Hadrian Targhorg
Najstarszy z trójki rodzeństwa, najbardziej zawzięty, ale i cichy. W przeciwieństwie do młodszych braci, nie prosił się nigdy o to, aby trafić do zamku Elber i o wyjeździe do stolicy Endevor. Nigdy nie czuł potrzeby, by wyrwać się z zimnej północy oraz rodzinnych stron. Nie jest dumny ze swojego pochodzenia, a ludzkie ciało traktuje jak klatkę dla dzikiej natury, który tkwi w Nim. Gdyby tylko mógł i nie okrył hańbą własnego klanu, uciekłby dawno z miejsca, które na długie lata może zostać jego domem... kolejną klatką.
Pod miastem Endevor znajdowała się ogromna liczba tuneli i jaskiń, które w danych czasach były miastem i prowadziły w głąb ziemi, do Wiecznego Miasta. Mieszkańcy Endevor tak ochrzcili podziemne miasto, ponieważ od wielu lat nikt się tam nie zapuszczał. Zabraniały tego władze świeckie oraz kapłani, który uważali podziemne tunele za siedlisko zła i demońców, które uwnione będą zabijać dzieci. Taka perswazja zwykle wystarczała by skutecznie odstraszyć ciemnotę. Wejścia do tuneli były w większości zasypane, zamknięte na głucho przez stalowe drzwi, obrzucone zaklęciami zamknięcia albo chronione przez strażników. Dwa razy w roku, do tuneli wpuszczano więźniów, skazanych za najgorsze przestępstwa. Nikt nigdy nie wyszedł z podziemi. Nikt nie wiedziałdokąd prowadzą tunele. A dzięki wrzucaniu tam skazańców, eliminowało się przeludnienie w celach i uciszało się kapłanów, którzy byli bardzo przeciwko karze śmierci, jako zamachowi na dar życia. Jednak przeciw wpuszczaniu w tunele nikt nie protestował. Ludzie natomiast, kilkukrotnie zastanawiali się powaznie, nim zdecydowali się kogoś zabić. Większość uważała że lepiej umrzeć od razu z rąk kata, niż iść w ciemność tuneli bez światła, wody ani jedzenia.
OdpowiedzUsuńCzęść tuneli należała tylko do zamku Elber, w którym mieszkali kapłani magowie oraz pewna elita skrytobójców i w którym mieściła się akademia dla młodych wojowników. Właśnie dlatego Endevor stało się prężnie rozwijającym się miastem, pełnym zawiści,wielu możliwości, zazdrości, inteligencji, magii oraz podstępu. Prawdopodobnie jasne i ciemne strony życia w Endevor równoważyły się.
Archibald lubił siadać wieczorami w oknie i obserwować ludzi, kłębiących się na rynku. Większość straganów zamykano zaraz po zmroku, jednak część była otwarta niemal całą dobę. Każdego dnia do miasta napływali ludzie. Endevor rozrastało się niebezpiecznie. Dzielnica slamsów była wręcz ogromna i coraz częściej arystokracja żądała od magów i skrytobójców, by oczyszczali ulice z włóczęgów, żebraków i niepełnosprawnych, czołgających się bo uliczkach, po których zwykle spływały wszelkie niczystości. Magowie robili to z przyjemnością. Oni zawsze uważali się za lepszych od tej biednej ludzkiej masy, ściśniętej w slamsach.
Pukanie do drzwi, ciche i delikatne wręcz, wyrwało go z zamyślenia. Podniósł się by otwrzyć.
- Bałem się, że już śpisz. - powiedział na powitanie Barr, jego dawny mentor.
- Nie lubię kłaść się wcześnie. - odpowiedział, zapraszając gościa do środka.
- Wiem, wiem... Posłuchaj... Jutro przybędzie młodzieniec, który może być kimś wyjątkowym. Chciałbym byś objął go mentoratem.
Archibald uniósł brew. Od czasu nieszczęśliwego upadku, odpoczywał w zamku przy okazji douczając młodzież. Jednak nie spodziewał się tego, że zechcą wcisnąć mu ucznia.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... - westchnął. - Możliwe, że nie mam wystarczającej cierpliwości do uczenia...
- Znam cie od dziecka, przyjacielu. Pamiętam pierwszy dzień, pierwszą chwilę gdy tylko cie ujrzałem. Od razu wiedziałem, że będziesz najlepszy. A teraz... możliwe, że ten chłopiec będzie kimś ważnym. Potrzebuje kogoś zaufanego, kto go poprowadzi.
Archibald milczał chwilę. Nie wypadało mu odmawiać. Westchnął głęboko.
- Dobrze. Wezmę go na nauki...
W głównej sali panowało zamieszanie. Uczniowie gawędzili ze sobą, opowiadając różne dziwne historie, które ostatnimi czasy przydarzyły się im na treningach. Każdy mistrz nauczał inaczej, miał inne podejście i to sprawiało, że powstawały pewne kasty, do których należeli uczniowie o podobnych zdolnościach i toku nauczania.
OdpowiedzUsuńNowych adeptów było dwanaścioro, w tym aż 4 kobiety. W całej akademii kobiety stanowiły ledwie ułamek uczniów i mentorów, zatem aż cztery młode damy wywołały niezwykłe poruszenie. Uczniowie uciszyli się i zajeli miejsca w ławach. Mistrzowie powstali by było ich dobrze widać. Większość miała po co najmniej dwóch uczniów. Jednak byli też tacy, który mieli jednego ucznia albo nie posiadali ich wcale. Właśnie wśród tych miano wybrać mentorów dla nowych adeptów.
Barr szukał wzrokiem swojego dawnego ucznia. Wiedział, ze tu jest. Czuł to. A poza tym, Archibald obiecał że przyjdzie. W końcu Wielki Mistrz podniósł dłonie, oznajmiając że mogą zacząć.
- Witamy nowych adeptów. - rozpoczął, podchodząc o dwa kroki w przód. - Przekraczając prób tej komnaty, oddaliście wasz los w nasze ręce. Dziś przydzieleni zostaną wam mentorzy, którzy zdecydują o waszym losie. Wasze zalety zostaną uznane, wady pokonane a zdolności poddane próbom. Mistrz Barr dobierze wam mentorów, którzy od tej chwili będą wam ojcem, matkę i bogiem.
Barr wstał. Mimo swojego wieku był ciągle silnym i krzepkim mężczyzną, dużo bardziej niebezpiecznym niż można było się spodziewać, patrząc na jego posturę. Podobnie jak wszyscy mistrzowie, na okoliczność przyjęcia nowych adeptów i kilka innych uroczystości, miał na sobie długą ciemnozieloną szatę. Wszyscy święcie nie znosili tych szat i z ogromnym obrzydzeniem i złością, zakładali je na siebie.
Podszedł do pierwszego adepta, a raczej adeptki. Przyjrzał jej się uważnie.
- Amber Noah. - wybrał. Mistrzyni, wysoka i niezwykle piękna kobieta o długich jasnych włosach podeszła do swojej owej uczennicy, stając za jej plecami.
Barr po kolei dopierał odpowiednie osoby do mentoratów. Nadeszła chwila, na którą czekali wszyscy ci, którzy wiedzieli kim jest młody Targhord. Barr przyglądał się chwilę młodzieńcowi, po czym jego wzrok powędrował nad jego ramieniem w stronę drzwi. Mógł się tego spodziewać... Archibald nieczęsto przestrzegał zasad. Stał teraz tuż przy drzwiach, bez swojej długiej szaty i popijał z kielicha wino.
Barr odchrząknął i powiedział:
- Archibald Blackbone...
Na sali zapanowało małe zamieszanie. Jeden z mistrzów podniósł się nagle i mruknął:
- To chyba żart! - podszedł do Wielkiego Mistrza i wskazał na powoli zbliżającego się do swojego ucznia Archibalda. - On ma być mistrzem dla smokołaka?! To niedorzeczne! To...
- Mistrz Barr podjął decyzję. - przerwał mu Wielki Mistrz. - Jeśli decyzja ta nie okaże się słuszna, czas to pokaże.
Dylan z nieukrywaną złością i wrogością wlepił spojrzenie w stojącym za smokowatym mężczyznę. Uważał to za straszną hańbę, jednak dopilnuje tego by Archibald nie sprawdził się w swojej nowej roli. Zarzucił szatą i odszedł, mrucząc gniewnie pod nosem.
Archibald natomiast, odpowiedział na jego wrogość szelmowskim uśmieszkiem. Obaj gnębili się na wzajem od lat i szczerze wątpił by ta wrogość miała się kiedyś skończyć.
[Wiem o co miałem zapytać XD W tym świecie są elfy, orki, jakieś potworki i takie tam? A co z alchemią? Jest praktykowana normalnie czy jest zakazana, czy może w ogóle jej nie ma? A twój pan jest smokiem, który potrafi się zamieniać w człowieka czy jest smokiem w połowie? Mutanci, którzy mają pewne zdolności od zwierząt są tworzeni sztucznie, czy po prostu tacy się rodzą? ]
Czuł na sobie liczne spojrzenia. Domyślał się, że ten wybór i decyzja musiała być dla niektórych sporym zaskoczeniem. Ucznia, którego miał wcześniej, stracił w tragicznych okolicznościach. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy zogdził się kogoś nauczać. Jednak teraz, skoro Barr sam do niego przyszedł, nie mógł odmówić.
OdpowiedzUsuńWielki Mistrz znów przemówił swoją standardową formułkę, po czym pozwolił wszystkim się rozejść.
Uśmiechnął się widząc spojrzenia pełne wrogości i zawiści. Do jego uszu doszły też syki i pomruki niezadowolenia. Istna muzyka.
- Ponieważ ty jesteś niebezpieczny a ja jestem nieprzewidywalny. Połączenie wręcz wybuchowe. - odparł. Barr doskonale wiedział, ze Archibaldowi można zaufać. Jeżeli miał już komuś powierzyć smokołaka, to wolał wybrać kogoś, kto nie ulegnie namowom ani łapówkom.
- Chodźmy, wskażę ci twoją komnatę.
W odróżnieniu od innych adeptów i mentorów, wyszli bocznymi drzwiami. Weszli do zachodniej części zamku.
- Zamek jest duży, ale szybko się w nim odnajdziesz.
Grube kamienne mury dobrze izolowały temperaturę. Dlatego zimą w zamku było bardzo ciepło a latem przyjemnie chłodno. Mijali liczne freski na ścianach, przedstawiające rycerzy, jednorożce, smoki i inne niezwykłe stworzenia. Wyszli na schody z ciemnego kamienia.
- Idąc w dół, dociera się do części więziennej i lochów. - wyjaśnił. - Jak będziesz tam buszował, to się nie zgub. Nie pytaj więźniów o drogę bo specjalnie będą ci wskazywać złą. Nikt nie jest zachwycony tym, że tu przebywają... ani my ani oni.
weszli po schodach w górę, potem w prawo i dotarli do głównego dziedzińca. Kilku młodych adeptów, dzierżąc drewniane miecze zebrało się tam, oczekując mistrzów. Archibald pokręcił głową. Uważał za idiotyczny pomysł, by młodziaki uczyli się walczyć drewnianymi patykami zamiast prawdziwymi mieczami. Nie ta waga, wyważenie, cięcie i groza. On uczył się jeszcze w starej szkole, gdzie od pierwszego dnia wręczyli mu naostrzony miecz, ciężki jak cholera i kazali walczyć o życie.
Mineli dziedziniec, odprowadzani kolejnymi spojrzeniami.
- Będą się gapić, ale to już pewnie wiesz. Chętnie przydzieliłbym cie go którejś z grup fechtunkowych, ale jakoś nie uśmiecha mi się patrzenie jak wymachujesz drewnianym mieczem.
Złączył dłonie za plecami. Dotarli w końcu do części, w której mieszkali adepci. Kobiety i mężczyźni mieszkali wspólnie, na jednym poziomie. Każdy miał swoja komnatę, nie licząc dwóch par bliźniąt.
- Ta jest twoja. - pchnął drewniane drzwi. Stary metal zawiasów zaskrzypiał. Komnata nie była duża. Mieściła wąskie łóżko, toporną drewnianą szafę, pulpit z taboretem do nauki i kominek.
- Drewno musisz sam sobie przynosić. Co i z kim będziesz tu robił to nie moja sprawa, nie wpadam na kontrole. Ale będzie się zdarzało, iż przyjdę po ciebie o różnych porach by zabrać cie na jakąś misję czy trening. Jeśli ci się tu nie podoba, zgłoś się do Mistrzyni Rity. Taka ładna ruda elfka. Zajmuje się zielarstwem. Przydzieli ci inną komnatę, gdzie będziesz chciał... o ile akurat nie zajmuje jej jakiś piekielnie cenny i rzadki grzyb czy inny glon.
Oparł sie o framugę drzwi i przyglądał się swojemu uczniowi. Miał w sobie dużo cierpliwości, dlatego był uznany za jednego z najlepszych skrytobójców. Każdy z nich otrzymywał swój pseudonim i tylko nim posługiwał się w czasie swoich zadań. Pseudonim ten był tajemnicą, której nie zdradzało się nawet współmałżonkom. Gwarantowało to pewnego rodzaju anonimowość i bezpieczeństwo. Jednak nie był pewien czy podoła. Szkolenie młodego smoka nie należało do najprostszych zadań.
- Jutro zobaczymy co można wyrzeźbić z naszej współpracy. A dziś... Pozwiedzaj zamek, podenerwuj kolegów i koleżanki, czy co tam chcesz. Ja wybieram się do miasta. Lubię posłuchać najnowszych plotek. Jeśli chcesz możesz wybrać się ze mną. - zamilkł na chwilę. Co w takich sytuacjach powinien powiedzieć? Chyba coś powinien... Barr zawsze wypowiadał takie zdanie...
- Jeśli masz jakieś pytania, pytaj.
- Dobrze więc. - odparł. - Zapamiętaj swój sen. Pierwszy sen w nowym miejscu może dużo powiedzieć o przyszłości.
OdpowiedzUsuńWyszedł zamykając za sobą drzwi. Domyślał się, że czekać go będzie kilka nieprzyjemnych rozmów. Wszystkie istoty, które myślały były ciekawskie. Zasada to obowiązywała również wśród magów i wojowników. Archibald był skrytobójcą, który sporą część swojego życia spędził poza granicami kraju, dokonując zamachów na nieprzychylnych politycznie osobników.
Rita czekała na dziedzińcu. Chyba spodziewała się tego, że zechce się przejść, unikając kłopotliwych pytań,spojrzeń i tego fukania ze strony innych.
- Stajesz się przewidywalny. - westchnęła, rzucając w jego kierunki nieduży pakunek. Mężczyzna złapał go w locie i wsunął do kieszeni.
- Starzeje się. - wzruszył ramionami. Przeszli przez dziedziniec, ukrywając się w cieniu przejść, ozdobionych kolumnami.
- Nie spodziewałam się, że zgodzisz się na ucznia. Ajuż na pewno nie na ta wymagającego uwagi.
- Jak już wspomniałem, starzeje się. - odparł znów, pomijając słowa Mistrza Barra, który wyśnił jego współpracę z młodym smokołakiem.
- Zbyt dobrze kłamiesz, bym mogła podejrzewać że mówisz mi prawdę. - westchnęła elfka. - Ale trudno. Powiesz mi o co chodzi jak sam zechcesz. Smokołaki to trudni pacjenci i trudni uczniowie. Są bardzo dumni i honorowi.
- Problem polega na tym, że jeśli nie zechce współpracować i się uczyć to prędzej czy później go zabiją. Wszyscy tak mamy... Każdy skrytobójca w końcu trafia na kogoś lepszego albo po prostu kogoś kto ma szczęście.
- Oby nie nastąpiło to szybko. Chłopak musi się wprawić, zahartować i zdobyć ostrogi. - Rita rozejrzała się uważnie. Jej elfie oczy bez problemu przeszywały półmrok i cienie, sprawdzając czy nie czai się na nich jakieś niebezpieczeństwo, albo po prostu ktoś kogo nie chcą spotkać.
- Poradzi sobie. Widać to w jego oczach. Jest krnąbrny i chyba zniechęcony ale pewny siebie. Będzie kiedyś lepszy ode mnie.
- Wątpie. - zaśmiała się, klepiąc przyjaciela po ramieniu. - Nie ma już takich jak ty. Jesteś stworzeniem z legend i mitów.
- On też. - przyznał, wzruszając ramionami.
Wrócił późno. Położył się od razu do łóżka. Umiejętność wymuszania na sobie snu opanował niemal do perfekcji. Wstał o świcie, jak zawsze zmęczony. Już dawno stwierdził, że wyśpi się po śmierci, ewentualnie gdy znów zostanie ciężko ranny i będzie drzemał w szpitalnym łóżku.
OdpowiedzUsuńPoszedł po swojego ucznia. Już miał zapukać, gdy drzwi się otworzyły i w progu stanął Hadrian. Dużą zaletą było to, że nie trzeba było siłą go wyciągać z łóżka.
- Chcesz śniadanie czy od razu na plac? - spytał. On osobiście wolał najpierw trenować a potem jeść. Kiedy było się głodnym miało się lepszą motywację. Poza tym wolał uniknąć głupkowatych spojrzeń innych uczniów i Mistrzów. Ludzie go niezmiennie drażnili. Nie raz zastanawiał się jak tak bezmyślne istoty mogły opanować dzikość natury, zmuszając ją do pewnej uległości. Jeśli uzna, że jego nowy podopieczny dobrze radzi sobie z bronią nie będzie go szkolił od podstaw. Z resztą u niego takie szkolenie byłoby trudne. Nie miał na to czasu. Zbyt wiele się działo by pozwalać sobie na takie marnotrawienie możliwości.
Ledwie opuścili skrzydło dla adeptów, gdy zza rogu wyłonił się Mistrz Dylan, uśmiechając się uprzejmie.
- Nie strofuj tak naszego nowego adepta. Powinieneś go najpierw oprowadzić po zamku i po mieście, nie uważasz? Może kilka słów o zasadach, które tu panują? O historii tego miejsca? O podziemiach?
Archibald uniósł brew. Nienawidził gdy ktoś go pouczał, zwłaszcza taki młot jak Dylan. Nigdy za sobą nie przepadali. A teraz smoczysko stało się dodatkową oliwą do ognia. Często miał ogromną ochotę przywalić temu pacanowi w tę wypielęgnowaną mordę, ale nie mógł dać się sprowokować; to była oznaka słabości.
- Zajmij się sobą. - odparł Archi, wzruszając ramionami. Jakże ten człowiek go drażnił. Im był starszy tym ludzie irytowali go coraz bardziej ale ten tutaj osobnik był faworytem w tych zawodach.Dylan uniósł brew. Widocznie chciał kontynuować te bezsensowną konwersację, więc Archibald uznał że najlepszym pomysłem będzie ją zakończyć właśnie w tym momencie.
- Miło się rozmawia ale śpieszno nam. - dodał jeszcze, mijając Dylana i wraz z Hadrianem ruszył w kierunku krużganków.
- Durniów jest tu więcej niż liści na wielkim dębie. - mruknął do swojego ucznia, wskazując na wielkie, wiekowe drzewo rosnące na placu - Z durniami nie wchodzimy w rozmowy bo marnują cenny czas.