25 kwietnia 2017

[KP] Olifenna

 To the stars, who listen - and the dreams that are answered. - Sarah J. Maas

Olifenna; wygląd ok. 30 lat; właścicielka i prowadząca w planetarium

Pojawiła się prawdopodobnie wraz powstaniem sklepienia niebieskiego, którym miała władać po wsze czasy. Od zarania dziejów ludzie składali jej ofiary prosząc o obfite plony i połowy czy szczęśliwe zamążpójścia. Pani Nieba miała bowiem władzę nad księżycem i jego wpływem na Ziemię. Przypisywano jej również spełnianie życzeń, których zwiastunem miały być spadające gwiazdy.
Jednak Pani Nieba od zawsze była kapryśna. W zależności od swojego nastawienia mogła sprzyjać, chronić lub też wyprowadzać na manowce.
Z upływem czasu coraz bardziej traciła na popularności jak i jej boscy koledzy. Jej siła znacznie osłabła wraz malejącą liczbą wierzących. Chociaż nadal ma grono swoich wyznawców jej potęga zmalała. Zeszła więc na Ziemię przybierając ludzką postać by zacząć nawracać.

3 komentarze:

  1. To był dzień jak każdy inny. W końcu rzadko kiedy działo się coś nietypowego, gdy było się przyzwyczajonym do wszystkiego. A trudno nie być, gdy żyje się wśród ludzi ponad czterysta lat. Pewnie, niektóre rzeczy się zmieniają i pewnie nigdy nie przestaną, ale dzieje się to na tyle wolno, że Marius przystosowywał się do nich zupełnie odruchowo, wraz ze światem. Wiele lat temu przestał próbować znaleźć sobie wyznawców – w końcu nawet gdy udało mu się komuś pomóc, wkrótce słyszał, że przecież nie zrobił niczego specjalnego. Przecież to zwierzę nie było aż takie chore, choroba, która zaatakowała nasze plony przeszła sama. Tak, rzeczywiście zdarzało mu się to usłyszeć. A jako że brak mu było wyznawców już wtedy, kosztowało go to wiele wysiłku. Teraz od przeciętnego człowieka różniło go tylko to, że zwierzęta lgnęły do niego, a rośliny, którymi się opiekował, nigdy nie usychały.
    Oczywiście, zdarzało mu się wracać myślami do tamtego czasu, gdy podziwiano go i szanowano. Gdy miał własną, niewielką może, ale niesamowicie zadbaną świątynię, w której stale pojawiały się datki wszelkiej maści, od pęków zboża czy bukieciku z polnych kwiatów po rzeźbione dla niego figurki i szydełkowane serwetki. Nadal miał zachowanych te, które przeżyły okropny pożar wioski. A było ich, co by nie mówić, wcale nie mało, więc małe mieszkanko, na jakie Marius mógł sobie pozwolić, wydawało się być nimi niemal wypełnione. Wielu jego gości dziwiło to, ale zrzucali ten fakt na swoiste obsesje. Mężczyzna nie zwykł wyprowadzać ich z błędu. Przynosiło to zbyt wiele dawno zagrzebanych wspomnień. No, ale co by nie mówić, jego gościom zdarzało się zapominać o jego boskości.
    Nic dziwnego zresztą, jemu też się zdarzało.
    I choć czasy robiły się różniejsze coraz szybciej, a zmiany następowały znacznie prężniej niż kiedyś, to Marius i tak daleki był od nienadążania za nimi. Taka sama sytuacja jak z metodami opieki nad roślinami. Choć teraz pojawiało się ich pozornie coraz więcej, mężczyzna nadal nade wszystkie cenił sobie najzwyklejsze na świecie konwersacje z nimi, choć nieczęsto udawało mu się wysłyszeć szepty liści czy kwiatów, którymi się opiekował.
    Dodatkowo, mężczyźnie poszczęściło się z jego nowym pracodawcą, albo raczej pracodawczynią. Nie przeszkadzały jej bowiem liczne psy i koty wszelkiego rozmiaru, które uganiały się za Mariusem, a których on z reguły nie potrafił nie przyjąć do domu. Czasem nawet zdarzało się, że przychodził z gołębiem, a jednak Lily – czyli jego droga pracodawczyni – nawet wtedy nic nie mówiła, tylko śmiała się i kazała mu zabierać do pracy. A z tym akurat nie miał problemu.
    W przeciwieństwie do tych spotkań bogów, na które musiał regularnie uczęszczać z racji swego niemal nieodczuwalnego już boskiego statusu. I choć bardzo chciał ich unikać, nie robił tego, wziąwszy pod uwagę, że jemu może nie zostało już wiele mocy, ale niektórzy jego znajomi po fachu nadal zachowali wiele ze swoich niegdysiejszych zdolności i choć wątpił, żeby którzyś postanowili rzeczywiście go zaatakować, wolał nie kusić losu. Dlatego gdy Olifenna podeszła do niego, już aż za dobrze wiedział, czego będzie chciała.
    – Witaj, Olifenno – powiedział, z trudem powstrzymując chęć skrócenia tego do Fenn. W końcu nadal była ważną boginią. A przynajmniej za taką się uważała. Słuchał jej z uśmiechem, który stał się nieco pobłażliwy, gdy głaskała młodziutkiego, czarnego kociaka, który zamruczał wdzięcznie w reakcji na pieszczotę, a jedynie przybrał na pobłażliwości, gdy kobieta wypowiedziała się o ludziach. – Skoro tak mówisz – odpowiedział tylko, także głaskając pewnego golden retrievera, który niewątpliwie wyglądał, jakby do kogoś należał. Cóż, wróci do właściciela z pewnością, już Mariusa w tym głowa. – Jakżebym śmiał – dodał jeszcze z wesołym uśmiechem i spytał – Masz jakieś plany na ten międzyczas?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zanim Marius zdążył chociaż odezwać się słowem, został zaciągnięty w inne miejsce. Cholera, że też zapomniał, jak nieznośne potrafią być bóstwa. Nagle przeciętni śmiertelnicy stawali się najsympatyczniejszymi istotami w tym wszechświecie. Nawet ci najgorsi z nich. Z początku mężczyzna chciał nawet cokolwiek powiedzieć, ale szybko zrezygnował. Częściowo dlatego, że naprawdę chciał zobaczyć, jak idzie jego rzeczonej konkurencji. Bo właściwie z nim niemal nie dało się konkurować. Głównie wziąwszy pod uwagę, że na ten moment miał dwóch wyznawców. Przy czym jedna z nich miała dwanaście lat i odwiedzała go w każdy piątek na korepetycjach z matematyki. I ona, w porównaniu do Olifenny, była istnym cudem tego świata. No, i był też drugi, ojciec dziewczynki, który został jego wyznawcą tylko z uwagi na własną córkę i kota, którym Marius zajmował się całe wakacje. I kot, i ojciec w porównaniu do Olifenny również byli niesamowici. Nie żeby ktokolwiek w porównaniu do niej wypadał blado.
    Poszedł jednak za nią. Ten jeden raz, powiedział sobie w myślach, nie żeby mówienie tego głośno cokolwiek miało zmienić. Bogini pewnie nawet nie zwróciłaby uwagi na to, że się odezwał. Za nimi podążyły dwa kociaki i golden retriever, których Marius nie chciał nawet odganiać. Teraz w oczy rzucali się podwójnie. Po pierwsze, bo Olifenna nawet mimo swojego ludzkiego ciała wyglądała zjawiskowo, a po drugie, bo ciągnął się za nimi orszak zwierzaków, które nie były nawet na jakichkolwiek smyczach. Uśmiechnął się na jej wybór straganu. Często tam bywał, bo uwielbiał mnogość kolorów, a to przecież była wręcz ich definicja. Niektórzy sprzedawcy spojrzeli na Mariusa z uśmiechem – mężczyzna znał właściwie pół miasta, tylko te biedniejsze pół. Tylko im zdarzało się doceniać jego pomoc. Czasem myślał, że gdyby się postarał, mógłby zdobyć więcej wyznawców. W końcu większość jego tutejszych znajomych nawet nie wiedziała, że jest bóstwem. Ale po co? Większa moc to tylko większe problemy.
    Wątpił, żeby kamuflaż w jego przypadku był jakkolwiek istotny. Nie kojarzono go, a już na pewno nie nowi, bo ci, którzy pojawiali się na zebraniach regularnie rzeczywiście go pamiętali. W końcu sława bóstwa o dokładnie najmniejszej ilości wyznawców to też jakaś sława. No, ale ci nowi się takimi nie przejmowali. Więc nie było strachu o rozpoznanie, o ile tylko Marius nie spojrzałby bezpośrednio na nich. Ale przecież nie miał nic do gadania. Cokolwiek. Pies wydawał się zachwycony jego nowymi ubraniami, kociaki już mniej, ale wkrótce przywykły. Wkrótce, czyli już po paru minutach ich fascynującego marszu.
    Spojrzał na swój szalik, który był wcale ładny. Pasował mu do już i tak pstrokatych ubrań. Obiżył go tylko, żeby coś widzieć, kiedy bogini już odwróciła od niego spojrzenie, i ledwo zdążył powstrzymać rozbawione prychnięcie, kiedy zobaczył świątynię. Oj, w jego towarzyszce rzeczywiście musiała odezwać się głębia zazdrości. On sam nie czuł jej nadmiernie, bo nigdy nie miał nawet gmachu w połowie tak dużego. Duża chata była najwspanialszą świątynią, jaką pamiętał i jaką mógł sobie teraz wyobrazić. Po jego twarzy nie błąkała się więc zazdrość, tylko głębia rozbawienia. A jednak ilość złoceń nawet go przyprawiała o mdłości. Natury estetycznej raczej, bo to była po prostu przesada. Gdy ktoś zwrócił uwagę, on bez oporów zdjął durnowaty kapelusik i niby mimochodem odłożył go przy staruszce.
    – Zadowolona? – spytał. Tak jakoś raczej z odruchu, bo nie miał ochoty rozmawiać z boginią zbyt wiele.
    [Wybacz, że aż tyle zalegałam, chwilka przerwy :)]

    OdpowiedzUsuń
  3. Marius nie lubił niepotrzebnie pchać się w konflikty, szczególnie fizyczne. Każdy konflikt, który dało się rozwiązać kompromisem lub nawet ustępstwem z jego strony właściwie zawsze tak właśnie się kończył. Oczywiście, istniały przypadki nieuleczalne – jeden właśnie przed nim stał, bo wątpił, żeby mógł Olifennie zawsze ustępować. Był zresztą swoje zszokowany, że równie ciepła i sympatyczna bogini mogłą mieć swego czasu taki ogrom wyzawców. Bardziej jednak zastanawiał go i imponował mu talent kobiety do angażowania się w niepotrzebne, dumą chyba tylko, albo i na pewno, powodowane, kłótnie i sprzeczki. Normalnie nie przeszłoby mu nawet przez myśl, że można nie zdjąć kapelusza w świątyni, a już szczególnie, gdy zostało się o to poproszonym. On zrobiłby to z czystego szacunku dla osoby po fachu, bo jak inaczej nazwać inne bóstwo? Dla innych rzeczywiście mogła to być konkurencja, ale on kompletnie tego nie rozumiał – w końcu nigdy nie konkurował z nikim, tylko dla kilku osób był w centrum uwagi, pozostali zaś nawet nie wiedzieli o jego istnieniu. Dla niego więc stałym od kilkuset lat było pozostawanie w niemocy i niesławie. I choć, oczywiście, swojego czasu miał nawet za złe mieszkańcom tej niewielkiej wioski, że powołali go do istnienia swoimi potrzebami, wkrótce potem wyzbył się takiego podejścia. Ten ponad wiek spędził przecież niezmiernie przyjemnie, mogąc wiele i będąc wielce szanowanym. Od czasu do czasu nadal odwiedzał nawet miejsce, gdzie kiedyś go sławiono, ale przecież teraz nikt go nie pamiętał. W miejscach niegdysiejszych zgliszczy wioski teraz stała bowiem jakaś huta, a każdy, kto tam pracował, wysławiał tylko największe z bóstw. Oczywiście, Marius tęsknił za wyznawcami i zamierzał nawet kiedyś spróbować znów znaleźć niewielką grupkę, która ciepło powita małe bóstwo opiekuńcze. Jednak teraz nikt go nie potrzebował, bo i czasy się zmieniły. Bóstwa się zmodernizowały, plony nie były już tak ważne i powszechne, a zwierzęta hodowano dużo rzadziej. Świątynia, w której się znajdowali, była wielokrotnie większa od czegokolwiek, o czym on kiedykolwiek myślał. Była zbyt upstrzona.
    Marius zdał sobie sprawę z tego, jak głęboko utonął w swoich myślach, gdy tylko usłyszał i poczuł też nieco poważnej szarpaniny między, oczywiście, Olifenną a starszą kobietą, która z początku zwróciła im uwagę, i która najwidoczniej była podstarzałą nieco templariuszką i obrońcą swej wiary w pełnej krasie. Albo, mnie poetycko to ujmjąc, cholerną, zawziętą dewotką. Cóż, trafił swój na swego, chciał powiedzieć mężczyzna, ale nie zdążył. Jego uwagę zwróciło bóstwo, które teraz kierowało się w ich stronę. Marius uśmiechnął się tylko krzywo, uświadomiwszy sobie, że Olifennę rozpozna z pewnością, a tego przecież kobieta chciała uniknąć. Zachwycał go wygląd bóstwa, ale przecież takie miał sprawiać wrażenie. Mężczyzna kojarzył go – był to jeden z przodujących teraz bogów, którzy na spotkaniach zgarniali wiele uwagi. Jednak tyle, ile go Marius kojarzył, cieszył się, że trafili akurat na jego świątynię. Może i bywał wielkopański, ale na pewno generalnie zachowywał się wcale uprzejmie. Choć podkreślić należy, że o ile Marius go kojarzył, bo nie przepadał on za towarzystwem bogów i unikał go. Teraz więc, jako że uwaga i tak skupiona była na nich, uśmiechnął się uprzejmie do Etiriena i skłonił się. Ot, wyraz szacunku dla wyższego rangą, który, jak miał nadzieję Marius, nie rozsierdzi wybitnie Olifenny.
    [W porządku, ja za to przepraszam, jeśli Marius jest nieco zbyt potulny :D]

    OdpowiedzUsuń