Zanim wyjdzie z domu pięć razy sprawdza, czy pozamykał okna, drzwi, spakował wszystko i wyłączył żelazko. Potem wróci, sprawdzi kolejnych pięć razy i znów spóźni się do szkoły. Wizja niewyłączonego żelazka będzie tkwić mu w głowie przez resztę dnia, szczególnie o godzinie 8:08, kiedy będzie stał pod salą, czekając na wybicie dokładnie 8:10. Znów pójdzie do ławki, odprowadzany karcącym spojrzeniem nauczycielki. Będzie się starał usiedzieć na miejscu, ale nie da rady. W końcu wyjdzie jedynie po to, by umyć ręce, zaraz po tym, jak potraktuje je żelem antybakteryjnym (rodzice co rusz je konfiskują, a on co rusz kupuje nowe). Dłonie same się mu wyciągną, by poprawić nierówno ułożone książki, poustawiać wszystko w zasięgu wzroku w porządku rosnącym, poprawić każdą niedoskonałość, która rzuci mu się w oczy.
Wszystkie blizny, równe i regularne cięcia, przypalenia od papierosów i siniaki chowa pod długim rękawem. Zresztą, te rany już się goją; cały ból i agresję wyładowuje na swoich nogach i innych miejscach, które zazwyczaj zostawia osłonięte. Z tego nie musi się tłumaczyć. Żadna terapia mu nie pomaga, nieregularnie brane leki sprawiają jedynie, że czuje się coraz gorzej. Jest tylko niczym, gównem bez przyszłości, powtarza to za każdym razem, gdy gasi fajkę na swojej stopie czy zmywa z kostki kolejną dawkę krwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz