12 lutego 2017

[KP] Nothing is so painful to the human mind as a great and sudden change.


James Blythe

11.V.1784 | angielski generał | dowódca w bitwie pod Barrosą i Montmirail | świetny taktyk i szermierz | przykładny mąż i ojciec dwóch synów

[Na zdjęciu Aiden Turner
Cytat: Mary Shelley
Wątek z la volpe – Josephine Croisseux]

7 komentarzy:

  1. Wiedziała, że niedaleko Montmirail odbywała się bitwa - słyszała w domu hałas wystrzałów i widziała nad koronami drzew spłoszone ptaki, które jak najprędzej uciekały od miejsca od miejsca gwałtownej śmierci i wrzasków. A kiedy wyglądała przez okno swojego pokoju, bez trudu dostrzegała wznoszący się szary, gęsty dym. Poza tym, w gazetach pisano o przemarszu wojsk francuskich, chociaż takie informacje już dawno przestały wzbudzać większe emocje. Francuzi byli do tego przyzwyczajeni.
    Josephine miała dość bezczynnego siedzenia w domu i cichego gotowania się z wściekłości. Nienawidziła tego, co się teraz działo, a klęcząca przy łóżku matka, która dalej się modliła, choć od ostatniego wystrzału minęły spokojnie ponad dwie godziny, doprowadzała ją do szału. Dziewczyna musiała się wyrwać z wypełnionego strachem domu na chociaż krótką chwilę.
    Zeszła po drewnianych, skrzypiących nieco schodach na sam dół, otulona już w płaszcz i z włosami splecionymi w przerzucony przez ramię warocz. Kiedy jednak chwyciła za klamkę i chciała wyjść, powstrzymał ją głos ojca.
    - Josephine, gdzie się wybierasz? - zapytał. Siedział przy biurku i przy świetle świecy uzupełniał jakieś dokumenty, zapewne związane z prowadzoną przez niego apteką. Wyglądał bardzo zwyczajnie, jakby bitwa w ogóle go nie dotknęła. Zapewne przywykł.
    - Nie mogę wysiedzieć w domu, ojcze. - Josephine na chwilę spuściła wzrok. - Chcę pójść na chwilę do lasu, na sam skraj. Nie będę wychodziła daleko...
    - Bitwa ledwie się skończyła. - Ojciec odłożył pióro i spojrzał na nią groźnie. - To niebezpieczne i głupie.
    - Jeżeli nie wyjdę, to oszaleję, ojcze. Przecież wiesz, że nie jestem głupia i nie pójdę dalej, niż do głazu. To blisko, a muszę chwilę posiedzieć na zewnątrz.
    - Josie...
    - Proszę.
    Ojciec przez chwilę milczał, ale ostatecznie skinął głową i wrócił do wypełniania dokumentów. Josephine nie traciła czasu i wyszła, od razu zaciągając się wieczornym powietrzem. Choć wyczuwała spaleniznę, to i tak lepiej było tutaj, niż w domu. Zaczynało już być ciemno, ale nie przeszkadzało jej to aż tak. Miała dobry wzrok.
    Powoli weszła między drzewa, które dalej stały ponuro bez swoich liści. Zima jeszcze się nie skończyła, a chłód powoli chłostał policzki Josephine, które powoli pokrywały się różem. Dziewczyna szła ostrożnie, choć na pamięć wiedziała już, gdzie natrafi na wystający korzeń albo strome zejście. Z każdym krokiem czuła, jak ulatują z niej negatywne emocje. Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że tego potrzebowała - chwili ulgi.
    Kiedy tak szła i szła, nagle usłyszała trzask gałęzi i jęk. Stanęła jak wryta i czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Dźwięk dochodził z przodu, tam, gdzie za chwilę sama miała wejść. Sparaliżowana Josephine stała bez ruchu, dopóki nie zdecydowała się na wykonanie kroku w tył. Przełknęła ślinę i już miała zerwać się do biegu, kiedy z drzew wypadł żołnierz.
    - O, Boże! - zawołała dziewczyna, widząc, w jakim znajdował się stanie. Jego mundur był brudny i zakrwawiony, a sam mężczyzna z trudem trzymał się na nogach i podpierał o drzewo. Rękę przyciskał do brzucha. Wyglądał tak, jakby za chwilę miał wyzionąć ducha.
    Josephine widziała, że nie był Francuzem - znała mundury wojsk swojego kraju, nieraz widziała ich przechodzących przez miasto. Ten żołnierz był prawdopodobnie wrogiem, ale kiedy ciężko zwalił się na wilgotną od deszczu ziemię, dziewczyna nie miała żadnych wątpliwości.
    Natychmiast do niego podbiegła. Jeszcze był żywy, jeszcze można było go uratować. Wróg czy przyjaciel, Josephine trzęsła się ze złości na myśl, że ta cholerna wojna zabierze jeszcze kogoś, kiedy ona mogła temu zapobiec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Kim jesteś? Anglikiem? Rosjaninem? Kim jesteś? - mówiła po francusku, delikatnie łapiąc mężczyznę i pomagając mu wstać. Wydawało jej się, że skinął głową na Anglika, więc zacisnęła usta i zastanowiła się szybko, co może zrobić. Jej matka znała angielski i włoski, uczyła wszystkie swoje dzieci tych języków. Josephine przykładała się jednak tylko do angielskiego, a i tak nie była pewna, czy na tyle dobrze, by się porozumieć. - I'm French but I will not do any harm to you. Can you walk? - zapytała w końcu.
      Czuła, jak jej ręka zaczyna się ślizgać po mundurze Anglika i wiedziała, że to od jego krwi.

      Usuń
  2. Widziała, że nieznajomy mężczyzna był w strasznym stanie. Ledwie wydusił z siebie dwa krótkie słowa, a stał zapewne tylko dlatego, iż Josephine ofiarowała mu oparcie. Dziewczyna myślała teraz tylko o tym, jak dowlec go do swojego domu.
    - My father owns a pharmacy - powiedziała szybko. - I can help you, but if you don't walk, you will die. You have to walk.
    Podniosła głos, gdy do niego mówiła, bo czuła, że żołnierz wiotczeje w jej ramionach i zaraz straci przytomność. Nie była dość silna, by samotnie wlec go przez całą drogę; mężczyzna musiał jej w tym pomóc.
    Z cichym stękiem przeciągnęła go lekko do przodu i z ulgą zauważyła, że zrobił krok. Ledwo, ale jednak mu się udało. Poczuła jednak wilgoć na swoim płaszczu, a kiedy spojrzała na dół, na dłonie Anglika, ujrzała, źe przyciska do piersi kawałek całkowcie czarnego materiału, tym samym hamując krwawienie. Josephine zaklęła siarczyście pod nosem i przeszła z nim jeszcze kawałek, żeby móc oprzeć go o grube drzewo.
    Szybko rozchyliła swój płaszcz i chwyciła materiał sukienki, który bez wahania rozdarła na tyle, by uzyskać w miarę długi i gruby pas tkaniny. Wyprostowała się i rzuciła kawałek - jak się okazało - munduru na ziemię, a zamiast tego na szybko złożyła fragment sukienki i przycisnęła go do rany żołnierza. Zaraz potem ponownie go chwyciła i oboje ruszyli naprzód.
    - It was my favourite dress. You better survive or I will be very, very angry - wystękała, gdy przechodzili przez wyjątkowo trudny kawałek drogi. Mówiła już cokolwiek, byleby tylko nieznajomy mógł skupić się na słuchaniu i chodzeniu, byleby tylko nie dać mu zemdleć. Już i tak musieli się często zatrzymywać, żeby mieć siły na dalszą drogę - Josephine była zmęczona, ale żołnierz umierał.
    Kiedy nareszcie dziewczyna ujrzała swój dom, uśmiechnęła się z wysiłkiem i z trudem zaciągnęła Anglika pod drzwi. Kiedy wtoczyli się do środka, jej ojciec wciąż siedział nad papierami, a matka - która najwidoczniej oderwała się od modlitwy - kładła przed nim talerz z kolacją.
    - Pomóżcie mu - wystękała Josephine i pomogła mężczyźnie oprzeć się o ścianę. - On zaraz umrze.
    Aptekarz i jego żona przez kilka sekund nie wiedzieli, co się dzieje, a potem zerwali się i wręcz podbiegli do córki.
    Pan Croisseux zmierzył nieznajomego wzrokiem, a gdy zobaczył, że mundur nie jest francuski, zacisnął powieki. Odetchnął głęboko.
    - On jest Anglikiem! Coś ty...
    - Daj jej spokój, Pierre - przerwała mu żona. - On umiera. Na litość boską, pomożemy mu albo będziemy mieć cudze życie na swoim sumieniu!
    - Ojcze, błagam. Znasz zioła, leki, masz bandaże, pomóż mu, zanim się tutaj wykrwawi! - Josephine złapała ojca za rękaw i spojrzała na niego błagalnie, aż ten go wyrwał i gwałtownie chwycił żołnierza.
    Zaraz potem zaprowadził go do pokoju, do którego zawsze przychodziły rodziny z poranionymi i chorymi ludźmi. Może pan Croisseux nie lubił Anglików, Rosjan i całej reszty, ale nigdy nie skazywał na śmierć żadnego człowieka.
    Josephine doskonale o tym wiedziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Chyba możesz zacząć, jak on się budzi i Josephine do niego przychodzi porozmawiać. XDD]

      Usuń
  3. Rano pokłóciła się z rodzicami. Nie, żeby Josephine się tego nie spodziewała - doskonale wiedziała, że reakcja jej rodziny na sprowadzenie do domu rannego w wyniku bitwy nie będzie za dobra, ale przecież nie miała innego wyboru. Wiedziała również, jak bardzo nierozsądna była jej decyzja, biorąc pod uwagę mającą miejsce wojnę pomiędzy Francją a właśnie Anglią i innymi sprzyjającymi jej krajami. Gdyby ktoś się dowiedział, że w domu Croisseux nocuje angielski żołnierz, bardzo możliwe, iż żadne z domowników nie dożyłoby następnego miesiąca.
    Żadna z możliwych konsekwencji nie zmusiłaby jej jednak do tego, by porzucić umierającego człowieka w ciemnym, zimnym lesie z daleka od ojczyzny.
    Po południu postanowiła odwiedzić "niespodziewanego gościa" i sprawdzić, czy się obudził. Po drodze minęła matkę, która przeszła obok w milczeniu - Josephine źle się z tym czuła, ale nic po sobie nie okazała i po prostu poszła do pokoju, w którym leżał ranny żołnierz.
    Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, a także postanowiła na chwilę otworzyć okno, by nieco przewietrzyć pomieszczenie. Pomyślała, że to może mieć dobry wpływ na Anglika, który - jak się okazało - dalej spał.
    Klatkę piersiową miał owiniętą czystymi bandażami, ale koc okrywał go tylko do połowy ciała. Dziewczyna zawahała się, ale ostatecznie podeszła i podciągnęła nieco szorstki materiał wyżej. Kiedy to zrobiła, usłyszała zachrypnięty, męski głos.
    Uniosła brwi i uśmiechnęła się lekko. Już chciała odpowiedzieć, ale Anglik ponowił pytanie - tym razem po francusku z nienagannym akcentem. Josephine pokiwała głową z uznaniem, a potem odwróciła się i usiadła na krześle, które stało nieopodal łóżka.
    - W moim domu. W Montmirail - odparła, przechylając delikatnie głowę. Wpatrywała się w Anglika z niejakim zainteresowaniem. - Znalazłam cię w lesie, gdzie prawie umierałeś, więc przyprowadziłam cię tutaj i mój ojciec się tobą zajął. Nie musisz się więc tak denerwować, gdybym chciała się zabić, już dawno bym to zrobiła.
    Wstała i wzięła z drewnianego blatu małego stoliczka dzbanek z wodą, którą nalała do szklanki. Podała ją żołnierzowi.
    - We can talk in English... If my accent does not bother you - zaproponowała, obserwując reakcję mężczyzny. Wydawało jej się, że na razie nie za wiele pamięta z poprzedniego wieczoru. Pomyślała, że przypomnienie mu o tym, ile ona wie na jego temat, trochę mu w tym pomoże... I powstrzyma przed bezsensownymi kłamstwami.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Luzik, nic się nie stało! <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  5. Uśmiechnęła się lekko na jego podziękowania. Chwyciła szklankę, którą Anglik opróżnił niemalże natychmiastowo, a potem odłożyła ją na stoliczek. Czuła, że woda nieco go ożywi i na pewno chociaż odrobinę poprawi samopoczucie.
    — Wystarczy mi to, że wyzdrowiejesz — odpowiedziała łagodnie, przypatrując się badawczo mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie miała okazji do rozmawiania z kimś, kto pochodził z wrogiego kraju; zazwyczaj widziała tylko ich ciała. Musiała przyznać sama przed sobą, że rośnie w niej ciekawość. — I zaczniesz mówić do mnie po imieniu... Nazywam się Josephine.
    Zastanawiała się, jak żołnierz musi się czuć. Właśnie został uratowany przez kogoś, kogo powinien uważać za wroga, tym samym znajdując się całkowicie na nieznanym przez siebie terytorium. Dodatkowo był po przegranej stronie bitwy, co zapewne tylko go dobijało — Josephine naprawdę nie chciałaby się znaleźć w jego położeniu.
    — Jak się czujesz? — zapytała po chwili milczenia. Jeżeli już go tutaj przyprowadziła, to chciała, żeby wyzdrowiał jak najszybciej. Nie wiedziała nawet, jak długo zajmie mu powrót do pełni sił; rany Jamesa były rozległe i bardzo niebezpieczne, ledwie uniknął śmierci na polu bitwy. — Jeżeli jesteś głodny, a jesteś na pewno, to przyniosę ci coś do jedzenia. Pewnie trzeba ci już też zmienić bandaże i nałożyć nowe maści. Bardzo długo spałeś.
    Josephine zdawała sobie sprawę, że teraz to w głównej mierze na nią spadł obowiązek opieki nad gościem. Nie chciała jeszcze bardziej denerwować rodziców, którzy — co prawda — nigdy nie dopuściliby do śmierci człowieka pod ich dachem, ale teraz z łatwością dało się zauważyć, że nie byli zadowoleni z obecności Anglika w domu. Na szczęście zdążyła nauczyć się czegoś od swojego ojca, dzięki czemu mogła teraz opatrywać żołnierza. Nie była nawet w połowie wyszkolona tak bardzo, jak by tego chciała, ale to musiało wystarczyć — zwłaszcza Jamesowi.

    [ Przepraszam za tak późny i krótki odpis, ale byłam na sześciodniowej wycieczce z fatalnym dostępem do internetu. :(( ]

    OdpowiedzUsuń