23 lutego 2017

[KP] Gli dai un dito e si prende la mano


Luka Vittorio D'Angelo
23 lata | Student historii sztuki | Inteligentny, lecz leniwy | Początkujący poliglota | Buntownik | Cichy marzyciel | Syn profesora związanego z Uniwersytetem Palermskim i pani architekt cenionej we Włoszech | Pierworodny, a przy tym najstarszy z czwórki dzieci | Kompletne przeciwieństwo rodziców | Nie podziela poglądów jakie wyznawane są w jego domu | Czasami sprawia wrażenie rozpieszczonego

3 komentarze:

  1. Choć kalifornijskie słońce do złudzenia przypominało mu ojczyznę, to architektura, klimat i obyczaje nie dorównywały jego ukochanemu Palermo, za którym szczerze tęsknił. Ostatnie dwa tygodnie silił się na funkcjonowanie niczym rodowity Amerykanin, próbując odnaleźć się w tętniącym życiem Los Angeles, które – mimo, iż nie była to jego pierwsza wizyta – zaskakiwało go na każdym kroku. Massimiliano nie miał zbyt wiele czasu na hedonistyczne przyjemności ani mrzonki, wpierw skupiając się na celu, dla którego wybrał się na drugi koniec globu – pracy i zdobywaniu kontaktów. Zaproszenie na międzynarodową konferencję dotyczącą rekonstrukcji dzieł malarstwa średniowiecznego było dla niego niemałym wyróżnieniem. Specjalizował się w tej epoce, która obok baroku stanowiła jego największe zainteresowanie, a możliwość podzielenia się swoją wiedzą, doświadczeniem i spostrzeżeniami stanowiło wielką szansę w rozwoju jego kariery. Ponadto miał szansę na małą promocję swojej najnowszej książki, w której porusza tematykę tajemnicy Codex gigas. Dni mijały mu nad wymiar szybko, wypełnione intensywnymi aktywnościami. Nim się obejrzał zajmował już swoje miejsce na pokładzie Lufthansy, gotowy na wyczekiwany powrót do domu. Czuł się usatysfakcjonowany pobytem w Stanach i wszystkimi możliwościami, jakie zaoferował mu ten krótki pobyt na obczyźnie, ale brakowało mu własnego łóżka, ukochanego ogrodu, który tak pieczołowicie pielęgnował a przede wszystkim uniwersytetu, na czas nieobecności oddając swoje wykłady adiunktowi z tej samej katedry.
    Jednocześnie pamiętał o urodzinach Giovanniego i imprezie zaplanowanej na sobotę, dzień po przylocie Massimiliano. De Tore miał więc dobę na odespanie długiej i męczącej podróży oraz powrót do rzeczywistości, ale z optymizmem wypatrywał spotkania z przyjaciółmi. Z powodzeniem mógł nazwać siebie duszą towarzystwa. Uwielbiał otaczać się gronem ludzi, dyskutować, prowadzić zaciekłe dysputy, wymieniać się swoimi poglądami i planami. Nie znosił samotności i była to jedna z tych rzeczy, których szczerze i niezaprzeczalnie się bał. Nie było to jednak coś, do czego przyznałby się na forum. Potrafił zjednać sobie innych i choć kontakty międzyludzkie przychodziły mu z łatwością, a zachowanie dystansu było dla niego czymś obcym, do nieznajomych podchodził z pewną nieufnością, głównie nie znając ich intencji. Tym razem nie musiał się tym martwić. Wiedział, że w domu D’Angelo ujrzy jedynie znajome twarze, zarówno bliskich przyjaciół Giovanniego, jak i jego własnych.
    Około godziny osiemnastej podjechał taksówką pod odpowiednią posesję. Nie brał samochodu; wiedział, że nie pozostanie do końca trzeźwy, a nie miał zamiaru pakować się do auta w stanie wskazującym. Przyjechał sam. Caterina od blisko miesiąca pozostawała na wschodzie, w Catanzaro, opiekując się podupadającą ostatnio na zdrowiu matką. Massimiliano, z uwagi na obowiązki związane z pracą, nie mógł jej towarzyszyć. Już od progu powitał go szeroki i ciepły uśmiech gospodyni domu.
    — Witaj, Greto. Jak zwykle pięknie wyglądasz. – Skomentował krwistoczerwoną sukienkę, idealnie pasującą do jej długich, falowanych włosów. Przekroczył próg mieszkania, po czym wręczył kobiecie butelkę wina, owiniętą w elegancki papier i ozdobioną lakową pieczęcią. — Prosto z kalifornijskiej winnicy.
    Widok grona najbliższych wywołał na jego twarzy uśmiech. Wśród przyjaciół przy wspólnym stole zauważył również dwójkę najstarszych dzieci państwa D’Angelo, w tym Lukę, którego w tym roku widywał również na auli, bowiem miał okazję go uczyć. Napotkawszy spojrzenie studenta, posłał mu lekki uśmiech i skinął w jego kierunku głową. Miał wrażenie, jakby ich relacje ochłodziły się od czasu, gdy zaczęły obowiązywać ich role student-nauczyciel. Znał Lukę od dawna i widział na własne oczy, jak chłopak dorasta i zmienia się z upływem lat. Niemniej teraz czuł małą, acz bijącą od niego swoistą niechęć. Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Może to i lepiej – żaden ze studentów nie oskarży go o faworyzowanie czy nepotyzm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieczór wydawał się nie mieć końca, a godziny poświęcone na ożywione rozmowy, rozkoszowanie się przygotowanymi potrawami i degustacją win powoli dawały każdemu się we znaki. Gości stopniowo zaczęło ubywać, a Massimiliano zaoferował pomoc przy sprzątaniu, chcąc tym samym podziękować gospodarzom za miły wieczór. Skończywszy wszystko sięgnął po telefon, chcąc zadzwonić po taksówkę powrotną, ale stanowczy głos Giovanniego odwrócił jego uwagę.
      — Nie ma mowy, Max, abyś tłukł się teraz na drugi koniec miasta — zakomunikował tonem nieznoszącym sprzeciwu. Oparł się o stół, patrząc na drugiego mężczyznę. — Poza tym, Cateriny nie ma w domu, więc nie masz do czego się tak spieszyć. Przenocujesz tutaj, odpoczniesz, a rano wrócisz do siebie.
      Początkowo De Tore sprzeciwiał się temu pomysłowi, nie chcąc sprawiać kłopotu ani nadużywać gościnności swoich przyjaciół. Znał jego Giovanniego i wiedział, że jego starszy kolega tak łatwo nie odpuści. Po kilku nieudanych próbach wyperswadowania mu tego pomysłu ostatecznie na niego przystał, zdając sobie sprawę, że i tak nie wygra.
      Greta otarła mokre dłonie w leżącą na blacie ścierkę, jednocześnie szukając wzrokiem któregoś z domowników.
      — Luka, kochanie, mógłbyś przygotować sypialnię dla gości i powlec pościel? — bardziej ponagliła, aniżeli zapytała syna o tę drobną przysługę.
      Chłopak zbytnio nie protestował, więc Massimiliano podążył z nim na górę, kierując się w stronę odpowiedniego pomieszczenia.

      Usuń
  2. Cierpliwie czekał, aż wyznaczona przez Gretę latorośl wskaże mu odpowiednią sypialnię, w której spędzi dzisiejszą noc. Przelotnie zerknął na Lukę, gdy ten zwracał się do matki, jakby dumny z rodzicielskiej aprobaty, wiążącej się z jego słowami. Napotkawszy spojrzenie studenta, po chwili ruszył za nim, prowadzony w kierunku wybranego dla niego pokoju.
    Massimiliano był częstym gościem w domu D’Angelo, głównie ze względu na swoją wieloletnią przyjaźń z głową rodziny, ale również fakt prowadzonych wspólnie badań. W ciągu niemalże piętnastu lat znajomości nierzadko zdarzyło mu się również nocować w rezydencji, więc zaprezentowane pomieszczenie nie było dla niego nową czy nieznaną przestrzenią. Jedynym, co ulegało zmianie był kolor pościeli czy udrapowanie zasłon.
    — Wiem, gdzie jest łazienka. Nie pierwszy raz nocuję w tym pokoju.
    Odparł ze spokojem. Luka z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, ale od dłuższego czasu umiejętnie próbował ignorować fakt, że obaj mężczyźni – wbrew opini reszty studentów – tak naprawdę się znają. Massimiliano nie miał mu tego za złe w sytuacji, gdy znajdowali się w miejscu publicznym. Było to całkiem mądrym i bezpiecznym posunięciem, podobnie jak udawanie, że Luka nie jest synem własnego ojca, a zbieżność nazwisk to czysty przypadek. Nie był jednak w stanie pojąć, dlaczego w domowym zaciszu, będąc wśród rodziny czy w bardziej kameralnych warunkach, Luka nadal traktował go jak kogoś obcego, nie zważając na wcześniejsze afiliacje i fakt, że kiedyś zwykł traktować go niczym nieformalnego członka rodziny. Nie rozmawiali nigdy na ten temat, bowiem ani nie było ku temu okazji, ani specjalnie pomysłu na rozpoczęcie dyskusji. Być może postawa, jaką zwykł przyjmować na uczelni aż nadto weszła mu w krew. Może jednak powód był zupełnie inny. De Tore nie był niczego pewien.
    Zdjął z nadgarstka zegarek i odłożył go na mahoniową szafkę nocną, za chwilę dołączając do niego bransoletkę z kamieniami z Morza Martwego – pamiątkę z podróży do Jordanii. Spojrzał na chłopaka, gdy ten zwrócił się do niego w nieco ostry sposób, choć nie było to wcale konieczne.
    — Długo jeszcze będziesz przejawiać tę impertynencję wobec mojej osoby? — zapytał od niechcenia, być może pragnąc wytłumaczyć napiętą atmosferę, jaka towarzyszyła im od miesięcy. Rzucił w jego stronę nieco oskarżycielskie spojrzenie, po czym zaczął rozpinać guziki grafitowej koszuli. Niektóre uciekały mu pod plączącymi się od nadmiaru alkoholu palcami, więc naciskał na nie z większą pewnością, dopóki sukcesywnie nie prześlizgiwały się między małymi szparkami w materiale. Za nagłą chęć rozmowy nie obwiniał alkoholu i związaną z nim śmiałością czy gadatliwością. Nie znosił niejasnych sytuacji, zwłaszcza, gdy występowały one tak nagle i w niczym nie przypominały panującego wcześniej ładu. — Czy fakt, że dołączyłeś do grona moich studentów cokolwiek zmienił?

    OdpowiedzUsuń