie. Jedyną rzeczą, którą potrafił odnaleźć w stanie kompletnej ruiny w jakim się znajdował, była droga do łazienki. Poszło mu nawet dobrze, jeśli nie licząc soczystej kurwy opuszczającej zaschnięte gardło, kiedy mały palec stopy postanowił bliżej zaznajomić się z nogą łóżka. Opróżnienie prawie eksplodującego pęcherza i trzy chlapnięcia lodowatą wodą w twarz pobudziły go na tyle, by zdecydował się jeszcze na poświęcenie kilku minut na wyszorowanie równego, białego uzębienia. Dopiero wtedy poczuł się przynajmniej minimalnie gotowy na przyjęcie dalszych słów bliźniaka, co przypieczętował wyjściem z łazienki i szybkim postanowieniem przeczesania sterczących we wszystkich kierunkach włosów. Palcami, ku zdegustowanemu spojrzeniu Franciszka jakie napotkał w tafli lustra, przed którym właśnie stał. Nienagannie dobrane ubranie, wystarczyło szybkie spojrzenie na perfekcyjnie zaścielone łóżko, by to ocenić, leżało na pościeli, gotowe by włożyć je na nienaganne, perfekcyjne ciało. Miłosz uwielbiał go jak chrypiał i uwielbiał go w luźnym, pogiętym od snu dresie. Oczywiście w życiu by się do tego nie przyznał, ani przed sobą, ani tym bardziej przed nim.
    - Przynajmniej jedno z naszej świętej trójcy spełni marzenia matki o zostaniu babką. - Znalazł wreszcie język, znalazł też i słowa, chociaż głos wciąż odmawiał posłuszeństwa chrypiąc równie wyraźnie jak ten drugi. Tylko mniej było w nim tej przyjemnej, nadającej się do słuchania nuty. Wcale właściwie.
    Podszedł do swojej torby, która w przeciwieństwie do bagażu brata, wyglądała jakby w nocy dobrało się do niej stado radosnych szopów w poszukiwaniu ciepłych, wełnianych skarpet. Miłosz nie miał wełnianych skarpet. Nie miał nawet takich, które mógłby nazwać ciepłymi. Z braku innych opcji wyciągnął te czarne, jedne z wielu, które posiadał i balansując najpierw na jednej, później na drugiej nodze, wciągnął je na stopy przynajmniej w ten sposób chroniąc się przed chłodem podłogi. Poszukiwanie spodni zostało przerwane przez kolejne słowa brata. Miłosz chciał dziś pojeździć na desce, której oczywiście nie zabrał, ale zabrał pozostałą część wyposażenia. Wciągając spodnie na swoje ciało, w połowie wysokości łydek doszedł do wniosku, że walić to, mogą być też sanki, skoro Franek tak chce. Wszystko jedno, byle się poruszać, wyżyć, wyszaleć. Szaleństwo z Frankiem było równie abstrakcyjne co seks z kobietą w jego, Miłosza, wykonaniu, ale postanowił nie komentować. Szaleństwa z bratem, bo pomysł z sankami owszem. Tym bardziej, ze spodnie już spokojnie spoczywały na jego tyłku, a on właśnie zapinał guzik ciemnych dżinsów, ładnie opinających wąskie biodra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mogą być sanki, lepienie bałwana i bitwa na śnieżki. Przyłożenie komuś śniegową pulpą w ryj jest dobrym sposobem na nawiązanie nowej znajomości. Sprawdziłem na Igorze. - Ciemnozielony sweter przykrył czarny bezrękawnik, który miał na sobie w nocy. Szybkie spojrzenie w lustro wystarczyło, by przestać myśleć o Igorze, któremu obiecał telefon zaraz po przyjeździe na miejsce. Tak, tak, przyrzekam na mą sklerozę, że zapomnę. Zapomniał. Nieważne, bo spojrzenie na Franciszka, który właśnie wykonywał te wszystkie dziwne pozy przed lustrem sprawiło, że jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a myśli oczyściły ze zbędnych spraw.
      - Wiem, wiem. Wolisz skurwysyństwo. Nie martw się, pamiętam. - Stanął za Franciszkiem, obserwując jego spojrzenie w odbiciu lustra, zaraz jednak niebieskie oczy zaszczyciły go swoją prawdziwą obecnością, kiedy ich właściciel się odwrócił. Był rozbawiony. I... te cholerne ogniki, które powodowały, że głupkowaty humor budził się powoli do życia, a wraz z nim szczere chęci do podjęcia rzucanego wyzwania. Franek go prowokował, a Miłosz z premedytacją i całym dobrodziejstwem inwentarza dawał się prowokować własnemu bratu. Czasem boleśnie na tym cierpiąc, a czasem zdoławszy* ugrać coś dla siebie. Jak na przykład spokojnie przespana noc z zimnymi stopami dotykającymi jego kostek.
      Zbliżył się do niego, odgarniając niesforny kosmyk z jego grzywki. Jak śmiał tak bezczelnie opuścić swoje miejsce. Miłosz nie mógł pojąć tego niedopatrzenia brata. Spojrzał w niebieskie oczy, a jego rozbawiony uśmiech nabrał nieco innych, pewniejszych i lekko drwiących tonów.
      - Cokolwiek ci się roi pod tą perfekcyjnie ułożoną czupryną, przyjmij do wiadomości, ze i tak dasz mi się pocałować, zanim ten cyrk zwany rodzinnym wyjazdem dobiegnie końca. - Odprowadził milczącego Franciszka spojrzeniem, aż do krzesła na którym jego cholernie perfekcyjne, pieprznięte, jestestwo wyciągnęło się z kocim pomrukiem.
      - Szykujmy się. Inaczej głowa rodziny gotowa ukręcić nam dziś jaja. - Powiedział wracając do swojego niezaścielonego łóżka, na którym sadzając cztery litery, sięgnął do zimowych, wysokich i ciężkich buciorów.

      [*Nie ma pewnie takiego słowa, ale nie waż się nic mówić.]

      Usuń
  12. - Tak, dzięki. - I właściwie to tyle, co mógł powiedzieć. Na więcej nie dostał szansy, gdyż po kolejnych, gorzkich, słowach Franek wyszedł z pokoju. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Miłosz zobaczył w lustrze swoje odbicie. Czyżby naprawdę kolejny raz dał się wyprowadzić z równowagi? Wolał zwalić winę na niekontrolowane skurcze mięśni twarzy. Zresztą, kogo to obchodziło? Jego brat uwielbiał wbijać słowne szpile na prawo i lewo, a dla Miłosza był to niemal chleb powszedni. Niemal, gdyż ich kontakt ograniczał się tylko do tych śmiesznych, rodzinnych wyjazdów, które zdawały się nikomu nie nudzić, ku rozczarowaniu samego Miłosza.
    Jedno westchnienie i dwa mrugnięcia powiek, wystarczyły by przywołać twarz do porządku. Na powrót stała się zamknięta i nieobecna, taka jak powinna być od początku. Problemem był jedynie pewien irytujący gnojek, który potrafił zburzyć ten święty spokój. Teraz jednak musiał się w niego uzbroić, kiedy odziany w szarą, wełnianą kurtkę z wysokim kołnierzem oraz czarną czapkę na głowie, schodził po schodach do recepcji. Właśnie tam spodziewał się znaleźć całą swoją rodzinę. Już nawet słyszał ich głosy. Zapomniał rękawiczek, ale matka wykrzykująca, że jego notorycznym spóźnialstwie, skutecznie odwiodła go od pomysłu zawrócenia do pokoju.
    Dołączył do stada Dobrowolskich akurat w momencie by usłyszeć jak jego jedyna siostra przekazuje jego jedynemu bratu radosne informacje o jakimś SPA i saunie. Że co, proszę?
    - Elżbieta wykupiła nam pobyt w SPA, serio? - Powstrzymał się od dalszego komentarza, czując na sobie spojrzenie ojca, za którym zaraz popłynęły słowa.
    - Skoro już wszyscy raczyli się zjawić i jesteśmy w komplecie, to proponuję wyjść wreszcie z hotelu, zanim zastanie nas zmrok. - Spiorunował wszystkich spojrzeniem, a Miłosz prawie się uśmiechnął widząc, że nikt sobie z tego nic nie zrobił. Stary despota.
    Próbował sobie odtworzyć w głowie słowa brata, który nie tak dawno przedstawiał mu plan dzisiejszego dnia. Było tam coś o zwiedzaniu, o kuligu i ognisku, na które nawet zaczynał się cieszyć. I o sankach, chociaż teraz już nie był taki pewny, czy mu się nie przyśniły.
    Wyszedł na słońce i mróz, przemieszczając się z szarego końca, tuż obok matki. Olga Dobrowolska pomimo swojego wieku wciąż wyglądała na młodą. Miłosz musiał przyznać, że jego matka jest piękną kobietą. Od zawsze też pamiętał ją jako nauczycielkę francuskiego w jednej ze szkół w Łodzi. Zdolność posługiwania się tym językiem od zawsze starała się przelać na swoje potomstwo. Ziarno trafiło na mniej i bardziej podatny grunt. Joanna była tą najbardziej żyzną glebą w tym wypadku. Mimo natłoku nauczycielskich zadań i spraw dla Olgi największą dumą i obowiązkiem wciąż była rodzina. Z trójką dzieci wcale nie było jej łatwo, ale nigdy się nie skarżyła, tym bardziej, że ojciec niewiele pomagał w domu, spędzając mnóstwo czasu na dyżurach w szpitalu. Teraz jej dzieci dorosły, a on była z nich dumna. Ze wszystkich.
    - Mógłbyś chociaż raz przestać być obrażony na cały świat i zachowywać się porządnie. - Zimowe buty skrzypiały na zamarzniętym śniegu, kiedy do uszu Miłosza dotarła wypowiedź rodzicielki. - Jestem już zmęczona tłumaczeniem cię przed ojcem. - Spojrzał na nią z ukosa, pełen zdumienia dla jej słów.
    - Nie bardzo rozumiem? Przecież idę z wami na te pożałowania godne zwiedzanie... jak nazywa się to miasteczko?
    - Szczawnica. - Uprzejmie podpowiedziała matka, łapiąc go pod ramię, w obawie przed upadkiem na śliskiej nawierzchni. - I wcale nie jest pożałowania godna. Zobaczysz. I język, Miłosz! - Skarciła syna za nieuprzejmość. Miłosz postanowił zmiąć w ustach komentarz, zanim zrobi matce przykrość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezręczną ciszę pomiędzy matką a jej dzieckiem, przerwała Elżbieta, która pojawiała się przy nich z podekscytowanym wyrazem twarzy. Miłosz z miejsca wyłączył opcję słuchania w swoim mózgu i wywinął się z uścisku matki, robiąc miejsce ciotce. Przepuścił kobiety przodem, zaraz za rozmawiającym wujem i ojcem, dołączając do swojego rodzeństwa na końcu tej wycieczki. Pomiędzy jego usilne starania, żeby nie zjechać na tyłu z górki z której właśnie schodzili, wdarł się głos Joanny, która pokazywała coś reszcie.
      - Och, zobaczcie jak tu pięknie! - Wskazała ręką na widok, który właśnie wyłonił się zza zakrętu. Góry porośnięte wiecznie zielonymi drzewami, przysypane grubą warstwą śniegu. Gra świateł i cieni sprawiała, że widok był naprawdę urokliwy. Miłosz zatrzymał się na chwilę, zresztą nie tylko on, gdyż starsza część jego rodziny już ustawiała się do zdjęcia, zaczepiając przypadkowego przechodnia z prośbą o naciśnięcie guzika w aparacie.
      - Nie będzie tak źle. - Mruknął bardziej do siebie, niż do Franciszka, obok którego przystanął w oczekiwaniu na koniec sesji zdjęciowej do której przyłączyli się nawet Joanna z Grzegorzem. Jego spojrzenie tęsknie powędrowało do stoku, znajdującego się w oddali. Dzisiaj mógł tylko pomarzyć. Ale może jutro? - Jak tylko przestaniesz być zgryźliwym dupkiem. - Dokończył poprzednią myśl, spoglądając przelotnie na profil brata, zanim zauważył, że klan Dobrowolskich przemieścił się dalej, nieuchronnie zbliżając się do pierwszego skupiska kolorowych kramów na ich drodze.
      - Chociaż w sumie lubię cię takiego. - Masochista - Marszczy ci się wtedy nos. O tutaj. - Lodowatym palcem dotknął prostego grzbietu jego nosa, po czym szybko schował rękę do kieszeni. - Chodź, kupię ci jakiś bibelot, żebyś mógł go później z rozkoszą spalić w wieczornym ognisku w przypływie swojej świętej irytacji do mnie. - Nuta rozbawienie zabrzmiała w jego głosie zanim wyminął milczącego Franciszka, kierując się w stronę podnieconych głosów Elżbiety, oraz własnej matki i siostry.

      Usuń
  13. Spojrzenie błękitnych oczu Miłosza przesunęło się z drewnianej babuleńki na kogucika na kółeczkach, również drewnianego. Nie mógł się tylko zdecydować o której szkaradzie wypowiedział się jego brat, wsuwający mu właśnie dłoń pod ramię. Postanowił nie pytać. Przyjął obecność brata przy swoim boku ze standardowym zadowoleniem. Był do tego przyzwyczajony i uważał to za coś oczywistego. Nie raz napotykał spojrzenia przechodniów, którzy uśmiechali się pod nosem z pewną dozą rozczulenia.
    Pytanie Franciszka, zmusiło do dokładniejszego przyjrzenia się otoczeniu. Zobaczył szyld kołyszący się na wietrze, a przez szybę zobaczył wnętrze kawiarni i już wiedział, że przegrał. Z własnym bratem i z chęcią napicia się porządnej kawy, którą uwielbiał. Z mlekiem i bez cukru. Mocną i aromatyczną. Twierdząca odpowiedź została zatrzymana przez śmiech Franciszka. Cichu i jakby wypuszczony w chwili braku kontroli nad własnym, chłodnym ja brata, ale jednak. Miłosz poczuł jak coś przyjemnego pełznie mu po kręgosłupie. Tak dawno już nie słyszał tego dźwięku. Mógłby przysiąc, że jego brat nigdy się nie śmieje. Mógłby przysiąc wiele rzeczy związanych z Frankiem, które nie były prawdą.
    - Kupię ci co chcesz, nawet te szkaradne, drewniane babuleńki – przytrzymał drzwi do kawiarni i wpuścił brata przodem – Kanapa – potwierdził, ruszając za bliźniakiem w stronę ustronnego kącika, gdzie zdjął wierzchnie okrycie, zostawiając je na pobliskim wieszaku i usiadł obok Franciszka, sięgając po niewielką, stojącą kartę z dostępnymi tu kawami.
    Uważnym spojrzeniem przestudiował wymyślne nazwy kaw oraz jeszcze bardziej wymyślniejsze nazwy dodatków do nich, tylko po to by stwierdzić, że duża czarna z odrobiną mleka i bez odrobiny cukru zupełnie go satysfakcjonuje. Nie był wymagający w kwestii podawania kawy, natomiast w kwestii ziaren jakie zostały zmielone do jej sporządzenia, owszem był. I to nad tym wyborem spędził tą chwilę, w której Franciszek zdążył napisać wiadomość do ojca i westchnąć parę razy w ekran telefonu.
    - Cóż takiego zachwycającego, że ciężej ci się oddycha? - zapytał raczej kurtuazyjnie niż z rzeczywistej chęci dowiedzenia się czegokolwiek. Ostatnią rzeczą jakiej chciał na rodzinnym wyjeździe to słuchanie o znajomych Franciszka, z którymi kiedyś miał wątpliwą przyjemność. Skoro już byli w temacie, tym bardziej zdziwiło go pytanie brata o Igora.
    - Czy to nie ty powiedziałeś przed wyjściem, że nie chcesz wiedzieć kim on jest? Było jeszcze coś o wartości i serio chłopcze? - Miłosz wreszcie odłożył kartę z kawami, wybierając ziarna z których chciał by została przyrządzona. Rozsiadł się wygodniej obok brata, odwracając się bokiem na kanapie, by móc na niego swobodnie patrzeć. Łokieć położył na oparciu kanapy, pacami od niechcenia badając fakturę materiału którym była obita.
    - Mogę przyjąć zamówienie? - wysoki kelner odziany w standardowe, czarno-białe ubranie, zjawił się znikąd.
    - Duża czarna, mielona z brazylijskiej arabiki. I dzbanuszek mleka do tego, dozuję sobie sam – spojrzał na kelnera, składając zamówienie.
    Poczekał aż brat złoży swoje i ponownie spojrzenie niebieskich oczu spoczęło na bliźniaku, którego dłoń leniwie leżała na telefonie ułożonym obok uda. Zawibrował cicho dwa razy.
    - To gość który z nami gra – Miłosz nigdy o tym nie rozprawiał, ale też nie było tajemnicą, że z chłopakami z roku spotykają się w auli by rekreacyjnie pograć muzykę – Perkusista, jeśli już chcesz wiedzieć, chociaż i tak cię to nie obejdzie. Więc naprawdę nie masz czego wykorzystywać, chociaż kto wie co ci tam siedzi w głowie. Wybrałeś sobie już ciupagę? Obeszliśmy chyba wszystkie kramy w drodze tutaj. Tylko weź najładniejszą, żeby mieć większą radość kiedy będziesz ją wrzucał wieczorem do ogniska – uśmiechnął się lekko, patrząc jak Franciszek znów podnosi telefon.

    OdpowiedzUsuń
  14. Kawa stanęła na stoliku przed nimi, a Miłosz przez nieokreśloną w czasie chwilę przyglądał się fantasmagorycznym wzorom tworzonym w powietrzu przez unoszącą się znad kubka parę.
    - Chciałbym, aby twoje zdanie o moich znajomych było mało istotne. Kiedy nie jesteśmy w domu, czy na tych rodzinnych wyjazdach, żyjemy w dwóch różnych, odległych od siebie światach. Nie sądzę by one kiedyś się spotkały. Jesteśmy identyczni i tak samo różni. To dobrze – Miłosz odwrócił spojrzenie od kubka z kawą i przeniósł je na przystojny profil brata – Nie chcę się wzajemnie wkurwiać, częściej niż to konieczne. Za krótkie są nasze chwile, które spędzamy we wspólnym świecie – błękitne oczy zatrzymały się na czubku nosa brata, gdzie tkwiły jego okulary. Franciszek wyglądał wyjątkowo dobrze. Zawsze podobał mu się wyszukany gust i smak brata, tak różny od tego co preferował sam Miłosz. Chociaż nie protestował zbyt gorliwie, kiedy w ulotnych momentach Franciszek próbował przemycić swoje zdanie do jego ubioru, uczesania czy tego w jaki sposób Miłosz mówił.
    - Powróż mi – kolano przy kolanie uruchomiło uniesienie się kącików ust Miłosza. To jeden właśnie z tych momentów, kiedy ich światy na krótką chwilę stykały się ze sobą, bez wybuchów i wojen, pełne przyjemnego milczenia i krótkich zdań, wypowiadanych znienacka, jakby od niechcenia i leniwie. Jeden z tych momentów, kiedy Miłosz czuł jakby wrócił do domu.
    - Kupię ci skarpetki – zgodził się z lekkim skinieniem głowy, szukając spojrzeniem wzroku brata, który przyglądał się czemuś nad jego ramieniem – Marzniesz – stwierdził w momencie kiedy ich spojrzenia wreszcie się odnalazły i starły ze sobą, lecz nie był to pojedynek, raczej przyjacielskie spotkanie dawnych znajomych – Zawsze marzłeś, nic się nie zmieniło. Oddam ci wieczorem swój koc, jeśli... - Jeśli co? Jeśli nie masz zamiaru znów do mnie przyjść. - I nie masz rękawiczek. Poszukamy jakichś – dodał, a zmarszczka między jego brwiami, która pojawiła się moment wcześniej, wygładziła się i nie został po niej ślad.
    Miłosz zakręcił się na kanapie, siadając bokiem, przodem do brata i kładąc łokieć na oparciu. Dłoń wsunęła się w jasne włosy, bawiąc się dłuższymi, niesfornymi kosmykami, które po zdjęciu czapki sterczały niepokornie w każdą stronę, w przeciwieństwie do tych Franciszka, które ułożone raz, pozostawały w nienagannym stanie do końca, chyba, że ich właściciel chciał inaczej.
    - Może to zasługa kawy. Nawet jeśli tylko to cieszę się, że pijesz ją ze mną – Miłosz położył dłoń płasko na oparciu i opuszką palca musnął materiał swetra otulający ramię brata – Opowiedz mi coś – poprosił nagle, zaskakując chyba ich obu – Co czytasz? Piszesz coś teraz? Pokażesz mi? Z kim byłeś ostatnio w kinie? Na czym? Podobało ci się? Nic nie wiem, Franek. Jak i kiedy doszliśmy do momentu w którym łapiemy strzępy własnego życia na faceooku, zamiast zadzwonić, napisać, pogadać?

    OdpowiedzUsuń
  15. Powieki Miłosza opadają, chowając za sobą ciepły błękit oczu. Półtora oddechu i jeden przygryziony od wewnątrz policzek później, podnoszą się równie powoli jak opadały. Język przesuwa się po wewnętrznej stronie policzka, wyczuwając metaliczny posmak. Ładnie wykrojone usta młodego mężczyzny krzywią się w paskudnym grymasie, który odbiera mu całą urodę i powoduje, że twarz nie ma w sobie nic z atrakcyjności. Tak samo jak zapomniana kawa. Teraz już zapewne zimna i gorzka. Nagle ta urocza, klimatyczna kawiarenka wydaje się sztuczną wydmuszką. Komercją stworzoną na potrzeby ruchu turystycznego małej, górskiej miejscowości, do której został zapędzony jak lis w pułapkę, któremu wydawało się, że jest tak sprytny, że uniknie niebezpieczeństw. Powietrze wokół śmierdzi, a może to ta kanapa na której siedzą? Śnieg za oknem jest brudniejszy niż wcześniej, a mróz zapewne będzie ciął drwa razy bardziej. Pozwolił mu dokończyć.
    - Mścisz się za to, że nie dalej jak wczoraj miałem czelność odtrącić cię przy kominku zarzucając, że niczego nie wiesz - pytanie brzmi bardziej jak twierdzenie, kiedy spojrzenie Miłosza odrywa się od tego co za oknem, lądując na bracie, teraz tak wyraźnie odległym. Tak znajomo odległym i obcym jak zawsze był przez ostatnie lata. Tak naprawdę nie miał pojęcia co kierowało Franciszkiem i odkąd przyjechał, Miłosz odczuwał coraz mniejszą chęć by to odkryć, poznać i zrozumieć. Może był ktoś, kto potrafił to zrobić z Franciszkiem. On już nie chciał. Dlatego też...
    - Lżysz mnie w ten swój wielce przeintelektualizowany sposób, mając nadzieję, że uda ci się wbić we mnie kolejną z twoich werbalnych szpilek. Przykro mi Franek - odruchowo pokręcił głową, a na ustach wykwitł uśmiech. Delikatny. Ledwie widoczny. Pełen politowania i zażenowania - Jestem już jak cholerna poduszeczka na igły i naprawdę sądzę byś znalazł wolne miejsce na wbicie kolejnej, a nawet jeśli wydaje ci się, że znalazłeś, to nie robi to na mnie wrażenia jakiego oczekujesz - brzdęk tłuczonego szkła na zapleczu przerywa mu przed zaczerpnięciem kolejnego oddechu. Przez moment słychać tylko przytłumione głosy zza odległych drzwi, prowadzących do kuchni oraz szczęk potłuczonych, szklanych skorup, które ktoś, zapewne jakiś biedny kelner, musi uprzątnąć, zamiatając pozostałości filiżanki na szufelkę.
    - Odtrącasz mnie, bo boisz się nawet pomyśleć o tym, że mógłbym wyrazić zainteresowanie twoim życiem, pasjami. Na wszelki wypadek wolisz więc we mnie widzieć ćwierćinteligenta, który nigdy nawet nie dorośnie do pięt takiemu pseudo-filozofowi z pociągiem do pisania sekretnych dzienników o bolączkach żywota, co już skutecznie przeszkadza ci ze mną normalnie porozmawiać - gorycz na języku to najpewniej pozostałości po kawie, której nawet nie zdążył wypić do jasnej cholery! - Gardzisz mną i myślisz, że tak jest dobrze. Jeśli twoje sumienie ma być z tego powodu spokojniejsze to dobrze, grajmy według twoich reguł. Możesz mną gardzić, jednocześnie potajemnie śledząc mnie na wszystkich możliwych portalach społecznościowych i dzwoniąc do matki z pytaniem co u mnie. Nie jest zbyt dyskretna, prawda? - Miłosz podczas mówienia zdążył zmienić pozycję już dwa razy. Teraz siedział bokiem do brata, długie nogi wyciągając przed siebie i krzyżując je w kostkach, a dłońmi pocierając kolana. Spojrzał na brata kątem oka - Nigdy nie potrafiłeś niczego zrobić wprost. Zawsze po swojemu. Zawsze na około. Indywidualista z bożej łaski - blond włosy zmieniły swoje ułożenie, kiedy Miłosz pokręcił głową - Wypiłeś kawę? Moja już jest zimna i okropna, gdyż znów jakimś cudem zmusiłeś mnie do tej czczej paplaniny - Miłosz nigdy nie grzeszył słowotokiem, cała rodzina doskonale o tym wiedziała - Nic już nie mów. Nudzą mnie te twoje wywody - spojrzenie znów powędrowała za okno, gdzie dało się zauważyć drobne płatki śniegu, leniwie wirujące w powietrzu, zanim całkiem opadły na brudny chodnik - Chodź, trzeba ci kupić skarpety.

    OdpowiedzUsuń
  16. Kolejny, tym razem zamierzony, maraton po kramach z pamiątkami był doskonałym remedium dla odwrócenia myśli od kawiarni i tego co w niej zaszło, tego co zostało powiedziane. W jednej chwili rozmawiali, w następnej... co to tak właściwie było? Miłosz postanowił nie zastanawiać się, skupiając swoją uwagę na właścicielach kramów, bibelotach, które sprzedawali i szumie, który emitowali turyści, a który umiejscowił się gdzieś na granicy jego podświadomości.
    W końcu zapłacił za pasiaste skarpety, które kazał kupić sobie Franek. Brat zapewne wybrał je bez specjalnego przywiązywania uwagi do samych skarpet, a bardziej do tego, by wyrwać się z otaczającego ich tłumu, zaczynającego zabierać mroźne powietrze. Klaustrofobiczne zapędy jak i wstręt do tłumów bliźniacy odziedziczyli po równo każdy.
    Dopiero widząc drogowskazy, Miłosz przypomniał sobie nazwę pubu gdzie miała zatrzymać się ich rodzina. Zmierzali tam niespiesznie, zupełnie nieświadomi tego co zastaną po przyjściu. Miłosz jednak wolałby te głupie sanki niż przesiadywanie przy jednym stole z rozgadaną, dość głośną, rodziną. Gdyby teraz jednak zawrócił do hotelu, zostałby pozbawiony ramienia, które luźno zaplatało się wokół jego własnego. Miłosz patrzy na własne buty, których czubki są lekko ośnieżone. Patrzy, dopóki nie czuje jak zimna dłoń wciska się do jego własnej kieszeni, bezczelnie naruszając przestrzeń pomiędzy palcami, by spleść się z nimi w uścisku. Patrzy na brata, który w milczeniu zmaga się z szalikiem, atakującym ładnie wykrojone usta, decydując się nie używać do tego rąk.
    - Poczekaj - mruczy, wysuwając własną dłoń z kieszeni, tą której akurat Franek nie zdecydował się zawładnąć dla siebie i łapie materiał szalika, lekko wilgotny od ciepłego oddechu, odsłaniając usta brata. Poprawił fałdę materiału i na powrót wsunął dłoń do kieszeni, tą drugą nieco zaciskając na Frankowej zanim nie pochłonęły ich trzewia pubu o ciężkim zapachu piwa i mięsiwa.
    Matka macha do nich ręką, ojciec ściąga spojrzeniem chwilę później. Palce rozplątują się zbyt szybko, by ręce mogły zająć się przystawianiem krzeseł. Miłosz patrzy jeszcze na Franciszka, którego mina przez ułamek sekundy wygląda nieszczególnie. Nie chce tu być tak samo jak on. Za głośno, za duszno, za rodzinnie. Franek jednak zawsze miał tę przeklętą zdolność włączania się do rozmowy z marszu. Miłosz przeciąga moment rozpinając kurtkę, rozwiązując szalik, zdejmując czapkę, wieszając wszystko na oparciu krzesła, a zanim decyduje się usiąść postanawia odwiedzić toaletę i być może zamówić coś w barze. Być może.
    - Wziąć ci coś do picia? - pyta brata, kiedy zapada krótki moment ciszy w konwersacji pomiędzy Elżbietą a Franciszkiem, do której chęć ma włączyć się również Joanna, widać to po jej minie.
    Ojciec patrzy na niego badawczo, po chwili kiwając nieznacznie głową i wracając do rozmowy z Grzegorzem, jakby aprobował zachowanie Miłosza. Jakby Miłosza w ogóle to obchodziło. Matka za to uśmiecha się lekko w jego stronę, a on ma ochotę przewrócić oczami. Nie robi tego jednak, tak samo jak powstrzymuje chęć wyjścia stąd jeszcze szybciej niż przybył. Męczy go muzyka w tle, męczy go głośny śmiech przy sąsiednim stoliku, a jeszcze nawet nie zdążył usiąść.
    - Franek? - przenosi wyczekujące spojrzenie niebieskich oczu, na te skryte za szkłami okularów.

    OdpowiedzUsuń