25 lipca 2017

Bo historia lubi się powtarzać



Clemence Hollande

09.05.2005 - Nicea, Francja - obecnie mieszka w Londynie - była Puchonka - obecnie w podziemnym ruchu oporu - nadal narwana i bezpośrednia - ciągle uważa, że powinna trafić do Krukonów - 11 i pół cala, drzewko różane i smocza łuska - patronusem: żuraw, boginem: ludzie cienie


Po ukończeniu Hogwartu doskonale wiedziała, co chce ze sobą zrobić. Hodowle smoków od zawsze ją kręciły. Opieka nad tymi latającymi i mitycznymi stworzeniami była marzeniem każdego miłośnika istot magicznych, bo któż by nie chciał poczuć się jak w bajce. Ona miała to na co dzień. Niestety szybko okazało się że to jej nie wystarczyło. Nie pozwolono jej nic robić, poza oglądaniem, a to szybko jej się znudziło. Osoby, które znały Clémence z Hogwartu wiedziały, że dziewczyna nie była jedną z tych, które chciały siedzieć bezczynnie. Ona musiała coś robić, by czuć się dobrze.
Gdy usłyszała o Czyścicielach, to z początku nie przejęła się tym zbytnio. Głupio wierzyła, że było to tylko chwilowe, ale niestety tak się nie stało. Słysząc o kolejnych atakach a nawet morderstwach, dziewczyna była zmuszona podjąć jakieś kroki. Cóż przecież i tak nie siedziałaby cicho.
Wstępując do podziemnej grupy powstańczej, która sprzeciwiała się działaniom Czyścicieli dobrze wiedziała, na co się decyduje i jakie konsekwencje może podjąć. Nie mogła jednak nie zrobić nic.



Do wątku z Vee Naku <3

2 komentarze:

  1. Życie w podziemiu było trudne, ale dało się do niego przyzwyczaić. Z czasem zaczął automatycznie używać swojego nowego nazwiska, różdżkę nosił tak, aby była niezauważalna i nie wyjmował jej nigdy. Tak naprawdę miał ją przy sobie jedynie ze względów bezpieczeństwa, w razie jakby Czyściciele jakoś go znaleźli i postanowili zgarnąć z ulicy (takie przypadki zdarzały się przynajmniej raz na tydzień). Przywykł do towarzyszącego mu stresu i oswoił się z gulą, która utknęła mu w gardle i nie chciała go opuścić już od kilku miesięcy. Życie w opozycji wiązało się z brakiem kontaktu z rodziną czy jakimikolwiek innymi bliskimi. Był sam i, co najlepsze, było mu z tym całkiem dobrze.
    Akcję z grupą z Londynu planowano już od prawie miesiąca, jednak to właśnie dzisiaj zdecydowano, że najwyższy czas spotkać się z innymi opozycjonistami w prawdziwym życiu. Pisanie listów przestało wystarczać, a przywódcy obu zespołów zaczynali dostrzegać powątpiewanie swoich ludzi, którzy nie byli pewni całego przedsięwzięcia, jako że nawet nie widzieli swoich pobratymców na oczy.
    Każdy miał dostać się do Londynu w małych, trzyosobowych grupkach – aby nie wzbudzać podejrzeń, ale jednocześnie mieć wsparcie w razie zasadzki. Albus wylądował w przedziale z Billiem Conellym, Puchonem, z którym skończył szkołę w tym samym roku, oraz Charlie Johannsen, dwa lata od niego starszą byłą Ślizgonką. Wciąż miała długie, kręcone, niemalże białe włosy, które przysłaniały jej połowę twarzy, oraz wielkie wory pod oczami. W czasach szkolnych była uważana za kujonkę i dziwadło, niektórzy nawet roznosili plotki, że urwała się z mugolskiego szpitala psychiatrycznego, jako że była jedną z bardzo nielicznych mugolaków w Slytherinie. Potter był teraz wdzięczny samemu sobie, że nie dołączał do tych docinek, bo z tego, co słyszał, Charlie została niesamowicie potężną czarownicą i schwytała trzech Czyścicieli w pojedynkę, kiedy ci próbowali zaatakować ją w ciemnym zaułku. Nie wiedział jednak, ile z tej całej gadaniny stanowiło prawdę, a ile to tylko plotki.
    Wyjrzał przez okno. Szare niebo sprawiało, że cała Anglia wydawała się smutna, pola suche i brzydkie, a drzewa pół-martwe. Westchnął cicho, wracając do lektury. Była to książka o eliksirach zaczarowana tak, aby wyglądała na zwykłą, mugolską powieść. Na okładce widniało wielkie „Pięćdziesiąt Twarzy Greya”, co stanowiło dość chwytliwy tytuł, dlatego wciąż był zdezorientowany śmiechem mugolaków i czarodziejów pół-krwi z grupy, którzy wręczali mu zaczarowany wolumin poprzedniego wieczora.

    London był ogromny, tak samo ukryty pokój w publicznej bibliotece. Był prawie pewien, że mugole nawet nie zdawali sobie sprawy z jego istnienia, jako że na drzwiach wisiał znaczek z napisem „schowek”. Wielki, drewniany stół stał po środku sali, na nim rozłożonych zostało kilka map Wielkiej Brytanii oraz poszczególnych miast. Na niektórych z nich kropkami pozaznaczano ataki, podejrzane miejsca, domniemane kryjówki Czyścicieli – wszystko, co Al już widział i przerabiał, jednak dopiero teraz miał poznać konkretny plan działania. Serce zabiło mu mocniej, nie był pewien, czy ze stresu, czy może z ekscytacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam nie wiedział, czemu dołączył do grupy oporu. Czasami zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby po prostu odejść i wieść ciche życie, próbując nie rzucać się w oczy. Coś w środku Albusa krzyczało jednak, że musi robić, to co robi. Nie dopuszczał do siebie myśli, że była to chora ambicja Ślizgona, chęć pokazania wszystkim, a przede wszystkim ojcu, że Albus, ten inny Potter, wciąż może być tak samo bohaterski i dobrze zapamiętany, jak ojciec. Nie był pewien, czy w to wierzył, nie był nawet pewien, czy sprawiało mu to jakąkolwiek przyjemność. Brnął jednak do przodu, każdego dnia powtarzając sobie, że prędzej czy później to wszystko się skończy, że prędzej czy później stanie się coś dobrego. Lub po prostu umrze i nie będzie musiał się już o nic martwić.
    Nie utrzymywał kontaktu praktycznie z nikim. Raz na miesiąc wysyłał list do Martine, w którym mówił, że wszystko w porządku, aby się nie martwiła. Oprócz tego odciął się kompletnie — nie chciał, aby Czyściciele schwytali kogokolwiek z jego bliskich w poszukiwaniu dzieci Pottera. Wolał, aby nie wiedzieli i nie mieli potrzebnych informacji. Jego umysł prowadził chorą logikę przekonującą Ala do tego, że całe jego postępowanie ma sens i głębsze przesłanie. Prawda była jednak taka, że po prostu bał się na nowo do kogokolwiek przywiązać. Nie miał przyjaciół. Miał znajomych, których imiona wyrył sobie w pamięci, i z którymi rozmawiał od czasu do czasu na tematy błahe. Miał kompanów z podziemia, którym musiał ufać na tyle, aby ryzykować dla nich własne życie, a jednocześnie traktować ich jak mięso armatnie, bo przecież nie chciał załamać się w razie wypadku lub ich zniknięcia. Samotność była wygodna.
    Nie rozmawiał zbyt dużo. Siedział z boku i słuchał Billiego oraz Charlie, którzy wkręcili się w wir dyskusji z członkami grupy z Londynu. Liderzy obu zespołów przedstawili podstawowy plan akcji i chcieli opinii wszystkich uczestników, by móc udoskonalić strategię oraz ustalić wszystko ostatecznie na kolejnym spotkaniu. Albus nie miał opinii. Chciał tylko robić to, co do niego należało. Już w Hogwarcie nauczył się, że nie był dobry w planowaniu, a wszystko zawsze robił pod wpływem emocji. Przełknął ślinę, przypominając sobie torturowanie Hectora podczas okupacji zamku przez Mrocznych. Dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Wstał i podszedł do niewielkiego stolika, na którym były pozostawione plastikowe kubeczki i kilka dzbanków wody. Zielone oczy Albusa przemierzyły pokój, zatrzymując się na rozmawiających przywódcach Podziemia. Czy mógł im ufać? Miał taką nadzieję, bo nie chciał patrzeć na śmierć ludzi siedzących w tym pokoju w razie, gdyby akcja się nie udała.
    Jego uszu niespodziewanie dobiegł znajomy głos. Wzdrygnął się lekko, przez kilka sekund nie odwracając głowy w kierunku, z którego dochodził. Bał się, że to tylko złudzenie, a jednocześnie nie chciał, aby obecność dawno niewidzianej osoby, która niegdyś znaczyła dla niego znacznie więcej, niż mógł się tego spodziewać, była prawdą. Przełknął ślinę, po czym powoli przeniósł wzrok prosto na jej bladą twarz. Ciemne włosy okalały buzię Clémence, podkreślając jej kości policzkowe. Niegdyś mógł składać na nich szybki pocałunek za każdym razem, gdy rozdzielali się na korytarzach Hogwartu, kiedy on szedł na eliksiry, a ona na transformację. Wielka gula stanęła mu w gardle. Samotność była wygodna. Samotność bolała bardziej, gdy widziało się kogoś, przy którym nie chciało się być samotnym.
    — Clém? — wydukał, mrugając parę razy. — Wydaje mi się, że to samo, co ty. — Uśmiechnął się sztywno.
    Żarty wciąż słabo mu wychodziły.

    OdpowiedzUsuń