ANASTAS GRIGORIY GAWRIŁOW
Dwudziestoletni początkujący student medycyny. Wywodzący się z rodziny żołnierzy z dziada pradziada, lecz niezdolny do służby z powodu zdrowotnych, więc poświęcił się medycynie bez reszty. Woli pomagać niż szkodzić. Na wojnie stracił ojca i jednego ze starszych braci. Kolejnego brata przywieźli mu niemal w kawałkach. Zdecydowany pacyfista, który z utęsknieniem patrzy w stronę zachodnich sąsiadów. Pyskaty i nieco zadziorny. Nie daje sobą pomiatać i na każdy temat ma swoje własne zdanie.
Do wątku z Głosem bez rozsądku (mam nadzieję, że zostanę doceniony za rym)
[Zostaniesz doceniony ;P To teraz pytanie, kto zaczyna?]
OdpowiedzUsuń[Nie miałam pojęcia jak zacząć, ani gdzie mieszka twoja postać. Pozwoliłam sobie założyć, że studiuje w Moskwie i zacząć akcję od momentu, gdy nasi panowie wracają z misji. Trochę zarysowałam postać brata Anastasa – mam nadzieję, że się o to nie pogniewasz. W razie czego możemy coś zmienić/napisać od nowa.]
OdpowiedzUsuńSzum.
Uparte, jednostajne, wiszące w powietrzu mrowienie dudniło mi w uszach, zupełnie odmienne od dźwięków, do których przywykłem w trakcie misji. Siedziałem na twardej, niskiej ławce ustawionej wzdłuż kadłuba wojskowego samolotu. Przestrzeń wokół mnie zawalona była pakunkami, od wygiętej półkoliście blachy za moimi plecami ziębiło syberyjskim wręcz chłodem. Oparłem łokcie na kolanach. Opuściłem głowę, automatycznie przeliczając czas podróży na pokonane kilometry. Nawyk.
Czułem się dziwnie spokojny… chyba przez leki. Nim opuściliśmy szpital polowy, obaj dostaliśmy dawkę środków przeciwbólowych zdolną zwalić z nóg konia. Zerknąłem na ścianę oddzielająca nas od kabiny pilota, jedyne miejsce, do którego można było przymocować wózek inwalidzki.
- Już myślałem, że się nie załapiemy – głos Andriuchy wyrwał mnie z zamyślenia. Zerknąłem na niego, doszukując się jakiegoś śladu świadczącego o tym, że wesołość w jego głosie to maska, ale nie znalazłem go. On po prostu chciał wrócić. – Czujesz to, Dima? Rosyjskie powietrze! Bez cholernego pyłu, skwaru, bez arabskich zawodzeń!
Zmusiłem się do uśmiechu.
- Twoja rodzina wie, że wracasz?
Pokręcił głową.
- Do ostatniej chwili nie byłem pewny, czy mnie nie zawrócą z lotniska. Wolałem im nie robić nadziei. No i… - skrzywił się wyraźnie. – Jeszcze nie wiedzą.
Kiwnąłem głową, nie musiał kończyć. Widziałem, jak jeszcze w bazie zabierał się do wysłania e-maila, jeszcze zanim straciliśmy łączność.
Milczeliśmy przez kilkadziesiąt minut. Słowa były zbędne, przez ostatnie trzy lata widzieliśmy się prawie codziennie. Nawet ranni zostaliśmy tego samego dnia. Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało mi się, że w przeciwieństwie do Andrieja miałem szczęście. Jemu wybuch miny-pułapki urwał nogę, ja dostałem zwykły postrzał w płuco. On wracał do cywila, ja… No właśnie. Nawet nie wiedziałem, na ile czasu wyłączono mnie z misji. Splotłem nerwowo palce.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? Twoja rodzina… Nie chcę wam robić kłopotu.
- Dima, do cholery, gadaliśmy już o tym. Nie zostawiam kumpli w potrzebie, jasne?
- Jasne – mruknąłem, ani trochę nie przekonany. Ostatecznie, mógłbym zatrzymać się… no, gdziekolwiek. Znaleźć jakieś tanie lokum, może przyjść do domu weterana… Kogo ty oszukujesz, Sorotin? Łudzisz się, że jesteś jeszcze komukolwiek potrzebny, jakby to miało sens.
*
UsuńPrzedmieścia Moskwy powitały nas porannym chłodem. Rześkie powietrze wdawało się tak… inne. Jechaliśmy klekocącym autobusem, którego karoseria trzymała się już chyba tylko na rdzy. W metrze było jeszcze gorzej. Tłum i ciasnota mnie irytowały, utrudniały skupienie. Liczyłem minuty.
- Dima, podejdziemy pod MGU, okej? Mój brat tam studiuje.
Zgodziłem się tylko dlatego, że widziałem, jak cholernie mu na tym zależy. Idąc, rozglądałem się po nieznanym mi mieście, po wielości barw, po twarzach wielu, zbyt wielu ludzi. Odruchowo równałem krok do prędkości, z jaką poruszał się wózek Andrieja. Skubaniec nauczył się całkiem sprawnie rozpędzać to ustrojstwo, o żadnym pchaniu nie mogło być mowy. Przyłapałem się na tym, że wyszukuję miejsca odpowiednie do przygotowania potencjalnej zasadzki. Pokręciłem głową. Ogarnij się. Jesteś w Moskwie.
Wielkość uniwersyteckiego gmachu mnie przytłoczyła. Przyzwyczaiwszy się do kilkupiętrowych domostw, a właściwie ich ruin, już zapomniałem, jak kruchy czuje się człowiek w obliczu socrealistycznych kolosów. Przeszliśmy przez park, kierując się ku głównemu wejściu. Zatrzymaliśmy się przy monumentalnym pomniku, mającym chyba wyobrażać robotniczy ideał studentów. Skrzywiłem się. Fasada za rzeźbą była właśnie remontowana, upiorny wizg jakiegoś wiertła doprowadzał mnie do szału. Andriej zerknął na zegarek.
- Za pięć minut skończy wykłady. – Widziałem, jak przygryza wargę, po czym wyjmuje smartfon i ostrożnie coś na nim pisze. – Kurna, już zapomniałem, jak to jest mieć zasięg – mruknął, kończąc wysyłać smsa.
[Objaśnienia:
1) Andriucha – zgrubienie od Andriej, stosowane w odniesieniu do kumpla, z którym „można konie kraść”.
2) Dima – forma pochodna od Dmitrij, powszechnie używana w Rosji w sytuacjach nieformalnych.
3) MGU – Moskiewski Uniwersytet Państwowy, w jego głównym gmachu mieści się m.in. wydział medycyny. Wygląda tak: http://2.bp.blogspot.com/-r4sFVPTpxe8/VELekPZ5GMI/AAAAAAAAFOE/xaJprHBUnj4/s640/DSC06305%2B(2)%2B(Large).JPG A tutaj pomnik, przy którym czekają: http://1.bp.blogspot.com/-L2gSL0OHFvo/VELel1798rI/AAAAAAAAFOY/qYGudnaIsJQ/s640/DSC06313%2B(Large).JPG ]
- Ej, udusisz mnie! – Andriej śmiał się w głos, chyba pierwszy raz, odkąd się poznaliśmy. Patrzyłem jak ściska brata, jak targa mu włosy i jeszcze raz ściska, czując gulę w gardle. Cofnąłem się kilka kroków, nie czując się upoważnionym, by ingerować w to rodzinne powitanie. Wyraźniej niż kiedykolwiek od momentu, gdy wróciliśmy do Rosji, poczułem, że tu nie pasuję, że to, co dawniej było wspólnym światem mnie i Andrieja właśnie się rozpadło. On, w przeciwieństwie do mnie, cały czas miał kogoś, kto na niego czekał. Widziałem, jak otwiera i zaraz zamyka usta, jak jego twarz pochmurnieje, a on zmusza się do kolejnego uśmiechu, tym razem całkowicie sztucznego.
OdpowiedzUsuń- Dopiero dziś. I… - zaczął, nim się przełamał: - Nie, nie złamałem nogi – urwał na moment do przełknięcia śliny. – Teraz już tak będzie… z tym wózkiem. Wybuchła cholerna mina i… Nieważne. Przynajmniej matka skończy narzekać, że niszczę wszystkie buty po jednym założeniu – spróbował zażartować. – Właśnie. Jak mama? – zapytał ciszej. - Radzi sobie jakoś?
Poczułem się podwójnie parszywie, że tego słucham. To ja powinienem skończyć na wózku, i tak nikogo by to nie obeszło.
Drgnąłem, gdy młody odwrócił się w moją stronę. Odruchowo się wyprostowałem, krzywiąc się nieznacznie, gdy mięśnie w miejscu postrzału napięły się bardziej, niż powinny. Uścisnąłem jego dłoń. Chwyt był pewny, mocny, ale nie na tyle, by miażdżyć palce.
- Sierżant Dmitrij Sorotin. Ja i Andriej służyliśmy w jednym oddziale – wyjaśniłem. Andriej zerknął na mnie krótko, potem przeniósł wzrok na młodszego brata.
- Obiecałem Dimie, że będzie mógł u nas pomieszkać przez jakiś czas. Mam nadzieję, że nie wywaliliście jeszcze gratów z mojego pokoju? – przymrużył oczy, ewidentnie żartując. Byłem mu wdzięczny, że od razu powiedział o naszej umowie.
[Założyłam, że Andriej jeszcze nie wie o śmierci drugiego z braci - pytanie, czy Anastas już o tym wie, czy też jeszcze nie.]
OdpowiedzUsuńAndriej zmarszczył brwi. Jego czoło przecięła płytka, pionowa bruzda, jak zawsze, gdy się czymś martwił.
- Jeszcze ciężej..? Kiedy ostatni raz udało mi się z nią porozmawiać, miała sine wory pod oczami! Znów bierze te piekielne nadgodziny? – emocje sprawiły, że mówił głośniej, bardziej nerwowo. Zdając sobie sprawę z tego, że podniósł głos, zagryzł wargę. Ona się zaharuje na śmierć.Wciąż pamiętał krótką rozmowę przez Skype’a, podczas pobytu w jednej z lepiej wyposażonych baz. Dostał piętnaście minut na rozmowę, dokładnie tyle, ile inni… i miał szczęście, bo nim kolejka doszła do końca, zgasł prąd.
Parsknął, słysząc ten dość ponury żart. Specyficzne poczucie humoru było czymś, co od zawsze ich łączyło.
- W miarę – potwierdził, po czym zawahał się na dłuższą chwilę. Spoważniał. – Mieliście jakieś wieści o Piotrze? – Ostatnią bezpośrednią wiadomość od brata dostał parę miesięcy po śmierci ojca. Brak kontaktu tłumaczył sobie na wiele sposobów, w końcu sam wiedział, jak wygląda łączność w rejonach ogarniętych walkami… A Piotr, będąc pilotem bombowca, przebywał zwykle w zupełnie innych miejscach, niż piechota.
*
Od dłuższego czasu czułem na sobie uważny wzrok młodego. W pierwszej chwili mnie to zirytowało, odwykłem od tak bezpośrednich spojrzeń. Potrzebowałem czasu, by się z tym oswoić. Licząc, że odstraszę tym chłopaka, spojrzałem mu prosto w oczy w typowy dla siebie, pełen stanowczości sposób.
- Nie wiem, czy będę odpowiednim gościem – stwierdziłem cicho. Podejrzewałem, że ostatnie, czego tej kobiecie potrzeba, to ktoś tak ponury, jak ja. Problem polegał na tym, że nie potrafiłem zdobyć się na uśmiech, nie mówiąc już o żartach.
- Hm, czyli już wiemy, do jakiego zawodu mam się przyuczać – Fałszywy entuzjazm Andrieja zaczynał działać mi na nerwy. Wcześniej taki nie był, śmiał się tylko wtedy, kiedy naprawdę coś go rozbawiło. Nie udawał. Wbiłem wzrok w ziemię, nie chcąc, by któryś z braci dostrzegł mój parszywy humor. Jakkolwiek by się nie zachowywał, Andriej był moim kumplem. Wiele sobie zawdzięczaliśmy, a fakt, że dzięki niemu miałem gdzie się podziać, dodatkowo zmuszał mnie do akceptacji wszystkich zmian, jakie w nim zaszły. Jeszcze kilka godzin temu, gdyby ktoś zaczął pchać jego wózek, Andriej by się na niego wydarł. – Dima, rozłożymy dla ciebie materac w moim pokoju, będzie okej?
Skinąłem głową, zmuszając się do uśmiechu. Było mi głupio, że nie potrafię choć w minimalny sposób okazać wdzięczności.
Słysząc pytanie, zmarszczyłem brwi. To była jedna z tych rzeczy, do których nie chciałem wracać, nigdy i z nikim. Zacisnąłem zęby. Skąd miał wiedzieć? Ostatnie, co masz prawo robić, to wytrząsać się nad nim za to pytanie. Wolno wypuściłem powietrze z płuc.
- Urodziłem się w Nowodinsku. To małe miasto, kilkanaście kilometrów od Archangielska… ale większość życia spędziłem właśnie w Archangielsku. I mów mi po imieniu, będzie prościej. – Znów zatrzymałem na nim spojrzenie. Było w nim coś nieuchwytnego, przyciągającego uwagę na dłużej, niż powinno. – Na jakim kierunku studiujesz?
Starałem się nie okazywać, jak bardzo nieswojo czuję się w obcym domu. Przywykłem do życia w koszarach, do tymczasowych kwater, do spartańskich warunków w pomniejszych bazach operacyjnych i noclegów gdziekolwiek. Ta normalność, która w ciągu zaledwie jednego dnia otoczyła mnie szczelną warstwą, wydawała się zbyt spokojna, budziła niepokój, jakby całe moje ciało podświadomie czuło, że to jedynie krucha bańka, mogąca pęknąć od najlżejszego dotyku z zewnątrz. Próbowałem się dopasować do ich rytmu życia, czy może raczej nie wchodzić im w drogę. Przez większość czasu milczałem. Odświeżyłem się i przejrzałem swoje rzeczy. Prychnąłem cicho; wyszło na to, że nawet nie mam cywilnych ubrań. Rezygnując z zachowywania pozorów, włożyłem spodnie od pustynnego munduru i pożyczoną od Andrieja szarą koszulkę. Rozpakowałem resztę rzeczy. Było tego na tyle mało, że zmieściło się do dwóch szuflad, z które wcześniej opróżnił dla mnie Andriej. Widząc, że zasypia, opuściłem pokój, zabierając ze sobą jedynie swój wysłużony, oklejony naklejkami z różnych stron świata laptop. Cicho zamknąłem za sobą drzwi.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę stałem w korytarzu, niezdecydowany, dokąd pójść. Ciemna kuchnia wydawała się najlepszym miejscem do tego, by się w niej zaszyć i zniknąć innym z oczu.
Wchodząc, odruchowo się rozejrzałem. Ciemność i spokój… z zewnątrz dobiegał niejednostajny szum. Samochody. Zaraz pod oknem jest ulica… Przed oczami stanął mi obraz wąskiej uliczki w syryjskim mieście. Asfalt jest miękki od gorąca. Idziemy we trzech… ściany budynków po obu stronach pną się na wysokość pierwszego piętra, przejście jest wąskie, jak w starej zabudowie. Zerkam w górę. Okno. Stamtąd widać nas jak na dłoni… doskonałe miejsce dla snajpera. Potrząsnąłem głową, chcąc na powrót widzieć jedynie Moskwę. Gdzieś w oddali, jedną z wielu ulic, przemknął jazgot karetki. Zagryzłem wargę. Zerknąłem na stół, wokół którego stały cztery krzesła. Przesunąłem stojące najbliżej ściany tak, by mieć równie dobry widok na zasłonięte do połowy okno, jak na drzwi. Usiadłem, pozwalając sobie na grymas bólu, gdy uszkodzone postrzałem mięśnie tułowia się napięły. Włączyłem laptop, otworzyłem przeglądarkę. Chwila wahania, palce zawieszone nad klawiaturą… Jak zawsze przed wpisaniem pierwszego z listy kluczowych słów. Syria.
Drgnąłem, słysząc czyjś głos. Dłoń odruchowo powędrowała do biodra, cofając się w pół gestu. Anastas.
Uniosłem na niego wzrok, na chwilę zatrzymując spojrzenie na jego uśmiechu. Odwzajemniłem go wolno, jakbym musiał od nowa nauczyć usta tego drobnego wygięcia. Mimowolnie zwróciłem uwagę na włosy chłopaka. Wróciłem spojrzeniem do ekranu komputera i odstawiłem laptop na stół.
- Nawet bardzo – stwierdziłem, powstrzymując odruch wstania. – Może… może powiedz mi, z czego mogę korzystać, to coś przygotuję? Nie chciałbym robić kłopotu.
Milczałem przez kilka długich minut, nim zdecydowałem się zadać pytanie:
- Od dawna mieszkacie w Moskwie? W ogóle… dobrze znasz to miasto?
Znowu na niego spojrzałem. Krótkie, ostrożne zerknięcie. Rys sylwetki. Oczy. Odwrócenie wzroku.
OdpowiedzUsuń- Dzięki – w moim głosie dało się wyczuć nutę zaskoczenia. Ostrożnie przysunąłem kubek bliżej. Ułożyłem na nim dłoń, rozkoszując się uspokajającym ciepłem. Nie potrafiłem określić, z czym kojarzy mi się ten gest i zapach herbaty tej konkretnej marki, ale było to na tyle silne, że poruszało jakąś czułą strunę w mojej psychice. Odchyliłem się nieco, wygodniej opierając się o oparcie krzesła. Bezwiednie podążyłem wzrokiem za jego ręką, mimowolnie śledząc każde poruszone pasmo. Miałem ochotę ich dotknąć i przekonać się, czy naprawdę są takie miękkie, na jakie wyglądają. Zacisnąłem zęby, wlepiając spojrzenie w blat stołu. To jest brat Andrieja! Ściana powinna być dla mnie bardziej interesująca, niż on! Upiłem łyk herbaty, żeby się czymś zająć. Przez tyle czasu udało mi się w nikogo nie wgapiać… Gdyby kumple z oddziału się dowiedzieli, chyba by mnie zabili. …więc dlaczego teraz..?
Z premedytacją spojrzałem na niego, gdy znów odwrócił się w moją stronę. Przecież to gówniarz. Ile on może mieć lat? Ze dwadzieścia, dwadzieścia parę?
Gdy dotarł do mnie sens drugiego zdania, spochmurniałem jeszcze bardziej.
- Przykro mi, że twój ojciec… - Pokręciłem głową. Słowa nic nie pomogą. Nikomu. – Jeżeli mogę jakkolwiek pomóc tobie albo waszej mamie, po prostu powiedz.
Uśmiechnąłem się jednym kącikiem ust, słysząc odpowiedź i późniejsze, raczej oczywiste, pytanie.
- Przydałoby mi się trochę ciuchów, w mundurze za bardzo zwracam na siebie uwagę… - urwałem, przyłapując się na tym, że mówię do niego, jakbym był na misji. Splotłem ze sobą oparte dotąd o blat palce. – Wiesz może, gdzie mieści się Ministerstwo Obrony? To gdzieś w centrum, prawda?
Gdy zaczął przygotowywać posiłek, zająłem się sprawdzaniem aktualności. Mój wzrok prześlizgnął się po kolejnych nagłówkach. Nic, o czym bym nie wiedział.. Wyłączyłem przeglądarkę w chwili, gdy siadał naprzeciwko. Spojrzałem na niego, przechylając lekko głowę.
- Lubię wszystko, co nie jest wojskowymi racjami żywnościowymi. – Mrugnąłem do niego. – Wyglądają jak szarawa masa i smakują jak błoto okraszone tłuszczem z posmakiem proszku. Jak nauczysz się je jeść, wszystko inne zaczyna być twoim ulubionym.
Milczałem przez dłuższy czas, utkwiwszy wzrok gdzieś obok niego. Wziąłem głębszy wdech.
- Tam, to znaczy w miejscu, w którym oberwał Andriej? Czy w ogóle? – spytałem cicho.
Jego spojrzenie było zbyt intensywne, wręcz czułem przez nie specyficzne mrowienie na skórze. Miałem wrażenie, że patrząc w ten sposób, przenika mnie na wskroś, dostrzegając wszystkie myśli, które wolałbym ukryć przed światem. Gdyby chodziło o kogoś innego, zapewne dość dosadnie wytłumaczyłbym mu, żeby spieprzał, ale coś w tym chłopaku (może postawa, może ton głosu?) wzbudzało zaufanie, budowało dziwne poczucie bezpieczeństwa. Przez chwilę pomyślałem nawet, że naprawdę mógłbym z nim o tym porozmawiać. Upiłem kilka łyków herbaty, by zyskać na czasie. To cywil. Młody chłopak, całe życie przed nim… i ja mam mu opowiadać o wojnie? Żeby też to czuł? Żeby głosy tamtych ludzi wracały do niego tak, jak do mnie? Zamknąłem na chwilę oczy, przecierając twarz dłonią. Wolno wypuściłem powietrze z płuc.
OdpowiedzUsuń- Niektórzy ludzie mają powody, by ci o czymś nie mówić, Anastas – stwierdziłem bardzo cicho. W zadumie odsunąłem kubek kawałek dalej od krawędzi blatu. – Kiedy Andriej został ranny, byłem na innej akcji, w innym miejscu, więc całość znam tylko z opowieści. Wracali ze zwiadu, Andriej i jego drużyna. Jeszcze poprzedniego dnia teren oznaczono jako bezpieczny, nikt nie spodziewał się, że tam mogą być miny. Andriej miał szczęście w nieszczęściu, bo trafił na samoróbkę z opóźnionym zapłonem. Inaczej zabiłoby połowę z nich. Wiesz… kiedy staniesz na minę, zwykle wiesz, co zaraz nastąpi, bo one nie wybuchają w chwili, gdy na nie nadepniesz. Słyszysz wtedy takie kliknięcie… mina wybucha dopiero, gdy zwolnisz nacisk – mój głos brzmiał pozornie obojętnie, wręcz chłodno. Miny wybuchały niemal codziennie. Tak po prostu było. To wojna. – A ogólnie… - pokręciłem głową, jakby to mogło przegonić powracające obrazy. – Po jaką cholerę ci to wiedzieć? Źle ci tutaj? – spytałem zniechęcony. Pewnie traktował tę wojnę jak sensację, przygodę… jak większość ludzi, którzy nigdy na niej nie byli.
Zawahałem się, słysząc propozycję. Teoretycznie tak byłoby prościej. Zerknąłem na niego. Uniosłem brew. I co się tak szczerzysz?
- Czemu nie. – Odwzajemniłem uśmiech, przecież to nic złego, że gdzieś z nim wyjdę. – Masz jakieś swoje ulubione miejsca? – Chyba chciałem zatrzeć negatywne wrażenia po swoich wcześniejszych reakcjach.
Wstałem równocześnie z Anastasem, odruchowo chcąc samemu sprawdzić stan makaronu. Prawie wpadłem na bruneta.
- Przepraszam – mruknąłem, przepuszczając go. Dopiłem letnią już herbatę i podszedłem do zlewu, by umyć po sobie kubek.
- Podoba ci się na studiach? – zagadnąłem, nie chcąc wyjść na zupełnego gbura.
[Przepraszam, że przez tyle czasu nie odpisywałam. Mam mnóstwo roboty na studiach, sesja nie rozpieszcza.
OdpowiedzUsuńJakość odpisu średnia, ale rozkręcę się ;)]
Zobaczyłem, jak Anastas się wzdrygnął i poczułem przytłaczający wstyd. Ten chłopak nie zrobił mi nic złego, wręcz przeciwnie, wydawał się miły i skakał wokół mnie, jakbym był co najmniej zaproszonym gościem, a nie intruzem w ich spokojnym domu. Najgorsze było to, że nie znajdowałem nawet racjonalnej przyczyny własnego zachowania. Nie potrafiłem niczym wytłumaczyć tego nagłego wzrostu frustracji. Przecież tutaj nie działo się nic złego. Był spokój… tak różny od wojny.
- Może nie chce, żebyś doświadczał tego, co my – rzuciłem, tym razem pilnując się, by nie brzmieć za ostro.
Wstałem, wewnętrznie wdzięczny za to, że wreszcie mogę się czymś, czymkolwiek, zająć, nawet jeśli była to zupełna drobnostka. Odkąd zostałem ranny, miałem wrażenie, że wszystko toczy się jakby obok mnie, że utraciłem jakąkolwiek siłę sprawczą. Położyłem marchewki na desce do krojenia. Kiedy podając mi nóż, dotknął mojej dłoni, mimowolnie spojrzałem na nasze ręce. Czy to możliwe, że zrobił to specjalnie? Skląłem się w myślach za samo takie przypuszczenie. Odwala ci, Sorotin. Nawet o tym nie myśl.
Kiedy wyszedł, włożyłem całą swoją irytację w siekanie marchewek. Mimo to, cięcia były precyzyjne, równe. Tylko do tego się teraz nadaję. Do siekania pieprzonych marchewek. Gdybym przynajmniej wiedział, ile to potrwa.
Kiedy Anastas wszedł do kuchni, włożyłem całą siłę woli w to, by się nie obejrzeć.
- Żebym ja w twoim wieku był równie mądry – parsknąłem. Dokończyłem krojenie warzyw i wsypałem je do garnka. – Jak się czuje Andriej? – spytałem przez ramię. Andriej wydawał się zadowolony z powrotu do tego stopnia, że nie byłem pewien, na ile to rzeczywiste emocje, a na ile maska.
Z przyzwyczajenia dokończyłem przygotowywać składniki i wstawiłem garnek na ogień. Odwróciłem się w stronę Anastasa, opierając się o krawędź blatu.
- Wybacz, że pytam, ale… Kiedy byliśmy w Syrii, dowiedzieliśmy się, że dwa tygodnie temu w Moskwie był zamach, podobny do tego sprzed trzech lat, z Petersburga. Wiesz co tam się, dokładnie, stało?